Honor Harrington zmusiła się do spokojnego czekania, aż spłyną wszystkie meldunki o uszkodzeniach i stratach. Z jednej strony nadal była wstrząśnięta własnym osiągnięciem, ale krążownik liniowy klasy Sultan był po prostu zbyt niebezpiecznym przeciwnikiem, by się z nim bawić, i musiała zniszczyć go pierwszą salwą. I to taką, by nie było wątpliwości co do ostatecznego wyniku. A więc zmieniła dwa tysiące ludzi w gaz, nie dając im żadnej szansy.
Co nie oznaczało, że nie zapłaciła za to w żaden sposób. Krążownik zdołał odpalić jedną salwę, czyli dwadzieścia rakiet, a bliskość Artemis zmusiła Honor, by wystawić Wayfarera jako główny cel, bo gdyby któraś z nich trafiła, mogła zniszczyć cały statek i zabić wszystkich pasażerów, dla których tak ryzykowała. Dlatego ustawiła Wayfarera prostopadle do rufy Artemis, ściągając na niego zemstę Kerebina. Obrona antyrakietowa spisała się doskonale, ale Wayfarer nigdy nie miał jej w odpowiedniej ilości i osiem pocisków dotarło do celu.
— Jak dotąd pięćdziesięciu dwóch zabitych, skipper, i ponad sześćdziesięciu rannych, ale ci nadal spływają więc będzie więcej — zameldował Cardones.
— Uszkodzenia?
— Straciliśmy grasery jeden, trzy i pięć na lewej burcie, podobnie jak wyrzutnie jeden i siedem, a pięć i dziewięć mogą strzelać jedynie bez koordynacji — zameldował Tschu z kontroli uszkodzeń. — Pierwszy hangar całkowicie zniszczony, ale nie było w nim kutrów, zapasowe stanowisko sensorów grawitacyjnych także zniszczone. Straciliśmy trzy generatory osłon lewej burty i węzeł w rufowym pierścieniu napędu.
— Nie funkcjonują wrota ładunkowe rufowej ładowni, skipper — odezwała się nagle Jennifer Hughes i Honor poczuła w żołądku lodowatą kulę.
— Harry?
— Sprawdzam… nie mam awarii torów, ale… cholera, mamy tylko awarię wrót! To wrota ładunkowe, skipper. Trafienie w rufowy pierścień musiało spowodować przepięcie ich zasilania. Lewoburtowe stanęły w pozycji do połowy zamknięte, prawoburtowe do połowy otwarte.
— Możemy je otworzyć do końca?
— Nie na poczekaniu. — Tschu sprawdził coś na ekranie komputera i skrzywił się. — Wygląda na to, że zatrzymały się, gdyż motory otwierające się przepaliły. Przy lewych może to być tylko system kontroli, przy prawych na pewno motor. Jeśli to system kontroli, możemy założyć nowe łącze i otworzyć je do końca, tylko że nie przetrwała żadna kamera w okolicy i nie wiem, jak tam wygląda kadłub. Naprawa potrwa przynajmniej z godzinę, o ile będzie możliwa z powodu innych zniszczeń. Przykro mi, skipper, ale cudów nie dokonam.
— Rozumiem… — mruknęła Honor, gorączkowo myśląc.
W jej stronę leciał co najmniej jeden krążownik liniowy Ludowej Marynarki, od którego Wayfarer był nieporównanie wolniejszy. Straciła prawie połowę dział, a zablokowane wrota ładunkowe uniemożliwiały wykorzystanie zasobników holowanych. Nawet jeśli Tschu zdoła otworzyć lewe, to i tak będzie dysponowała tylko połową normalnej ich liczby. Wayfarer nie miał żadnych szans w pojedynku rakietowym z okrętem wojennym, a jak udowodniło ostatnie starcie, nawet taki, który został uszkodzony pierwszą salwą dzięki całkowitemu zaskoczeniu, zdołał spowodować olbrzymie straty.
Nadal dysponowała drugim pełnym hangarem kutrów — dlatego wystawiła lewą burtę na ogień, by go oszczędzić, a tutaj, w Szczelinie Selkera, mogła skutecznie użyć kutrów. Mając kutry do pomocy, mogłaby podjąć w miarę równą walkę z ciężkim krążownikiem nawet bez zasobników holowanych. Z krążownikiem liniowym nie wchodziło to w grę. Nawet gdyby zdołała go zniszczyć, Wayfarer zostałby tak poważnie uszkodzony, że bez trudu dobiłby go następny okręt Ludowej Marynarki.
— Mam na linii kapitan Fuchien — zameldował Fred Cousins.
Honor powstrzymała go gestem i spytała Jennifer Hughes:
— Kiedy dogoni nas ten krążownik liniowy?
— Nie wcześniej jak za trzy godziny, ma’am. Nie wiem, co się stało temu ciężkiemu krążownikowi: zwolnił dwadzieścia sześć minut temu i jest już poza zasięgiem ekranu, ale drugi Sultan zbliża się szybko i przy tej przewadze prędkości w końcu nas dogoni.
Honor odetchnęła głęboko — sytuacja stawała się jednoznaczna…
— Frank, przełącz kapitan Fuchien na mój fotel — poleciła i twarz Tschu na ekranie łączności została zastąpiona przez oblicze Margaret Fuchien.
— Dziękuję pani, kapitan… — Fuchien zrobiła znaczącą przerwę.
A Honor uśmiechnęła się złośliwie — dotąd nie bardzo miały czas na uprzejmości towarzyskie.
— Harrington, dowodząca krążownikiem pomocniczym Jej Królewskiej Mości Wayfarer — przedstawiła się.
Oczy Fuchien rozszerzyły się, ale potrząsnęła głową, jakby odganiała natrętną muchę, i spytała rzeczowo:
— Jaka jest sytuacja pani okrętu, lady Harrington?
Jej sensory pokładowe musiały pokazywać smugę skrystalizowanego gazu ciągnącą się za Wayfarerem, która oznaczała poważne rozhermetyzowanie kadłuba, a obie jednostki były na tyle blisko, że kamery ukazywały poszarpane dziury w burcie i ćwiartce rufowej.
— Mam przynajmniej stu pięćdziesięciu zabitych i rannych — poinformowała ją rzeczowo Honor. — Straciłam prawie połowę lewoburtowego uzbrojenia i w najlepszym wypadku połowę uzbrojenia rakietowego. Jeżeli uda się naprawa, to ta połowa będzie nadawać się do użytku, ale w tej chwili nie wygląda to obiecująco. Jeśli miała pani nadzieję, że uda się pokonać następnego natręta, to obawiam się, że muszę panią rozczarować.
Kiedy to powiedziała, na mostku zapadła cisza. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, ale co innego świadomość, a co innego słowa dowódcy przyznającego, że to prawda. Fuchien zacisnęła usta i na moment zamknęła oczy.
— W takim razie obawiam się, że mamy poważny problem, milady — przyznała cicho. — Mam poważnie uszkodzony generator hipernapędu: nie mogę wejść na wyższe pasmo, a zejść na niższe pasmo tylko powoli i ostrożnie. Oceniam, że zejście potrwa pięć razy dłużej niż zwykle, a i tak istnieje niebezpieczeństwo awarii całego systemu. A to oznacza, że także nie zdołam uciec.
— Rozumiem… — Honor odchyliła się na oparcie fotela, utrzymując spokojny wyraz twarzy, i podrapała w skroń, zmuszając się do myślenia. — W takim razie…
Nie dokończyła, gdyż nagle w rozmowę wtrącił się trzeci głos.
— Mówi Klaus Hauptman! Pani okręt ma sprawny generator hipernapędu. Dlaczego nie weźmie pani na pokład naszych pasażerów?
Honor zacisnęła usta — obecność Hauptmana na pokładzie Artemis stanowiła dla niej kompletne zaskoczenie, podobnie jak jego bezpardonowe wtrącanie się w rozmowę. To ostatnie było zresztą tak typowe dla niego, że miała ochotę rąbnąć go czymś ciężkim.
— Rozmawiam z kapitan Fuchien — oznajmiła chłodno. — Proszę natychmiast się wyłączyć!
— Jeszcze czego! — warknął Hauptman i nagle umilkł, by dodać spokojniejszym nieco tonem po kilku sekundach walki z samym sobą. — To, że słucham, w niczym nie przeszkadza pani w rozmowie z kapitan Fuchien. Ale nie odpowiedziała pani na moje pytanie: dlaczego by pani nie miała nas stąd zabrać?
— Dlatego, że mój okręt ma system podtrzymywania życia obliczony na trzy tysiące osób, a mam załogę liczącą tysiąc dziewięciuset ludzi, a ponadto został uszkodzony — odparła z lodowatą precyzją. — Nie wiem, czy dysponuję wystarczającym marginesem dla własnych ludzi, dla waszych pasażerów na pewno go nie wystarczy. A teraz albo się pan wynoś z tego kanału, albo milcz!
Klaus Hauptman zbladł z wściekłości, ale zacisnął usta i nie odezwał się. Uniósł tylko oczy na stojącą poza zasięgiem kamery Stacey. Nikt inny, patrząc na nią, nie podejrzewałby, że się boi, ale ojciec znał ją zbyt dobrze — czuł jej strach i wszystko w nim żądało, by zmusił albo przekupił Harrington, aby wywiozła ją w bezpieczne miejsce. Jednak coś w oczach Stacey powstrzymało go przed tym i gdy opuścił wzrok, oprócz wściekłości był w nich widoczny też wstyd, choć z tego nie do końca zdawał sobie sprawę.
— A więc, kapitan Fuchien — powiedziała Honor normalniejszym tonem. — Jaki jest stan systemu podtrzymania życia pani statku?
— W pełni sprawny — jedynie lekki uśmiech świadczył o tym, że docenia sposób, w jaki Honor spacyfikowała Hauptmana. — Straciliśmy trzy węzły beta, dwie duże kapsuły ratunkowe i dziesięć procent uzbrojenia antyrakietowego. Gdyby nie hipernapęd, statek byłby w całkiem dobrym stanie.
— Ilu ma pani pasażerów?
— Dwa tysiące siedmiuset plus załoga.
— Aha… — Honor potarła czubek nosa, czując na karku muśnięcie wąsów Nimitza mruczącego cicho na znak pełnego poparcia.
— Dobrze. W takim razie zrobimy tak: przewieziemy na pani statek wszystkich poza, niezbędną do obsługi Wayfarera załogą, jako że system podtrzymywania życia Artemis da sobie radę, a następnie…
— Zaraz! — Hauptman nie wytrzymał. — Jak to na ten statek? Dlaczego…
— Zamknij się pan! — warknęła Honor. — Nie mam czasu ani cierpliwości na głupie pytania!
Tym razem cisza trwała dłużej. Potem Honor ponownie zwróciła się do Fuchien. Sądząc po wyrazie twarzy, kapitan Artemis zaczynała rozumieć, co Honor chce zrobić.
Klaus Hauptman za to klął rozwścieczony. A potem spojrzał na Stacey i przestał. W jej oczach oprócz strachu dostrzegł też rozczarowanie… zanim bez słowa nie odwróciła się od niego.
— Jak już mówiłam, po przewiezieniu tej części mojej załogi, która nie będzie niezbędna, przydzielę pani sześć kutrów rakietowych jako osłonę. Gdy tylko zakończymy transfer personelu, tak pani statek, jak i kutry wyłączą napędy i wszystkie inne źródła emisji. Chcę, żebyście stali się dziurą w próżni, czy mnie pani rozumie, kapitan Fuchien?
— Tak — zapytana nieomal szepnęła. Honor zmusiła się do uśmiechu.
— Bardzo mnie to cieszy. Zanim to nastąpi, wystrzelę boję EW zaprogramowaną tak, by udawała pani statek i z nią na holu zmienię kurs. Przy odrobinie szczęścia pogoń uzna, iż dalej lecimy razem, i zostawi was w spokoju. Gdy tylko upewni się pani, że tak właśnie się stało, proszę zacząć powoli schodzić na niższe pasmo, a potem dalej, aż znajdziecie się w normalnej przestrzeni. I macie tam pozostać przez pełnych dziesięć dni. Dziesięć dni, kapitan Fuchien! Niech pani spróbuje naprawić napęd i odlecieć jak najdalej od tego rejonu przestrzeni, nim ponownie wejdzie pani w pasmo alfa!
— Tchórz! — syknął Klaus Hauptman, nie mogąc nad sobą zapanować: strach o córkę był silniejszy od samokontroli. — Nawet nie próbujesz bronić tego statku! Będziesz tylko uciekać i modlić się, by nikt cię nie zauważył! Porzucasz nas, ty tchórzliwa, pozbawiona…
— Ojcze, zamknij się! — rozległ się lodowaty głos, ale zza jego pleców, nie z głośnika i Klaus odwrócił się natychmiast.
Głos należał do Stacey, której oczy płonęły taką wściekłością, jakiej jeszcze u niej nie widział.
— Ale ona…
— Ona zginie za ciebie! — oznajmiła lodowato Stacey. — To powinno nawet tobie wystarczyć!
Hauptman zatoczył się, widząc w oczach córki bezbrzeżną pogardę.
— Ale… — wykrztusił. — To o ciebie się martwię i… Stacey bez słowa sięgnęła obok niego i zdecydowanym ruchem wyłączyła moduł łączności.
A potem odwróciła się i wyszła z gabinetu.
— Rozłączył się, milady — powiedziała cicho Fuchien. — Przepraszam. Nie musi pani wysłuchiwać…
— Proszę się tym nie przejmować. — Honor potrząsnęła głową i dodała: — Rafe, zajmij się przewozem ludzi. Za pół godziny chcę mieć na pokładzie tylko niezbędną załogę. I dopilnuj, żeby wszyscy jeńcy opuścili okręt. I doktor Holmes także.
— Aye, aye, ma’am — potwierdził Cardones.
Honor zaś przeniosła wzrok na ekran łączności.
— Jak dobre sensory ma Artemis? — spytała.
— Dokładnie takie, z jakimi rozpoczynały wojnę krążowniki liniowe klasy Homer, plus pierwszą modernizację łącznie z bojami i sondami EW, ale bez ekranowania i specjalnej łączności.
— Aż tak dobre? — Honor była pod wrażeniem. — Tego się nie spodziewałam. W takim razie ma pani lepszy sprzęt od przeciwnika.
— Wiem. Ten krążownik liniowy musiał czekać z wyłączonymi wszystkimi systemami i dlatego udało mu się nas zaskoczyć. Gdyby nie to, sensory Hawkwinga odkryłyby tego…
— Co pani powiedziała? — spytała nagle blada jak trup Honor. — Powiedziała pani: Hawkwinga?
— Tak milady. Hawkwing pod dowództwem komandora Ushera był naszą eskortą. Znała… znała pani komandora Ushera?
— Nie. — Honor przymknęła oczy i potrząsnęła głową. — Za to znałam Hawkwinga. Był to pierwszy okręt z hipernapędem, jakim dowodziłam.
— Przykro mi, milady… nie wiem co… — Fuchien urwała i dodała miękko: — Tylko dzięki Hawkwingowi i komandorowi Usherowi mieliśmy szansę ucieczki. Mój oficer taktyczny sądzi… że nikt nie ocalał…
— Rozumiem…
Honor dowodziła jak dotąd pięcioma okrętami. Pierwszy, jak się właśnie okazało, został zniszczony, drugi złomowany, a ostatni miał niedługo przestać istnieć — wraz z nią. Kiedyś ten niszczyciel znaczył dla niej więcej niż wszechświat… pozwoliła sobie jeszcze na chwilę żalu po nim. Kiedy otworzyła oczy i odezwała się, jej głos był spokojny i dźwięczny jak zawsze.
— W porządku, kapitan Fuchien. Przewiozę na pani statek przynajmniej jednego chirurga i tylu sanitariuszy, ilu będę w stanie, oraz wszystkich rannych. Dysponuje pani wystarczająco pojemną izbą chorych?
— Będę dysponowała, proszę się o to nie martwić, milady.
— Dzięki. Teraz jeszcze jedna sprawa: kutry należą do nowej generacji i prawdopodobnie w sytuacji kryzysowej dałyby sobie radę z ciężkim krążownikiem. Nie mają jednakże ani żagli, ani hipernapędu i dlatego zanim zacznie pani zejście, musi pani wziąć na pokład ich załogi, a same kutry zniszczyć.
— W takim razie powinna je pani zatrzymać. Ja i tak będę jak najszybciej chciała się znaleźć w normalnej przestrzeni, a jeśli są tak dobrze uzbrojone, to…
— Nie są aż tak dobrze uzbrojone, by robiło to różnicę w starciu z krążownikiem liniowym — przerwała jej spokojnie Honor, co było tylko w połowie zgodne z prawdą, o czym obie wiedziały. — I tak zostaną zniszczone, a dzięki temu będzie pani miała szansę, jeśli natknie się pani na inny okręt Ludowej Republiki. Przecież nie mają tu samych krążowników liniowych!
Nie dodała, że w ten sposób uratuje przed śmiercią załogi sześciu kutrów — z tego także obie zdawały sobie sprawę.
— No… — Fuchien ugryzła się w język i dodała ciszej. — Ma pani naturalnie rację.
— Cieszę się, że jesteśmy zgodne. To byłoby chyba wszystko… poza ostatnią prośbą, jeśli można.
— Naturalnie, milady.
— Proszę w takim razie przygotować się do odbioru danych dla Admiralicji. Chciałabym, żeby Pierwszy Lord Przestrzeni dowiedział się, co osiągnęliśmy, zanim…
— Oczywiście, milady. Osobiście je dostarczę, ma pani moje słowo.
— Dzięki — na ekranie taktycznym widać było kutry i pinasy lecące ku Artemis. — W takim razie zaczynam przekaz danych.
Promy liniowca dołączyły do transportowania załogi Wayfarera, kiedy Honor przerwała połączenie.
Ewakuacja przebiegała błyskawicznie, gdyż czas naglił, a Rafe i Scotty zdołali wymusić absolutne posłuszeństwo w stosowaniu się do listy, którą Cardones ułożył na polecenie Honor.
Wśród ewakuowanych znaleźli się: wszyscy asystenci Johna Kanehamy, gdyż liniowiec potrzebował doświadczonych astronawigatorów, by uciec, Fred Cousins z całym personelem, gdyż Wayfarer nie miał już z kim nawiązywać łączności. Jak również Harold Sukowski, Chris Hurlman i wszyscy oficerowie z Vaubona. Poza tym cały personel hydroponiki, dodatkowi sanitariusze i Marines nie mający przydziałów do stanowisk ogniowych. Logistycy, magazynierzy, kwatermistrzostwo, kucharze, słowem każdy, kto nie był niezbędny do walki lub napraw. I choć wybrańcy z jednej strony czuli ulgę, iż dane im będzie przeżyć, z drugiej strony nękał ich wstyd, że zostawiają towarzyszy broni idących na śmierć.
Nastąpiły jednak drobne zmiany, częściowo przypadkowe, częściowo będące wynikiem zamian między ludźmi. I tak, ponieważ profos Thomas i jego zastępca zginęli w panującym zamieszaniu, nikt z pozostałych nie pomyślał o sprawdzeniu pokładowego aresztu. Dzięki temu Steilman, Stennis, Snowforth, Coulter i Illyushin nadal siedzieli w swoich celach, tyle że w skafandrach wydanych przed rozpoczęciem walki. Areszt umiejscowiony był prawie w samym sercu okrętu, a skafandry więzienne nie miały modułów łączności. Nikt więc nawet nie słyszał ich rozpaczliwych wrzasków.
Scotty Tremaine i Horace Harkness także byli na liście, jako że po oddelegowaniu kutrów kontrola lotu przestała być potrzebna — na pokładzie pozostały jedynie dwie pinasy. Ponieważ żaden z nich nie zamierzał opuszczać okrętu i Honor Harrington, Tremaine wysłał załogę pinasy, która miała zostać.
Ginger Lewis także była na liście i choć nie w pełni doszła do zdrowia, doskonale wiedziała, że Tschu będzie potrzebował wszystkich do uporania się z wrotami ładunkowymi. Dlatego zamieniła się z dwudziestodwuletnim technikiem komputerowym i blada, ale spokojna udała się do kontroli uszkodzeń.
Yoshiro Tatsumi również nie skorzystał z szansy ucieczki, wymieniając się z innym sanitariuszem. Doktor Ryder stanęła po jego stronie, kiedy jej potrzebował; wiedział, że teraz ona będzie potrzebowała jego pomocy.
Inni podejmowali takie decyzje z rozmaitych, najczęściej sobie tylko znanych powodów. U jednych była to duma, u innych odwaga, ale u wszystkich rolę grała także lojalność. Lojalność wobec okrętu, członków załogi, poszczególnych oficerów czy poczucia obowiązku… a przede wszystkim kapitan. Honor Harrington potrzebowała ich — i nie mieli zamiaru jej zawieść.
Klaus Hauptman siedział skulony, z twarzą ukrytą w dłoniach, w fotelu stojącym w gabinecie. Tym razem nie przepełniał go gniew czy wściekłość, lecz wstyd. Czysty, palący wstyd z gatunku tych, które siedzą w człowieku i potrafią go zniszczyć. Wiedział, że powodem jego wybuchu był paniczny lęk o córkę, ale nie stanowiło to żadnej obrony przed niedowierzaniem, a potem pogardą, które dostrzegł w oczach Stacey — jedynej osoby we wszechświecie, na której opinii mu zależało.
A równie przygnębiająca była pogarda, którą usłyszał w głosie Harrington. Co prawda nie pierwszy raz ją słyszał, ale tym razem wiedział, że na nią zasłużył, i nie był w stanie sobie wmówić, że jest inaczej. A ta prawda wywołała wspomnienia, nad którymi nie potrafił zapanować, i zmuszała go do przyznania się, być może pierwszy raz w dorosłym życiu, że okłamywał sam siebie. Zawsze wydawało mu się, że to słabość, która mu nie grozi — teraz wiedział, że tak nie jest.
Podczas pierwszego spotkania Harrington także miała rację. Słusznie nie dała się złamać groźbami i miała prawo nim pogardzać za użycie szantażu z tak błahego powodu jak urażona duma. Co gorsza, nawet sobie z tego nie zdawał sprawy, bo dla niego w tym momencie najważniejszy i jedyny był jego własny gniew. A to rzeczywiście było godne pogardy.
Siedział tak sam na sam z palącą świadomością, kim naprawdę się stał, i jego majątek, władza czy osiągnięcia nie miały już najmniejszego znaczenia, bowiem nie stanowiły żadnej ochrony.
Harold Sukowski szedł korytarzem, otaczając ramieniem Chris. Co prawda fizycznie w pełni doszła do siebie w czasie pobytu na Wayfarerze, a psychicznie bardziej niż śmiał mieć nadzieję, że stanie się to kiedykolwiek, ale nadal była wrażliwa i niepewna. Złośliwy humor, który stanowił od zawsze jej broń, zniknął. I dlatego starał się być blisko i osłaniać ją jak mógł przed panującym wokół chaosem.
Margaret Fuchien wysłała stewardów i cały personel kabinowy, by jako przewodnicy jak najszybciej rozładowywali tłok na galeriach i samym pokładzie hangarowym. Od tego zależało, jak szybko będą w stanie cumować następne jednostki, a więc jak szybko przebiegać będzie cała ewakuacja. A czasu nie mieli zbyt wiele.
Dlatego zator przy wylocie korytarza był czymś niedopuszczalnym i nietypowym, gdyż załoga Artemis działała jak dotąd niezwykle sprawnie. Oboje szli zaraz za Shannon Foraker zamykającą grupę oficerów-jeńców z Ludowej Marynarki pilnowanych przez samotnego Marines. Powodem nagłego zatrzymania były pełne nienawiści twarze oczekujących ich przewodników. Sprawił to widok uniformów floty wojennej, która dopiero co zniszczyła osłaniający ich niszczyciel i zabiła trzydziestu członków załogi Artemis, często ich przyjaciół i znajomych. Widząc, na co się zanosi, Sukowski przepchnął się do przodu, stając między Casletem a starszym stewardem, czyli przywódcą grupy.
— Zamknij gębę! — polecił mu lodowatym tonem, nim ten zdążył wydać dźwięk z otwieranych właśnie ust.
Rozkazujący głos i spojrzenie człowieka przyzwyczajonego do posłuchu u kogoś bez ucha i w zwykłym pokładowym kombinezonie tak zaskoczyły starszego stewarda, że zamarł z otwartymi ustami. A Sukowski, korzystając z ciszy, dodał tym samym tonem:
— Jestem kapitan Harold Sukowski.
W oczach starszego stewarda coś błysnęło na dźwięk nazwiska czwartego najważniejszego kapitana jego własnej linii żeglugowej. Zaś Sukowski ciągnął dalej:
— Ci ludzie uratowali życie moje i mojego pierwszego oficera. Odbili nas z łap piratów, którzy w systemie Telemach zajęli Bonaventure. I na każdym wykonali sprawiedliwy wyrok. A swój okręt stracili, próbując uratować inną jednostkę zarejestrowaną w Królestwie Manticore. Będą traktowani z szacunkiem należnym moim gościom. Czy to jasne, proszę starszego stewarda?
— Uh… tak jest, sir. Jak pan sobie życzy, panie kapitanie.
— To dobrze. Teraz zabierajcie nas stąd i przestańcie robić sztuczny tłok.
— Naturalnie, sir. Pan kapitan i… jego goście będą uprzejmi pójść za mną.
Mężczyzna odwrócił się, a Sukowski poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił głowę i spojrzał prosto w oczy Casleta. Było w nich zrozumienie… i smutek.
— Ostatnia pinasa, skipper — zameldował Cardones.
Głos miał zachrypnięty od ciągłego wydawania rozkazów i znać było po nim zmęczenie. Honor naradzająca się z Jennifer Hughes uniosła głowę, słysząc jego głos, i spojrzała przypadkiem na oparcie swego fotela. Naprawdę chciałaby ewakuować także Nimitza, ale było to równie niewykonalne jak odesłanie Samanthy bez Tschu, a on był niezbędny. Nimitz zresztą i tak był w lepszej sytuacji od swej przyjaciółki — miał skafander próżniowy, a ona jedynie moduł ratunkowy, gdyż skafander był zbyt drogi dla Tschu. W tej kwestii Honor mogła mu zresztą nieco pomóc, jako że odruchowo zabrała ze sobą luksusowy model modułu, ostatni, który kupiła, nim Paul nie sprezentował jej skafandra. Był wyposażony w generator elektromagnetycznego pola siłowego i wzmocniony system podtrzymywania życia funkcjonujący znacznie dłużej niż w standardowych modułach. Za jej namową Tschu zostawił w nim Samanthę w jej kabinie, co zapewniało znacznie większą ochronę.
Choć tym razem było to i tak bez znaczenia, biorąc pod uwagę nieuchronny finał…
— Jak szybko możemy się rozdzielić? — spytała.
— W każdej chwili, skipper. — Cardones uśmiechnął się gorzko. — Ta pinasa już nie wróci. Zostały nam dwie… i naturalnie kapsuły ratunkowe.
— Naturalnie — zgodziła się ze słabym uśmiechem i wybrała numer kontroli uszkodzeń.
— Kontrola uszkodzeń, bosmanmat Lewis — rozległ się głos.
— Lewis? — zdziwiła się Honor. — A co ty tam robisz?!
— Komandor Tschu zagonił wszystkich do rufowej ładowni, ma’am. Porucznika Silvettiego także, więc pilnuję łączności do jego powrotu — odparła Lewis, całkiem zgrabnie udając idiotkę.
Honor odruchowo uśmiechnęła się szerzej.
— Dobrze, bosmanmacie Lewis. W takim razie powiedz mi, jak im idzie.
— Motory prawoburtowych drzwi się spaliły, ma’am. Muszą zostać wymienione. Dwa z lewoburtowych są sprawne, trzeci prawdopodobnie też, ale cały kabel kontrolny między wręgą 792 a rufą został zniszczony. Zakładają nowy, ale muszą usunąć złom, a rozpocząć musieli od zamocowania dwóch zasobników, które odczepiły się od toru numer cztery.
— Ile czasu zajmie im naprawa?
— Komandor Tschu ocenia, że minimum dziewięćdziesiąt minut, ma’am.
— Rozumiem. Proszę mu powiedzieć, że to nadal pilne.
— Aye, aye, ma’am.
Honor zakończyła rozmowę i spojrzała na Jennifer.
— Kiedy znajdziemy się w zasięgu ich rakiet? — spytała.
— Za dwie godziny i pięć minut.
— Ale nadal ma nas tylko na sensorach grawitacyjnych?
— Przy tej odległości i warunkach to jedyna możliwość, ma’am — w głosie Hughes nie było śladu wahania.
— Doskonale. — Honor odwróciła się do Cardonesa, który chwilowo zajął miejsce Cousinsa. — Rafe, połącz się proszę z kapitan Fuchien i przełącz rozmowę na główny ekran.
— Aye, aye, ma’am.
Dwumetrowy ekran łączności na przedniej ścianie mostka ożył, pokazując poważną twarz kapitan Fuchien.
— Już czas, pani kapitan — spokój własnego głosu zaskoczył samą Honor: być może najbardziej właśnie ją. — Proszę wysunąć się na prowadzenie: chcę, by pani statek był w całości zasłonięty naszym ekranem, gdy wyłączy pani napęd.
— Tak, milady — powiedziała cicho Fuchien.
— Jenny, wystrzel boję — poleciła Honor, nie odwracając się.
— Aye, aye ma’am.
Artemis ponownie wysunęła się przed Wayfarera, a Honor spojrzała na sternika, bosmanmata O’Halleya.
— To musi być sprytnie zrobione, panie O’Halley — przypomniała.
O’Halley skinął głową, doskonale wiedząc, co miała na myśli. Obie jednostki leciały tak blisko, że ich ekrany dzieliło zaledwie sześćdziesiąt kilometrów. Było to niezbędne, by całkowicie ukryć napęd Artemis przed sensorami krążownika liniowego. Wayfarer równocześnie jednak nadal przyspieszał, mając ponad sto g, i wystarczył najmniejszy błąd, by jego ekran zetknął się z kadłubem liniowca, gdy ten wyłączy napęd. Oznaczałoby to natychmiastowe rozprucie kadłuba i zniszczenie Artemis.
— Rozumiem, ma’am — zapewnił ją spokojnie.
Honor skupiła uwagę na głównym ekranie taktycznym. Artemis zajął uzgodnioną pozycję i nie było już na co czekać. Odetchnęła głęboko i spojrzała na Fuchien.
— Życzę szczęścia, kapitan Fuchien.
— A ja powodzenia, milady — odparła cicho Fuchien.
Przez moment spoglądały sobie w oczy, świadome, czego wymagał od nich obowiązek, po czym Honor odwróciła się do obsady mostka.
— W takim razie — stwierdziła rzeczowo — wykonać!