— No i cóż my tu mamy? — zdziwił się uprzejmie kapitan Samuel Webster, adresując pytanie tak do siebie, jak i do oficera taktycznego.
— Nie wiem, skipper — Komandor Hernando potrząsnął głową. — Idą klasycznym kursem przechwytującym, ale jest ich dwóch, co nie bardzo pasuje do piratów. W dodatku pierwszy ma bardzo silny napęd, prawie jak ciężki krążownik. Drugi zresztą ma niewiele słabszy.
— Cudownie — mruknął Webster i usiadł.
A to miało być takie proste, tym bardziej w tym rejonie. Groźne miały być w związku z nagłą zwyżką strat tam ponoszonych systemy: Telemach, Brinkman, Walther w sektorze Breslau oraz Schiller i Magyar w systemie Posnan. Co w takim razie robiła ta para ciężkich krążowników próbująca przechwycić Scheherazade w Tyler’s Star? Ano właśnie próbowała przechwycić frachtowiec należący do Królestwa Manticore.
— Do Marynarki Konfederacji nie należą? — spytał bez nadziei w głosie.
— Jeżeli Flota Konfederacji nie dorobiła się znacznie lepszych jednostek do prowadzenia wojny radioelektronicznej, o których w dodatku nic nie wiemy, to na pewno nie należą. — Hernando potrząsnął głową. — Jeśli utrzymują to przyspieszenie, to zauważyliśmy ich dopiero, gdy byli bliżej niż dziewięć minut świetlnych, a pasywne sensory nawet teraz mają kłopot, by utrzymać ich w namiarze. Normalny frachtowiec nie miałby jeszcze pojęcia o ich istnieniu.
— Hmm… — Webster podrapał się po brodzie, żałując, że nie ma tu Honor Harrington.
Zaczynał mieć nader nieprzyjemne podejrzenia, co do tej parki i nagle poczuł się za młody, by podołać temu, co miało nastąpić. Przywołał gestem swego zastępcę, a gdy komandor DeWitt podszedł do jego fotela, powiedział cicho:
— Co byś powiedział na parę ciężkich krążowników Ludowej Marynarki, Gus?
DeWitt odwrócił się w stronę głównego ekranu taktycznego, przyjrzał mu się i potarł kciukiem prawej dłoni policzek. A potem powoli kiwnął głową.
— Mogą być, sir — zgodził się. — Tylko co w takim razie z nimi zrobimy?
— Nie wygląda na to, żebyśmy mieli jakiś wybór — zauważył sucho Webster.
Rozkazy Honor Harrington były zupełnie jasne — mógł podjąć walkę z ciężkim krążownikiem, mając jej błogosławieństwo. Przy spotkaniu z krążownikiem liniowym — a przynajmniej jeden z nadlatujących mógł nim być, biorąc pod uwagę niezbyt pewne odczyty pasywnych sensorów — miał unikać walki. Niestety, w tym przypadku była to raczej mało prawdopodobna ewentualność, bowiem obie niezidentyfikowane jednostki znajdowały się ledwie o pięć minut świetlnych od jego okrętu i choć Scheherazade leciał z szybkością jedenastu tysięcy kilometrów na sekundę i rozwijał przyspieszenie stu pięćdziesięciu g, to tamci mieli ponad czterdzieści trzy tysiące kilometrów na sekundę i osiągnęli pięćset g. Co oznaczało, że przechwycą go za jakieś czterdzieści jeden minut, a Scheherazade była zbyt daleko od granicy wejścia w nadprzestrzeń, by mogła uciec w ten sposób. Czego by nie próbował, na pewno go przechwycą, więc należało się z tym pogodzić i przygotować do walki.
Webster był pewien, że mimo przewagi liczebnej przeciwnika ma sporą szansę zniszczyć obie jednostki i wygrać, jeśli wróg będzie przekonany, że ma do czynienia z nieuzbrojonym frachtowcem. Naturalnie jeśli się okaże, że to jednak krążowniki liniowe, to nie wywinie się bez ciężkich strat w ludziach i uszkodzeń okrętu, ale i tak powinien wygrać. Problemy zaczęłyby się, gdyby wrogie okręty się rozdzieliły i jeden pozostał poza skutecznym zasięgiem rakiet, co było możliwe, bo trudno było podejrzewać, by dowódca napastników doszedł do wniosku, iż potrzebuje obu ciężkich krążowników do rozprawienia się z pojedynczym frachtowcem. Oznaczałoby to tylko dwie możliwości — będzie walczył i przegra lub podda się bez walki. W obu przypadkach ujawni przeciwnikowi masę informacji o możliwościach swego okrętu. Poddanie się było naturalnie czysto teoretyczną możliwością, ale perspektywa przegranej też nie należała do przyjemnych. Chyba żeby…
— Jak oceniasz zamiary przeciwnika? — spytał DeWitta.
DeWitt zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Był o pięć standardowych lat starszy od Webstera i w przeciwieństwie do niego nie miał specjalności oficera łącznościowego, lecz taktycznego. Pomimo to nigdy nie kwestionował rozkazów kapitana, który w rewanżu często zasięgał jego opinii przed podjęciem, a raczej ogłoszeniem decyzji.
— Jeżeli to rzeczywiście okręty Ludowej Marynarki, to są tu po to, by napadać na nasze statki — powiedział z namysłem. — Co wyjaśniałoby wzrost naszych strat w tym sektorze. A jednak jak dotąd nie słyszeliśmy żadnych informacji czy choćby plotek o ich obecności… Co oznacza, że musieliby wyłapać załogi wszystkich statków, które zaatakowali, tak?
— Tak. Chyba, że je wybili do ostatniego… nie, bo wtedy zostałyby szczątki. Więc musieli wyłapać, a to jest najprawdopodobniej najlepsza nowina, jakiej mogliśmy się spodziewać.
— Zgadzam się — potwierdził DeWitt. — Nawet przy takim zagłuszaniu każdy frachtowiec w końcu ich dostrzeże i to na tyle szybko, by załoga zdążyła się ewakuować. Czyli muszą działać przynajmniej w parach przez cały czas.
— Gdybym nimi dowodził, zbliżałbym się z największą prędkością, z jaką byłbym w stanie, i to obu okrętami. — Webster myślał głośno. — Ledwie ofiara zaczęłaby manewrować w sposób wskazujący, że mnie dostrzegła, nakazałbym zachowanie całkowitej ciszy radiowej i nieewakuowanie załogi.
— Właśnie. A skoro oba okręty byłyby tak blisko i miały taką przewagę prędkości, żadna załoga nie miałaby szans na ucieczkę. No a żaden kapitan nie ryzykowałby przerwania ciszy radiowej, znajdując się w zasięgu salwy burtowej ciężkiego krążownika. Przynajmniej nie na obszarze Konfederacji. Gdzie indziej może tak, ale tu szansa na ratunek praktycznie nie istnieje, więc po co miałby ryzykować statek i załogę?
— Dobrze — oznajmił energiczniej Webster. — Nie możemy uciec, a oni prawdopodobnie się nie rozdzielą. To dobrze. Źle, że są to co najmniej ciężkie krążowniki z solidną obroną przeciwrakietową i że przelecą obok z prędkością czterdziestu tysięcy kilometrów na sekundę. Nie będziemy mieli za dużo czasu na walkę, a oni będą trudnym celem, jeśli wcześnie zauważą nasze rakiety. Więc musimy załatwić ich szybko i skutecznie.
DeWitt przytaknął ruchem głowy.
— Oliver, założenie jest takie: to dwa ciężkie krążowniki Ludowej Marynarki. — Webster zwrócił się głośniej do oficera taktycznego. — Pozostaną razem i utrzymają obecne przyspieszenie, dopóki w jakikolwiek sposób nie zareagujemy na ich obecność. Musimy z nimi walczyć, więc znajdź najlepszy sposób, jak ich załatwić w locie. Może być chamski, byle był skuteczny.
— Aye, aye, sir. — Hernando przyjrzał się ekranowi taktycznemu i spytał ostrożnie: — Jak blisko chce im pan pozwolić podlecieć, skipper? W zasięg broni energetycznej?
— Może. Mamy silne uzbrojenie, a ambrazury trudno dostrzec… ale to oznacza, że oni także będą mogli użyć dział… Daj mi obie opcje, tak rakiet, jak i dział.
— Aye, aye, sir — odrzekł Hernando i zaczął się naradzać z pomocnikami.
— Gus, chcę, żebyś połączył się z komandorem Chi — polecił Webster. — Jeśli będziemy musieli użyć jego kutrów, przeciwnik będzie dysponował dużą przewagą szybkości. Przeanalizujecie jego kurs, sposób podejścia i wyznaczcie najlepszy czas startu dla kutrów. Prawdopodobnie nie będą mogły wystartować tak szybko, jakby mi to odpowiadało, ale chcę, żeby Chi jak najszybciej znał jego preferencje.
— Da się zrobić, sir — odparł DeWitt, cytując motto Royal Manticoran Marine Corps, i skierował się do swojego stanowiska.
A Webster rozsiadł się wygodniej w kapitańskim fotelu.
— Odległość trzech minut świetlnych, towarzyszu kapitanie.
— Dobrze — potwierdził towarzysz kapitan Jerome Waters.
Tak on, jak i cała obsada mostka łącznie z towarzyszem komisarzem Seifertem była odprężona i pewna siebie, bo i niby dlaczego nie miałaby być: w Tyler’s Star co prawda jeszcze nie działali, ale to był piąty statek zajęty przez dywizjon ciężkich krążowników, do którego należeli, i jak dotąd cała operacja przebiegała tak sprawnie, jak to przewidział towarzysz admirał Giscard. Najtrudniejsze było niedopuszczenie do ucieczki załóg pryzów — na całe szczęście nikt tak naprawdę tego nie spróbował.
Waters szczerze tego żałował, bo miałby wówczas okazję do choćby częściowego wyładowania nienawiści. A Gwiezdnego Królestwa Manticore nienawidził serdecznie i dogłębnie. Nienawidził za to, co Royal Manticoran Navy zrobiła Ludowej Marynarce, za to, że budowano tam lepsze okręty i konstruowano lepszą broń, a nade wszystko za to, że tamtejsza gospodarka dobrze się miała, mimo iż ignorowano, tam „prawa ekonomii” i „równe pola”, na których powinna być oparta. A na dodatek zapewniała obywatelom najwyższy poziom życia w znanej części galaktyki. Takiego kamienia obrazy były Dolista nie mógł wybaczyć. Były czasy, gdy obywatele Ludowej Republiki mieli zbliżony poziom życia, a przecież jak uczono go od kołyski, powinni mieć wyższy. Przecież rząd interweniował, zmuszając bogatych, by płacili to, co należy, uchwalono przecież kartę praw ekonomicznych i zmuszono prywatny przemysł do rekompensowania w odpowiedni sposób strat pracowników zwolnionych nieuczciwie, bo jedynie z powodu rozwoju techniki czy podobnych przyczyn. Przecież każdy obywatel miał zagwarantowany równy dostęp do nauki i darmową edukację, opiekę medyczną, zakwaterowanie i Dolę, czyli podstawowy dochód.
Wszyscy w takim razie powinni pławić się w dobrobycie, a gospodarka winna rozkwitać. A tak nie było. I dlatego Jerome Waters czuł się poniżony i pałał żądzą zemsty. Przecież to nie było sprawiedliwe, że tacy ekonomiczni heretycy mieli lepiej od uczciwych, wiernych wyznawców praw ekonomii. A jeżeli jakimś głupim załogom ich wszawych frachtowców wydawało się, że on nie wykona rozkazu i nie zacznie strzelać, jeśli oni będą uciekać, wbrew poleceniom, to z tym większą przyjemnością rozwali ich na drobniutkie kawałeczki.
— Jakieś oznaki, że wiedzą o naszej obecności? — spytał.
— Żadnych, towarzyszu kapitanie — nikomu z załogi nawet by przez myśl nie przeszło, by zlekceważyć nowe, jedyne słuszne formy grzecznościowe. — Utrzymuje kurs bez żadnych zmian, a gdyby wiedział, że tu jesteśmy, zareagowałby jakoś, choćby wysyłając wiadomość radiową.
— A kiedy się zorientują?
— Nie dalej jak za trzy, cztery minuty, towarzyszu kapitanie — odparł oficer taktyczny. — Nawet przy cywilnych sensorach będą musieli dostrzec sygnatury naszych napędów.
— Dobrze. — Waters wymienił spojrzenia z towarzyszem komisarzem i polecił oficerowi łącznościowemu: — Towarzyszu poruczniku, nadacie standardowe polecenia, gdy tylko zareagują na naszą obecność.
— Nawet na wpół ślepy tramp, zauważył by ich teraz, skipper — odezwał się Hernando.
— Fakt. — Webster zdziwił się, słysząc w swoim głosie napięcie, i zmusił się do odprężenia, jak robiła to zawsze kapitan Harrington, toteż następne słowa wypowiedział już spokojnie. — Doskonale, panie i panowie. Sternik, proszę wykonać Alfa Jeden.
— Zobaczył nas, towarzyszu kapitanie! — zameldował pierwszy oficer, widząc że przyspieszenie frachtowca wzrosło nagle do stu osiemdziesięciu g i położył się on w ciasny skręt na prawą burtę.
Towarzysz kapitan Waters kiwnął głową i spojrzał na oficera łącznościowego, ale ten był już zajęty nadawaniem.
— Frachtowiec zarejestrowany w Królestwie Manticore, tu ciężki krążownik Ludowej Republiki Falchion. Nie próbujcie nadać żadnej wiadomości ani opuścić statku. Wróćcie na poprzedni kurs i zredukujecie prędkość. Nie róbcie nic do chwili zjawienia się na pokładzie grupy abordażowej. Jakikolwiek opór spowoduje użycie siły. Bez odbioru — głośniki na mostku umilkły.
Webster spojrzał na Hernanda i DeWitta.
— Dokładnie jak w regulaminie — ocenił. — I wygląda na to, że uważają się za zawodowców, co?
Niejeden z obsady mostka uśmiechnął się, słysząc jego rozbawiony głos.
— Wiesz, co im powiedzieć, Gina — dodał Webster, spoglądając na oficera łącznościowego.
— Towarzyszu kapitanie, oni twierdzą, że są imperialnym frachtowcem — zameldował oficer łącznościowy Falchiona.
— Jak cholera! — Waters zgrzytnął zębami. — I dlatego ich transponder ma kod Królestwa, co? Powiedzcie im, że mają ostatnią szansę powrotu na kurs, nim otworzymy ogień!
— Frachtowiec zarejestrowany w Królestwie Manticore, nie macie kodu identyfikacyjnego Imperium Andermańskiego i dlatego nie możecie być statkiem imperialnym. Powtarzam: wróćcie na poprzedni kurs i zredukujcie prędkość, zachowując ciszę radiową, albo zostaniecie ostrzelam. To ostatnie ostrzeżenie. Bez odbioru.
— Chyba się zdenerwowali — ocenił Webster. — Są w zasięgu, Oliver?
— Prawie, sir. Znajdą się w skutecznym zasięgu rakiet za czterdzieści jeden sekund.
— W takim razie nie ma co nadużywać ich cierpliwości. Sternik, proszę wykonać Alfa Dwa!
— Jezu, popatrzcie na tego idiotę! — jęknął pierwszy oficer ciężkiego krążownika Falchion.
Waters potrząsnął głową z politowaniem. Kapitan frachtowca po skazanej na fiasko próbie ucieczki i nieudanej próbie wyłgania się najwyraźniej spanikował. Nie zmniejszając przyspieszenia, próbował czym prędzej wykonać polecenie, czyli wrócić na poprzedni kurs, i w pośpiechu go przeciął. Próbując wyrównać, gwałtownym manewrem położył okręt na lewą burtę, ustawiając się dennym ekranem do obu krążowników. Waters prychnął i rozkazał: — Towarzyszu sterniku, wykonajcie zwrot i zacznijcie wytracać przyspieszenie!
— Oto i są — mruknął Webster, obserwując na ekranie taktycznym zwrot obu ścigających Scheherazade okrętów, które gwałtownie zaczęły wytracać prędkość.
I tak przelecą obok z prędkością ponad trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę, ale zwalniali trzy razy szybciej, niż byłby w stanie to zrobić jego okręt. Po prostu nie był w stanie im uciec i wszyscy o tym wiedzieli.
Czego natomiast ścigający nie wiedzieli, to tego, kogo tak naprawdę zaczepili. Natychmiast po ustawieniu się ekranem do nich załogi artyleryjskie otworzyły strzelnice tak, iż jedynie plastikowe osłony maskowały stanowiska dział i wyrzutnie rakiet. A były one dla radaru przezroczyste, toteż gdyby Scheherazade pozostał zwrócony burtą do nich, zobaczyliby nader ciekawy obraz z odczytu sensorów…
Gdyby ścigający zadali sobie trud, by ich omieść wiązką radarową. Dotąd tego nie próbowali, a całe ich zachowanie świadczyło o niezachwianej pewności siebie — rufy mieli skierowane prawie prostopadle do jego kadłuba, co oznaczało, że mogą użyć jedynie uzbrojenia pościgowego… jeśli zdążą. A Scheherazade po wykonaniu obrotu o dziewięćdziesiąt stopni na burtę będzie mogła oddać pełną salwę burtową w ich niczym nie chronione rufy.
Kapitan Harrington byłaby zachwycona planem Hernanda i poprawkami, które wniósł doń Webster, ale teraz nie był właściwy czas, by o niej myśleć. Manewr wymagał dokładnego zgrania czasowego, jeśli miał być skuteczny, i mógł mieć tylko dwa zakończenia — albo zadziała idealnie, albo sytuacja będzie wyglądać naprawdę nieciekawie.
— Dobrze, Oliver. — Webster spojrzał na oficera taktycznego. — Teraz twoja kolej.
— Aye, aye, sir. Sternik, proszę przygotować się do wykonania Baker Jeden na moją komendę!
Hernando raz jeszcze sprawdził, czy zaprogramowane namiary celów nie uległy zmianie, i wbił wzrok w ekran taktyczny, obserwując malejącą odległość do obu krążowników wyświetlaną w jego narożniku.
Samuel Webster siedział nieruchomo i czekał. Kusiła go co prawda możliwość pojedynku rakietowego przedstawiona przez Hernanda i polegająca na użyciu zasobników holowanych do zniszczenia przeciwnika, ale istniało zbyt duże ryzyko, że przynajmniej jednemu uda się uniknąć całkowitej zagłady przy maksymalnym zasięgu rakiet. Przy średnim zasięgu Scheherazade znalazłaby się w najgorszym możliwym położeniu, gdyż nie mogłaby ani oderwać się i przerwać walki z uwagi na bliskość przeciwnika, ani wykorzystać przewagi w broni energetycznej, gdyż odległość byłaby zbyt wielka. Pozwoliłoby to przeciwnikowi na oddanie dwóch, a być może nawet trzech salw, nim rakiety z zasobników dotarłyby do celu, a pomimo imponujących rozmiarów, krążownik pomocniczy nie był odporny na trafienia i poważnie by ucierpiał.
Skoro więc Webster nie mógł podjąć walki na dużą i średnią odległość, pozostała mu tylko trzecia możliwość, czyli pojedynek artyleryjski. Musiał w jak najkrótszym czasie zniszczyć lub wyeliminować z dalszej walki oba okręty Ludowej Marynarki, a to oznaczało otwarcie ognia z dział z jak najmniejszej odległości. Naturalnie jeśli z tak bliska nie zdoła przetrącić im kręgosłupa pierwszą salwą, to nim zginą, zdołają rozstrzelać jego okręt, ale na to nie było już żadnej rady.
— Przygotować się… — powiedział Hernando. — …Teraz!
— Towarzyszu kapitanie, frachtowiec…
Waters podskoczył w fotelu, widząc, jak frachtowiec wykonuje ostry zwrot i obrót na burtę. Jeśli jego kapitan próbował uniku, to wybrał sobie najgorszy czas, bo oba jego krążowniki miną go za mniej niż dwanaście sekund i ich salwy burtowe po prostu rozniosą jego statek na strzępy.
— Przygotować się do ot… — zaczął i w tym momencie wszechświat eksplodował.
— Ognia! — rozkazał Hernando.
Plastikowe osłony strzelnic zniknęły, gdy osiem graserów wystrzeliło z lewej burty Scheherazade. Od obu krążowników okręt dzieliło ledwie czterysta tysięcy kilometrów, a na przeszkodzie potężnych wiązek energii nie stało nic, nawet osłony burtowe. Siedem z ośmiu wiązek trafiło w rufy krążowników Ludowej Marynarki.
Oba krążowniki zatoczyły się pod masywnymi uderzeniami zmieniającymi się natychmiast w energię kinetyczną i prującymi pancerne kadłuby jak papier. Wokół zawirowały szczątki kadłubów, dział laserowych, rakiet i ludzi, ukazały się obłoki wydostającej się z rozhermetyzowanych pomieszczeń atmosfery. Pancerz nie był żadną przeszkodą dla ciężkich graserów i ich promienie sięgnęły głęboko w kadłuby, niosąc śmierć i zniszczenie. Oba krążowniki straciły praktycznie natychmiast rufowe pierścienie napędów, a ekran Falchiona zamigotał wściekle pod wpływem olbrzymich przepięć grasujących po systemach pokładowych.
Załoga Scheherazade nie spoczęła na laurach — ledwie działa odpaliły, sternik dokończył obrót o sto osiemdziesiąt stopni, ustawiając okręt ekranami ku przeciwnikowi i kontynuując ostry skręt w lewo. Sekundy później oba krążowniki przemknęły obok niego, strzelając z czego który jeszcze mógł, nieskoordynowanym ogniem na wprost, ale jedynym celem, jaki miały, były ekrany Scheherazade.
— Baker Dwa! — rozkazał Hernando i okręt dokończył zwrot, przecinając kursy obu przeciwników i obracając się ponownie burtą do nich.
I odpalił drugą salwę burtową, tym razem prosto w ich nie osłonięte niczym dzioby. Równocześnie osłona prawej burty zniknęła, sześć kutrów wystartowało z jego drugiej ładowni i pognało za krążownikami Ludowej Marynarki z przyspieszeniem sześciuset g.
Na obu ciężkich krążownikach elektronika dostała szału — centrale artyleryjskie nie działały, zapasowe systemy próbowały przejąć funkcję głównych, a stanowiska strzeleckie, które ocalały, strzelały, polegając na indywidualnych sensorach i komputerach artyleryjskich. Większość nawet nie wiedziała, gdzie jest przeciwnik. Centrale nie zostały zniszczone, więc odzyskałyby zdolność kierowania ogniem, ale na to potrzebny był czas. A czasu krążowniki nie miały i dlatego przez całą walkę trwającą piętnaście sekund tylko jedno działo laserowe trafiło w Scheherazade.
Okrętem wstrząsnęło, gdy pojedynczy promień lasera trafił w jego nieopancerzoną burtę. Zawyły alarmy uszkodzeniowe, gdy zniknęła wyrzutnia rakiet numer trzy, dwa promy i pinasa (na szczęście żadna jednostka nie była obsadzona przez załogę). Siedemnastu ludzi zginęło, a jedenastu zostało rannych, ale były to jedyne straty poniesione przez krążownik pomocniczy.
Okręty Ludowej Marynarki nie miały tyle szczęścia. Co prawda druga salwa Scheherazade nie była aż tak celna, jako że namiary celów zmieniały się zbyt gwałtownie, ale wystarczająco celna. I Falchion zmienił się w obłok zjonizowanego gazu, gdy promień grasera dotarł do jego dziobowego reaktora. A dziób drugiego okrętu otworzył się niczym rozszczepiony kij. Dziobowy pierścień napędu przestał działać, a wraz z nim przestały istnieć ekrany i osłony burtowe, zaś z całego napędu sprawne pozostały jedynie silniki manewrowe. Widząc to, Webster wyszczerzył zęby w uśmiechu i rozkazał:
— Ogłosić start dla drugiego dywizjonu kutrów rakietowych. I daj mi łączność zewnętrzną, Giną!
— Kanał łączności otwarty, skipper! — zameldowała Gina Alveretti.
— Krążownik Ludowej Marynarki, tu krążownik pomocniczy Royal Manticoran Navy Scheherazade — powiedział głośno i wyraźnie Samuel Houston Webster. — Przygotujcie się do przyjęcia grupy abordażowej. I jak sami ostrzegaliście… jakikolwiek opór spowoduje użycie siły.
I uśmiechnął się złośliwie do kamery.
— Zaczynam się czuć jak tatuś, którego pociechy nie wróciły do domu na noc — stwierdził samokrytycznie admirał Javier Giscard, nalewając wino komisarz Eloise Pritchard.
Przy okazji kolejny raz uśmiechnął się ze złośliwą satysfakcją do swoich myśli — gdyby członkowie Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, a zwłaszcza ich przydupasy z Urzędu Bezpieczeństwa, wiedzieli, jak towarzysz admirał i towarzyszka komisarz doskonale się dobrali, to pożar w burdelu byłby cichą mszą w porównaniu z tym, co by się działo. Gdyby ich teraz widzieli, szok byłby długotrwały, bowiem oboje znajdowali się w łóżku.
— Dlaczego? — spytała Eloise, upijając łyk.
Równie dobrze jak on, zdawała sobie sprawę z ryzyka, ale nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować z ich związku, jako że Javier był nie tylko doskonałym oficerem — przede wszystkim był nadzwyczajnym mężczyzną i człowiekiem. W znacznej części dlatego, że uczył się od najlepszego kapitana, jakiego miała Ludowa Marynarka pod rządami starego reżimu — Alfredo Yu. I podobnie jak on, był zbyt dobry i uczciwy, by go doceniono. Eloise była pewna, że gdyby Yu nie został zmuszony do przejścia na stronę wroga po fiasku tajnej operacji w systemie Yeltsin, wraz z Javierem stworzyliby wspaniały zespół. Miała też nadzieję, że nigdy nie spotkają się jako przeciwnicy, gdyż wiedziała, jak głęboko Javier szanuje Yu. Javier także głęboko nienawidził legislatorów za to, co zrobili z Republiką Haven, i choć nie kochał nowych władz, był wobec nich lojalny. I wiedziała, że tak pozostanie, przynajmniej tak długo, aż jakiś idiota z UB nie zrobi czegoś, co zmusi go do dokonania wyboru innej natury…
Miała zamiar dopilnować, by coś podobnego nie nastąpiło. Raz dlatego, że był zbyt dobrym oficerem, dwa dlatego, że za bardzo go kochała.
— Hm? — mruknął, gładząc jej biodro i równocześnie gryząc delikatnie w ucho.
— Pytałam, dlaczego czujesz się jak znerwicowany tatuś?
— Bo niektórzy gówniarze za bardzo się zasiedzieli na imprezach w zbyt młodym wieku… Nie mam na myśli Vaubona: Caslet jest zbyt doświadczonym i dobrym oficerem i jeśli opuścił stanowisko, to miał ku temu konkretne powody, ale Waters to zupełnie inna sprawa. Nie powinienem zostawić mu furtki umożliwiającej samodzielny rajd aż do Tyler’s Star. To zdecydowanie zbyt daleko.
— Nie lubisz go?
— O wartości oficera marynarki nie świadczy właściwy stosunek do jedynie słusznej ideologii rewolucyjnej, towarzyszko komisarz, tylko umiejętności. Tego pierwszego Waters ma tyle, że mu się uszami wylewa, tych drugich mu brak. A na dodatek za bardzo nienawidzi Królestwa Manticore — podsumował Giscard, doskonale wiedząc, że się naraża, bo Waters miał wpływowych patronów.
— Jak można za bardzo nienawidzić wroga? — zdziwiła się szczerze Eloise, ignorując jawną krytykę ideologicznych zwierzchników.
— To proste — odparł poważnie. — Determinacja jest zaletą, nienawiść czasami pomaga w jej powstaniu czy trwaniu. Nie podoba mi się to, ponieważ nasze kłopoty z Królestwem mają podłoże czysto ekonomiczne. Nigdy nie należy zapominać, że przeciwnicy też są ludźmi. Jeśli chcemy, by zachowywali się wobec nas humanitarnie i zawodowo, musimy ich traktować tak samo. Problem Watersa i jemu podobnych polega na tym, że uznali ideologię za prawdę i zapominają o zdrowym rozsądku. Waters ma dobre podstawy jako oficer, ale jest za młody na swój stopień i brak mu doświadczenia tak zawodowego, jak i życiowego, a w dodatku jest zbyt porywczy. Brakiem doświadczenia grzeszy większość z naszych oficerów, ale mało który łączy to z zaślepieniem czy brakiem zdrowego rozsądku. U Watersa niestety tak jest i wpływa to na jego ocenę sytuacji, co mnie martwi… Powinienem trzymać go na krótszej smyczy.
— Rozumiem… — potrząsnęła głową, rozsypując platynowe włosy na poduszce. — Naprawdę sądzisz, że wpakuje się w kłopoty?
— Tak naprawdę to nie sądzę. Trochę martwią mnie informacje, że Królewska Marynarka wysłała tu kilka statków-pułapek. Jeśli będą operowały w grupie, to dwa lub trzy mogą stać się niemiłą niespodzianką dla każdego, kto się na nie natknie, a Waters wyruszył, zanim dostaliśmy ostrzeżenie. Ponieważ jednak dostał wyraźny rozkaz atakowania tylko pojedynczych frachtowców i ma dwa ciężkie krążowniki, tak naprawdę nie ma powodu do obaw. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić pojedynczego Q-shipa zdolnego pokonać dwa ciężkie krążowniki klasy Sword, o ile te ostatnie czegoś konkursowo nie spieprzą. Waters nie jest dobrym dowódcą, ale nie jest też ofiarą. Niepokoi mnie to, że powinienem go cały czas pilnować, a nie to, że może mu się coś stać. Jestem przewrażliwiony, Eloise.
— Twoje przeczucia coś często się sprawdzają; szanuję twój instynkt i tobie też radzę.
— Mam nadzieję, że nie tylko to wzbudza twój szacunek? — spytał z uśmiechem, przejawiając większą niż dotąd aktywność pod okrywającym ich prześcieradłem.
— Przestań, profanatorze cnót obywatelskich!
— A właśnie, że nie przestanę!
Eloise jęknęła, a jego dłoń zamarła. Uniosła się na łokciu. Zobaczyła jego nieobecny wyraz twarzy i uśmiechnęła się ze smętną rezygnacją. Był kochany, ale czasami ręce jej opadały. Genialne pomysły wpadały mu do głowy w najmniej odpowiednim czasie i miejscu, a kiedy już taki pomysł zagnieździł się w jego głowie, to zajmował jego uwagę do tego stopnia, że o niczym innym mowy nie było, póki go nie sprawdził.
— O co chodzi? — spytała.
— O te statki-pułapki. Chciałbym mieć potwierdzenie, czy Harrington rzeczywiście nimi dowodzi, czy to tylko plotka.
— Powiedziałeś, że Q-ship nie może stawić czoła ciężkiemu krążownikowi — przypomniała. — Więc w czym problem? Masz dwanaście ciężkich krążowników i osiem krążowników liniowych. Chyba wystarczy na kilka statków-pułapek?
— Pewnie, że wystarczy, tylko przyszło mi do głowy, że skoro szukają nas w tym rejonie, to powinniśmy polować gdzie indziej. Wyliczenia wyliczeniami, a przypadek zawsze może się zdarzyć. W walce nigdy nic nie wiadomo, a Q-ship bez trudu poradzi sobie z lekkim krążownikiem… i w ten sposób może ujawnić całą operację, bo dowie się o naszej obecności i zamiarach.
— Więc co zamierzasz z tym zrobić?
— Więc, towarzyszko komisarz, zamierzam zmodyfikować nasze plany operacyjne — odparł, odstawiając kielich na nocny stolik i uśmiechając się tak, jak najbardziej lubiła. — Zostawimy rozkazy Watersowi i Casletowi, bo reszta jest na miejscu, i przeniesiemy się na nowe łowisko, które wyznaczy mój sztab… później, ma się rozumieć.
I pocałował ją.