Ustalenie wszystkich szczegółów technicznych zajęło całe godziny, ale podstawy pozostały takie, jakie Honor zaproponowała. Ciężko było słuchać złośliwych uprzejmości Warnecke’a i ustępować w pewnych drobnych kwestiach, by postawić na swoim w tych, które były naprawdę istotne, ale mogła to ścierpieć, bowiem w całych tych skomplikowanych negocjacjach był jeden drobiazg, na który Warnecke nie zwrócił uwagi. Drobiazg niezwykle zresztą istotny: nigdy nie powiedziała, że zamierza puścić go wolno. Na każdym etapie dodawała swoje komentarze do warunków na zasadzie: jeżeli przyjmie jej warunki i jeżeli wypełni wszystkie tak, jak uzgodniono, wówczas będzie mógł odlecieć. Równocześnie stworzyła mu okazję, z której musiał skorzystać, a ona zamierzała dopilnować, by przez to nie wypełnił wszystkich warunków. A o dobrej woli stron nie było mowy ani razu…
Pierwszym krokiem było wysłanie grupy abordażowej na pokład statku remontowego. Przebiegło to sprawniej, niż Honor zakładała. Pinasy Scotty’ego dostarczyły na pokład kompanię Marines w pełnych zbrojach pod osobistym dowództwem Susan Hibson, a całą operację ubezpieczały dwa kutry Jacquelyn Harmon. Załoga była pod wrażeniem ponurych i uzbrojonych po zęby Marines i nikt nie próbował stawiać im oporu. Pierwsze sprawdzenie potwierdziło, że ta ruchoma stocznia remontowa była tak wolna, jak się Honor spodziewała — jej maksymalne przyspieszenie wynosiło sto trzydzieści siedem kilometrów na sekundę kwadrat. Nie była też w żaden sposób uzbrojona — nie posiadała nawet obrony antyrakietowej, więc stanowiła łatwy cel dla pojedynczej nawet rakiety. I załoga miała tego pełną świadomość.
Spora część załogi powitała zresztą Marines jak zbawców i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, bowiem ponad jedną trzecią tejże stanowili przymusowo zatrudnieni członkowie załóg zdobytych frachtowców, w przytłaczającej zresztą większości poddani Korony. Dostali propozycję nie do odrzucenia: praca albo śmierć. Niewiele wśród nich było kobiet, a gdy Susan Hibson dowiedziała się dlaczego, wszyscy piraci po jednym spojrzeniu na nią ustępowali jej z drogi. Przed daniem swoim podkomendnym wolnej ręki powstrzymywała ją tylko jedna rzecz — wiedziała, co zamierzała kapitan Honor Harrington.
Kiedy Marines zabezpieczyli statek i przewieźli uwolnionych więźniów na Wayfarera, przystąpiono do niszczenia systemów łączności. Ludzie Harolda Tschu, pilnowani przez Marines i w towarzystwie ciężko spoconych piratów, przeszli przez sekcję łączności niczym tornado, wymontowując niektóre elementy, a rozbijając większość. Zostawiono dwa sprawne odbiorniki i jeden nadajnik małej mocy, by Warnecke mógł się kontaktować z załogą podczas pobytu na promie. Wymógł na Honor pewną zmianę: zamiast radiostacji małej mocy on i jego ludzie mieli mieć do dyspozycji systemy łączności skafandrów próżniowych, w które będą ubrani. Miały one większy zasięg niż pięćset kilometrów, ale nie na tyle, by to coś zmieniało. Załoga naturalnie będzie w stanie naprawić zniszczenia — w końcu był to statek remontowy, ale nie prędzej niż w ciągu dwóch dni, a chodziło przecież o to, by nie dysponowali łącznością dalekiego zasięgu przez godziny.
Hibson następnie wycofała swoich ludzi, pozostawiając jedynie pluton na pokładzie hangarowym, gdzie przeszukiwali każdy przylatujący z Sidemore prom, sprawdzając, czy Warnecke nie próbuje przemycić na pokład radiostacji w częściach. Ponieważ na planecie wydawał się panować spokój, garnizon nie mógł wiedzieć, co się święci — inaczej o miejsce na statku remontowym wybuchłby tak zacięty bój, jakiego jeszcze na Sidemore nie widziano.
Warnecke mógł zginąć w trakcie przelotu z planety na statek i byłoby to najprostsze rozwiązanie — wystarczyłoby jedno trafienie z działa laserowego któregokolwiek z kutrów — dowiedziałby się, że został ostrzelany, gdy prom zostałby zniszczony i nie było szansy by zdążył cokolwiek nacisnąć. Istniało jednak zbyt duże ryzyko, że zabezpieczył się w klasyczny i nadal skuteczny sposób, czyli „przyciskiem umarlaka”. Jego zasada była prosta: jak długo pozostawał wciśnięty, detonacji nie było, wywoływało ją puszczenie przycisku, co następowało w chwili śmierci albo gdy detonator został zniszczony. Sposób był prosty i na pewno mu znany, więc nie było sensu ryzykować, tym bardziej że istniało inne, co prawda bardziej skomplikowane, ale za to pewniejsze rozwiązanie. Dodatkową komplikacją skutecznie eliminującą tę możliwość było to, że nie wiedzieli, którym promem miał lecieć. Jakoś ten temat nigdy nie wyszedł z jego strony w negocjacjach, a Honor na wszelki wypadek wolała mu nie podpowiadać innych rozwiązań.
Łącznie potrzebnych było piętnaście kursów promów, by przewieźć wszystkich. Warnecke przyleciał czwartym, który od razu zacumował na kadłubie dziewięćdziesiąt metrów od jednej ze śluz osobowych. W ten sposób prom był zabezpieczony tak przed próbą odbicia ze strony załogi, jak i odłączeniem ładunku, który został przytwierdzony do jego kadłuba w ten sposób, że Honor cały czas widziała go przez jedno z okien. Przez inne widać było zewnętrzne drzwi śluzy. Załoga przyglądała się zakładaniu ładunku, ale nie próbowała interweniować, więc wszystko przebiegło spokojnie.
Przygotowania zostały ukończone.
— Pani zwariowała, milady! — oznajmił z przekonaniem LaFollet, gdy kuter zbliżał się do promu. — To największe szaleństwo, jakie pani kiedykolwiek zrobiła, a ma pani już spore osiągnięcia!
— Andrew, uznajmy, że to moja fanaberia, i bądź łaskaw już więcej nie truć, dobrze? — zaproponowała uprzejmie Honor i LaFollet zaskoczony tak formą, jak i treścią jej wypowiedzi umilkł na dobre, pozwalając jej skupić się na obserwowaniu manewrów pilota.
Wiedziała, że LaFollet przeciwny jest całemu pomysłowi i nawet mogła go zrozumieć, ale był to jedyny sposób, by uniemożliwić maniakowi kolejne masowe morderstwo, a równocześnie wymierzyć mu sprawiedliwą karę. Zaczepy zewnętrznych kołnierzy śluz promu i kutra zetknęły się z metalicznym szczękiem, toteż odwróciła się od okna, by przyjrzeć się krytycznie swoim „oficerom” — była to ostatnia okazja, by zauważyć jakieś uchybienia, nim dostrzeże je przeciwnik.
Bowiem towarzyszyli jej wyłącznie jej osobiści gwardziści — co do tego od samego początku nie było żadnej dyskusji. I dlatego James Candless i Simon Mattingly ubrani byli w czarnozłote uniformy Royal Manticoran Navy, starannie dopasowane, tak by wyglądały jak szyte na miarę. Candless był komandorem, Mattingly porucznikiem, a LaFollet miał na sobie uniform podporucznika Royal Manticoran Marine Corps, ponieważ nie mógłby się pozbyć graysońskiego akcentu. Candless doskonale opanował ostrą wymowę rodem ze Sphinxa. Mattingly mógłby uchodzić za urodzonego na Gryphonie, ale LaFolleta zdradzało każde słowo. Co prawda istniała niewielka szansa, by Warnecke czy któryś z jego ludzi się w tym zorientował, ale najczęściej wpada się na szczegółach. Ponieważ Korpus przyjmował ochotników urodzonych poza granicami Królestwa, jeśli w chwili wstępowania posiadali jego obywatelstwo, akcent LaFolleta nie stanowił problemu.
Zapaliło się zielone światło, wewnętrzne drzwi śluzy otworzyły się i Honor powiedziała cicho:
— No cóż, panowie, bierzemy się do roboty.
LaFollet wydał pomruk, którego nie powstydziłby się poirytowany kodiak max, a Honor posadziła sobie Nimitza na ramieniu. Długo zastanawiała się, czy nie zostawić go na okręcie, ale treecat miał w tej sprawie własne zdanie, które przedstawił jej jasno i wyraźnie. To jedno nie powstrzymałoby jej, ale Nimitz udowodnił już swoją przydatność w podobnych sytuacjach. Treecaty były zbyt małe i zbyt słabo znane, by ktoś obcy mógł zdać sobie sprawę z tego, jak potrafią być niebezpieczne, a umiejętność odczytywania emocji w tym przypadku mogła decydować o życiu lub śmierci. Sadzając go na ramieniu, czuła, że jest gotów do akcji, napięty niczym sprężyna, i raz jeszcze zaakceptowała w myślach konieczność czekania. Wyczuła jego zgodę, ale wiedziała, że jest ona warunkowa — jeśli ktokolwiek jej zagrozi, Nimitz zacznie działać; była to reakcja instynktowna i musiała się z tym pogodzić. Wytłumaczyła mu, co zamierza, i najrozsądniej było zdać się na jego ocenę sytuacji, jako że to on, jako empata, pierwszy będzie wiedział o niebezpieczeństwie.
Najpierw przez śluzę przeszedł LaFollet, potem Honor, a na końcu Candless i Mattingly. W przedziale pasażerskim promu oczekiwało ich czterech ubranych w skafandry próżniowe piratów.
Warnecke siedział na fotelu tuż za kabiną pilotów, a na kolanach miał nadajnik — był większy niż ten, którym bawił się w czasie negocjacji, ale było to uzgodnione — musiał mieć większy zasięg, by móc wysłać sygnał z orbity. Cała czwórka uzbrojona była w pulsery, a dwaj mieli dodatkowo krótkolufowe strzelby systemu flechette. Czwarty, ze stylizowanymi srebrnymi skrzydełkami pilota na prawej piersi skafandra, stał zaraz przy wejściu — najwyraźniej jego zadaniem było sprawdzenie, czy przeciwnicy nie mają przy sobie broni. Czerwony z wściekłości LaFollet został zrewidowany, nim Honor stanęła na pokładzie, a uśmiechnięty radośnie pilot wyciągał ku niej ręce, gdy oznajmiła lodowato:
— Trzymaj łapy przy sobie albo ci je połamię — nie podniosła głosu, ale ciął on niczym bicz. Nimitz wyszczerzył kły.
Mężczyzna zamarł, a Honor spojrzała wymownie na Warnecke’a.
— Zgodziłam się na sprawdzenie, czy nie mam broni, nie na obmacywanie mnie przez jednego z pańskich zboczeńców.
— Pyskata jesteś, paniusiu! — warknął jeden z ochroniarzy. — Uważaj, żebym cię nie rozsmarował po całej ścianie tą zabawką!
— Proszę uprzejmie, twój szef doskonale wie, co go czeka, jeśli to zrobisz.
— Spokojnie, Allen — polecił Warnecke. — Kapitan Harrington jest naszym gościem. Tym niemniej, kapitan Harrington, musi mnie pani przekonać, że nie jest pani uzbrojona.
— Ależ jestem — uśmiechnęła się zimno, unosząc prostokątne pudełko przymocowane łańcuszkiem do lewego nadgarstka.
Miało dwadzieścia dwa centymetry długości, piętnaście szerokości i dziesięć głębokości, na górnej powierzchni znajdowały się zaś trzy przyciski, klawiatura z cyframi i dwie lampki kontrolne. Obie się nie paliły.
— A cóż to takiego? — Warnecke silił się na lekki ton, ale w jego głosie słychać było napięcie.
Obaj towarzyszący mu ochroniarze natychmiast unieśli broń.
— Coś znacznie groźniejszego od tych zabawek, które macie — wyjaśniła spokojnie. — To urządzenie do zdalnego odpalania ładunku wybuchowego, nieco podobne do pańskiego, ale różni się jednym szczegółem: kiedy zostanie uaktywnione, ładunek wybuchnie, jeśli przynajmniej raz na pięć minut nie wprowadzę odpowiedniego kodu.
— Nie było o tym mowy! — warknął.
Odpowiedział mu syk Nimitza i śmiech Honor. Jego ostry dźwięk przypominał pęknięcie klingi na mrozie, ale jej oczy były znacznie zimniejsze.
— Nie było. Ale teraz nie ma pan wyboru, panie Warnecke. Może pan mnie zabić i moich oficerów także, może pan wysadzić ładunki na planecie, ale ten ładunek już jest na miejscu i będzie pan martwy dziesięć sekund po nas. Czy uważał mnie pan za kompletną idiotkę? Jesteście uzbrojeni, a my nawet nie mamy skafandrów próżniowych, nie wspominając o broni. Możecie nas zastrzelić albo rozhermetyzować kabinę: skutek będzie ten sam. Ja mogę tylko zabić nas wszystkich. Sądzę, że jest to stosowna polisa ubezpieczeniowa i sposób na rozsądne wyrównanie sił.
Warnecke miał groźny błysk w oczach, ale mięśnie twarzy już całkowicie kontrolował — uśmiechnął się nawet prawie przekonująco.
— Jest pani sprytniejsza, niż sądziłem — rzekł niemalże normalnym tonem.
— Nie sądził pan chyba, że zapomniałam o podstawowych działaniach matematycznych. Uzgodniliśmy, że prom ma oddzielić się od statku o dziesięć minut lotu przed osiągnięciem granicy wejścia w nadprzestrzeń, co oznacza, że ładunek od mojego okrętu będzie dzieliło dwanaście minut świetlnych. Ale to bez znaczenia, skoro nadajnik mam ze sobą, prawda?
— Skąd mam wiedzieć, że wewnątrz nie ukryła pani pulsera? Miejsca jest dość.
— Macie pewnie na pokładzie jakiś przenośny wykrywacz energii. Sprawdźcie poziom energii nadajnika i będzie pan miał odpowiedź.
— Doskonały pomysł. Harrison?
Pilot spojrzał bykiem na Honor i otworzył szafkę z narzędziami. Wyjął z niej ręczny skaner i przesunął urządzenie nad prostopadłościanem podsuniętym przez Honor.
— I co? — spytał Warnecke.
— Pojedyncze źródło energii mocy dziesięć woltów. Wystarczy dla nadajnika o małym zasięgu, ale to za mało jak na pulser — poinformował go zniechęcony pilot.
— Proszę wybaczyć moją podejrzliwość, kapitan Harrington. Taki charakter — przeprosił Warnecke i dodał: — Mam nadzieję, że to jedyna broń, którą pani przywiozła?
— Wszystko, co przyniosłam, widzi pan w tej chwili. Co się zaś tyczy broni… — Honor podała nadajnik LaFolletowi, posadziła Nimitza na najbliższym fotelu i zdjęła kurtkę mundurową.
Pod nią miała białą elastyczną bluzkę, może nie idealnie, ale dość ściśle przylegającą do ciała. Obróciła się i dodała:
— Widzi pan? Niczego nie mam ani na plecach, ani w rękawach.
— A miałaby pani coś przeciwko zdjęciu butów? — spytał uprzejmie. — Zaskakujące, ile zmyślnego paskudztwa ludzie potrafią tam chować…
— Jeśli panu zależy…
Honor zdjęła buty i wręczyła pilotowi, który sprawdził je z wprawą wskazującą na długoletnią praktykę, po czym oddał jej z kolejnym ponurym spojrzeniem.
— Czyste — warknął niechętnie.
Honor odpowiedziała mu złośliwym uśmieszkiem, usiadła obok Nimitza i założyła najpierw buty, potem kurtkę munduru. Wstała, zapięła ją, zabrała treecata oraz nadajnik, po czym podeszła do ostatniego rzędu foteli w rufowej części promu. Wybrała jeden, usadowiła się wygodnie, położyła nadajnik na kolanach i nacisnęła jeden z przycisków. Jedno ze światełek kontrolnych zapłonęło żółto i obaj ochroniarze Warnecke’a przyjrzeli się mu niechętnie.
Odczekała, aż Candless i Mattingly zostaną zrewidowani, i odchrząknęła.
— Jeszcze jeden drobiazg, zanim moi Marines opuszczą pokład pańskiego statku, a mój kuter odcumuje. Komandor Candless sprawdzi kabinę pilotów: nie chcemy, by ukrył się tam ktoś nadliczbowy, prawda?
— Naturalnie, że nie. Allen, idź z komandorem i dopilnuj, żeby niczego nie dotykał.
Jeden z ochroniarzy skinął głową i wraz z Candlessem pomaszerował na dziób promu. Honor i Warnecke przyglądali się sobie, stojąc na przeciwległych krańcach dziesięciometrowej kabiny pasażerskiej. Obaj mężczyźni wrócili po paru sekundach.
— Nikogo nie ma, ma’am — zameldował Candless niczym ktoś, kto całe życie spędził na Sphinxie.
Honor kiwnęła głową i powiedziała uprzejmie:
— Sądzę, że wszyscy powinniśmy usiąść, a pańscy ludzie tak, bym mogła ich widzieć. Stąd pański nadajnik ma wystarczającą moc, ale gdy oddalimy się od planety, nie chciałabym żadnych wypadków czy przypadków z nadajnikami skafandrów, których nie byłabym w stanie zobaczyć.
— Jak pani sobie życzy — zgodził się Warnecke i wskazał obu członkom ochrony fotele przed sobą.
Usiedli, obracając je tak, by znaleźć się twarzą w twarz z Honor i jej ludźmi, a pilot dołączył do nich bez zwłoki. Siedzieli więc między nią a swym chlebodawcą, blokując przy okazji jej i jej gwardzistom drogę do kabiny pilotów. Prawie natychmiast nadajnik Honor bipnął i druga lampka zaczęła pulsować czerwienią, wywołując zaniepokojenie piratów.
— Panowie wybaczą. — Honor uśmiechnęła się i wybrała dziewięciocyfrowy kod na klawiaturze.
Czerwona lampka zgasła, a Honor rozsiadła się wygodniej.
— Wszystko w porządku, ma’am? — spytał mechanik pokładowy kutra przez otwarte drzwi śluzy.
— W jak największym, bosmanmacie. Proszę przekazać pozdrowienia komandorowi Cardonesowi i major Hibson i powiedzieć im, by postępowali zgodnie z planem.
— Aye, aye, ma’am.
Zewnętrzne drzwi obu śluz zamknęły się, potem to samo zrobiły wewnętrzne, wreszcie z lekkim szczęknięciem puściły cumy magnetyczne. Kuter poruszany jedynie silnikami manewrowymi oddalił się od promu i skierował ku Wayfarerowi.
Pięć minut później (po kolejnym bipnięciu nadajnika Honor) trzy inne kutry opuściły pokład hangarowy statku remontowego, wioząc ostatni pluton Marines z powrotem na Wayfarera.
— Sprawdź, czy wszyscy się wynieśli, Harrison — polecił Warnecke.
Pilot uaktywnił radiostację skafandra i wykonał polecenie.
— Potwierdzone — zameldował po wysłuchaniu informacji. — Wszyscy odlecieli, a my schodzimy z orbity.
— Dobrze — ucieszył się Warnecke. — Tak więc proponuję, kapitan Harrington, byśmy wszyscy usadowili się jak najwygodniej. Czeka nas, jakby nie było, kilkugodzinny wspólny lot.
Następne trzy godziny ciągnęły się w nieskończoność. Sekundy zmieniały się w wieczność, a w przedziale pasażerskim napięcie stawało się powoli, lecz stale coraz większe, wręcz namacalne. Regularnie co pięć minut nadajnik Honor odzywał się, migając czerwoną kontrolką. Honor wprowadzała kod, światełko gasło i znowu następowało pięć minut bezruchu i bezczynności. Mattingly i LaFollet siedzieli przy oknach — pierwszy obserwował ładunek wybuchowy, drugi śluzę statku remontowego. Warnecke położył nadajnik na sąsiednim siedzeniu, ale obaj jego ochroniarze nie spuszczali oczu z Honor i jej ludzi. Jeden trzymał gotową do użycia strzelbę, ale że broń ta jest dość ciężka, co kwadrans zmieniał się z towarzyszem, by dać odpocząć mięśniom ramion. Jedna strzelba zresztą i tak wystarczyłaby w tak niewielkiej i zamkniętej przestrzeni jak przedział pasażerski promu. Teoretycznie nikt z tylnego rzędu nie miał prawa dotrzeć do nich żywy, nie mówiąc już o przedarciu się do ich szefa.
Panowało milczenie — Warnecke nie próbował nawiązać rozmowy, siedział z uśmieszkiem zadowolenia na ustach, a Honor to odpowiadało. Dzięki więzi z Nimitzem czuła wyraźnie stres piratów, ale także coraz silniejsze poczucie tryumfu — im bardziej oddalali się od jej okrętu, tym bardziej ono rosło. Byli przekonani, że jednak im się uda, i ta radość była coraz trudniejsza do wytrzymania dla treecata, który najchętniej rozszarpałby ich natychmiast. Ta chęć walczyła w nim o lepsze z zaufaniem do Honor, co objawiało się w wysuwaniu i chowaniu pazurów, którymi dziurawił siedzenie fotela. Honor głaskała go po grzbiecie i odliczała ciągnące się minuty.
Nadajnik odezwał się kolejny raz — Honor nie spiesząc się, spojrzała na ścienny chronometr i wystukała na klawiaturze dziewięć cyfr. Ten kod różnił się od poprzedniego dwoma cyframi, ale także spowodował zgaśniecie czerwonej kontrolki.
Od chwili opuszczenia orbity minęły trzy godziny i piętnaście minut. Razem z Cousinsem zastanawiali się, jaki zasięg może mieć nadajnik Warnecke’a, nim zgodziła się, by go wziął zamiast oryginalnego. Jeśli antena odbiorcza byłaby naprawdę czuła, mógł mieć zasięg dwóch minut świetlnych — dlatego zdecydowała się odczekać, aż znajdą się pięć minut świetlnych od planety, nim zacznie działać.
Ten czas właśnie nadszedł.
Odczekała jeszcze kilka sekund i nacisnęła trzeci przycisk na górnej ściance. Przycisk ten został podłączony dopiero przez kod, który ostatnio wybrała; jego wcześniejsze naciśnięcie nie dałoby żadnego efektu. Teraz dało i to podwójny. Po pierwsze uruchomiło niewielki, ale silny zagłuszacz umieszczony w ładunku wybuchowym przymocowanym do kadłuba. Żaden sygnał radiowy nie miał prawa przedostać się przez emitowane przez niego zagłuszanie. Mogły to zrobić jedynie lasery pokładowego systemu łączności promu. Dlatego też przycisk otworzył węższy bok nadajnika i w dłoni Honor znalazł się znajomy kształt colta kaliber.45. Pistolet miał wprowadzony nabój do lufy i był odbezpieczony — by strzelić, wystarczyło nacisnąć spust.
Nikt z przeciwników nie zorientował się w niczym, gdyż Honor częściowo była zasłonięta przez oparcie fotela stojącego przed nią. Nikt nie zaprotestował, gdy tak usiadła, ponieważ wiedzieli, że nie ma broni — sami to sprawdzili. A żadna nowoczesna broń palna nie mogła działać bez zasilacza. To, że nie przyszło im do głowy, iż może użyć czegoś tak prymitywnego jak broń działająca mechanicznie, a napędzana siłą odrzutu gazów prochowych powstających w wyniku reakcji chemicznej, było już ich winą.
Nie zmieniając wyrazu twarzy ani na jotę, Honor płynnym ruchem uniosła broń i nacisnęła spust. Huk wystrzału w zamkniętej przestrzeni był ogłuszający. Ochroniarz imieniem Allen miał co prawda strzelbę w pogotowiu, ale nie przyglądał się Honor, tylko LaFolletowi, i był martwy, nim zrozumiał, że coś się dzieje. Piętnaście gram ołowiu trafiło go w czoło i wyleciało, wybijając olbrzymią dziurę w tyle czaszki, a widok rozbryzgującej się krwi, kawałków kości i resztek mózgu sparaliżował pozostałych piratów w najważniejszym w ich życiu ułamku sekundy.
Drugi ochroniarz nawet nie drgnął, gdy Honor powtórnie nacisnęła spust. Kolejny huk wypełnił przedział pasażerski i drugi mężczyzna z przestrzeloną głową zwalił się na pokład, opryskując ścianę i Warnecke’a swoją krwią i mózgiem. Zdążył dotknąć pokładu, gdy Honor stanęła wyprostowana, trzymając broń oburącz w klasycznym chwycie strzeleckim, i oznajmiła:
— Koniec imprezy, panie Warnecke!
Musiała mówić głośno, bo jej samej dzwoniło w uszach, ale jej oczy wyglądały jak lód, gdy przyglądała się całkowicie zaskoczonemu maniakowi.
— Proszę wstać i odsunąć się od nadajnika! — poleciła.
Warnecke przełknął ślinę, wytrzeszczając oczy, w których pojawił się strach — zdał sobie sprawę, że spotkał kogoś, w kogo istnienie dotąd nie wierzył: bezwzględniejszego od siebie zabójcę. Kiwnął niepewnie głową i zaczął się podnosić z fotela, gdy pilot odzyskał zdolność ruchów. Rzucił się ku upuszczonej na podłogę strzelbie i trzeci raz w kabinie pasażerskiej rozległ się ogłuszający huk wystrzału czterdziestkipiątki. A zaraz po nim czwarty. Tym razem Honor nie celowała w głowę i pilot przez dobre piętnaście sekund wył jak potępieniec, wijąc się po podłodze, nim nie zadławił się własną krwią i nie umarł. Przez cały ten czas ani oczy Honor, ani lufa pistoletu nawet nie drgnęły, mierząc w czoło Warnecke’a, w które wycelowały tak szybko, że nie zdążył sięgnąć po pulser.
— Wstań! — poleciła Honor.
Posłusznie wykonał polecenie i odsunął się jak mógł od nadajnika leżącego na fotelu. Dopiero w tym momencie Honor dała znak LaFolletowi.
Ten przeszedł bokiem, tak by nie zasłonić jej linii strzału, dopóki nie dotarł do pirata. Powalił go błyskawicznie na ziemię i przytrzymał tam kolanem wbitym w kręgosłup, równocześnie wykręcając mu obie ręce. Warnecke wrzasnął z bólu, a Mattingly, nie musząc już zachowywać ostrożności, dopadł go w trzech susach. Zebrał obie strzelby, rzucił je Candlessowi i pomógł LaFolletowi postawić pirata na nogi. Wprawnym ruchem zabrał mu broń i obaj poprowadzili go do tylnego rzędu foteli i wepchnęli w jeden z nich. Mattingly usiadł naprzeciw niego i wycelował pulser w jego pierś. Dopiero w tym momencie Honor opuściła ostrożnie kurek pistoletu i schowała broń do kieszeni.
— Złożyłam ci propozycję, która umożliwiłaby ci przeżycie — poinformowała rzeczowo pirata. — I dotrzymałabym jej. Dzięki tobie nie muszę. Dziękuję, Warnecke. Doceniam to.
Wzięła swój nadajnik i wybrała na klawiaturze nowy kod. Zagłuszacz wyłączył się, elektromagnesy podtrzymujące ładunek przy kadłubie promu także i ładunek opadł na kadłub statku remontowego, gdzie znieruchomiał przytrzymany niewielkim generatorem promienia ściągającego. Pulsowanie żółtej kontrolki potwierdziło zakończenie operacji.
Honor wzięła w ramiona dosłownie promieniującego zadowoleniem Nimitza i przeszła, omijając trupy, do kabiny pilotów. Posadziła treecata w fotelu drugiego pilota i dobre dwie minuty przyglądała się przyrządom. Były standardowe, ale wolała się upewnić, czy przypadkiem nie zmieniono jakiegoś drobiazgu, by nie narazić się na przykrą niespodziankę. Dopiero gdy się upewniła, że jej nie ma, założyła słuchawki połączone z mikrofonem i odsunęła klapkę osłaniającą sterowanie generatorem cum. Odcumowanie od lecącej z napędem typu impeller jednostki zawsze wiązało się z pewnym ryzykiem, statek remontowy nie posiadał jednakże osłon burtowych, co ułatwiało sprawę. Włączyła interkom i uprzedziła swoich ludzi:
— Przyspieszenie za trzydzieści sekund! Przypnijcie się, bo może rzucać!
Odczekała pół minuty, wyłączyła cumy i dała pełną moc na główne dysze manewrowe. Przyspieszenie rzędu sto g błyskawicznie rozłączyło obie jednostki, a pokładowy kompensator bezwładnościowy zawył pod obciążeniem. Zrobił, co mógł, ale bez ekranu nie dał rady do końca zneutralizować skoku ciążenia i dwadzieścia g wcisnęło wszystkich w fotele. Prom jednak poleciał prosto ku przerwie między ekranami z przyspieszeniem jednego kilometra na sekundę kwadrat, co w zupełności wystarczyło, by znalazł się poza ich zasięgiem, nim zaczęły się zbliżać na rufie. Ledwie to nastąpiło, Honor zmniejszyła ciąg do pięćdziesięciu g, kładąc równocześnie prom w skręt i oddalając się łagodnym łukiem od statku remontowego. Po około minucie lotu włączyła radiostację.
— Statek piracki, tu kapitan Honor Harrington — oznajmiła chłodno. — Wasz przywódca jest moim więźniem, a wy macie na kadłubie ładunek nuklearny o mocy dwustu kiloton. Jego zdalny detonator mam ja i użyję go, jeśli nie zawrócicie i nie skierujecie się ku Sidemore. Macie minutę na rozpoczęcie manewru!
Prom oddalił się wystarczająco, by można było włączyć napęd główny, toteż Honor wyłączyła silniki manewrowe i uruchomiła impellery, zwiększając natychmiast przyspieszenie do czterystu g. Kiedy upłynęło pół minuty, zmieniła lekko kurs, by swobodnie obserwować oddalający się statek remontowy, i oznajmiła rzeczowo:
— Zostało wam trzydzieści sekund!
Piraci nadal lecieli starym kursem — najwyraźniej albo nie wierzyli, że mówi prawdę, albo uznali, że nie mają nic do stracenia.
— Piętnaście sekund! — poinformowała ich beznamiętnie.
I sięgnęła po nadajnik.
— Dziesięć sekund.
Spolaryzowała wszystkie okna i ustawiła się burtą do nie zmieniającego kursu statku remontowego.
— Pięć sekund! — przeniosła spojrzenie na ekran radaru. — Cztery… trzy… dwa… jeden…
Wcisnęła środkowy przycisk na górnej powierzchni nadajnika i statek remontowy wraz z załogą zmienił się w ognistą kulę.