ROZDZIAŁ VII

Na zamku Frederiksborg w Danii Cecylia stała przed ochmistrzynią dworu, zdecydowana nie ustąpić. Nie, tym razem nie mogła towarzyszyć swoim podopiecznym do Dalum Kloster. Oczekiwała dziecka i podróż mogła się okazać zbyt ryzykowna. Nie byłaby też w stanie zajmować się królewskimi dziećmi tak, jak powinna, nie może ich już podnosić ani pomagać im w inny sposób.

Ochmistrzyni wpadła we wściekłość.

– Skoro tak, proszę wracać do Gabrielshus, margrabino. Nie mamy zajęcia dla osób słabowitych. Żegnam i to natychmiast!

– Sama miałam zamiar zrezygnować już z pracy. Ale powóz przyjedzie po mnie dopiero wieczorem.

– Nic mnie to nie obchodzi. Może sobie pani wynająć konia.

– Ale przecież ona nie może w tym stanie jeździć konno, i to tak daleko! – zawołała z oburzeniem jedna z dam dworu.

– Głupie gadanie! – żachnęła się ochmistrzyni, uważająca się za osobę wyższą rangą niż jakaś tam margrabina Paladin, w każdym razie jeśli chodziło o zarządzanie dworem. Wiedziała ponadto, że może liczyć na poparcie i Kirsten Munk, i Ellen Marsvin, dwóch przerażająco potężnych kobiet.- Ja jeździłam konno codziennie, kiedy byłam w błogosławionym stanie. A margrabina jest podobno bardzo zdolną amazonką, jak słyszałam. Może wziąć Florestana.

– Niewiele osób ma odwagę go dosiąść – zaoponowała znowu dama dworu.

– Jest pani zdolną amazonką, czy nie? – zapytała ochmistrzyni Cecylię uszczypliwie. – W tej chwili nie ma innego konia. Zresztą może pani iść piechotą.

Iść, taki kawał drogi?

– Czy nie mogłabym zostać, dopóki powóz nie przyjedzie?

– Odmówiła pani wykonania rozkazu. Nie chce pani towarzyszyć dzieciom Jego Królewskiej Mości do Dalum Kloster. To niewybaczalne! Proszę się wynosić!

Nareszcie ochmistrzyni znalazła sposób, żeby się zemścić na tej krnąbrnej norweskiej dziewczynie, którą tak wszyscy na dworze lubili i która na dodatek wyszła za mąż, uzyskując niezasłużenie wspaniały tytuł! Zwyczajna norweska dziewczyna z najniższej warstwy nieoczekiwanie została żoną Paladina. To było nie do zniesienia.

Cecylia westchnęła. Umiała jeździć konno, ale ten Florestan…

Nie pozostawiono jej żadnego wyboru, a musiała przecież jakoś dostać się do domu.

Z lękiem zebrała swoje rzeczy i pożegnała młode pokojówki, z którymi była zaprzyjaźniona. Król przebywał w Niemczech, a Kirtsen Munk, ku zaskoczeniu wszystkich, postanowiła mu w tej wyprawie towarzyszyć. Ochmistrzyni miała teraz pełną władzę.

Na dworze szeptano, że małżeńskie szczęście Christiana IV i jego małżonki Kirtsen wkroczyło w okres nowego rozkwitu i że to dlatego pani Kirsten ofiarowała się dzielić wojenne troski swego męża, co król, człowiek bardzo rodzinny, przyjął ze szczerą radością. Często nie doceniano Kirsten Munk i nazywano ją pospolitą służącą. Zupełnie niesłusznie. W rzeczywistości bowiem pochodziła ze znakomitej rodziny. Jej ojcem był potężny Ludvig Munk z Norlund, swego czasu namiestnik w Norwegii, gdzie zgromadził ogromne bogactwa, zanim nie został odwołany w 1596 roku przez bardzo jeszcze wtedy młodego króla Christiana. Matką pani Kirsten była natomiast Ellen Marsvin, jedna z najbogatszych i najbardziej wpływowych kobiet w Danii. I jedna z najbardziej podstępnych. Matkę i córkę cechowało to samo zamiłowanie do intryg i ta sama żądza pieniędzy, lecz Kirsten, w przeciwieństwie do matki, była kobietą głupią i płytką.

Mało kto więc traktował jej nagłą decyzję towarzyszenia mężowi do Niemiec jako wyraz miłości. Odbierano to raczej jako pragnienie przygody. We Frederiksborg jednak nikt za nią nie tęsknił.

Nawet chłopiec stajenny zmartwił się, kiedy Cecylia przyszła po Florestana.

– Proszę go mocno trzymać, pani margrabino! Ale nie za mocno! On nie poddaje się łatwo.

– Czy nie ma jakiegoś innego konia?

– Cały dwór jest na polowaniu, wasza wysokość.

– Wobec tego życz mi powodzenia – westchnęła Cecylia i dosiadła konia. – Czy ktoś go potem odbierze?

– Ja się tym zajmę. Powodzenia, wasza wysokość!

I rzeczywiście, powodzenia potrzebowała od samego początku. Florestan tańczył pod nią niespokojnie, lecz jakoś zdołała go opanować i niespokojna podróż mogła się zacząć. Wielokrotnie musiała się zmagać z narowistym zwierzęciem, by zmusić je do utrzymania właściwego kierunku. Wszystko szło jednak nieźle, dopóki nie dotarli na dziedziniec Gabrielshus. Tam wypadła im na spotkanie sfora ujadających psów i wierzchowiec, w dzikim przerażeniu, stanął dęba. Cecylia nie miała najmniejszej możliwości powstrzymania go.

Sparaliżowana ze strachu czuła, jak zsuwa się z konia i leci na ziemię głową w dół.

Florestan zniknął za bramą i pomknął prosto do Frederiksborg.

Psy lizały Cecylię po twarzy.

Zdławionym głosem wzywała pomocy.

Z domu wybiegł kamerdyner Alexandra, a za nim reszta służby.

– Pomóżcie mi – szeptała Cecylia. – Spadłam z konia.

– Widzieliśmy wszystko – odparł kamerdyner poruszony. – To był rozhukany koń. Dlaczego…?

– Zostałam do tego zmuszona – jęknęła Cecylia.

– Ponieważ ja nie… nie chciałam jechać do Dalum Kloster… Przecież chyba nie powinnam była jechać, Wilhelmsen?

– Oczywiście, że nie, wasza wysokość. Proszę mi podać rękę.

Cecylia krzyknęła z bólu:

– Och, dziecko! Pomóżcie mi!

Z troską i największą życzliwością przenieśli ją do domu i ułożyli na szerokim łożu w sypialni.

– Poślijcie po znachorkę, jak ona się tam nazywa – krzyknął kamerdyner. – Jak najszybciej!

Fale bólu przenikały ciało Cecylii. Przy upadku uderzyła się też w głowę i nagle poczuła, że ogarnia ją ciemność.

Ocknęła się pod wpływem kolejnego ataku przejmującego bólu. Przy łóżku chorej siedziała szwagierka Ursula.

– Dziecko – szepnęła Cecylia, zaciskając oczy. – Dziecko Alexandra. Stracę je!

– No dobrze, już dobrze – powiedziała Ursula ostro: Leż spokojnie! Stara Signe zaraz przyjdzie. Wszystko będzie dobrze.

– Nie – szeptała Cecylia bliska omdlenia. – Nie będzie dobrze. Czuję to.

Zaczęła płakać. Ciężkim, spazmatycznym płaczem, który sprawiał ból całemu ciału.

– Tak chciałam… dać Alexandrowi… dziecko. A on… tak się cieszył… że ród nie wymrze. I teraz… wszystko przepadło.

Cecylia nie oszukiwała Ursuli. Ona naprawdę uważała, że dziecko jest Alexandra. Współudział pana Martiniusa w całej sprawie uważała za rzecz zgoła nieistotną. Bo to o Alexandrze myślała wtedy, tam, w tej szopie przy cmentarzu.

Ursula, wbrew swojej woli wzruszona, objęła chorą.

– Najdroższa Cecylio – szepnęła zdławionym głosem. – Najdroższa Cecylio!

W kolejnym ataku bólu Cecylia przytuliła się do niej.

– Tak chciałam sprawić mu radość. Był dla mnie… taki dobry. Chciałam…

Nie była w stanie mówić więcej.

– A ja byłam potworem – powiedziała Ursula, której także łzy spływały po policzkach. – Czy możesz mi wybaczyć, Cecylio? Czy Alexander mi wybaczy? Nienawidziłam go za to, co zrobił naszemu nazwisku. A to wszystko były złośliwe plotki!

– Och, Ursulo – szeptała Cecylia. – Ursulo!

Nagle krzyknęła rozdzierająco. Czuła, że jakaś siła rozszarpuje od wewnątrz jej ciało, i uświadomiła sobie, że lepka ciecz zalewa łóżko.

– Alexander! – krzyczała, a jej wołanie niosło się przez zamkowe pokoje.

Ursula tuliła ją do siebie.

– A ja wam nie wierzyłam – szeptała. – Nie wierzyłam w waszą miłość!

Przez wiele dni Cecylia nie miała siły wstać z łóżka. Uderzenie w głowę sprawiło, że przy każdym ruchu była bliska omdlenia.

Leżała i wyglądała przez okno albo zapadała w drzemkę, niezdolna do żadnych uczuć. Jej myśli błądziły gdzieś po bezdrożach, wirowały, nie mogąc skupić się na niczym.

Pewnego wieczora, kiedy sprzątnięto już po kolacji, przyszła Ursula i usiadła przy łóżku.

– No i jak się dzisiaj czujesz? – zapytała z przyjazną troskliwością.

– Nie wiem – odparła Cecylia. – Szczerze mówiąc, nie wiem. Po prostu nic nie czuję.

Ursula ścisnęła jej rękę.

– Jaka ja byłam niesprawiedliwa wobec was. Przede wszystkim wobec Alexandra.

Cecylia odwróciła powoli głowę i spojrzała na szwagierkę.

– Nie – rzekła spokojnie. – Tak całkiem niesprawiedliwa nie byłaś. Alexander miał swoje zmartwienia.

Ursula zesztywniała.

– Spróbuj popatrzeć na niego życzliwszym wzrokiem, Ursulo! Alexander był bardzo, bardzo nieszczęśliwym człowiekiem.

– Czy on… jest już teraz zdrowy?

– W każdym razie próbuje. I jesteśmy razem bardzo szczęśliwi, jak zapewne zauważyłaś.

– Tak. Tak, to prawda. Ale…

– Ursulo! Wyświadcz mi przysługę! Opowiedz o dzieciństwie i o okresie dojrzewania Alexandra! On nie wszystko pamięta, rozumiesz chyba.

– Dlaczego chcesz to wiedzieć? – zapytała Ursula.

– Bo to znaczy dla mnie nieskończenie wiele. Myślę bowiem, że ten okres w jego życiu może zawierać klucz do tego, co później się z nim stało.

– Masz na myśli jego… skłonność do… niewłaściwego rodzaju ludzi? Och, to jest takie okropne! Wstrętne!

– Ursulo, nie sądzisz chyba, że on tego pragnął? On był tak samo wstrząśnięty, jak ty i ja.

– Tak myślisz? – zapytała Ursula z goryczą. – Ja mam wątpliwości. Nie, Cecylio, Alexander zawsze chyba był taki. O ile pamiętam…

Zamilkła, zniechęcona.

– Ursulo, bądź tak dobra! Ja muszę to wiedzieć!

– Ale ja nie mogę o tym mówić!

– Spróbuj! Zgaś światła, to może będzie ci łatwiej. Bo Alexander niczego nie pamięta.

– To niemożliwe! Musi pamiętać! To, co się stało, było przecież takie okropne.

– Więc może właśnie dlatego nic nie pamięta. Może to było takie straszne, że wymazał wszystko z pamięci.

– To by mnie nie zdziwiło.

– No? – szepnęła Cecylia po chwili milczenia.

– Nie, ja naprawdę nie mogę.

Ale już sam fakt, że nadal siedziała przy łóżku, dodawał Cecylii odwagi.

– Ursulo, Alexander i ja rozmawialiśmy o wszystkim, co on pamięta. A nie było to łatwe dla żadnego z nas. Na początku ja też uważałam, że to wstrętne. Nie mogłam zrozumieć, jak można być takim. Ale on nic nie mógł na to poradzić, rozumiesz? To było jak choroba… chociaż nie sądzę, żeby sam chciał nazywać to chorobą. A poza tym to wspaniały człowiek.

Szwagierka skinęła głową, lecz zacisnęła mocno pomalowane na czerwono usta. Po chwili westchnęła ciężko.

– Mogę spróbować, skoro tak. Choć budzi to we mnie wstręt.

I zaczęła opowiadać. O zarazie, która zabrała całe ich rodzeństwo. O nieszczęśliwej matce, która ubóstwiała Alexandra. O ojcu, skrajnym libertynie.

– A malowidła? – zapytała Cecylia. – Alexander wspominał o jakichś malowidłach. W pokoju, którego nie lubił.

– Uf, to! To był pokój ojca. Malowidła rzeczywiście były wstrętne. Bujne, wyzywające ciała kobiece. Nie sztuka, lecz… jakby to nazwać… wymysły chorobliwej wyobraźni mężczyzny. Matka nienawidziła tego pokoju.

Po śmierci ojca spaliła wszystkie malowidła.

– Czy to mogło mieć wpływ na postawę Alexandra? Jak myślisz?

Ursula zastanowiła się.

– Nie wiem, ale nie sądzę. Chociaż z powodu tych malowideł dostał strasznie dużo batów.

– Dlaczego?

– No bo wiele razy zakradał się do tego pokoju. A to był teren zakazany, rozumiesz. I ojciec wydał swojemu kamerdynerowi polecenie, że ma wymierzać Alexandrowi dziesięć batów, jeśli się to będzie powtarzać.

– Czyli Alexander lubił tam chodzić i przyglądać się paskudztwom?

– Nie wiem, ale myślę, że cała ta historia nie miała znaczenia.

O, ja tak nie uważam, pomyślała Cecylia.

– Powiedziałaś, że w życiu uczuciowym Alexandra wciąż działo się coś niedobrego.

– Tak. Miał niewiele więcej niż dwanaście lat, kiedy przyłapano go w bardzo podejrzanej sytuacji.

– Z mężczyzną?

– Tak. Właśnie z tym kamerdynerem, który po śmierci ojca nadal u nas pracował. Został on, naturalnie, natychmiast odprawiony, otrzymał zasłużoną karę, choć zaklinał się, że jest niewinny.

– A potem nic się już nie wydarzyło?

– Nie, do czasu tych okropnych plotek.

Cecylia spoglądała w sufit.

– Dwanaście lat, powiadasz. A kiedy został wychłostany? Za to, że zaglądał do pokoju z malowidłami?

– No, wtedy musiał mieć… Tak, to było w ostatnim roku życia ojca.

– Czyli Alexander musiał mieć jakieś sześć, siedem lat, mniej więcej. Czy widziałaś, jak go bito?

– Och, nie pamiętam już! Nie, chyba nie, w każdym razie nie przypominam sobie.

– A przedtem nie zauważyliście u niego nic niepokojącego?

– Nie.

– Dlaczego kamerdyner został u was po śmierci ojca?

– Błagał matkę, by go nie odprawiała.

– Aha – powiedziała Cecylia ponuro. – Bo znalazł sobie małego chłopca, którego mógł wykorzystywać za obietnicę darowania chłosty. Nie wykonał kary za pierwszym razem, a potem groził biczem, gdyby malec chciał pisnąć komuś słowo albo nie robił tego, co służący kazał. A chłopiec chciał obejrzeć malowidła nagich kobiet, z ciekawości pewnie, jak wszyscy w jego wieku. I za to został zmuszony do czegoś, co nie było dla niego naturalne. Czy nie mogło to tak wyglądać? – Nie czekała na odpowiedź, lecz mówiła dalej: – Wspomniałaś, że Alexander musi pamiętać jakąś okropną sytuację. Czy miałaś na myśli ten dzień, kiedy został przyłapany razem ze służącym? Kiedy miał dwanaście lat?

– Tak, to był straszny dzień. Matka która zawsze uwielbiała Alexandra, po prostu odchodziła od zmysłów. Biła go i biła, wrzeszczała i wymyślała mu najgorszymi słowami. Przez wiele tygodni potem Alexander w ogóle się odzywał.

Ursula umilkła.

– Owszem – rzekła po chwili cicho. – Zachowywał się wtedy naprawdę dziwnie. Musiał przeżyć szok i to sprawiło, że zapomniał o swoim dzieciństwie. Schwytany na gorącym uczynku, zbity do krwi przez ukochaną matkę. Tak, ja też go biłam, rzecz jasna. Ja także – zakończyła zawstydzona Ursula.

Cecylia nie odzywała się ani słowem. Tylko przełykała ślinę.

– Naprawdę myślisz, że on został uwiedziony, a potem wykorzystywany przez tego służącego? – zapytała Ursula cicho.

– Nic o tym nie wiem. To jedynie domysły z mojej strony.

– A nie mogłabyś zapytać mego brata?

– Zrobię tak, kiedy tylko wróci do domu. Jeśli wróci.

Tego wieczora w Cecylię wstąpiły nowe siły. Wierzyła w to, co powiedział Tarjei, że tylko ludzie urodzeni z tego rodzaju skłonnościami są nieuleczalni. Pojawił się cień nadziei, że Alexander przyszedł na świat jako człowiek normalny. I że znowu może stać się normalny.

O, ty głupie serce! Jakie nieprzebrane pokłady nadziei w sobie nosisz!

Lato powoli dojrzewało, a tymczasem zostały wysłane dwa listy.

Jeden wyruszył z Grastensholm i pokonywał długą drogę do Kopenhagi. List od Liv do córki Cecylii.

Moja najdroższa, mała dziewczynko! Z wielkim smutkiem dowiedzieliśmy się, że straciłaś swoje dziecko! Jaki przygnębiony będzie Twój ukochany małżonek, kiedy się o tym dowie. Co mam powiedzieć? Co mogłabym zrobić? Gdybym tak mogła pobyć z Tobą przez jakiś czas! Ale Dania prowadzi wojnę i nie pozwolono nam pojechać. Dobrze chociaż, że jest z Tobą Twoja szwagierka. Sprawia ona wrażenie osoby dosyć surowej, ale rzeczowej, tak mi się wydaje. Napisała do nas bardzo przyjazny i pełen zrozumienia list na temat Twojego smutnego stanu. Podziękuj jej za to i pozdrów ją serdecznie!

Próbuj spoglądać w przyszłość z nadzieją, kochana Cecylio! Wszystkie wojny kiedyś się kończą i Twój Alexander, którego tak bardzo bym chciała zobaczyć, na pewno wkrótce wróci do domu. Chociaż ta wojna trwa już siedem lat. Nie możemy zrozumieć, dlaczego Dania się w to wmieszała.

Tu w domu, w Grastensholm i w Lipowej Alei, wszystko idzie zwykłym trybem. Tak się wszyscy cieszymy, bo Twój mały ulubieniec, Kolgrim, zrobił się nad podziw rozsądny. Nie uwierzyłabyś, jaki jest miły i chętny do pomocy. Wobec swego małego braciszka, czarującego Mattiasa, zachowuje się jak anioł i wszystkie kobiety w Grastensholm ubóstwiają go. Wprost trudno wypowiedzieć, jak on się zmienił. Myślę, kochana Cecylio, że te zmartwienia, które nas dręczyły po jego urodzeniu, były zupełnie bezpodstawne. Wszystko jest teraz w porządku, jeśli chodzi o Kolgrima.

Przypuśćmy, że to prawda, pomyślała Cecylia cierpko. Co ty znowu knujesz, mały lisie, pochodzący chyba od samego Szatana? Czy może odkryłeś, że bardziej ci się opłaci nosić maskę grzecznego chłopczyka?

U Irji i Taralda wszystko dobrze. Irja co prawda bardzo skaleczyła się w rękę o różany krzew, gdy zbierała poziomki, ale już się zagoiło. Jedna z kuchennych dziewczyn rozcięła sobie rękę nożem i balwierz smarował to jakimś paskudztwem. Ojciec ani Tarjei nigdy by czegoś takiego nie zrobili, ale dziewczyna mimo wszystko czuje się lepiej.

Meta strasznie przeżyła to, że dwaj jej młodsi synowie zostali zabrani na wojnę. Are też zrobił się taki ponury i zamyślony, chociaż on nigdy za bardzo swoich uczuć nie okazywał. Najgorsze jest jednak to, że Tarjei nie daje znaku życia! Wysłali nawet list do uniwersytetu w Tybindze, ale przyszła odpowiedź, że on po świętach wcale tam nie wrócił. Wszyscy jesteśmy bardzo niespokojni. Może Ty coś słyszałaś?

Biedny Klaus codziennie wychodzi na drogę, by zobaczyć, czy wóz, który zabrał jego ukochanego syna Jespera, przypadkiem nie wraca. To prawdziwa tragedia, z bólem patrzę na tego człowieka.

Twój ojciec ma się dobrze, chociaż mnie nie bardzo podoba się to, że tak ciężko pracuje. Przynosi pracę ze sobą do domu, leży do późna w noc nie śpiąc i zastanawia się nad trudnymi sprawami, które musi rozstrzygać. Ale jest nadzwyczaj sprawiedliwym asesorem, wszyscy to mówią. To pewnie dlatego, że tak poważnie traktuje swój urząd.

No, i jeszcze muszę Ci napisać, że straciliśmy naszego drogiego pastora, młodego pana Martiniusa, którego z pewnością spotkałaś. Wiesz o tym, że w małżeństwie mu się nie układało, ale teraz wygląda to jakoś lepiej, a on otrzymał miejsce proboszcza przy katedrze czy pomocnika biskupa, nie wiem dokładnie, w Tonsberg, zdaje mi się. Nie jestem pewna. W każdym razie jego żona stała się dużo łagodniejsza, i to bardzo dobrze, bo on jest przecież wspaniałym człowiekiem i naprawdę zasługuje na miłość kobiety. Bardzo go nam brak.

To by było wszystko tym razem. Kwiaty, które posadziłaś na klombie, kwitną teraz wszystkie, tylko kilka nie wyrosło. Posadziłam co innego na to miejsce, pojęcia nie mam, co to za kwiaty, ale wyglądają ładnie. Czerwonoliliowe. Nie myśl już więcej o tym, co się stało, kochana Cecylio. Wiesz przecież, że my, kobiety, często musimy patrzeć na śmierć naszych maleńkich dzieci. Znałam w Oslo jedną taką matkę, która straciła dziewięcioro dzieci jedno po drugim, a żadne nie skończyło nawet roku. Ty masz jeszcze całe życie przed sobą, a dzieci Ludzi Lodu na ogół bywają silne. Ojciec pozdrawia Cię serdecznie. Nasze myśli są przy Tobie. I nie zapominaj wkładać lawendy do szaf z bielizną! To pachnie tak ładnie i odpędza mole.

Dużo, dużo serdecznych pozdrowień,

Twoja matka. „

Drugi list potrzebował więcej czasu, by dotrzeć do adresata. Był to list do Alexandra Paladina, a przewoził go kurier jadący z Kopenhagi do Jego Królewskiej Mości. Ursula zdołała jakoś spotkać się z kurierem i dać mu list, a on obiecał przekazać go margrabiemu.

Alexander siedział w prywatnym domu, który oficerowie zarekwirowali dla siebie w Nienburg. Ze zdumieniem stwierdził, że list został napisany ręką Ursuli. Nie pisała do niego od wielu lat. Zdjęty niepokojem otwierał przesyłkę.

Drogi Bracie!

Będziesz zapewne zaskoczony wiadomością ode mnie, bo od dawna nie mieliśmy ze sobą normalnego kontaktu. Ale nadszedł chyba czas, żeby to zmienić.

Przechodź do rzeczy, myślał Alexander, coraz bardziej niespokojny. Okropne przeczucia wywoływały skurcze w dołku.

Drogi Alexandrze, Cecylia uległa nieszczęśliwemu wypadkowi…

Alexander jęknął boleśnie, krew z trudem torowała sobie drogę do serca.

Spadła z konia i straciła wasze dziecko. Tak mi strasznie przykro z waszego powodu.

Nie miałam odwagi powiedzieć tego Cecylii, ale to byłby chłopczyk, gdyby żył, Alexandrze. Miał przekazać dalej nazwisko Paladinów. Winę za to co się stało ponosi ochmistrzyni Kirsten Munk, która zmusiła Cecylię, by konno wróciła do domu, ponieważ nie chciała, w tym stanie, w którym była, jechać do Dalum Kloster. Cecylia została z miejsca odprawiona i dano jej najbardziej narowistego konia. Wniosłam, naturalnie, skargę, powiedziałam, że Twój dziedzic został zamordowany, ale Najjaśniejszego Pana nie ma przecież w stolicy. Mam nadzieję, że ochmistrzyni mimo wszystko dostanie odpowiednią reprymendę. Chociaż kto by się teraz odważył zwrócić jej uwagę?

Cecylia stała się bardzo cicha. Nie mówi wiele, leży przeważnie i wygląda przez okno. Dzisiaj trochę wstała. Nie wiem, o czym myśli ani co czuje, ale po tym, jak straciła dziecko, bardzo się do siebie zbliżyłyśmy. To wspaniała kobieta, Alexandrze, tak się cieszę, że właśnie ją wybrałeś. Próbuję jakoś jej pomagać i pocieszam jak umiem, ale co można powiedzieć w takiej sytuacji? Człowiek czuje się tak rozpaczliwie bezradny.

Ona nauczyła mnie też rozumieć Twoje trudności. A ja opowiedziałam jej o tym strasznym służącym, który wykorzystywał Ciebie przez tyle lat. I o tym, że byłeś okropnie bity, najpierw za to, że zaglądałeś do pokoju ojca z tymi wstrętnymi malowidłami, a potem za tę potworną scenę ze służącym, kiedy matka wpadła m histerię. Teraz uważam, że żadnej Twojej winy w tym nie było. Czy możesz mi wybaczyć, Alexandrze?

Uświadomił sobie nagle, że zaciska kurczowo palce na liście. Na wpół przytomny wygładził cienki papier.

Wszyscy w Gabrielshus naprawdę kochają Twoją drogą małżonkę, troszczą się o nią i chodzą na palcach, by jej nie przeszkadzać. Ale nie rozpaczaj po dziecku, które straciliście! Możecie mieć jeszcze wiele dzieci.

Myślimy o Tobie obie z Cecylią i martwimy się o Ciebie każdego dnia. Dbaj o siebie i nie narażaj się bez potrzeby! Potrzebujemy Cię i Ty o tym wiesz. Twoja oddana siostra Ursula.

Alexander wypuścił list z ręki i patrzył gdzieś daleko, na Nienburg.

Mieć wiele dzieci…

Ordynans zapukał i wszedł do pokoju.

– Jego Wysokość wzywa na naradę, panie pułkowniku. Trzeba przygotować oddziały do walki.

Загрузка...