ROZDZIAŁ II

Alexander Paladin wrócił do obradujących członków rady, którzy jego długą nieobecność przyjęli z wyraźnym niezadowoleniem. Tymczasem przybył także król, Christian IV. Alexander, nie zwlekając, zwrócił się wprost do monarchy.

– Czy mógłbym uniżenie prosić Waszą Wysokość o posłuchanie po zakończeniu obrad?

– Zgoda – król skinął głową, przyglądając się badawczo swemu sprawiającemu kłopoty rycerzowi.

Rada wojenna mogła obradować dalej. Gdy skończono, król zadowolony, że uzyskał prawie wszystko, o co zabiegał – bardzo pragnął włączyć się do trwającej w Niemczech wojny między katolikami i protestantami – poprosił Alexandra do mniejszej komnaty.

– I co takiego leży panu na sercu, margrabio?

Obaj wiedzieli, że życie Alexandra zależy od wyniku procesu, który miał się odbyć za dwa dni.

– Wasza Wysokość – zaczął Alexander, skrępowany. – Już w przyszłym tygodniu mam wyruszyć na czele oddziału do Holsztynu. Czasu zostało niewiele, a ja chciałbym prosić Waszą Wysokość o pozwolenie na ślub. Zaraz jutro, gdyby udało się wszystko zorganizować.

Król uniósł brwi. Przez chwilę na jego twarzy malowało się zdumienie, ale szybko się opanował.

Kim jest wybranka? zapytał niespiesznie.

– Baronówna Cecylia Meiden.

W królewskich oczach pojawił się wesoły błysk.

– Oczywiście! Norweska dama mojej małżonki. Czy raczej guwernantka moich dzieci. Zachwycająca dziewczyna, zwróciłem na nią uwagę. Uzdolniona także. Jej dziadkiem ze strony matki był legendarny Tengel o uzdrawiających rękach. Ja sam nigdy go nie spotkałem, ale moi ludzie w Norwegii wyrażali się o nim wyłącznie z najwyższym uznaniem. Lecz… nie jestem pewien, czy to bardzo szlachecki ród. Meidenowie… Tak, ich mezalianse są niezliczone. Ale pan, margrabio, od dawna spotyka się z panną Meiden, prawda?

– Od chwili gdy przybyła do Kopenhagi, cztery, a nawet już blisko pięć lat temu, Wasza Wysokość.

– Oczywiście!

Król Christian wyglądał przez okno o małych szybkach. W jego oczach pojawił się wyraz triumfu i tylko Alexander znał jego przyczynę. Jak zwykle Jego Wysokość walczył ze swoją małżonką, Kirsten Munk, i jak zwykle zarzucał jej zbyt otwarte flirty z innymi mężczyznami. Zdarzyło się kiedyś, że próbowała ona zdobyć Alexandra Paladina. Był przecież niebywale pociągającym mężczyzną, a poza tym słyszała różne plotki na jego temat. Odtrącił ją jednak zdecydowanie, przypominając, że jest małżonką Christiana IV. Król słyszał przypadkiem słowa Alexandra, gdy więc przyszła do niego i, jak żona Putyfara, poskarżyła się, że Alexander Paladin ją uwodzi, król mógł bardzo chłodno opowiedzieć jej, jak było naprawdę, co też uczynił. Kirsten Munk zdołała się ze wszystkiego jakoś wykręcić, twierdząc, że chciała po prostu wypróbować lojalność paladyna wobec swego pana. Od tej pory jednak uważała Alexandra za śmiertelnego wroga i sporo jej ataków, skierowanych przeciwko Cecylii, miało swoją przyczynę w tym, że margrabia tak często przebywał w towarzystwie norweskiej panny i wiele wskazywało, iż stawia ją wyżej od Kirsten. Czegoś takiego piękna pani tolerować nie była w stanie. Chciała wierzyć, że on nie interesuje się kobietami. Właśnie ta myśl tak bardzo teraz ucieszyła króla.

Monarcha zwrócił się do swego rycerza.

– Wyrażam zgodę na pańską prośbę, margrabio – powiedział z szerokim, wyrażającym satysfakcję uśmiechem. – Nalegam jednak, by ślub odbył się w moim nowo wyświęconym kościele zamkowym we Frederiksborg. Z całą pompą i przepychem! – To będzie wspaniały triumf nad Kirsten, myślał przy tym.

Boże, dopomóż mi, westchnął Alexander.

– Czy zdążymy do jutra? – zapytał niepewnie. – Zdecydowaliśmy się tak nagle ze względu na mój rychły wyjazd i baronówna Meiden nie będzie mogła mieć na ślubie nikogo ze swojej rodziny.

– Oczywiście, że zdążymy! Pańska narzeczona i tak miała właśnie jechać do Frederiksborg, prawda? Proszę pozwolić, że mój marszałek dworu zajmie się przygotowaniami, drogi Alexandrze Paladin.

Mało brakowało, a król zatarłby dłonie z zadowolenia. Jego zainteresowanie panią Kirsten Munk nabierało z czasem bardzo jednostronnego charakteru. Była ona kobietą niezwykle pociągającą i świetnie o tym wiedziała. To jej uroda sprawiała, że król wciąż przy niej trwał. Głębsze i bardziej serdeczne więzi małżeńskie już dawno zostały zerwane.

Pewien dworzanin tak oto, a przyznać trzeba, że dość trafnie, scharakteryzował Kirsten Munk: „Wspaniała, piękna, o pełnej wdzięku, nie pozbawionej siły figurze, wyraźnych, zmysłowych rysach i jasnych włosach; istnieje ryzyko, że z wiekiem stanie się pełna. Żywa i o kokieteryjnym usposobieniu, z zapamiętaniem uczestniczy w rozrywkach, tańcach i zabawach. Gwałtowna, nieobliczalna, nieopanowana i bardzo erotyczna. Skąpa i żądna pieniędzy. Bardzo niedobra matka, jedne dzieci faworyzuje, inne traktuje źle. Zaskoczyła wszystkich oświadczeniem, że pragnie jechać do Niemiec i towarzyszyć mężowi w wojnie – jeśli coś z tej wojny w ogóle będzie…”

Większość była jednak przekonana, że Christian mimo małżeńskich nieporozumień wciąż żywi jakiś rodzaj zgorzkniałego, lecz wiernego oddania wobec swojej małżonki Kirsten.

– Wszystko urządzimy – zawołał król. – Będzie wspaniały ślub w zamkowej kaplicy, margrabio!

Alexander, nieco oszołomiony postanowieniem króla, podziękował uprzejmie.

Cecylia siedziała przy eleganckim biureczku w Gabrielshus, majątku Paladinów, niedaleko Frederiksborg. Wciąż jeszcze ubrana w ślubną suknię, pisała list. List do domu, do swej matki, Liv z Grastensholm. Ręka jej drżała, często musiała więc robić przerwy.

Najdroższa Matko i Ojcze! Tak wiele mam wam do opowiedzenia, że nie wiem, od czego powinnam zacząć. Tak mi przykro, że nie mogliście być tu dzisiaj ze mną, wszyscy moi ukochani, ale czasu było stanowczo za mało, bo Alexander wyrusza na wojnę, i to jest takie okropne, że człowiek musi się bić i może nawet zginąć niepotrzebnie…

Nie, uff, co za idiotyczny list! Przerwała rozpoczęte zdanie i zaczęła od nowa, nieco jaśniej tłumacząc, o co chodzi.

Kochana Mamo, przedwczoraj Alexander Paladin poprosił o moją rękę! A ja z całego serca powiedziałam tak, bo jest wspaniałym mężczyzną i moim wielkim przyjacielem. Ślub musiał się jednak odbyć bezzwłocznie, bo Alexander wyrusza na wojnę i nie zdążyliśmy Was o niczym zawiadomić ani tym bardziej wziąć ślubu w Grastensholm, co by było rzeczą najbardziej odpowiednią.

Jaka szkoda, że Was tu nie było! Ślub odbył się dzisiaj. Król nalegał, żeby to się stało w kaplicy zamkowej we Frederkisborg, jego ulubionej siedzibie. Uroczystość była wspaniała. Król wraz z całym dworem i królewskie dzieci, z wyjątkiem najmłodszej córki, która ma na imię Elisabeth Aagusta. Dzieci były takie słodkie i uroczyste. Moje dwie protegowane, z którymi jestem najbardziej związana, nieszczęśliwa Anna Catberina i bardzo samodzielna Leonora Christina, były wśród druhen, Alexander natomiast…

Cecylia odłożyła pióro i pogrążyła się we wspomnieniach. Ciepłe, uspokajające spojrzenie Alexandra, gdy stała przestraszona u jego boku przed ołtarzem. Delikatny uśmieszek, który przypominał jej, że cała ta ceremonia jest przecież farsą. Jaki był przystojny w mundurze muszkietera! Wspominała, jak klęczeli obok siebie, a on podtrzymał ją silnym ramieniem, gdy zachwiała się, odczuwając wzruszenie i lęk w tym niezwykle wytwornym otoczeniu. Myślała o swoim przerażeniu, kiedy ksiądz wymieniał wszystkie jego tytuły. Jak grad spadały na nią obce nazwy: Schwarzburg, Luneburg, Getynga, Gottorp, margrabia, hrabia, książę i tak dalej. Cecylia czuła się unicestwiona. Kim właściwie jest ona, która ma zostać żoną kogoś takiego. Jej skromne nazwisko – baronówna Cecylia Meiden z rodu Ludzi Lodu – zabrzmiało w porównaniu z listą jego tytułów śmiesznie krótko.

No i…

To najmniej spodziewane spojrzenie. W czasie wspaniałego bankietu po ślubie, gdy nagle rozbawieni towarzysze Alexandra zaczęli się domagać, by pocałował pannę młodą…

Cecylia nie zauważyła, że z pióra spływa na biurko atrament.

Wstręt w ciemnych oczach Alexandra. Stały się czarne z gniewu wywołanego pomysłem przyjaciół. Prawdopodobnie jednak zauważył, jak ją to zraniło, bo wzrok mu złagodniał, objął ją i przygarnął do siebie. Po czym ją pocałował, ostrożnie i czule, choć oboje wiedzieli, że tylko gra, a Cecylia pomyślała, że pewnie teraz odczuwa wielki niesmak, i tak ją to dotknęło, że stała sztywna jak kij.

Gdyby wydarzyło się to kilka miesięcy wcześniej, zanim jeszcze dowiedziała się o jego skłonnościach! Wtedy jego pocałunek sprawiłby jej prawdopodobnie rozkosz i wywołał uczucie ekstatycznego szczęścia. Teraz odczuwała jedynie smutek i było jej niedobrze.

Ale dwór przyjął to entuzjastycznie, a wargi Kirsten Munk wykrzywiły się z wyraźną odrazą. Cecylia zaś pomyślała ze złośliwym zadowoleniem: „I wiszą wysoko, i takie są kwaśne, powiedział lis, spoglądając na winogrona.” Bo Alexander wyjaśnił jej, dlaczego pani Kirsten tak jej nie lubi. Rozbawiło to Cecylię, bo chociaż Alexander do niej nie należał, to jednak czuli się ze sobą związani i rozumieli się nawzajem. I chętnie przebywali, czuli razem, dopóki nie byli zmuszani do takich historii jak ta z pocałunkiem. Cecylia bardzo dobrze wyobrażała sobie wściekłość żądnej pochlebstw pani Kirsten, gdy Alexander odrzucił jej awanse. Nic dziwnego, że chwytała każdą szansę, by ujawnić jego wypaczone skłonności! Byłaby to pociecha dla jej zranionej pychy i możliwości! zemsty za doznane upokorzenie.

Cecylia ocknęła się z zamyślenia, spojrzała na nie dokończony list i z ożywieniem zabrała się do opisywania ślubnej sukni, którą jej pożyczono, oraz wspaniałego urządzenia zamku i dekoracji zamkowej kaplicy.

Ciężkie dębowe drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Alexander. Tego się nie spodziewała! Sypialnię dla nowożeńców miała tej nocy zajmować Cecylia, on zaś ulokował się w mniejszym pokoju obok.

Wspaniałe, ogromne łoże zostało na noc poślubną odpowiednio przystrojone: pięknie haftowaną lnianą pościel okryto również ręcznie haftowaną, ciężką jedwabną narzutą, przeznaczoną właśnie na łoże młodej pary. Pokój wypełniony był zapachem świeżych kwiatów, a przy łożu czekał stół z zakąskami i winami.

Cecylia przyglądała się Alexandrowi. Miał na sobie piękny szlafrok i w ciepłym blasku świec wydał jej się niewiarygodnie pociągający.

– Pomyślałem sobie – powiedział z przepraszającym uśmiechem – że nie byłoby dobrze, gdybym dzisiejszej nocy spał w tamtym pokoju.

– N-nie… – wyjąkała Cecylia. – Masz, oczywiście, rację. Ale…

– Przyszło mi zatem do głowy, że może mógłbym spać tutaj, w głębokim fotelu.

– Nonsens! Jesteś śpiący?

– Nie. Nic podobnego.

– Ja też nie chcę spać. Wobec tego posiedzimy sobie razem.

– Dobry pomysł – przyznał z uśmiechem. – Ale… – zawahał się. – Powinniśmy jednak w jakiś sposób wykorzystać łóżko.

– Owszem – potwierdziła bezbarwnym głosem. – Może moglibyśmy w zagrać w jakąś grę.

Alexander skrzywił się.

– Jedyna gra, jaka mnie interesuje, to szachy, a to nie jest gra dla kobiet.

– Dlaczego? Ja znam wszystkie ruchy.

– Dziękuję – odparł sucho. – To chyba najgorsze, co może usłyszeć zagorzały szachista. A tym nielicznym kobietom, które nauczyły się grać w szachy, brak cierpliwości, żeby starannie przemyśleć swoje posunięcia. Domagają się, żeby wszystko szło jak najszybciej, wciąż nudzą: „No, kiedy się nareszcie zdecydujesz?” i grają zupełnie bez zastanowienia. Kto cię nauczył… ruchów? – zakończył z ironią, ale rozbawiony.

– Mój ojciec. Rzadko kiedy miał partnera do gry, więc ja musiałam mu dotrzymywać towarzystwa.

– No, niech tam, w końcu możemy pomęczyć się i zagrać jedną partię.

Po chwili przyniósł piękne szachy z kości słoniowej.

– Z Indii Wschodnich – wyjaśnił. – Z tamtejszej duńskiej kompanii. Ale ostrzegam cię, Cecylio. Nie będę „miły”, nie zamierzam grać tak, żeby dać ci wygrać.

– Nie oczekuję takiej łaski z twojej strony.

– Dobrze – odparł z uznaniem, ale nie potrafił ukryć cichego westchnienia, że musi rozgrywać taką krótką partię, w której przeciwnik jest z góry skazany na niepowodzenie.

Gdy Cecylia ustawiała figury, zachwycając się wszystkimi po kolei, Alexander spojrzał na biurko.

– Piszesz list? Do domu?

– Tak – odparła i pospiesznie odsunęła papier. – Jesteśmy wprawdzie mężem i żoną, ale sądzę, że jeszcze nie czas na zbyt wielką poufałość.

– Nie miałem zamiaru czytać – powiedział krótko, urażony.

Cecylia przeklinała swój brak opanowania.

– Wybacz mi – poprosiła szczerze, co on skwitował leciutkim, smutnym uśmiechem.

Szachownica została ulokowana pośrodku ogromnego łoża, oni zaś rozłożyli się wygodnie po obu stronach.

– Czy nie powinnaś… – zaczął Alexander i uczynił ruch, wskazujący na jej suknię.

– Och, oczywiście, taka jestem bezmyślna!

Czekał, aż Cecylia w buduarze obok sypialni przebierze się w obszywaną koronkami nocną koszulę. Wahała się przez chwilę, po czym energicznie zaciągnęła wiązanie pod szyją, tak że wspaniały dekolt został zredukowany do minimum, i wróciła do sypialni.

Wzrok Alexandra był bardzo wymowny. Ślicznie Wyglądasz, zdawał się mówić, ślicznie i pociągająco, ale naprawdę nie musiałaś wiązać tej koszuli jak dziewica. Mnie twoje wdzięki nie wiodą na pokuszenie.

W każdym razie Cecylia tak właśnie sobie tłumaczyła jego spojrzenie.

Rozpoczęli grę.

Po kilku pierwszych ruchach Cecylia zorientowała się, do czego Alexander zmierza. Bardzo dobrze znała ten sposób wystawiania królowej i jednego z pionków. Chodziło mu o tak zwanego szkolnego mata, błyskawiczną i bezlitosną rozprawę z nowicjuszem.

Z łatwością uniknęła pułapki. Alexander nie zareagował na to najmniejszym nawet grymasem. Myślał zapewne, że Cecylia jest za głupia, żeby przejrzeć jego zamiary i że po prostu przypadkiem wykonała właściwy ruch.

Kontynuował więc grę tak, jak to się zwykle robi, gdy pierwsza próba spali na panewce, i postawił królową w nieco ryzykownej pozycji. To posunięcie Cecylia znała także, sama nieraz próbowała w ten sposób zwieść swego ojca. Zagranie Alexandra nie nastręczało jej żadnych trudności.

On jednak wciąż atakował, nie rezygnował z pobicia jej raz na zawsze, Cecylia miała więc pełne ręce roboty, żeby się bronić. Ani razu nie udało jej się zabrać tej figury, którą chciała.

By ją trochę rozerwać i dać jej chwilę wytchnienia, Alexander przestawiając swoje pionki powiedział:

– Jego Wysokość wspomniał o twoim dziadku, panu Tengelu. Ty też mi już kiedyś o nim mówiłaś. To był chyba niezwykły człowiek?

– Tak, to prawda – przyznała Cecylia, której nareszcie udało się uwolnić własnego konia. – Uwielbiałam go. Niestety, zmarł, kiedy byłam już tutaj, w Danii. Myślę, że on sobie odebrał życie. I babci Silje.

– Co ty mówisz? Dlaczego?

– Ja nie wiem, ale tak mi się wydaje. Z żalu po urodzeniu mojego bratanka, Kolgrima. Należy on do tych członków naszej rodziny, którzy obciążeni są złym dziedzictwem. A propos, Alexandrze… istnieje pewna, bardzo słaba, ale jednak… możliwość, że dziecko, które noszę, też będzie obciążone. Musisz o tym pamiętać!

Alexander w roztargnieniu przesunął figurę, której nie powinien był ruszać.

– Szach – rzekła Cecylia spokojnie.

Zaklął, gdy uświadomił sobie błąd.

– Czy mogłabyś mi powiedzieć coś więcej o tym dziedzictwie? Słyszałem coś niecoś, ale tak naprawdę wiem niewiele.

– Oczywiście. Słyszałeś zapewne o naszym złym przodku, który rzucił przekleństwo na swoje potomstwo. Od tamtej pory bardzo regularnie w każdym pokoleniu przychodzi na świat co najmniej jedno „dotknięte” dziecko. Była, na przykład, wiedźma imieniem Hanna, którą moi rodzice znali w dzieciństwie. I był jej siostrzeniec Grimar, a w następnym pokoleniu był mój dziadek.

– To znaczy, że on był obciążony dziedzictwem zła?

– Tak, ale on chciał zło przekształcić w dobro. Swoje fantastyczne zdolności wykorzystywał w służbie ludziom. To był naprawdę nadzwyczajny człowiek.

– No a potem? Kto był następny?

– W pokoleniu moich rodziców to była sławna Sol, kuzynka mojej matki.

– Tak, o niej słyszeliśmy – uśmiechnął się Alexander. – A w twoim pokoleniu?

– Wśród wnuków Tengela? – powiedziała Cecylia w zamyśleniu i odwróciła się na chwilę od szachownicy. – Tak, to trochę dziwne! Ale naprawdę nie ma nikogo! W następnej generacji jest, jak wiadomo, ten mały drań Kolgrim, mój ulubiony bratanek. Dlatego nie sądzę, żeby dziecko, które noszę, miało być „dotknięte”, skoro już jedno jest. Ale w moim pokoleniu…? Czasami wyobrażam sobie, że to może ja, ale specjalnych skłonności jakoś nie zauważyłam, chyba żadnych nie mam.

– Owszem – odparł Alexander sucho. – Grasz w szachy niczym mężczyzna. A to jest komplement.

– Wątpliwy – prychnęła Cecylia, która uważała, że kobiety są równie wartościowe jak mężczyźni. – A poza tym gdybyś wiedział, ile razy musiałam się siłą powstrzymywać, by nie zawołać: No, kiedy nareszcie się zdecydujesz? Nie, nie to mam na myśli. Chodzi o to, że „dotknięci” albo są jasnowidzami, albo mają jakieś inne nadprzyrodzone właściwości, albo są po prostu bardzo źli. I, co bardzo ważne, mają kocie oczy. Zielonożółte, rozjarzone. A ja takich nie mam.

Alexander odwrócił jej twarz ku sobie i długo patrzył jej badawczo w oczy.

– Nie widzę – powiedział w końcu. – Tutaj jest zbyt ciemno. Ale nigdy nie zauważyłem w tobie nic kociego!

– No właśnie. Ale przyszło mi do głowy, że to mogłabym być ja, bo wszyscy mówią, że jestem bardzo podobna do wiedźmy Sol. Tylko że ona była ode mnie tysiąc razy ładniejsza.

– O, w to nie uwierzę – zaprotestował Alexander z galanterią.

– Dzięki. jednak niektórzy z „dotkniętych” wcale nie są piękni! Bywają niemal potworni, Alexandrze! Hanna, Grimar, mówi się, że to były monstra. A nasz mały Kolgrim urodził się taki pokraczny, że wprost trudno było na niego patrzeć. Kiedy ja go spotkałam, był już czarującym małym łobuziakiem, ulubieńcem wszystkich kobiet w domu. Choć strasznie trudno jest sobie z nim poradzić, służące i pokojówki są skłonne wybaczyć mu wszystko. To niczego dobrego nie wróży. Dziadek Tengel też nie był taki jak inni ludzie. I on, i Kolgrim stali się przy urodzeniu przyczyną śmierci swoich matek.

– Tobie nie może się to przytrafić! – zawołał Alexander porywczo.

– Tak jak mówię, nie wydaje mi się, żeby istniało jakieś niebezpieczeństwo. Ale nad jedną rzeczą się zastanawiam…

– Co to takiego?

– Kiedyś babcia Silje, przyglądając się nam, swoim wnukom, powiedziała sama do siebie: „Nie, on się musiał pomylić. U żadnego z nich nie mogę się dopatrzeć kocich oczu!” Babcia nie zdawała sobie sprawy, że mówi głośno. Te słowa nie były przeznaczone dla mnie.

– Myślisz więc, że dziadek odkrył jakieś oznaki złego u jednego z was?

– Zdecydowanie takie odniosłam wrażenie. Albo może dostrzegł tylko ten szczególny błysk w oku, nie wiem.

– Ile wnuków miał twój dziadek?

– Sześcioro. Chociaż biedna Sunniva nie była rodzoną wnuczką, była córką Sol, siostrzenicy dziadka. Umarła po urodzeniu Kolgrima, ale nie sądzę, by ona mogła być brana pod uwagę. Pozostaje więc mój brat Tarald i ja oraz nasi trzej kuzyni: Tarjei, Trond i Brand.

– Tarjei to ten nadzwyczaj inteligentny, prawda? Ten, który zna się na sztuce leczenia chorób? Czy to by nie mógł być on?

– Tak można by przypuszczać, ale Tarjei był największą nadzieją dziadka. A babcia Silje wyglądała na poważnie zmartwioną, kiedy wymawiała tamte słowa. Trudno mi uwierzyć, żeby to był Tarjei, nawet jeśli to się wydaje najbardziej prawdopodobne.

– Szach – powiedział Alexander.

– Ty podstępny lisie! Zagadujesz mnie!

Musiała znowu skoncentrować się na grze, by jakoś wyjść z opresji.

Gdy równowaga została mniej więcej przywrócona, powiedziała:

– To oczywiście bardzo dobrze, że prawdopodobnie uratowaliśmy się nawzajem z poważnych kłopotów poprzez nasze małżeństwo, ale w tym całym zamieszaniu nie pomyślałam, że możesz nie chcieć tego dziecka.

– Wprost przeciwnie, droga Cecylio! To było od dawna moje wielkie zmartwienie, że nie dam rodowi dziedzica. A ponieważ ów pastor jest, jak mówisz, do mnie podobny, a poza tym to mądry i inteligentny człowiek, podobnie zresztą jak ty, sądzę, że wszystko dobrze się skończy.

– To miło z twojej strony, że tak to widzisz. Ja zawsze mówię, że córki są równie wartościowe jak synowie, ale ponieważ twój wspaniały ród wymiera i to będzie jedyna szansa przedłużenia go, mam nadzieję, że urodzę chłopca.

Alexander zagryzł wargi. Nie chciał nic mówić, żeby nie sprawiać jej przykrości, gdyby urodziła się dziewczynka. Ona jednak wyczuwała, że podziela jej nadzieję.

Po chwili powiedział:

– Moja siostra nie będzie mogła uwierzyć własnym uszom, kiedy się o tym dowie.

– Masz siostrę? Nie wiedziałam o tym.

– Mieszka daleko stąd, na Jutlandii. Tylko czasami przyjeżdża do Gabrielshus w odwiedziny.

Cecylia była zaskoczona wiadomością o tej krewnej, której nie znała.

– Masz więcej rodzeństwa? – zapytała.

– Nie, tylko Ursulę. Ale nie musisz się jej bać – powiedział uspokajająco. – Chociaż moja siostra całkowicie ze mną zerwała, to jednak ma dobre serce.

– Rozumiem. Nie, ja się nie boję. Tylko trochę się dziwię, nigdy mi nie wspominałeś o rodzinie. A ja o mojej mówię właściwie bez przerwy.

To dlatego, że ty kochasz swoich bliskich, droga przyjaciółko. Bardzo bym pragnął mieć rodzinę, z którą czułbym się związany.

Cecylia zabrała mu jednego gońca. On odpowiedział szachem. Odrobiła szkodę bez trudu, ale stwierdziła, że w tej chwili jej myśli pochłonięte są czymś zupełnie innym.

– Nie chcesz mi opowiedzieć? – zapytała cicho.

Zrozumiał, co Cecylia ma na myśli.

– Nie! – odparł porywczo.

Skupili się znowu na grze. Alexander nalał wina i stuknęli się kielichami, prawie nie odrywając wzroku od szachownicy. Gdzieś w głębi pałacu zegar uderzył dwa razy. Noc mija, pomyślała Cecylia z goryczą.

Ale właściwie było jej dobrze. Nawet bardzo przyjemnie. Powiedziała to głośno.

Alexander uśmiechnął się, pokazując białe zęby.

– Mnie także jest bardzo dobrze. Chciałabyś coś zjeść?

– Później. Najpierw muszę cię pobić w szachach.

– Aha, więc to tak? W takim razie nie powinnaś tak odsłaniać królowej. Bo ci ją teraz zabiorę. Bez litości!

Jej właśnie o to chodziło, żeby Alexander zabrał królową, ale nie powiedziała tego. Ustawiła swoje wieże i czekała, aż się dla nich zwolni pole, bo Cecylia należała do graczy, rozgrywających partię wieżami.

Alexander wpadł w pułapkę. Nie przewidując konsekwencji zbił jej ostatniego konia.

– Byłaś nieostrożna, Cecylio – powiedział przy tym. – Zaczynasz być zmęczona?

– Szach – oświadczyła i uniosła wieżę.

Alexander oniemiał.

– Niech to licho – rzekł po chwili.

Mógł zrobić teraz tylko jedno, uciec z królem.

Cecylia wyciągnęła rękę w stronę wieży, by mu zadać ostateczny cios, ale zawahała się. Nie chciała pokonać Alexandra. Nie jego! Dlatego przesunęła jakiegoś nic nie znaczącego pionka.

Oczy Alexandra rozbłysły.

– Cecylio! Tamte słowa o obrażaniu dotyczą także mnie. Nigdy bym ci nie wybaczył, gdybyś mi z uprzejmości pozwoliła wygrywać.

– To nie uprzejmość, Alexandrze. To kobieca strategia! Ale jak chcesz. Czy mogę powtórzyć ten ruch?

– Musisz – oświadczył groźnie. – Nawet pięciolatek nie wpadłby na taki idiotyczny pomysł, żeby przesuwać jakieś pionki, kiedy może mnie rozbić w puch trzema ruchami.

Cecylia posłusznie ustawiła pionka na dawnym miejscu, po czym zagrała swoją drugą wieżą.

– Szach – powiedziała spokojnie.

Alexander długo myślał. Bardzo długo. Cecylia miała czas, by studiować piękny kształt jego dłoni i wzór haftu na szlafroku. Świece w kandelabrach robią się coraz krótsze, zauważyła w roztargnieniu.

Sytuacja Alexandra była dość dramatyczna, ale nie zamierzał się poddawać. I nareszcie znalazł wyjście. Zaskakujące wyjście.

– O! – szepnęła Cecylia z podziwem. – Jesteś bardzo inteligentny, Alexandrze!

– Nie musisz być taka złośliwa – odciął się, ale był najwyraźniej z siebie dumny. Bo ów ruch nie tylko pozwalał mu uniknąć porażki, ale stwarzał na później możliwość przejścia do ataku, jeśli tylko z resztą poradzi sobie jak należy. Nie miało więc znaczenia, że to ostatnie zagranie pozbawiło go wielu wartościowych figur.

Teraz przyszła kolej na Cecylię, żeby się zastanawiać po tym dokonanym przed chwilą pogromie. Sytuacja była dość skomplikowana. By zyskać na czasie, zbiła jednego pionka.

I to było błędne posunięcie, na które się zdecydowała w obawie, że Alexander zniecierpliwi się czekaniem. Błędny ruch narażał jej ukochaną wieżę n niebezpieczeństwo. Szybko rzuciła się na ratunek i jakoś jej się udało.

W pół godziny później obojgu pozostało już tak niewiele pionków i sytuacja była tak wyrównana, że Cecylia przeciągnęła się i powiedziała:

– Nie, takie trwające w nieskończoność partie nudzą mnie okropnie. Czy moglibyśmy przyjąć remis?

– Jak chcesz – zgodził się Alexander. – Dzięki za niezwykle interesującą grę, Cecylio! Była chwila, że poważnie bałem się przegranej. A tego bym chyba nie zniósł. Zwłaszcza po tych pogardliwych słowach na początku.

Cecylia uśmiechnęła się do siebie. Ona ze swej strony wcale nie miała ochoty z nim wygrywać. Mogła była to zrobić kilkakrotnie, ale w porę się powstrzymała. Dobrze jest mieć bystry umysł, ale nie należy przesadzać. Na wszystko przyjdzie czas.

– Trochę czasu nam zeszło – powiedziała. – I zrobiłam się głodna! W środku nocy, to prawie nieprzyzwoite!

– To zdrowo! – uśmiechnął się Alexander.

Złożył szachownicę i zaczął podawać jedzenie, starannie i z wprawą. Przez chwilę jedli i pili w milczeniu, odczuwali rodzącą się między nimi wspólnotę, przyjaźń i zrozumienie.

Cecylia widziała, że Alexander nad czymś się zastanawia. I naraz zupełnie nieoczekiwanie powiedział:

– Moje życie było piekłem, Cecylio.

Och, Cecylia niemal się przestraszyła, on opowiada! Chce opowiadać. Mnie.

Żebym tylko teraz okazała się godna jego zaufania.

Czuła, że serce zaczyna jej łomotać z napięcia i lęku.

Загрузка...