ROZDZIAŁ XI

Dni, które nadeszły, nie przyniosły wielkich zmian w stanie zdrowia Alexandra. Kamerdyner często przychodził razem z Cecylią i starannie badał stopy swojego pana. Oboje zgadzali się co do tego, że niekiedy dostrzegają delikatne drgnienia.

Potrzeba było co prawda wiele wyobraźni, żeby to zauważać, lecz oni byli więcej niż pewni, że to prawda. Oboje. I oto, nieoczekiwanie, sprawy pogorszyły się dramatycznie.

Mniej więcej w dziesięć dni po tamtym pierwszym, słabiutkim drgnieniu Wilhelmsen przyszedł do Cecylii.

– Wasza wysokość, plecy pana margrabiego już wczoraj wieczorem bardzo mi się nie podobały.

Cecylia wstała natychmiast i poszła za kamerdynerem do sypialni.

Alexander leżał na brzuchu, a na jego grzbiecie widać było niedużą, czerwoną plamę. Zapewniał, że go to nie boli.

– Musieliśmy nadwerężyć twoje plecy – powiedziała Cecylia zaniepokojona. – Zrezygnujemy z porannych ćwiczeń.

– Musimy? – wymamrotał Alexander w poduszkę.

– O, zdaje się, że je polubiłeś? – zdziwiła się Cecylia, ale Wilhelmsen był poważny.

– Myślę, że najlepiej zrobić przerwę, wasza wysokość.

– Ale jeżeli zaprzepaścimy to, co już uzyskaliśmy?

To, co już uzyskaliśmy, myślała Cecylia z goryczą. Mój Boże, tak strasznie tego mało.

Następnego ranka plecy były jeszcze bardziej czerwone, a jeszcze następnego niepokojąco spuchły. Zaczęły też boleć, przyznawał Alexander. Skóra zrobiła się napięta i powyżej pasa bolesna, tak że nie można jej było dotknąć.

O Boże, myślała Cecylia przerażona, co my zrobimy? Tarjei! Żeby tak Tarjei tutaj był!

Tego dnia zamknęła się w swoim pokoju i położyła na łóżku.

Czyż nie była jedną z Ludzi Lodu? Czyż nie odziedziczyła wielu cech Sol, tak jak Tarjei odziedziczył umiejętności lecznicze Tengela i jego miłość do ludzi? Oboje, Tengel i Sol, należeli do obciążonych dziedzictwem. Czy wolno przypuszczać, że ona, Cecylia, i Tarjei także mają odrobinę nadprzyrodzonych zdolności tamtych dwojga? To by się teraz mogło bardzo przydać.

W każdym razie byłoby rzeczą głupią nie spróbować.

Cecylia zamknęła oczy. Tarjei, Tarjei, Tarjei, powtarzała w kółko w myślach. Imię kuzyna krążyło jak w głębokiej studni, krążyło i spływało coraz niżej i niżej, aż jej świadomość opuściła ziemię i osiągnęła gdzieś w głębi jej duszy taki poziom, gdzie istniało już tylko pragnienie, by Tarjei przybył.

Próba przywołania kuzyna na odległość była tak wyczerpująca, że Cecylia wkrótce po prostu zasnęła.

We śnie zobaczyła parę promiennych oczu z jakimś diabelskim błyskiem. I roześmiane usta.

Widziała tę twarz już wcześniej. W hallu w Lipowej Alei. Wisiał tam namalowany przez Silje portret Sol, czarownicy, do której ona była taka podobna.

Cecylia uśmiechała się przez sen.

A Tarjei rzeczywiście znajdował się niedaleko.

Kiedy zrobił już wszystko, co było do zrobienia przy rannych w bitwie pod Lutter am Barenberge, poczuł się bardzo, bardzo zmęczony. Tęsknił do domu. Wkrótce miną dwa lata od chwili, kiedy po raz ostatni widział Lipową Aleję.

Tybinga mogła poczekać. Nie miał teraz sił wracać do przerwanych studiów. Zresztą w zamian za czas stracony na wojnie zyskał ogromne doświadczenie.

Podróż do domu jawiła mu się jednak teraz jako niezwykle ciężkie zadanie. Najpierw musiał wypocząć. Po pewnych wahaniach wyruszył więc, piechotą, do zamku Lowenstein. Pokusa, by pozwolić sobie na odpoczynek w luksusie i przepychu, pośród przyjaciół, była zbyt wielka.

Po dwóch dniach zastukał do wielkiej zamkowej bramy i przyjazny odźwierny, który go naturalnie rozpoznał, wpuścił wędrowca do środka. Tarjei wyleczył go kiedyś z bolesnej dolegliwości, usunął mu wrastające w palce nóg paznokcie.

Cornelia szalała z radości. Tylko z największym trudem Tarjei zdołał się od niej uwolnić na tyle, by wyjaśnić, że jest śmiertelnie zmęczony. Ciotka i wuj Cornelii ulitowali się nad nim i odprawili dziewczynkę, tak że mógł się wreszcie położyć. Zdążył tylko wyrazić zachwyt nad małą i bardzo żywą, pulchną, ponad roczną już teraz Marką Christianą i zasnął.

Obudził się następnego dnia koło południa, bo ktoś szeptał jego imię. Raz po raz.

– Tarjei! Tarjei, śpisz?

– Śpię – wymamrotał.

– To szkoda – Cornelia wybuchnęła głośnym śmiechem z tego żartu.

Tarjei otworzył oczy.

– Dzień dobry, kochanie – powiedział.

– Dzień? Jaki dzień? – prychnęła. – Słońce chyli się już ku zachodowi!

– Co? – krzyknął Tarjei i podniósł się na posłaniu. – Przespałem całą dobę?

– Tak. Zastanawiałam się już, czy nie wylać ci wody na twarz, ale nie zrobiłam tego. To ładnie z mojej strony, prawda?

Teraz Tarjei się roześmiał i poczochrał jej włosy.

– O Boże, jak cudownie jest znowu cię widzieć, Cornelio! Prawdziwą, żywą małą dziewczynkę zamiast tych rosłych, silnych chłopów w morzu gwałtu i śmierci. Cornelio, najdroższa przyjaciółko!

– Każdego wieczora prosiłam w pacierzu, żebyś wrócił – powiedziała i ściskała go z bezgraniczną radością.

– A ja byłem już prawie pewien, że się więcej nie spotkamy – mamrotał na wpół uduszony falbankami jej sukienki.

– Jesteś moim najlepszym przyjacielem – oświadczyła Cornelia sentymentalnie.

Tarjei wyplątał się z koronek i blond loków.

– Ale ja nie mogę tu długo zostać – powiedział.

– Dlaczego nie?

– Bo moja matka i ojciec nie wiedzą, co się ze mną dzieje. Nie mają pojęcia, czy żyję, czy zginąłem. Nie widziałem ich już tak dawno.

Cornelia próbowała uronić kilka łez.

– Nie chcę, żebyś odjeżdżał, ale żal mi twoich rodziców.

– No, popatrzcie, co za postęp! Cornelia, przyszła hrabina Erbach von Breuberg, myśli o uczuciach innych ludzi!

– Jesteś złośliwy! – prychnęła urażona.

– Kochana Cornelio, oboje jesteśmy teraz starsi. Ja mam dziewiętnaście lat, a ty… no, ile ty właściwie masz lat?

– Niedługo skończę jedenaście.

– O właśnie. Dlatego powinniśmy być mądrzejsi. Ja muszę jechać, to z pewnością rozumiesz. Czy ty umiesz czytać i pisać?

– Oczywiście! Nie myślisz chyba, że jestem taka niewykształcona jak ci biedni chłopi i służba ze wsi?

– Posłuchaj no, ty przebrzydły mały snobie – rzekł Tarjei, potrząsając dziewczynką. – Ja sam po części jestem jednym z tych, o których wyrażasz się z taką niechęcią. Nie chcę słyszeć od ciebie takich rzeczy, w przeciwnym razie koniec z naszą przyjaźnią. Rozumiesz?

Tym razem udało jej się wycisnąć parę łez.

– Nie krzycz na Cornelię – chlipnęła, pociągając nosem. – Tylko nie ty! Ja jestem przecież teraz grzeczna.

– To dobrze. Umiesz pisać listy?

– Oczywiście, że umiem – rozjaśniła się. – Ciotka Juliana mnie nauczyła.

– Bardzo dobrze! Wobec tego napiszę do ciebie, jak tylko będę znowu miał stały adres. A ty mi odpiszesz, prawda?

– Och, tak! Nareszcie będę miała do kogo pisać! Spiesz się wobec tego i jedź, żebym jak najprędzej dostała list!

– O przewrotna istoto! – rzekł Tarjei po norwesku.

Na drogę dostał konia. Był to prezent od hrabiego za wszystko, co zrobił dla nich, a zwłaszcza dla ich najcenniejszego skarbu, Marki Christiany. Koń bardzo ułatwiał podróż. Tarjei bez przeszkód dotarł do Kopenhagi i teraz czekał na statek do Norwegii.

Niecierpliwił się. W miarę upływu czasu wyobrażał sobie coraz wyraźniej, jak tam w domu czekają na najstarszego syna, który gdzieś przepadł, a może zginął.

Głupstwa, mówił sobie, próbując się otrząsnąć z przykrych myśli.

I wtedy ogarnęło go gwałtowne pragnienie, żeby odwiedzić kuzynkę Cecylię. Nie było to jakieś przelotne pragnienie, potrzeba, która pojawia się i mija; odczuwał prawdziwy, przemożny przymus.

Tylko gdzie Cecylia mieszka? Adres brzmiał „Gabrielshus”, to wiedział, bo pisywał do niej listy. Ale gdzie to jest?

Wystarczyło jednak tylko zapytać. Okazało się, że odległość od Kopenhagi nie była wielka.

Ale czy zdąży pojechać tam i wrócić? A co będzie, jeżeli statek odpłynie bez niego?

Pragnienie odwiedzenia Cecylii narastało.

Powinienem naturalnie spotkać się z nią, skoro jestem już tak blisko, myślał. Zawsze bardzo dobrze się czuł w towarzystwie Cecylii. No i Alexander. Co z nim? Czy żyje jeszcze, sparaliżowany i nieszczęśliwy?

Początkowo Tarjei zamierzał przenocować w niewielkiej gospodzie niedaleko portu, lecz niepokój stawał się coraz silniejszy, więc zmienił decyzję. Natychmiast wyruszył z miasta, kierując się do Gabrielshus.

Cecylia siedziała przy łóżku Alexandra ze złożonymi rękami, pogrążona w modlitwie. Nie należała do osób, które naprzykrzają się Panu Bogu czy trzeba, czy nie trzeba, teraz jednak uznała, że ma powody prosić Stwórcę, by zechciał spojrzeć na Gabrielshus i jego pana.

Alexander leżał na brzuchu, by nie urażać obolałych pleców, a twarz miał rozpaloną od gorączki. Przymknął oczy i oddychał ciężko, urywanie.

– Cecylio – wyszeptał.

– Tak, najdroższy.

– Już nie mogę tak leżeć. Odwróć mnie na plecy!

– Ale…

– Mam skurcze żołądka. Leżę tak już ponad dwie doby! Zrób, jak proszę!

Posłuchała, choć niechętnie. Alexander skrzywił się boleśnie, gdy obrzękłe plecy dotknęły prześcieradła, po czym długo leżał w milczeniu.

– Wiesz – powiedział w końcu szeptem. – Jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać.

– Jestem przy tobie, mój przyjacielu. Wilhelmsen pojechał po cyrulika, ale ten człowiek podobno sam jest chory.

– Cecylio, całkiem zapomniałem dać ci rodowe klejnoty Paladinów. Biżuterię. Wszystko jest twoje. Powinnaś była dostać to już dawno.

– Nie, klejnoty należą chyba do Ursuli?

Z wysiłkiem potrząsnął głową.

– Ona ma swoje. Te należą do ciebie. Wilhelmsen pokaże ci, gdzie są schowane.

– Och, Alexandrze, nie rozmawiajmy o takich sprawach. To nie ma znaczenia. Czy mogłabym zrobić coś dla ciebie?

– Nie, dziękuję. Cecylio, to chyba najlepiej, że tak się wszystko skończy. Zarówno dla ciebie, jak i dla mnie.

– Nie wolno ci tak mówić! – zawołała zrozpaczona.

Alexander z trudem wymawiał słowa, wymagało to od niego wielkiego wysiłku.

– Niestety, mam rację, kochanie! Moje życie było nieudane od początku do końca.

– To nieprawda!

– Nikt mnie nigdy nie kochał, Cecylio. Matka kochała mnie dla własnej przyjemności, tylko ze względu na samą siebie. Sama widziałaś, że mój przyjaciel, młody Germund, nigdy się nawet nie domyślał, jakie uczucia dla niego żywiłem. Hans Barth… tak, on był ze mną, dopóki mu się to opłacało.

– Ty mu coś dawałeś? – zapytała zdumiona.

– Pieniądze. W prezencie albo pożyczałem, czasami. On zawsze był bez pieniędzy. Kiedy znalazł bardziej szczodrego mężczyznę, porzucił mnie. A zatem… co mi pozostało?

Cecylia przytuliła policzek do jego piersi.

– O, Alexandrze, ty byłeś kochany. Kochany, kochany! Bardziej niż mam odwagę wypowiedzieć.

Leżał bez ruchu i czuł, że koszula robi się mokra od jej łez.

– Cecylio! – szepnął w końcu ledwie dosłyszalnie. – Moja biedna mała.

Po chwili ręce chorego opadły bezwładnie na łóżko. Cecylia podniosła się i przerażona patrzyła na jego zamknięte oczy.

– Boże, bądź miłościw – bezradnie szeptała w rozpaczy.

W drzwiach stanął Wilhelmsen.

– Wasza wysokość – zwrócił się do niej. – Jakiś młody pan pyta o panią.

– Nie. Nie teraz, Wilhelmsenie – wyszlochała. – Kto to jest?

– Nie zrozumiałem nazwiska. Coś jakby Tar… i Lind z czegoś.

– Tarjei? – jęknęła zdumiona Cecylia. – Dzięki ci, dobry Boże!

Chociaż Bóg nie jest może najwłaściwszą instancją, jeśli chodzi o telepatyczne zdolności Ludzi Lodu, zdążyła jeszcze pomyśleć.

Tarjei nie tracił czasu. Po bezładnych wyjaśnieniach Cecylii polecił Wilhelmsenowi zapalić wszystkie świece, jakie tylko zdoła ustawić wokół łóżka swego pana.

Ułożył Alexandra na brzuchu.

– Coś ty z nim zrobiła, Cecylio? – pytał zatroskany.

– Ja wiem, że to moja wina – szlochała zrozpaczona. – Ćwiczyliśmy jego nogę. Mówiłam ci przecież, jakie mieliśmy znakomite rezultaty.

– No dobrze, dobrze – przerwał Tarjei niecierpliwie. Widać było, że nie wierzy w te rezultaty.

– Ale któregoś dnia, teraz niedawno, byłam nieostrożna i za mocno ugięłam nogę, Alexander krzyknął i powiedział, że zabolały go całe plecy. Potem jednak mieliśmy coraz lepsze wyniki, chociaż tak w ogóle to były ledwie dostrzegalne. Praktycznie całkiem niewidoczne.

– W to akurat wierzę!

Cecylia opowiadała pospiesznie, łapiąc powietrze:

– A po kilku dniach Wilhelmsen zauważył małą, czerwoną plamkę, tutaj… I z dnia na dzień było coraz gorzej. Próbowałam nawiązać z tobą kontakt. W ponadnaturalny sposób. I…

– I udało ci się – przyznał Tarjei krótko.

Słuchając nieprzerwanego potoku jej słów badał ostrożnie palcami plecy Alexandra. Wszystko wskazywało na to, że centrum bólu znajduje się w samym krzyżu.

– Myślę, że…

– Co takiego?

– Myślę, że kula się przemieściła!

– Ach! O, Tarjei, czy ja go zabiłam?

– Mogłaś była to zrobić, Cecylio. Spróbujemy ją wydobyć.

– Och, Tarjei, chcesz to zrobić? Naprawdę chcesz?

– Ja? Nie. Ja sam nie. Ty musisz mi pomóc! I wy także, Wilhelmsen.

– Naturalnie – odparł kamerdyner z pobladłą twarzą.

– Tarjei, a jeśli on umrze?

– To, niestety, jest możliwe. Ale jeżeli nie spróbujemy, to umrze na pewno.

Świat zawirował Cecylii przed oczami. Za nic nie chciała brać udziału w operacji. W każdym razie nie w operacji Alexandra. Bała się, że jej nerwy tego nie wytrzymają. Nie miała też ochoty oglądać, jak on wygląda od środka. Z drugiej jednak strony gotowa była zrobić wszystko, by go przywrócić do życia.

Tarjei wydawał polecenia.

– Wilhelmsenie, proszę przynieść butelkę wódki! Alexander jest teraz nieprzytomny i to wielkie szczęście. Ale jeśli się ocknie, trzeba go będzie oszołomić porządną porcją alkoholu. Jest do tego przyzwyczajony, bo już go wcześniej operowałem. Najpierw jednak musicie się oboje umyć. A ty, Cecylio, weź ten proszek i rozpuść w gorącej wodzie. To środek do tamowania krwi. Musisz go mieć w misce tu, przy łóżku. Moje ubranie jest po podróży zakurzone. Wilhelmsenie, proszę mi przynieść coś czystego do ubrania!

Kamerdyner przyglądał się gościowi szeroko otwartymi oczyma. Cóż to za dziwne pomysły, do czego on zmierza?

Tarjei był niewątpliwie bardzo postępowym medykiem, lecz nie działał bezbłędnie. Uważał, na przykład, za rzecz całkiem naturalną, że Cecylia uczestniczy w operacji ubrana w ciemną, obszerną suknię, pełną zakładek i fałd, w których gromadzi się kurz. Także kamerdynerowi nie polecił się przebrać, nie zmieniono nawet pościeli, choć była już pomięta i brudna.

Ale swoje narzędzia i przybory medyczne Tarjei utrzymywał w porządku. Lekarski kuferek odbył z nim całą długą drogę przez północną Europę. W chwilę później wszystko było gotowe do operacji.

Kiedy wyjął niewiarygodnie ostry nóż i zaczął go opalać nad płomieniem świecy, Cecylia poczuła, że blednie.

Gdyby tak mogła stąd uciec, zasłonić uszy rękami i trwać tak, dopóki Tarjei nie zawoła, że już po wszystkim i że Alexander jest znowu zdrowy.

Byłoby to jednak tchórzostwo. A wnuczka Silje nie powinna tchórzyć.

Głośno przełknęła ślinę.

– Co mam robić?

Tarjei podał jej pustą miskę i białą serwetkę ze stosu, który przed chwilą wyjęła z bieliźniarki.

– Wycieraj tym! A wy, Wilhelmsen, pilnujcie Alexandra. W razie potrzeby musicie go mocno trzymać.

Kamerdyner skinął głową.

Atmosfera w pokoju chorego była niezwykła. Alexander zakupił wielką szafę na ubrania w nowym stylu barokowym, który zdecydowanie zrywał z bardziej surową linią renesansową. Ciemnobrązowa szafa była przepysznie zdobiona pulchnymi cherubinkami, grającymi na rogach, i mnóstwem najdziwaczniej powyginanych kwiatów. Dziurkę od klucza przemyślnie ukryto pod przesuwanym kwiatem. Także łoże, przy którym teraz stali, było we wspaniałym barokowym stylu z przesuwanymi kolumnami i rzeźbionymi oparciami. Leżałam tu kiedyś, myślała Cecylia w roztargnieniu.

A teraz leżał tu Alexander, oczekując spełnienia swego losu.

Liczne kandelabry dobrze oświetlały jego plecy. Widać było, że ostatnio często ćwiczył ramiona. Ponad tą czerwoną paskudną plamą rysowały się wspaniałe mięśnie.

W pokoju panowała niezmącona cisza.

Tarjei długo się przygotowywał, nim przystąpił do dzieła. W końcu przyłożył nóż i naciął. Cecylia na moment mocniej zacisnęła powieki. Alexander ani drgnął.

Z rany wytrysnęły krew i ropa, a Cecylia miała tyle roboty, że nawet nie zdążyła się przerazić. Tarjei przykładał tamujący krew środek do brzegów nacięcia i trzeba było wyrzucać jedną serwetkę po drugiej, nim strumień wypływający z rany ustał i Tarjei dał znak Cecylii, żeby pomagała kamerdynerowi utrzymać Alexandra w całkowitym bezruchu. Jeśli teraz choćby drgnie, wszystko przepadnie.

Tarjei badał koniuszkiem noża otwartą ranę.

– Przemieściła się – powiedział. – Teraz wyczuwam ją pod mięśniami.

– Wyjmiesz ją?

– Ryzyka dla życia Alexandra nie unikniemy. Ale mimo wszystko miał szczęście, kula mogła się przemieścić w gorszą stronę. Tymczasem ona przesuwa się ku górze, jakby miała się wydostać na zewnątrz.

Cecylia stwierdziła, że zaciska zęby aż do bólu.

– Spróbuj, Tarjei!

– Tak, spróbuję.

– Dlaczego to jest takie czerwone?

– To zapalenie, od kuli. Dlatego miałem nadzieję, że wyjdzie wraz z ropą. Ale tak się nie stało. Teraz spokojnie, spróbujemy!

W ogromnym pokoju zaległa przygniatająca cisza, w ciemnych powierzchniach mebli odbijał się ciepły blask świec.

Tarjei wyglądał tak strasznie młodo, że Wilhelmsen patrzył na niego z przerażeniem. Nie znał tego chłopca ani jego dziadka, nie wiedział, co się kryło za tym wysokim, szerokim czołem, które się właśnie marszczyło w wielkim napięciu.

Palce medyka z największą ostrożnością przesuwały się cal po calu. Od czasu do czasu wykonywał delikatne nacięcie i prosił o serwetkę. Cecylia obserwowała z troską, jak przygotowany stosik systematycznie się zmniejsza. Czuła spływający jej z czoła pot – od płomieni świecy, od nerwowego napięcia. Alexander wciąż leżał spokojnie. Tak spokojnie, że musiała dotknąć dłonią jego piersi, by sprawdzić, czy oddycha.

Owszem, oddychał.

Tarjei zacisnął zęby i zdecydowanym ruchem wsunął palce w ranę.

Chory gwałtownie drgnął.

– Trzymajcie go – syknął Tarjei.

Sprawiał jednak wrażenie zadowolonego i Cecylia domyślała się, dlaczego – Alexander odczuwał ból tam, gdzie przedtem był jak martwy!

Ona i Wilhelmsen robili, co w ich mocy. Przyciskali z całych sił ciało Alexandra do łóżka.

– Mam ją – oświadczył w pewnej chwili Tarjei. – Jeszcze moment!

Lewą ręką szukał czegoś wśród swoich instrumentów, a potem podniósł w górę dziwnie zakrzywiony nóż.

– Już przecież wyjmowałem kule – uśmiechnął się, widząc zdziwioną minę Cecylii.

Mocno trzymali przytomnego teraz pacjenta.

– Spokojnie – prosiła Cecylia, pochylając się nad nim. – Tarjei jest tutaj. Dostał się do kuli. Leż jak najspokojniej!

Alexander starał się jak mógł. Cecylia czuła, że jego ciało się napina, by przeciwstawić się bólowi. Coraz trudniej było im utrzymać zlane potem członki.

– Rozluźnij mięśnie – polecił Tarjei.

Ale to nie było takie łatwe.

Wilhelmsen nalał wódki do kielicha. Alexander wypił kilka szybkich, solidnych łyków.

Tarjei musiał poczekać, ale nie wypuszczał kuli z palców. Krew płynęła nieprzerwanie. Cecylia wycierała ją z największą ostrożnością i robiła to co Tarjei – polewała ranę, jak daleko mogła sięgnąć, środkiem tamującym krew.

Po chwili młody medyk ostrożnie wsunął zakrzywiony nóż do rany, wziął szczypce z rąk Cecylii, ujął kulę i pociągnął, szybko i zdecydowanie. Alexander krzyknął, lecz teraz nie miało już znaczenia to, że się poruszył.

Tarjei trzymał w dłoni kulę! Twarz rozjaśnił mu triumfalny uśmiech.

Ale tylko na moment.

– Szybko, Cecylio, przyciśnij palcem, tutaj! A drugą ręką ciśnij tu, żeby zatamować krew! Ciśnij! Tak mocno, jak tylko możesz.

Alexander znowu stracił przytomność i w tym stanie wszedł w następną fazę operacji. To samo stało się z Cecylią. Pokój zaczął wirować razem z nią i poczuła jeszcze tylko silną dłoń Wilhelmsena na ramieniu. Kiedy odzyskała świadomość, siedziała w fotelu w swoim pokoju.

I została tam. Uważała, że tak będzie najlepiej.

Z głębi domu doszedł do niej krzyk Alexandra. Najwyraźniej on także wrócił do przytomności w wyniku bolesnych zabiegów medyka.

– No dobrze, już dobrze – powiedział Tarjei ostro. – Powiem ci, Alexandrze, że w ubiegłym roku założyłem wiele szwów na rozerwaną skórę małej dziewczynki. I nie dostała przedtem kielicha tak jak ty, a nawet nie pisnęła. Miała dziewięć czy dziesięć lat.

Alexander wyrzucił z siebie długą wiązankę soczystych przekleństw, ale potem mocno zagryzał wargi, żeby nie krzyczeć.

Gdy operacja nareszcie dobiegła końca, przyszła Cecylia. Tarjei powiedział, że przez pierwsze dni chory będzie musiał leżeć na brzuchu. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane, ale nie minęło, obiecał więc, że zostanie jeszcze przez tydzień.

Usiadła w kucki przy łóżku i próbowała stłumić w sobie skrępowanie z powodu tych fatalnych, obnażających jej uczucia słów, które wypowiedziała dziś rano.

– Hej – powiedziała cicho.

– Hej – szepnął w odpowiedzi, jeszcze rozpalony od gorączki. – Zrobiliście kawał dobrej roboty.

– Czego byśmy nie zrobili dla ciebie – odparła żartem.

– Teraz musisz odpocząć. Jedno z nas będzie zawsze w pobliżu.

– Dziękuję.

Ponieważ Cecylia odpoczywała już przez dłuższy czas, objęła dyżur jako pierwsza. Tarjei zajął jej sypialnię.

Przy łóżku Alexandra paliło się kilka świec. Cecylia siedziała i patrzyła na kark męża, na ciemne włosy, które układały się miękkimi lokami z tyłu głowy.

Teraz on już wszystko wie, myślała z przykrością.

Sama się zdradziłam. Ale musiałam to powiedzieć, był przecież umierający i sądził, że nie ma nikogo na całym świecie.

Oczywiście, to było głupie z mojej strony! Radości też mu nie sprawiło. Chyba go tylko nieprzyjemnie poruszyło. A teraz lituje się nade mną.

Ale byłam zmuszona mu to powiedzieć, czułam jakąś wewnętrzną potrzebę.

I przecież się cieszył; był mi wdzięczny za to, że tu zostałam, chociaż straciłam dziecko, więc jego wsparcie nie było mi już potrzebne, i chociaż on sam też nie mógł już zejść na złe drogi. Cieszył się, sam to kiedyś powiedział.

Zależy mu więc na mnie. Przynajmniej trochę.

Jak na przyjacielu.

Dobrze, że nie wyjawiłam mu swoich najskrytszych marzeń o nim, jakie mnie nawiedzają w ciszy nocnych godzin! Tej nieznośnej, a zakazanej tęsknoty. Tego by mi nigdy nie wybaczył!

Czy taka wierna przyjaźń między kobietą i mężczyzną jak nasza naprawdę może przetrwać? Nie bardzo w to wierzę. Prędzej czy później przekracza się granicę między przyjaźnią a miłością.

A wtedy koniec. Nieszczęśliwie zakochanemu pozostaje tylko cierpienie i chłód ze strony partnera.

Stan Alexandra pozostawał przez wiele dni krytyczny i nerwy wszystkich mieszkańców Gabrielshus były napięte do ostateczności. A chyba najbardziej nerwy Cecylii. Powoli jednak, bardzo powoli, zaczęło się poprawiać. Po dziesięciu dniach Tarjei oświadczył, że rana goi się świetnie, i postanowił jechać dalej.

W dzień przed wyjazdem siedział i pisał list, gdy do pokoju weszła Cecylia, by zapytać o różne sprawy związane z pielęgnacją Alexandra.

– Do kogo piszesz? – zapytała. – Do mamy Mety?

– Nie – roześmiał się Tarjei, odsuwając od siebie papier. – Do pewnej młodej damy.

– O, Tarjei! – Cecylia patrzyła zdumiona. – To fantastyczne! Kim ona jest? Jak wygląda?

On zaś przechylił głowę, jakby się zastanawiał.

– Bardzo ładna. Ciemne, długie loki. Wielkie, piękne oczy i pełne, świadczące o dużej pewności siebie usta. Cera jak płatek róży…

– To brzmi wspaniale. Z dobrej rodziny?

– Przyszła hrabina. Mieszka w znanym zamku.

– Och, mój drogi! Ale jaki ma charakter? Pewna siebie, powiadasz?

– O tak! Dosyć męcząca, muszę przyznać…

– To brzmi nieco… szokująco.

– Owszem, i często trzeba jej przypominać, żeby wycierała nos.

– Ależ, Tarjei!

– Wkrótce skończy jedenaście lat.

Cecylia przyjrzała mu się uważnie, a gdy dostrzegła w jego oczach wesołe ogniki, wybuchnęła śmiechem.

– Ty draniu! Oszukujesz mnie! A ja już się tak ucieszyłam, że znalazłeś sobie w końcu dziewczynę!

– W końcu? Przecież ja mam dopiero dziewiętnaście lat!

Cecylia spoważniała.

– Ale zawsze byłeś dorosły.

Jego uśmiech zgasł także.

– Tak, chyba tak. Dziadek uczynił mnie dorosłym bardzo dawno temu.

– No właśnie. I dał ci skarb Ludzi Lodu. Zbyt wcześnie, moim zdaniem, ale on chyba wiedział, że wkrótce umrze.

– Owszem. Wyjaśnił mi też wiele tajemnych spraw, które nie są przeznaczone dla dzieci. Ale tak naprawdę to dojrzałem wtedy, kiedy umarła Sunniva. Kiedy urodził się Kolgrim. Wtedy skończyło się moje dzieciństwo, Cecylio.

Potwierdziła skinieniem głowy.

– Nie było mnie wtedy w domu, ale sądzę, że z trudem zniosłabym takie przeżycie.

– Masz rację. To było jak… jakby przerażenie wyrwało się z jakiegoś przeklętego, strasznego świata. Tak to wtedy odczuwałem. Jak koszmar i jak zapowiedź nieszczęścia, nie potrafię wytłumaczyć tego uczucia. Byłem śmiertelnie przerażony, Cecylio. No, ale później Kolgrim tak się zmienił.

– Myślisz, że zmienił się naprawdę? – zapytała Cecylia cicho.

Tarjei spuścił wzrok.

– Tak dawno nie byłem już w domu. Słyszałem tylko, że wszyscy są bardzo szczęśliwi z powodu tej przemiany. Zresztą nie zapominajmy, że to wciąż tylko małe, nierozsądne dziecko. Kiedy się nad tym zastanowić, to myślę, że przyszłość rysuje się przed nim dość jasna. Muszę teraz jechać do domu. Natychmiast. Może uda mi się wzbudzić w nim jakieś pozytywne zainteresowania. Bardzo jestem ciekaw spotkania z nim. Och, Cecylio, jak to dobrze wracać do domu!

Cecylia przypomniała sobie, po co tu przyszła.

– Chciałam cię zapytać, co zrobimy z tymi ćwiczeniami?

Tarjei zastanowił się.

– Wszystko wskazuje na to, że odkryłaś jakąś ważną możliwość leczenia – powiedział po chwili. – Myślę, że razem z kulą usunęliśmy największą przeszkodę. Ale niech rana spokojnie się zagoi. A kiedy zostanie już tylko blizna, możesz znowu spróbować… Tylko ostrożnie. I nie rób sobie zbyt wielkich nadziei. Nie wiemy, w jakim stopniu kula uszkodziła organy wewnętrzne.

Cecylia skinęła głową.

Jej kuzyn uśmiechnął się tajemniczo, popatrzył rozmarzonym wzrokiem na żółknące drzewa w parku i po chwili powiedział:

– Nie wiem, Cecylio, ale być może dokonałaś epokowego odkrycia.

Zarumieniła się, zaskoczona i uradowana.

– Jak? Co masz na myśli?

– Być może kula coś blokowała, nie wiem co. Może krew? Tak mało wiemy o ludzkim ciele, ale krew jest najważniejsza. Ona kieruje twoimi członkami i twoimi uczuciami, w niej zawiera się siła życia. Tak, myślę, że kula zatrzymywała przepływ krwi. To sprawiało, że nogi wiotczały i zamierały. Ty utrzymywałaś w nich życie! Dzięki temu nie dopuściłaś do największego nieszczęścia.

– Myślisz, że utrzymywaliśmy jakąś wąziutką dróżkę dla krwi?

– Można to tak powiedzieć. Jakiś kanalik.

Tarjei rozumował prawidłowo, tyle tylko że krążenie krwi pomylił z systemem nerwowym. Ale w jego czasach mało kto, jeśli w ogóle ktokolwiek, pojmował tak wiele jak on.

I nie mylił się. Cecylia zdołała utrzymać życie w uciskanym przez kulę delikatnym splocie nerwowym, prowadzącym od mózgu do nóg.

To, co powiedział Tarjei, przepełniło ją nieopisaną dumą. Coś więc udało jej się zrobić dla ukochanego Alexandra! Dla męża, do którego nigdy nie będzie się mogła zbliżyć inaczej, jak tylko poprzez staranie, by uczynić jego życie nieco bardziej znośnym. Musi być dla niego dobrą, wyrozumiałą przyjaciółką, zawsze przy nim, kiedy będzie potrzebował jej pomocy, i dyskretnie usuwającą się na bok, gdy już stanie się niepotrzebna.

Wkrótce Tarjei zaczął się żegnać.

– Pozdrów wszystkich w domu – prosiła Cecylia. – Pozdrów Lipową Aleję i Grastensholm i powiedz, że niedługo przyjedziemy, Alexander i ja.

Tarjei uśmiechnął się smutno.

– Jesteś niepoprawną optymistką, Cecylio. Ale przekażę, oczywiście, twoje pozdrowienia.

Poczekali, aż rana się zagoi. Żadnych przedwczesnych ćwiczeń.

Alexander był wściekły, że całymi dniami musi leżeć na brzuchu, i okropnie się niecierpliwił, gdy Cecylia – zawsze sama – zmieniała mu opatrunki. Dopiero znacznie później zrozumiała przyczyny tej jego nadwrażliwości.

Z początku rana wyglądała paskudnie. Brzegi czerwone, obrzmiałe i ropiejące tak, że Cecylia nie nadążała wycierać. Niekiedy czuła się beznadziejnie przygnębiona. Rana nie zagoi się nigdy, niezależnie od tego co mówił Tarjei, a irytacja Alexandra doprowadzała ją do rozpaczy.

Często po zmianie opatrunku szła do siebie, żeby się wypłakać.

Po pewnym czasie odkryła jednak, że rana rzeczywiście robiła się nieco mniejsza, ale postępowało to tak wolno, że początkowo nawet niczego nie zauważyła. Teraz Alexander mógł czasami poleżeć trochę na plecach, co przyjmował z wielką radością.

Aż któregoś dnia, w jakiś miesiąc po operacji, zaczął ją wołać. Odniosła wrażenie, że głos męża brzmi nieoczekiwanie radośnie.

Czym prędzej pobiegła do jego pokoju.

Alexander leżał spokojnie na plecach, ale oczy mu promieniały.

– Spójrz, Cecylio!

Pokazywał palcem w nogi łóżka.

Cienka kołdra poruszyła się i Cecylia zerwała ją z nóg męża.

Alexander triumfalnie poruszał stopami.

– Nie, och! – szepnęła Cecylia.

On, śmiejąc się, powoli ugiął prawe kolano.

– No, i co ty na to?

– Och, mój drogi! – Cecylia była oszołomiona. – Czy ty ćwiczyłeś po kryjomu?

– Dopiero w ostatnich dniach. Poza tym byłem grzeczny. Ale przez cały czas, odkąd Tarjei wyjął kulę, wiedziałem, że będę znowu zdrowy. Bo miałem piekielne bóle w nogach! Jakby pełzały w nich miliony mrówek, zwłaszcza gdy ty, dręczycielko, oczyszczałaś ranę.

– Więc to dlatego byłeś taki wściekły? – śmiała się Cecylia, mimo że z oczu płynęły jej łzy. – Czy nie mogłeś powiedzieć choć słowa? Taka byłam nieszczęśliwa. Myślałam, że to mnie masz dosyć!

Alexander spoważniał.

– Nigdy do czegoś takiego nie dojdzie. Ale nie miałem odwagi nic mówić, dopóki nie nabrałem pewności, że wszystko będzie dobrze.

Ujął jej rękę i przycisnął ją sobie do policzka.

– Dziękuję, Cecylio – szepnął. – Masz moją najgorętszą wdzięczność i najszczersze oddanie. Za twoją cierpliwość, twój upór i twój niezłomny optymizm. Bez twojej wiary w szczęśliwe zakończenie już dawno bym dał za wygraną.

Cecylia przełykała łzy. Była tak wzruszona, że wszystkie piękne słowa, które chciałaby mu powiedzieć, więzły jej w gardle. A gdy w końcu odzyskała głos, zapytała:

– Podnosisz tylko prawe kolano, prawda?

Alexander milczał przez chwilę.

– Tak, Cecylio. Lewego nie mogę zgiąć.

– Ale możesz poruszać stopą! – krzyknęła z przekonaniem. – Ruszasz palcami! Widziałam!

Znowu się roześmiał, wzruszony jej zapałem.

– Tak, poruszam stopą. Ale coś w tej nodze jest nie tak.

– Może ćwiczenia pomogą?

– Może – odparł nie bez sceptycyzmu.

Od tamtego dnia stan Alexandra poprawiał się bardzo szybko. A rankiem, kiedy po raz pierwszy stanął chwiejnie na podłodze, Cecylia płakała ze szczęścia. Nie mogła być świadkiem tego wydarzenia. Alexander nie chciał, żeby widziała, gdyby zwalił się jak ciężki worek u jej stóp. Wilhelmsen poinformował ją jednak z dumą, że jego wysokość stał – przez moment. Co się działo potem, nie wspomniał.

W święta Bożego Narodzenia Alexander mógł sam podejść do nakrytego świątecznie stołu. O kulach, rzecz jasna, i dyskretnie wspierany przez swego kamerdynera oraz małżonkę, ale jednak! Cała służba biła brawo, gdy margrabia z triumfalnym spojrzeniem siadał w swoim fotelu.

Wciąż jednak wyraźnie pociągał lewą nogą. Tym razem Cecylia przypuszczała, że jest to uszkodzenie nieodwracalne.

Ale co tam! Gorsze nieszczęścia spotykają ludzi na wojnie. Alexander miał szczęście.

A może czułą opiekę? Z pewnością i to, i to.

Загрузка...