ROZDZIAŁ XIV

Brand i Matylda zostali rodzicami chłopca równie dorodnego i udanego jak oni sami. Mały dziedzic Lipowej Alei otrzymał na chrzcie imię Andreas, a Meta i Are przenieśli się do starej części domu, by zrobić miejsce młodym gospodarzom.

Tarjei wrócił do Tybingi, gdzie miał zamiar kontynuować przerwane studia. Wojna wciąż jeszcze trwała, lecz teraz Szwecja przejęła dowództwo nad nowymi wojskami protestanckimi. Gustaw II Adolf byt dużo zdolniejszym strategiem niż Christian, pojawiły się więc widoki na zwycięstwo.

Duńska wyprawa skończyła się źle. Bardzo źle. Oddziały króla Christiana na wieść o tym, że zaciężni żołnierze Wallensteina depczą im po piętach, rzuciły się do ucieczki przez Jutlandię, grabiąc i plądrując po drodze. Wojska protestanckie składały się przeważnie także z żołnierzy zaciężnych. Trudny był to czas dla mieszkańców Jutlandii, ów rok 1627. Po jesiennym przemarszu wojska nadszedł Wallenstein ze swymi siejącymi postrach oddziałami, które łupiły ich równie bezlitośnie. Wallenstein zajął całą Jutlandię i niezliczeni chłopi oraz szlachta duńska musiała uchodzić z półwyspu na Zelandię albo do Norwegii.

Sam król Christian nie czuł się zbyt dobrze. W jednej z bitew został postrzelony w ramię i teraz cierpiał dotkliwie z powodu rany. Dręczył nieustannymi podejrzeniami swoją żonę, Kirsten Munk, która stała się oziębła i nieprzystępna. W ogóle spotykały go same porażki i przeciwieństwa! Myśl o tym, że król szwedzki być może wygra wojnę i zdobędzie sławę, doprowadzała go do furii.

Alexander i Cecylia natomiast żyli własnym życiem, dość odległym od światowych wydarzeń. W Gabrielshus, gdzie teraz jedną ze ścian zdobiła tapeta Silje, rządy objęła Ursula, ku skrywanej starannie złości Alexandra. Dowiedziawszy się, że Cecylia ponownie oczekuje dziecka, przyjechała natychmiast. Bowiem teraz nic nie mogło zagrozić dziedzicowi majątku, nazwiska i wszystkiego! Tym razem już Ursula dopilnuje!

Szczęśliwi byli, że udało im się unikać wizyt Ursuli w czasie długiej choroby Alexandra. Teraz jednak z równym powodzeniem mogliby próbować powstrzymać wiatr.

Ależ ona wszystkimi komenderowała! Była taka dobra, miła i troskliwa, i pragnęła wyłącznie ich dobra. Mało brakowało, a zagłaskałaby ich na śmierć. W oczach służby pojawiał się coraz częściej wyraz desperacji.

W końcu Alexandrowi udało się podstępem wyprawić uczynną siostrę do jej zamku na Jutlandii. Powiedział mianowicie, że hordy Wallensteina zajmą jej posiadłość, jeśli właścicielki nie będzie na miejscu. Cecylia z trudem znosiła już nadmiar opieki. Ursula zabraniała jej wstawać z łóżka, nie mówiąc już o tym, by mogła wyjść na dwór, zaczerpnąć trochę świeżego powietrza…

Gdy Ursula wyjechała, zapadli każde w swoim fotelu i śmiali się z ulgą.

– To na pewno będzie ogromny chłopiec – przepowiadał Alexander, pieszcząc wzrokiem kształty Cecylii, które ona usiłowała ukryć pod obszerną suknią.

Cecylia spoważniała.

– Nie mów tak, Alexandrze. Przerażasz mnie! Duzi chłopcy w rodzinie Ludzi Lodu mają paskudny zwyczaj odbierać życie swoim matkom przy porodzie.

– To nie może się stać! Poprosimy, żeby przyjechał Tarjei.

– Nie, dziękuję!

– Dlaczego? On wie więcej, niż można sobie wyobrazić.

Cecylia odpowiedziała porywczo:

– On jest moim kuzynem, Alexandrze! Pięć lat młodszym ode mnie. Trochę prywatności należy się chyba także kuzynkom.

– Ale…

– Są takie sfery mojego ciała, które należą wyłącznie do ciebie, i nikt inny nie powinien mieć do nich dostępu.

– A co z akuszerką?

– To całkiem inna sprawa.

– Nie przypuszczałem, Cecylio, że jesteś taka wstydliwa.

– Nie, nie chcę. Nie Tarjei! On jest moim dobrym przyjacielem, chętnie prowadzę z nim intelektualne dyskusje. Ale jeśli o niego chodzi, to nie chcę wiedzieć o niczym poniżej pasa. I ja dla niego też mam pozostać taka. Rozumiesz? Chciałbyś, żeby twoja siostra widziała cię nago?

– Niech Bóg broni! Nie! No dobrze, wygrałaś. Ale na wszelki wypadek będę tu miał w pogotowiu pewnego felczera, którego znam.

Cecylia skinęła głową.

– Zgoda. Dziedzictwo Ludzi Lodu to nie żarty.

Alexander wtrącił nieśmiało:

– Mówiłaś, że jest już jeden dotknięty w następnym po nas pokoleniu.

– Tak, Kolgrim. Bywało jednak wielu w różnych generacjach. Podobno w Lodowej Dolinie miała być pewna kobieta, rówieśnica wiedźmy Hanny, straszna istota, także dotknięta. A musisz pamiętać, że ród teraz znowu się rozrasta. Przez pewien czas był bliski wymarcia, składał się tylko z dziadka Tengela, mojej mamy i siostrzenicy dziadka, Sol. To było po napadzie na Dolinę Ludzi Lodu i wymordowaniu wszystkich jej mieszkańców z wyjątkiem nielicznej rodziny Tengela. Teraz jest nas znowu więcej. I będzie jeszcze więcej.

Cecylia zastanawiała się przez chwilę.

– Mamy jeszcze inną charakterystyczną cechę – dodała. – I musisz brać to pod uwagę, Alexandrze. Ludzie Lodu miewają mało dzieci. Wuj Are ze swoimi trzema synami to rekordzista, nigdy przedtem nic podobnego się nie zdarzyło. A ja już jedno dziecko miałam. Według wszelkiego prawdopodobieństwa to będzie moim ostatnim.

Alexander nie wiedział, co odpowiedzieć. Wyciągnął tylko rękę, ujął jej dłoń i uścisnął.

Cecylia westchnęła.

– Ludzie Lodu nigdy nie powinni zakładać rodzin.

– Ja natomiast uważam, że przeciwnie. Są oni niebywale atrakcyjni – zaprotestował jej mąż niskim, pełnym ciepła głosem. – Posiadają też mnóstwo wspaniałych cech, jak odwaga, miłość bliźniego, tolerancja…

– Dziękuję – odparła. – Nie chciałam cię prowokować do komplementów.

– Wiem.

A ja wiem, że to nie jest z mojej strony w porządku, myślała Cecylia, prosić Boga o takie rzeczy. Zresztą jeśli o mnie chodzi, to będę kochać każde dziecko. Ale proszę cię, Panie, ze względu na Alexandra, niech to będzie chłopiec! Ze względu na nazwisko Paladinów.

Poczucie odpowiedzialności wydało jej się naraz czymś nie do udźwignięcia i ogarnęło ją uczucie buntu.

Dobrze, więc niech to będzie dziewczynka! Dam jej całą miłość, na jaką mnie stać, żeby nigdy nie czuła się nie chciana, i będzie dużo więcej warta niż…

Głos Alexandra wyrwał ją z tego buntowniczego nastroju:

– W twojej rodzinie jest teraz już trzech małych chłopców. Jest zatem bardzo prawdopodobne, że i ty tym razem także urodzisz chłopca.

Cecylia gwałtownie poczerwieniała.

– Tym razem także?

Alexander z trudem łapał powietrze. Miał ochotę odgryźć sobie język.

– Wybacz mi! Zapomniałem, że nie wiedziałaś. Tak mi przykro.

Jej stan sprawiał, że zrobiła się ostatnio nadwrażliwa. Wybuchnęła płaczem.

– A więc tak tęskniłaś za tym dzieckiem?

Cecylia wyprostowała się.

– Nie, właściwie nie. Ale teraz nagle stał się bardziej rzeczywisty. Chłopiec… Tak mi go żal. Poczęty przypadkiem przez ludzi, którzy nic dla siebie nie znaczyli. I nawet nie dane mu było ujrzeć dziennego światła! Biedny mały robaczek!

– Rozumiem, co czujesz, najdroższa. Ale spróbujmy spojrzeć na to inaczej. Wiesz, gdybyś teraz urodziła syna, a miała już przedtem jednego… Tak, mogłyby powstać poważne komplikacje. Z dziedziczeniem i podobnymi sprawami. Mimo że ja bym uznał to pierwsze dziecko za własne.

– Tak, rozumiem – zgodziła się Cecylia. – To by nie było sprawiedliwe wobec drugiego syna, który byłby twoim prawdziwym pierworodnym.

– No właśnie. I na odwrót: gdybyśmy dali wszystko drugiemu synowi, pierwszy odczułby to jako krzywdę.

Cecylia trochę się uspokoiła.

– A więc może lepiej, że tak się stało. Jeśli to miał być chłopiec.

– Złóżmy sprawy w ręce Boga – powiedział Alexander. Jego religijność wciąż ją zaskakiwała. Pan Bóg nie zawsze był taki troskliwy, jeśli chodziło o Alexandra Paladina.

Wyglądała na zamyśloną.

– O czym myślisz? – dopytywał się Alexander.

Cecylia roześmiała się.

– To zabrzmi pewnie jak herezja, ale w momencie, kiedy pomyślałam, że to dziecko przyjdzie na świat, w lesie w Grastensholm, pamiętasz, wtedy doznałam takiego dziwnego, przemożnego uczucia, że ktoś jest w pobliżu.

Alexander przyglądał jej się rozbawiony.

– To nie był Kolgrim, jestem pewien, bo Tarjei zajmował się nim jeszcze długo po południu.

– Nie, nie potrafię tego wytłumaczyć, ale wtedy nie mogłam się uwolnić od myśli o czarownicy Sol. Ona musiała tam być, Alexandrze. Zjawiła się przed nami.

– I myślisz, że miejsce było zaczarowane?

– Albo pobłogosławione. Zaszłam przecież w ciążę.

– Tak, to prawda.

Cecylia nie dokończyła swojej myśli: ale jakie będzie to dziecko? Wiedźma z Ludzi Lodu obecna przy poczęciu. Pouczona przez Hannę, jak należy utrzymać pierwiastek zła w rodzie.

To nie wróży zbyt dobrze.

Napotkała wzrok Alexandra i zrozumiała, że on myśli to samo.

Wstał i stanął za jej fotelem, jakby chciał ją chronić. Ale jak zdołałby ją ochronić przed atakiem od wewnątrz?

W pewien mroźny lutowy wieczór 1628 roku woźnica z Gabrielshus pędził co koń wyskoczy, by przywieźć akuszerkę i felczera.

Nieoczekiwanie okazało się, że to chyba już.

Dzieci mają, jak wiadomo, w zwyczaju przychodzić na świat w nocy, kiedy sprawia to wszystkim najwięcej kłopotu.

Alexander i Cecylia zdążyli wielokrotnie już przebyć drogę od poczucia bezpieczeństwa do lęku i zwątpienia, i teraz oczekiwali rozwiązania jakby w odrętwieniu.

Taki już był los kobiet z rodu Ludzi Lodu, że mogły wydać na świat dziecko obciążone dziedzictwem zła. A wyglądało na to, że dziecko Cecylii będzie wyjątkowo duże.

Zabroniła Alexandrowi być przy porodzie.

– Możesz mnie nazywać nieśmiałą albo wstydliwą, czy jak chcesz, ale to jest sprawa, z którą chcę poradzić sobie sama. A raczej, prawie sama.

Doświadczona pokojówka była z Cecylią, dopóki nie przyjechała akuszerka. Cecylia wielokrotnie wpadała w popłoch, bo rozwiązanie zdawało się tuż, tuż. Były to jednak fałszywe alarmy. Właściwy czas nadszedł dopiero po wielu godzinach.

Felczer dyżurował przez cały czas w pokoju rodzącej, bo jej stan nie bardzo mu się podobał…

Nagle czuwający za drzwiami Alexander usłyszał rozdzierający krzyk Cecylii. Przedtem nie krzyczała wcale, coraz silniejsze bóle znosiła w milczeniu, zaciskając zęby.

I znowu zaległa cisza, słyszał tylko pospieszne kroki akuszerki i felczera.

– Dobry Boże – modlił się Alexander. – Dobry Boże! Ale oto…W ciszy rozległo się żałosne, skrzypliwe kwilenie, jakby ktoś próbował wprawić w ruch zardzewiałe koło.

Krew zaczęła gwałtownie pulsować w żyłach Alexandra.

Moje dziecko, pomyślał, z trudem przełykając ślinę. Nowy mały człowiek. Prawdziwy Paladin.

Człowiek, któremu ja, najmniej wart i najbardziej godzien pogardy ze wszystkich, pomogłem przyjść na świat!

Powrócił myślami do tamtego dnia, kiedy Cecylia zwierzyła mu się ze swoich podejrzeń, że chyba spodziewa się dziecka, ich dziecka. Nie mógł w to uwierzyć, bo zawsze wyobrażał sobie, że ze względu na swoje dawniejsze przejścia nie będzie w stanie spłodzić potomka. Zwłaszcza po chorobie, kiedy jego ciało od pasa w dół było sparaliżowane.

Dzięki ci, dobry Boże, za ten cud! Może mógłbym już wejść? Nie, Cecylia mi zabroniła. Ale przecież już po wszystkim! Dlaczego tam jest tak cicho? Tylko dziecko krzyczy, a poza tym nic. O, Boże! Bądź miłościw!

Oszczędzono mu jednak dalszych rozterek. Drzwi się otworzyły i wyszła akuszerka.

Złożyła mu w ramionach jakieś zawiniątko.

Boże, węzełek leciutki jak piórko. Tam chyba niczego nie ma!

Przyglądał się niepewnie.

Czarny jak węgiel lok włosów. Ciemnoczerwona twarzyczka. Dwie niewiarygodnie małe, wymachujące rączki.

– Mała margrabianka, wasza wysokość. Córeczka.

Alexander znowu przełknął ślinę. Jego córeczka! Dziewczynka.

Delikatne ukłucie zawodu pojawiło się w sercu i natychmiast zniknęło. Bo gdy już trzymał tę małą istotkę w ramionach, ogarnęło go uczucie więzi z nią, czułość i odpowiedzialność.

Zalała go wielka fala miłości. Śmiał się i czuł, że wzrok mu się mąci.

– Cecylia była taka gruba, a urodziła taką kruszynkę! Prawie nic! Ale za to jakie nic!

Znowu musiał podziwiać swoją nowo narodzoną córeczkę.

W drzwiach stanął felczer.

– O nie, panie margrabio! To jeszcze nie koniec! Będzie jeszcze coś!

– Co?

– Idź szybko do pani – powiedział felczer do akuszerki.

Bliźnięta? Dwie małe dziewczynki!

Akuszerka wyrwała mu dziecko i pobiegła do rodzącej. Alexander stał z pustymi rękami i wsłuchiwał się w żałosne kwilenie.

Ale kiedy ja ją trzymałem, to nie płakała, pomyślał. Może czuła się bezpieczna u mnie, swego ojca?

Chciał w każdym razie wierzyć, że tak było.

Tym razem Cecylia nie krzyczała. Ale słyszał jej tłumione jęki i wiedział, że coś się dzieje.

Nagle dwa dziecięce głosiki zmieszały się ze sobą. Dzieci żyły!

Jeszcze raz dzięki, dobry Boże!

Teraz nie mógł już stać posłusznie za drzwiami. Zapukał.

– Zaraz, chwileczkę – zawołała akuszerka. No dobrze, proszę!

Alexander wszedł. Zobaczył przed sobą zmęczone, lecz rozjarzone oczy Cecylii. Akuszerka i felczer także się śmiali. Narodziny bliźniąt to zawsze nadzwyczajne wydarzenie.

Zdarzało się, rzecz jasna, ciągle, iż sądzono, że bliźnięta są rezultatem czarów, i to z dzieci, które urodziło się jako drugie, mordowano lub wynoszono do lasu, lecz działo się tak w nieoświeconych i zabobonnych środowiskach.

– Ale… one nie są takie same! – zawołał Alexander. – Myślałem, że bliźnięta są do siebie podobne jak dwie krople wody!

– Jeśli rodzą się z jednego łożyska, to tak – wyjaśnił felczer. – Te jednak pochodzą z dwóch.

Drugie dziecko miało ciemnorude, lśniące włosy, układające się w loki, podczas gdy włosy pierwszego były proste. Rysy twarzy też się różniły.

Dzieci były jednak zdrowe i dobrze zbudowane.

Alexander śmiał się zakłopotany.

– Mieliśmy zamiar, jeśli urodzi się dziewczynka, dać jej na imię Gabriella, po mojej nieszczęśliwej matce. Ale jak nazwiemy tę drugą? Może Lisa? Żeby imię zaczynało się na tę samą literę, co imię twojej matki, Liv? Albo Leonora?

– Sądzę, że on czułby się tym bardzo urażony – powiedziała Cecylia z uśmiechem.

Alexander ze zdumienia otworzył usta. Po czym roześmiał się szeroko.

– Czy chcecie powiedzieć… że to jest chłopiec?

– A co by miało być? – odparła Cecylia wesoło.

Nowo upieczony ojciec opadł przy niej na łóżko.

Cecylia powiedziała z czułością:

– Ty wszystko zawsze musisz robić tak dokładnie, Alexandrze! Zasłużyłeś na podziękowania!

– To ja tobie dziękuję, najdroższa! To nam się udało, prawda? – zwrócił się do akuszerki i felczera.

– Nie mogło być lepiej, wasza wysokość! – potwierdził felczer.

Oboje z Cecylią myśleli o tym samym: o zaczarowanym miejscu w lesie, gdzie dzieci zostały poczęte. A może naprawdę przewrotna czarownica Sol, roześmiana szelmowsko, tam była? I sprawiła im taką wspaniałą niespodziankę!

Ale to tylko taka nic nie znacząca myśl, która przyszła im do głowy.

Jeśli pominąć Tronda, który nie zdążył założyć rodziny, to spośród wnuków Tengela jeszcze tylko Tarjei nie miał dziedzica. Nic jednak nie wskazywało na to, że ma zamiar spieszyć się z małżeństwem.

Liv zawołała Kolgrima.

– Słyszałeś? Twoja ukochana ciotka Cecylia urodziła dwoje maleńkich dzieci. Chłopca i dziewczynkę.

– O, wspaniale! – powiedział Kolgrim. – Jak mają na imię?

– Dziewczynka jest Lisa Gabriella, po mnie i po drugiej babci. Nie znaleźli jednak odpowiednich imion na D i na Ch, żeby było po dziadku, Dagu Christianie, więc nazwali chłopca Tancred Christoffer. Wiesz, w naszej rodzinie wielu chłopców dostaje imię zaczynające się na T, po Tengelu Dobrym.

– Albo po Złym.

– Och nie, co ty!

– A po kim ja mam imię?

Liv zawahała się na moment, co nie uszło uwagi chłopca.

– Po twoim dziadku, Christianie. Sam słyszysz, że to podobnie brzmi: Christian – Kolgrim. Wyobrażasz sobie, jak to będzie wesoło, kiedy dzieci tutaj przyjadą? Będziesz się z nimi bawił!

– Oczywiście, babciu. A czy szybko przyjadą?

– Nie, dzieci są jeszcze za małe.

– Czy ciocia Cecylia przesyła pozdrowienia dla mnie?

– No oczywiście! Patrz, tu jest napisane: „Pozdrów mojego kochanego Kolgrima, ode mnie i od Alexandra!” Poznajesz literę K, prawda? I A, w imieniu wuja Alexandra.

– A Mattiasa nie pozdrawia?

– Owszem, ale nie w tym samym miejscu.

Kolgrim skinął głową.

– Idę na dwór, babciu.

– Dobrze, idź. Tylko ubierz się porządnie, bo to jeszcze nie wiosna.

Jak to dobrze, że ci dwaj przyrodni bracia, Kolgrim i Mattias, tak się ze sobą zaprzyjaźnili, pomyślała i pospiesznie uścisnęła najstarszego wnuka.

Dopilnowała, żeby się ubrał przed wyjściem, a potem poszła do Irji. Oczy Liv rozjaśniły się, kiedy jej wzrok padł na Mattiasa, trzylatka, bawiącego się drewnianym konikiem. Na widok babki uśmiechnął się tak ciepło, że mogłoby to zmiękczyć najbardziej zatwardziałe serce.

Mattias jest niezwykłą, cudowną istotą, myślała. Wszyscy to mówią. Żeby nie wiem jak człowiekowi było trudno, to na widok tego chłopca robi mu się lżej na duszy. Jakby odbijało się w nim całe dobro świata.

Kolgrim wdrapał się na wzgórze na tyłach Grastensholm. Lubił tam przebywać. Miał stamtąd widok na oba dwory i czuł się jak władca świata.

Tego dnia jednak był w ponurym nastroju.

Inne dzieci w takiej sytuacji powiedziałyby pewnie: No, to teraz wszystko przepadło! Teraz znowu nie mam nikogo.

Kolgrim jednak nie należał do takich.

– Teraz ostatnie więzy zostały zerwane – szepnął. – Teraz nic mnie już z nimi nie łączy. Jestem wolny! Wolny!

Zawrócił i poszedł w las.

Po jakimś czasie zatrzymał się i rozpalił ognisko za pomocą krzesiwa, które wyprosił u służących w kuchni. Połyskującymi żółtym blaskiem oczyma wpatrywał się w płomienie.

– Jacy oni są głupi – szeptał. – Jak łatwo ich nabrać! Wystarczy sprawiać wrażenie grzecznego, to już wszyscy człowieka kochają i zapominają o ostrożności.

Wziął długi patyk i złamał go na trzy części. Tylko on dostrzegał w nich lalki. Figurki trojga dzieci. Powoli ciskał je w płomienie, jedną po drugiej.

Nikt go tego nie uczył. Po prostu wiedział, sam z siebie.

Siedział w kucki przy ognisku i patrzył, jak patyki płoną.

Mały, grzeczny, dobry i chętny do pomocy Kolgrim uśmiechał się. Zimny, paskudny uśmiech wykrzywiał jego rysy tak, że stały się podobne do tych, jakie miał zaraz po urodzeniu. Oczy, w których odbijało się światło ogniska, połyskiwały jak ślepia dzikiej bestii na skraju lasu w mroźną zimową noc.

Загрузка...