Krytyczne dni

Strzelano, jak to w Moskwie, z mostu. Stareńkie T-80 biły z długimi przerwami — zdaje się, że sponsorom zabrakło pieniędzy na amunicję, a obawiali się, że wszystko skończy się zbyt szybko i nie trafi do zagranicznych newsów. Istniał chyba jakiś niepisany limit na doniesienia z Rosji — zaczynano je pokazywać, począwszy od trzech czy czterech czołgów, od stu zabitych i czegoś tam jeszcze, Tatarski dokładnie nie pamiętał. Tym razem jednak najwyraźniej zrobiono wyjątek z uwagi na niezwykłą malowniczość sceny: chociaż czołgi były tylko dwa, wzdłuż bulwaru stały ciasno przy sobie drużyny telewizyjne ze swymi optycznymi bazookami i grzały z nich megafonami osowiałego ludzkiego zainteresowania w rzekę Moskwę, w czołgi, w brązowego Piotra I i w okno, za którym schronił się Tatarski.

Stojący na moście czołg gruchnął z działa i jednocześnie Tatarskiemu wpadł do głowy ciekawy pomysł — żeby zaproponować służbom od wizerunku grupy Most sylwetkę czołgu na moście jako symbol przyszłościowy zamiast ich niewiele mówiącego orła. W ułamku sekundy — szybciej niż pocisk dotarł do celu — świadomość Tatarskiego rozważyła ewentualne perspektywy („obraz czołgu symbolizuje agresywną potęgę grupy, a zarazem wnosi tradycyjnie rosyjską nutę w kosmopolityczny kontekst finansowy”) i pomysł został odrzucony. Obśmialiby się, pomyślał Tatarski. A szkoda.

Pocisk trafił Piotra I w głowę — ale nie rozerwał się, tylko przebił ją na wylot i poleciał gdzieś w stronę parku Gorkiego. Buchnął w górę wysoki pióropusz pary. Tatarski przypomniał sobie, że w głowie monumentu mieściła się knajpka ze wszystkimi niezbędnymi instalacjami, i uznał, że pocisk trafił w system grzewczy. Z bulwaru dobiegały zachwycone okrzyki ekip telewizyjnych. Z powodu kłębiącego się pióropusza Piotr wyglądał niczym potworny rycerz z powieści Stephena Kinga. Tatarski przypomniał sobie, jak po ramionach potwora z Talizmanu spływał gnijący mózg, i pomyślał, że podobieństwo będzie całkowite, jeżeli kolejny pocisk rozerwie rurę kanalizacyjną.

Głowy Piotra bronił komitet Obrona Sewastopola. W wiadomościach podano, że chodzi nie o miasto, ale o hotel „Sewastopol”, o który walczą dwie mafie — czeczeńska i sołncewska. Powiedziano też, że mafia sołncewska wynajęła kaskaderów z Mosfilmu i wybrano takie dziwne miejsce, żeby ściągnąć telewizję i w ogóle rozhuśtać antykaukaskie nastroje (sądząc z obfitości pirotechniki i efektów specjalnych, była to prawda). Prostoduszni Czeczeni, słabo się orientujący w kampaniach public relations, nie zrozumieli, o co chodzi, i wypożyczyli pod Moskwą dwa czołgi.

Kaskaderzy na razie się trzymali i nawet ostrzeliwali — w dziurze obok wybałuszonego carskiego oka pojawił się i eksplodował na moście granat. Czołg strzelił w odpowiedzi. W głowę Piotra trafił pocisk i w dół poleciały wyrwane kawałki brązu. Z jakiegoś powodu każde nowe trafienie czyniło cara bardziej wyłupiastookim.

Spośród wszystkich uczestników dramatu Tatarski współczuł chyba jedynie brązowemu cielcowi, konającemu powoli na szklanych oczach kamer telewizyjnych. A i to nie współczuł mu zbyt silnie — musiał dokończyć robotę, do czego konieczna była energia emocjonalna, należało ją więc oszczędzać. Tatarski opuścił żaluzje, całkowicie odcinając się od wydarzeń na ulicy, usiadł do komputera i przeczytał cytat zapisany markerem wprost na tapecie nad monitorem:

Aby oddziałać na wyobraźnię rosyjskiego zleceniodawcy i wzbudzić jego zaufanie (a reklamodawcami w Rosji są z reguły przedstawiciele byłego KGB, GRU i nomenklatury partyjnej), koncepcja reklamowa winna w miarę możności odwoływać się do hipotetycznych, częściowo lub całkowicie utajnionych opracowań zachodnich służb specjalnych z dziedziny programowania świadomości, odznaczających się niewiarygodnym cynizmem i okrucieństwem… Na szczęście improwizować na ten temat nie jest trudno — wystarczy pamiętać słowa Oskara Wildea o tym, że życie imituje sztukę.

Загрузка...