Rozdział 20

W Burgos, w wielkich salach pod starą twierdzą, brat Lorenzo wstał ze swego krzesła. Twarz pociemniała mu z bezsilnego gniewu.

– Dziewięciu ludzi! – wrzasnął. – Dziewięciu dzielnych rycerzy straciliśmy w ciągu jednego tylko miesiąca! Dwóch w Norwegii, siedmiu na Islandii.

Twarze pozostałych jedenastu wyrażały podobne przygnębienie, wściekłość i niemożność zrozumienia. Jak to możliwe, by rodzina czarnoksiężnika potrafiła zadać Zakonowi takie straty? A przecież nie liczyli braci zakonnych, którzy już wcześniej ponieśli śmierć z ich rąk!

Brat Lorenzo syczał przez zęby;

– Falco, Nibbio, Lupo, Ghiottone, Sciacallo, Serpente i Tiburón na Islandii, a w Norwegii brat Rasmus i brat Robert… Nie mogę w to uwierzyć! Ale tak się stało naprawdę!

Pozostali milczeli, przybici stratą. Dziewięciu rycerzy z dwudziestu jeden. Niewielu ich zostało. Tylko ci, którzy przybyli na nadzwyczajne zgromadzenie.

Brat Gaston podniósł głos:

– Jeśli któryś z was pragnie zrezygnować z poszukiwań Świętego Słońca, niech to zgłosi natychmiast.

Odpowiedziały mu urażone protesty. Nikt nie miał zamiaru wycofać się z gry.

– Doskonale – oznajmił brat Gaston. – Wobec tego mam dwie propozycje, jeśli wielki mistrz mi pozwoli?

– Posłuchajmy – kiwnął głową Lorenzo i usadowił się wygodniej.

– Po pierwsze, proponuję kontynuować pościg za czarnoksiężnikiem…

Jeden z braci natychmiast się poderwał:

– O, tak, pozwólcie mi, mogę…

Brat Gaston uciszył go ruchem ręki. Głos w sali zabrzmiał donośnie.

– Dajcie mi powiedzieć wszystko do końca! Będziemy ich dalej ścigać, lecz teraz przy użyciu ich własnych środków. Magią!

Zapadła cisza.

– Jak masz zamiar do tego doprowadzić? – cierpko spytał Lorenzo. – Kardynał von Graben był doskonałym czarownikiem, lecz i on nie potrafił się z nimi zmierzyć.

Brat Gaston uśmiechnął się tajemniczo.

– Powiadają, że w moim kraju, we Francji, w małym miasteczku, mieszka potężna czarownica. Brat Willum, który okazywał przed chwilą taki zapał, mógłby się do niej udać.

– Nie możemy wtajemniczać osób postronnych w nasze poczynania! – wtrącił inny rycerz.

– Ona nie musi wiedzieć, o co chodzi. Jej zadaniem będzie unieszkodliwienie czarnoksiężnika i jego syna. Wiedźma z pewnością potraktuje to jako wyzwanie.

Przez chwilę próbowali przetrawić jego słowa.

– A druga propozycja, bracie Gastonie? – spytał Lorenzo. Czarne niegdyś włosy bardzo mu posiwiały, również na twarzy wiek odcisnął już swoje piętno.

Brat Gaston, także nie najmłodszy, dobrze się czuł stojąc przy stole i skupiając na sobie uwagę zebranych.

– Oto co jeszcze proponuję: zapomnijmy o dwóch pobocznych kamieniach, a zajmijmy się poszukiwaniem najważniejszego, Świętego Słońca.

Te słowa wywołały ożywioną dyskusję.

Wreszcie brat Lorenzo ciężką pałką uderzył w stół.

– Twoje propozycje, bracie Gastonie, są absolutnie warte zastanowienia, wysoko je cenimy, ponieważ wnoszą coś nowego, a nie tylko skargi i narzekania. Przemyślimy je i omówimy jak najdokładniej. Czy wszyscy się ze mną zgadzają?

Owszem, wszyscy byli zgodni, każdy miał jakiś argument.

Jeden z rycerzy, w podobnie tajemniczo mrocznej opończy jak pozostali, zauważył;

– Jeśli mamy przyjąć pierwszą propozycję, należy działać jak najprędzej. Rozumiemy bowiem, że rodzina opuściła już Islandię i za mniej więcej tydzień przybędzie do Norwegii. Później z pewnością wyruszą na południe, do Austrii.

Brat Lorenzo burknął:

– Rzeczywiście, jeśli chodzi o podróżowanie, to ich ruchliwość przekracza wszelkie granice! Miejmy nadzieję, że teraz, kiedy skradli nasze kamienie, zachowają więcej spokoju.

Wielki mistrz Zakonu Świętego Słońca mylił się w dwóch punktach. Po pierwsze, Zakon nie wiedział o istnieniu niebieskiej i czerwonej kuli, dopóki Dolg nie odnalazł szafiru, a biskup Engelbert nie przypomniał sobie, ku wielkiej wściekłości kardynała, że w dzieciństwie słyszał o dwóch szlachetnych kamieniach.

Po drugie, Lorenzo bardzo się omylił co do podróży Móriego i jego rodziny. Dotychczasowe wyjazdy można przyrównać do majówek w porównaniu z tym, który miał nastąpić teraz.

Wiedźma z Francji będzie mieć trudności, jeśli postanowi towarzyszyć im w kolejnej wyprawie.

Dolg stał na rufie statku zapatrzony w oddalające się góry Islandii. Opuścili już Seydhisfjordhur i wzięli kurs na Norwegię. Serce pękało mu z bólu na myśl, że musi opuścić tę niezwykłą wyspę, gdzie poczuł się jak w domu, rozstać z elfami i jedyną prawdziwą przyjaciółką, Hallą, i jej dzielnym synem Bjarnim. Niepokoił się także, co czeka ich później. Cieszył się natomiast, że będzie mógł pokazać czerwony kamień Taran, babci Theresie i Erlingowi, Rafaelowi i Danielle. Wiedział już, że czerwona kula nie zagraża nikomu, kto pragnie czynić dobro. Nie stanowi też żadnego zagrożenia dla nikogo z rodziny, ponieważ tylko oni mogą przywrócić kamieniom ich dawne miejsce.

Ale rycerze Zakonu Świętego Słońca powinni się jej wystrzegać, otrzymali już na to przerażający dowód.

Dolg nie zdawał sobie sprawy, że oto wraca do małej tragedii miłosnego trójkąta, w którym role grali Villemann, Danielle i on sam. Nie przypuszczał nawet, że dwoje wspaniałych ludzi może cierpieć z jego powodu. Villemann – ponieważ kochał Danielle, dziewczyna zaś nawet go nie dostrzegała, gdyż świata nie widziała poza Dolgiem. A Dolg nie zauważał jej milczącego podziwu. Jedyną zorientowaną w sytuacji osobą była Taran. Z zapałem, chociaż trochę niezręcznie, podkreślała w obecności Danielle wszelkie zalety Villemanna. Taran miała świadomość, że serca Dolga nie da się zdobyć. Nie wiedziała, czy to Cień odebrał mu zdolność serdecznego pokochania drugiego człowieka, ale tak właśnie podejrzewała i bardzo ją to gniewało.

Rafael o niczym nie wiedział, żył w swoim świecie poezji i pięknych baśni.

Pewnego dnia i w niego uderzy piorun ziemskiej miłości, myślała Taran nie bez złośliwości. Tak jak trafił mnie i Uriela.

Chociaż czy w stosunku do Uriela można używać określenia “ziemski”?

Myśli Dolga były wolne od takich problemów, kiedy stał na pokładzie, rozmarzonym wzrokiem wpatrując się w strome wybrzeża Islandii. Widział wyłaniające się kolejne pokryte śniegiem szczyty, zielone brzegi, pustkowia.

Już tęsknił, by do nich wrócić.

Dotarło doń wołanie z oddali. Głuche, pozbawione słów dźwięki, niosące się od gór zwielokrotnionym echem.

Głosy karłów.

Przymknął oczy i wytężył słuch. Olinowanie żagli skrzypiało na wietrze, fale uderzały o burty. Na szczęście stał na rufie sam i nikt mu nie przeszkadzał.

Powoli zaczął rozróżniać słowa. To elfy wołały:

Lanjelinie z dawnego ludu! Wróć do nas, opowiedz nam swoją historię, kiedy już ją przeżyjesz!

– Wrócę! – odkrzyknął, bo żaden człowiek nie mógł go usłyszeć. – Z największą przyjemnością! Przyjaciele, zajmijcie się Hallą i jej synem, jak obiecaliście, zróbcie to dla mnie!

Bądź spokojny!

Wiedział, że już tak się stało. Spotkanie Halli z dziadkami Bjarniego przeszło wszelkie oczekiwania. W wielkim godpodarstwie z radością przywitano to, co należało do Halli, trzodę, wszystkie przedmioty, które wykonała w samotne wieczory…

A jeszcze tego samego dnia Bjarni wykopał z ziemi dawno ukryty skarb, srebro.

Dolg i jego rodzina nie mieli wątpliwości, za czyją sprawą się tak stało.

Potem rozległo się wołanie karłów, kilkakrotnie odbite od skał, zanim wreszcie dotarło do Dolga:

Dolgu, Dolgu, nasz rycerzu i wybawicielu! Wszystkie karły ziemi będą śledzić twe poczynania na świecie. My, karły, nigdy się nie pokazujemy, lecz wielokrotnie przychodziliśmy ci z pomocą.

– Wiem o tym – odpowiedział. – Dzięki wam, wszystkie karły ziemi!

I nagle, nieoczekiwanie, rozległo się inne wołanie. Kobiece głosy, piękne i łagodne.

Nasza opieka będzie ci towarzyszyć, jesteś naszą wielką nadzieją i pociechą!

Dawny lud! Być może to wołała Strażniczka z bagien, i ta druga, którą spotkał w grotach Gjäin?

Nagle obok niego pojawił się Cień.

– Twoje drugie zadanie zostało wykonane, Dolgu. Chwała za to należy się wyłącznie tobie i twoim najbliższym.

– Dziękuję – odparł po prostu.

Stali w milczeniu. Wybrzeże Islandii z wolna zapadało się w morze, a wraz z nim echo cichło aż zupełnie przebrzmiało.

Загрузка...