Drzwi uchyliły się powoli, jak można się tego spodziewać po kamiennych wrotach, zwłaszcza że być może nie otwierały się przez setki lat. Dolg przez moment dostrzegł panujący wewnątrz mrok, ale widok zaraz przesłoniła mu idąca ku niemu postać.
Cofnął się, by zrobić miejsce kroczącemu z niezwykłym dostojeństwem mężczyźnie.
To musiał być ów Starzec. Dolg głęboko się mu pokłonił i z szacunkiem przywitał po islandzku. Mężczyzna odpowiedział mu w podobnym tonie, Dolgowi spadł kamień z serca, że nie popełnił jakiegoś głupstwa.
Nie był wszak pewien, jak należy zwracać się do istot pochodzących z innych wymiarów.
Niski mężczyzna miał siwiuteńkie włosy i brodę. Zaskoczyło to Dolga, który sądził, że elfy zachowują wieczną młodość. Pomimo niedużego wzrostu nie nazwałby staruszka karłem, raczej wydawał mu się elfem, skurczonym ze starości. Niebieski, przybrany białym futrem płaszcz z trenem był zniszczony i wyblakły, podobnie jak opończa i pozostałe części stroju.
– Odzyska swój dawny blask, kiedy i my odzyskamy naszą wielkość – tłumaczył się Starzec.
Dolg tylko przyjaźnie skinął głową. Czy to ja mam im wrócić wielkość? zastanawiał się w duchu. To dopiero zadanie!
Starzec gestem wskazał na kamienną półkę.
– Siądziemy tutaj, czy też wolisz zająć miejsce na trawie?
Dolg popatrzył na przepięknie kwitnące łąki.
– Nie chciałbym stąpać po kwiatach.
Starcowi najwidoczniej spodobało się jego nastawienie. Dolg bez słowa siadł na kamieniu, a Starzec przycupnął w niewielkim oddaleniu od niego. Krótkie nóżki zwiesił nad brzegiem, przy bosych stopach Dolga.
Najwyraźniej Dolg nie miał przekroczyć progu kamiennych drzwi.
– Powiedz mi – zaczął Dolg z wahaniem. – W jaki sposób możecie odzyskać wielkość?
Upłynęła chwila, zanim Starzec odpowiedział, jakby długo ważył słowa:
– Właściwie nie jestem elfem…
– Wiem, jesteś pradawną siłą Islandii, prawda?
Małe, przenikliwie spoglądające oczy popatrzyły na niego.
– Kto tak powiedział?
– Hraundrangi – Móri, mój dziad.
– Dobrze! Oczywiście on o tym wie. Ale walka elfów jest również moją walką i można powiedzieć, że jestem z nimi spokrewniony. Długo czekaliśmy na ciebie, Dolgu. Z dwóch powodów.
– Z dwóch? Czy to znaczy, że czekają mnie dwa zadania?
– Myślisz szybko i poprawnie. Stoi przed tobą wielkie zadanie, na którego wypełnienie z niewypowiedzianym bólem czekają wszystkie elfy świata, karły, skrzywdzeni zmarli, porzucone dzieci, a przede wszystkim twoi pobratymcy.
– To zadanie, które rozpocząłem na bagnach?
– Właśnie! Jednocześnie zaś elfy Islandii mają do ciebie oddzielną prośbę…
– Pragną odzyskać dawną postać? Znów władać tutejszą ziemią?
– Nie, nie. Nasze niewidzialne istnienie całkiem nam się podoba, dopóki zbytnio się nie wdzieracie na nasze obszary. Islandczycy potrafią dbać o swoją wyspę, żyjemy z nimi w pokoju. Nie, Dolgu, czego innego pragniemy… Wesprzemy cię w twoim życiowym zadaniu, jeśli ty najpierw pomożesz nam.
– Oczywiście – zapewnił Dolg. – Zrobię, co w mojej mocy.
Starzec uśmiechnął się zimno.
– Nie ty będziesz narażać się na niebezpieczeństwo. Ale pozwól mi opowiedzieć o wszystkim od początku.
Dolg usadowił się wygodniej na znak, że jest gotów, by słuchać.
– Mówiłem już, że musimy zachować ostrożność – rozpoczął Starzec. – Mamy ku temu powody. Wspominałem także, że być może inni usiłowali zawładnąć naszymi skarbami. Oszuści. Przed kilkoma stuleciami pojawił się tu jeden taki, przyniósł ze sobą tę maleńką skrzyneczkę…
Starzec zatopił się w myślach. Dopiero po dłuższej chwili podjął znowu:
– Gdybyśmy zdołali odzyskać dawną siłę, wiele moglibyśmy uczynić dla Islandii. Wróciłaby moja młodość, a elfy przestałyby rozpaczać i znów tańczyłyby we mgle na łąkach w księżycowe noce. Ale ograniczono nam swobodę.
– Jak do tego doszło? Ponieważ szkatułka przechodziła na kolejne pokolenia czarnoksiężników, wnoszę, że ów oszust był jednym z nich. A może skradł skrzyneczkę?
– Był czarnoksiężnikiem, jednym ze złych. Miał powiązania z owym strasznym zakonem rycerskim, który i ty znasz aż za dobrze. W jakiś sposób wywęszył, do czego można użyć skrzynki, i na krótko przed swoją śmiercią przybył tutaj. Król elfów wziął go za właściwego człowieka, wkrótce jednak się przekonał, że popełnił błąd i cofnął swą dobrą wolę. Czarnoksiężnik wpadł w gniew, doskonale znał się na magicznych zaklęciach, posiadł znajomość wielu strasznych czarnych run, które na szczęście przepadły wraz z nim. Mszcząc się na królu, porwał go i powiódł w miejsce, do którego nie mamy dostępu. Nic nie możemy zdziałać. Rzucił urok, którego moc tylko człowiek może zniweczyć i tym samym oswobodzić króla elfów. Dlatego elfy płaczą, a ja wraz z nimi, mymi pobratymcami, jak ich nazywam.
Dolg z powagą kiwał głową.
– Uczynię, co tylko będę mógł, by uwolnić waszego króla.
Starzec położył mu rękę na ramieniu, Dolg odniósł wrażenie, że przenikają z niej wszelkie troski i melancholia Islandii.
– Ty nie możesz tego uczynić, Dolgu, jesteś bowiem nie tylko człowiekiem, należysz po części także do dawnego ludu. Możesz jednak przygotować zadanie dla tego, kto je wykona. Wspierać go, tak, jego, bo to musi być mężczyzna.
– Mój brat?
– On jest tylko w połowie Islandczykiem.
– Mój ojciec?
– To czarnoksiężnik, w dodatku podczas wędrówki przez krainę zimnych cieni ściągnął wiele na siebie. Nie jest już czystym człowiekiem.
Umysł Dolga gorączkowo pracował. Tak bardzo pragnął dopomóc, nawet gdyby elfy nie wsparły go w zadaniu, które na niego czekało.
– Dziecko? – spytał na próbę.
Starzec zawahał się.
– Młody chłopak, czternastoletni – dodał Dolg.
– Czy jest dzielny?
– Tego nie wiem. Przed dwoma laty odebrano go matce, oboje bardzo z tego powodu cierpieli. Odwagi pewnie mu nie brakuje, ale czyż mamy prawo tak go obciążać? Wiele już przeszedł.
– Jest z wami, prawda? – spytał Starzec.
– Tak, uznaliśmy, że najlepiej się stanie, jak go zabierzemy. Dziadkowie i tak już zbyt długo go zatrzymywali. Teraz kolej, by był razem z matką.
– Wobec tego wiem, o kim mówisz. Znam kobietę, u której przebywałeś, ponieważ samotna mieszka w naszych dolinach. Tylu jest was, ludzi, na ziemi, gromadzicie się w miastach, nie potrafimy was rozróżnić. Ale ją znamy, to dobra kobieta. Potrzebuje twojej pomocy bardziej, niż ci się wydaje, ale o tym nie chcę teraz mówić, bo jeszcze ci przeszkodzę w wypełnieniu zadania. Wciąż masz czas, by się nim zająć, zanim ona będzie cię potrzebowała. Dobrze, przyprowadź chłopca, zobaczymy, czy nam się uda. Ale wszyscy z was naprawdę muszą mu pomóc.
– Wiecie chyba, że towarzyszą nam również Duchy.
– Owszem, znam je na wylot, kiedyś więcej w nich było zła niż jest teraz. Twój ojciec ma na nie dobry wpływ.
– Dzięki za te słowa, naprawdę cieszą.
– Poproś je o pomoc! Pamiętaj jednak: Jedyną osobą, która naprawdę może coś zrobić, jest człowiek z Islandii.
Czternastoletni chłopiec?
– Czy zadanie jest trudne?
– Wymaga wielkiej odwagi. Ale jeśli mu się powiedzie, on i jego matka do końca życia mogą liczyć na nasze wsparcie.
Dolg zadrżał z przejęcia. Opieka elfów na Islandii nie mogła się równać z niczym.
– Jak już mówiłem, planuję zabrać chłopca do jego matki. Czy wasza dostojność uważa, że tak właśnie powinienem zrobić?
– O tym zdecydować musi chłopiec.
– Oczywiście! To samo powiedzieli moi rodzice. A więc postąpiliśmy słusznie.
Nagle Dolg coś poczuł, a raczej zauważył. Drzwi za nimi pozostały uchylone. I…
– Nie jesteśmy sami – rzekł cicho.
– To prawda. Nie odwracaj się.
Siedzieli bez słowa, Dolg słyszał, a raczej wyczuwał gromadę, która opuściwszy grotę rozprzestrzeniła się po zboczach za ich plecami. Setki istot rozsiadły się tam, by się im przysłuchiwać.
Elfy. Elfy Islandii, a może jeszcze jakieś inne? Przedstawiciele nieznanych istot? Wyczuł ich milczące zaufanie.
Może były wśród nich także błędne ogniki?
Nie śmiał się odwracać, w dodatku wcale nie miał pewności, że w ogóle cokolwiek zobaczy, a poza tym Starzec go przestrzegał.
Starca należało słuchać.
Dolg nabrał powietrza w płuca.
– Jestem gotów wysłuchać waszych wskazówek, panie. Najpierw tylko jedno pytanie. Ów zły czarnoksiężnik, któremu nie udało się odnaleźć tego, za czym gonił… Czy jego imię brzmiało: Gottskalk? Gottskalk Zły?
Staruszek zerknął na niego z ukosa.
– Nie znam jego imienia – oświadczył po chwili wahania. – Ale to my zatroszczyliśmy się, aby dosięgła go, śmierć wkrótce po jego nikczemnym uczynku wobec nas. Aby nikomu nie mógł już zaszkodzić.
– Wasz król… Przebywa w niewoli gdzieś w pobliżu?
– Nie, ale otrzymacie pomoc w odnalezieniu właściwej drogi, starej Landmannaleidh.
– Dziękuję – rzekł po prostu Dolg. – Nie jestem pewien, czy mój ojciec zna tę drogę.
– Drogę być może zna, ale zapewne nigdy nie był przy wodospadzie, przy Ófserufoss.
– Tam więc zły czarnoksiężnik ukrył waszego króla?
– Tak. Macie mało czasu na działanie, z różnych przyczyn, które uświadomicie sobie dopiero z czasem. Najważniejsze, abyście dotarli tam podczas pełni księżyca…
Dolg zastanowił się.
– Teraz mamy pełnię.
– Pełnia przypada jutrzejszej nocy. Wracaj do swej rodziny i jedźcie tak daleko, jak tylko zdołacie. Jeśli uda wam się dotrzeć do Landmannalaugar, znajdziecie dobre miejsce na nocleg. Rano wyruszycie w dalszą drogę. Czeka was trudna przeprawa przez dzikie pustkowia.
– Do tego już przywykliśmy.
– Doskonale! A teraz dowiesz się, co należy uczynić, aby uwolnić naszego ukochanego króla od zaklęcia.
Starzec machnął ręką za plecami, podano mu cieniutką, delikatną linkę. Wręczył ją Dolgowi. Chłopak zdumiał się lekkością sznura, który jednocześnie wyglądał na bardzo wytrzymały.
– Towarzyszy wam duch, który będzie służył chłopcu wielką pomocą – oświadczył starzec. – Bardzo się cieszymy, że macie takich dobrych opiekunów. Ale nie zdążyłem ci jeszcze powiedzieć, że równie dobrze ty sam możesz wspierać chłopca podczas najtrudniejszych chwil. Możesz mu pomagać na wszelkie sposoby, lecz twój udział liczyć się nie będzie. To chłopiec swoim uczynkiem może uwolnić naszego króla. Tobie nie wolno posunąć się do końca, król nie może cię zobaczyć.
Dolg zamyślony pokiwał głową.
– Rozumiem. Nie mogę brać bezpośrednio udziału, lecz za to mogę ułatwiać?
– Tak, potrafisz bowiem o wiele więcej niż młodziutki chłopiec z ludzkiego rodu. Twoje zdolności są nieprawdopodobne. Ze względu jednak na swe pochodzenie nie nadajesz się do wypełnienia tej misji. Zły Gottskalk – a więc powiedziałem ci jego imię – wiedział, co robi, stawiając warunek, że tylko człowiek ocalić może króla elfów. Bo człowiek nie ma żadnych możliwości, by poradzić sobie z tym zadaniem, a nam nawet nie wolno próbować. Gdybyśmy się o to pokusili, nasz król skazany by został na uwięzienie przez całą wieczność.
– Ale Bjarni otrzyma wsparcie innych mocy – pokiwał głową Dolg. – Dobrze, na pewno damy sobie radę.
– Wierzymy w to, Dolgu. Ty i twoi towarzysze jesteście naszą ostatnią, jedyną nadzieją. Posłuchaj uważnie…
Rodzina spostrzegła, jak nadjeżdża przez czarne pola lawy w dolinie rzeki Thjorsa.
– Dzięki Bogu – Tiril odetchnęła z ulgą. – Wrócił, i to nawet dość szybko. Zaraz się dowiemy, co się stało.
Tylko Móri dostrzegł coś jeszcze.
Dobry Boże, zastanawiał się, co to może być? Nie potrafił nazwać tego, co widzi. Miał wrażenie, jakby Dolga spowijała jakaś tajemnicza materia, a raczej jakby ciągnął się za nim szeroki obłok mgły, jakby tysiące przezroczystych istot pędziło za nim i jego koniem.
Czy coś mu grozi? zląkł się Móri.
– Spokojnie – szepnął mu Nauczyciel prosto do ucha. – Wszystko jest tak, jak być powinno. To gromada elfów towarzyszy swej jedynej nadziei. Musimy im pomóc.
– Tak, to oczywiste.
– Co powiedziałeś? – chciała wiedzieć Tiril.
– Nic takiego.
Dolg dotarł do nich, zsiadł z konia i posiliwszy się nieco, zaczął opowiadać. Móri oczu nie mógł oderwać od towarzyszącej mu, niewidzialnej dla innych gromady. Rozróżniał teraz mgliste kontury istot i zastanawiał się, czy Dolg także je widzi. Nie chciał pytać wprost, młody chłopak, który im towarzyszył, mógł się przestraszyć.
Już widać trochę zapomniał, jaka jest natura Islandczyków.
W zdumieniu słuchali opowieści Dolga.
– Szkoda, że ja tam nie byłem – westchnął Villemann.
– Może uda nam się wrócić do Gjäin, kiedy wykonamy już zadanie, o które poprosiły nas elfy – pocieszył go Dolg. I on bardzo chciał pokazać swym bliskim tę niezwykle urokliwą dolinę.
Móri oświadczył po namyśle:
– Starzec przecenił nasze możliwości. Nie zdążymy zajechać dzisiaj do Landmannalaugar, chociaż pora jeszcze wczesna. Byłem tam kiedyś, jechałem, by umknąć przed prześladowcami.
– Którędy jechałeś? – spytała Tiril.
– Fjallabaki. Za górami. Droga, Landmannaleidh, zaczyna się właśnie tutaj, przy Burfell. Jeśli wszyscy są gotowi, natychmiast wyruszamy. Postaramy się zajechać tak daleko, na ile pozwolą nam siły.
Dodał z ponurą miną:
– Naprawdę mam nadzieję, że zdołamy dotrzeć do Landmannalaugar. Ta droga to prawdziwie piekielna pustynia.
– Znasz Ofasrufoss? – dopytywał się Dolg.
– Nie, nigdy tam nie byłem, ale to podobno bardzo szczególne miejsce.
– W jaki sposób więc tam trafimy? – zastanawiał się Bjarni.
– Możemy liczyć na pomoc – zwięźle odparł Dolg.
Bjarni dowiedział się, że właśnie jego wyznaczono, by wyruszył na ratunek królowi elfów. W jaki sposób miał tego dokonać, wiedział tylko Dolg, który jednak przynajmniej na razie niczego nie chciał zdradzić.
To mogło przerażać.
Móri podniósł rękę do góry.
– Zanim wyruszymy… chciałbym zapytać duchy, czy zechcą nam pomóc.
– Doskonale! – Dolg i Villemann jednogłośnie pochwalili pomysł.
Wszyscy usłyszeli głos Nauczyciela:
– Ze względu na chłopca nie ukażemy się. Ale przysłuchiwaliśmy się wam i bardzo się cieszymy, że będziemy mogli się do czegoś przydać. Ten z nas, który najbardziej pomoże chłopcu, jest już w pełni gotowy. Nie mamy nic przeciw elfom Islandii. Chociaż należymy do innych wymiarów, uważamy możliwość przyjścia im z pomocą za zaszczyt.
– Czujemy podobnie – odparł Móri, a potem zawołał: – Słyszałyście, elfy?
Bjarni drgnął przerażony, kiedy przez równinę poniósł się zwielokrotniony szum. Wyczuwało się w nim zadowolenie.
Przez czarną równinę ciągnącą się ku szczytowi Hekli Dolg jechał obok Bjarniego. Podczas drogi prowadził z chłopcem spokojną rozmowę, wtajemniczał go, co będą musieli zrobić – czekała ich naprawdę ciężka przeprawa. Uprzedzał Bjarniego też, że jeśli nie chce podjąć tej próby lub nie czuje się na siłach, musi o tym od razu powiedzieć.
Chłopiec odetchnął drżąco.
– To rzeczywiście brzmi dość strasznie. Ale jeśli ty będziesz ze mną… – Bjarni popatrzył z podziwem na swój ideał.
– Będę, i ja, i pani wody. Kiedyś przeprowadziła naszego najlepszego przyjaciela przez całą Szwajcarię, powiodła go przez rzeki i jeziora, przez cały czas utrzymując go ponad powierzchnią.
– Tak, lecz…
– Wiem, teraz będzie inaczej. Ale możesz czuć się bezpiecznie.
– Bardzo bym chciał – westchnął Bjarni. – I fantastyczne też, że matka i ja będziemy w przyszłości mogli liczyć na wsparcie elfów. Ale jak, na miłość boską, zdołam sobie z tym poradzić?
– Musisz się zdecydować już teraz – oświadczył Dolg, kiedy zaczęli wspinać się w górę zbocza. – Bo jeśli się boisz, należy szukać innego. To może potrwać i…
– Nie! – jęknął Bjarni. – Nie trzeba nikogo innego, pozwólcie mnie spróbować! Ale chyba trochę mogę się bać?
– Nawet powinieneś, gdyby było inaczej, oznaczałoby to, że niczego nie rozumiesz. Usłyszysz i zobaczysz takie rzeczy, o których ci się nie śniło. Przeniesiesz się w inny świat, taki, którego zwyczajni ludzie nie widzą.
Słychać było, jak Bjarni głośno przełyka ślinę. Wreszcie podniósł głowę.
– Jestem gotów.
Jakiż on podobny do Halli, pomyślał Dolg z uśmiechem. Silny i dumny, chociaż taki jeszcze młody.
Wjechali na Fjallabaki, czyli na Fjadlabaki, jak wymawiali tę nazwę Islandczycy. Otworzył się przed nimi niezwykły krajobraz, symfonia czerni, szarości i szarych brązów.
Chwilę później dotarli na, jak się wyraził Móri, piekielną pustynię.
Biały szczyt Hekli na tle błękitnego nieba stanowił jedyny element przerywający monotonię czerni. Ziemię grubą warstwą pokrywał popiół i lawa. Wyrastały z niej kamienne szpiczaste formacje, czarne i lśniące niczym skrzydła kruka, niezwykłe kolumny niby skamieniałe olbrzymy z pradawnych czasów i trolle, ponure, lecz nadspodziewanie piękne.
Czarniejszego krajobrazu nigdy dotąd nie mieli okazji spotkać.
– Nieprawdopodobne – szepnął Villemann. – Niespotykane, fantastyczne, niebywałe!
Tiril odnosiła się do okolicy mniej entuzjastycznie, a prawdę powiedziawszy była nawet przestraszona. Ukradkiem zerkała na Heklę, jak gdyby chciała sprawdzić, czy potężny wulkan nie zaczyna ożywać, ale z białego szczytu nie unosiła się najmniejsza nawet smużka dymu.
Jakich straszliwych zniszczeń potrafisz dokonać, Heklo, mówiła w duchu Tiril. Wszystko to jest twoim dziełem, a potrafisz sięgnąć jeszcze dalej. Aż do Thjorsärdalur rzuciłaś swe czarne ozdoby.
Czy to przemawia do twego zmysłu estetycznego? Uwielbiasz to, co ponure, makabryczne? Po części potrafię to zrozumieć, nigdy nie zapomnę tej drogi obok ciebie, Heklo.
Im głębiej się zapuszczali w tajemnicze doliny Landmannaleidh, tym bardziej pogłębiało się wrażenie piekielnej czeluści, nasuwały skojarzenia z dniem Sądu Ostatecznego. Nawet Villemann i Bjarni umilkli, przybici osobliwym charakterem krajobrazu. Nie dziwiło ich wcale, że dolina, przez którą akurat jechali, nosiła miano Dómadalur, czyli Dolina Sądu.
Wreszcie jednak dookoła pojaśniało. I jakież kolory się pojawiły! Wzgórze za wzgórzem, kolejne wzniesienia w kolorze piasku, złota i miedzi, niebieskie, zielone i ostro fioletowe. Czasami pośród bardziej przytłumionych barw pojawiała się jadowicie żółta plama lub pas, lub nagle przecinały je połyskliwe odcienie czerni, z jakimi zetknęli się wcześniej.
Znajdowali się na południu Islandii. Słońce na pewien czas kryło się tu za horyzontem, ale ciemność nie zapadała nigdy. Jechali przez cały dzień, a zanim dotarli do Landmannalaugar, upłynęło też pół nocy.
Rozbili obozowisko w pobliżu gorących źródeł i łąk zsypanych żółtymi kwiatkami, rozjaśniającymi tak pięknie szmaragdowozieloną trawę.
Na Landmannaleidh nie spotkali żywej duszy, tutaj także nikogo nie było.
Pięcioro ludzi i pies zasnęli natychmiast, gdy tylko się położyli.
Nad wielobarwnymi górami Landmannalaugar z niezwykłą Górą Miedzianą zawisł blady księżyc, niemal idealnie okrągły.
Następnej nocy miał osiągnąć pełnię.