Rozdział 8

Następnego dnia rano Dolga obudziły nieznośne bóle w boku.

Wtedy dopiero nareszcie sobie przypomniał, co powinien zrobić już dawno.

Ostrożnie obrócił głowę, zakłuło go z tyłu, stęknął cicho.

Izba była pusta. Nigdzie ani śladu tej kobiety, Halli.

Zająłem jej łóżko, odkrył z poczuciem winy, ale zaraz inne sprawy zajęły jego myśli.

Co się stało z szafirem? Gdzie się podział?

Delikatnie, kawałeczek po kawałeczku odwracał głowę, zwiększając pole widzenia.

I zaraz westchnął z ulgą. Skórzana sakiewka leżała na stołku. Wyglądało na to, że jej nie otwierano, ale pewności nie miał.

Wyciągnięcie ręki po szafir okazało się niemożliwe. Najdrobniejszy ruch, a właściwie jego próba, sprawiał ból, jakby w ciało wbijano mu noże.

Wycieńczony osunął się na posłanie.

Nie wiedział, jak długo już tak leży, kiedy weszła Halla. Nie mogło to trwać nieskończoność, ale jasne noce zaburzały poczucie czasu.

Kobieta spostrzegła, że Dolg nie śpi, i zaraz jej zalękniony wzrok złagodniał.

– Jak się czujesz? – spytała przyjaźnie.

Dolg znów odczuł, że warto jej zaufać.

– Kula – powiedział schrypniętym głosem. – Czy możesz mi ją podać?

– Kula? – powtórzyła zdziwiona; zrozumiał, że nie otwierała sakiewki.

Nagle twarz jej się rozjaśniła.

– O to ci chodzi? – spytała, biorąc do ręki skórzany woreczek.

– Tak. Zechcesz go otworzyć? Ja trochę zesztywniałem.

Łagodnie powiedziane!

– To znaczy, że czujesz się dzisiaj gorzej?

– Rzeczywiście tak jest, ale to całkiem naturalne. Człowiek nie ruszając się sztywnieje, a potem najmniejsze drgnienie sprawia ból. Dziękuję – zakończył, kiedy zdumiona podała mu połyskujący niebieski kamień.

– Co…?

Dolg zrozumiał, że sam sobie nie poradzi.

– Muszę ci zawierzyć, Hallo. I ufam ci. Czy mogłabyś… przyłożyć kulę do mego boku? Tak, właśnie w tym miejscu. Chyba rzeczywiście złamałem kilka żeber.

Oszołomiona podniosła skraj przykrycia i na próbę przytknęła kamień do czarnosinego boku Dolga.

Czuł, że winien jest jej wyjaśnienie.

– To szlachetny kamień, obdarzony magicznymi właściwościami.

– Zasinienie znika – oznajmiła zaskoczona, ledwie nad sobą panując.

– To dobrze. Ból także ustępuje. Przytrzymaj go jeszcze chwilę, a potem postępuj podobnie z resztą ran. Coś niedobrego dzieje się w mojej głowie, z tyłu. Czy możesz się tym zająć najpierw?

– Oczywiście.

Po kolei dotykała każdej z ran.

Właściwie się nie odzywała, czasami jednak padały krótkie komentarze.

– Niemal całe plecy miałeś sine. Teraz znów wyglądasz po ludzku. Prawie. Niewielu, jeśli w ogóle ktoś jeszcze, może się poszczycić taką złocistą, jedwabiście matową skórą.

Dolg nic na to nie powiedział. Z rozkoszą obserwował ustępowanie bólu. Najprzyjemniejsze, że pozbył się wreszcie uporczywego łomotania w głowie, które potrafi najbardziej chyba dokuczyć i uniemożliwić człowiekowi normalne funkcjonowanie.

Ogromnie się cieszył, że znów może się ruszać, normalnie rozmawiać, a nawet żartować.

Dobrze, że Halla nie dopytywała się o szafir, chociaż wyraźnie było widać, że bardzo jest ciekawa.

Przez pierwszą dobę Dolg wypoczywał, przede wszystkim spał. Spał, jadł i nabierał sił. Dopiero teraz zrozumiał, jakie napięcie towarzyszyło podróży przez Islandię. Wywoływało je zarówno oczekujące go zadanie, jak i fakt, że rycerze złego zakonu dopadli ich i tutaj, na samotnej wyspie na Atlantyku.

U Halli naprawdę mógł odzyskać spokój, odetchnąć. Powtarzał jej to za każdym razem, kiedy na chwilę się budził.

Wydawało się, że te słowa bardzo ją cieszą.

Następnego dnia rano wstał.

Pierwszy raz wspólnie zasiedli do stołu i przy śniadaniu gawędzili. Dolg czuł, jak w towarzystwie tej kobiety spływa nań spokój, mówił więcej niż zwykle przy obcych. Przyzwyczaił się, że kobiety próbują go uwodzić, uznając za interesującego, ponieważ tak bardzo różnił się od innych mężczyzn, a poza tym na swój szczególny sposób był przystojny. Powtarzało mu to zbyt wielu ludzi, by mógł przeczyć albo bagatelizować ten fakt, wyglądałoby to tylko na śmieszny przejaw fałszywej skromności.

Halla jednak była inna. Widziała w nim jedynie o wiele młodszego mężczyznę, którym się zaopiekowała, nic więcej.

Dolg był z tego bardzo zadowolony.

W powietrzu między nimi zawisło wiele pytań.

Rozmowę zaczął Dolg:

– Jak się tu znalazłaś?

Halla westchnęła, odsuwając na bok swoją miskę z łyżką.

– To długa i trudna historia, postaram się opowiedzieć ci ją możliwie najkrócej.

Zaczęła mówić o mężu, o tym, jak postanowił za wszelką cenę sam sobie radzić i popadł w konflikt z ojcem, bogatym gospodarzem. W gniewie wybudował tę zagrodę, chciał udowodnić, że potrafi przeżyć na pustkowiu.

– Wszystko toczyło się dobrze, dopóki Runar żył. – Halla wyjrzała przez okno na rzekę. – Był zdolny i robotny, mieliśmy małego synka, Bjarniego. Przez pierwsze lata uważałam, że to cudowne miejsce, układało się nam jak najlepiej… – Spoważniała. – Ale życie z Runarem nie było łatwe. Duma to jedno, Dolgu, przesadna ambicja to coś innego.

Dolg w milczeniu skinął głową.

– Nie znosił sprzeciwu, dla spokoju w domu musiałam mu we wszystkim ulegać. Nie chcę źle mówić o zmarłych, ale doprawdy, z wielu rzeczy trzeba zrezygnować, aby małżeństwo układało się pomyślnie.

– Owszem, masz rację, często trzeba iść na ustępstwa. Pytanie tylko, do jakiego stopnia można się ugiąć.

– Tak.

– Mówiłaś, że mieliście także małego synka. Czy on także…?

– Nie, nie, Bjarni żyje, ale nie mieszka tutaj.

Nie powiedziała nic więcej, Dolg poprosił więc:

– Opowiedz mi o nim.

– To tak boli – szepnęła.

– Wobec tego nie będę cię zmuszać.

– Ale ja chcę, żebyś o tym wiedział, właśnie ty. Jestem pewna, że nikogo nie będziesz obwiniać.

Dolg czekał.

– Runar przez nieostrożność zginął w rzece. Bjarni miał wtedy dwanaście lat.

– Dwa lata temu.

– Tak. Teraz musi mieć czternaście.

Do oczu napłynęły jej łzy, otarła je niecierpliwie.

– Chyba źle się wyraziłam, Runar się nie utopił. Wpadł do rzeki, ale zdołał przytrzymać się kamienia. Wyciągnęłam go z nurtu, lecz za długo przebywał w lodowatej wodzie, nabawił się zapalenia płuc i zmarł po kilku dniach.

Dolg nakrył ręką jej dłoń leżącą na stole, zaraz jednak ją cofnął na znak, by mówiła dalej.

– Runar… przed śmiercią zażądał ode mnie obietnicy. Nie pozwolił, bym nawiązała kontakty z jego rodziną. Miałam utrzymywać gospodarstwo w dobrym stanie, dla Bjarniego. Z czasem on miał je przejąć.

– Złożyłaś mu tę obietnicę?

– Musiałam. Tak mocno ściskał mnie za rękę, że aż jęknęłam z bólu, a oczy płonęły mu fanatycznym blaskiem. Nie śmiałam odmówić.

– Ale nie ułożyło się po jego myśli?

– Nie. Rodzice Runara mieli tylko jednego syna. Spotkaliśmy się na pogrzebie. Ojciec okazał się równie uparty jak Runar. Oświadczył mi, a żona, moja teściowa, całą sobą go popierała, że miejsce Bjarniego jest teraz u nich. Nie mają innego dziedzica i z czasem gospodarstwo przypadnie jemu. Nasza mała zagroda w ogóle się dla nich nie liczyła. Powiedzieli, że jeśli naprawdę pragnę dobra chłopca, to powinnam go od razu po pogrzebie zostawić u nich. W ogóle ich nie interesowało, co ja pocznę, czy zechcę zostać na pustkowiu. Chcieli zatrzymać chłopca, uważali go za swojego, jemu należało się wielkie gospodarstwo w okolicach Aratunga.

Dolg poczuł narastające wzburzenie, jakie ogarniało go zawsze, gdy zetknął się z rażącą niesprawiedliwością. Głęboko wciągnął oddech.

Halla popatrzyła na niego i podjęła:

– Trzymałam synka za rękę, poczułam, jak jego dłoń ze strachu zaciska się wokół mojej. Powiedziałam “nie”. Postąpiłabym tak w każdych okolicznościach, ale gdyby Bjarni chciał przenieść się do dziadków, przyszłoby mi to pewnie z większym trudem. Tymczasem całkiem jasne się dla mnie stało, że on nie chce. Moi teściowie przyjęli to bardzo źle i rozstaliśmy się jak wrogowie.

– Rozumiem.

– Później… niewiele czasu upłynęło… Musieli wiedzieć, kiedy wybieram się na pastwisko po owce i konie. Bjarni tego dnia został w domu sam, dobrze już sobie radził. Właśnie wtedy przyjechali. Kiedy wróciłam do domu, chłopca nie było, zniknęły też jego ubrania i wszystkie rzeczy osobiste. Zostawili mi tylko krótką wiadomość: “Zabieramy go tam, gdzie jego dom”. W domyśle: Nie warto, aby tu zostawał.

Dolg uderzył pięścią w stół, aż Teitur poderwał się wystraszony.

– Tak, tak – pokiwała głową Halla. – To był najstraszniejszy dzień w moim życiu, gorszy nawet niż ten, w którym umarł Runar. Oczywiście natychmiast wyprawiłam się do Aratunga, chociaż miałam mało czasu, nie mogłam zbyt długo zostawiać zwierząt samych. Ale nie pozwolono mi nawet zobaczyć syna ani z nikim porozmawiać. Wszystkie drzwi zastałam zamknięte. Słyszałam z głębi domu płacz Bjarniego. Uciszyli go, prawdopodobnie zasłaniając mu usta dłonią. Musiałam jak najprędzej wracać. Później bywałam tam jeszcze trzykrotnie, zawiozłam sweter, który specjalnie dla niego zrobiłam na drutach, i inne rzeczy, ale nigdy nie pozwolono mi się z nim zobaczyć, nie wpuszczono mnie do środka. Musiałam zabrać podarki z powrotem do domu.

Gorycz w głosie Halli stała się jeszcze wyraźniejsza, kiedy dodała:

– Jedyne, co mogłam zrobić, to iść do sąsiedniej zagrody. Dowiedziałam się tam, że Bjarniemu powiedziano, iż matka nie chciała już dłużej się nim zajmować, że to ja odesłałam go do dziadków.

Dolg nie miał słów na taką nikczemność.

– A twoja rodzina? Czy nie mogła ci jakoś pomóc?

– Wszyscy moi bliscy nie żyją. Gospodarstwo przeszło w obce ręce.

– To znaczy, że zostałaś całkiem sama? Uwięziona na tym cudownie pięknym pustkowiu, rozdzielona z synem?

– Tak – odpowiedziała i znów wyjrzała przez okno. – Dobrze by tu się żyło, gdyby był tutaj Bjarni, i jeszcze parę zagród, żebyśmy mieli towarzystwo.

Popatrzyła na Dolga. Nie powiedziała tych słów na głos, wyczytał je z jej oczu: “Cieszę się, że się pojawiłeś, Dolgu, chociaż zostaniesz ze mną zaledwie przez kilka krótkich dni”.

I on się cieszył, że tu trafił.

Teraz przyszła jego kolej na opowiadanie. Halla chciała się dowiedzieć o swoim gościu jak najwięcej, tak wielu łączących się z nim spraw nie rozumiała. Nie wiedziała, skąd pochodził, w jaki sposób doszło do tego, że spadł z urwiska, a przede wszystkim kim był i co oznaczał ten szafir nieprawdopodobnej wielkości? Szlachetne kamienie takich rozmiarów po prostu nie istnieją. W dodatku obdarzone magicznymi właściwościami? Umiejące leczyć rany…

Dolg spojrzał na nią uważnie.

– Hallo – rzekł z powagą. – Rano musiałem cię poprosić, abyś wzięła kamień do ręki. Musisz mi to wybaczyć, bo zapewne podziałał także na ciebie.

Kobietę przeniknął strach.

– Co to ma znaczyć?

– Nie bój się, to nie ma nic wspólnego ze złem – rzekł Dolg uspokajająco. – Kamień posiada niezwykłe właściwości, którymi chce zawładnąć grupa złych ludzi. To oni ścigali mnie i moją rodzinę w drodze na Kjolur. Oni zmusili mnie, bym cofnął się do skraju drogi, wiedzieli bowiem, że mam szafir. Nie przypuszczali chyba jednak, że dobrowolnie rzucę się ze skały.

– No właśnie, jak mogłeś uczynić coś tak szalonego?

– Z dwóch powodów: po pierwsze, nie miałem wyboru. Zagrodzili mi drogę na krawędzi urwiska, a gdyby kamień wpadł w ich ręce, konsekwencje tego mogłyby być nieobliczalne. Po drugie, wiedziałem, że zarówno kamień, jak i znak Słońca, który widziałaś, mogą mnie ochronić.

– Rzeczywiście tak się stało. Żaden zwyczajny człowiek nie przeżyłby takiego upadku.

– Ocaliło mnie jedno, a mianowicie to, że od dziesięciu lat niemal codziennie dotykam kamienia. Szafir posiada moc przedłużania ludzkiego życia i za tym właśnie gonią ci nędznicy.

Halla przez chwilę milczała.

– Czy to dlatego wydajesz się taki… taki eteryczny?

– Tak.

– I masz taki niezwykły wygląd?

– Nie, to ma inne przyczyny. Taki się już urodziłem.

– Ale dlatego chcesz mnie ostrzec? Czy ja też będę dłużej żyła?

– Prawdopodobnie, przynajmniej trochę. Moc kamienia dodała ci też zapewne siły fizycznej, a także przekonania o łatwości wykonywania tego, co kiedyś uważałabyś za bardzo trudne.

Halla skinęła głową. Rzeczywiście, już zauważyła, że spełnianie codziennych obowiązków przychodzi jej jakby lżej.

– Czy szafir dał ci życie wieczne? – spytała, uśmiechając się, jakby przepraszała za zadanie tak dziwacznego pytania.

– Nie wiem – odparł szczerze. – Nie chciałbym tego. Ale członkowie zakonu rycerskiego, ci ludzie, którzy nas ścigają, uważają, że dzięki szafirowi mogą je zdobyć, a przynajmniej posuną się kawałek dalej. Aby uzyskać nieśmiertelność, potrzeba czegoś więcej.

– Czy wiesz, że ten kamień to bezcenny skarb?

– O, tak! Aż za dobrze!

– Często powtarzasz “my”. Masz na myśli swoją rodzinę?

– Tak, mój ojciec jest…

Urwał. Jakie nastawienie do czarnoksiężników mieli Islandczycy? Spalili wszak Jonssonów, dziada i pradziada Móriego. Na stosie zginęła także jego matka, co prawda jako jedna z ostatnich czarownic, które poniosły taką śmierć, ale…

Dolg ufał Halli.

– Mój ojciec jest magiem z Islandii, wywodzi się z rodu czarnoksiężników i czarownic.

– Ty także jesteś czarnoksiężnikiem – spokojnie stwierdziła Halla.

– Nie wiem. Chyba raczej… czymś innym.

– Może i tak. Ale dobry z ciebie człowiek.

– Mam taką nadzieję.

– Czy wiesz, skąd wzięła się twoja niezwykła, zachwycająca uroda? Twoja i tego drugiego mężczyzny, Cienia, który ukazał mi się we śnie? Czy wy macie coś wspólnego z elfami?

– I tak, i nie. Rzeczywiście, z elfami coś nas łączy, ale ja elfem nie jestem. Cień także nie. On należy do prastarej rasy ludzkiej czy klanu albo ludu, nie bardzo wiem, jak to określić. Oni istnieją a zarazem nie istnieją, nie wiem gdzie. Coś nam podpowiada, że zwano ich Lemurami.

– Lemurami? Nigdy nie słyszałam tego słowa.

Dolg postanowił nie wspominać, że lemury to gatunek małpiatek, a w starożytnym Rzymie także duchy zmarłych. Uważał, że nie brzmi to szczególnie przyjemnie, ponadto nie chciał się popisywać wiedzą przed tą żyjącą w izolacji kobietą, obdarzoną wysoką inteligencją, której niestety nigdy nie miała okazji wykorzystać.

Zamiast tego rzekł:

– Widziałem wielu z nich i moim zdaniem Lemurowie istnieją na ziemi, ale w innej formie życia niż my…

– Jako elfy.

– Właśnie! Wiesz, my ludzie, obejmując rządy na Ziemi, usunęliśmy w cień wiele różnych istot, duchów przyrody. Właściwie moi przodkowie należą do wymierającego gatunku. Istnieje jednak tak wiele baśni, legend i podań o dawno zapomnianych krainach, że niektóre z nich z całą pewnością musiały kiedyś istnieć.

– Na przykład Atlantyda.

– Tak, to chyba najbardziej znane królestwo. Ale z pewnością były jeszcze inne!

O tym, o czym mówił Dolg, jego siostra Taran wiedziała znacznie więcej. Dowiedziała się o istnieniu Silinów, jaszczurczego ludu Sigiliona, o Madragach, bawolim ludzie, mieszkającym na wielkich równinach. Dolg jeszcze o nich nie słyszał.

– Najbardziej istotne, Hallo, że wszystkie te półistnienia, z którymi się zetknąłem, gorąco czegoś pragną, czego – nie wiem. Za ich sprawą jestem w połowie człowiekiem, a w połowie jednym z nich, po to, bym mógł ich ocalić. Nie wiem tylko, czy potrafię.

Spojrzenie kobiety powiedziało mu, że ona w to święcie wierzy.

Odpowiedział jej uśmiechem.

Halla spytała z wahaniem:

– Pierwszego wieczoru wspominałeś, na poły we śnie, że twoi rodzice wiedzą, że miewasz się już dobrze. Skąd takie przekonanie?

– Cień mi mówił.

Halla rozejrzała się po izbie.

– Czy on tutaj jest? – szepnęła.

– Nie, nie. Porozumiewamy się myślą.

No tak, oczywiście. Cień przemówił także do niej, we śnie.

– Cień powiedział mi także, że im nic nie zagraża. Czekają na mnie w dużym gospodarstwie na południe od Wielkiego Gejzeru. Muszę tam jechać.

Halla pochyliła głowę. Tak bardzo nie chciała, by ją opuszczał. Po jego wyjeździe poczucie pustki stanie się jeszcze dotkliwsze.

Roześmiał się.

– Dowiedziałem się także, że wszyscy rycerze pozostali w okolicach Kjölur bez koni.

– Ho, ho! – W głosie Halli zabrzmiał ni to śmiech, ni to groza. – To znaczy, że masz sporo czasu.

Dolg jakby nie zauważył jej ukrytej prośby, ciągnęła więc:

– A więc oni pragną nieśmiertelności?

– Tego także. Ale pościg za nami dotyczy nie tylko szafiru, lecz czegoś więcej…

Znów umilkł. Chociaż bardzo chciał opowiedzieć Halli o ich walce z Zakonem Świętego Słońca i jej przyczynach, nie mógł tego uczynić. Historia zabrałaby wiele godzin, a on wkrótce musiał wyruszać.

Zdał sobie sprawę, że ostatnie słowa wypowiedział na głos, dopiero kiedy kobieta spytała:

– Wiesz, dokąd masz jechać?

– Tak, do miejsca, które zwie się Gjäin.

– Gjäin? W Thjorsärdalur?

– Owszem.

– Ujrzysz coś naprawdę pięknego! – Halli rozjaśniły się oczy. – Byłam tam kiedyś i zawsze powtarzam, że jeśli gdzieś na Islandii mieszkają elfy, to musi to być właśnie tam.

– Wspaniale! – uśmiechnął się Dolg. – Czy to daleko?

– Nie bardzo. Możesz wziąć mojego konia.

– Twego konia? Nie, o tym nie ma mowy, sama go potrzebujesz.

– Mam dwa – oznajmiła krótko. – A jak inaczej miałeś zamiar dostać się do swych rodziców i brata? Piechotą? Twoi wrogowie mogliby okazać się szybsi. Ja niestety nie mogę ci towarzyszyć, bo nie zostawię zwierząt na tak długo.

– Jeszcze o tym porozmawiamy – rzekł krótko Dolg. – Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Halla kiwnęła głową.

– Co to za zakon was prześladuje? Nic z tego nie mogę pojąć.

Dolg spróbował wyjaśnić jej w paru słowach, ale to wcale nie było łatwe. Wiedział już o śmierci kardynała von Grabena i o tym, że na stanowisku wielkiego mistrza zastąpił go Lorenzo. Nie otrzymał natomiast jeszcze wieści o tym, że Taran nie zagrażali już dwaj wywodzący się ze Skandynawii członkowie zakonu i Sigilion, gdyż miało to nastąpić później. Taran i Uriel wciąż zmagali się z wrogami.

Wiedział za to, że na Kjölur z siedmiu rycerzy zostało tylko sześciu. Kto i w jaki sposób zgładził siódmego – tego Cień nie chciał zdradzić.

Kiedy zakończył znacznie skróconą historię Zakonu, przez chwilę siedzieli w milczeniu. Prawdę mówiąc Halla nie bardzo potrafiła przyjąć do wiadomości wszystkich tych niesamowitych opowieści, ale sam Dolg wydawał jej się taki niesamowity, jakby wyjęty wprost z baśni, że po prostu musiała się z nimi pogodzić. Komuś takiemu jak on zapewne towarzyszą osobliwe, ba, wprost nadprzyrodzone wydarzenia.

Jakże mogła więc wątpić w poczynania tajemniczego zakonu?

– Zajrzę do zwierząt.

Dolg podniósł się jednocześnie z Teiturem.

– Pójdę z tobą, pomogę ci.

– O, nie! Ty masz odpoczywać.

– Jestem wypoczęty. Pozwól mi przynajmniej w ten sposób podziękować za to, co dla mnie zrobiłaś. Później muszę jechać dalej.

Halla uśmiechnęła się ciepło. Już więcej nie protestowała.

Prawie wszystkie zwierzęta przebywały teraz na pastwisku. W oborze stał tylko jeden koń, czekający na podkucie, i chora owca, której w ranę wdało się zapalenie.

Wspólnie oczyścili koniowi kopyta i “obcięli mu paznokcie”, jak ze śmiechem powiedziała Halla. Potem przyjrzeli się owcy.

– Ona się męczy – stwierdził Dolg.

– Tak, zastanawiałam się już, czy nie ukrócić jej cierpień, ale wciąż się wstrzymuję. Bardzo kocham wszystkie swoje zwierzęta.

Dolg wyjął szafir ze skórzanej sakiewki.

– Nie możesz przecież… – przeraziła się Halla.

– Dlaczego człowiek ma być wart więcej niż owca? – odparł spokojnie. – Przytrzymaj ją, kiedy będę przesuwać kamień.

Halla nie śmiała już powiedzieć ani słowa, ale wcale się nie zdziwiła, kiedy owieczka podniosła się z ziemi równocześnie z nimi i stanęła na drżących nogach, wpatrzona w Dolga.

– Dziękuję – szepnęła Halla z uśmiechem. – Teraz biedaczka jeszcze długo pożyje!

Dolg pomógł jej wzmocnić drzwi do obory, zniszczone podczas ostatniej zimowej zawieruchy. Halla z radością obserwowała męskie dłonie, zajęte pracą, i zapragnęła, aby to trwało wiecznie. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie jest to możliwe.

Wreszcie nie było już odwrotu: Dolg musiał jechać dalej, chciał wyruszyć jeszcze tego samego dnia, by jak najspieszniej oddalić się od zakonnych braci.

– Zrozumiałem, że przeze mnie musiałaś spać w oborze – uśmiechnął się smutno. – Pewnie z przyjemnością wrócisz do własnego łóżka.

Och, nie, chciała zawołać Halla. Poprzedniego wieczoru przez chwilę oboje się zawahali, kiedy miała wyjść z domu. Obojgu jednak kultura i wychowanie zabraniały dzielenia łoża z osobą przeciwnej płci. Dolg zaofiarował się, że to on się przeniesie gdzie indziej, lecz Halla gwałtownie się temu sprzeciwiła, a on był zbyt zmęczony, by nalegać.

Dolg przed opuszczeniem domu odwrócił się po raz ostatni. Powiódł wzrokiem po prostej izbie, po drewnianych belkach, łóżku wbudowanym w ścianę, pięknie rzeźbionych szafach. Jeszcze raz wciągnął w nozdrza zapach tego domu, zapach brzozowego drewna, kobiety i psa.

– Znalazłem tutaj spokój – powiedział cicho.

Halla uśmiechnęła się ze smutkiem.

Opuścili zagrodę. Teitur pobiegł przodem.

Загрузка...