Rozdział 15

Wyszli z korytarza do mrocznej groty, gdzie czekał na nich Dolg.

– Udało się?

– Tak! – z zapałem odparł Bjarni. – Król elfów jest ze mną, nie widzisz go, ale on tu jest. A oto węzełek z kamieniem, dziękuję, że mi go pożyczyłeś.

– Bądź pozdrowiony, Lanjelinie z dawnego ludu! – powitał Dolga król wszystkich elfów Islandii.

– Bądź pozdrowiony, królu! Weź mnie za rękę, pójdziemy do światła. To nie jest miejsce, w którym warto zostawać dłużej.

Dolg na powrót opasał liną siebie i Bjarniego, wszyscy trzej dali nurka. Zdaniem Bjarniego był to najtrudniejszy moment, ale mocno zacisnął usta i wytrzymał. Wkrótce ujrzeli światło dnia, lśniące w blasku słońca kaskady kropli. Bjarni wiedział, że właściwie wciąż trwa noc, to tylko latem słońce wstawało tak wcześnie.

Wodospad z hukiem opadał w dół. Dolg postanowił, że nie zostaną wciągnięci na most, lecz pozwolą się ponieść prądowi płynącej przez równinę rzeki. Dość trudno było nie dać się pochwycić wirom, Bjarniego parę razy olbrzymi lej wessał pod wodę, zanim towarzysze zdążyli go złapać.

Chłopiec widział teraz króla elfów. W podziękowaniu za bohaterski czyn oczy Bjarniego uczyniono widzącymi.

Stał się teraz jednym z nich!

Unosząc się na spokojniejszej wodzie, i później, wchodząc na ląd, zadumał się nad tym, jaki to zaszczyt spotkał człowiecze dziecko. Ciekaw był, czy i Villemann widzi króla i całe gromady elfów oraz innych duszków przyrody, tłoczące się na zboczach, by ich powitać. Jasne było, że Dolg widzi elfy, podobnie Móri, ale dwoje pozostałych, Villemann i jego matka Tiril?

Tego nie wiedział.

Spotkanie króla z elfami wypadło naprawdę wzruszająco. Ludziom pozostawało jedynie stać i czekać na swoją kolej. Ta chwila nie należała do nich.

W oślepiającym blasku słońca o świcie powrócili do Landmannalaugar; ludziom towarzyszył orszak szczęśliwych istot przyrody. Villemann, któremu podobnie jak Tiril dane zostało tej nocy widzieć to, co zwykle bywa ukryte, oddał swego wierzchowca królowi elfów i jego królowej. Sam przesiadł się na konia Dolga. Nero szczęśliwy podskakiwał obok nich. Niewiele z tego wszystkiego rozumiał, ale widział, że jego państwo się cieszą i dużo śmieją. A kiedy maleńki elf wskoczył mu na grzbiet, Nero uznał to za wesołą zabawę, taką, w jakiej i oni biorą udział. Z dumą niósł leciutkiego jeźdźca, nie zatrzymując się nawet, żeby podnieść nogę przy kamieniach i co ciekawszych zapachach. To przecież nie uchodzi, kiedy już przypadł w udziale taki zaszczyt.

Zatrzymali się przy Landmannalaugar i w trakcie postoju omówili dalsze poczynania. Tiril chciała zaproponować elfom poczęstunek z własnych, dość już skąpych zapasów podróżnych, lecz elfy ze śmiechem podziękowały, mówiąc, że takie sprawy załatwiają same.

Król elfów, piękny tak jak powinna być romantyczna baśniowa postać, westchnął szczęśliwy:

– Pomyśleć tylko, że naprawdę istnieje taka rodzina! I że przybyliście nam na ratunek, zgodziliście się stawić czoło trudom i niebezpieczeństwom tylko ze względu na mnie. I to dzielne ludzkie dziecko, dokonało bohaterskiego czynu, wówczas gdy wy z uwagi na swoje pochodzenie nie mogliście nic zrobić! Moja wdzięczność nie ma granic!

Drobniutkie, kruche dziewczęta z rodu elfów obsiadły Bjarniego i w podziwie chciały go dotknąć.

Chłopiec śmiał się zażenowany.

– Wcale taki dzielny nie byłem. Szczerze mówiąc, zmoczyłem się, kiedy razem z Dolgiem wpadliśmy do wodospadu, ale w tamtej sytuacji nie miało to większego znaczenia.

– Po prostu dolałeś trochę wody do rzeki – wytłumaczył Villemann.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Śmiech elfów brzmiał, jakby wiatr trącał srebrne listki.

Nie tylko Bjarni stał się obiektem zachwytu maleńkich elfów. Dolg i Villemann także musieli poddawać się uściskom, pieszczotom, wytrzymywać głębokie spojrzenia w oczy. Villemann z radością je odwzajemniał, Dolg jednak zachowywał większą wstrzemięźliwość. Kiedy delikatne rączki stawały się zbyt natrętne – bo przecież elfy są w zasadzie bardzo zmysłowymi istotami – odsuwał je zdecydowanie, choć z przyjacielskim uśmiechem.

Nie wszystkie elfy były malutkie, wśród nich znajdowały się również całkiem spore istoty. To te, które były przywiązane do jakiegoś miejsca. Minionej nocy, kiedy wszystkim obecnym dano możność widzenia tego, co zwykle ukryte, zobaczyli, że nad każdą skałą, nad każdą górą i rzeką, a także prawdopodobnie nad każdym domem, czuwa elf. Ich rozmiarów ludzie nie potrafili określić, każdego elfa otaczała bowiem jaśniejąca poświata, która sprawiała, że trudno było na dłużej zatrzymać na nich wzrok.

Szkoda, że mama tego nie widzi, pomyślał Bjarni, wzdychając uszczęśliwiony. Ale może by się przestraszyła?

O dziwo, jego myśli krążyły wyłącznie wokół matki, nigdy nie wspominał dziadków, chociaż byli przecież dla niego dobrzy. Ale czy na pewno…? Czy dobry człowiek wciąż opowiada o swej dobroci i poucza wnuczka, jak bardzo powinien być im wdzięczny za to, że uratowali go przed obojętnością, niedbałością i nieodpowiedzialnością matki?

Dolg przecież mówił co innego. Opowiadał o matce, która przywoziła synowi podarki, lecz nie pozwolono jej mu ich przekazać. Która błagała, by wolno jej było go zobaczyć, ale i na to nie dostawała zgody. Która tęskniła i płakała w samotne noce daleko, w bezludnej górskiej dolinie.

Bjarni bardziej wierzył Dolgowi niż dziadkom. Ich “dobroć” przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie chciał do nich wracać, pragnął jechać do domu do matki i powiedzieć, jak bardzo ją kocha i jak za nią tęskni.

Z zamyślenia wyrwały go krzyki i śmiech. Usłyszał głos Tiril:

– Och, Nero, znowu! Na pewno znalazł coś zgniłego, cuchnącego, zobaczcie tylko, jak się tarza, aż sapie z zadowolenia. Świnka!

– Nie rozumiecie, że on się perfumuje? – zaśmiał się Villemann. – Nero, przestań, nie chcemy wlec ze sobą śmierdzącej kupy gnoju na czterech łapach. Wchodź do wody! Szybciutko!

Nero jednak wcale nie miał zamiaru pozbywać się wspaniałego pachnidła, informującego, gdzie przebywa i jaki to z niego pies, lecz elfy potraktowały słowa Villemanna serio. Chichocząc zagnały Nera do przyjemnie ciepłego źródła i opryskały wodą. Dopiero po wyszorowaniu do czysta wyciągnęły go na ląd, Nero zaś uznał, że takie troskliwe zabiegi są właściwie bardzo przyjemne.

Królowa elfów wstała.

– Ludzie potrzebują snu – wyjaśniła. – Prześpijcie się, wszyscy pięcioro, i pies także. Potem, kiedy was obudzimy, przekonacie się, jak prędko my, elfy, potrafimy jeździć konno. Wrócimy do domu, do Gjäin.

Dolg podniósł głowę.

– Ale na mnie czeka zadanie, które mam wykonać. Później chciałbym jak najszybciej odprowadzić Bjarniego do matki.

– Lanjelinie, zadanie czeka na ciebie właśnie w Gjäin, nie zrozumiałeś tego jeszcze? A i tak zdążysz odwieźć naszego młodego przyjaciela do domu. Teraz śpij, przed tobą ciężki dzień.

Dolg popatrzył na nią pytająco, lecz nic już nie dodała.

– My zaczekamy – powiedziała.

– Obiecajcie, że wkrótce nas zbudzicie! Potrzeba nam zaledwie paru godzin snu, a znów będziemy rześcy.

– Co to znaczy parę godzin? – uśmiechnęła się rozmarzona.

Rzeczywiście, czyni były dwie godziny w porównaniu z epokami czasu elfów?

Nigdy jeszcze nie jechali tak prędko! Konie wprost szybowały nad ziemią. Ludzie nie rozumieli, że elfy wykluczyły czas i w ten sposób odległość, na której pokonanie potrzeba całego dnia, przebywali błyskawicznie. Jechali w “czasie elfów”, nie w normalnym, ludzkim.

Tym razem towarzysze podróży Dolga mogli odwiedzić Gjäin, baśniowo piękną dolinę, którą tak bardzo chciał im pokazać. Później jednak mieli się wycofać i czekać na niego po drugiej stronie Thjorsardalur, oddzieleni od Gjäin czarnymi, pokrytymi popiołem wulkanicznym obszarami.

Po pierwszym etapie ratowania króla elfów duchy zachowywały się biernie. Najwidoczniej pozostawiły elfom kontakty z Drugim Światem.

Dolg także ich nie widywał. Wiedział, że Cień niespokojnie go obserwuje, wkrótce wszak Dolg miał przystąpić do wykonania swego głównego zadania, które w najwyższym stopniu dotyczyło także Cienia.

Ale potężny duch opiekuńczy trzymał się z boku. Nie włączał się nawet teraz, kiedy wiadomo już było, że sytuacja naprawdę robi się poważna.

Dolg zrozumiał więc, że musi tego dokonać sam.

Wiedzieli już, że elfy różnią się wielkością. Niektóre były tak maleńkie, że ludzie obawiali się, by ich przypadkiem nie zdeptać.

Kiedy Dolg schodził w dół do strumienia w dolinie Gjäin, do ucha podfrunął mu taki właśnie maleńki elf.

– Wsuń mnie do kieszeni – szepnął.

Dolg nie mógł się zorientować, czy to on, czy ona.

Przez moment się zawahał, ale kiedy wyglądało na to, że nikt akurat na niego nie patrzy, rozchylił kieszeń opończy. Elf szybciutko się schował.

Przeprawili się przez strumień i stanęli przed grotą.

Król elfów trzykrotnie uderzył w skałę.

We wnętrzu góry zahuczało, ukazały się kamienne drzwi i za chwilę wyszedł z nich Starzec.

Po długiej, radosnej ceremonii powitania zwrócili wreszcie uwagę na Dolga, grzecznie trzymającego się z tyłu.

– Musimy to uczcić – oświadczył Starzec. – Ty i twoi towarzysze zasłużyliście na szczególne podziękowania, wróciliście bowiem cześć światu elfów.

– Najpierw jednak chyba powinienem wypełnić moje zadanie?

– Tak będzie rzeczywiście najlepiej – przyznał po namyśle Starzec. – Chociaż być może cię utracimy.

A kiedy Dolg popatrzył na niego pytająco, dodał:

– Jeśli ci się nie powiedzie.

Zabrzmiało to doprawdy złowieszczo. Ale maleńki elf delikatnie stuknął go w pierś, jakby na pociechę.

– Wolno ci tu być? – szeptem spytał istotkę Dolg, kiedy nikt na niego nie patrzył.

Elf odszepnął:

– Królowa elfów o tym wie. W ten sposób pragnie ci podziękować. Ale nic nie mów Starcowi!

Dolg uśmiechnął się. Postanowił nie zdradzać tajemnicy, bo nie mógł pozbyć się paskudnego uczucia, że bardzo będzie potrzebował pomocy.

Uprzejmym gestem zaproszono Dolga do groty za kamiennymi drzwiami.

Elfy, które dotychczas tłoczyły się wokół niego, ucichły i pozwoliły, by ruszył jako pierwszy zaraz za Starcem i parą królewską.

Starzec góruje nad elfami, uświadomił sobie Dolg. Ależ oczywiście, przecież on symbolizuje całą Islandię.

Przeszli przez mroczny korytarz, którego istnienia Dolg się domyślał, kiedy ostatnio tutaj był. Wkrótce potem znaleźli się w uroczyście przystrojonej sali.

Czekały tu stoły nakryte do wielkiej uczty, co oznaczało, że Starzec i jego tajemniczy pomocnicy, których dawało się dostrzec wśród cieni, otrzymali już wcześniej wieści o powrocie króla elfów.

Starzec zwrócił się do Dolga:

– Czy wiesz, na czym będzie polegać twoje zadanie?

– Nigdy mi o tym nie mówiono, ale mam swoje przypuszczenia.

– Z pewnością, z pewnością – pokiwał głową Starzec, a w jego mądrych oczach zapaliły się iskierki wesołości. – Zacznij więc od razu, masz niewiele czasu.

Dlaczego? zastanawiał się Dolg. Kolejna księżycowa noc.

Nie, to się nie zgadza. Starcowi chodzi o co innego, lecz o co – tego Dolg nie wiedział.

– Niestety, nie mogę ci towarzyszyć w tej przeprawie – oświadczył Starzec. – Udzielę ci jednak wskazówek. Musisz wejść przez te drzwi. Za nimi ujrzysz troje innych drzwi, należy wybrać jedne. Jeśli się omylisz, wkrótce umrzesz. Jeśli natomiast wybierzesz dobrze, staniesz przed kolejnym wyborem. Będziesz musiał walczyć z właściwą bestią. Gdy twój wybór okaże się trafny i pokonasz przeciwnika, dotrzesz do samego jądra, do komory, w której zobaczysz trzy szkatułki. I tu także będziesz musiał wybrać tę właściwą. Pamiętaj, że jeden błąd, bez względu na to, w którym miejscu go popełnisz, wcześniej czy później oznacza śmierć dla ciebie i dla wielu, wielu innych.

Dolg kiwnął głową. Ciekaw był, skąd stary wie o tym wszystkim.

Jakby odgadując jego myśli Starzec oznajmił:

– Nikt nigdy nie przeszedł przez drzwi, które ci teraz wskażę, nawet ja, ale od dawnego ludu usłyszałem legendę o tym, co się za nimi znajduje. Opowiedziano mi ją w zaraniu dziejów. Tylko jeden człowiek może otworzyć te drzwi. Mamy nadzieję, że znalazł się on dzisiaj wśród nas.

Uśmiechnął się chytrze.

– A więc ma dla was znaczenie, czy poradzę sobie z zadaniem?

– Owszem, dla wszystkich niewidzialnych jest to bardzo ważne.

Dolg skierował wzrok w kąt, na który przelotnie padło spojrzenie Starca.

W mrocznym świetle dojrzał coś na kształt niskich drzwi, prastarych, rzeczywiście od wieków nie otwieranych.

– Czy z zamkiem przy tych drzwiach wiąże się jakaś szczególna tajemnica i dlatego trudno je otworzyć?

– Tak. Nie potrafi tego nikt z nas. Tobie prawdopodobnie może się udać. Potrzebne są odpowiednie środki.

Dolg długo patrzył prosto w oczy Starca, a on nie uciekał ze wzrokiem. Chłopak miał wrażenie, że widzi dzieje Ziemi na przestrzeni niepojęcie długich czasów.

Dotknął skórzanego woreczka zawieszonego u paska.

– Tak – rzekł powoli. – Przypuszczam, że mam odpowiednie środki.

Starzec skinął głową.

– Słyszałem opowieść króla elfów o tym, co zdarzyło się przy Ófasrufoss. Korzystasz z mocy kamienia mądrze i nigdy jej nie nadużywasz. Słusznie postąpiłeś, pożyczając go dziecku.

Dziecku? Bjarniemu nie spodobałoby się, gdyby usłyszał, że tak się o nim mówi.

Nowe zadanie… W pewnym sensie wydało mu się znajome. Troje drzwi, trzy bestie, trzy szkatułki.

Dolg spojrzał na drobne, przezroczyste eteryczne istoty, krążące po wielkiej sali. Ich obecność w połączeniu ze wskazówkami Starca sprawiła, że zawirowało mu w głowie.

Trzy etapy, trzy zadania, które musiał wykonać…

– Przecież to baśń! – wykrzyknął. – Nie jakaś konkretna, ale ta troistość…

– Oczywiście. Wy, ludzie, uważacie, że należymy do świata baśni. I macie rację, w naszym świecie zachowujemy się tak, jak myślicie. Ale… nie różnimy się tak bardzo od was, chociaż jesteśmy bardziej racjonalni, bardziej konsekwentni. Ludzie także muszą dokonywać wyborów, nawet o wiele częściej niż my. Jeśli w trudnej sytuacji dokonacie niewłaściwego wyboru, możecie zniszczyć całe swoje życie. Nie chcielibyśmy mieć przed sobą takich alternatyw, wobec których wy stajecie.

– To prawda – przyznał zgnębiony Dolg.

Skierował wzrok w inną stronę i drgnął. Wśród elfów i innych istot krążących po sali i przygotowujących ucztę spostrzegł znajomą twarz.

“Ty tutaj?” wargi ułożyły słowa.

Istota uśmiechnęła się ze smutkiem i zaraz odwróciła.

Dolg zrozumiał, jak wiele się od niego oczekuje. Wciągnął głęboki oddech. Przez miękką skórę sakiewki ścisnął mocno szafir.

– Jestem gotów! – oznajmił Starcowi.

Zgiełku z wielkiej sali nie było już słychać.

Dolg znajdował się w wewnętrznej grocie o wygładzonych, miękko zarysowanych ścianach, nie miał jednak wątpliwości, że to jaskinia we wnętrzu góry. Odłożył szafir, którego promienna moc otworzyła przed nim bramę w skale.

Troje drzwi? Owszem, widział je, oprócz tych, przez które wszedł. Wszystkie czworo były identyczne, różniły się jedynie wielkością, i to w sposób bardzo znaczny.

Poza tym wszystkie pokrywał identyczny skomplikowany, prawdopodobnie magiczny wzór o takich samych barwach, wśród których przeważał kolor żółty i niebieski. Najmniejsze drzwi znajdowały się pośrodku.

Dolg się namyślał. Starzec uprzedzał, że jeśli Dolg dokona błędnego wyboru, wkrótce umrze.

Jak to zwykle bywa w baśniach?

Właściwego wyboru dokonywał ten, kto decydował się na rzecz najmniej okazałą. Ten, kto wybierał bogactwo, kończył źle.

Ale Dolg miał w pamięci przebiegłe spojrzenie Starca.

Czyżby miał do czynienia z chytrością “trzeciego stopnia”? “Uważasz mnie za głupca, który wybierze największe i najwspanialsze drzwi. Ale, widzisz, ja nie jestem taki głupi. Rozumiem, że powinienem zdecydować się na najmniejsze”. I właśnie dlatego właściwymi są największe drzwi? Ale uważasz, że jestem taki mądry? Tak, że w zasadzie…

Nie, to zbyt skomplikowane.

Ruszył ku średnim drzwiom.

Ponieważ maleńki elf nie dawał mu żadnego znaku, przypuszczał, że się nie myli.

– Powiedz mi, co mam zrobić – szepnął. – Nie, przepraszam, to by było zbyt proste. Ale zasygnalizuj mi przynajmniej, czy nie idę prosto na zgubę.

Delikatne stukanie w okolicę żeber powiedziało mu, że elf pojmuje jego słowa i że się z nim zgadza.

– Dziękuję, przyjacielu – mruknął Dolg. – I tobie, królowo elfów!

Rozumiał władczynię. Po wielu stuleciach odzyskała męża. Pragnęła się teraz odwdzięczyć.

Miał szczęście, że tak się stało, inaczej mógłby źle skończyć w tej pustej grocie we wnętrzu góry, w której za tajemniczymi drzwiami czaiła się Śmierć.

Nabrał powietrza w płuca i otworzył średnie drzwi. Nic się nie stało. Mógł swobodnie przejść do znacznie większej sali.

Mrok. Cisza.

Stanął przy drzwiach, które się za nim zamknęły.

Pomimo swoich dwudziestu jeden lat czuł się jak małe dziecko. W jednej chwili zrozumiał, jak bardzo jest samotny i bezradny, młody i niedoświadczony. Tylko dlatego, że był najstarszy z rodzeństwa, zawsze uważano go za dużego, takiego, na którym można polegać.

Bardzo chciał, by ktoś mógł teraz mu towarzyszyć. Najchętniej ojciec, on przecież wszystko potrafi.

Ale ojciec też musiał kiedyś być młodym chłopcem, wystraszonym i niepewnym; wtedy gdy mieszkał w lodowatej Surtshellir, grocie wyjętych spod prawa.

Ciężki wiatr powiał przez salę, zawył wzdłuż niewidocznych ścian.

Powoli gdzieś w dole zajaśniało migotliwe światełko, z wolna pełzło ku górze, niewyraźne, zaczarowane, upiorne.

Dolg wiedział teraz więcej.

Stał w rogu czworokątnej groty. W każdym z pozostałych rogów ukazały się olbrzymie stwory. Nabrały kształtów, objawiły swą budzącą grozę postać.

Rozległo się sapanie, pochrząkiwanie, warczenie.

Bestia, znajdująca się naprzeciwko Dolga, stała na dwóch łapach. Olbrzymi łeb, nie przypominający głowy żadnego spotykanego na ziemi zwierzęcia, powoli z jękiem kołysał się z boku na bok. Płonące oczy uparcie wpatrywały się w Dolga, jakby zwierzę szykowało się do ataku.

Po obu stronach stały czworonożne zwierzęta, jedno ciężkie i niezgrabne, o małych, smutnych oczkach, drugie miało w sobie coś wężowego, ale obie bestie nie przypominały żadnego ze znanych stworzeń. Podobnych im na Ziemi nie było.

– Ach, mój ty świecie – mruknął Dolg, przede wszystkim do elfa, lecz także do siebie. – Czy naprawdę mam z nimi walczyć? Z jednym z nich? Przecież ja nigdy nie walczę ze zwierzętami, nie chcę tego. Mam któreś pokonać. Dlaczego? Przecież one nic mi nie zrobiły.

Nagle zorientował się, że bestie go słuchają. One rozumieją moje słowa, pomyślał zdziwiony.

Przenosił wzrok z jednego potwora na drugiego. Każdy z nich mógł go zabić jednym ciosem łapy czy też kłapnięciem paszczy. Jak miał pokonać je człowiek, nie sięgający im nawet do łba?

– Nie mam broni! – zawołał. – Jedynie mały nóż, do czego mam go użyć? Nie chcę go użyć przeciwko wam, pragnę jedynie waszego dobra! Powiedzcie mi, co mogę dla was zrobić?

Nie odpowiedziały. Może nie mogły. Elf milczał.

– Macie takie smutne oczy – ciągnął Dolg. – Jeśli tylko mogę ukoić wasz ból, pozwólcie mi na to! Czego chcecie ode mnie?

Wciąż nie odpowiadały, słychać było jedynie ohydne parskanie i sapanie.

– Czy naprawdę muszę wybrać jednego z was? Tak, wiem, że tak się musi stać, jeśli chcę iść dalej, ale to sprzeczne z moimi przekonaniami. Ja nie zabijam zwierząt, to by było straszne!

Dolg poczuł, że ogarnia go rozpacz.

Ale muszę wybrać jednego potwora, nie mam innego wyjścia.

Przyglądał się im po kolei. Wszystkie sprawiały wrażenie równie niebezpiecznych. Wysoka bestia stojąca naprzeciwko niego miała ostre, twarde szpony, które w jednej chwili mogłyby rozerwać go na kawałeczki. Wężowy potwór wysuwał jęzor, wypuszczając z paszczy cuchnące chmury, ociężały stwór jednym kłapnięciem zębów zgniótłby Dolga na miazgę.

Chłopak zatrzymał wzrok na ostatnim, okropnie brzydkim stworze o smutnych oczach.

Nie, nie mogę, nie mogę, powtarzał w duchu.

– Pomóż mi, ja nie jestem w stanie tego zrobić – szeptem poprosił elfa.

Tym razem elf odezwał się i Dolg zorientował się, że ma do czynienia z panienką.

– Królowa elfów powiedziała mi: “Przy zwierzętach nic nie rób. Musi sam zdecydować”.

Dolg zacisnął szczęki. Przecież właśnie tutaj naprawdę potrzebował pomocy.

Dopóki będę stał spokojnie, nic się nie wydarzy, ale gdy tylko skieruję się ku któremuś z nich, rozerwą mnie na strzępy.

Powiódł wzrokiem po wyczekujących potworach. Światło w grocie pojaśniało, a może raczej jego oczy przywykły do ciemności.

Głęboko nabrał powietrza w płuca.

Zauważył coś…

Jeszcze raz popatrzył na wielką, ciężką bestię o strasznej paszczęce. Jeszcze raz spojrzał jej w oczy.

Ślepia pozostałych były podobne, ale tutaj ujrzał to najwyraźniej.

– Dobry Boże – szepnął. – Powinienem był to wiedzieć już wcześniej. Zrozumieć. Przecież to całkiem jasne!

Bez wahania ruszył ku stworowi, który ledwie zdolny był dźwignąć własny ciężar z kamiennej posadzki.

– Wybacz mi – rzekł, nisko się kłaniając. – Okazałem się taki krótkowzroczny.

Wyjął z sakiewki szafir i podniósł go na wysokość głowy bestii, która wcale nie usiłowała go zaatakować.

– Szlachetny kamieniu – szepnął. – Uwolnij strażnika od długiego oczekiwania!

Oczy. Nareszcie to zauważył. Całkiem czarne jak u większości zwierząt. Ale także skośne.

Jak u dawnego ludu. Ludu Dolga.

Z oczu zwierzęcia popłynęły wielkie łzy. Całkiem osunęło się na ziemię, opadła zewnętrzna powłoka i przed Dolgiem stanęła kobieta, niezwykle podobna do Strażniczki, którą jakiś czas temu zauważył w sali. Do Strażniczki z bagien.

– Dziękuję – szepnęła, uśmiechając się promiennie. Dziękuję, że nie chciałeś zabijać! Że zrozumiałeś. I że jesteś tym właściwym, tym, który ma niebieskie cudo.

Dolg nie wiedział, co odpowiedzieć.

Nagle zorientował się, że za jego plecami stanął drugi potwór, bo buchnął kłąb cuchnącego dymu i ciężkie, ostre szpony opadły mu na ramiona.

Odwrócił się.

Już się nie bał. Owe straszne istoty prosiły o pomoc. One także.

Dolg podniósł kulę najpierw w stronę jednego potwora, potem drugiego. Uległy takiej samej dramatycznej przemianie i z wolna ukazali się dwaj piękni młodzi mężczyźni z dawnego ludu.

– Bądź pozdrowiony, Dolgu – rzekł jeden z uśmiechem. – Czy potrafisz zrozumieć naszą nadzieję i strach, kiedy cię tu ujrzeliśmy? Jesteś pierwszym od zarania dziejów człowiekiem, który tutaj wkroczył. Gdybyś zechciał pokonać któreś z nas, wszystko byłoby stracone. Ale ty masz dobre serce, a tego było trzeba.

– A więc nakazywanie mi walki z tym z was, które uznam za właściwe, było pułapką?

– Tak, to była pułapka. Z żadnym z nas nie mogłeś walczyć. Ale dobrze sobie poradziłeś z tą zagadką.

– Przyjaciele! – Dolg poczuł, że ze wzruszenia łzy kręcą mu się w oczach. – Tak bardzo się cieszę, że was spotkałem. Ach, gdybym już znalazł się u celu! Gdybyż moje ostateczne zadanie polegało na uwolnieniu was, byłbym bardzo szczęśliwy. Ale jest chyba inaczej?

– Niestety – odparła kobieta. – I w żaden sposób nie możemy ci pomóc. Powiemy ci tylko, że masz przejść dalej przez tę bramę w skalnej ścianie, tam, w odległym krańcu groty.

– Widzę ją.

Dolg popatrzył kobiecie w oczy, takie same jak jego. Czuł, że z tymi istotami łączy go niezwykła więź. Podobnie odczuwa człowiek, kiedy w dalekich krainach napotka ziomka lub krewniaka wśród całkiem obcych sobie ludzi.

– To znaczy, że wciąż jeszcze mogę popełnić błąd?

– Niestety, to ciągle możliwe. Ale też i zadanie nie miało być łatwe.

– I nikt nie wie, którą szkatułkę powinienem wybrać? Nawet Starzec? Ani ten, którego nazywam Cieniem?

– Nikt z naszego ludu. Ci, którzy przed wiekami opuścili Ziemię, zabrali tajemnicę ze sobą, aby nie odkryli jej nasi wrogowie.

– Wasi wrogowie?

Odpowiedział mężczyzna:

– Niedaleko od naszych ziem żyła wroga nam rasa. Nazywano ich Silinami.

Dolg drgnął.

– A ich królem był zły czarownik o imieniu Sigilion?

– To prawda! – zdumiał się mężczyzna. – Skąd o tym wiesz?

Dolg popatrzył na niego z powagą.

– Pani powietrza przyniosła nam wiadomość, że on znów zaczął działać. Podobno ściga moją siostrę, Taran. Chce wziąć ją jako zakładniczkę i wymienić na niebieski kamień.

– To bardzo niedobrze – mężczyzna ogromnie się zaniepokoił.

– Dowiedzieliśmy się, że Taran wyznaczono potężnego opiekuna, istotę z ognistym mieczem. To brzmi dość dziwnie, ale… zrozumiałem, że sobie poradzi.

Drugi z mężczyzn, który przez cały czas się nad czymś zastanawiał, oznajmił:

– Być może tak mi się tylko wydaje, ale to może również być rzeczywiste wspomnienie… Mam wrażenie, że kogoś na ziemi, kogoś, kto nie może tu dotrzeć, nasz król wprowadził w tajemnicę szkatułki, ba, w całe twoje zadanie. Mógł to być Starzec, a może król elfów… Nie wiem. Ale tak chyba musiało być, ktoś przecież musiał wiedzieć.

Dolg nawet wyrazem twarzy nie dał nic po sobie poznać. Zaczynał się domyślać.

Westchnął jednak tylko leciutko i powiedział:

– A więc nie mam najdrobniejszej nawet podpowiedzi. To troszkę niesprawiedliwe. Ale muszę teraz przystąpić do ostatniego etapu.

Uśmiechem dodali mu otuchy i otworzyli małe drzwi.

Znów został sam.

Skądś padało światło, nie mógł odnaleźć jego źródła, zresztą uznał, że to nieistotne.

Promień oświetlał stół, a raczej kamienną ławę. Stały na niej trzy identyczne szkatułki. Tej samej wielkości, równie pięknie rzeźbione w poczerniałym drewnie, ze złotymi okuciami.

Wszystkie miały rozmiary mniej więcej ludzkiej głowy i żadna z nich z niczym się Dolgowi nie kojarzyła. Absolutnie z niczym.

Wszystkie miały takie same zamki, dość łatwe, zdaje się, do otwarcia.

Trudność polegała na wyborze właściwej szkatułki.

Jeśli wybierze złą, umrze i nikt inny nie zdoła uratować istot, które mu ufają.

Z wahaniem wyciągnął rękę ku pierwszej skrzyneczce.

Natychmiast poczuł niemal histeryczne stukanie w pierś.

– Dziękuję, przyjaciółko – szepnął. – Serdeczne dzięki!

Przesunął rękę do następnej szkatułki.

Żadnej gwałtownej reakcji ze strony maleńkiego elfa, jakby wahanie.

Ostatnia.

Dwa niepewne stuknięcia.

Dolg zacisnął zęby.

– Nie wiesz, jak ma być? – W jego głosie zabrzmiało zniecierpliwienie większe niż chciał to zdradzić. Ze zdenerwowania drżały mu ręce. – Przepraszam, nie chciałem być tak opryskliwy.

Maleńki elf wyjrzał z kieszeni. Panienka była niezwykle śliczna i równie przejęta jak on.

– Królowa elfów sama nie miała pewności – przyznała. – Przypuszczała, że może chodzić o szkatułkę z lewej strony, ale mogła to być też ta w środku.

– Przynajmniej wiemy, którą na pewno możemy wykluczyć – pocieszył ją Dolg. – Spróbujemy to wyczuć.

– Nie – powiedział elf. – Myślę, że ty już masz na to odpowiedź.

– Jak to?

Głos panienki z rodu elfów brzmiał jak dzwonienie maleńkiego dzwoneczka, Dolg musiał dobrze wytężać słuch, by usłyszeć jej słowa.

– Myślisz, że bez powodu musiałeś odnaleźć szafir?

– Moim zdaniem powodów tego było bardzo wiele – cierpko odparł Dolg. – Ileż to razy przydawał mi się w ciągu tych lat? Tyle było sytuacji, które tylko on mógł uratować.

– Ta jest chyba najważniejsza.

Zastanowił się.

– Fakt, że odnalazłem go jako dziecko? Tak, masz rację, przyjaciółko. Dziękuję za podsunięcie pomysłu. Bez ciebie byłbym bezradny.

Maleńki elf słysząc pochwałę rozpromienił się niczym słońce. Najwyraźniej owa istotka traktowała Dolga jako swego bohatera.

Nie wiedział już, który raz podczas tej podróży wyjmuje niebieski kamień. Spostrzegł tylko, że szafir zaczął “płonąć”, błękitne iskry posypały się z intensywnością nieporównywalną z niczym przedtem.

– Znów masz rację – zwrócił się do maleńkiej panienki. – Spójrz na kamień! Patrz, jak migoce!

– Tak! – uradowała się panna. Przysiadła na nadgarstku Dolga i wyciągnęła rączkę, by dotknąć cudownego szafiru. Dolg jej pozwolił, uznał, że w pełni na to zasłużyła.

Westchnęła uradowana i cofnęła dłoń.

– Spróbuj teraz – powiedziała.

Wykluczyli pierwszą szkatułkę i skoncentrowali się na dwóch pozostałych.

Gdy przybliżyli kulę do środkowej, szafir stracił co nieco ze swego cudownego blasku. Dolg prędko przesunął go do ostatniej.

– To ta! – oświadczył z triumfem. – Patrz, jak szafir się rozpłomienił!

– Tak, to na pewno ta – potwierdził elf.

Dolg wahał się. Nie wiedział, czy maleńka panienka ma zobaczyć to, co teraz nastąpi.

Owszem, powinna. Była teraz jego jedyną zaufaną.

Zamek, ledwie Dolg go dotknął, odskoczył z lekkością. Zajrzeli do środka.

Spodziewał się tego, a jednak widok, jaki się im ukazał, przyprawił ich o wstrząs.

Czerwone światło rozjaśniło pomieszczenie, zmieszało się z niebieskimi promieniami i zmieniło w cudownie fioletową barwę, indygo przenikało się z purpurą.

Dolg z zapartym tchem odłożył niebieski kamień do swego węzełka i podniósł drugi ze świętych kamieni Lemurów. Czerwony.

Spoczął w jego dłoniach spokojny i bezpieczny, jakby tu właśnie było jego miejsce.

Загрузка...