Rozdział 12

Wstał kolejny piękny dzień, ale po nieprzerwanie siąpiącym deszczu na północy Islandii uważali, że w pełni na to zasługują.

– Nie wiem, jak daleko do Ófaerufoss – stwierdził Móri. – Ani też gdzie go szukać. Dlatego musimy wyruszyć w drogę najwcześniej jak się da.

Niebawem znów jechali, z przykrością opuszczali piękne Landmannalaugar, ciepłe jeziorka i strumienie, w których rankiem urządzili sobie kąpiel. Villemann nie rezygnował z żadnej okazji gorącej kąpieli pod gołym niebem. Landmannaleidh ciągnęła się na wschód, ruszyli dalej tym szlakiem.

Okolica była tu bardziej pofałdowana, droga wiła się ku szczytom pokrytych lawą wzgórz i znów schodziła w doliny, gdzie pokonywali rzeki w bród. Do tego jednak zdążyli już przywyknąć podczas tej podróży.

– Tylko tyle, że się człowiek zmoczy – śmiał się Villemann i podniósł obie nogi do góry. Na nic się to jednak nie zdało, bo koń rzucił się wpław przez wodę i Villemann o mało przy tym nie spadł. W ostatniej chwili przy wtórze śmiechów i plusków zdołał się utrzymać w siodle.

We wzgórzach o barwie wszystkich odcieni ziemi pojawiało się coraz więcej minerałów i metali. Dla Villemanna było to prawdziwe eldorado, ale nie mieli czasu, by zatrzymywać się tu na dłużej.

Móri westchnął.

– Niczego nie wiemy – poskarżył się. – Możemy minąć drogę prowadzącą do wodospadu. Jeśli w ogóle taka droga istnieje, osobiście bardzo w to wątpię.

– Odnajdziemy wodospad – rzekł Dolg spokojnie.

– Skąd masz taką pewność?

– Ponieważ…

Dolg ugryzł się w język. Nie chciał zdradzać, co przeżył. Nieco wcześniej poczuł jakiś ruch u swego boku. Ktoś szedł przy nim. Potem zauważył lekkie, nie wiadomo skąd się biorące drgnienie cugli, a kiedy przesunął wzdłuż nich ręką, natknął się na jakąś dłoń, która przytrzymywała wodze.

– Ponieważ nami pokierują – odparł krótko.

Cugle drgnęły leciutko, jakby na znak podziękowania, że się nie zdradził.

Dłoń, której dotknął, była drobna i chłodna, o miękkiej skórze.

Kobieca dłoń.

Dolg domyślał się, kto prowadzi jego konia.

Pozwolił, by inni go wyprzedzili, a kiedy został sam, szepnął cichutko:

– Niedobrze, że idziesz piechotą, pani. Nie zechcesz usiąść w siodle razem ze mną?

Koń się zatrzymał. Dolg poczuł na ręku dotyk miękkiej dłoni i po chwili zorientował się, że nie siedzi już sam. Przed nim usadowiła się drobniutka istota, której nie widział, lecz wyczuwał jej obecność.

Myślami wrócił do wszystkich opowieści islandzkich o ludziach, którzy wpadli w sidła zastawione przez królową elfów, zwabieni na zatracenie, i nigdy nie powrócili do świata ludzi.

Tym razem jednak było inaczej. Okoliczności zdecydowanie się różniły.

– Na pewno odnajdziemy twego męża, pani, i uwolnimy go – szepnął Dolg.

I znów dotyk delikatnej rączki, przypominający tchnienie wiatru.

Nastało już popołudnie, wciąż jechali wzdłuż Fjallabaki, kiedy spostrzegli, że Móriego nagle ogarnęło drżenie. Wstrzymał konia i zapatrzył się na północ. W pobladłej twarzy płonęły tylko czarne oczy.

Powiedli wzrokiem za jego spojrzeniem, lecz spostrzegli jedynie niskie ośnieżone szczyty, nad którymi z prawej strony górował Vatnajökull. Ale Móri nie patrzył wcale na lodowiec.

– Co się stało, Móri? – spytała Tiril. – Kolejne bolesne wspomnienia? Ale przecież nigdy chyba nie podróżowałeś przez te dzikie góry?

Móri wypuścił powietrze z płuc, ale nie mógł dojść do siebie.

– Nie, to nie wspomnienie – rzekł udręczony. – Przeciwnie, zupełnie przeciwnie.

Dolg, którego myśli krążyły zwykle podobnym torem jak myśli ojca, zapytał:

– Chcesz powiedzieć, że… zobaczyłeś coś, co jeszcze się nie zdarzyło?

– Tak, chyba tak. Coś tak okropnego nie mogło się stać, inaczej wszyscy by o tym wiedzieli.

– A co takiego? – dopytywał się Villemann. Zatrzymali konie i spoglądali ku białym szczytom. Nero zdziwiony obserwował ludzi.

– Ujrzałem, jak tamta góra rozrywa się, powstaje w niej potworna, długa szczelina. Wzdłuż całego otworu ukazał się ogień, wylała się lawa, poleciały kamienie i popiół, i z tego, co zdążyłem zobaczyć przez minutę, wybuch musiał dokonać ogromnych spustoszeń.

– Przecież tu dookoła wszędzie są tylko pustkowia – zauważyła Tiril.

Móri spojrzał na nią udręczony. Wszyscy, nawet młodziutki Bjarni, zorientowali się, że wizja bardzo go wzburzyła.

Popędzili koniki i ruszyli naprzód w milczeniu. Nawet Villemann przestał żartować.

Wizja, jaka ukazała się Móriemu, zapowiadała wybuch wulkanu Laki w roku 1783. Potężniejszej erupcji wulkanu nigdy na świecie nie było. Ziemia pękła na długości dwudziestu pięciu kilometrów, a spod niej wyłoniło się sto dziesięć kraterów. Szczelina, wyglądająca obecnie jak długi szereg stożków wulkanicznych, zwie się Lakagigar. Wybuch, który Móri przewidział, miał tragiczne następstwa. Wyginęła wówczas większa część islandzkiej fauny, wliczając w to również zwierzęta domowe. Niemal całą wschodnią część wyspy pokryła lawa. Śmierć poniosło tysiące ludzi, przy czym wielu zmarło z głodu. Ruszyła fala emigracji. Sądzono, że Islandia po takiej klęsce nigdy już się nie podniesie. Wielkie obłoki popiołów z Lakagigar dotarły aż do Kanady.

Kiedy jednak grupa ludzi prowadzona przez elfy spoglądała na Laki, widziała tylko spokojne, pokryte śniegiem wyżyny.

Niedługo później Dolg poczuł wyraźne, znacznie mocniejsze szarpnięcie za cugle. Królowa elfów przejęła od niego kierowanie koniem.

– Wjeżdżamy w tę dolinę! – zawołał Dolg.

Prosto ku szczytowi Laki, pomyślał przygnębiony Móri. Przerażająca wizja jednak już minęła, czuł także, iż nie była wcale ostrzeżeniem dla nich. Tragiczne wydarzenia miały nastąpić dopiero w przyszłości.

Skąd Dolg wie, że mamy jechać właśnie tędy? zastanawiał się, kiedy skręcili w szeroki wąwóz, którego środkiem płynęła spokojna rzeka. Czy podpowiada mu to tylko intuicja, czy też może coś więcej?

Móri, leciutko urażony, zrozumiał, że jego pierworodny ma o wiele bliższe powiązania z elfami niż on sam.

Trochę mu się zrobiło przykro, lecz prędko o tym zapomniał. Przecież taki był dumny z syna!

– Jedziemy właściwą drogą? – spytał Dolga, kiedy zagłębili się w dolinę.

– Tak – odparł Dolg i uśmiechnął się nieśmiało. Od tego uśmiechu zawsze cieplej się ludziom robiło na sercu. – Już niedaleko.

Wkrótce na lewym zboczu doliny ujrzeli wodospad. Sami podążali prawą stroną.

Jadący przodem Villemann wstrzymał konia.

– Nie wierzę własnym oczom – oświadczył zdumiony.

Pozostali także się zatrzymali. Zorientowali się, że dalej konno nie pojadą, będą zmuszeni zostawić zwierzęta tutaj na popas.

Kolejno podjeżdżali do Villemanna i zatrzymywali się oniemiali.

– Ófaerufoss – mruknął Móri.

– Czy ja naprawdę widzę to, co widzę? – zastanawiał się Villemann.

– Chyba tak – odpowiedziała Tiril. – Bo wszyscy widzimy to samo.

Z krawędzi wzgórza wodospad spadał niemal pionowo w dół na rodzaj skalnej półki, a stamtąd dalej ku dnu doliny. Był to więc podwójny wodospad.

A z półki, wsparty na niej, wznosił się nad wodospadem piękny, łukowato wygięty most.

Pierwsze pytanie, jakie zadał Villemann, postawić mogło właściwie każde z nich:

– Czy po tym moście da się przejść?

– Pewnie tak – odparł Móri.

– Chcę to zrobić! Natychmiast!

Dolg rzekł spokojnie:

– Będziesz miał na to czas. Bo właśnie z mostu będziemy szukać króla elfów.

– Z mostu? Chcesz powiedzieć… w wodospadzie?

– Pod nim. W jaki więc inny sposób moglibyśmy się tam dostać?

Villemann powiódł wzrokiem po dolnej części wodospadu. Rzeczywiście, starszy brat jak zwykle miał rację. Ale jak na miłość boską…?

Bjarni wyraźnie pobladł.

– Dolg… – szepnął. – To przecież niemożliwe!

– Owszem, Bjarni. Zobacz, co dostałem od Starca. Ten sznur jest niezwykle mocny.

– Ale pod wodą? W takim silnym prądzie? Nie!

– Damy sobie radę, Bjarni. Towarzyszyć ci będę nie tylko ja, lecz także duchy mego ojca, może nawet sam Cień. Bo tak jak mówił Starzec: nic nie zostało powiedziane o tym, że człowiek, który uratuje króla elfów, musi być sam. Okrutny czarnoksiężnik sprzed wieków nie miał pojęcia, że możesz mieć tak potężnych współtowarzyszy. I nie myślę wcale o sobie ani o moim ojcu.

– Chodzi ci o niewidzialnych.

– Tak. Ale elfy nie mogą nic uczynić. Inaczej zrobiłyby to już dawno.

Bjarni zapatrzył się na wodospad i most po drugiej stronie. Sytuacja wydała mu się beznadziejna.

– Cóż za diabelska przebiegłość u tego Gottskalka! Zwyczajny człowiek nigdy sobie z tym nie poradzi. A elfy są bezsilne, nie wolno im działać.

– Oczywiście już wcześniej podejmowały próby oswobodzenia króla, lecz przekleństwo czarnoksiężnika zamknęło im drogę. Mój ojciec bardzo chętnie by ci towarzyszył, bo zna wiele magicznych run, lecz Starzec życzył sobie, abym to był ja. Ojciec i Villemann muszą stać na moście, żeby nas spuścić na dół.

– Rozumiem – powiedział Bjarni, nie skrywając strachu.

Nero podszedł do chłopca, obwąchał jego rękę i zamerdał ogonem.

– Tęsknię za Teiturem – westchnął Bjarni. – Twój pies jest naprawdę wspaniały.

– Nero właściwie jest stróżem mojej matki, jeszcze od czasów jej dzieciństwa. Ale ostatnio trzyma się mnie. Doskonale się porozumiewamy.

Dopiero kiedy Bjarni wbił weń zdumione spojrzenie, Dolg zdał sobie sprawę z sensu swoich słów.

– Przepraszam, Bjarni! To duchy przedłużyły Nerowi życie w podzięce za życzliwość, jaką okazała im moja matka. Nero i ja umrzemy jednocześnie.

– Stroisz sobie ze mnie żarty?

– Wcale nie! Spytaj innych, potwierdzą moje słowa.

Bjarni z trudem przyjmował nowinę.

– Ale przecież on wygląda tak młodo! Nie ma wcale siwych włosów ani zesztywniałych stawów… – zamyślił się na chwilę. – Dolgu – spytał wreszcie przejęty. – Czy mógłbyś poprosić duchy, aby przedłużyły życie także Teiturowi?

Dolg zawahał się.

– Zobaczymy – uśmiechnął się niezobowiązująco.

Pozostali już zaczęli przeprawiać się przez rzekę, Pospieszyli więc za nimi.

– Przekonamy się, czy Villemann znów nie wpadnie do wody – mruknął Dolg.

Przejście na drugą stronę okazało się jednak bardzo łatwe. W najwęższym miejscu rzeki leżały dwa wielkie kamienie, na które dało się stanąć, a potem wystarczył ostatni nieduży skok wprost na przeciwległy brzeg.

Na ten sam, na który spadał wodospad.

Wolno wędrowali przez płaski teren ze wzrokiem utkwionym w oba wodospady i most, niesamowity, majestatyczny most, którego nie wybudowały ludzkie ręce.

Móri uważnie przyjrzał się okolicy.

– Stąd nie przedostaniemy się do dolnego wodospadu – mruknął. – Zły czarnoksiężnik dobrze wiedział, co robi. Musimy wejść na most.

– To prawda – przyznał Dolg.

Bjarni nie czuł się do końca przekonany. Elfy, elfy i duchy, myślał z przekąsem. Nie ma żadnego króla elfów pod wodospadem, w ogóle nie ma żadnych elfów!

Ale babka i dziadek nie pozwalali, by sprzeciwiał się dorosłym.

Nogi nie bardzo chciały go słuchać. Został z tylu, jakby za wszelką cenę chciał odsunąć straszny moment, który miał nastąpić. Za nim szła tylko Tiril, mężczyźni pospieszyli naprzód.

“Lanjelin!”

Dolg zatrzymał się gwałtownie.

Rozejrzał się po niezwykłej dolinie o stromych zboczach i szerokim, płaskim, równinnym dnie. Rzeka była płytka, wiła się między usypiskami kamieni i zielonymi wysepkami trawy. I tutaj rosły żółte kwiatki, typowe dla wyżynnego krajobrazu Islandii. Dolg w przypływie rozczulenia wspomniał przepiękne łąki Gjäin.

“Lanjelin!”

Imię zabrzmiało niczym wołanie z oddali, lecz właściwie był to szept z bardzo bliska.

Zdawał sobie sprawę, że oto usłyszał głos królowej elfów.

Lanjelin? Niemal zapomniał o tym imieniu. Na życzenie babci Theresy nosił także imię Matthias, lecz nie powinien go używać, mając do czynienia z niewidzialnymi istotami.

Ale Lanjelin? Nikt nigdy tak go nie nazywał. W dodatku zostało wymówione poprawnie, z akcentem na pierwszą sylabę. Babcia chciała, by je nosił, było to imię jednego z pierwszych legendarnych królów z rodu Habsburgów. Czyż to nie Lanjelin wzniósł twierdzę Habichtsburg, Gród Jastrzębi?

Dlaczego ktoś teraz wzywał go tym imieniem?

Odpowiedź napłynęła niczym szept rozlegający się tylko w jego głowie: “Lanjelin to imię elfów, nie wiedziałeś o tym? Twój przodek otrzymał je od elfów w swej ojczyźnie za to, że kiedyś im pomógł. Dla nas jesteś Lanjelinem”.

Starzec nazywał go Dolgiem. Ale on nie był elfem.

Bez trudu dało się przyjąć, że łagodnie brzmiące imię Lanjelin wywodzi się z królestwa elfów.

“Wzywacie mnie?”, spytał w myślach.

“Tak. Dobrze ci życzymy. Strzeż się, Lanjelinie! Miej oczy i uszy otwarte! Kiedy sam nie będziesz mógł sobie poradzić, zwróć się o pomoc do ojca!”

Poczuł, że rozmowa dobiegła końca.

Kiedy nie będę mógł sobie sam poradzić, powtórzył w myślach. Ale przecież ojciec nie zejdzie ze mną w głąb wodospadu?

“Dzięki, królowo elfów! Zapamiętam twoje słowa!” dodał, nie bardzo wiedząc, co to może znaczyć.

Drobna, chłodna rączka na moment zacisnęła się na jego dłoni.

Bjarni przeżywał swoje własne rozterki.

Zaczekał na miłą matkę Dolga, Tiril.

– Co się stało, Bjarni? Tak ciężko wzdychasz? – życzliwie zainteresowała się Tiril.

– Pewnie jestem głupi – powiedział szczerze, czuł bowiem, że musi się komuś zwierzyć. – Szedłem, modląc się do Boga…

– To chyba nie jest niemądre?

– Nie, ale pomyślałem sobie, że… Modliłem się: “Boże, bądź teraz przy mnie, bo chyba sobie z tym nie poradzę. Zemdleję na moście albo utopię się w wodospadzie i rzeka poniesie mnie dalej”. Ale czy naprawdę mogę Boga o to prosić? A jeśli się ode mnie odwróci, ponieważ chcę uratować elfa? Elfy obiecały pomagać w przyszłości mnie i mojej matce, ale jak Bóg to przyjmie? – Znowu westchnął. – To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! Z wielu powodów.

Zamyślona Tiril popatrzyła na chłopca.

– Rozumiem, o co ci chodzi.

Noc zajęła już nieboskłon, księżyc wygrał ze słońcem. Zawisł na niebie, wciąż blady, bo słońce w tę jasną letnią noc wciąż nie chciało opuścić swego królestwa, ale został po nim zaledwie poblask między niebem i ziemią, wspomnienie minionego dnia i zapowiedź tego, który nadejdzie.

– No i duchy – ciągnął wzburzony i przejęty Bjarni. – Oczywiście ich nie widziałem, ale wy tak naturalnie o nich mówicie.

Umilkł. Nie chciał głośno dodać tego, co jeszcze przyszło mu do głowy. “Albo jesteście rodziną głupców, albo też posiadacie niesamowity dar przekonywania. Bo kiedy zaczynacie mówić o duchach, elfach, karłach i wszystkim, czego ja nie widzę, wierzę w każde wasze słowo”, dopowiedział w myślach ze wstydem.

Czasami tylko ogarnia mnie sceptycyzm. Zwłaszcza tutaj, gdzie mam…

Boże, nie! Znów ogarnęła go panika.

– Wydaje mi się, że Bóg nie zaakceptuje tej przygody – stwierdził w końcu z wahaniem.

Tiril zatrzymała się na równinie, gdzie huk wodospadu jeszcze nie zagłuszał ich słów. Ujęła lodowate dłonie chłopca. Zmarznięte od nocnego chłodu, czy też ze strachu?

– Bjarni – zaczęła ostrożnie. – Znasz legendę o Tannhäuserze?

– Nie.

– To słynny poeta liryczny, który odkrył podziemne wejście do groty Wenery i tam spędził długi czas z boginią na rozkoszach miłosnych; ogarnięty skruchą pospieszył do Rzymu, aby prosić papieża o absolucję. Papież jednak nie chciał o tym słuchać. “Prędzej moje berło zakwitnie, niż ty otrzymasz rozgrzeszenie!” wykrzyknął gniewnie. Tannhäuser odszedł, a trzy dni później berło biskupie wypuściło zielone listki. Pewna szwedzka legenda opowiada o bracie Martinie, opacie klasztoru, który w lesie napotkał jakieś maleńkie istoty. Poprosiły go one, by pozyskał dla nich spokój duszy. “Opacie, opacie, odpraw za nas mszę”, błagały, ale mnich odmówił. “Myślicie, że was nie poznaję, szare karzełki?” zawołał. On także się omylił i musiał zawstydzony schylić czoło przed dobrocią Pana. Nie pamiętam początku tej legendy, ale wiem, że tak właśnie się zakończyła.

Bjarni zamyślony pokiwał głową.

– Są także islandzkie baśnie na ten sam temat, o wielkich trollach, które chciały posłuchać bicia kościelnych dzwonów i uczestniczyć we mszy, albo żeby je pogrzebano w poświęcanej ziemi, by mogły pójść do nieba. Księża tego zabraniali, lecz Bóg je do siebie dopuścił.

– No widzisz – łagodnie rzekła Tiril. – W całej Skandynawii, myślę, że na całym świecie, istnieją podobne podania i legendy o surowości ludzi Kościoła wobec elfów trolli i upiorów i Bożym miłosierdziu. Kościół wyklina także ludzi, którzy są inni i nie pasują do stworzonego przez duchownych wzorca. Widzisz, Kościół zawsze musi znaleźć sobie wroga, inaczej nie mógłby krzyczeć. Ale Chrystus nikogo nie osądzał.

We wzroku Bjarniego pojawiła się nadzieja. To wspaniały chłopiec, pomyślała wzruszona Tiril. Nie jest tak przystojny jak moi synowie – która matka uważałaby inaczej! – ale czystość spojrzenia przydaje mu szczególnej urody. Jest też silny i wysoki, wyższy ode mnie.

– Módl się więc do Boga, kiedy się boisz, Bjarni! Moja matka jest bardzo religijna i my to akceptujemy. Ona jest katoliczką, ty chyba nie, ale to przecież nieistotne. Największe znaczenie ma szczera modlitwa. – Tiril się uśmiechnęła. – A nie zaszkodzi mieć po swojej stronie i Boga, i elfy, i duchy, prawda?

Bjarni uśmiechnął się z ulgą.

– Myślę, że Bóg nie będzie się za to gniewał – powiedział nieśmiało.

– Ja też tak uważam. Spróbujemy teraz ich dogonić? Ależ, wielkie nieba… Co się dzieje z Dolgiem?

Jej starszy syn zatrzymał się, stał zwrócony w stronę doliny. Twarz zasłonił dłońmi, zdrętwiały, znieruchomiały, jakby ujrzał coś, czego ona dostrzec nie mogła.

Tiril jednak nie miała czasu się nad tym zastanawiać, przywoływali ją bowiem, musiała iść naprzód, Villemann już wspinał się po stromym zboczu, które należało pokonać.

– Co poczniemy z Nerem? – spytała Tiril. Musieli teraz wołać, by przekrzyczeć szum wodospadu.

Móri zatrzymał się i odwrócił.

– Masz rację. Nie chciałbym zabierać go na mostek. Jeszcze przyjdzie mu do głowy skoczyć za Dolgiem prosto na zatracenie.

– Mogę zostać tu i trzymać go na smyczy – zaproponowała Tiril. – Wcale nie mam ochoty patrzeć, jak chłopcy znikają w wodzie. Ty i Villemann poradzicie chyba sobie sami ze spuszczeniem ich w dół?

– Powinno nam to pójść gładko. Będą mocno przywiązani, jedyne, co będziemy mieli do zrobienia, to opuścić ich z odpowiednią prędkością.

Jedyne, co oni mają do zrobienia, powtórzył w myślach wstrząśnięty Bjarni. Czuł, że ze strachu bliski jest płaczu. A my, Dolg i ja?

My tylko powinniśmy pozwolić się spuścić prosto w huczący wodospad, zawisnąć między niebem a ziemią, dać się porwać mokrym ramionom wody, wessać wirom. A potem przedostać się za wodospad. Nie wiem, jak zdołamy pokonać prąd i wiry, w dodatku zejść pod wodę!

I ja się na to zgodziłem?

Chyba oszalałem, ale muszę przyznać, że poza strachem odczuwam trochę dumy.

Jak można być tak niemądrym?

Tiril miała rację: Z Dolgiem jest coś nie w porządku.

To mnie chyba najbardziej przeraża. Spokojny, silny Dolg, mój najlepszy przyjaciel, stoi bezradny, chwieje się na nogach, zapatrzony w coś, czego nie widzimy, zasłania dłońmi twarz.

Pozostali także już zwrócili uwagę na dziwne zachowanie Dolga. Tiril i Móri znaleźli się na tej samej wysokości na zboczu, co on, Villemann schodził na dół.

– Co się stało, synu?

Dolg ocknął się i popatrzył na nich.

– Ojcze… Zapomnieliśmy o czymś. Nie wzięliśmy pod uwagę niezwykle istotnego elementu!

Загрузка...