Rozdział 16

Dolg i mała panna z rodu elfów oniemieli z podziwu. Dolg obracał w dłoniach czerwony kamień, by uzyskać najpiękniejszy blask. Ale właściwie blask kamienia płynął ze środka, bo przecież klejnot był idealną kulą, nie miał żadnych krawędzi, w których załamywałoby się światło. Kula miała tę samą wielkość co szafir i identyczny czarodziejski połysk.

– Ciekaw jestem, jaki to minerał – zastanawiał się Dolg. – Może ty wiesz?

Maleńka, jasna istotka wielkości mniej więcej szczygła pokręciła głową.

Dolg głośno myślał dalej;

– Rubin czy granat? A może karneol? Chyba nie. Ponieważ szafiry należą do grupy korundów, podobnie jak rubiny, to z całą pewnością jest to rubin.

Panienka popatrzyła na Dolga z podziwem. Uśmiechnął się do niej.

– W grupie korundów znajdziemy najszlachetniejsze z kamieni na świecie; czerwone nazywają się rubiny, niebieskie – szafiry. Zielony szmaragd, żółty topaz, fioletowy ametyst – wywodzą się z innej grupy.

– Ojej! – westchnęła z podziwem, niewiele z tego pojmując.

– Ale zrozum! – podjął Dolg. – Nie ma tak wielkich kamieni szlachetnych jak te. Rubiny zazwyczaj są małe. Te dwa muszą więc pochodzić z jakiegoś całkiem innego miejsca. No i posiadają szczególne właściwości…

– Och! – malutki elf poczuł się nagle czegoś winien. – Królowa elfów prosiła, żebym ci przekazała…

– Co takiego?

– Masz być ostrożny z tym, co znajdziesz. Nie mówiła mi, co to będzie, wspomniała tylko, że nie jest taki dobry jak pierwszy.

– Co mogła mieć na myśli?

– Że… nie wiem. Powiedziała, że ten pierwszy oznacza dobro i pomoc…

– Zgadza się.

– Podczas gdy ten drugi służy raczej ku obronie. Potrafi także być… Jak ona to nazwała? Agresywny. Nawet… – Panienka zniżyła glos do szeptu: – Potrafi zabić!

– Ależ to znaczy, że jest niebezpieczny! – powiedział wzburzony Dolg.

– Tak. Nie wolno ci go nikomu dawać.

– Oczywiście.

– Ale jest także dobry – pospiesznie zapewnił elf. – Jeśli się go właściwie traktuje, nic lepiej nie potrafi stanąć w obronie dobra.

– Bardzo się cieszę. Rozumiem teraz, że kamienie mają różnorodne funkcje, i pojmuję także, dlaczego najpierw znalazłem szafir. Częściowo ze względu na jego dobrą moc – źle byłoby wprzódy znaleźć kamień, z którym tak trudno się obchodzić. Częściowo także dlatego, że szafir otworzył drogę do czerwonego kamienia.

Maleńki elf z zapałem pokiwał głową.

– A teraz musisz już iść. Moja królowa podkreślała, że ważne, byś się spieszył, jak tylko możesz.

– Naturalnie! Muszę tylko pożegnać trzy istoty czekające za tymi drzwiami, tak wiele pytań dotyczących dawnego ludu chciałbym im zadać. Nic przecież nie wiem!

– Na to będziesz miał czas później.

– Chcę też podziękować Starcowi i wszystkim elfom za pomoc.

– I na to przyjdzie pora później. Wiedzą, że się spieszysz. Królowa elfów mówiła, że chętnie by widziała ciebie i twoich towarzyszy na wielkiej uczcie powitalnej, wydanej z okazji powrotu króla, ale rozumie twój pośpiech.

Dolg natomiast w ogóle tego nie rozumiał. Zmarszczył czoło i pytająco popatrzył na maleńką panienkę.

Elf podfrunął do jego policzka i leciutko go ucałował.

– Zegnaj, piękny! Wszyscy w tej górze życzą ci szczęścia i powodzenia w następnych poczynaniach. Przekazują pozdrowienia.

Wskazała mu drzwi i odfrunęła. Dolg stanął jeszcze na moment, by schować czerwony kamień. Uznał, że nie może umieścić obu kuł w tej samej sakiewce, mogły się o siebie porysować. Nowy kamień włożył więc do dużej kieszeni, sprawdził, czy to odpowiednie miejsce, i ruszył do drzwi.

Musiał zamienić choćby parę słów z trojgiem przedstawicieli swej własnej rasy, zapytać o dawne, zapomniane królestwo.

Ale ich za drzwiami nie było. Znalazł się nie w poprzedniej sali, tylko w wąskim korytarzu…

Czyżby wybrał niewłaściwe drzwi?

Nie, było przecież tylko jedno wyjście.

Ogarnęło go rozczarowanie, lecz nie mógł uczynić nic innego, jak ruszyć mrocznym korytarzem wiodącym między chłodnymi skalnymi ścianami. Posuwał się po omacku, w pewnej chwili jak nietoperz wyczuł, że coś zagradza mu drogę, dotykiem odnalazł drzwi.

Klamka? Tak, była.

Uchylił drzwi i oślepiły go ostre promienie słońca. Zasłonił oczy.

Znów znalazł się w dolinie Gjäin. W trochę innym miejscu, nieco wyżej ponad wejściem do groty, przy przecudnych wodospadach.

Drzwi zamknęły się za nim. Odwrócił się i ujrzał golą skałę, ani śladu jakiegokolwiek wejścia.

Oczywiście czuł się zawiedziony, ale nie miał wrażenia, by go stąd wyrzucono. Elfy i Starzec okazywali mu życzliwość, obdarzyli przywilejami. Teraz jednak wyznaczony mu czas w innym świecie dobiegł końca. Musiał wrócić do świata ludzi.

Gdy jechał przez udręczoną, pokrytą popiołami dolinę rzeki Thjorsa, usłyszał echo, głosy karłów, płynące od gór w oddali:

Niech ci się wiedzie, Dolgu Lanjelinie, nasz wybawicielu! Dziękujemy ci, będziemy śledzić twoją podróż przez jałowe ziemie Islandii. Jedź prędko, pędź co koń wyskoczy, bo niebezpieczeństwo wciąż się czai!

Kolejne ostrzeżenie. Pomachał ręką, by podziękować i dać znak, że usłyszał.

Zapomnieli o moim trzecim imieniu, Matthias, uśmiechnął się. Wykorzystam je w innych okolicznościach, nie tutaj wśród tych, którzy zdają się nie należeć do królestwa niebieskiego.

Ale co tak naprawdę wiedzą o tym ludzie?

Rodzina Dolga i młody Bjarni na widok czerwonego kamienia nie posiadali się z podziwu. Uznali, że to musi być rubin, chociaż zważywszy na rozmiary kuli wydawało się to dość nieprawdopodobne. Ewentualnie mógł to być czerwony granat. Inne kamienie nie wchodziły w rachubę.

– Moja matka nie miałaby wątpliwości – stwierdziła Tiril. – Wie wszystko o szlachetnych kamieniach i ich właściwościach.

– Powiedz nam od razu coś o rubinach i granatach – poprosił Dolg.

– Zobaczmy, ile pamiętam – zamyśliła się Tiril. – Rubin? To kamień przywracający zdrowie. Oczyszcza krew i wzmacnia serce, potrafi leczyć choroby, chociaż nie pamiętam, jakie, jeśli przyłoży się go do odpowiedniego miejsca na ciele. Pomaga na zmęczenie, napięte mięśnie i zziębnięte stopy…

– Innymi słowy poprawia krążenie krwi – zauważył Móri.

– Tak. Posiada też inne właściwości. Na przykład odejmuje strach przed autorytetami i wzmacnia poczucie własnej wartości.

– Świetnie! – mruknął Villemann.

– Człowiek zaczyna wierzyć w siebie – skonkludował Móri.

– Właśnie – potwierdziła Tiril. – Człowiek czuje, jak z jego wnętrza napływa pewność. Dlatego dobry jest dla ludzi w depresji.

– Niewiele nam to mówi – zniecierpliwił się trochę Dolg. – A jak jest z granatem? Co mówiła o tym babcia?

– Nie bardzo pamiętam – nerwowo zaśmiała się Tiril. – Niech się zastanowię… Czerwony granat ściąga człowieka w dół, a rubin wynosi go w górę. Granat reprezentuje śmierć i odrodzenie, pomaga wrócić do wcześniejszych wcieleń… ma związek z ziemską miłością, to znaczy…

– Wiemy, co masz na myśli, mówiąc o ziemskiej miłości, Tiril – rzekł z uśmiechem Móri. – Po prostu unikasz nieprzyjemnych słów.

Tiril parsknęła śmiechem i podjęła:

– Uczy człowieka pewności siebie w pozytywnym rozumieniu tego pojęcia. Wzmacnia kreatywność, efektywność, siłę woli, niesie ze sobą dumę i postęp.

– Naprawdę sporo pamiętasz – pochwalił żonę Móri.

– Owszem, kiedy się zastanowię. Wiesz, że trochę wolno myślę.

– Do tej pory jakoś tego nie zauważyłem. Coś jeszcze?

– Hm, ma też wpływ na miłość, różnego rodzaju, i na nienawiść. Pomaga widzieć w ciemności, daje siłę i moc. Granat to kamień mocy.

Popatrzyli po sobie trochę zawiedzeni.

– A więc nie posunęliśmy się dalej – zmartwił się Villemann.

– To prawda – przyznał Dolg. – Żaden z tych opisów nie zgadza się z tym, który usłyszałem we wnętrzu skały.

– Masz rację. Chociaż ja upierałbym się przy granacie.

– Ja także. Chyba że chodzi o zupełnie inny szlachetny kamień.

– Nie ma znów tak wielu czerwonych kamieni – zastanawiała się Tiril. – Ale macie rację, mnie także nie wydaje się, aby to był rubin. Nie pasuje mi odcień, połysk ani wielkość.

– Jakie rozmiary mogą osiągać czerwone granaty?

– Nie mam pojęcia. Ale czy granat nie jest kamieniem półszlachetnym?

– Ja tak nie uważam – stwierdził Móri. – Ale istnieje wiele różnych odmian granatów, czy też karbunkułów, jak się je również nazywa. Ten kamień ma tak ciemnoczerwoną barwę, że przynajmniej tymczasem uznamy go za granat. To nie jest rubin. Zgadzacie się ze mną?

Wszyscy pokiwali głowami.

Dolg rzekł z wahaniem:

– Bo przecież może chodzić o zupełnie nieznany rodzaj minerału.

– Skąd by się wziął? – ostro spytał Villemann.

Dolg wzruszył ramionami.

– Hm, no właśnie – uśmiechnął się dwuznacznie.

– Coś w tym może być – przyznał Móri. – Tak mało wiemy o wymiarach, po jakich się poruszasz.

Dawny lud, przepadłe królestwa, zapomniane światy…

Skąd wziął się jego zaginiony lud? Co się z nim stało?

Tiril zaraz przygotowała skórzany woreczek dla granatu. Dolg jednak uznał, że trudno mu będzie nosić przy sobie obydwa kamienie, miał wrażenie, że nie byłoby to właściwe, zwłaszcza teraz, kiedy nic im nie zagrażało.

Pytająco spojrzał na ojca, ale Móri ledwie dostrzegalnie pokręcił głową.

Dolg zrozumiał.

– Villemannie – rzekł spokojnie. – Czy zaopiekowałbyś się szafirem do czasu, kiedy znów będę go potrzebował? Nie mogę ci powierzyć czerwonego kamienia, bo on jest zbyt niebezpieczny.

Villemann z radości pokraśniał na twarzy.

– Chcesz powiedzieć, że…?

– Ojciec i ja nie widzimy nikogo, kto by się lepiej do tego nadawał.

Młodszy brat raz po raz przełykał ślinę, potem odwrócił się, żeby ukryć błyszczące od łez oczy.

– Będę na niego bardzo uważał, Dolgu.

– Wiem. Zdajesz sobie sprawę z tego, że być może szafir wydłuży ci życie? I uczyni bardziej jasnowidzącym?

– Czy to miałaby być wada? – Villemann uśmiechnął się szeroko.

– Nie, ja też tak nie uważam.

Gdy dosiadali koni, by powrócić do cywilizacji, Dolg się roześmiał:

– A źli rycerze gonili nas, by nam odebrać szafir! Możemy chyba stwierdzić, że im się nie udało, bo przecież zamiast stracić kamień, zyskaliśmy jeszcze jeden! Teraz więc mamy dwa.

– Szkoda, że o tym nie wiedzą – uśmiechnęła się Tiril.

– Dziwne, że więcej ich nie spotkaliśmy – powiedział Dolg, teraz już poważniejszy.

– Musieli zgubić ślad – stwierdził Villemann.

– My do niczego nie jesteśmy im potrzebni – rzekł Móri. – Przecież nie o nas im chodziło, tylko o niebieski kamień. A on…

Urwał. Popatrzyli po sobie, potem przenieśli spojrzenia na Bjarniego.

Dolg pobielał na twarzy.

– O czym my w ogóle myśleliśmy?

– Całkiem zapomniałam – przyznała Tiril. – Dobry Boże, Dolgu!

– Widzieli przecież, że spadłem z urwiska w dolinę – szepnął przerażony. – Musieli tam pojechać!

Nareszcie Bjarni zrozumiał, o co im chodzi.

– Matka? Moja matka?

– Jest sama! A ponieważ mnie tam nie znajdą, zrozumieją, że to ona się mną zajęła. A więc Starzec i wszyscy inni mieli na myśli właśnie to, mówiąc o niebezpieczeństwie.

– Ale dlaczego nas nie uprzedzili? – poskarżyła się Tiril.

– Chcieli, żeby najpierw załatwić ich sprawy – powiedział Dolg drżącym głosem. – I przez cały czas powtarzali, że mamy czas. Ale teraz trzeba się spieszyć!

– Tak! – poparł go Bjarni. – Czy możemy jechać szybciej?

– Nie wiem – rzekł Dolg z powagą. – Zastanawiam się, czy…

Namyślał się.

– Nad czym tak dumasz? – cicho spytała Tiril.

– Czy możemy poprosić o pomoc. Przebyć tę odległość w czasie elfów, jak ostatnio.

– O, tak! – zapalił się Bjarni, a Móri i Tiril mu zawtórowali.

– Nero – polecił Villemann. – Wskakuj na konia przede mnie!

Nero siedział razem z nim również podczas szalonej jazdy z Ófaerufoss do Gjäin. Pies natychmiast usłuchał, ale nie obyło się bez popiskiwania i drapania, i śmiechu Villemanna, parskania i wierzgania konia. Wreszcie jednak się udało i wszyscy trzej się uspokoili.

Dolg zwinął dłonie w trąbkę.

– Karły i elfy Islandii! – zawołał w stronę gór. – Mamy mało czasu. Czy możecie umożliwić nam taką jazdę, jak ostatnio?

Na moment zapadła cisza, ale wkrótce rozległa się odpowiedź:

Uczynimy wszystko dla ciebie i twoich towarzyszy, Dolgu z dawnego ludu!

– To karły – szepnął Dolg.

Potem odpowiedziały elfy:

Lanjelinie, winni ci jesteśmy ogromną wdzięczność. Wiemy, że musicie się spieszyć. Ruszajcie, jakby czas się zatrzymał!

– Dziękuję! – odkrzyknął Dolg.

Popędzili konie. I znów rozpoczęła się szaleńcza gonitwa, jakby czas przestał istnieć. Konie nie odczuwały zmęczenia, chociaż przed oczami jeźdźców krajobrazy zmieniały się tak prędko, że zlewały się w jedno.

Jechali przez pustkowia. Unikali zamieszkanych okolic, bo nie wiedzieli, jak zareagują na nich ludzie. Nie mieli pewności, czy dla nich jadą normalnie, czy też przedstawiają się im jako ulotne wizje, a może w ogóle nie są widoczni?

Wielki Gejzer pozdrowił ich gwałtownym wybuchem. Z dala widzieli połyskujący wszystkimi kolorami tęczy Gullfoss, minęli go i wjechali do położonej na odludziu doliny Halli.

Dolg nie mógł zapanować nad napięciem. Śmiertelnie się bał o tę życzliwą, samotną kobietę, tak cierpiącą z powodu rozstania z synem, którą na dodatek on sam wpędził w kłopoty.

Загрузка...