A tymczasem w Lengu „bawiono się”. Jeśli, oczywiście, można tak to nazwać – Vanessa gotowa była przysiąc na wszystkie świętości, że nigdy nie widziała bardziej smętnej imprezy.
Po kilku uroczystych przemówieniach, wygłoszonych przez najważniejsze potwory, większość wszelkiej maści straszydeł rozlazła się po zamku. Nasi przyjaciele poszli za ich przykładem. Tutejsi kulturalno-oświatowi najwyraźniej nie zamierzali organizować żadnych rozrywek, pozwalając gościom zabawiać się samodzielnie. Wyglądało to niezbyt elegancko, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował.
Vanessa z nudów kartkowała magiczną księgę Kreola. Trzeba przyznać, że gdzieniegdzie była naprawdę wciągająca. Trafiały się jednak miejsca nudniejsze niż fińsko-norweski słownik wydrukowany alfabetem dla niewidomych. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu, Van znalazła w księdze przemówienie Azatotha, zgadzające się co do joty z tym, co usłyszała w komnacie. W ogóle Kreol napisał sporo o Lengu i jego mieszkańcach.
Oddziel głowę trupa od ciała jego, starając się, w miarę możliwości, nie uszkodzić niczego, co znajduje się powyżej szyi. Umieść głowę trupa na miedzianym talerzu, tyłem do wschodu albo – jeśli na ziemi panuje noc – odwrotnie. Posyp oczy trupa proszkiem Ibn-Gazi, jednocześnie wymawiając odpowiednie zaklęcia zapisane poniżej. Jeśli wszystko zostanie zrobione dobrze, trup otworzy oczy i będzie z tobą rozmawiać. Uważaj! Przed rozpoczęciem rytuału nie zapomnij wypowiedzieć Ochronnego Słowa, bo inaczej trup, jeśli opanował potrzebne umiejętności, może cię skrzywdzić. Głowę trupa możesz zapytać o wszystko, a ona nie może skłamać ani zataić prawdy, ale pamiętaj, że może mówić mgliście lub dwuznacznie. Jeśli coś wyda ci się niejasne, zapytaj dwa razy, zapytaj trzy razy albo więcej, jeśli uznasz to za konieczne. Nie od rzeczy będzie pogrozić trupowi, ale nie ma sensu grozić mu śmiercią – w obecnym stanie niczego bardziej nie pragnie. Możesz grozić strasznymi mękami i bólem nie do zniesienia – dalej opisano, jak sprawić ból ożywionemu trupowi. Nie należy dawać głowie jeść ani pić, bo to doda jej sił, by mogła przeciwstawić się twym staraniom. Szczególnie unikaj dawania jej krwi, chyba że trup jest nastawiony do ciebie przyjaźnie lub przynajmniej nie jest wrogi – w takim przypadku krew, przeciwnie, może pomóc rozwiązać mu język. Ale jeśli za życia był wrogim ci magiem, nie ma lepszego sposobu, by zrobić sobie krzywdę – przeczytała Van. No tak, na karierę literacką Kreol nie miał szans – pisał stylem bardzo chropowatym, a czytanie niewyraźnych bazgrołów było prawdziwą męką.
– A czy tak jest mi do twarzy? – zapytał z niepokojem w głosie mag, zajmujący się dotąd czymś za plecami dziewczyny.
Vanessa odwróciła się i wesoło zachichotała. Kreol zmienił uczesanie, związał włosy w koński ogon. Chociaż rzeczywiście wyglądał tak znacznie lepiej i chichotała nie bez powodu.
– Co się stało, kobieto? – Zmarszczył brwi mag. – Co w tym śmiesznego?!
– Nie, nic… Hubi, to ty mu pomagałeś?
– A któżby inny…? – warknął Hubaksis, sapaniem demonstrując, że jest obrażony. – Przedtem panu zaplatała włosy specjalna niewolnica, ale skąd ją wziąć tutaj…?
– Nieszczęście ty moje. – Czule pokiwała głową Vanessa. Siadła bliżej i zaczęła wszystko poprawiać. Malutki dżinn okazał się nędznym fryzjerem. Chociażby dlatego, że zamiast gumką, związał włosy pana kawałkiem zardzewiałego drutu. Ciekawe, gdzie go zdobył w tym świecie?
Grzebień i gumkę do włosów Vanessa miała zawsze ze sobą. Jaka prawdziwa kobieta wybierze się do równoległego świata bez takiego zestawu? Rozczesując włosy wielkiego maga mimowolnie przyznała sama przed sobą, że sprawia jej to przyjemność. Oczywiście, pewien wpływ na to miały włosy Kreola, które przypominały sierść syjamskiego kota nie tylko kolorem, ale, jak się okazało, były równie miękkie i puszyste. Dotykając ich, miała wrażenie, jakby głaskała kociaka.
– Co ci przyszło do głowy, żeby używać drutu?… – burczała. – Nie znalazłeś gumki?
– A co to takiego? – zasępił się Kreol, cierpliwie czekając, aż jego fryzura zostanie doprowadzona do porządku.
– Nie wiesz, co to takiego guma? – zdziwiła się Vanessa.
– Wiem, co to jest guma, kobieto! – wybuchnął mag.
– Pan pyta, co to jest gumka, Van – wesoło wytłumaczył Hubaksis. – No właśnie, co to takiego?
– A to! Czyżby w waszych prehistorycznych czasach nie było czegoś takiego?
– Używaliśmy jedwabnych sznurków – powiedział Hubaksis, oglądając pokazany przedmiot. – Ale ta rzecz rzeczywiście jest wygodniejsza…
Do komnaty, będącej schronieniem Kreola i jego kompanii, ukradkiem wsunął się odpychający demon, podobny do pokręconego staruszka z twarzą debila. Miał niecały metr wzrostu, króciutkie nóżki, rączki ze sterczącymi palcami, a jego dziwne ubranie przypominało damską pończochę z dziurami na ręce i nogi. Jednak w porównaniu z większością tubylców, można go było nawet nazwać ładnym.
– Czego chcesz? – niegrzecznie zapytał Kreol.
Twardo postanowił przesiedzieć w tym pomieszczeniu do samego końca święta, a potem zniknąć po angielsku – bez pożegnania. Leng dopiekł mu do żywego już pięć tysięcy lat temu, a zdążył dowiedzieć się wszystkiego co chciał. Dostał nawet Kamień Wrót – niespodziankę, która mogła odegrać ważną rolę w Wielkim Planie Kreola.
Brzydal coś wymruczał w niezrozumiałym narzeczu.
– Nic nie rozumiem – zdziwiła się Van. – Po jakiemu to?
– To język Sha-Kine – skrzywił się Kreol. – W Lengu używa się kilku języków, a ty znasz tylko Nag-Soth. Ej, ty, mówisz w Nag-Soth?
Brzydal pokręcił głową, nie przerywając trajkotania.
– Ale rozumiesz, prawda? – wtrącił się Hubaksis.
Brzydal potwierdził kiwnięciem głowy.
– A ty go rozumiesz? – Van zwróciła się do Kreola podejrzliwie. Nie podobało się jej to, jak demon na nią patrzy.
– Z trudem – przyznał się mag. – Ale jednak rozumiem.
– I czego on chce?
Mag przysłuchiwał się trajkotaniu potworka i bezdźwięcznie poruszał ustami, starając się przetłumaczyć jego słowa. Gdy zrozumiał sens, plasnął dłońmi o kolana, odchylił głowę do tyłu i roześmiał się serdecznie.
– Co on powiedział, panie? – Hubaksis nie mógł powstrzymać ciekawości. – Też chcemy wiedzieć!
– Chce cię kupić – wytłumaczył Kreol, ocierając łzy ze śmiechu.
– Mnie?! – zdziwił się dżinn. – A do czego jestem mu potrzebny, panie?
– Nie ciebie, niewolniku! Ciebie, kobieto.
– Co, co?! – krzyknęła Vanessa z niedowierzaniem. – Chcesz powiedzieć, że ten pokurcz chce kupić… MNIE?!
– Właśnie tak. – Z zadowoleniem kiwnął głową Kreol, wsłuchując się w nieprzerwane trajkotanie karzełka. – Pyta, ile za ciebie chcę… Proponuje swoją cenę… oho! Tak w ogóle, to niezłe pieniądze…!
– Powiedz mu – ledwie mogąc opanować gniew, sucho powiedziała Vanessa – że jestem wolną kobietą i nie jestem na sprzedaż!
Na twarzy karzełka zagościł ironiczny wyraz, cicho zachichotał, jakby usłyszał dobry żart i znowu coś wymruczał.
– A co teraz mówi?
– Mówi, że nie ma kobiet nie na sprzedaż – sumiennie przetłumaczył Kreol. – Proponuje, żebyśmy przestali się wygłupiać i podali cenę. Wygląda na to, że mu się spodobałaś… Mówi jeszcze, że musi obejrzeć towar, żeby przekonać się, że jesteś zdrowa i jesteś w stanie sprawić mu przyjemność.
Karzełek przeszedł od słów do czynów. Śliniąc się, podszedł do Vanessy. Wyciągnął nawet zakończoną krótkimi palcami rękę, starając się uszczypnąć dziewczynę w pierś.
Tego Van nie mogła już wytrzymać. Nigdy nie była feministką, uważała, że równouprawnienie równouprawnieniem, ale nie ma co szaleć, jednak nie mogła dopuścić do czegoś podobnego. Gdyby na miejscu karzełka był jakiś inny potwór, zażądałaby, aby jej czci bronił Kreol, ale z tym małym krasnalem Van świetnie mogła dać sobie radę sama.
Karzełek, odrzucony na ścianę prawym sierpowym, zawył z oburzeniem, wskazując Vanessę palcem. Prawe oko, ugodzone pięścią dziewczyny, momentalnie zabarwiło się na fioletowo i przypominało przejrzałą śliwkę.
– Przeprasza? – starała się zgadnąć Vanessa, zadowolona, że jest w stanie sama zadbać o siebie. Nie musiała nawet wyciągać pistoletu, który zapobiegliwie zabrała ze sobą.
– Nie sądzę, Van – mruknął Hubaksis.
– Teraz żąda, żebym oddał cię za darmo, jako zadośćuczynienie za poniesione szkody – smętnie przetłumaczył Kreol.
– Co?! – oburzyła się Vanessa, biorąc kolejny zamach na bezczelnego karła. – Chcesz jeszcze, potworku?!
Pokurcz odskoczył do tyłu i znowu coś wytrajkotał, z obawą spoglądając spod oka na pięść Vanessy.
– To coś nowego… – zdziwił się Kreol. – Grozi, że poda nas do sądu.
– Mają sądy? Nigdy bym nie przypuszczała…
Karzełek z uwagą wysłuchał jej odpowiedzi, klasnął w dłonie i zatrajkotał jeszcze szybciej. Tym razem Vanessie wydawało się, że rozpoznaje jakieś znane słowa. Jedno z nich brzmiało jak „Ameryka”.
– Co mówi?
– Mówi, że system prawodawstwa zapożyczyli od was, Amerykanów – melancholijnie przetłumaczył mag. – Mówi, że tak im się spodobał, że skopiowali go kropka w kropkę.
– Też coś… – zauważyła Vanessa z lekką nutą dumy. – Nasz system musi być dobry, jeśli korzystają z niego nawet takie potwory.
– A co teraz mówi, panie?
– Mówi, że na dwudziestowiecznej Ziemi najbardziej spodobały im się trzy rzeczy i zrobili u siebie takie same.
– Co takiego?
– Amerykański system prawny… – wyliczył Kreol -…komory gazowe i gułagi. A propos, co to takiego? Mówi, że to nawet dziwne, że takie sprytne rzeczy wymyślili ludzie.
Vanessa zasępiła się. Nie spodobało jej się, że potwory traktują amerykańskie sądownictwo na równi z radzieckimi obozami i faszystowskimi narzędziami zbrodni. Złym wzrokiem popatrzyła na karła, aż ten zaczął się kręcić nerwowo, chcąc ukryć się przed tym groźnym wzrokiem.
– A więc tak! – zdecydowanie oznajmiła Van, wyciągając palec w stronę Kreola. – Powiedz temu bydlakowi, żeby podniósł tyłek i zmiatał stąd do wszystkich diabłów, jeśli nie chce, żebym pokazała mu mavasi-giri!
– Mnie, mnie pokaż! – wyrwał się do przodu podekscytowany Hubaksis.
– Co ci przyszło do głowy, jednooki? – Dziewczyna popatrzyła na niego z uśmiechem politowania. – Mavasi-giri to kopnięcie nogą w twarz, a nie to, o czym cały czas myślisz, mój ty misiu puszysty.
– Aaaa… – Rozczarowany dżinn wycofał się. – W takim razie nie chcę.
Kreol cały czas nie mógł dojść do siebie z oburzenia. Vanessa ośmieliła się pokazywać go palcem… Jego! Było to prawdziwym ciosem w jego miłość własną. W poprzednim życiu nikt… nikt! nie ośmieliłby się zrobić niczego podobnego. A tym bardziej kobieta. Jednak Kreol stopniowo pozbywał się nawyków właściciela niewolników. Dlatego po prostu pokazał czekającemu cały czas karzełkowi drzwi i za pomocą gestów wyjaśnił, co go czeka, jeśli nie spełni polecenia Vanessy. Karzełek coś wybełkotał z oburzeniem, jedną ręką wskazując Van, a drugą – śliwkę pod okiem. Kreol zaprezentował mu łańcuch przeciw demonom, więc tamten nie odważył się więcej dyskutować.
Vanessa na pożegnanie dała paskudnikowi kopniaka w tyłek, żeby czasem nie przyszło mu do głowy wrócić. Wyjrzała na korytarz i zbaraniała. Holem, bez pośpiechu, dostojnie, nie zwracając uwagi ani na Van, ani na wciąż jeszcze rozcierającego bolący zadek karzełka, szedł najprawdziwszy anioł. Nadęty facet w białym chitonie, ze złotymi lokami i łabędzimi skrzydłami u ramion.
– O… o… o… – Dziewczyna starała się coś powiedzieć, wskazując palcem oddalającego się anioła.
– Co, Van, znowu zobaczyłaś Hastura? – życzliwie zainteresował się Hubaksis, podlatując bliżej. – I to wszystko? – powiedział z rozczarowaniem, gdy zobaczył obiekt, który wywołał takie wrażenie. – Co ty, nie widziałaś anioła?
– Oczywiście, że nie – odpowiedziała Vanessa. – A niby gdzie go miałam widzieć?
– Pewnie tam, gdzie mieszkają anioły – zaśmiał się Kreol. – W Raju. To Jasny Świat, jeden z sąsiadujących z nami.
– Byliśmy tam kiedyś razem z panem! – pochwalił się dżinn.
– Byliście w Raju?! – Oczy Vanessy rozszerzyły się z zachwytu. Sumeryjski mag znajdował coraz to nowe sposoby, by zrobić na niej wrażenie. – I… jak tam jest?
– Fajnie… – westchnął Hubaksis. – Szkoda, że nas nie zaproszono w gości tam, a nie do tego Lengu…
– Tak, ale nieproszonych gości oni też nie lubią – zimno przypomniał Kreol.
– Ale czy nie tam trafia się po śmierci? – zastanowiła się Van. – Sądziłam…
– Oczywiście. – Mag kiwnął głową. – Sprawiedliwi po śmierci trafiają do któregoś Jasnego Świata, a grzesznicy – do Ciemnego. Ale jedenastu ludzi z tuzina balansuje gdzieś pośrodku, więc trafiają po prostu do Świata Martwych.
– A gdzie on jest? – zapytała Vanessa, czując, że jest trochę zmęczona. – To też sąsiedni świat?
– Świat Martwych to świat wtórny – odpowiedział Kreol. – Nie jest ani Jasny, ani Ciemny, tylko Martwy. Taki świat jest prawie w każdym wymiarze.
– A co to znaczy „wtórny”?
– Przyczepiony do naszego. Można się do niego dostać tylko z naszego świata, a z niego – tylko do naszego. No, albo do jakiegoś innego wtórnego. Jeśli nasz wymiar z jakichś powodów zginie, zwiną się też wszystkie jego wtórne światy – wyjaśnił Kreol również mocno już zmęczonym głosem. – Teraz rozumiesz?
– Może by cię tak wyprawić do Instytutu Fizyki? – odpowiedziała Vanessa pytaniem. – Wyjaśniłbyś im, jak jest zbudowany Wszechświat, bo ci jajogłowi bezskutecznie łamią sobie nad tym głowy… Mają tylko hipotezy.
– Wszystko jest zbudowane bardzo prosto! – wesoło zapiszczał Hubaksis. – Stwórca stworzył wiele, wiele światów, a wszystkie one składają się z malutkich cosiów… jak żesz one się nazywają…?
– Molekuły? – podpowiedziała Van.
– Nie wiem, jak je teraz nazywacie. Te maleńkie cosie składają się z innych, jeszcze mniejszych, te z kolejnych, znów mniejszych, a dalej to już nie wiem.
– Milcz, niewolniku! – Kreol dał lekkiego klapsa dżinnowi. Bał się silniej uderzyć, aby nie rozbić malutkiej główki. – Chcecie jeść?
– Jeść?! – nie wiadomo dlaczego zdenerwowała się Van. – Chcę!
W komnacie, którą zrządzeniem losu dzieliło ze sobą dwoje ludzi i dżinn, było zadziwiająco mało mebli. Typowy, minimalny zestaw. Miejsce do spania przypominające wojskowe łóżko składane, stół – tak niziutki, że wygodnie mógł rozsiąść się przy nim tylko jakiś Japończyk, i fotel.
Kreol zajął się stołem. Wyciął na blacie kilka mniej więcej równych kręgów połączonych cienkimi liniami, następnie w każdym narysował kilka pokrętnych znaków, dotknął ich po kolei laską, a potem wyrecytował z powagą:
Stworzę mięsny pokarm, jadalny posiłek stworzę.
Czynię go różnorodnym i sycącym, ale niezmiennie jadalnym.
Połowę wezmę, zjem, drugą połowę zachowam.
Zachowam stworzony pokarm, żeby złożyć ofiarę bogom.
Zaiste otrzymają bogowie część mojego pokarmu.
Rozmiar ofiary określi sam Władca.
Weźmie sobie, czego zapragnie, resztę – rozda.
Ea i Enlil, Szamasz i Marduk będą zadowoleni.
Van, która już na końcu języka miała ciętą uwagę na temat białych wierszy Kreola, rozmyśliła się w jednej chwili, zobaczywszy, jak z powietrza zmaterializowały się naczynia z brązu estetycznie napełnione jedzeniem. Kształtem i rozmiarem dokładnie odpowiadały narysowanym na stole kręgom. W samym środku pojawiła się butla z winem, o pojemności około czterech litrów.
Mniej więcej w połowie wieczerzy do pokoju wpadł jeszcze jeden demon. Całkowite przeciwieństwo poskręcanego staruszka – potężny kosmaty drab o ciemnobrązowej skórze, z wysuniętą do przodu paszczą i parą byczych rogów. Zza ramienia wyglądała mu oszałamiająca czarnoskóra piękność. Od człowieka różniła się tylko nadzwyczaj długimi pazurami u rąk.
– Na włochaty zadek Kingu! – zaklął demon. – Tutaj też zajęte! Ej, ty, słuchaj, długo tu będziesz siedział?
– Długo. – Kreol spojrzał na niego posępnie spode łba. – A co, miejsca wam brak?
– No właśnie… – wysapał rogaty. – Nie wiesz, czy jest gdzieś wolne?
– Spróbuj za czwartymi drzwiami po prawej – poradził mag.
Demon kiwnął głową w podzięce, szybko tracąc zainteresowanie Kreolem i wszystkimi pozostałymi.
– Ej, mogę iść z wami? – z nadzieją zapytał Hubaksis.
– Ha! – wyszczerzyło się dziewczę. – Takich jak ty, trzeba by mi z pięćdziesięciu!
– Nie wiesz jeszcze, co potrafię! – oburzył się dżinn.
– Próbowałam już z takimi, nic specjalnego… – prychnęła szponiasta dama.
Obrażony Hubaksis zamilkł i zatopił zęby w kawałku boczku. Vanessa pytająco popatrzyła na Kreola, oczekując komentarza na temat gości.
– Diablice… – uśmiechnął się półgębkiem Kreol. – Jest ich tu jak mrówek. Pamiętam jak raz…
– Co raz? – Van skrzywiła się niesympatycznie.
– Nic! – szybko przerwał mag. – Prawda, niewolniku?
– Zupełnie nic, panie, zupełnie – westchnął Hubaksis – Zawsze mówią mi jedno i to samo, dziwki szponiaste… Ale ty, panie, zawsze im się podobałeś…
– Milcz, niewolniku! – ryknął mag, wyciągając rękę po laskę.
Dojadając nóżkę bażanta i nieuważnie słuchając wrzasków uciekającego przed laniem Hubaksisa, Van rozmyślała.
Ostatnimi czasy nie dawała jej spokoju pewna myśl, o której dotąd nie śmiała wspominać. Doszła do wniosku, że drugiej okazji nie będzie, postanowiła mimo wszystko wyłożyć swą prośbę.
– Kreolu…? – zaczęła niepewnie.
– Nie przeszkadzaj, kobieto, jestem zajęty! – odburknął mag, machając laską tak, jakby przez całe życie nie zajmował się niczym innym tylko tłukł niewydarzonych niewolników. Zresztą, prawdopodobnie właśnie tak było.
– Panie, wybacz, więcej nie będę! – prosił dżinn.
– Dobrze, zostawmy to na razie – zgodził się niechętnie nieco już zmęczony Kreol. – Czego chcesz, kobieto?
– Widzisz, słyszałam, że są jakieś sprawdziany… no… czy ktoś może być magiem, czy nie. Rozumiesz?
– Oczywiście – niecierpliwie przytaknął mag. – I co dalej?
– A czy mógłbyś mnie… no, sprawdzić?
– To znaczy? Chcesz zostać maginią, kobieto? Do tego nie wystarczą zdolności, trzeba jeszcze znaleźć nauczyciela… zaraz… Nie myślisz chyba, że ja…?
– No, tak w ogóle to… – Vanessa uśmiechnęła się przymilnie. – Jak ci się podoba ten pomysł?
– Nawet o tym nie myśl, kobieto! – wrzasnął oburzony mag. – Żebym dobrowolnie wziął sobie takiego garba na plecy?! Czy chociaż masz pojęcie, ile czasu trwa nauka u maga?! Piętnaście lat to najkrótszy okres!
– Nigdzie mi się nie spieszy. – Van wzruszyła ramionami. Trzeba przyznać, że uwaga o piętnastoletniej nauce nieco ochłodziła jej zapał, ale niezbyt mocno. Chęć zostania uczennicą maga silnie podgrzewał fakt, że uczniowie zazwyczaj spędzają z nauczycielami dużo czasu, a ostatnimi czasy coraz częściej miała ochotę znaleźć po temu jakiś powód.
– Ale ja się spieszę! Mam jeszcze mnóstwo planów, kiedy miałbym cię uczyć?!
– Jakich planów, panie? – wtrącił się dżinn. – Nic mi o tym nie mówiłeś!
– Jeszcze nie ogłupiałem aż tak, żeby ci mówić – fuknął Kreol pogardliwie. – Ciebie to nie dotyczy, niewolniku!
– Hmm! – przypomniała o sobie Vanessa.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! – odmówił mag zdecydowanie.
– A ja powiedziałam: tak! – nie poddawała się Van.
– Panie, najpierw ją sprawdź – poradził Hubaksis. – Jeśli Van nie ma zdolności, problem sam się rozwiąże, prawda?
– Słuszna uwaga, niewolniku. – Kreol nie mógł się nie zgodzić. – Dobrze, kobieto, siadaj tutaj, będziesz zdawać egzamin wstępny.
Jednym machnięciem ręki zgarnął ze stołu resztki jedzenia i naczynia, nie przejmując się zbytnio faktem, że wszystko to znalazło się na podłodze, potem podniósł jedno winogrono (najmniejsze i nadgniłe) i uroczyście ułożył je na samym środku.
– Siedzisz? – upewnił się. – Dobrze… Patrz uważnie na winogrono. Za chwilę przekażę ci tyle magicznej siły, ile tylko będę mógł, a ty spróbujesz podnieść winogrono bez pomocy rąk…
– Jak mam to zrobić? – przerwała mu Vanessa.
– Po prostu ze wszystkich sił staraj się, żeby tak się stało – rzekł Kreol po chwili zastanowienia. Najwyraźniej nie od razu przypomniał sobie, jak właściwie powstaje magia, tak zwykłe i codzienne stały się dla niego te cuda. – Poza tym możesz wyobrazić sobie, jak podnosi się do góry, to też czasem pomaga. Gotowa? Zacznij, kiedy powiem „trzy”.
Mag rozruszał ręce jak chirurg przed operacją, stanął za oparciem fotela i położył dłonie na skroniach dziewczyny. Poczuła, jak z jego rąk dosłownie wylewa się coś w rodzaju płynnego ognia, jednocześnie ciepłego i chłodnego. Napełnił jej ciało nieziemską lekkością, uczuciem ogromnej siły i jeszcze czymś nieznanym. Uczucie było dziwne, ale nie nieprzyjemne.
– Trzy! – wychrypiał Kreol. Sprawdzian wyraźnie nie sprawiał mu przyjemności. Van skoncentrowała się na owocu, z całej siły pragnąc, żeby się uniósł. Chociaż odrobinę! Nakazywała, prosiła, błagała, ale nic się nie działo. Ale tylko na początku. Gdy po raz kolejny krzyknęła w myślach, grożąc, że zastrzeli uparty owoc, jeśli natychmiast się nie podniesie, niechętnie uniósł się nad blatem, jakby od dołu popychał go niewidzialny palec. Tak to zdziwiło Van, że natychmiast przerwała swe wysiłki, a winogrono upadło z powrotem na stół. Zdążyła podnieść je nie więcej niż na centymetr. Kreol zdjął ręce z jej skroni.
– Wspaniale. – Pokiwał głową z zadowoleniem. – O dziwo, bardzo dobry wynik…
– Czyli to znaczy…
– Tak, Van, z pewnością możesz zostać prawdziwą maginią – zawyrokował Hubaksis, który bardzo uważnie obserwował przebieg próby. – Nie arcymaginią, oczywiście, ani nawet nie arcymistrzynią, ale na młodszą mistrzynię w pełni się nadajesz. Oczywiście, jeśli pan zgodzi się ciebie uczyć. Sama rozumiesz, że innego nauczyciela magii w waszym szalonym świecie nie znajdziesz.
– Jeszcze się nie zgodziłem… – burknął Kreol. Ale wszyscy świetnie rozumieli, że nie uda mu się wykręcić.