ROZDZIAŁ VII

Heike chciał zabrać Tulę ze sobą do Norwegii.

– Dlaczego? – dopytywali się rodzice.

Heike długo myślał nad odpowiedzią. W końcu rzekł:

– To, na co Tula została narażona, miało naprawdę groźny charakter. Wydaje się, że wszystko jest już teraz w porządku, ale chciałbym ją poobserwować przez kilka miesięcy. Postarajcie się to zrozumieć: Tula znalazła się pod wpływem czyjejś woli. Wiecie z pewnością, że istnieją hipnotyzerzy, zarówno dobrzy, jak i źli. To musiał być bardzo zły człowiek. Chciałbym nabrać całkowitej pewności, że Tula jest wolna od jego wpływu.

Bardziej nie chciał się zagłębiać w ten drażliwy temat. Nie było potrzeby, by Gunilla i Erland niepokoili się, że to Tengel Zły pochwycił Tulę w swe szpony. Oni właściwie należeli do bocznej gałęzi Ludzi Lodu, nie musieli, jak inni, składać ofiary z łez, krwi i smutku z powodu przekleństwa ciążącego nad dotkniętymi. Nie potrafiliby zrozumieć niesamowitego zagrożenia, jakie przedstawiał sobą Tengel Zły.

Heike nie powiedział też nic Arvowi Gripowi, chociaż on z pewnością pojąłby ogrom niebezpieczeństwa. Ale nie był już najmłodszy i zasłużył na spokój.

Gunilla i Erland ufnie spoglądali na Heikego i w końcu orzekli, że jeśli on uważa to za konieczne, przez jakiś czas mogą obyć się bez pomocy córki. Byli przy tym wdzięczni za to, że wrócił im uśmiechnięte, zadowolone dziecko. Nie umieli znaleźć słów podziękowania. Co prawda Tula sprawiała wrażenie zmęczonej, wręcz wycieńczonej, no i nie bardzo wiedzieli, co właściwie zaszło w ich małej izdebce.

Heike znów musiał uciec się do kłamstwa. Powiedział, że stoczył walkę z mocą, która pochwyciła Tulę w hipnotyczne objęcia, i być może odbyło się to zbyt gwałtownie, ale nikt przecież nie został ranny, a i Tula bardzo jest rada z pomocy, jakiej jej udzielił.

Na pytanie, kto tak niegodziwie potraktował ich ukochaną dziewczynkę, Heike odparł, że tego nie wie nikt. Mogli mieć do czynienia z hipnotyzowaniem na odległość. Może Tula przypadkiem zwróciła uwagę kogoś, kto postanowił wykorzystać ją do swych celów…

Heike zdawał sobie sprawę, że jego wyjaśnienia mogą wydać się nieco pokrętne, ale i Gunilla, i Erland przyjęli je bez zastrzeżeń.

– No tak. Tula jest przecież taka śliczna – stwierdził Erland swym szerokim smalandzkim dialektem. – Nic więc dziwnego, że jakiś podlec miał ochotę zdobyć nad nią władzę. Jak myślisz, chyba nie wyrządził jej krzywdy? Ona jest wszystkim, co mamy, całym naszym życiem.

– Nie bójcie się, nic się nie stało – uspokoił ich Heike. – Jestem o tym przekonany. Tula wie równie mało, jak my, ale potwierdza moje przypuszczenia.

Gunilla pokiwała głową.

– Myślę, że dobrze będzie, jeśli weźmiesz ją do siebie na jakiś czas, Heike. Wiesz, że my nie umiemy sobie dać rady z podobnymi sprawami, a ty jesteś taki silny i mądry. Oddajemy ją pod twoją opiekę, a to znaczy w bezpieczne ręce.

– Dziękuję wam obojgu za te słowa. Nie zawiodę waszego zaufania.

Wyruszyli w drogę powozem Vingi i Heikego. Tula szczerze radowała się na to, że nareszcie zobaczy kawałek świata. Cieszyła się na spotkanie z Eskilem, ale parafii Grastensholm nie pamiętała ani trochę. Odwiedziła tamte strony jako dziecko, jeszcze zbyt małe, by zachować w pamięci jakiekolwiek wspomnienia dotyczące miejsca pobytu.

Nadal jednak była jak odrętwiała. Dręczyło ją poczucie winy, że przez długi czas rodzice musieli dźwigać na swych barkach taki wielki ciężar.

Drgnęła, słysząc głos Vingi:

– Tulo, czy nie będzie ci przeszkadzać, jeśli zatrzymamy się w Wexio na jakąś godzinę? Bo widzisz, w drodze do Bergqvara widziałam taki cudowny materiał…

– Ależ oczywiście, że nie – pospieszyła z odpowiedzią Tula. – Bardzo się z tego cieszę, bo mam tu w mieście przyjaciela, którego chciałabym odwiedzić i pożegnać. Pozwolicie mi? Nie trzeba mi nawet godziny.

– Naturalnie – odparli. – Zostań tam, tak długo jak będziesz chciała. Tylko powiedz, dokąd idziesz, wiesz przecież, że jesteśmy za ciebie odpowiedzialni. Nie możemy zawieść zaufania twoich rodziców. Ledwie wyszłaś za próg rodzinnego domu!

– Pokażę wam, gdzie jest ta ulica i sklep, który prowadzi mój przyjaciel.

– Mówisz, przyjaciel… Czy znaczy to, że to jakiś chłopiec?

– Tak, ale nie w takim sensie jak myślicie. Ma sparaliżowane nogi.

– Rozumiem. Dobrze, Tulo – rzekła Vinga i poklepała ją po plecach.

Tula szła w górę uliczki. Już z oddali jej wzrok poszukiwał sklepiku z instrumentami muzycznymi. Serce biło jej mocno, niespokojnie. Upłynęło już pół roku od czasu, gdy była tu ostatnio, ale przechowywała w pamięci obraz tego miejsca. Zdarzały się w jej życiu jaśniejsze chwile, wówczas myśli nie krążyły fanatycznie wokół gry na flecie, a do jej skutego lodem serca przenikały ciepłe promyki – wspomnienia czegoś dobrego, miłego. Uśmiechała się wtedy łagodnie, ze smutkiem, zastanawiając się, jak też on się miewa.

Zaraz jednak znów mrok spowijał jej myśli.

Teraz wszystko, co złe, minęło. Ogromnie była za to wdzięczna Heikemu i ich wspólnym przodkom.

Nadal jednak nie mogła pozbyć się wewnętrznego odrętwienia. Poruszała się sztywno, nie potrafiła powrócić do normalnego życia po owej straszliwej przygodzie z fletem.

Czuła się jakby obezwładniona, jakby ktoś ją związał, spętał tak, że ledwie mogła się ruszać. Miała wrażenie, że jej ciało jest zdrętwiałe. Nie była w stanie okazywać swych uczuć, uśmiech zmieniał się w sztuczny grymas.

Nikt jednak chyba nie zauważał niczego szczególnego.

Nareszcie stanęła przed zakurzoną witryną. Była dokładnie taka, jak ją zapamiętała: wypełniona spłowiałymi na słońcu prostymi instrumentami. Tula uśmiechnęła się pod nosem i nacisnęła klamkę.

Drzwi okazały się zamknięte.

Przeżyła szok. Tego się nie spodziewała! Tak daleko nigdy nie sięgała myślą.

Zapukała, ale ze środka nikt nie odpowiedział.

Tula znów poczuła ból w żołądku, który pojawiał się zawsze, gdy coś nie układało się po jej myśli. Sytuacja, w obliczu której teraz stanęła, była gorsza niż cokolwiek innego. Co miała robić? Gdzie on mógł być?

Cofnęła się kilka kroków, badając wzrokiem okoliczne domy. Najbliższe drzwi prowadzące do sąsiadów…

Zapukała, jakaś kobieta ostrożnie wysunęła nos przez ledwie uchylone drzwi. Odwieczny strach mieszkańców miasta przed złodziejami…

Do pytań Tuli kobieta odniosła się z rezerwą.

– Nie, dawno już go nie widzieliśmy. Nie wiem, gdzie może przebywać.

– Nie szukaliście go? Może jest tam w środku, u siebie?

Wzruszyła ramionami.

– Nic nie wiem. To nie moja sprawa.

– Ale jeśli leży samotny i bezradny, nie może się podnieść…?

– Tym powinna zająć się policja. Ja się nie wtrącam w cudze życie.

Tula wciągnęła głęboki oddech, zbierała się w sobie.

– Kiedy widziała go pani po raz ostatni?

Kobieta sprawiała wrażenie śmiertelnie znudzonej, pewnie miała ochotę zatrzasnąć drzwi przed nosem ciekawskiej dziewczyny.

– Nie pamiętam. Nie wiem, pewnie jakieś kilka tygodni temu.

Kilka tygodni… Ach, mój Boże!

– Czy wtedy wyglądał na zdrowego?

Kobieta roześmiała się nieprzyjemnie, w jej głosie zabrzmiała pogarda.

– Zdrowy? Ten kaleka bez nóg? On przecież nigdy nie był zdrowy.

Tula zwalczyła w sobie nagłą chęć, by czarami sparaliżować nogi kobiety.

– A zresztą… – mówiła dalej kobieta. – Niech no pomyślę… Przypominam sobie… Zwróciłam uwagę, bo rzeczywiście bardzo źle wyglądał, jak tak jeździł na tym swoim śmiesznym wózku. Kiedy widziałam go ostatni raz, przyszło mi do głowy, że gdyby to nie było aż tak niedorzeczne, to można by przypuszczać, iż cierpi i schnie z powodu nieszczęśliwej miłości.

Głośno zarechotała z własnego, jak jej się zdawało, świetnego dowcipu.

Tula zacisnęła zęby.

– Niby dlaczego miało by to być takie niedorzeczne?

Kobieta przestała się śmiać i zdumiona wpatrywała się w dziewczynę.

– No, wiadomo przecież, że tacy jak on nie mogą myśleć o miłości! Obce są im takie uczucia!

– Ale dlaczego?

– Przecież to kaleka! To nie do pomyślenia! To wprost nieprzyzwoite patrzeć na ułomnych w ten sposób! Nie mówiąc już o tym, że oni sami powinni zachować resztki rozumu, przyzwoitości i wstydu. Tak, wstydu!

– Dziękuję za informację – rzekła Tula tonem tak lodowatym, że każdy człowiek, posiadający bodaj odrobinę wrażliwości, powinien zareagować. Ta dama okazała się jednak niezwykle gruboskórna.

– Pamiętaj, panienko – zawołała za Tulą – że jeśli on tam leży martwy, to nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nic nie poradzę na to, że mam za sąsiada takiego niedorajdę!

Ze złością zatrzasnęła drzwi.

Tula z krwawiącym sercem zawróciła do sklepiku muzycznego. Jeśli jej przyjaciel z takimi właśnie reakcjami ludzi musiał się stykać wychodząc na miasto, doskonale rozumiała, że wolał siedzieć w domu.

Zamek w drzwiach wyglądał na nieskomplikowany. Ponieważ ulica była pusta, nikogo nie było widać w pobliżu, Tula wyciągnęła z pochwy nóż, który zawsze nosiła przytroczony u boku, wetknęła go między drzwi i framugę i podważyła. Niestety, szpara była zbyt wąska, by drzwi mogły się otworzyć.

Chociaż, wstrząśnięta spotkaniem z Tengelem Złym, przyrzekła sobie, że nigdy nie będzie już czarować, uznała, że wyjątkowość tej sytuacji upoważnia ją do wypowiedzenia magicznej formuły. Ledwie wymruczała: „Drewno, odstąp od drewna, żelazo, odstąp od żelaza”, drzwi ustąpiły, otwierając się ze skrzypieniem.

Zwykłemu śmiertelnikowi na nic zdałoby się wypowiedzenie takiego zaklęcia, drzwi ani by drgnęły. Ale Tula nie była zwykłą osobą. Na ile była niezwykła, wiedziała tylko ona i nieszczęśnicy, na których spadł jej gniew i którzy w chwili śmierci doznawali olśnienia, z jaką to czarownicą mieli do czynienia.

„Anioł o czarnych skrzydłach…”

Niemal przestraszona tym, co się stało, weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

– Hej, hej! Jest tu kto?

Czyżby naprawdę usłyszała jakiś dźwięk, czy też nasłuchiwała tak intensywnie, że się jej przywidziało?

Sklep wydawał się martwy, kurz grubą warstwą pokrywał instrumenty, również te, nad którymi rzemieślnik rozpoczął pracę. Leżał wszędzie.

Tula z wahaniem przeszła do większego pomieszczenia, służącego jednocześnie za kuchnię i warsztat.

Głucho, zimno i pusto.

Gdzie on, wobec tego, może być?

Ogarnęła ją tęsknota i żal, palący niczym ból. Tak wiele pragnęła powiedzieć swemu przyjacielowi, dopiero teraz to zrozumiała. Myślała o nim już wcześniej, podczas jaśniejszych chwil, gdy udawało jej się zapomnieć o grze na flecie, ale wtedy zawsze miała niezachwianą pewność, że on jest u siebie, że w każdej chwili może go odwiedzić, zastać w warsztacie, tyle że wówczas nie miała takiej potrzeby. Teraz znalezienie go stało się rozpaczliwie ważne, przeklinała swą beztroskę i pewność siebie. Od chwili gdy uwolniono ją od dominującej władzy Tengela Złego, we dnie i w nocy nie przestawała myśleć o młodym inwalidzie. Podświadomie traktowała go jako kogoś, do kogo mogła się zwrócić, z kim musiała porozmawiać.

Nie sądziła jednak, by było to możliwe; dopiero kiedy Vinga wypowiedziała te szczęśliwe słowa o godzinnym postoju w Wexio. Propozycja ciotki była dla Tuli jak prawdziwa manna z nieba.

A teraz nie zastała go tutaj i trudno było znaleźć cokolwiek, co mogłoby naprowadzić na trop i wskazać miejsce jego pobytu.

Bez cienia nadziei zbliżyła się do drzwi prowadzących do małej, ciemnej alkowy.

Serce zamarło jej w piersi.

Już kiedy podeszła do drzwi, jej wyostrzone zmysły wyczuły obecność człowieka. To nie zmysł węchu zareagował, gdyż unoszący się w warsztacie odór lakieru i innych lotnych substancji dominował nad wszelkimi pozostałymi zapachami. Nie, to co innego, coś, czego nie potrafiła opisać, nazwać, sprawiło, że zwietrzyła człowieka, wyczuła go przez skórę.

Leżał na swoim niskim łóżku. Blady, wychudzony, nieruchomy. Oczy miał zamknięte, na twarzy malował się wyraz niewypowiedzianego bólu i rozpaczy.

Tula padła na kolana przy łóżku. Ogarnięta najgorszymi przypuszczeniami, przyłożyła dłoń do jego piersi.

Nie wyczuła chłodu śmierci.

Ale też i nie zauważyła, by oddychał.

– Boże – szepnęła. – Jeśli naprawdę istniejesz, w co zawsze wątpiłam, okaż się litościwy! Nie wobec mnie, bo ja na to nie zasłużyłam, ale wobec tego człowieka, który przez całe życie tak bardzo cierpiał i mimo to chyba w Ciebie wierzył! Podobno tak dobrze jest wierzyć, choć ja nie mogę pojąć, dlaczego… Wybacz mi, nie o tym powinnam myśleć w takiej chwili. Ale on jest Twoim dzieckiem, a więc, do pioruna, zatroszcz się o niego i zrób coś, nie jest na to chyba zbyt wcześnie!

Nagle zaparło jej dech w piersiach. Dostrzegła nieznaczne drgnienie w kąciku jego ust, jakby zapowiedź uśmiechu. Jednocześnie klatka piersiowa uniosła się odrobinę.

Tula wybuchnęła płaczem, śmiejąc się równocześnie.

– On nie umarł! Dzięki ci, dobry Boże, teraz trochę w Ciebie uwierzę! Przynajmniej czasami – zakończyła, zrozumiawszy, że młody człowiek przez cały czas żył i nie była wcale świadkiem żadnego cudu.

Chłopak z największym trudem otworzył oczy, usiłując odwrócić głowę w jej stronę. Tula natychmiast się podniosła i stanęła tak, by nie musiał nadwerężać sił. Śmiała się i płakała, łzy skapywały mu na twarz, gładziła jego głowę.

– Co się stało, najmilszy przyjacielu? – szlochała. – Co ci jest? Co mogę dla ciebie zrobić?

Przełknął ślinę i próbował wydusić z siebie słowo, ale wargi miał tak suche, aż spękane. Jedynie oczy przemawiały własnym językiem, wyrażały bezgraniczne szczęście, że znów mogą ją widzieć.

– Wody? – zapytała Tula. – Czy to właśnie usiłujesz powiedzieć?

Znalazła kubek i przyniosła wodę ze studni, którą wcześniej zauważyła na podwórzu. Przytrzymując mu głowę nie przestawała łajać:

– Jak mogłeś do tego doprowadzić? Jak o siebie dbałeś? Czy jesteś chory?

Kiedy się napił, znów opadł na poduszkę. W dalszym ciągu nie mógł wyrzec ani słowa.

– Jak długo już tak leżysz?

Oczy prosiły o wybaczenie, że nie może nic powiedzieć, ale Tula ani myślała ustąpić:

– Czy coś cię boli?

Nareszcie dało się słyszeć ochrypłe:

– Nie!

Przez chwilę stała w miejscu, bezradna. Co mogła dlań uczynić? Tula nie przywykła do tego, by kimś się zajmować. Ale przecież opiekowała się zwierzętami…

No cóż, będę musiała potraktować go jak zwierzę, pomyślała. I nie będzie to oznaczało braku szacunku ani dla niego, ani dla zwierząt, po prostu zrobię wszystko, jak umiem najlepiej.

– Przede wszystkim musisz dostać coś do jedzenia – zdecydowała. – Trzeba też cię trochę oporządzić. Czy chcesz, żebym najpierw zmieniła pościel i cię przebrała?

W oczach chłopaka pojawił się paniczny lęk.

– Najwyraźniej to głupia propozycja – mruknęła Tula. – Dobrze więc, poczekaj tutaj, ja zaraz wrócę!

Poczekaj tu? Cóż za wyjątkowo niemądre polecenie!

Zamknąwszy za sobą drzwi, pobiegła na położony niedaleko targ. Całkiem nieźle zaopatrzono ją w pieniądze na drogę, zarówno rodzice, jak i dziadek Arv. Nawet przyszywana babcia, Ebba, uszczknęła parę groszy ze swych skromnych oszczędności. Wszystkim kręciły się łzy w oczach i bez końca powtarzali, jak sobie bez niej poradzą i czy kiedykolwiek jeszcze ją zobaczą?

Oczywiście, myślała Tula, idąc na targ w Wexio. Oczywiście, że zobaczą. Ona już zaczynała tęsknić za domem, za najbliższymi, choć dopiero co ich opuściła.

Najpierw jednak chciała poznać trochę świata, Tula zawsze lubiła, gdy coś wokół niej się działo, była żądna przygód, choć bardzo nie chciała, by powtórzyła się jakakolwiek historia podobna do tej z Tengelem Złym. Gdy tylko zaczynała o tym myśleć, po krzyżu przebiegał jej dreszcz, wracały mdłości i strach spowijał ją niczym zimna, lepka mgła.

Nigdy, nigdy więcej! Nigdy w życiu!

Wróciła do rzeczywistości. Teraz najważniejszy był chory przyjaciel. Szybko i dość rozrzutnie zrobiła sprawunki, kupiła to, co, jak sądziła, było najniezbędniejsze. Mleko, chleb, masło i ser, warzywa i kawałek mięsa. I jeszcze wielką torbę pełną ciastek i słodyczy.

Spiesznie wróciła do warsztatu.

Chłopak był nieprzytomny, nie dawało się go docucić, ale to nie wystraszyło jej tak bardzo, widziała bowiem, że oddycha. Zrozumiała, że w ostatnim czasie na pewno często tracił przytomność.

Tula rozpaliła ogień w piecu i nastawiła garnek z wodą, włożywszy do niego mięso i warzywa.

Kiedy znów popatrzyła na łóżko, chłopak był przytomny. Podeszła do niego, niosąc trochę lekko podgrzanego mleka.

Spojrzał na nią z wdzięcznością, uśmiechem dodała mu otuchy.

Tula miała jednak poważny dylemat. Nie mogła przecież ot, tak sobie, wyjechać do Norwegii i zostawić go samego. Co miała z nim począć? Do kogo zwrócić się z prośbą o pomoc? Nikogo wszak w Wexio nie znała.

Heike i Vinga uporali się ze sprawunkami i wrócili do powozu, Tuli jednak nigdzie nie było widać, zdecydowali więc, że muszą ją odszukać.

– Tu jest jakiś mały sklepik – powiedziała Vinga. – Tu chyba miała właśnie wstąpić.

Heike zatrzymał się przed witryną.

– Vingo – rzekł zdumiony. – Ależ ze mnie głupiec!

– No cóż, zdarza się – odparła Vinga ze zrozumieniem. – A co się stało tym razem?

– Zobacz tylko! Spójrz, co to za sklep! Nigdy nie pytaliśmy Tuli, skąd wzięła flet.

– Owszem, pytałeś ją. Powiedziała, że sama go wystrugała, ale okazał się nieudany, nie mogła na nim grać. Mimo to odczuwała nieodpartą potrzebę, by wydusić z niego jakąś melodię.

Heike pokiwał głową.

– Tak, to prawda. Ale nie wystrugała go sama. Nie zbadaliśmy, kto mógł źle nastroić instrument. Pomyśl tylko… Jeśli on, nasz niegodziwy przodek, znów pochwycił ją w swoje szpony! Jeśli to właśnie tu…

– Chcesz powiedzieć, że… Wejdźmy do środka!

Drzwi nie były zamknięte, weszli do małego, zakurzonego sklepiku.

Vingę przeszedł dreszcz. Gdyby Tengel Zły miał przybrać ludzką postać, ten ciemny, pokryty warstwą kurzu sklep byłby wprost idealnym do tego miejscem. Wydawało się, że co najmniej od stu lat nie stanęła tu ludzka stopa.

Jeszcze nie przebrzmiał dźwięk zawieszonego u drzwi dzwonka, gdy z głębi warsztatu wyszła Tula.

– Och, dzięki Bogu – westchnęła z ulgą. – Musicie mi pomóc. On jest bardzo, bardzo chory. Gdybym nie przyszła w porę, pewnie by umarł. Nikogo nie obchodzi jego los.

Heike i Vinga popatrzyli po sobie i pospieszyli za Tulą.

Dziewczyna stała już przy łóżku.

– To moja ciotka i wuj z Norwegu – wyjaśniła. – A to jest… Ach! Przecież ja nawet nie wiem, jak ty się nazywasz!

Chory usiłował odpowiedzieć, ale niestety nie miał na to siły.

– Czy możecie zrobić coś, żeby tu było jaśniej? – zapytał Heike.

Vinga odsunęła zasłonę z maleńkiego okienka, umieszczonego wysoko na ścianie. Heike w milczeniu przyglądał się leżącemu w łóżku mężczyźnie, który z przerażeniem zerkał na niezwykłego wuja swej przyjaciółki.

Tula pospieszyła z wyjaśnieniami:

– Dałam mu wody i trochę letniego mleka, a teraz gotuję pożywną zupę na mięsie.

– Oszalałaś? Nie wolno podawać mu nic tak esencjonalnego – uprzedził ją Heike. – Wydaje się, że nie miał nic w ustach od kilku tygodni. A może i dobrze zrobiłaś, rozcieńczymy zupę i przecedzimy ją. Kiedy ostatni raz jadłeś? – zwrócił się do chorego.

– On nie ma sił odpowiadać – wyjaśniła Tula.

Heike przejął rządy i zaczął wydawać polecenia. Tulę wysłał, by kupiła nową pościel i przyniosła z powozu jego podręczne zapasy leczniczych środków, a Vingę, by znalazła kogoś, kto mógłby zaopiekować się chorym w najbliższym czasie.

Sam Heike zajął się badaniem wycieńczonego chłopca, który był tak nieśmiały, że wolałby zapaść się pod ziemię, niźli poddać się zabiegom dokonywanym przez kobiety. A Heike bardzo chciał pomóc nieszczęśnikowi przynajmniej na tyle, by chory mógł opowiedzieć o flecie…

Bo właściwie miał pewność, że Tula właśnie tutaj znalazła niebezpieczny instrument.

Kiedy Tula wróciła, pacjent był całkowicie przytomny i choć nadal słaby, to jednak mógł już mówić. Heike wziął pościel przyniesioną przez Tulę i wypchnął dziewczynę do sklepu. Teraz mógł zająć się myciem i przebieraniem chorego.

W końcu pozwolono jej znów wejść do sypialni.

Oczy Heikego wyrażały współczucie dla losu młodzieńca, ale gdy się odezwał, jego głos zabrzmiał surowo:

– Twój przyjaciel ma na imię Tomas, więcej nie zdążyłem z niego wydobyć.

– Witaj, Tomasie – powiedziała Tula.

– Witaj. A jak ty się nazywasz? – spytał zawstydzony.

– Tula Backe – odparła. – Mieszkam w parafii Bergunda, a teraz jadę do Norwegii, ale najpierw chciałam się z tobą pożegnać i porozmawiać chwilę. To szczęśliwy przypadek, prawda?

Radosne iskierki, które płonęły w jego oczach, przygasły.

– Do Norwegii?

– Tak, ale tylko na trochę. Niedługo wrócę tu znów.

W tejże chwili weszła Vinga.

– Znalazłam dla niego opiekę. Kiedy się odrobinę zatrzepocze rzęsami, no i na dokładkę pieniędzmi, to zawsze można osiągnąć cel. Pastor skierował mnie do czegoś, co nazywa się zgromadzeniem sióstr miłosierdzia. Ale im nie wolno pielęgnować obłożnie chorego mężczyzny. Niech niebiosa mają je w swojej opiece! Szczęśliwie mają specjalnego pomocnika, mężczyznę, do takich posług. Będą natomiast gotować mu i sprzątać tak długo, jak będzie trzeba. Wkrótce się tu zjawią. A co u was słychać?

– Właśnie przyszedł do siebie. No, Tomasie, chcielibyśmy się dowiedzieć, co ci dolega.

Młody inwalida odwrócił głowę.

– Byłem po prostu głupi.

– To bardzo ludzkie – stwierdziła Vinga. – A jak to się objawiało?

– Musiałbym opowiedzieć o moim życiu.

– A więc opowiadaj – poprosiła Vinga. – Możesz zacząć od Adama i Ewy, mamy czas.

Te słowa przywołały na jego twarz nieśmiały uśmiech.

– Moje dni były… takie szare. Utrzymywałem się przy życiu przez ostatnie lata, nie wiedząc właściwie po co i dlaczego. Starałem się mieć uszy i oczy zamknięte na reakcje bliźnich.

– Tak, tak, wiem coś o tym – Heike ze smutkiem pokiwał głową. – W ludziach tkwią niezmierzone pokłady agresji. Wyładowują ją na tych, którzy są inni. Na takich jak my.

Tomas uśmiechnął się z wdzięcznością, ale zaraz zmarszczył brwi.

– Czuję się teraz taki mocny – powiedział zdumiony. – I mam nawet siłę mówić.

Vinga ruchem ręki wskazała na Heikego.

– To na pewno jego sprawka. Czy nie przykładał do ciebie swych gorących dłoni?

– O tak, naprawdę były gorące!

– Ale miałeś opowiadać o swoim życiu.

– A, tak. Miałem swój mały warsztat i jakoś dawałem sobie radę. Ale wszystko było takie szare, nijakie. Byłem bardzo samotny. A potem w mój świat wkroczyła ta dziewczyna. Nie umiem nawet wyrazić, ile to dla mnie znaczyło. My… tak świetnie się rozumieliśmy.

Szukał poparcia u Tuli, dziewczyna skinieniem głowy potwierdziła jego słowa.

– Tak, rzeczywiście tak było.

– Ale ona była szczera. Powiedziała bez ogródek, że już więcej nie będzie mogła przyjść.

Ratunku! pomyślała Tula. Niech ci się przypadkiem nie wyrwie, że niby byłam zaręczona!

Szczęśliwie się nie wygadał i mówił dalej:

– Skończyło się na dwóch cudownych spotkaniach. Ona chciała kupić flet…

Vinga spostrzegła, że Heike wiele by dał, by poznać dokładnie historię Fletu, ale nie chciał przerywać opowieści chłopaka.

Tomas westchnął.

– A potem, kiedy już się pożegnała, nie zdradzając mi nawet swojego imienia, wszystko przestało mieć sens. Szare, nudne dni były po dwakroć cięższe do zniesienia i wyobraziłem sobie moje życie jeszcze przez pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat. Wciąż to sama, dzień za dniem…

Milczeli. Rozumieli go aż za dobrze.

– Myślę, że nie zrobiłem tego świadomie, ale poddałem się. Nie chciałem dłużej żyć. Następowało to powoli, przestałem dbać o siebie, nie jadłem tak jak trzeba, na całe tygodnie zamykałem sklep i tylko leżałem tutaj. Brakło mi chęci, by wyjść i kulić coś do jedzenia, dość miałem wyzwisk i naśmiewania się ze mnie i mojego niezgrabnego wózka, nie starczało mi już sił. To ostatnie, naturalnie, z czasem stała się rzeczywistością i pewnego dnia nie byłem już w stanie podnieść się z łóżka. Od tego czasu nie wiem, co się działo, dopóki nie zobaczyłem… twarzy Tuli nade mną. Wydawało mi się, że znalazłem się w niebie.

– Gdyby tak było, na pewno nie mnie byś tam ujrzał – skonstatowała cierpka. Zaraz jednak zmieniła ton: – Ale teraz masz żyć! Żebyś nie ośmielił się umierać! Do kogo bym wtedy poszła, u kogo mogła się wypłakać? Nic o tym nie wiecie, ale Tomas służył mi cudownym wsparciem, kiedyś, kiedy ból rozsadzał mi duszę. Czy pozwolicie mi zamienić z Tomasem kilka słów sam na sam? Zanim przyjdą inni?

Popatrzyli na nią badawczo, najwidoczniej kryło się za tym coś więcej, niż przypuszczali. Nie dopytywali się jednak.

– Oczywiście, możesz – zgodził się Heike. – Chciałbym tylko najpierw porozmawiać z Tomasem o flecie. Skąd się wziął?

– Flet? – zdumiał się Tomas. – Ten „zaczarowany”?

– Tak, właśnie ten.

– To jeden z instrumentów, które sam zrobiłem. Na stole, przy którym pracuję, leży wiele zaczętych. Ten okropnie mi się nie udał, fatalnie rozmieściłem dziurki, nie dało się na nim zagrać żadnej melodii. Ale Tula, szalona Tula, była nim zafascynowana. Ona była jak zauroczona, tak bardzo chciała go mieć. Wydawało mi się, że dawno go wyrzuciłem, aż nagle, dziwnym zrządzeniem losu, wytoczył się nie wiadomo skąd prosto pod jej nogi. Ale dlaczego pytacie? Czy był jakiś szczególny?

– Nie, wcale nie – roześmiał się Heike. – Zastanawialiśmy się, jak można zrobić coś, co brzmi tak żałośnie.

Ale i on, i Vinga, myśleli to samo: nie było wcale zrządzeniem losu, że zaklęty flet poturlał się wprost pod nogi Tuli. To znów siła myśli, złych, zdradliwych, groźnych myśli. Tengel Zły nareszcie dostrzegł możliwość uwolnienia się z wiecznego uśpienia. Znalazł się flet taki jak ten, który mógł go obudzić. I głupiutka dziewczyna, którą mógł wykorzystać jako swoje narzędzie.

Ale Tomas był wolny od jego wpływu. Tak jak Tula był jedynie narzędziem.

– Dobrze, teraz możecie sobie porozmawiać. My poczekamy na ulicy. Przywitamy siostry miłosierdzia, jak przyjdą. Chodź, Vingo!

W maleńkiej sypialni zapadła cisza.

Tomas patrzył na Tulę.

– Czy ty nie miałaś…?

– Wyjść za mąż? To chciałeś powiedzieć? To nie była prawda, Tomasie, wybacz mi, powiedziałam tak, by na razie uniknąć wiązania się z kimkolwiek, nikogo zbyt mocno nie polubić. Jestem przecież jeszcze taka młoda.

– Masz już chyba siedemnaście lat?

– Nie, niestety – odparła przybita. Wszystkie jej kłamstwa po kolei wychodziły na jaw. – Wtedy miałam zaledwie piętnaście. Chciałam… udawałam starszą przed tobą, takim dorosłym. Ale teraz mam szesnaście.

Na jego twarzy ukazał się piękny, nieco smutny uśmiech.

– Dlaczego chciałaś, bym wziął cię za starszą niż jesteś?

Roześmiała się.

– Chyba chciałam ci zaimponować. – Nagle spoważniała, zawstydzona. – Nie, to nieprawda. Podobałeś mi się. Po prostu. Nie chciałam, byś uważał mnie za dziecko i jak dziecko traktował.

Tomas przyglądał się jej badawczo, jak gdyby do końca nie mógł uwierzyć w to, co zaczęło lęgnąć mu się w głowie.

– Nigdy nie patrzyłem na ciebie jak na dziecko. A w każdym razie nie tylko.

Tula stała w drzwiach, opierając się o framugę. Dłonie ukryła za plecami jak mała zawstydzona dziewczynka, która za chwilę ma wejść do pokoju i powitać gości.

– Ja… mam jeszcze więcej do wyznania.

Słysząc te słowa, chłopak oblał się rumieńcem. Napięcie między nimi stało się wyczuwalne. Dlatego ulgę przyniosło mu dokończenie poprzedniej myśli dziewczyny:

– Przybyłam dzisiaj do ciebie nie tylko po to, by się pożegnać. Przyszłam, bo potrzebowałam twej przyjaźni i twojego zrozumienia. Chciałam pobyć z kimś, kto zaakceptuje mnie bez żadnych zastrzeżeń. Zwyczajnie potrzebowałam pociechy. – I znów się roześmiała. – A stało się odwrotnie. To ty potrzebowałeś pomocy. Dzięki Bogu, że przyszłam na czas.

– Tak, teraz jestem ci ogromnie za to wdzięczny. Śmierć już mnie nie pociąga. Dlaczego potrzebne ci było moje wsparcie? Wiesz, że zawsze gotów jestem ci go udzielić.

– Dziękuję! Ale moje zmartwienia wydają mi się teraz takie małe.

– Chciałbym o nich usłyszeć. Nie wiesz nawet, ile…

Owszem, doskonale wiedziała, jak wielkie znaczenie miał dla niego fakt, że ktoś go potrzebuje. Przysiadła na skraju łóżka i ujęła go za rękę.

– Wyrażając się w sposób oględny, Tomasie, to strasznie się wstydzę. Zrobiłam coś bardzo głupiego i wszyscy się na mnie gniewają. Niestety, nie mogę powiedzieć, o co w tym wszystkim chodziło…

– O mężczyznę? – zapytał drżącym głosem, nieśmiało spuszczając oczy.

– Mężczyznę? – W śmiechu Tuli zabrzmiała rezygnacja, niemal rozpacz. – Nie, Tomasie, tego nędznika nie można nazwać mężczyzną. No cóż, widzę, że dla ciebie będzie to całkiem niepojęte. Czy wspomniałam ci kiedyś, że pochodzę z niezwykłego rodu?

Tomas nie był tego całkiem pewien.

– Wydaje mi się, że wspomniałaś coś takiego mimochodem.

– Nie wyobrażasz sobie nawet, jak dziwny jest to ród! Ale widziałeś już Heikego.

– Tak… Czy ten mężczyzna, który nie był mężczyzną, to twój krewniak?

– W pewnym sensie. Ale to nie była żadna historia miłosna, jeśli to pytanie cię nurtuje. Ten stwór jest stary. Prastary!

Zatopiła się w myślach, dopiero dreszcz, jaki przeszył jej ciało, przywrócił ją do rzeczywistości.

Westchnęła.

– Tomasie, masz zdolność wyciągania ze mnie całej prawdy, którą staram się przemilczeć. Miałam jeszcze jeden powód, by nie chcieć cię więcej widzieć. Jesteś wyjątkowo dobrym człowiekiem, niemal najlepszym, jakiego spotkałam w życiu. Ja nie jestem ciebie warta, Tomasie. Ja jestem zła.

– Nie wierzę w to ani przez moment.

Zwróciła wzrok ku niemu. Jej oczy błyszczały od łez.

– Jestem nie tylko zła, moja dusza jest rozszczepiona. Trudno by było ci w to uwierzyć. Ale tak bardzo cię szanuję. Czy wolno mi będzie kiedyś jeszcze przyjść do ciebie?

Mocno uścisnął jej dłoń.

– To jedyne, na co będę czekał.

– Och, nie, nie – jęknęła. – Tak nie wolno ci mówić! Nie oczekuj ode mnie niczego, nie jestem dość dobra dla ciebie. Ale czy będę mogła cię odwiedzić, kiedy wrócę z Norwegii?

– Musisz! Obiecuję, że nie będę na nic liczyć.

Tula kiwnęła głową.

– A więc przyjdę. I może kiedyś…

– Co takiego?

– Może kiedyś opowiem ci o wszystkim, wyznam ci całą prawdę o sobie i swoim życiu.

Przyglądał się jej badawczo.

– Jesteś mi tak droga, że potrafię odczytać każde poruszenie w twojej twarzy. I przez cały czas widzę, że jesteś napięta jak… – uśmiechnął się leciutko – jak struna moich skrzypek. – Zaraz jednak spoważniał. – Mam wrażenie, że jesteś bliska wybuchu z powodu czegoś, co się wydarzyło. I bardzo potrzebujesz się wypłakać. Na moim ramieniu.

– Och, tak, tak! – wykrzyknęła zrozpaczona. – A na to nie ma już czasu! Ach, Tomasie!

– Czy nie mogłabyś do mnie napisać? Nigdy w życiu nie dostałem listu.

W głowie zakiełkowało jej nieprzyjemne podejrzenie.

– A czy ty umiesz czytać?

Zapał opuścił go w mgnieniu oka.

– Nie, masz rację. Nigdy nie nauczyłem się ani pisać, ani czytać. Znam tylko nuty, ale one nie na wiele się przydadzą.

Tula śmiała się serdecznie.

– Chyba nie potrafię wyrażać myśli za pomocą dźwięków, w dodatku ostatnio moje stosunki z muzyką bardzo się pogorszyły.

Tomas popatrzył na nią pytająco, ale Tula nie rozwijała już tej myśli. Powiedziała tylko:

– Oni już wracają. Ktoś będzie się tobą zajmował. Rozumiem, że potraktujesz moją groźbę poważnie, pamiętaj, któregoś dnia tu wrócę.

– To wcale nie groźba, to obietnica – uśmiechnął się. Wszystko naraz wydało mu się takie jasne, proste, łatwe. Poczuł się lekko i przyjemnie. Poza wszystkim nie bez znaczenia była czysta pościel, jedzenie i ciepło. Dobra materialne są nie do pogardzenia dla kogoś, kto ma duszę pełną ran. – Kiedy przyjedziesz, Tulo, porozmawiamy o twych troskach. Nie będziesz już musiała się smucić, u mnie znajdziesz pociechę. Będę wiedział o tobie wszystko!

– Co za dużo, to niezdrowo – mruknęła Tula pod nosem, na wszelki wypadek tak cicho, by jej nie usłyszał. Nie miała najmniejszego zamiaru ujawniać całej prawdy o sobie. Wyznać mu, że poprzednim razem ona, wtedy piętnastolatka, przyszła tu, bo chciała poczuć w sobie jego ciało?

Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, powiedziała głośno:

– To jakby mącić kijem wodę w błotnistej sadzawce. Pomyśl tylko, jakie brudy wypłynęłyby na powierzchnię! – Tula poczuła na sobie jego zdumione spojrzenie i dokończyła z nerwowym uśmiechem: – Jesteś zbyt wspaniałym człowiekiem, by coś takiego rzucić ci w twarz.

Zdążyła jeszcze serdecznie go pożegnać i wyszła z sypialni, czując, jak wzruszenie ściska ją za gardło.

Wspomnienie wychudzonego policzka przy jej twarzy nie opuszczało jej jeszcze długo, przez całą podróż do Norwegii.

Загрузка...