ROZDZIAŁ VI

Zapadła wielka, niemal namacalna cisza.

Ktoś jest z nami, pomyślała Tula. Ktoś czeka, sposobi się do ataku. Nasłuchuje. Pilnuje. Grozi.

Gniew na razie powstrzymywany, ale już obecny.

Widzę, że Heike także wyczuwa tę dławiącą siłę i wie, co ona oznacza, myślała dalej.

Instynktownie Tula przysunęła się bliżej Vingi, podświadomie u niej szukając schronienia. Skrywała swe nieprzyjazne spojrzenie przed Heikem.

Ale Heike zauważył drgnienie Tuli, ledwie dostrzegalny ruch w stronę Vingi.

Jego głos zabrzmiał łagodnie i przyjaźnie.

– Jak się miewasz, Tulo?

– Dziękuję, dobrze – odparła, zgodnie z nakazami dobrego wychowania.

Miewałam się dobrze, pomyślała. Dopóki wy tu nie przyjechaliście.

I nie podoba mi się ten twój przymilny głos, wuju Heike. Lepiej by było, gdybyś się rozgniewał.

Ale i tego się bała. Miała wątpliwości, czy byłaby w stanie wytrzymać gniew Heikego.

Zacisnęła palce na flecie ukrytym w kieszeni. Musiała wyrwać się z domu i ćwiczyć. Jak najprędzej, zanim melodia całkiem nie uleci jej z głowy.

– Ja… muszę iść teraz do kur.

– Świetnie, pokaż je nam!

Do diaska!

Ale ktoś podjudzał ją, by się sprzeciwiała. Wyraźnie ją wspierał. Nie daj się, Tulo, potrafisz wymyślić coś jeszcze sprytniejszego!

Jak wspaniale sprawić komuś przyjemność! Mieć silnego sojusznika w walce przeciw Heikemu, no i Vindze, choć ona właściwie się nie liczy. Prawdziwy wróg to Heike.

Ale czy istotnie on był jej wrogiem? Czy jedynie wrogiem ukrytej mocy?

On jest niebezpieczny, Tulo! Nie pozwól, by przeciągnął cię na swoją stronę! On źle nam życzy, ten Heike, bądź ostrożna, uważaj na niego! Postaraj się stąd wydostać!

– Mmm… Niestety muszę iść tam, gdzie król chodzi piechotą.

– Doskonale – ucieszyła się Vinga. – Pójdziemy razem, bo i mnie przypiliło. Chodź, idziemy!

Ujęła Tulę pod ramię i wyszły z domu.

Później kury dostały swoje śniadanie, Tula nakarmiła je, niestety, w towarzystwie Heikego. W powietrzu, naładowanym jak przed burzą, wibrowało zniecierpliwienie.

Tula podjęła kolejną próbę:

– Obiecałam mojej przyjaciółce, że odwiedzę ją dziś rano.

Brawo, moja droga! odezwał się głos w jej wnętrzu. Czuła wyraźne zadowolenie, niemal można było je wziąć do ręki.

Heike odparł:

– Ależ, naturalnie, pójdziesz.

Co za ulga!

– Ale… – ciągnął Heike – czy nie masz ochoty obejrzeć podarków, które dla ciebie przywieźliśmy? Nie zabierze nam to wiele czasu.

Nie wchodź do domu, Tulo! Nie wchodź do domu! Nie słuchaj tego drania!

Wewnętrzny głos znów wydawał jej polecenia.

Ale Vinga już ujęła ją za rękę i pociągnęła w stronę domu. Przyzwoitość zabraniała Tuli się opierać.

Rozgoryczenie i złość rozsadzały jej piersi, choć jednocześnie, jak każda szesnastolatka, bardzo była ciekawa prezentów. Tula naprawdę uległa rozdwojeniu jaźni, była jednocześnie dwiema osobami.

Dostała nowe wspaniałe, wprost bajkowe stroje, które najwidoczniej wybierała dla niej obdarzona doskonałym smakiem Vinga.

– Czy mogę je przymierzyć? – zapytała rozpromieniona, na moment bowiem zapomniała o złym głosie, któremu tak chętnie się podporządkowywała.

– Później – odparł Heike. – Najpierw chciałem przez chwilę z tobą porozmawiać.

Ołowiana gradowa chmura znów zawisła nad jej głową. Nie mogła jednak odmówić wujowi.

Heike dopytywał się o jej życie, a ona starała się odpowiadać beztrosko, dużo się śmiała, choć w duchu gotowała się ze złości.

Nie zagłusz mi melodii swoimi słowami!

Zorientowała się, że zaczyna odpowiadać z roztargnieniem. Z początku zręcznie unikała opowieści o ciemnych stronach swego życia, bo sama zdawała sobie sprawę, że na jej sumieniu ciąży wiele postępków, których w żadnym razie nie da się nazwać przykładnym, salonowym zachowaniem. Tula jednak straciła kontrolę nad tym, co mówi, czuła się do cna wyczerpana, usiłując wsłuchiwać się w dźwięki, które powoli zaczynały rozpływać się w pamięci.

I wtedy Heike pochylił się i ujął jej dłonie.

– Kochana Tulo… czy masz jakieś kłopoty?

Wzięła się w garść.

– Ja? Nie. Żadnych.

Te słowa wcale go nie uspokoiły. Na twarzy wuja malowała się surowość.

– Owszem, Tulo. Zetknęłaś się z czymś, nad czym nie potrafisz zapanować. Co to takiego?

– Nie rozumiem, o co chodzi, wuju Heike?

– Kochana Tulo – wtrąciła się Vinga, która do tej pory siedziała spokojnie i w milczeniu czekała na rozwój wydarzeń. – Przed Heikem nic nie zdołasz ukryć. Znalazłaś się na śmiertelnie niebezpiecznej drodze. Wytłumacz nam wszystko!

Ach, ileż kosztowało ją zaprezentowanie nic nie rozumiejącego dziecięcego spojrzenia.

– Nic takiego nie odczuwam, nie pojmuję, o czym mówicie. Może trochę jestem wyprowadzona z równowagi, to prawda, ale tak dzieje się chyba ze wszystkimi dziećmi w moim wieku?

– Słusznie mówisz – rzekł Heike. – Ale ta sprawa jest poważniejsza. Tulo, słyszałaś o mandragorze?

– O alraunie Ludzi Lodu? Gdzie ona jest?

– Jest tutaj. W tym pokoju. Mam ją na szyi. Zawsze ostrzega mnie, kiedy źle się dzieje. I wiesz, Tulo, teraz jest bardzo zaniepokojona. Wije się jak w konwulsjach, mówiąc mi tym samym, że jest tu coś, czego żadną miarą nie może znieść. Ty wiesz, co to jest, prawda?

Tuli udało się wycisnąć z oczu kilka łez.

– Nic nie rozumiem – odrzekła zduszonym od płaczu głosem. – Niczego nie pojmuję.

Heike siedział po przeciwnej stronie stołu. Teraz podniósł się i podszedł bliżej. Tula błyskawicznie wyjęła flet z kieszeni i, trzymając rękę za plecami, wsunęła instrument do skrzyni z drewnem, stojącej przy kaflowym piecu. Uczyniła to odruchowo, nie do końca świadoma, co robi.

Heike i Vinga dojrzeli jej gwałtowne ruchy, ale było to takie szybkie, a w dodatku odbyło się pod stołem, że nie zorientowali się, co zrobiła.

– Wstań, Tulo – polecił dziewczynie Heike, nadal przyjaźnie, choć w jego żółtych oczach pojawił się teraz błysk zdecydowania.

Żółte oczy? Gdzie ona je ostatnio widziała?

Sprawiły, że zapomniała melodię…

Nie miała czasu na dalsze myślenie. Vinga delikatnie pociągnęła ją ku sobie.

– Zrozum, Tulo – rzekła łagodnie. – Heike jest przekonany, że znalazłaś się pod wpływem czyjejś woli. I wie także, czyjej.

Tula w desperacji przenosiła wzrok z jednej osoby na drugą.

– Ale… ale ja nadal nie rozumiem, o czym wy mówicie!

– Czy naprawdę chcesz, bym ci powiedział, kto odpowiada za twoje niezwykłe zachowanie? – zapytał Heike spokojnie.

– Nie! – jęknęła Tula, zanim zdążył dokończyć. – To znaczy, chciałam powiedzieć, że wcale nie zachowuję się dziwnie, jestem całkiem normalna…

Heike udawał, że w ogóle nie słyszał jej wybuchu.

– Pytaniem pozostaje tylko, w jaki sposób znalazłaś się pod takim wpływem. Co się wydarzyło?

Zdjął z szyi mandragorę. Tula ujrzała ją po raz pierwszy w życiu. Musiała natychmiast spuścić oczy, by nie zdradzić się ich wyrazem. Żaden z dotkniętych nigdy nie zdołał ukryć swego niezwykłego stosunku do mandragory Ludzi Lodu. Stanowiła ona dla nich symbol mocy i władzy, którą zawsze i wszędzie starali się posiąść.

Sytuacja Tuli była jednak nieco inna. Jako dotknięta pragnęła oczywiście zdobyć mandragorę, ale opętana siłą woli innego stworzenia brzydziła się nią jednocześnie jak zarazą.

W żołądku wszystko jej się przewracało, nie mogła patrzeć na magiczny korzeń. Ktoś bardzo się rozgniewał!

– Spójrz, Tulo – rozległ się niski, przyjemny głos Heikego. – Widzisz, jak ona się porusza? Zwijają się cienkie resztki korzonków. Musi być tutaj coś, co bardzo jej przeszkadza.

To w pełni odwzajemnione uczucie, pomyślała Tula z goryczą. Miała wrażenie, że dwie potężne moce wydzierają ją sobie z rąk. Ona sama nie miała przy tym nic do powiedzenia, choć przecież należała do dotkniętych i potrafiła odprawiać najbardziej fantastyczne czary! Została jednak zredukowana do zera, stała się jedynie zabawką, szmacianą kukiełką, którą dwie siły mogły rozerwać na kawałki.

Heike gwałtownym ruchem przysunął jej mandragorę do twarzy. Tula cofnęła się instynktownie, ale korzeń nie zareagował w bardziej gwałtowny sposób.

Heike bezradnie pokręcił głową.

– Kochana Tulo – odezwała się Vinga. – Przed chwilą coś zrobiłaś.

– Ja coś zrobiłam? Co takiego?

– Wykonałaś jakiś ruch za plecami.

Do czorta, a więc zauważyli? No cóż, chyba nie warto się zapierać, jeszcze sami zaczęliby szukać.

– Ach, to! Zorientowałam się nagle, że siedzę na kawałku drewnianej szczapy, z którego usiłowałam wystrugać flet, ale do niczego się nie nadawał. Wrzuciłam go więc do skrzyni z drewnem. Nic więcej nie zrobiłam.

Czy zdoła ich zwieść tym beztroskim, dziecinnym śmiechem? Nie była wcale taka pewna.

Ależ tak, udało się, Heike w zamyśleniu pokiwał głową.

Znów mogła się rozluźnić.

Doskonale, moja droga! rozległ się głos w jej wnętrzu. Jestem z ciebie bardzo zadowolony.

Jak wspaniale czuć wsparcie, mieć świadomość, że ktoś stoi u jej boku! Chociaż w przypływie rozpaczy zapragnęła na moment, by to właśnie Heike i Vinga byli jej sprzymierzeńcami. Moc, która stała za nią, przerażała ją i deprymowała.

Pokonamy ich, Tulo, jesteś moją sojuszniczką i za to czeka cię nagroda!

Znów poczuła się spokojna. Spokojna i silna. Mogła odetchnąć.

W następnej jednak sekundzie Vinga wystraszyła ją niemal do szaleństwa.

– W tym pokoju panuje tak naładowana atmosfera… To nawet coś więcej niż atmosfera – stwierdziła. – Daje się prawie wyczuć odór siarki!

– Nie, nie mieszajmy w to diabła – stanowczo zaprotestował Heike. – I tak jest już całkiem źle.

Zaczął krążyć po pokoju, nie wypuszczając mandragory z dłoni.

– Tulo, odpowiedz mi szczerze! Czy coś ukryłaś tutaj, w tej izbie? Jakąś czarodziejską formułę lub coś podobnego?

– Formułę? Przecież ja nie znam żadnych formuł!

– Jesteś tego pewna?

– Całkowicie! Nie rozumiem…

Teraz i Tula mogła wyczuć pełną napięcia atmosferę w pokoju, aż gęstą od nienawiści i sprzeciwu. Pochwyciły ją mdłości.

– Muszę już iść.

– Nie – stanowczo, choć spokojnie zaoponował Heike. Tula automatycznie usłuchała.

Heike podszedł do narożnej szafki, długo ją badał, obstukiwał, ale mandragora nie poruszała się. Kredens, skrzynia. I tam nic.

Długo stał przy drzwiach, prowadzących do jej pokoju, ale mandragora pozostawała nieruchoma.

– Zaczynam wierzyć, że to istotnie zawisło w powietrzu – rzekł w końcu. – Jego duch albo wola przeniknęły tu do środka.

„Jego?” Jakiego jego? A więc Heike wie, kim jest ten kto darzy mnie taką sympatią, kto mnie tak chwali. Ale ja tego nie wiem.

A może nie chcę wiedzieć? Zatykam uszy na dźwięk prawdy?

Nagle Heike odwrócił się w jej stronę.

– Czy miewasz sny, Tulo?

Serce dziewczyny waliło, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

– Sny? Nie…

– Spójrz mi prosto w oczy. O czym śnisz?

Czyżby on wiedział naprawdę wszystko? Pod siłą jego żółtego spojrzenia na moment zrezygnowała z walki.

– Ale przecież tego właśnie nie wiem! – w głosie zabrzmiała prawdziwa rozpacz. – Coś mi się śni… ale rano nic nie pamiętam!

Ktoś bardzo się na nią rozgniewał. Ryczał z wściekłości. Choć tak naprawdę niczego nie słyszała, ale czuła to każdym nerwem.

Natychmiast więc zmieniła zdanie.

– Nie, głupstwa plotę! Oczywiście nic mi się nie śni. Ale teraz muszę już iść.

W jaki sposób zabiorę flet? Przecież muszę ćwiczyć!

Wskazała palcem na okno.

– Czy to nie rodzice już wracają? – skłamała bezczelnie.

Powiedli wzrokiem za jej ręką, a ona wykorzystując sprzyjający moment wyciągnęła flet ze skrzyni, tyle że nie od razu udało jej się znaleźć rozcięcie w kieszeni spódnicy.

– Mandragora! – zawołał Heike. – Znów się wije!

Błyskawicznie odwrócił głowę i spostrzegł, że Tula usiłuje coś ukryć w kieszeni.

– Flet! – krzyknął. – To flet! Odbierz go jej, Vingo!

Tula z sykiem uskoczyła. Broniła się jak dzika kotka, choć wirowało jej w głowie i dzwoniło w uszach. Cały pokój wypełniło drżenie, powietrze zgęstniało niczym smoła. Tula nie była już sobą, była odmieniona.

Przekrzykując ogłuszający huk, który zrodził się z niczego, Heike zawołał:

– Biegnij, Vingo! Uciekaj stąd! Tu jest śmiertelnie niebezpiecznie!

– A co z tobą? I z Tulą?

– Wyjdź stąd! Nie masz się jak bronić, Vingo. Jesteś zwykłą ludzką istotą!

Podbiegła do drzwi, przyznając słuszność jego słowom.

– A mała Tula?

– Pozostaje całkowicie pod wpływem jego woli. Spróbuję ją uratować.

– Chcesz chyba powiedzieć: uratować cały świat – zawołała Vinga i wybiegła. Ostatnie jej słowa brzmiały: – Och, na miłość boską! Ta dziewczyna jest opętana. Mój Boże!

Opętana? Przez kogo? myślała Tula, broniąc się przed rękami Heikego, usiłującego wydrzeć jej flet. Gryzła, kopała i biła, nie wypuszczając fletu z zaciśniętych palców.

On jednak był od niej silniejszy, on i mandragora. Zdołał wyrwać jej flet z dłoni. Równocześnie Tula usłyszała, jak krzyknął z bólu, gdyż instrument w jednej chwili rozżarzył się do czerwoności.

W izbie pociemniało. W powietrzu, gęstym od skoncentrowanej siły woli, huczał gniew. Tula, wciąż plując i parskając, pochyliła się, starając się odzyskać instrument, ale nie zdołała powstrzymać wuja. Heike cisnął flet w ogień, buzujący w kaflowym piecu, i zamknął drzwiczki.

Powietrze wypełnił dziki wrzask, pokój zatrząsł się, ze ścian pospadały obrazy i ozdobne tace, drobne sprzęty i naczynia fruwały ze świstem po izbie… I nagle na moment zapadła grobowa cisza.

Nie trwała jednak dłużej niż sekundę. Zaraz usłyszeli, jak gniew koncentruje się na zewnątrz w szaleńczo wyjącym wietrze. Hałas był tak potężny, że Tula musiała zasłonić dłońmi uszy. Wicher niczym trąba powietrzna z hukiem wpadł przez komin, jakby zamierzał za chwilę unieść z posad cały dom, ale tylko drzwiczki pieca nagle rozwarły się z trzaskiem, sypnęły się iskry i drobiny żaru i flet ze świstem wpadł w ramiona Tuli.

Graj! napastliwie wrzeszczał tkwiący w niej głos. Graj!

– Nie graj! – krzyknął Heike, podbiegając do Tuli, ale potężna moc odrzuciła go do tyłu. – Nie graj! Czy nie rozumiesz, że swoją grą możesz go obudzić do życia?

Chciała zapytać, kogo miał na myśli, ale moc, która opętała dziewczynkę, była zbyt silna, zmusiła ją, by przytknęła do ust nadpalony instrument.

Nie zdążyła wydobyć z niego ani jednego dźwięku, gdy i nią wstrząsnęło silne uderzenie, wyrywając flet z rąk.

Czy to Heike? pomyślała oszołomiona. Nie, on nie ma aż takiej siły, by przeciwstawić się mocy, która mną zawładnęła.

Nic więcej nie zdążyła pomyśleć, gdyż upadając mocno uderzyła się w głowę i na moment straciła przytomność.

W jednej chwili słabość i nieprzyjemny ból ustały. Nie mogła upłynąć nawet sekunda, bo Heike nadal leżał w tej samej pozycji, właśnie usiłował stanąć na nogi.

A jednak wszystko w izbie się zmieniło, wszystko. Nagle pomieszczenie wypełniło się ludźmi.

Chociaż… czy to ludzie?

Trudno to było stwierdzić. Uderzenie w głowę sprawiło, że Tula nie widziała wyraźnie. I jeszcze ta osobliwa ciemność, jakby ziemia straciła swoją spoistość i zmieniła się w pył.

W mglistym półmroku dawało się rozróżnić wiele postaci. Wszystkie w pozycji obronnej, jakby przygotowane do odparcia czyjegoś ataku. Czyjego – Tula nie wiedziała, gdyż zasłoniły jej widok.

Usłyszała przedziwne, usypiające, ciche mamrotanie.

Zaklęcia, bardziej skomplikowane niż jej, Tuli, mogły się przyśnić. A przecież ona taka dumna była ze swych umiejętności!

Flet? Gdzie mógł być flet?

Nigdzie nie mogła go dojrzeć. Dziwne postacie zasłaniały jej pole widzenia.

Ci, którzy stali tuż przed nią, zwróceni do niej plecami…?

Rozpoznała ich stroje oraz czarną czuprynę mężczyzny i rude loki kobiety. To para, która podeszła do niej w lesie.

Czegóż, u diabła, szukali teraz tutaj?

Tula zorientowała się, że nadal pozostaje pod wpływem owej nieznanej mocy. Wszystkie jej myśli i słowa były złe, nienawistne i wstrętne.

Przed Heikem, osłaniając go, wyrósł niczym wieża olbrzym, szczupły, cały spowity w czerń, w mnisiej opończy z kapturem. Jego twarzy nie dawało się dostrzec, tylko w cieniu kaptura lśniły żółtym blaskiem kocie oczy.

Ujrzała jeszcze trzech innych mężczyzn o obliczach równie zniekształconych jak twarz Heikego, to właśnie dwaj z nich odmawiali zaklęcia w jakimś niezwykłym, obcym języku. Była tam też kobieta, postać niewyraźna, jakby owinięta w welon z mgły, z jednym ramieniem uniesionym jak gdyby w geście ostrzeżenia, skierowanym ku temu, ku czemu wszyscy byli zwróceni, a czego Tula nie mogła dojrzeć. Widziała też czarnowłosą piękność, od której aż biła aura szyderstwa i ironii, i jeszcze jedną kobietę o ogniście czerwonych, wijących się włosach. Postaci było więcej, ale nie widziała pozostałych, gdyż stały w ukryciu.

Monotonne zaklęcia rozbrzmiewały głuchym echem. Nagle Tula usłyszała wściekły ryk, dochodzący z miejsca, ku któremu wszyscy byli zwróceni.

Pochyliła się lekko w bok, by lepiej widzieć…

Tam…

Ależ to…

Nie! Ach, nie! jęknęła w duchu.

Nie!

Nie śmiała głośno krzyczeć, by nie przerywać odmawiającym zaklęcia, ale zapanowanie nad sobą kosztowało ją niewiarygodnie dużo wysiłku.

Stało tam coś tak ohydnego, odpychającego, że omal nie zemdlała z obrzydzenia. Poczuła, że robi jej się niedobrze. Czegoś tak straszliwego nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Zasłoniła oczy dłońmi, ale widok i tak wdarł się w pamięć. Nieduży stwór, ni to człowiek, ni zwierzę, po prostu… potwór, jakiego ludzkie oczy nie widziały. Aura zła otaczała go niby szara, pokryta kurzem substancja, płaskie uszy wyrastały z łysej czaszki, zamiast oczu żółte szczeliny, z których emanowało wszechogarniające zło, długi, przypominający dziób nos nad ziejącą sykiem przepaścią gardzieli drapieżnego ptaka, z której wyłaniał się szary, ruchliwy jęzor. Dłonie, czy raczej szpony wystające spod pokrytej kurzem brunatnej peleryny, kurczowo zaciskały się na jej flecie.

A więc to właśnie jest moc, której była posłuszna i którą za wszelką cenę pragnęła zadowolić?

Z ust Tuli wyrwało się przeciągłe, żałosne „Nieee!”

Jeden z trzech mężczyzn o zniekształconych twarzach zareagował natychmiast:

– Dominiku! Villemo! Uciszcie ją!

– Dobrze, Tengelu.

Dwaj pozostali kontynuowali zaklęcia.

Ale Tula już umilkła, a prawdę powiedziawszy, oniemiała. Dominik? I Villemo? I Tengel Dobry? Ale przecież oni nie żyją! Od dawna!

Nie, nie, to przecież…

Ale jeśli to prawda, wiedziała także, kim są pozostali. To dotknięci i wybrani z rodu Ludzi Lodu. Ci dwaj mężczyźni, którzy odmawiają zaklęcia… Jednym musiał być Ulvhedin, a drugi, ten przerażający i jednocześnie pociągający demon, to nie mógł być nikt inny jak Mar!

Wielkie nieba, co to wszystko ma znaczyć?

Sol o czarnych lokach, Ingrid – o płomiennie czerwonych, a władcza kobieta z pradawnych czasów to musiała być Dida, wielokrotnie wspominana w kronikach Ludzi Lodu.

Jak wszyscy członkowie rodu, Tula także potrafiła wyliczyć swoich przodków z pamięci.

Byli wśród nich młodzi mężczyźni, jeden właściwie jeszcze chłopiec. Zgadywała, że mógł to być Niklas albo Trond. I jeszcze kilkoro, którzy najpewniej żyli nieskończenie dawno temu i których imion z pewnością nikt żyjący nie znał. Ale ten wysoki cień przed Heikem?

„Mój szczególny opiekun”, powiedział kiedyś Heike.

Wędrowiec w Mroku!

Przecież on przebywał na Południu! Czy naprawdę dotarł aż tutaj?

I wszyscy oni tworzyli zwarty front przeciwko jednemu wrogowi!

Kiedy Tula uświadomiła sobie całą prawdę, wydawało jej się, że serce zaraz pęknie jej z żalu i rozpaczy.

Tengel Zły!

To właśnie jego mogła wywołać!

– Nie chcę już więcej grać! – ze strachem zawołała do Villemo i Dominika, stojących blisko niej, gotowych w każdej chwili jej bronić.

Stwór siedzący na środku pokoju znów wściekle syknął i flet ze świstem pofrunął w powietrzu, uderzył Tulę w twarz, a potem błyskawicznie został wciśnięty w jej ręce.

Nagle Tula doznała pewności, że Tengel Zły, który stał przed nią, nie był rzeczywistą, żywą osobą, lecz wytworem jej myśli, takim, jakim kilkakrotnie widziano go i opisywano w Dolinie Ludzi Lodu. Gdyby jednak Tula zdołała zagrać na flecie, gdyby znalazła ostateczną, pełną melodię, ukazałby się we własnej osobie. Żywy – i śmiertelnie niebezpieczny.

Z pewnością nie od razu pojawiłby się tutaj, w domu. Prawdopodobnie obudziłby się do życia na Południu, w miejscu swojego spoczynku, i dopiero za jakiś czas dotarłby na Północ i rósł w siłę, aż jego złe moce opanowałyby cały świat. Bo on przecież pił wodę ze źródła zła.

Kolejne dźwięki całego taktu szumiały jej w głowie, ułożyła się z nich cała melodia, dysharmoniczna, przenikliwa, lecz wyraźna. To on przekazywał ją do jej mózgu przy pomocy siły myśli. W tym pomieszczeniu znajdowała się tylko jedna słaba osoba i była nią oczywiście ona, Tula. Uległa jego woli.

– Ja nie chcę – poskarżyła się, gdy flet nieubłaganie został podniesiony ku jej ustom.

Dominik wyciągnął rękę, chcąc go jej odebrać, ale Tula tak mocno zaciskała na nim palce, że nie dało się ich rozewrzeć.

Teraz Tengel Zły miał przewagę.

Dida podniosła dłoń.

– Mar! – rzekła prosząco.

Mar, człowiek z Taran-gai, podniósł głos. Tula usłyszała krótkie zaklęcie, wypowiedziane w tajemniczym, gardłowym języku.

I nagle w izbie znalazł się jeszcze ktoś. Drobna istota, delikatna, lecz pełna godności, o migdałowych oczach i długich lśniących włosach. Podeszła do Tengela Złego i Tula ku swemu zdumieniu ujrzała, jak potwór odskoczył w tył, parskając i plując na wszystkie strony.

Stracił panowanie nad Tulą i Dominik natychmiast wyjął flet z rąk dziewczyny. Podał go Shirze, kimże innym bowiem mogła być nowo przybyła, jak nie Shirą, tą, która nabrała jasnej wody u Źródeł Życia. Biegun przeciwny i śmiertelny wróg Tengela Złego, jedyna osoba, której naprawdę się obawiał.

Shira nie odezwała się ani słowem, uśmiechnęła się tylko do złego stwora, a potem wyjęła maleńką flaszkę i wylała z niej kilka kropel na flet.

W mgnieniu oka instrument został unicestwiony.

Shira podeszła do Tuli. Dziewczyna nigdy jeszcze nie widziała bardziej przejrzystych oczu. Młoda Euroazjatka, córka Vendela Gripa i wnuczka szamanki z Taran-gai, lekko pomachała dłonią przed oczami Tuli i już, już po strachu, melodia ulotniła się z głowy. Na zawsze! Tula nabrała pewności, że już nigdy jej sobie nie przypomni. Ulga, jaką przy tym odczuła, była niezwykłym, fizycznym wprost doznaniem.

Osunęła się na podłogę, zdruzgotana, pełna żalu, że to właśnie ona doprowadziła do tak dramatycznych wydarzeń.

W uszy wdarł się jej rozdzierający okrzyk zawodu i wściekłości, musiała zatkać je palcami, a i tak dźwięk ten przenikał do szpiku kości swą ostrością. Z każdą chwilą jednak stawał się coraz cieńszy, cichł, nikł gdzieś w niezmierzonej dali.

Wreszcie zapadła cisza. W powietrzu zawisł jedynie obrzydliwy fetor, na który Tula dotąd nie zwracała uwagi. Źródłem takiego smrodu mógł być jedynie Tengel Zły.

Sporo czasu jeszcze upłynęło, zanim nareszcie zdecydowała się opuścić ręce i otworzyć oczy.

Izba była pusta, został jedynie Heike, blady i wycieńczony. Podłogę zaścielały skorupy naczyń i filiżanek, drzwiczki pieca zostały wyrwane z zawiasów, płonące węgle wyżarły dziury w podłodze, obrazy pospadały z gwoździ.

Ale walka była zakończona.

I wygrana.

Tengel Zły musiał zawrócić do miejsca swego spoczynku, od nowa skazany na czekanie, aż pojawi się kolejny muzyk, by obudzić go grą na flecie.

Dlatego właśnie poszukiwał szczurołapa z okolic Hameln. Dlatego czekał przez sześć niemal setek lat.

Na kogo?

Na tego, kto sprowadził na niego sen. Musiał to być jakiś flecista, z legend jednak wynikało, że Tengel nigdy nie spotkał szczurołapa. A zatem to ktoś inny.

Ktoś, kto nigdy więcej się nie pojawił.

Dopiero kiedy Tuli dostał się w ręce zaczarowany flet, trwający w półśnie Tengel Zły dostrzegł szansę dla siebie. To on ponaglał Tulę, pomagał jej odnaleźć właściwy trop.

A ona bezwolnie weszła w zastawioną przez niego pułapkę.

O tym wszystkim rozmawiali Tula i Heike, starając się uprzątnąć pole walki. Wróciła Vinga, ogromnie wzburzona, gdyż zrozumiała, iż w małym domku Erlanda z Backa miały miejsce niesamowite wydarzenia. I ona pomagała w zaprowadzeniu porządku, próbowała naprawić zniszczone sprzęty. Starannie wietrzyła, bo, jak powiedziała: „Nigdy jeszcze mój nos nie musiał znosić takiego smrodu. To dopiero stary cap!”

I chyba miała rację.

Tula krążyła po izbie i osłabłymi rękami podnosiła z podłogi miłe sercu przedmioty, które spotkał tak przykry los. Wprawdzie wcześniej nie poświęcała im zbyt wiele uwagi, ale teraz serce ściskało jej się z żalu na widok filiżanki z utrąconym uchem czy pękniętej doniczki. Matka tyle razy gładziła je z miłością, podczas gdy Tula, mrucząc pod nosem, nazywała sentymentalizmem przywiązanie do rzeczy martwych. Teraz zrozumiała, jak wielkie mogą mieć znaczenie dla człowieka.

Na łzy nie było tu miejsca. Tula była zbyt wzburzona, zbyt skamieniała. Odczuwała jedynie gniew, który dławił ją w piersiach.

– Moi kochani – prosiła. – Błagam, nie mówcie o tym nic matce i ojcu! Nie zniosłabym tego!

Heike położył jej dłoń na ramieniu.

– Wiesz, że nie mamy takiego zamiaru.

– Mogę wziąć na siebie winę za wszystko, czego nie uda nam się naprawić. Powiedzcie, że upuściłam zastawioną tacę.

– Wszystko będzie w porządku. Wiemy przecież, że w całej historii z naszym straszliwym przodkiem nie ty zawiniłaś. Bądźmy tylko wdzięczni przyjaznym mocom, że wszystko tak dobrze się skończyło.

– To ja powinnam być wdzięczna – odparła Tula z zamglonymi od smutku oczami.

Tula dostała, doprawdy, porządną nauczkę!

Być może na nią sobie właśnie zasłużyła.

Загрузка...