ROZDZIAŁ V

Dopiero kilka dni później Tula przypomniała sobie o flecie.

Nastał bardzo pracowity czas, sam środek żniw, Tula harowała tak ciężko, że wieczorami była śmiertelnie zmęczona, nigdy bowiem nie robiła niczego połowicznie. Albo angażowała wszystkie swoje siły, albo nie robiła w ogóle nic.

Było już późne popołudnie, kiedy zasiedli przy jadalnym stole w domu Erlanda i Gunilli. Spłachetki pola, należące do rodziny, nie były duże i sami mogli sobie z nimi poradzić, nie musieli wynajmować ludzi do pomocy.

– Świetnie się dzisiaj spisaliśmy – rzekł Erland zadowolony. – Naprawdę umiesz pracować, Tulo! I taka zrobiłaś się silna!

Gunilla nic nie mówiła, tylko patrzyła na córkę. To prawda, mieli wszelkie powody do dumy ze swego dziecka. Najbardziej zachwycało w Tuli to, że zachowała w sobie dziecięcą czystość i naiwną ufność. To dawało pewność, że nie popełni żadnego głupstwa, wkraczając w pełen intryg i oszustw świat dorosłych. Ale czy nie stanie jej się jakaś krzywda? Tak niewiele wiedziała o ciemnych stronach życia. O złych skłonnościach, o zabójstwie i śmierci, o grzechu i pożądaniu. Mała Tula była taka czysta, taka czysta, wystarczyło spojrzeć w jej kryształowo niewinne oczy!

Gunilla zdawała sobie sprawę, że powinna porozmawiać ze swoją córką o życiu i rozmaitych kobiecych problemach, o tym, na co może zostać narażona, o małżeństwie. Nie mogła jednak się na to zdobyć. Gdy nadarzała się okazja do takiej rozmowy, matce jakby nagle odbierało mowę. Ale nie można obwiniać za to Gunilli z pewnością niewielu ludzi miało tak przykre doświadczenia jak ona. Przecież tylko niezłomna miłość Erlanda wyzwoliła ją od panicznego lęku przed ludźmi. Wymagać od niej, by odbyła poważną rozmowę z córką, to doprawdy za wiele.

Nie mogła też prosić o to Siri. Siri także dręczyły zbyt bolesne wspomnienia. A Ebba, nie ujmując niczego przybranej matce Gunilli, nie była odpowiednią osobą, by pokierować dziewczyną.

Gunilla zadrżała na samą myśl o wychowywaniu Tuli przez Ebbę.

Kiedy wszyscy udali się na poobiednią drzemkę, Tula także umknęła do swego pokoiku.

Szybko przekonała się, że wybrakowany flet absolutnie nie nadaje się do użytku. Nie przypuszczała, by istniało coś takiego jak ćwierć odległości między dźwiękami gamy, ale teraz niczego nie była już pewna. Próby wypadały żałośnie, zrezygnowała więc i podjęła ćwiczenia na swoim starym, dobrym flecie. Uważała, że gra już zupełnie nieźle.

Tej nocy znów nawiedziły ją nieprzyjemne sny, dręczące, dławiące koszmary. Następnego ranka nic jednak nie pamiętała, męczyło ją jedynie niejasne przeczucie, że ktoś od niej czegoś chciał. Miała wrażenie, jakby coś strasznego, przerażającego, kusiło ją i pociągało.

Spiesz się, Tulo! Szybko! Takie przeświadczenie pozostało jej po śnie.

Kaleka?

Nie, nie mogę jechać do niego jeszcze raz, nie wolno mi, broniła się. Wiem, że on mnie potrzebuje, mnie także potrzebna jest jego przyjaźń, ale nasza znajomość nie może przerodzić się w nic więcej. Nie może zmienić się w miłość, w żaden trwały związek. Nie wolno mi dopuścić, by cierpiał z powodu nieodwzajemnionej miłości i marzeń, które legną w gruzach. Bo Tula Backe nie została stworzona do głębszych uczuć ani też do nich nie dojrzała, a on wszystko traktuje tak poważnie! Owszem, nie miałabym nic przeciwko temu, by spędzić z nim noc, poznać go bliżej, czule pieścić. Przypuszczam, że mógłby okazać się świetnym kochankiem, jeśli w ogóle jest do tego zdolny, bo przecież tak naprawdę to nigdy nie wiadomo. Ale muszę się trzymać odeń z daleka, muszę! Zresztą nie będzie to wcale takie trudne, bo matka i ojciec nigdy nie zgodzą się, bym jeszcze raz pojechała do miasta.

Następnego dnia znów nie mogła odnaleźć spokoju. Coś – albo może ktoś – poganiał. Ktoś widać ogromnie się niecierpliwił.

Zwykli ludzie nie odebraliby być może takich subtelnych impulsów, ale Tula różniła się od innych. Była o wiele wrażliwsza, potrafiła na przykład wyczuć niepokój w gromadzie ludzi, a nawet zwierząt, a rozmawiając z kimś odbierała nastawienie rozmówcy do niej, wyczuwała jego stan psychiczny, strach czy też radość, choć starał się tego nie okazywać.

Teraz rozmaite wrażenia wprost nacierały ze wszystkich stron, ale ona nie potrafiła określić ich źródła. Wiedziała jedynie, że przyprawiały ją o nieustanny niepokój.

Ćwiczyła na flecie w swoim pokoju, ale targało nią tysiące sprzecznych uczuć. Zniecierpliwiona rzucała flet w kąt i siedząc na łóżku wciskała się w ścianę. Podciągała kolana i w niewygodnej pozycji, z głową opartą o ścianę, usiłowała domyślić się przyczyn swego jakże denerwującego stanu.

Uporczywie narzucała się jej jedna jedyna konkluzja, a mianowicie że źle postąpiła wobec kalekiego właściciela sklepu z instrumentami muzycznymi.

Jej palce odruchowo poszukiwały fletu, ale kiedy zaczęła grać, zorientowała się, że trzyma w dłoniach ten „zaczarowany”. Ze złości nie przerywała gry. Do licha, cóż to za kocia muzyka, jakie przenikliwe, wdzierające się w uszy tony.

A jednak nie wypuszczała go z rąk. Rozgniewana, wzburzona, usiłowała wydusić z nieszczęsnego instrumentu jakąś melodię. Szukała i próbowała, odrzucała i znajdowała kolejne nieznośne dźwięki.

Wreszcie wpadł do pokoju rozgniewany ojciec.

– Na miłość boską, Tulo, chcesz nas wszystkich doprowadzić do obłędu?

Wówczas Tula zorientowała się, że przez jedną krótką chwilę odczuwała coś na kształt spokoju. Ojciec zakłócił ją, miała ochotę w odwecie rzucić się na niego z pazurami.

Obrażona na cały świat, w paskudnym humorze, położyła się spać.

Jaki to sen przyśnił się jej tej nocy?

Obudziła się z jękiem, ale niczego nie mogła sobie przypomnieć. Miała jedynie wrażenie jakby… jakby ten ktoś albo coś był z niej zadowolony.

I tego się tak bardzo wystraszyła?

Stało się tak, że w wolnych chwilach grę na flecie ćwiczyła w lesie, w ten sposób przynajmniej nikomu nie przeszkadzała. Dobry flet od dawna już leżał zapomniany w kącie. Nie stanowił już dla niej wyzwania, zbyt dobrze sobie z nim radziła. Teraz jej ambicje rozbudzał ów nieudany instrument. Tak bardzo chciała za wszelką cenę wydobyć z niego przyzwoitą melodię, choć on z całych sił zdawał się temu opierać.

Tak zawzięta, tak głupio, fanatycznie wprost uparta potrafiła być jedynie Tula.

Jej sny znów zmieniły swój charakter. Rano prawie ich nie pamiętała, pozostawało jedynie zamglone poczucie, że coś usiłuje do niej przemówić, nalega. Owo coś było niesprecyzowane i na tyle ulotne, że klarownego obrazu nigdy nie zdołała zachować do świtu, tyle że raz usiłowało się przypodobać, to znów groziło i straszyło. Kiedy miała wrażenie, że jest z niej zadowolone, odczuwała to jako wielki triumf, gdy nie dawała powodów do satysfakcji, czuła, że cały świat sprzysiągł się przeciw niej i gniewała się na siebie tak bardzo, że ściskało ją w żołądku.

Przez cały ten czas, we dnie i w nocy, wibrowała w niej niecierpliwość. Minęła jesień, nadeszła zima, na szczęście łagodna. Kiedy było naprawdę zimno, Tula chodziła do opuszczonej szopy, nie mogła bowiem przestać ćwiczyć.

Zmieniała się. Coraz więcej czasu spędzała w samotności, żyła jakby poza dniem powszednim, jakby codzienność już jej nie obchodziła. Z wielkim trudem udawało jej się zachować pewne pozory, by nie wzbudzić podejrzeń rodziców. Kiedy tylko mogła, biegła do lasu i ćwiczyła.

Napłynął nowy, jeszcze inny niepokój. Bezustannie nasłuchiwała czegoś, sama nie wiedząc, czego. Miała wrażenie, że cały otaczający ją świat wstrzymał oddech. Zaczęła odczuwać zadowolenie z siebie, nie znajdując niczego, co usprawiedliwiałoby to uczucie.

Czasami ogarniał ją strach. Zauważała powolne, lecz nieodwołalne zmiany, jakie w niej zachodziły, nagłe podniecenie, pośpiech, ale niczego nie rozumiała.

Ukojenie przynosiła jej tylko gra na flecie. W chwilach gdy mogła ćwiczyć na opornym instrumencie, zapominała o strachu, cała oddawała się dziwacznej muzyce. Szło jej coraz lepiej, naprawdę zauważała, że czyni postępy. Nieśmiałe urywki melodii, fragmenty, które udawało jej się wywołać z zaczarowanego fletu, były coraz lepsze. Wszystko ją wtedy cieszyło. Powietrze aż gęste było od radości, płynącej nie tylko z jej własnej dumy, lecz także… czyjejś satysfakcji?

Cóż za przedziwne uczucie!

Musiał jednak nadejść dzień, w którym Gunilla odbyła poważną rozmowę z mężem.

Z oczu wyzierał jej głęboki niepokój.

– Czyżbyśmy tracili naszą małą dziewczynkę, Erlandzie?

Natychmiast zrozumiał, o co jej chodzi.

– Rzeczywiście. Tula zachowuje się dziwnie. Jakby w ogóle przestała się nami przejmować.

Gunilla wyciągnęła rękę nad stołem i przerażona uścisnęła dłoń męża.

– Czy zauważyłeś wczoraj, jaki wyraz triumfu miała w oczach? Wydała mi się… wydała mi się po prostu zła! Nasza mała Tula!

Jej głos załamał się. Erland nie wiedział, co powiedzieć, był równie zatroskany jak żona. Dziewczyna wyślizgiwała im się z rąk. Kiedy z nią rozmawiali, odpowiadała półsłówkami, w jednej chwili była znużona i zawiedziona, to znów triumfująco wyniosła.

– Wiesz chyba, że jest teraz w bardzo trudnym wieku – powiedział ostrożnie.

– Tak, to prawda, Erlandzie, tacy jesteśmy bezradni! Pamiętasz, kiedy miałam tyle lat, co ona, trudno było mi się zwrócić do Ebby z moimi kłopotami. Z pewnością rozumiesz, że nie była właściwą osobą do takich rozmów. I my także nie potrafimy sobie z tym poradzić. Mała Tula nie ma do kogo się zwrócić. Co jej odpowiem, kiedy zacznie zadawać pytania? Jak jej pomożemy? Co mamy jej do zaofiarowania?

– Miłość – odparł Erland.

– To prawda, ale nie potrafię zdobyć się na to, by podejść do niej i zapytać: czy masz jakieś kłopoty, Tulo? A ty, Erlandzie?

– Nie, Gunillo, ani ty, ani ja nie umiemy sobie z tym poradzić. Musimy poczekać, czas jest najlepszym lekarzem.

Siedzieli pogrążeni w milczeniu, zasmuceni, trzymając się za ręce. Serca ściskały im się z bólu. Bali się o swą ukochaną córkę.

Tula ćwiczyła grę na flecie. Miała stałe miejsce w lesie, ukryte przed wzrokiem ludzi, i tu przychodziła, kiedy nawiedzał ją ów koszmarny niepokój. Wiedziała, że jedynie dźwięki fletu mogą przywrócić jej spokój ducha.

Zimowy dzień był na tyle ciepły, że mogła grać na dworze. Ziemi nie pokrywał śnieg ani szron, pod stopami szeleściły jedynie zeschłe liście borówek.

Uważała, że nareszcie zaczęła sobie radzić z zawiłym układem otworów we flecie, udało jej się wydobyć z instrumentu coś na kształt melodii. Gdyby Tula przyszła na świat jakieś sto lat później, być może pojęcie muzyki atonalnej rozjaśniłoby jej nieco w głowie. Ten flet był jednak jeszcze bardziej skomplikowany, tak dysharmoniczny, że jego dźwięków nie można było nazwać muzyką.

A jednak była zdania, że coś osiągnęła.

Znalazła motyw przewodni. Oczywiście wibrował nieprzyjemnie w połówkach i podzielonych połówkach dźwięków, ale w każdym razie miała punkt wyjścia, na razie tylko pięć tonów, na których mogła budować dalej. Jeden z nich był na pewno niewłaściwy, słyszała to, ale jak go wyłowić…

Od nowa wygrywała sekwencję dźwięków, i jeszcze raz, i jeszcze. Przeklinała i płakała, już wydawało jej się, że znalazła rozwiązanie, i znów wątpiła. W końcu odrzuciła flet daleko, by zaraz go podnieść i zacząć od nowa, podjąć ostatnią desperacką próbę.

Nagle uniosła głowę. Co to było?

To, w co się wsłuchiwała… Świat, który wstrzymał oddech… Pojawił się w nim jakiś nowy element.

Wołanie?

Nie, oczywiście, że nie. Odpowiedź?

To także nie.

Echo! Lepiej nie potrafiła tego określić. Echo niesione wiatrem.

Ech, co za głupstwa sobie wyobraża!

Drgnęła. Z lasu wyłoniło się dwoje ludzi. Zauważyli ją i właśnie do niej się zbliżali.

Czy już w żadnym miejscu nie może mieć nawet odrobiny spokoju?

Przybysze, mężczyzna i kobieta, byli pięknie ubrani, choć może ich stroje nie stanowiły ostatniego krzyku mody. Wydawały się jakby ponadczasowe. Obydwoje odznaczali się niezwykłą urodą, mogli mieć około trzydziestu lat, może nawet mniej. Mężczyzna o bardzo ciemnych włosach i śniadej cerze przywodził na myśl ludzi z Południa, kobieta była ruda, o wyrazistych rysach twarzy. Tula wpatrywała się w nich oszołomiona. Czy byli rodzeństwem? Przecież tak bardzo różnili się kolorem włosów i skóry, ale ich oczy…?

Oczy mieli tak zdumiewająco podobne, w identycznym bursztynowym kolorze, o odcieniu tak niezwykłym, że nie mogły istnieć na świecie dwie rodziny, których potomkowie mieliby oczy o takiej barwie.

Więcej nie zdążyła pomyśleć, gdyż kobieta przemówiła do niej:

– Przynosimy pozdrowienia od twoich rodziców, Tulo. Pragną, byś natychmiast wróciła do domu.

Tula odczuła narastającą irytację, która nachodziła ją zawsze, gdy coś zakłócało jej ulubione zajęcie.

Mężczyzna powiedział pięknym, niskim głosem:

– Bardzo się o ciebie niepokoją. Jeśli możesz, spędzaj z nimi więcej czasu. Nie oddalaj się i nie ukrywaj, bądź znów dawną Tulą, którą wszyscy tak kochali!

Chciała zaprotestować, wyjaśnić, że więcej z niej pożytku, kiedy jest w lesie, i że dość długo już dawała dowody swej głupoty, grzecznie się sprawując. Jednakże struna przebiegłości, której nie poznawała – jak gdyby ktoś inny ją nastroił – nakazywała jej milczenie. Zaleciła uległość, udawanie, że nadal jest miłą, dobrą dziewczynką.

– Nie wiedziałam, że się niepokoją – odparła swym dawnym dziecinnym głosem, co robiła wówczas, gdy chciała wywrzeć korzystne wrażenie. – Zaraz wracam do domu.

Ukłoniła się głęboko i pobiegła przez las.

Dopiero później zorientowała się, że obcy przybysze nie zdradzili swoich imion, a ją dobrze znali!

Narastało tkwiące w niej niezadowolenie. Ale czy w niej? Czy nie tkwiło ono w powietrzu? Czy nie otoczył jej nagle lodowaty, zimny chłód? Czy nie hulały wokół niej rozgniewane wiatry?

– I co mam teraz zrobić? – poskarżyła się głośno i przystanęła. Podniosła głowę, spoglądając w niebo. – Przecież przed chwilą byłeś ze mnie taki zadowolony!

Słysząc wypowiedziane przez siebie samą słowa, jęknęła. Czyżby naprawdę z kimś rozmawiała?

Ci ludzie…? Sprowadzili na nią jeszcze większy niepokój, teraz nie wiedziała już, czego ma się trzymać.

Targane podmuchami powietrze wirowało wokół niej ze świstem niczym stado rozdrażnionych smoków. Wzburzona, zdezorientowana, wyciągnęła z kieszeni zaczarowany flet i zaczęła grać.

Gdzie się podziało owych pięć tonów?

Jakie one były?

Tula wpadła w histerię. Wichry zawodziły wokół niej, rozwiewały włosy, niemal zrywały ubranie.

Jęknęła ze strachu, ale to nie rozhulane wiatry tak ją przeraziły, lecz fakt, że nie mogła przypomnieć sobie tych pięciu dźwięków.

Nie pamiętała, jak brzmiały!

– I co ja teraz zrobię? – rozszlochała się zrozpaczona – Zapomniałam! Wszystko zapomniałam!

Całkiem przybita weszła na podwórze.

Gunilla wybiegła jej na spotkanie.

– O, jesteś nareszcie! Wejdź do środka, przyszedł list!

Matka była taka uradowana! Tula jednak zachowała całkowitą obojętność.

Kiedy weszły do ciepłej, przytulnej kuchni, gdzie siedział ojciec z wyrazem zadowolenia na twarzy, matka wzięła do ręki leżący na stole list.

– To od Heikego i Vingi – mówiąc to aż zarumieniła się z radości. – Vinga pisze, że odwiedzili kochaną Annę Marię Olsdotter, chyba ją pamiętasz? Ach, Boże, czy to już naprawdę upłynęło pięć, a może sześć lat od jej konfirmacji?

Tula na odczepnego pokiwała głową. Naturalnie, pamiętała Annę Marię, cichą, spokojną i łagodną dziewczynę, ale cóż, u licha, obchodziła ją świętoszkowata konfirmantka?

Aż się wzdrygnęła, zdając sobie sprawę z własnych myśli. Nigdy dotąd nie myślała w ten sposób!

Matka mówiła dalej, a ojciec, słuchając jej słów, rozjaśniał się coraz bardziej.

– Wyobraź sobie, Tulo, że Anna Maria wychodzi za mąż! Za bardzo sympatycznego człowieka, który jak ulał pasuje do tej poważnej dziewczyny. Nazywa się Kol Simon, pochodzi z Walonów. I najważniejsze: Heike i Vinga są w drodze do nas! Są… No tak, mogą tu być w każdej chwili, poczta przecież kursuje niewiele szybciej niż podróżni. Ach, musimy natychmiast przejrzeć zapasy; trzeba ich ugościć tym, co mamy najlepszego, na pewno przyjadą zmęczeni i głodni! Erlandzie, gdzie ich położymy?

Matkę i ojca pochłonęły plany przyjęcia tak mile widzianych gości.

Tula jednak odczuła dławiący niepokój. Wuj Heike tutaj? Dlaczego? Ta myśl była odpychająca aż do obrzydzenia. Tula nie mogła pojąć, dlaczego tak się dzieje, przecież zawsze bardzo podziwiała Heikego.

Ach, nie wolno mu tu przyjeżdżać, co mam robić, myślała gorączkowo, zaciskając zimne, spocone dłonie.

– Ja… chyba nie najlepiej się czuję – oznajmiła. – Czy mogę się położyć?

Rodzice od razu stali się natarczywie troskliwi, ale Tula szczęśliwie znalazła się w łóżku jak chciała. Była przy tym tak wzburzona, że zapomniała zapytać o owych dwoje ludzi spotkanych w lesie, tych, którzy przynieśli wiadomość od rodziców.

Matka i ojciec także nie wspomnieli o nich ani słowem.

Ktoś ma władzę nad moimi snami.

Taka była pierwsza myśl Tuli, kiedy obudziła się następnego dnia rano.

Najtrudniejszy w tym wszystkim był jednak fakt, że tak rzadko pamiętała, co jej się przyśniło.

Ktoś kierował ku niej ogromny gniew.

Świadomość, że jest narażona na złość tak groźną, działała na nią paraliżująco.

Ten ktoś, kogo często widywała w snach, lecz rano nigdy nie mogła przypomnieć sobie jego wyglądu… Ten ktoś oznaczał wielkie niebezpieczeństwo.

Wielkie niebezpieczeństwo. Nie pomagało, że czasami wyrażał swą aprobatę i chwalił za dobre sprawowanie, zachęcał ją uśmiechem. W pamięci Tuli zawsze zostawało wrażenie czegoś straszliwego, przed czym się cofała, usiłując uciec. Choć jednocześnie starała się robić wszystko, byle tylko go zadowolić i doczekać się słowa uznania.

Jakie to wszystko skomplikowane!

– Co mam robić? – szepnęła żałośnie.

Nagle pojawiło się wspomnienie ze snu.

Dźwięki. Niesamowite dysonanse.

Melodia! Pięć zapomnianych tonów!

Już je prawie złowiła… Uchwyciła w każdym razie przybliżone brzmienie, ale mimo usilnych prób nie mogła zanucić ich dokładnie. Flet? Nie, w domu nie mogła ćwiczyć.

Do diabła!

Tula zdawała sobie sprawę, że żałosne dźwięki, które wydobyła, nie wystarczały. Wiele jeszcze brakowało do skończonej melodii, to był zaledwie okruch, urywek, jeszcze nawet nie takt. A i tak go zgubiła!

Że też nie zanotowała sobie ich nigdzie, kiedy miała je świeżo w pamięci! Choć jak miała zapisać takie nuty? No, mogła przecież odrysować wzór otworów na flecie i w jakiś sposób je oznaczyć.

Poderwała się z łóżka i zaczęła ubierać. Czuła akceptację, jakby napływające zadowolenie. Tak, właśnie tak powinna postąpić. Straszliwy gniew przestał już być tak intensywny.

Pospiesz się, Tulo! Szybciej!

Wiedziała, że nie są to jej myśli. Ktoś nią kierował.

I nagle z izby obok dobiegły ją głosy, obce głosy. Tula znieruchomiała. Czy to ci ludzie, których spotkała wczoraj, ci, co tak pomieszali jej w głowie, że zapomniała melodię, którą dopiero co udało jej się wygrać? Nasłuchiwała uważnie.

Nie, to nie oni. Rozmowa toczyła się po norwesku!

Och, nie! Czyżby Heike i Vinga już przyjechali? A ona tyle jeszcze miała do zrobienia! Musiała biec do lasu i grać, ćwiczyć, to takie ważne, takie ważne!

Znów poczuła, jak ściska ją w żołądku; w ostatnich miesiącach często się to powtarzało. Od czasu jej odwiedzin u młodego sprzedawcy instrumentów!

W ten, oczywiście, sposób odzywały się jej wyrzuty sumienia, poczucie winy, że tak drastycznie zerwała ich znajomość. Miała wielką ochotę napisać do niego, opowiedzieć o swym oddaniu, rozjaśnić jego szary powszedni dzień. Jeśli, rzecz jasna, choć trochę go obchodziła, nie była tego wcale taka pewna.

Właściwie jednak nie miała wątpliwości, pod tym względem świetnie się rozumieli.

Ale przecież nie znała nawet jego adresu. „Dla sprzedawcy instrumentów muzycznych w Wexio”. To chyba zbyt mało dokładne, sklepików tej specjalności mogło być w mieście więcej.

Była już ubrana. Jakimś sposobem pewnie uda jej się przemknąć niezauważenie obok gości i dostać do lasu, gdzie znów będzie mogła ćwiczyć.

W tej chwili to jedno było najważniejsze.

Przeszła do sąsiedniego pokoju.

Pochwyciły ją nasilające się mdłości, ujrzała bowiem gości, zagłębionych w rozmowie z rodzicami. Ciotka Vinga, zawsze taka elegancka, taka młoda i jaka piękna! Zwrócony plecami do Tuli siedział wuj Heike, górujący nad innymi niczym olbrzymi demon o niezwykle szerokich ramionach, z grzywą gęstych czarnych włosów.

Po co tu przyjechali? Ona nie chciała ich widzieć, nie miała dla nich czasu.

A przecież zawsze byli dla niej parą chodzących ideałów!

Tulę oblał zimny pot.

W myślach nie przestawała nucić tego, co, jak uważała, było w przybliżeniu urywkiem melodii. Byle tylko nie zapomnieć rytmu, nie zgubić gdzieś znowu tonów!

Nie wiedziała, że Heike i Vinga przyjechali późnym wieczorem poprzedniego dnia, kiedy ona już spała. Nikt nie chciał jej budzić.

Nie wiedziała też nic o rozmowie, jaką rodzice przeprowadzili z gośćmi.

Na życzliwe pytania Heikego o Tulę Gunilla i Erland odpowiadali wymijająco, półsłówkami. W końcu Heike ujął Gunillę za rękę i zapytał wprost:

– Z Tulą dzieje się coś niedobrego, prawda? Coś, co bardzo was niepokoi?

Z początku Gunitla i Erland popatrzyli po sobie bezradnie, aż wreszcie Gunilla zdecydowała się odrzucić wszelkie opory i poprosiła zrozpaczona:

– Och, Heike, ty jesteś naszym przyjacielem, tak bardzo mi pomogłeś, kiedy byłam młodziutką dziewczyną… Czy nie mógłbyś pomóc teraz naszej córce, tak jak wówczas mnie? Wiesz, że nie miałam do kogo się zwrócić, a ty potrafiłeś mnie wysłuchać i zrozumieć. Tula także nie ma nikogo, z kim mogłaby porozmawiać o swoich kłopotach, bo my, chociaż bardzo ją kochamy, nie umiemy zdobyć się na taką rozmowę. Nie wiemy, dlaczego tak bardzo się zmieniła przez ostatnie pół roku, ale najwyraźniej potrzebuje pomocy! Inaczej możemy ją stracić, wyraźnie to przeczuwamy. Czy nie mógłbyś z nią pomówić? Sprawić, by wyznała, dlaczego z pogodnej, roześmianej dziewczynki stała się kimś zupełnie innym, kogo trudno jest nam wręcz poznać!

Heike położył jej swe wielkie, ciężkie dłonie na ramionach.

– Po to właśnie przyjechaliśmy – rzekł ciepłym, spokojnym głosem.

Erland wstał.

– Chcesz powiedzieć, że wiesz…?

Heike odwrócił się w jego stronę typowym dla niego powolnym ruchem.

– Nie wiem wcale, co się wydarzyło. Przekazano mi jedynie ostrzeżenie, że jeden z Ludzi Lodu znalazł się w ogromnych kłopotach. Pojechaliśmy najpierw do Anny Marii, gdyż ona prosiła o pomoc w zupełnie innej sprawie. Tam jednak otrzymałem kolejne ostrzeżenie: chodzi o Tulę.

Wyglądało na to, że rodzice dziewczyny niczego nie rozumieją. Gunilla rzekła powoli:

– Jak wiesz, w naszej gałęzi Ludzi Lodu nigdy nie mieliśmy zbyt wiele do czynienia z dotkniętymi, więc jest nam to dość obce. Ale jestem pewna, że Tula nie została obciążona złym dziedzictwem.

– Ja też tak uważam – stwierdził Heike. – W jej pokoleniu dotknięte było z pewnością twoje pierwsze dziecko, Gunillo. Ale Tula znalazła się w niebezpieczeństwie, nie wiemy tylko, jakiego rodzaju. Wiemy jedynie, że ma to coś wspólnego z Ludźmi Lodu.

Nie chciał wymieniać imienia Tengela Złego, gdyż albo niewiele by im to powiedziało, albo też wystraszyło do szaleństwa.

– Wspomniałeś o jakimś ostrzeżeniu – wtrącił się Erland.

– Tak, jak pewnie słyszeliście, jestem tym z wielu dotkniętych w rodzie Ludzi Lodu, któremu dana została zdolność kontaktowania się z naszymi przodkami. Widziałem naprawdę wielu z nich, rozmawiali ze mną. Jestem jak gdyby ogniwem łączącym ich ze światem żywych. Jeden z naszych przodków, mój szczególny opiekun, przekazał mi to ostrzeżenie.

Rodzice Tuli stali z pochylonymi głowami. Z tego, co mówił Heike, niewiele rozumieli. Wiedzieli jednak o jego niezwykłych zdolnościach. Jeśli ktokolwiek mógł im pomóc w odzyskaniu córki, był to Heike.

– Muszę porozmawiać z nią w cztery oczy – rzekł Heike. – Czy moglibyście jutro zabrać Vingę i iść w odwiedziny do Arva?

– Zostanę z tobą – natychmiast sprzeciwiła się Vinga.

– To może okazać się niebezpieczne, moja droga. Za Tulą stoją niezwykle silne moce.

– Trudno, mój mały – rzekła Vinga zdecydowanie, a Erland nie mógł powstrzymać się od śmiechu, słysząc słowo „mały” – Heike, zawsze stałam u twego boku, a i wtedy nie chodziło o drobiazgi.

Dreszcz przebiegł Heikemu po krzyżu na wspomnienie wiosennej ofiary, którą złożyli na górze przy Grastensholm. Pogłaskał Vingę po głowie.

– Pamiętam o tym. Ale tym razem…

Vinga nie dała mu dojść do słowa.

– Tym razem chodzi o młodą dziewczynę, która z pewnością potrzebuje kobiecego wsparcia. Podejrzewam, że bardzo jest jej trudno.

Gunilla rozsądziła całą sprawę.

– Erland i ja sami możemy iść do ojca, tylko obiecajcie, że porozmawiacie z dziewczyną.

Tak też postanowiono. Heike wcale nie był zadowolony, że Vinga weźmie udział w rozmowie, ale dobrze znał jej upór i uznał, że lepiej się stanie, jeśli podda się od razu. Ona i tak zawsze wygrywała.

Cała ta rozmowa odbyła się poprzedniego dnia wieczorem.

Teraz wszyscy siedzieli przy śniadaniu i rozmawiali o codziennych, błahych sprawach.

– Ach, zobaczcie! – zawołała Vinga, podrywając się z krzesła. – To przecież Tula! Jakżeś ty wyrosła, masz już piętnaście lat, prawda?

Czy ciotki kiedykolwiek mówią coś innego? Poza okrzykami: „Jak ty wyrosłaś?”

Głos Tuli zabrzmiał niewyraźnie:

– Skończyłam szesnaście.

– Oj tak, tak, rzeczywiście, jakoś trudno mi w to uwierzyć.

Najlepiej przybrać najsłodszy uśmiech, myślała Tula. Ale ile mnie to dzisiaj kosztuje!

Wstał także wuj Heike. Tak wielki i silny, aż trudno to sobie wyobrazić, głową niemal uderzył w sufit. Tula ukłoniła się i uśmiechała, uśmiechała, aż rozbolały ją szczęki.

Czy Heike nie przypatruje się jej szczególnie badawczo? Musiała spuścić wzrok.

– To prawda, bardzo się zmieniłaś – zadźwięczał jego głęboki bas. – Pamiętam, że miałaś jaśniejsze włosy, prawda? I byłaś bardziej dziecinna, rzecz jasna, ale to przecież naturalne. Po prostu dorastasz, Tulo.

A między wierszami: daruj sobie ten sztuczny uśmiech niewiniątka, mnie nie oszukasz!

Ale co to za pomysły! On wcale tak nie uważa, to oczywiste, po prostu ona przyjmuje pozycję obronną.

To właśnie najbardziej ją przerażało: dlaczego, na miłość boską, miałaby się bronić przed wujem Heikem? Wszak to jej wielki bohater!

Ale czyż zawsze nie obawiała się trochę, by Heike nie odkrył, że ona należy do dotkniętych? Teraz jednak sytuacja była bardziej napięta.

Tula nie potrafiła zrozumieć, dlaczego akurat teraz było gorzej, ale tak właśnie odczuwała.

Rozmawiali i rozmawiali. Jednostajny szum głosów przyprawił Tulę o zawrót głowy.

– Ja… muszę wyjść na trochę – wtrąciła Tula, wykorzystując chwilę ciszy. – Mam coś do załatwienia…

Spokojne oczy Heikego patrzyły prosto na nią.

– Możesz to zrobić później. Twoi rodzice wybierają się do Arva Gripa, by uprzedzić go o naszym przybyciu, a my możemy sobie trochę porozmawiać.

Nigdy chyba proste słowa nie zabrzmiały tak groźnie. Tula cała skurczyła się w środku i rzuciła błagalne spojrzenie matce i ojcu.

Oni nie zrozumieli jednak jej niemej prośby.

– Świetnie sama sobie poradzisz – uśmiechnął się ojciec. – Tylko nie zapomnij o kurach, Tulo. To twój obowiązek.

Kury! Hura! To jej wybawienie.

Podeszli do drzwi. Zauważyła, że ojciec szepnął jeszcze kilka słów Heikemu, ale daremny wysiłek – i tak nic nie usłyszała.

A Erland powiedział: „Nie zostawiajcie jej samej nawet przez chwilę. Zwykle wtedy znika”. „Nie spuścimy z niej oka”, odszepnął Heike, ale Tula tego też nie słyszała.

Rodzice poszli, a ona została sama ze swoim strachem.

Z lękiem przed wujem Heikem.

Загрузка...