ROZDZIAŁ X

Wiedziała, że nie dostanie w swoje ręce mandragory, przynajmniej dopóki żyje Heike, a jego śmierci Tula bynajmniej sobie nie życzyła. Pomiędzy nimi nawiązała się przyjaźń, silniejsza, niż Tula sądziła, by było to możliwe.

Pozostała część skarbu, najważniejsza, niebezpieczna część, należała do niej!

Bo przecież Heike wcale go nie używał, a bez sensu było, by leżał niewykorzystany, marniejąc.

Tuli nigdy nie dane było ujrzeć zbiorów. Heike całkiem słusznie nie dowierzał swej podopiecznej w tym względzie, nie ufał jej odporności.

Nie widziała nigdy ani skarbu, ani flaszeczki Shiry z jasną wodą.

Żądza posiadania go paliła się w niej wciąż niespokojnym płomieniem. Wkrótce miała opuścić Grastensholm, być może nigdy już nie znajdzie się równie blisko skarbu.

Prawdę powiedziawszy, Tula od dawna czyniła poszukiwania. Zdarzało się jej zostawać samej w domu i wtedy wykorzystywała okazję. Przeglądała szafy i szafki, badała wielkie piwnice, nie używane pokoje i wszelkie zakamarki.

Do tej pory jednak nie udało się jej natrafić na ślad upragnionego skarbu. Nie mogła dociec, gdzie został ukryty.

Aż pewnego dnia…

Naturalnie! To było jedyne możliwe miejsce, tak oczywiste, że aż zła była na siebie, że wcześniej na to nie wpadła.

Na strychu, rzecz jasna!

Dwa tygodnie później w skąpane w blasku słońca popołudnie nadeszła wielka chwila. Gospodarze udali się z rewizytą po czterdziestych urodzinach Vingi, a służba kuchenna nigdy nie wchodziła na piętro.

Tula nie czuła lęku. Ostrzeżenia Heikego miały ją, naturalnie, tylko odstraszyć i zniechęcić do wchodzenia na strych. Panny służące, Eskil i Vinga zaglądali tam tak często, jak im się podobało. Nie kryło się tam żadne niebezpieczeństwo, był za to skarb!

Schowa go w swojej walizce. Zostawi wodę. Flaszeczka Shiry nie interesowała jej, nie była do niczego potrzebna, bo Tula nie wybierała się do Doliny Ludzi Lodu,

Zamierzała wrócić do domu i tam dalej uczyć się czarów.

Dlaczego wchodzenie na strych miało być bardziej niebezpieczne dla niej niż dla innych? Wprost przeciwnie! Ona była jedną z dotkniętych, może nawet w jakiś sposób spokrewniona z szarym ludkiem, a na pewna lepiej znała jego świat.

W domu panowała cisza. Tula przemknęła do drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące na strych.

Drzwi były zamknięte, ale wiedziała przecież, gdzie wisi klucz.

Przekręciła go w zamku.

A jednak serce uderzało jej nerwowo, niespokojnie.

E, tam! Jeśli służące wchodziły tu bez obaw, to i jej nic się nie stanie. Przecież obdarzona została szczególnymi zdolnościami!

A powinna myśleć inaczej i wziąć sobie do serca ostrzeżenie Heikego. Służba mogła poruszać się swobodnie, Eskil także, bo oni nie widzieli szarego ludku. Heike i Vinga, gospodarze na Grastensholm, zawarli umowę z mieszkańcami strychu. Tula jednakże była obcym ptakiem. Najwidoczniej źle nauczyła się lekcji traktującej o niezakłócaniu czyjegoś prywatnego życia w myśl dewizy: „ Mój dom moją twierdzą” – i żaden przeklęty obcy nie ma prawa tu wtargnąć.

Mieszkańcy strychu nie życzyli sobie, by ktokolwiek widział, czym zajmują się na terenie swojego królestwa. Było to takie proste, a jednak Tula nie umiała tego zrozumieć.

Drzwi otworzyły się skrzypiąc.

– Cii! – szepnęła Tula żartobliwie.

Na schodach dało się słyszeć lekkie zawodzenie wiatru. Dziewczynę ogarnęło nieprzyjemne uczucie, powróciło wspomnienie niesamowitych wichrów, zesłanych przez Tengela Złego.

Skarb! powtórzyła w duchu, chcąc dodać sobie odwagi, i zaczęła piąć się po schodach.

Z góry dobiegły ją szepty i pomruki. Tula wahała się przez chwilę, zanim otworzyła drzwi i weszła do środka. Szepty wzmagały się, a świst wiatru zmienił się w głębokie, przeciągłe wycie o niesamowitym brzmieniu. Czy to właśnie były wibracje śmierci, jakie odczuwał Heike? Czy tak właśnie brzmiały? Nie wiedziała. Ale były naprawdę straszliwe, grzmiały i huczały, omal nie rozsadziły jej głowy.

Strych okazał się ogromny, ciągnął się tak daleko, że ledwie widziała drugi jego kraniec. i rzeczywiście był zaludniony, czy może raczej powinna powiedzieć: „zaduszony”? Parsknęła nerwowym śmiechem, zdradzającym całkowity brak pewności siebie.

Były tam wszystkie. Zastygły w pozie wyczekiwania. I wcale to a wcale nie sprawiały wrażenia gościnnych.

– Dzień dobry – przywitała je Tula ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust. – Nie chcę w niczym przeszkadzać, tylko czegoś poszukam.

Szepty na moment przybrały na sile, umilkły i znów się powtórzyły. Wznosiły się i opadały, nie brzmiąc przy tym ani przez moment przyjaźnie.

Dwie kobiety, jakby żywcem wyjęte z ludowych bajań, z długimi ogonami wystającymi spod spódnic, przysunęły się bliżej, wrogo nastawione. Podszedł też chudy jak szczapa wisielec, w oczach zapłonęły mu groźne iskry.

Nagle dziwne stwory znalazły się za piecami dziewczyny, odgradzając ją od schodów. Jakaś kobieta stanęła natrętnie blisko, zaglądała Tuli w twarz na poły pokrytymi bielmem oczami, odcinającymi się od sinej twarzy. Topielica? Czołgając się na brzuchu, przysunęły się inne ohydne potwory, nadbiegły też dwie małe dziewczynki i mężczyźni, których nigdy dotąd nie widziała, ale znać było, że musieli ponieść straszliwą śmierć. Wszelaki drobiazg tłoczył się wokół jej nóg.

– Ale… ja nie chcę wyrządzić wam żadnej krzywdy – rzekła przerażona. – Chciałam tylko poszukać…

Skarb jednak przestał już być taki istotny. Najważniejsze były schody, powrotna droga do życia!

Z tymi stworami nie było żartów!

Odwróciła się, pragnąc wydostać się na schody, natychmiast jednak poczuła, że coś chwyta ją za ubranie, usłyszała trzask rozrywanego materiału. Drobny stwór o ociekających krwią kłach szeroko otworzył paszczę i wbił zęby w jej ramię.

Tula uderzyła w krzyk. Usiłowała zbliżyć się do drzwi prowadzących na schody, stanowiących jedyną drogę ucieczki i ratunku. Hałas panował teraz iście piekielny, ogłuszający, głęboki ton świdrował w uszach – to szare stwory wyły w podnieceniu. Tula potykała się o popielate kłębki, czuła szarpanie i ukąszenia. Śmiertelnie przerażona nie przestawała krzyczeć. Schody! Znalazła się już tak blisko, ale nie mogła się do nich przedrzeć, wciąż zagradzano jej drogę. Kiedy broniąc się wymachiwała ramionami, ujrzała na nich strużki własnej krwi. Wiedziała, że to już koniec. Nigdy więcej nie zobaczy matki ani ojca, nigdy…

I wtedy usłyszała groźne warczenie, dobywające się z głębokich gardzieli. Cztery demony stanęły przy niej, otoczyły ją szczelnie. Gromada stworów zaniosła się piskiem, ale Tula ujrzawszy, że droga prowadząca na schody jest jako tako wolna, wyrwała się z uścisku czyichś szponów tak gwałtownie, że na ramieniu powstały długie, głębokie zadrapania. Ze szlochem podziękowała swym czterem straszliwym obrońcom i stoczyła się w dół po schodach. Udało jej się przemieścić za dolne drzwi, zatrzasnęła je za sobą kopniakiem. Padła na podłogę, jęcząc z bólu, powodowanego przez niezliczone rany. Ubranie podarte miała na strzępy.

Usłyszała, że ktoś wbiega po schodach gdzieś niżej. Najwyraźniej Heike i Vinga wrócili do domu.

– Cóż to, na miłość boską, ma znaczyć?! – wykrzyknął Heike. – Co to za hałasy? Och, Vingo, Tula tu leży. Ale jakże ona wygląda?

– Strych – szepnęła Vinga. – Była na strychu. Czy dlatego tak wcześnie chciałeś wyjść?

– Czułem po prostu, że w domu dzieje się coś niedobrego, nie przypuszczałem jednak, że sprawy przybrały aż tak zły obrót!

Dźwignęli Tulę z podłogi i zanieśli do najbliższego pokoju. Dziewczyna nie mogła znieść ich dotyku, całe jej ciało pokrywały rany. Vinga przyniosła trochę wody i przemyła skaleczenia.

– Całkiem pomieszało ci się w głowie, Tulo? – łajał ją Heike. – Nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo są niebezpieczne? Czego tam szukałaś?

W odpowiedzi tylko żałośnie załkała.

Kiedy Vinga na chwilę zostawiła ich samych, Heike zapytał cicho:

– W jaki sposób udało ci się stamtąd wydostać? Ludzie ginęli tam na górze, czyś o tym nie wiedziała? Po złych pomocnikach Snivela nie pozostało ani śladu. Nikt żywy nie wyrwał się ze szponów szarego ludku, ze strychu, który jest ich królestwem. Ktoś musiał ci pomóc. Kto to taki?

Nie zdołała wydusić z siebie słowa, nadal jeszcze była zbyt wstrząśnięta tym, co się wydarzyło.

Heike jednak nie miał zamiaru ustąpić.

– Wiem, że nie była to Villemo ani Dominik, oni nie mają żadnej władzy nad szarym ludkiem. Kto to był, Tulo?

– Demony – odparła szeptem, zgnębiona.

Heike oniemiał, a potem rzekł tylko:

– Musisz opuścić Grastensholm już jutro. Miałem zamiar napisać do twoich rodziców, by wyszli ci na spotkanie, ale w takiej sytuacji nie mam odwagi zwlekać. Musisz natychmiast stąd wyjechać. Groziło ci śmiertelne niebezpieczeństwo, ale gorsza jest jeszcze ta historia z demonami. Dlaczego, na miłość boską, właśnie one ci pomogły? Tulo! Mów!

– Nie wiem.

Potrząsnął nią.

– Odpowiadaj!

Na szczęście wróciła Vinga i to ją uratowało.

– Kochana Tulo, co przyszło ci do głowy, by tam iść? – zapytała bardzo jeszcze młodzieńcza czterdziestolatka.

Tula jak zwykle uciekła się do kłamstwa:

– Wiem, że… tam jest coś… coś ważnego dla…

Bardzo trudno jej było mówić przez łzy, ale Heike i Vinga mieli dość cierpliwości.

– …dla Ludzi Lodu. I chciałam… sprawdzić… czy może mnie uda się to… odnaleźć.

Szlochała żałośnie.

– To czyste szaleństwo! – stwierdził Heike, zaraz jednak obudziła się jego podejrzliwość. – Czy jesteś pewna, że taki właśnie był powód? Należysz do dotkniętych, Tulo, i jako taka na razie wykazałaś zadziwiająco małe zainteresowanie tajemnym skarbem Ludzi Lodu. To nie jest naturalne, wiem to z własnego doświadczenia.

I wtedy Tula wybuchła niczym podpalona beczka z prochem. Usiadła na łóżku, jej słowom towarzyszyły uderzenia pięści o nocny stolik.

– Tak! Tak! To prawda! Szukałam skarbu! On należy do mnie! Jest mój! Mój! Bo ty go wcale nie używasz, pozwalasz, by tylko leżał i gnił!

I wtedy Heake uśmiechnął się szerokim, pełnym wyrozumiałości uśmiechem.

– Nareszcie jesteś szczera! Poznaję to opętańcze wprost pragnienie posiadania skarbu. Nareszcie rozumiem przyczyny twojej wyprawy na strych. Byłem wobec ciebie niesprawiedliwy, Tulo. Jesteś bardzo dzielna. Byłaś posłuszną i dobrą uczennicą, choć przez cały czas musiałaś walczyć ze swym złym dziedzictwem. Przyniosę kilka rzeczy ze skarbu, potraktuj je jak zaliczkę. Naprawdę na nie zasłużyłaś. Czy tak będzie lepiej?

– Tak, dziękuj! – pisnęła, całkowicie zbita z tropu życzliwością, która, jej zdaniem, wcale jej się nie należała.

Uścisnęli ją serdecznie, najpierw Heike, a potem Vinga.

Heike powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu:

– Dziś w nocy będziesz spała razem z Vingą, ja przeniosę się do innego pokoju. Bo choć szczęśliwy jestem, że w ogóle udało ci się ujść z tego z życiem, to wcale nie podoba mi się pomoc, jakiej ci udzielono. Nie rozumiem, co to ma znaczyć…

Tula natomiast świetnie rozumiała i bardzo cieszyła się, że spędzi noc w jednym pokoju z Vingą. Była przerażona do szaleństwa.

I jeszcze jedno: Nie wierzyła już, że demony są tylko wytworem jej fantazji, przepojonych namiętnością snów. Były czymś znacznie więcej.

Tej nocy nie mogła zasnąć z wielu, bardzo wielu powodów. Wstrząs, jakiego doznała. Ból, smutek, że musi opuścić swych przyjaciół: Heikego, Vingę i Eskila i znajomych z parafii Grastensholm, wszystkich pacjentów i zwierzęta na dworze, z którymi zdążyła się już zaprzyjaźnić.

Spać nie dawały jej przede wszystkim myśli. Bała się, śmiertelnie się bała, że cztery demony nie będą chciały jej wypuścić, gdy dowiedzą się, że wyjeżdża. A jeśli później, gdy jej już nie będzie, zemszczą się na Heikem i jego rodzinie? Pomimo że wiedziała, jak bardzo tęsknić będzie za dworem Grastensholm, gorąco pragnęła jak najprędzej stąd odjechać. Heike miał co do tego rację, choć nie wiedział nic o nocnych wizytach demonów w jej sypialni w te dni, kiedy zmysły nie dawały jej spokoju i tak bardzo potrzebna jej była bliskość mężczyzny.

Tula zadrżała na wspomnienie nocy, które spędziła z czterema duchami otchłani. Ich erotyczna gra stawała się coraz bardziej wyrafinowana, nie dotykały jej już tylko tak jak za pierwszym razem – przede wszystkim dlatego, że ona sama tego chciała. Traktowała je jako istoty ze snów i prawdopodobnie za każdym razem, gdy ją odwiedzały, znajdowała się jak gdyby w hipnotycznym transie, bo sypialnia wydawała jej się taka dziwna, tak ciemna i mglista, i wszystko, co się działo, zdawało się w pewien sposób odległe.

Czy naprawdę były rzeczywiste, czy też nie?

Pozwalała im wkładać lodowate organy między uda, dotykać piersi szponami, bo zwiększało to wymieszaną ze strachem rozkosz. Lubiły ją podniecać, same tym podniecone, i okazywały, że doceniają jej gotowość, nigdy się w nią nie wdzierając. Być może rozumiały, że oznaczałoby to koniec ich potajemnych spotkań. Bo Tula zwyczajnie przestałaby istnieć.

Dlatego właśnie Tula śmiertelnie się obawiała, że odkryją jej ucieczkę.

Czy ta noc nigdy nie będzie miała kresu?

Nie rozumiała, jak Heike i jego rodzina mogli żyć w tym domu, na co dzień obcując z przerażającymi mieszkańcami strychu, którzy w dodatku pojawiali się także we wszystkich pomieszczeniach mieszkalnych. W odpowiedzi na jej pytania i Heike, i Vinga zapewniali Tulę, że wszystko układa się jak najlepiej. Szary ludek nigdy nie wyrządził im żadnej krzywdy, wprost przeciwnie, sprawował pieczę nad dworem, pod jego opieką wszystko kwitło. Ludzie nigdy nie cierpieli biedy, a lepiej utrzymanego dworu ze świecą można by szukać. Służba bardzo sobie chwaliła posady, bo pracę we dworze i w obejściu niepojęcie łatwo dało się wykonać – nic dziwnego, przy takiej dyskretnej, niewidzialnej pomocy. Eskil o niczym nie wiedział, często jednak twierdził, że czuje obecność swego anioła stróża. I tak też rzecz się miała, choć jego opiekunów trudno było nazwać aniołami.

A poza wszystkim Heike i jego rodzina nie mieli wyboru. To on sam wywołał kiedyś szary ludek podczas straszliwego rytuału, który omal nie kosztował życia jego i Vingi. Uczynił to, by uratować Grastensholm dla rodu. Wielokrotnie jednak zastanawiał się później, czy wobec tego, co nastąpiło potem, warta było o to zabiegać. Szary ludek nie czynił krzywdy, to prawda, ale mimo wszystko Heike żył w ciągłym strachu o przyszłość. A teraz przybył ktoś tak nieobliczalny jak Tula i o mały włos koszmar stałby się rzeczywistością.

Także więc i Heike nie spał dobrze tej nocy.

Dopiero o świcie, kiedy pierwsze promienie wiosennego słońca zalały ziemię, Tuła rozluźniła się na tyle, że usnęła, wycieńczona. Niewiele godzin spała, ale i one miały dobroczynny skutek.

Poprzedniego wieczoru postanowiono, że Eskil będzie towarzyszyć jej w podróży. Akurat dobrze się składało, bo po pierwsze Vinga chciała wyekspediować syna do Christianii w bardzo kobiecej sprawie, a mianowicie by odebrał obstalowane wcześniej u szewca trzewiki. Po drugie Heike miał zamiar wysłać Eskila aż do Goteborga, by osobiście dostarczył bardzo potrzebny lek jednemu z jego pacjentów, który się tam przeprowadził. Nie chciał przekazywać tak ważnej przesyłki pocztowym dyliżansem.

Tula mogła więc mieć towarzystwo przez spory kawałek drogi.

Postanowili jechać konno. Było to prostsze niż jazda powolnym powozem, a w dodatku Tuli miało być znacznie łatwiej, kiedy Eskil zawróci. Nie mógł jej odwieźć do samego domu, bo w Norwegii czekało go sporo pracy, miał jednak zadbać o to, by w pewny i bezpieczny sposób przebyła ostatni odcinek dzielący ją od domu. Heike i Vinga po wielekroć wbijali mu to do głowy.

Eskil jednak miał inne plany, których na razie nikomu jeszcze nie zdradził.

Najpierw Tula pożegnała się z Grastensholm wcześnie rano, ukradkiem i szeptem. Nadal drżała ze strachu przed demonami. Heike wyczuwał jej lęk, choć nie w pełni ją rozumiał. Ale on także nie chciał, by cokolwiek powstrzymało jej wyjazd, wietrzył niebezpieczeństwo. Po raz kolejny zachodził w głowę, dlaczego demony pomogły Tuli. Snuł pewne domysły, ale bał się sformułować je do końca. Choć wcześniej wyleciało mu to z pamięci, przypomniał sobie teraz, że jeszcze w czasach Snivela jedna ze służących napastowana była przez cztery groźne postacie, które nie czyniły żadnej tajemnicy, że były nią erotycznie zainteresowane. Wtedy nic nie zrobiły. Ale jeśli teraz Tula…?

Nie, Heike spychał tę myśl jak najdalej w głąb podświadomości.

Kiedy byli już gotowi do wyjazdu, Heike wsunął Tuli do ręki nieduży skórzany woreczek.

– Tutaj, moja kochana, masz dwa środki ze skarbu Ludzi Lodu. Na kartce zapisałem ci, do czego służą, i podałem dokładne dawki.

Tula wiedziała, z jakim trudem Heikemu przychodzi pisanie, i uśmiechnęła się z wdzięcznością. W duchu przyrzekła sobie, że nawet jeśli miałoby to zająć jej pół życia, odczyta jego zapiski.

– Ale pamiętaj – ostrzegł Heike. – Nie nadużywaj ich!

– Oczywiście, że nie będę – zapewniła go Tula. – Dostałam nauczkę!

Heike westchnął.

– Kiedy masz taki anielski wyraz twarzy, Tulo, spodziewam się najgorszego. Szczęśliwej podróży, kochana, i nie uwiedź przypadkiem po drodze mego syna!

– Eskil jest odporny na moje uwodzicielskie sztuczki – zaśmiała się Tula.

– A ona na moje – dodał Eskil. – Najwyraźniej nie jesteśmy zwierzętami tego samego gatunku.

– Ależ tak właśnie jest! – wykrzyknęła Vinga. – Na szczęście jesteście rozsądni. Kolejne małżeństwo zawarte przez członków rodziny Ludzi Lodu oznaczałoby katastrofę.

– Czy może być jeszcze gorzej niż jest? – zapytał Heike.

Uściskali się serdecznie, trochę przy tym popłakując, i Tula z Eskilem ruszyli w drogę.

Tula dygotała ze strachu. Miała wrażenie, że przez cały czas czuje na plecach wzrok demonów. Nie mogła sobie przypomnieć, czy na strychu są jakieś okna. Czy przypadkiem na dachu nie było małej wieżyczki, bezpośrednio połączonej ze strychem?

A jeśli stały teraz na górze…? Potrafiły wszak przemieszczać się, jak chciały, bez względu na przestrzeń, a może i czas. Jeśli widziały, jak odjeżdża, i nagle zagrodzą jej drogę? Albo wskoczą na siodło za nią?

Nie, musi się wreszcie uspokoić!

Myśli jednak nie chciały jej słuchać.

Jak daleko sięgało ich terytorium? Poza bramy Grastensholm? Dalej?

Nie sądziła, by rozciągało się poza parafię. Heike opowiadał, że szary ludek, mieszkający na strychu, pochodził właśnie z parafii.

Brama jest jeszcze daleko. Ciarki strachu przebiegły jej wzdłuż kręgosłupa. Eskil odwrócił się, by pomachać rodzicom, ale ona nie była w stanie. Za skarby świata nie chciała się odwrócić.

Jeszcze tylko kilka kroków. Nie wolno popędzać konia. Mogło się zdarzyć, że demony widziały jej wyjazd, ale nie rozumiały, że wyjeżdża na zawsze. Boże, cóż za poplątane myśli chodzą jej po głowie!

Brama… Nareszcie znaleźli się poza terenem dworu. Czy już była uratowana?

Nie mogła tego wiedzieć na pewno.

Eskil także był podenerwowany, ale z innych powodów. Tula dowiedziała się o tym znacznie później.

Ponieważ podróżowała konno, musiała, oczywiście, zostawić swą walizkę na Grastensholm. Koń jednak był porządnie objuczony, zmieściły się wszystkie jej rzeczy. Walizkę Gunilla otrzymać miała z powrotem przy następnym spotkaniu rodu.

Wyjechali na równinę. Eskil z zapałem rozprawiał o czekającej ich podróży, ale Tula odpowiadała mu niechętnie, półsłówkami. Czuła, że od ukrywanego strachu ma zdrętwiałą twarz, sztywne całe ciało.

Odnosiła wrażenie, że wloką się w ślimaczym wprost tempie.

Dotarli na wzgórze, z którego rozpościerał się ostatni widok na parafię Grastensholm. Eskil przystanął i odwrócił się. Tula jednak nie była w stanie pójść w jego ślady. Napiszę list, pomyślała gnębiona wyrzutami sumienia. Serdeczny list z podziękowaniem za cały ten czas i życzliwość, jaka mnie tu spotkała.

Eskil pewnie się dziwi…?

Zaśmiała się.

– Nigdy nie umiałam rozstawać się z żadnym miejscem odpowiednio dostojnie. Nie potrafię oglądać się za siebie bez sentymentalizmu.

– Ty? Myślałem, że jesteś twarda jak skała – stwierdził, popędzając konia.

– Bo tak też i jest. Jestem bardzo różna.

I nie mijała się z prawdą. Była tak złożona, jakby tkwiło w niej co najmniej dwadzieścia istot.

– Dlaczego uważasz, że jestem twarda? – zapytała zdziwiona.

Eskil wzruszył ramionami.

– Nigdy nie okazujesz swoich uczuć. Nie wiadomo, co naprawdę myślisz.

Do diaska! Ten urwipołeć jest trochę za bystry. Tula zdumiała się, jak mało właściwie go zna.

Po pewnym czasie znaleźli się w miejscu, gdzie dawniej rósł las, przez który jechała niegdyś Sol, opuszczając Grastensholm, zachłyśnięta nowo uzyskaną wolnością. Teraz, niestety, po wielkim lesie pozostały jedynie porozrzucane tu i ówdzie pojedyncze grupki drzew. Dookoła wyrosły nowe domy. To Christiania występowała z brzegów. Wkrótce miasto pochłonie i Grastensholm, pomyślała Tula ze smutkiem.

Bardzo tego nie chciała. Grastensholm to jakby pomnik całego rodu Ludzi Lodu, jego ostoja i symbol.

Ale kto zdoła powstrzymać miasto? Kto zatrzyma tak zwaną cywilizację?

Kiedy przejeżdżali przez zabudowania, Tula zorientowała się, jak była chroniona na Grastensholm. Teraz, gdy patrzyła na bezgraniczne wprost ubóstwo w Norwegii, z każdą chwilą rosło jej przerażenie.

Naturalnie wiedziała, że dla kraju nastały ciężkie czasy. Było niespokojnie, Norwegia usiłowała odzyskać równowagę po zamianie unii z Danią na unię ze Szwecją. Następca tronu, Karl Johan, właściwy regent, podejrzliwie odnosił się do Norwegów, wszędzie rozsyłał swoich szpiegów, pragnąc wybadać nastrój w narodzie i zyskać sobie popleczników. Podatek srebra był dla wszystkich niezwykle uciążliwy, wiele osób zostało zmuszonych do oddania państwu dziedzicznego srebra, co nie poprawiało atmosfery.

Ubodzy bardzo cierpieli. Jak zawsze, gdy w kraju rozpętała się burza, na nich odbijało się. to najdotkliwiej.

W powietrzu unosił się nastrój buntu.

Tula słyszała, rzecz jasna, jak Heike i Vinga wzdychają nad ciężkimi czasami, ale polityka nigdy jej nie interesowała. Kiedy teraz o tym myślała, uświadomiła sobie, że na Grastensholm nie widziała zbyt wiele sreber. Także i Ludzie Lodu musieli mieć swój wkład w rozwój kraju. A może Szwecja, ojczyzna Karla XIV Johana, czerpała dochody z podatków w Norwegii? Aż tak źle chyba nie było?

Tula wiedziała, że Karlowi Johanowi trudno było przyjąć norweską konstytucję. Uważał, że parlament, Storting, otrzymał zbyt wielką władzę. Król to król, i on powinien decydować o swym kraju!

Jakże wielu żebraków mijali po drodze. Tak być nie powinno, pomyślała Tula wzburzona.

Zaczynała rozumieć, jak samolubne i egocentryczne wiodła życie. Ale co właściwie mogła zrobić? Musiała skupić się na swym małym świecie, nic więcej uczynić nie była w stanie.

– Dzisiaj i ty wydajesz się jakiś nieswój – zwróciła się nieco zaczepnie do Eskila.

Odniosła wrażenie, że jej słowa przyniosły mu wyraźną ulgę. Jak gdyby dręczyły go jakieś myśli i nareszcie mógł je z siebie wyrzucić.

– To prawda, jestem zdenerwowany – przyznał.

– Tulo, mam złe plany!

Eskil mówiący o czymś złym, co miało związek z nim samym – to coś zupełnie nowego.

– No, to wstydź się! – odparła, kryjąc śmiech.

– Tak, Tulo. Mam zamiar towarzyszyć ci tylko do Christianii.

Rzeczywiście wprawił ją w zdumienie. Popatrzyła pytająco, jednocześnie zachęcając go, by mówił dalej.

Eskil zebrał się na odwagę, wciągnął głęboki oddech i nie wypuszczając go mówił:

– Stanąłem przed swoją szansą. Zabrałem ze sobą całe oszczędności i mam zamiar pojechać do Eldafjord.

Wypuścił powietrze z płuc.

– Dlatego nie chciałem jechać powozem. To utrudniłoby wyprawę.

– Ach, tak! – powiedziała Tula po chwili milczenia. – A sprawa, którą powinieneś załatwić dla ojca? W Goteborgu?

– Ty mnie zastąpisz. I tak będziesz tamtędy jechać.

– No, mniej więcej. Miałeś tam zajrzeć w powrotnej drodze, najpierw odprowadziwszy mnie. Ale jakoś sobie z tym poradzę. Bo Eldafjord nie leży chyba w Szwecji? Nazwa przynajmniej nie brzmi ze szwedzka.

– Oczywiście, że nie. Muszę jechać na północny zachód.

Kolejna chwila milczenia. Tula myślała intensywnie.

– A jak myślisz, jak ja dam sobie radę? Siedemnastoletnia dziewczyna, sama w podróży przez wiele dni?

– Na pewno sobie poradzisz – mruknął cierpko.

Tula zadała sobie pytanie, ile właściwie o niej wiedział, nigdy przecież nie rozmawiali poważnie, bezustannie się ze sobą droczyli, bawili słowami jak dzieci, żartowali i udawali.

Bez odrobiny powagi.

– Jaki ty właściwie jesteś, Eskilu? – zapytała. – Przez tyle miesięcy mieszkaliśmy pod jednym dachem, a ja cię nie znam.

– I ja cię nie znam, Tulo. Pozostajesz dla mnie wielką zagadką.

– Dlaczego nigdy ze mną nie porozmawiałeś? Prawdziwie, szczerze?

– Może się bałem. Nie mamy jakby ze sobą nic wspólnego. Jest w tobie coś, co mnie przeraża.

Pokiwała głową.

– Jesteś bardziej bystry, niż mi się wydawało. I całkiem inny, niż się spodziewałam.

Nagle ogarnął go zapał.

– Tulo, musisz mnie zrozumieć. Jestem synem dwu bardzo silnych osobowości z rodu Ludzi Lodu. Z dzieci ludzi o tak silnych charakterach zwykle nic nie wyrasta, staczają się, karleją. Spójrz na syna Villemo i Dominika, Tengela Młodego. Kim on był?

– Nikim.

– A Tarald, syn Daga i Liv?

– Także nikim, chyba najsłabszym ogniwem w całym rodzie Ludzi Lodu. Syn Niklasa i Irmelin, Alv, był z pewnością dobrym człowiekiem, ale i on nie dał powodu do zachwytu.

– Ani też syn Ulvhedina i Elisy, Jon. To dobrzy, szarzy ludzie, ale na ich koncie nie ma żadnych chwalebnych czynów.

– Masz rację. I teraz ty się boisz, że pozostaniesz nikim? Zerem?

– Właśnie. Dlatego muszę jechać do Eldafjord.

– Cóż takiego tak cię tam kusi?

– Tego nie mogę wyjawić.

– Czy nie mogłabym pojechać z tobą?

Popatrzył na nią surowo.

– Niemądra! To przecież ma być wyłącznie moja przygoda!

Charakterystyczny śmiech Tuli rozdzwonił się w powietrzu.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że jestem większą indywidualnością od ciebie? Że boisz się, byś nie stanął w drugim szeregu?

Zacisnął gniewnie zęby i intensywnie się w nią wpatrywał.

– Ty, Tulo, jesteś tak przytłaczająco silna i pełna tajemnic, że aż bije od ciebie, wprost promieniuje mistycyzm. Dlatego właśnie się ciebie bałem.

– Doprawdy! – zdumiała się nie na żarty. – O tym nie wiedziałam.

– Ale ty się ukrywasz. Och, mój Boże, jak świetnie maskujesz swoje prawdziwe ja! Kim ty naprawdę jesteś, Tulo?

– Twój ojciec wie – odparła cicho. – Tylko on, bo nawet ja sama nie wiem, kim jestem. Wiem jedynie, że każdego dnia mojego życia jakaś siła wciąż od nowa dzieli mnie na dwoje.

Eskil przez dłuższą chwilę przyglądał się jej badawczo.

– Sama nazywam siebie „aniołem o czarnych skrzydłach” – dodała chichotem pokrywając żal.

Parsknął śmiechem.

– To chyba trafne określenie. Nie popisywałaś się przede mną swoimi diabelskimi umiejętnościami, ale wcale by mnie nie zdziwiło, gdybyś takowe posiadała.

Uznała, że dociekliwość Eskila staje się zbyt natrętna.

Spostrzegł jej niechęć i dodał pospiesznie:

– W każdym razie, Tulo, pomyślałem o twojej podróży do domu. W jukach leżą spakowane ubrania, z których już wiele lat temu wyrosłem. Przebierz się w nie.

– W chłopięce ubrania?

– No tak! W nich będziesz bardziej bezpieczna.

Tuli na moment odebrało mowę, ale po chwili zastanowienia rzekła, śmiejąc się cichutko:

– Podoba mi się ten pomysł. E, do licha, nawet bardzo mi się podoba. Pomyśl tylko, jaka będę swobodna. Ale co zrobimy z moimi włosami?

– Wziąłem też ze sobą nożyczki.

Uff!

– No dobrze, ale nie za krótko!

– Wielu młodych chłopców nosi włosy do ramion.

– A… moje kształty?

Eskil wyjaśnił prędko:

– Szeroka koszula, a na nią krótka peleryna.

– To chyba nie bardzo modne – lekko zmarszczyła nosek. – Ale niech będzie. Zgadzam się na każde szaleństwo.

Po chwili zaczęła śmiać się już głośno.

– Wiesz, Eskilu, to naprawdę może być zabawne! Ale będę zwodzić ludzi! Całkiem pomieszam im w głowach!

Tula nigdy nie liczyła się z konsekwencjami swoich pomysłów, zanim nie było za późno.

Загрузка...