ROZDZIAŁ XIV

Tula została u Tomasa pięć dni. Poznała jego przyjaciół muzyków, pomagała w sklepie. Wychodzili razem na rynek albo po prostu się przejść, a właściwie przejechać, bo Tomas nie radził sobie bez wózka.

Potem wyruszyła do domu, do Bergunda. Mogła zostać z Tomasem dłużej, ale tyle miała do opowiadania i tyle planów. Bardzo chciała też nareszcie zobaczyć rodziców, dowiedzieć się, jak się miewają.

Kiedy ujrzeli córkę, ich radość nie miała granic, nie spodziewali się jej jeszcze przez parę dni. Okrzykom podziwu nie było końca! jaka silna i zdrowa, i taka dorosła! Gdzie jest Eskil, jak minęła podróż, ojciec chciał wyjechać na spotkanie, ale nie wiedział, którędy…

Po udzieleniu wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie pytania (Eskil towarzyszył jej kawałek za Goteborg, ale w drodze tak się przeziębił, że stwierdził, iż najlepiej będzie, jak zawróci) Tula oznajmiła im najważniejszą nowinę:

– Mamo i ojcze, chcę wyjść za mąż.

Wiadomość rzeczywiście nimi wstrząsnęła. Za kogo?

Tula wyjaśniła wszystko po kolei i zakończyła:

– Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jak przyjadę i sama najpierw z wami porozmawiam zamiast znienacka prezentować przyszłego zięcia. I co wy na to?

Naturalnie odnieśli się do jej projektów z rezerwą. Ona była wszak taka jeszcze młoda, on – inwalida… Czy wytrzyma? Czy przeżyje z nim szczęśliwie całe życie?

W końcu oczywiście ustąpili, chcieli tylko najpierw z nim porozmawiać.

Poczciwy Erland stwierdził władczo:

– Najlepiej chyba będzie, jak on przeprowadzi się tu do nas, Tulo. Zajmiemy się nim jak najtroskliwiej. Wiesz dobrze, że nie należymy do takich, którzy odepchnęliby nieszczęśliwego człowieka.

– Dziękuję, drogi ojcze, ale przypuszczam, że Tomas bardzo dumny jest z tego, że umie radzić sobie sam. Warsztat, w którym wytwarza instrumenty, jest sensem jego życia, Ale przez jakiś czas, jeśli się zgodzicie, moglibyśmy chyba tu zamieszkać?

Gunilla otarła oczy brzegiem fartucha i uściskała córkę.

– Jeśli on jest równie dobry i miły jak mój Er1and, nie miej żadnych wątpliwości, czy postępujesz dobrze, moje dziecko. Wiem, że masz serce na właściwym miejscu i nigdy nie byłaby zdolna go zranić. My z Ludzi Lodu trzymamy się naszych wybranych i z każdym rokiem uczymy się kochać ich coraz bardziej.

– Myślę, że to prawda – przyznała Tula.

– Wiesz, że twój ojciec nie został obdarzony szczególnym rozumem, choć wcale z tego powodu nie cierpi, ale jest mi droższy nad własne życie.

Tula popatrzyła na swego ojca, który już poszedł zaprzęgać konia do wozu. Wybierał się na spotkanie z przyszłym zięciem. Tula uśmiechnęła się czule.

– Nikt nie ma lepszego ojca! Nie zgadzasz się ze mną, mamo?

– Tego by jeszcze brakowało! – zawołała Gunilla i pobiegła założyć niedzielną suknię.

Następnego dnia Tula odwiedziła dziadka Arva.

– Nasza dziewczynka wróciła! – wykrzyknął Arv. – Witaj, witaj w domu! Tak bardzo za tobą tęskniliśmy!

Tula była szczerze wzruszona tak serdecznym przywitaniem z ludźmi, którym naprawdę leżało na sercu jej dobro! Tak mocno była z nimi związana, była jedną z nich.

– Słyszeliśmy, że masz zamiar wyjść za mąż. Tak, tak, nie dziw się, plotka szybko się roznosi. Wiemy także, że Gunilla i Erland są wprost zauroczeni twoim przyjacielem. To wspaniale, mała Tulo, ale czy nie jesteś za młoda?

Ciekawe, ile razy już wysłuchała tych słów? Babcia Siri także z nimi wystąpiła.

– Potrzebuję kogoś, kto mocno przytrzymałby mnie za kołnierz – roześmiała się Tula.

Dziadek zerknął na nią dziwnie, z ukosa, po czym odwrócił wzrok.

Po kawie z ciastkami dziadek i Tula zastali sami w saloniku. Dziewczyna rozglądała się dokoła i przypomniała sobie, jak to kiedyś zabrała srebrną monetę z szuflady w komodzie…

Brrr! Obiecała sobie, że nie będzie już do tego wracać.

Dziadek siedział z poważną miną.

– Kochana Tulo – zwrócił się do niej, kładąc ręce na jej ramionach. – Heike nauczył cię sztuki leczenia, prawda?

– Tak. Był ze mnie zadowolony. Mam zamiar zająć się pielęgniarstwem. Po cichu, rzecz jasna, nie chcę rzucać wyzwania lekarzom.

Arv kiwnął głową, jakby nieobecny duchem.

– Długo zatrzymał cię w Norwegii.

Tula zaczęła tracić rezon:

– T-tak.

Z piersi dziadka wyrwało się głębokie westchnienie.

– Możesz być ze mną szczera, Tulo. Nikomu nie powiem. Heike miał swoje powody, by tak długo cię zatrzymać, prawda? I nauczyć służyć dobru?

Oczy dziadka były takie smutne i tak niewiarygodnie dobre, że Tula poczuła, jak płacz rozsadza jej pierś.

– A więc wiesz, dziadku? – szepnęła.

– Wiele nocy spędziłem bez snu, ze strachem myśląc o tobie. Było tak od dawna. Chyba wywnioskowałem to z zachowania Heikego. Kiedy tu był, jego oczy cały czas śledziły cię czujnie, choć ze zdziwieniem. Ciarki przebiegały mi po krzyżu, bo jestem starym człowiekiem z rodu Ludzi Lodu, Tulo.

Delikatnie przyciągnął ją do siebie. Pochyliła głowę na jego ramię i pozwoliła płynąć łzom.

– Nie mów nic ojcu ani mamie.

– Naturalnie, moje dziecko. Oni mogliby tego nie zrozumieć. Czy bardzo trudno ci było?

– Przez jakiś czas, tak. Ale teraz mam Tomasa. On wie wszystko, a ja… Wiem, że ten okres mojego życia, kiedy popełniałam głupstwa, jest już za mną.

– Ja też tak myślę. Miłość jest nadzwyczajnym lekarzem, cudotwórcą, przekonasz się o tym. Kiedy masz kogoś, kto jest częścią ciebie, nie trzeba już wyprawiać się na poszukiwanie przygód.

– Tak dobrze mnie rozumiesz, dziadku.

– Człowiek uczy się przez całe życie. Wiesz, w naszej gałęzi rodziny nigdy nie mieliśmy dotkniętego, więc to, co ciebie spotkało, jest bardziej niż sprawiedliwe. Tak, Shira była wybraną, ona się nie liczy. Ale dziwi mnie bardzo, że nie masz żadnych zewnętrznych oznak charakterystycznych dla dotkniętych.

W śmiechu Tuli zadrgała rozpacz.

– Owszem, mam. Przedwczoraj wieczorem Tomas stwierdził, że dostrzega siarkowożółte plamki w moich oczach, kiedy odbija się w nich wieczorne słońce. Ale on zaglądał mi w oczy bardzo głęboko.

Arv nie odpowiedział.

Tula rzekła zamyślana:

– Ale kiedy Heike tu był, dokładnie badał moje oczy i niczego nie zauważył.

Wyraźnie widać było, że słowa Tuli zasmuciły Arva. Oboje stali w milczeniu. Myśleli o Solvem, ojcu Heikego, o tym, jak jego oczy z każdym rokiem coraz bardziej jaśniały, aż wreszcie stały się jadowicie żółte…

Tula na głos wyraziła swe straszne przypuszczenia.

– To nic nie znaczy – pospiesznie rzekł Arv.

– Owszem – sprzeciwiła się. – To ostrzeżenie. Jeszcze mocniej muszę przeciwstawić się sile przekleństwa. Ale czuję się teraz dość silna, by walczyć, dziadku, bo Tomas stoi u mego boku.

– I my wszyscy także – zapewnił gorąco. – Ale mam teraz jeszcze jedno pytanie, potem nigdy już do tego nie będziemy wracać.

– Jakie pytanie?

– Ten człowiek, którego wiele, wiele lat temu znaleziono utopionego w gnojówce…?

– Chciał zabić sędziego Possego. I młodego panicza Arvida.

– Rozumiem. A więc to jednak byłaś ty. Dużo o tym myślałem, ale coś mi się nie zgadzało, ty przecież byłaś taka miła, anielsko słodka. Ale czy to nie typowe dla dotkniętych? Chronią swych najbliższych, posługując się wszystkimi dostępnymi środkami. Zamykamy teraz ten temat. Na zawsze. Jesteś już dorosła, stałaś się całkiem innym człowiekiem. Bardzo cieszę się na spotkanie z twoim przyjacielem Tomasem!

Tula wysunęła się z jego objęć i roześmiała.

– Ojciec ma zamiar nauczyć go jeździć konno.

– To bardzo, bardzo rozsądny pomysł! Koń może pomóc w poznaniu świata osobie pozbawionej władzy w nogach. Ale czy na kalectwo Tomasa nic nie można poradzić?

– Sprawa wygląda naprawdę beznadziejnie – westchnęła Tula. – Heike dał mi kilka środków, używam ich, wypowiadam czarodziejskie formuły, ale…

– Nie wolno ci tego robić – ostro zaprotestował Arv. – Nie wolno ci odmawiać zaklęć. One należą do złej strony twojej osobowości.

– A jeśli miałyby pomóc?

Arv nie był już taki pewny.

– To zresztą nieistotne – rozsądziła sprawę Tula. – Bo tu nic już nie pomoże, jest już o wiele lat za późno. A i Heike też nie jest Chrystusem, wprost przeciwnie, on jest prawdziwym mistrzem magii.

– Owszem, ale magii białej, dobrze o tym wiesz. Służy dobru. A chrześcijaństwo nie ma wcale wyłączności na dobroć. Cudów dokonywali także inni: afrykańscy magowie, syberyjscy szamani. My coś o tym wiemy, wszak z naszym rodem był związany ktoś taki.

Tula ujęła go za rękę.

– A więc myślisz, że Tomas…

– Nie, nie, wstrzymaj się, nic takiego nie myślę, bo przecież nigdy go nie widziałem i nie wiem nic o sztuce leczenia. Ale…

Weszła babcia Siri i musieli przerwać rozmowę.

Erland ze wzruszającą troskliwością odnosił się do Tomasa. Uczył go wsiadania i zsiadania z konia, tak by nie spadał jak kłoda na ziemię. Wystrugał dla niego parę kul i kazał o nich chodzić, a Tomas cierpliwie przyjmował wszystkie oznaki dobrej woli, nie wierząc nawet przez chwilę, by te środki cokolwiek mogły mu pomóc.

Tula także pracowała z nim na swój sposób. Aplikowała narzeczonemu wzmacniające lekarstwo Heikego, co wieczór smarowała mu nogi i śpiewała zaklęte strofy, aż niosły się echem, nie zamierzała bowiem być w tym posłuszna dziadkowi. Bezwzględnie należało wykorzystać wszelkie możliwości. Zmuszała Tomasa, by próbował stanąć na nogach, by poruszał się na nich za pomocą kul, a najlepiej bez. Tamas uskarżał się na ból, ale Tula twierdziła, że ból to najwspanialszy znak. On tłumaczył jej wprawdzie, że bolą go kolana i uda, ale Tula się nie poddawała.

Tomas na wszystko się godził. Myślał sobie, że pewnego dnia Tula sama zrozumie, iż wszelkie zabiegi i tak muszą pozostać bezskuteczne.

Pobrali się w trzy miesiące po jej powrocie z Norwegii. Na ślub przybyli najbliżsi – muzycy, cała rodzina Tuli z babcią Siri i babcią Ebbą w odświętnej sukni z szeleszczącego, czerwonego jedwabiu, i cała wielka rodzina z Backa. W uroczystości udział wzięli także dostojni przyjaciele dziadka Gripa, wśród nich znaleźli się reprezentanci dworu Becgqvara.

Czas, by Tula i Tomas się pobrali, był już najwyższy, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć, choć co prawda jedna z sąsiadek zauważyła, że małżeństwo doszło do skutku dziwnie prędko! Tula zawrzała gniewem i starym zwyczajem wymruczała krótkie zaklęcie. Sąsiadce zaraz przytrafił się nieprzystojny wypadek, a że wszyscy to usłyszeli, musiała czym prędzej opuścić zgromadzenie, czując na sobie wyrażające oburzenie i potępienie spojrzenia.

W skandalicznie krótkim czasie po ślubie Tula urodziła ślicznego chłopczyka. Był taki duży i silny, że na nic się tu zdały wykręty o jego przedwczesnym przyjściu na świat. Chłopcu nadano imię Christer na pamiątkę zaginionego syna Arva. Wszyscy od początku go ubóstwiali, Gunilla, bardzo dumna ze swojej córki, raz po raz słała jej liściki z radami dotyczącymi pielęgnacji dziecka. Przyjeżdżała do Wexio, kiedy tylko Tula jej potrzebowała.

W tym czasie Tomas poruszał się już o kulach, jakby nic innego nie robił przez całe życie, i czasami, podczas nieprzespanych nocy, kiedy Tula tam i z powrotem chodziła po warsztacie, trzymając chłopczyka w ramionach, potrafił sobie nawet wmówić, że odzyskuje czucie w nogach. I czy mięśnie w łydkach nie zaczęły się rozwijać?

Nie mógł tego stwierdzić na pewno, to raczej tylko pobożne życzenia.

Synek miał błogosławiony wpływ na Tulę. Skończyła już osiemnaście lat i odpowiedzialność złożona na jej barki zmusiła ją, by zapomniała a „głupstwach”, jak nazywała czary uprawiane w szalonych latach dzieciństwa. Kochała Tomasa i Christera ponad wszystko na świecie miłością charakterystyczną dla dotkniętych z Ludzi Lodu. Jej erotyczny głód Tomas zaspokajał w pełni i on sam miał z tego wiele radości. Całe ich życie pełne było słońca.

Tylko dziadek Arv od czasu do czasu spoglądał na wnuczkę z lękiem. Nie dostrzegał jednak żółtego blasku w jej oczach, może ustąpi teraz, kiedy Tula kroczyła dobrą, rozsądną drogą?

W tym czasie jednak wydarzyło się co innego.

Eskil Lind z Ludzi Lodu, syn-łobuziak Heikego i Vingi, przepadł bez wieści. Nie dawał znaku życia od chwili, gdy rozstał się z Tulą w Christianii, skąd wyruszył na poszukiwanie drogi do Eldaford.

Cały ród był wstrząśnięty, zwłaszcza Tula, która czuła się współwinna jego zniknięcia.

Serca Ludzi Lodu zmroził głęboki strach.

Bo gdzie znajdowało się owo Eladford? Nie było go, w każdym razie, na żadnej mapie.

Загрузка...