Po tych dramatycznych wydarzeniach Tula przez kilka lat trzymała się w ryzach.
Czasami, oczywiście, nie potrafiła odmówić sobie jakiejś sztuczki, ale na ogół były to tylko błahostki, takie jak na przykład „pobłogosławienie” warzywniaka matki, by zapewnić dobre plony, czy też zatroszczenie się, by klacz i źrebię przeżyły trudny poród.
Czuła w sobie wielką łagodność i przyjazne nastawienie do świata. Wszystko układało się szczęśliwie, uporczywy kaszel dziadka zdołała wykurować kilkoma ziołami w tajemnicy wpuszczonymi do jego porannego napoju, tatuś Erland przebywał w domu dłużej niż zwykle, rodzina częściej więc była razem. Tula znalazła też nowego przyjaciela.
Skończyła właśnie piętnaście lat, przeżywała najtrudniejsze momenty dorastania. Była niespokojna, nie umiała sobie znaleźć miejsca, nie wiedziała, czego naprawdę chce. Nastrój zmieniał jej się błyskawicznie, w jednej chwili tryskała szaleńczą wprost radością życia, by w następnej pogrążyć się w otchłani rozpaczy i z całych sił pragnąć śmierci. Zachowywała się tak jak miliony nastolatek przed nią, pod tym względem nie różniła się od swoich rówieśniczek. Gunilla z pewnym uczuciem zawodu zauważyła, że włosy córki nie są już tak złociste jak kiedyś, ściemniały, nabierając bardziej pospolitego odcienia. Rysy twarzy stały się bardziej dorosłe i nie były już tak doskonałe. Tula nie zrobiła się brzydka, o nie, lecz chyba bardziej… zwyczajna, pospolita. No i nareszcie wyszczuplała. Nadal, co prawda, była mocno zbudowana, należała do typu niewysokich dziewcząt o dość szerokich ramionach, wysoko osadzonych piersiach i wąskich biodrach, kwadratowych dłoniach i stopach, i nieszczególnie długiej szyi. Rodzina jednak uważała, że to w niczym nie przeszkadza, gdyż Tula nadal odznaczała się nieodpartym wdziękiem. Zachowała swój radosny, zaraźliwy śmiech i zaangażowanie we wszystko, co robiła.
I nadal nikt nie podejrzewał, jakie siły kryją się w jej wnętrzu, tak dobrze strzegła swej tajemnicy.
Pewnego dnia pozwolono jej pojechać do Wexio. To wielkie wydarzenie, bo przecież dla młodziutkiej dziewczyny ze wsi miasto było niezmiernie interesujące. Podczas gdy matka i ojciec załatwiali swoje sprawy, Tula otrzymała zgodę na samodzielną przechadzkę po ulicach. Musiała tylko przyrzec, że we właściwym czasie stawi się przy powozie. Oczywiście Tula bez wahania obiecała, że przyjdzie punktualnie.
Długo chodziła po uliczkach, przyglądając się wszystkim wspaniałościom. Obejrzała targ ze straganami pełnymi owoców i warzyw, kramy, sklepiki… Wciąż mocno zaciskała dłoń na monetach trzymanych w kieszeni. Mogła je wszystkie wydać, bo Erland był tego dnia w wyjątkowo szczodrym nastroju, mogła więc kupić dokładnie to, co chciała, i nikt nie czyniłby jej z tego powodu żadnych wyrzutów.
Tak przynajmniej obiecywali, ale wiadomo przecież, jacy są rodzice. Zawsze wydaje im się, że dzieci są rozsądniejsze niż jest w rzeczywistości, i kiedy przychodzi co do czego, słyszy się na ogół: „Ach, naprawdę wydałaś wszystko co do grosza na słodycze?”
Tula świetnie zdawała sobie sprawę, że tak właśnie może być, i miała szczery zamiar tego uniknąć. Szybko minęła kramy z karmelkami, choć prezentowały się ogromnie kusząco.
Długo przebierała i wybierała. Zaczęła już interesować się swoim wyglądem i prawdę powiedziawszy była nawet trochę próżna, rozglądała się więc za pięknymi szatkami i ozdobami. Nie potrafiła się jednak zdecydować, pieniędzy nie starczyłoby na wszystko, na co miała ochotę.
W końcu znalazła się w jednej z bocznych uliczek przed zakurzoną witryną, w której wystawiono instrumenty muzyczne. A że dziewczyna obdarzona była pięknym głosem i z tego powodu interesowała się muzyką, zawahała się tylko przez chwilę, po czym weszła do środka.
Znalazła się w warsztacie akurat w momencie, gdy rzemieślnik wytwarzający instrumenty zajęty był szlifowaniem pudła skrzypiec. Był to młody chłopak, a może mężczyzna, trudno było na pierwszy rzut oka określić jego wiek. Natomiast z łatwością dawało się zauważyć, że do wyboru zawodu, przynajmniej w pewnym stopniu, zmusiły go okoliczności. Miał kalekie nogi i kiedy musiał się przemieszczać, poruszał się na małym wózku na kołach.
Tuli spodobała się jego twarz. Była otwarta i miła.
– Dzień dobry – powiedziała ze swym nieodparcie czarującym uśmiechem. – Chciałabym obejrzeć instrumenty.
Rozjaśnił się.
– Ach, proszę bardzo! Czy masz na myśli coś konkretnego?
– Nie, szczerze mówiąc, weszłam tu powodowana impulsem. Ale jeśli znajdę coś, na co będę miała ochotę, to na pewno to kupię. Oczywiście nie ogromny fortepian, bo mam zamiar sama wynieść stąd instrument.
Obydwoje się roześmieli. Młody człowiek oprowadził po sklepie i wyjaśnił, że większość instrumentów, takich jak skrzypki, flety i bębenki, robi sam, ale część z nich przynieśli tu ludzie, którzy po prostu chcą je sprzedać.
Tulę ogarnęło niezwykłe uczucie, że oto nagle znalazła się u siebie w domu. Zaczęła drżeć z podniecenia, a zarazem niecierpliwości i niepewności. Brała do ręki instrumenty i nie oglądając odkładała na miejsce. Przez cały czas czuła, że jakaś siła popycha ją w kąt warsztatu, gdzie leżały wykonane przez rzemieślnika flety.
– Zdaje się, że chciałabym kupić flet – orzekła zdecydowanie, znała bowiem kierujące nią impulsy i wiedziała, że powinna ich usłuchać.
Podjechał zaraz do niej na swoim wózku. Ponieważ wszystkie półki umieszczone były nisko, tak by do każdej rzeczy mógł sięgnąć ręką, Tula uklękła przy półce z fletami.
Chłopak opowiadał jej, jak nazywają się poszczególne flety, i pozwolił je wypróbować.
Serce Tuli uderzało coraz mocniej.
– Nie – stwierdziła w końcu. – Nie wiem…
Czuła się dziwnie rozkojarzona. Wzięła do ręki jeszcze jeden flet i zagrała na próbę. Młodzieniec pokazał jej, w jaki sposób powinna układać palce.
– Tak, ten bardziej mi się podoba – powiedziała, wydobywszy z instrumentu kilka prostych tonów. Żałośnie jasno jednak było widać, że nie ma pojęcia o grze na flecie.
Od dłuższej chwili odczuwała jakby swędzenie w palcach, coś ciągnęło je ku brzegowi półki. Obok, na podłodze, stał nieduży pojemnik czy też może wazonik, w którym znajdowały się dwa nie dokończone flety.
– A te tutaj? – zapytała Tula.
– Jeden nie jest jeszcze gotowy, a ten, tak, ten, który właśnie wyjęłaś… No cóż, zrezygnowałem z pracy nad nim. Nie da się na nim grać.
– Dlaczego? – zapytała, bardzo niechętnie odkładając flet na miejsce.
– Och, zupełnie mi się nie udał. Źle rozmieściłem dziurki i dźwięk, jaki się z niego wydobywa, do niczego nie jest podobny.
Roześmiał się zawstydzony, najwyraźniej uwłaczało to jego zawodowej godności.
Tula przyglądała się nieudanemu instrumentowi, ciągle trzymając w ręku ten, na którym grała ostatnio. W tej chwili dzwon katedry w Wexio uderzył dwukrotnie.
Poderwała się.
– Ach, miałam już czekać przy powozie!
Jeszcze jedno ukradkiem rzucone spojrzenie na nieudany flet w wazoniku i zdecydowała się na ten, który trzymała w dłoni.
– Wezmę ten. W domu od razu zacznę ćwiczyć. Za jakiś czas możesz przyjechać, wysłuchać mojego pierwszego koncertu.
Znów roześmieli się oboje. Tula zapłaciła za flet i wybiegła ze sklepu.
Przez cały czas jednak serce uderzało jej mocno jakby zirytowane, do wieczora czuła tę irytację w całym ciele.
Matka i ojciec naturalnie zdumieli się jej zakupem, ale uznali zainteresowanie muzyką za godne pochwały. Tula pracowicie ćwiczyła, aż zdołała wydrzeć fletowi wszystkie jego tajemnice. Teraz nareszcie mogła zacząć wygrywać melodie.
Nie była jednak usatysfakcjonowana, dręczące niezadowolenie wprawiało ją w stan niezwykłego poirytowania. Noce przynosiły niepojęte sny, zarówno dobre, jak i złe.
Miała wrażenie, że walczy o nią dwóch mężczyzn. Choć może walka była niewłaściwym określeniem. Obydwu chodziło o jej dobro. Kochali ją każdy na swój sposób. Tula nie znała żadnego mężczyzny, który by ją kochał. Nie chodziło tu o ojca, to był inny rodzaj oddania. Wiedziała że ojciec ją kocha, bo jest jego córką. Ale to, co zakłócało jej marzenia senne i myśli, nie było miłością ojcowską. Było czymś zupełnie innym…
Jakby ktoś czegoś od niej oczekiwał?
Tak, to może być prawda. Coś musiała zrobić. I to szybko! Ale co?
Bezustannie w jej myślach pojawiał się ów biedny chłopak z warsztatu muzycznego.
Czy to o niego chodzi?
Właściwie czemu nie? Spoglądał na nią tak nieśmiało, z oczu bił mu smutek. Może nieczęsto zdarzało mu się spotykać młode dziewczęta?
Z pewnością tak właśnie było, któż inny zachodził do niego oprócz starych skrzypków i innych muzyków? Tula była, być może, pierwszą od dłuższego czasu młodą dziewczyną, którą zdarzyło mu się zobaczyć?
Czyż jego wzrok ukradkiem nie przebiegł po jej ciele kilka razy? O, tak, oczywiście, że tak, przypomniała sobie teraz, że przecież odruchowo wyprostowała plecy, by w pełnej krasie zaprezentować swe dobrze rozwinięte piersi.
Biedny chłopak!
Pomysł, by odegrać rolę miłosiernej samarytanki, spodobał się Tuli. Dużo czasu już upłynęło, od kiedy po raz ostatni widziała ten wspaniały męski narząd. Tak, to było przy okazji tej fatalnej historii z nauczycielem śpiewu. Jego dotyk wprawił jej ciało w takie cudowne drżenie, co prawda tylko na początku, potem wszystko stało się obrzydliwe i zbyt bolesne.
Ale Amalia, która w ostatnich latach przyswoiła sobie sporą wiedzę, szeptem poinformowała Tulę, że kiedy jest się z mężczyzną po raz pierwszy, to zawsze strasznie boli, za to później jest już wspaniale. Tak powiedziała jej jedna ze służących, a ona na pewno świetnie się znała na tych sprawach. Amalia chichocząc wyznała przyjaciółce, że jest pewien chłopiec, który od dawna już wodzi za nią wzrokiem, i że być może pewnego dnia pozwoli mu zajrzeć pod spódnicę.
Tula powstrzymała się od komentarzy, szeroko tylko otworzyła oczy ze zdumienia i z podziwem powtarzała: „Naprawdę? Jak ty dużo wiesz, Amalio!” Podczas gdy przyjaciółkę rozpierała duma, Tula biła się z myślami.
Młody chłopak z warsztatu z instrumentami muzycznymi?
Tuli bardzo go było żal, on z pewnością nigdy nie miał okazji zaglądać pod niczyje spódnice. A tak bardzo podobała jej się jego pociągająca twarz, no i tak miło im się rozmawiało.
A jeśli cała dolna połowa jego ciała była kaleka?
Nie, wtedy nie zerkałby na Tulę ukradkiem z takim zainteresowaniem ani tak mocno się nie rumienił.
Zabawne byłoby się przekonać…
Amalia twierdziła, chichocząc przy tym jak zwykle, że tym, którym natura poskąpiła rozumu lub dała zdeformowane ciało, wynagrodziła to w inny sposób.
Zdarzało się, że Tula czuła niepokojące drżenie tam, na dole. Nigdy nie śmiała jednak sama się dotknąć, uważała bowiem, że pomóc jej może jedynie mężczyzna.
Musiała znaleźć jakiś wybieg.
Nie mogła przecież ot, tak sobie, wejść do warsztatu i powiedzieć: „Dzień dobry, to ja, czy nie moglibyśmy…”
Im więcej o tym rozmyślała, tym większej nabierała pewności, że to właśnie on czegoś od niej oczekuje. A może i jej niespokojna krew domagała się swoich praw?
Mogła zapytać o ten nieudany flet! Tak, to świetny pomysł! Wymówka była więc gotowa.
Pozostawali jeszcze rodzice…
Oznajmiła im, że bardzo by chciała odwiedzić koleżankę w Wexio, jedną z tych, które poznała, gdy chodziła na próby chóru.
Ależ, drogie dziecko… i tak dalej. Przecież może chyba jechać sama? Jeśli nie zdąży wrócić do domu tego samego dnia, to może przenocować u koleżanki. Kochana mamo i ojcze, ja mam już piętnaście lat! I w okolicy nie ma już niebezpiecznych mężczyzn! (Dzięki niej, ale ten fakt postanowiła przemilczeć.)
Wreszcie po długich chwilach wahania ustąpili, bo doszli do wniosku, że Tula przy okazji może załatwić matce kilka spraw w mieście. Ojciec obiecał, że odwiezie ją do dyliżansu pocztowego.
Tej nocy Tuli nie przyśnił się żaden koszmar, przeciwnie, czuła, że w sercu zagościł wielki spokój.
A więc to jednak ten młody chłopak!
Pierwszy raz w życiu Tula znalazła się sama w Wexio.
Nie tracąc czasu załatwiła sprawunki, które zleciła jej matka, i skierowała kroki prosto do warsztatu z instrumentami.
A jeśli go tam nie zastanie? Jeśli warsztat okaże się zamknięty albo kto inny przyjdzie ją obsłużyć?
Ale młody człowiek, poruszający się na wózku, był tam, i kiedy weszła, zapłonął rumieńcem jak piwonia. Widziała, jak gorączkowo musi walić mu serce, bo żyła na szyi pulsowała mocno i szybko.
– Dzień dobry, cieszę się, że znów się spotykamy – powiedziała Tula. – Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Kupiłam kiedyś flet…
– Ależ tak, tak, pamiętam – odparł jednym tchem. – Czy był niedobry?
– O nie, wcale nie, zupełnie nieźle już na nim gram, jeśli wolno mi się pochwalić – uśmiechnęła się. – Nie, chciałam co innego…
Och, to chyba naprawdę zbyt bezpośrednio powiedziane, biorąc pod uwagę, w jakim celu przyszła. Pospiesznie dodała:
– Być może zabrzmi to niemądrze, ale tak zachwycił mnie tamten nieudany flet, że chętnie bym go kupiła. Lubię wszystko, czemu daleko do doskonałości.
Młodzieńcowi dłonie zaczęły drżeć tak gwałtownie, że musiał chwycić się kółek u wózka.
– Nie wiem dokładnie, który flet masz na myśli – wyjąkał.
– Ten, który trzymałeś w… Och, nie ma go tam! Czyżbyś go wyrzucił?
– A, tamten! Mówisz o zaczarowanym flecie? Tak go nazwałem, bo nie da się na nim grać. Właściwie… to nie bardzo wiem, co z nim zrobiłem…
– Jaka szkoda! – wykrzyknęła Tula zasmucona. Zaczynało jej już brakować konceptu. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. – Mmm… Tutaj mieszkasz?
Skinął głową.
– Mam tam w głębi dwa pokoiki.
– Z rodzicami?
Nie chciała mieć do czynienia z żadnymi wścibskimi rodzicami, zwłaszcza teraz, gdy przyszła go uwieść. Młodzieniec w rzeczywistości okazał się jeszcze sympatyczniejszy, niż pamiętała. Jego mocne, męskie ramiona działały na nią podniecająco, ciało znów ogarnęło przyjemne, pełne napięcia drżenie.
– Nie mam rodziców.
– Ach – w głosie Tuli zabrzmiało współczucie. – Ale nie możesz chyba mieszkać sam?
– Jestem sam już od pięciu lat, kiedy to zmarła moja matka. Ten warsztat załatwił mi pewien profesor muzyki. On także już nie żyje, ale pozostanę mu dozgonnie wdzięczny. Uratował mi życie.
– Naprawdę możesz się z tego utrzymać?
– Zarabiam tyle, że mi wystarcza. Członkowie Towarzystwa Koncertowego zwykle reperują u mnie swoje instrumenty i głównie z tego żyję. Od czasu do czasu udaje mi się także sprzedać jakiś instrument.
Uśmiechnęła się do niego, musiał odwrócić wzrok, zdołała jednak dostrzec, że na widok jej uśmiechu do oczu napłynęły mu łzy.
Biedny człowiek! Obiecała sobie, że jeśli tylko on zechce, postara się sprawić mu przyjemność. Nie wiedziała tylko, jak powinna zabrać się do rzeczy.
– Żałuję, że gdzieś zawieruszyłem ten flet – powiedział.
– O, nie szkodzi.
– Gdybym tylko mógł sobie przypomnieć… Mam cały stos rupieci w głębi warsztatu, ale nie przypuszczam, bym tam go rzucił… Muszę poszukać.
– Nie, nie trze… A zresztą, gdybyś zechciał, byłabym wdzięczna. Pomóc ci?
Zdała sobie sprawę, że w ten sposób może przeciągnąć wizytę. Jeśli nie – musiałaby iść, bo nie miała pieniędzy na to, by kupić coś nowego.
– Nie, dziękuję, sam sobie poradzę.
– Ale z przyjemnością będę ci towarzyszyć.
Popatrzył na nią ze wzruszającą bezradnością.
– Straszny tam w środku bałagan.
Słysząc to, Tula wybuchnęła śmiechem.
– Sądzisz, że ja się tym przejmę? Powinieneś posłuchać, co mówi moja matka! Twierdzi, że nie ma bardziej nieporządnego dziecka ode mnie. A więc chodź! Możesz iść pierwszy, jeśli chcesz usunąć sprzed moich oczu coś czego nie powinnam widzieć.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i przejechał na wózku przez pozbawione progu drzwi. Miał taki piękny uśmiech. Łagodny, wyrażający zrozumienie dla ludzi. Tula lubiła go coraz bardziej.
Zdążyła dostrzec, że w dół, do kolan, stworzony był, jak się wydawało, całkiem normalnie, od kolan natomiast aż przykro było patrzeć na jego nogi. Uda także sprawiały wrażenie jakby wyschniętych, prawdopodobnie z powodu braku ruchu. Ciekawe, co jeszcze zwiędło w tym młodym ciele…
Ach, Boże, jakże pragnęła poczuć męskie dłonie na swoim ciele! Poczuć bliskość mężczyzny.
– Ile masz lat? – zawołał z sąsiedniego pokoju.
– Szesnaście – skłamała. – A ty?
– Dwadzieścia, tak mi się przynajmniej wydaje. Straciłem rachubę. No, teraz możesz już wejść, jeśli wybaczysz mi ten bałagan. Nikt mnie nigdy nie odwiedza, a ja sam przestałem się nim przejmować.
Tula przeszła do drugiego pokoju. Pomieszczenie było większe, kuchnia połączona z pokojem do pracy. Prawdę powiedziawszy, panował tu straszliwy nieporządek, ale na Tuli nie zrobił żadnego wrażenia.
Wszystkie meble były niskie, nawet stół i ława.
– Tutaj sypiasz?
– Nie, mam jeszcze małą izdebkę w głębi.
Pokiwała głową. Jej wzrok padł na ogromny kopiec usypany z trocin, wiórów i kawałków drewna koło miejsca do pracy.
– Myślisz, że flet może być w tym stosie?
– Możliwe, ale nie wiem tego na pewno.
Podjechał na wózku do stosu rupieci, Tula uklękła obok niego.
– Nie musimy rozrzucać wszystkich trocin po podłodze – stwierdziła, starając się, by zabrzmiało to normalnie, ale czuła, jak intensywnie oddziałuje na nią jego bliskość. Myśl, że on nigdy nie trzymał w ramionach kobiety, ogromnie ją podniecała. – Będziemy musieli robić to bardzo ostrożnie – dodała, mając na myśli jedynie kupkę trocin.
Kiedy grzebali w stosie, zapytała:
– Naprawdę nikt nigdy cię tu nie odwiedza?
– Nie. Przychodzą jedynie klienci do sklepu.
– A czy ty czasami wychodzisz?
– Tylko wtedy, gdy muszę kupić coś do jedzenia. Dzieci z ulicy mają zawsze wielką uciechę, kiedy widzą mnie na wózku. Zbiegają się ze wszystkich stron i pchają z całych sił… – skrzywił się, udając uśmiech. – Ale podoba mi się, że pytasz, czy wychodzę…
– Ach, przepraszam, nie pomyślałam. Jesteś więc tak samo samotny jak ja?
– A ty jesteś samotna?
– Może nie tak dosłownie – odparła Tula, zadowolona, że nareszcie znalazła wątek, który można było ciągnąć i który mógł ją zawieść w jego objęcia, o ile, oczywiście, zdoła nim właściwie pokierować. – Bo widzisz…
Celowo urwała w tym miejscu.
– Tak? – dopytywał się, przerywając poszukiwania w stosie.
– Nie, nie mogę o tym mówić!
– Ależ tak! Proszę cię! Nikt nigdy mi się nie zwierzał. Ja… ja się jakby nie liczę.
Tula popatrzyła na niego badawczo, w końcu skinęła głową.
– Ja… mam miły, ciepły dom. Ale jestem zaręczona z pewnym mężczyzną, którego prawie nie znam.
Dojrzała wyraz zawodu, malujący się na jego twarzy. Rezygnacji… Czegóż innego mógł się spodziewać? Ale Tula skłamała celowo. Chciała przeżyć z nim przygodę, bo był najbardziej sympatycznym młodym człowiekiem, jakiego spotkała od dłuższego czasu, nie mógł jednak mieć żadnych złudzeń co do ich wspólnej przyszłości.
– Gnębi mnie wielki strach – mówiła dalej. – Bo widzisz, nikt o tym nie wie, ale kiedy miałam dwanaście lat, zostałam zgwałcona. I wszystko, co łączy się z mężczyznami i erotyzmem, od tamtego czasu napawa mnie przerażeniem. Nie mogę na to nic poradzić, ale nie znoszę, gdy ktoś się do mnie zbliża. Dlatego jestem tak rozpaczliwie samotna.
Zakryła twarz dłońmi. Poczuła, jak jego współczucie otula ją niczym ciepły koc. Położył dłoń na jej ramieniu, przyjacielską, pocieszającą. Nagle zdjął rękę, jakby przypomniał sobie, iż mówiła mu, że nie znosi, gdy zbliża się do niej mężczyzna.
Nareszcie się o tym dowiedział, pomyślała z triumfem. Teraz już wie, że nie jestem nietknięta. Jestem więc dozwoloną zwierzyną, nie odbierze mi czci, gdyby zechciał…
Ach, jakże on tego pragnął! Tula wyczuwała to w powietrzu, wychwytywała zapach jego pożądania. Nigdy jeszcze nie zbliżał się do kobiety!
Cóż za podniecająca myśl! Tula nie mogła usiedzieć spokojnie, czuła pulsujące gorąco między nogami, była gotowa. To był naprawdę na swój sposób pociągający młodzieniec!
– Nie wszyscy mężczyźni to potwory – powiedział drżącym głosem.
Tula pokręciła głową.
– Nie potrafię odzyskać swej dawnej wiary w miłość – odparła, nie odrywając dłoni od twarzy. – Po tym, jak zostałam brutalnie napadnięta przez tego człowieka. On był taki okrutny! Usiłował mnie później zabić…
Przytulił ją ostrożnie jakby w obawie, że ona się przestraszy i ucieknie. Próbował do niej przemówić, ale wypadło to nie najlepiej. Bezradny, nie wiedział, co powiedzieć albo zrobić.
– Mogę… Nie, nie – poddał się zrezygnowany.
Tula odsłoniła twarz.
– Co chciałeś powiedzieć? – zapytała zduszonym głosem. Kiedy chciała, potrafiła być naprawdę dobrą aktorką.
– O, z pewnością nie chcesz mieć do czynienia z takim kaleką.
– O co ci chodzi?
– O nic – odrzekł, patrząc gdzieś w bok.
– Powiedz przynajmniej, co miałeś na myśli! Nawet jeśli to głupie.
– To nie tylko głupie. To bezwstydne, stanowczo zbyt śmiałe.
– Pozwól mnie o tym zdecydować! Okazałam ci zaufanie, wyznałam coś, o czym nie wie nikt inny, ponieważ cię lubię i ufam ci. Mógłbyś więc chyba…
Zacisnął pięści na martwych kolanach, zagryzł wargi. Wreszcie z pochyloną głową powiedział:
– Myślałem po prostu… że może mógłbym przywrócić ci wiarę w mężczyzn, żebyś, kiedy już wyjdziesz za mąż, nie odwracała się od swego męża z obrzydzeniem… Chciałem tylko być dobry dla ciebie. Nie miałem zamiaru robić niczego, co nie przystoi, jedynie okazać ci, jak bardzo jesteś mi droga, dlatego że chcesz ze mną rozmawiać. Myślałem o tobie we dnie i w nocy…
Ku swemu zdumieniu Tula zobaczyła, że po policzkach spływają mu wielkie łzy.
– Byłeś bardzo samotny – powiedziała łagodnie, nagle czując się dorosła. Jak gdyby w ciągu kilku godzin przybyło jej wiele lat.
Otarł łzy.
– Kiedy przyszłaś tu po raz pierwszy i rozmawiałaś ze mną jak ze zwykłym człowiekiem, żartowałaś i śmiałaś się ze mną, a nie ze mnie, wydawało mi się, jakby słońce nagle przedarło się przez ściany. Od tamtego dnia żyłem tylko twoją wizytą. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek tu wrócisz. I nagle stanęłaś dzisiaj przede mną, prawdziwa, żywa, z krwi i kości.
Przerażony uniósł głowę.
– Nie myśl, że czegokolwiek od ciebie oczekuję! Znam swoje miejsce, a i ty przed chwilą opowiedziałaś mi o swej przyszłości. A twoje wyznanie o podłym gwałcicielu… Omal nie zadusiła mnie rozpacz. Że ty, najwspanialsza ze wszystkich istot na ziemi, zostałaś tak niegodziwie potraktowana, być może złamana na całe życie… Tej myśli nie mogę znieść!
Teraz przyszła kolej, by ona wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku.
– Co miałeś zamiar zrobić, by mi pomóc?
– Ach, doprawdy nie wiem – rzekł bezradnie. – Chciałem cię tylko chronić, pocieszyć. Trzymać w ramionach tak, jak tuli się skrzywdzone dziecko.
Tula długo patrzyła na niego, potem rzekła spokojnie:
– Chyba powinieneś to zrobić, właśnie tego teraz potrzebuję. Sprawiłbyś mi przyjemność, a tak długo byłam smutna.
Bez wahania mieszała prawdę z kłamstwem, dobierała słowa tak, jak było jej wygodniej.
Dyskretnie rozejrzała się dokoła. Góra trocin nie była może najwygodniejszym gniazdkiem miłosnym na świecie, ale ponieważ on nawet nie spojrzał ku ławie ani tym bardziej ku sypialni, ona także nie mogła niczego takiego zaproponować. A podłoga, jak zwykle to bywa w warsztacie stolarskim, zasypana była wiórami i kawałeczkami drewna. Po wszystkim będzie musiała się starannie otrzepać!
Zastanawiała się, czy ubranie przesiąknie ostrym zapachem lakieru do drewna. Jeśli tak, to kiedy już wróci do domu, rodzice odkryją, gdzie była.
Kiedy jednak nadal klęczała, otoczona jego silnymi ramionami, czując jego usta na włosach, zaczęła rozumieć, że on swoje słowa traktował poważnie. To wcale nie ona miała odgrywać rolę miłosiernej samarytanki, która wyzwoli go z dręczącej samotności celibatu. On rzeczywiście miał rycerskie ideały. On naprawdę pocieszał dziecko, szeptał do ucha słowa, które miały je ukoić.
W pierwszej chwili Tula zaklęła w duchu: „do diabła”, ale ku własnemu zdumieniu naprawdę się uspokoiła. To właściwie było miłe! Wysublimowane, szlachetne, po prostu piękne!
Odprężyła się w jego ramionach, pozwalając się pocieszać i pieścić. Z wolna budziło się w niej przekonanie, że istotnie są powody, dla których należy się jej pocieszenie. Tula, łatwo nawiązująca kontakty i samodzielna, nigdy nie podejrzewała nawet, że jest taka samotna. Samotna tak, jak w gruncie rzeczy samotny jest każdy człowiek, bez względu na to, jak wielu bliskich i drogich mu ludzi go otacza. A Tula była przecież niby obcy ptak. Dopiero teraz to zrozumiała. Obcy ptak, to prawda. Ale więcej w niej było ludzkich cech, niż sama skłonna była to przyznać.
Wiedziała, że on potrzebuje pomocy i ukojenia prawdopodobnie w znacznie większym stopniu niż ona. Ta chwila jednak była tym najlepszym, co mogła mu ofiarować, tyle rozumiała. Nareszcie mógł poczuć się zaakceptowany, wiedział, że ktoś go potrzebuje, że jest może wręcz nieodzowny. Mógł poczuć, że znaczy coś dla drugiego człowieka. Nie musiał przyjmować jałmużny, lecz sam ją dawał!
Był to prawdopodobnie najwspanialszy podarunek, jaki mógł otrzymać.
Szeptał do niej:
– Miłość istnieje naprawdę, moja kochana mała dziewczynko, istnieje miłość tak silna i czysta, że na samą myśl o niej zapiera dech w piersiach.
Gdy mówił dalej, Tula mocniej wtuliła się w niego, wprost pławiła się w poczuciu zadowolenia, rozkoszowała faktem, że mężczyzna zajmuje się nią w taki sposób. Sama nigdy się nie podejrzewała o podobną reakcję.
A on szeptał czule jak łagodny letni wiatr:
– Zraniono cię, ale musisz o tym zapomnieć! Musisz! Musisz wyjść przyszłemu mężowi na spotkanie z otwartymi zmysłami. I, na Boga, mam nadzieję, że on okaże się ciebie godzien! Że będzie umiał okazać ci czułość i troskę. Nie zniecierpliwi się, gdy się wystraszysz i zechcesz się odsunąć, nie będzie zachowywać się jak… samiec, który myśli jedynie o… zaspokojeniu. Mój Boże, dziecko, jakże pragnąłbym najpierw z nim porozmawiać, ale to równało by się z wchodzeniem z butami w cudze życie. Obiecaj mi tylko, że wyznasz mu wszystko, z czego mnie się zwierzyłaś, i to zanim się pobierzecie!
– Tego obiecać ci nie mogę, nie znam go i nie wiem, czy jest taki jak ty.
Ujął jej twarz w dłonie i zajrzał prosto w oczy. Z każdym słowem, które wypowiadał, z każdym gestem, coraz bardziej się Tuli podobał. Szybko nauczyła się lubić jego otwartą, szczerą twarz, zmienny wyraz oczu.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić, moja droga? – zapytał pełen troski.
A wtedy Tula, która przybyła tu w zupełnie innym celu, odpowiedziała:
– Przecież już zrobiłeś! Nawet nie wiesz, jak wiele!
I tak w istocie uważała, tym razem nie musiała uciekać się do kłamstwa.
– Naprawdę? Bardzo mnie to cieszy. Czy wkrótce odwiedzisz mnie znów?
– Chyba nie. Przyjeżdżam do Wexio mniej więcej raz do roku. Wprost trudno uwierzyć, że tym razem pozwolono mi jechać samej. Z pewnością więcej się to nie powtórzy.
Patrzył jej w oczy, ale wzrok błądził gdzieś dużo dalej.
– Nigdy cię już nie ujrzeć – szepnął. – To będzie…
Zadźwięczał dzwonek u wejściowych drzwi, prowadzących do sklepu. Znieruchomieli.
– Schowam się – szepnęła Tula.
Skinął głową i wyjechał na wózku z warsztatu.
Tula prześlizgnęła się do pokoiku w głębi. Był tak maleńki, że miejsca starczyło zaledwie na niskie łóżko. Przycisnęła się do ściany, by z zewnątrz nikt nie mógł jej zobaczyć.
Czubkiem buta uderzyła o coś, co poturlało się po podłodze w kierunku większego pokoju. Tula szybko pochyliła się i podniosła przedmiot, zanim zdążył wytoczyć się z sypialni.
To ten wybrakowany flet. Wsunęła go do kieszeni.
W sklepie trwała dość długa dyskusja. Przeciągała się. Ktoś opowiadał o instrumencie, nie mogła dosłyszeć, o jakim. Zaczynała tracić cierpliwość.
Nareszcie sobie poszedł. Kaleki młodzieniec wtoczył się na swym wózku, Tula opuściła sypialnię i przeszła do kuchni.
– On tu zaraz wróci – oznajmił młodzieniec zasmucony i rozczarowany.
– Ja i tak już idę – szybko powiedziała Tula. – Zobacz tylko, co znalazłam! Sam się wytoczył nie wiadomo skąd!
Ze śmiechem pokazała mu flet.
– A więc aż tu się zaplątał? Przypuszczam, że musiał się tam poturlać. No cóż, przyznaję, że jestem bardzo nieporządny.
Znać było, że ton, jaki zapanował między nimi, jest wymuszony. Mimo wszystko byli dwojgiem obcych sobie ludzi, którzy nagle stali się dla siebie powiernikami. Ich delikatna więź nie mogła znieść nagłego wtargnięcia kogoś z zewnątrz.
– Naprawdę już idziesz? – zapytał z poszarzałą twarzą.
– Muszę, jeśli chcę zdążyć do domu jeszcze dzisiaj.
Gdy wyjeżdżała, uprzedziła rodziców, iż być może nie wróci na noc. Nie mogła jednak tego zaproponować. Nie jemu, człowiekowi o tak wzniosłych ideałach. Z pewnością przystałby na to, być może nawet z radością, a ona zaspokoiłaby swoje potrzeby, ale wyczuwała, ile przez to mogłaby stracić.
Naprawdę dorosła w ciągu tych kilku godzin.
– Ile jestem ci winna za flet?
– Za ten? Ani grosza.
Odpowiadał bezdźwięcznie pozbawionym radości głosem.
Tula uklękła przed nim.
– Dziękuję ci więc i żegnaj – powiedziała ze smutkiem.
Na odrobinę mogę się jednak odważyć, pomyślała, i objęła go za szyję. Poczuła na swoim ciele jego ramiona, grę twardych jak żelazo mięśni. Leciutko, niczym muśnięcie skrzydła motyla, pocałowała go w policzek. Jego ciałem wstrząsnął ledwie zauważalny dreszcz.
– Dziękuję – szepnęła Tula. – Dziękuję za wszystko. Uwierz mi, opuszcza cię zupełnie inny człowiek.
I, zaiste, była to prawda.
Chłopak szukał czegoś w jej oczach. Pocałował ją ostrożnie w policzek. Tula przez chwilę siedziała w tej samej pozycji, po czym odrobinę przekręciła głowę, zbliżając usta do jego ust. Jedynie napięcie twardych jak kamień mięśni zdradzało, w jak nieprawdopodobny sposób musiał nad sobą panować.
Tula wierzchem dłoni pogładziła go po włosach, otarła się o policzek i szyję. Potem podniosła się i wybiegła ze sklepu, czując pod powiekami palące jak ogień łzy.
Kiedy szła w stronę rynku, cicho mówiła do siebie, podśmiewając się z ironią.
– Przyszłam tu po coś zupełnie innego, po to, by poczuć w sobie tajemniczą męskość. Ale, niech mnie diabli porwą, to było lepsze! O wiele, wiele lepsze! Dużo się jeszcze musisz nauczyć, Tulo Backe z rodu Ludzi Lodu!
Choć nie wolno im było tak nazywać się w Szwecji, Tula nigdy nie zapomniała o swym pochodzeniu. Miała wszak powody, by pamiętać o krwi Ludzi Lodu płynącej w jej żyłach.
Do domu dotarła bez przeszkód i wieczorem, leżąc już w łóżku, myślała o swym przyjacielu ze smutkiem, choć jednocześnie przepojona głęboką radością. Gorączka w podbrzuszu płonęła nadal, ale Tula nigdy nie odkryła, że kobiety same potrafią zgasić ów ogień. Była przekonana, że do tego niezbędny jest mężczyzna.
Dlatego tej nocy nawiedzić ją musiał taki a nie inny sen. Znów znalazła się w warsztacie pełnym instrumentów, leżała na stosie trocin, czuła, że posłanie jest miękkie niczym najdelikatniejszy puch. Młodzieniec zapytał, czy Tula życzy sobie, by posłużył się fletem, ale ona uznała, że brzmi to bardzo brutalnie, nie chciała o tym słyszeć. Potrząsnęła głową, wskazując na jego ciało, aż wreszcie zbliżył się do niej. i gdy jego dłoń ledwie jej dotknęła, Tula osiągnęła pierwsze w życiu spełnienie. Obudziła się zdyszana i przestraszona.
Ratunku, pomyślała. Co ja zrobiłam? Co to było?
Nie zdążyłam nawet zobaczyć ani poczuć, jaki on jest, jak wygląda.
Do diaska!
Ale żar, który w niej płonął, zamienił się w stygnący powoli popiół.
Młody wytwórca instrumentów miał wrażenie, że uszły z niego wszystkie siły, cała chęć i wola życia.
Nigdy już jej nie ujrzeć…
Nie miał żadnego doświadczenia z kobietami, nikt jednak nie odebrał mu marzeń. I dane mu było przeżyć najpiękniejsze z nich. Dziewczyna, która nie zwracała się do niego z krzykiem, jak gdyby był głuchy czy niedorozwinięty, nie zważała na jego uschłe, martwe kończyny, odnosiła się do niego tak, jak do każdego normalnie stworzonego człowieka.
Jak łatwo im było nawiązać rozmowę!
I mógł trzymać ją w ramionach, wolno mu było ją pocieszać, ukoić jej cierpienia spowodowane straszliwym przeżyciem, którego doświadczyła jako dziecko. Prawie ją pocałował, choć oczywiście tak naprawdę nie śmiał tego uczynić, mogło to zniszczyć ów kruchy, niepowtarzalny nastrój, jaki zapanował między nimi.
Był to dla niego niezwykle trudny moment. Musiał oprzeć się drzemiącym w nim siłom, które domagały się swoich praw.
Odeszła.
Ta prawda była niczym krzyk rozpaczy.
Co więcej teraz mu pozostawało?
Nic.