Kiedy zgodnie z zapowiedzią Heike wezwał Tulę na rozmowę w cztery oczy, dziewczyna miała wrażenie, że oto nadszedł dzień sądu. Wcześniej zjedli pospiesznie przyrządzony, ale bardzo wystawny powitalny obiad. Do stołu podawali zwykli śmiertelni służący.
Tula od czasu do czasu widywała szary ludek. Raz jakieś stworzenie wychyliło głowę zza nogi od stołu, to znów inne wspinało się po poręczy schodów w górę, a kilka małych szarych, podobnych do kłębków wełny istot otarło się o jej nogi, jak gdyby chciały sprawdzić, z czego to ona jest zrobiona.
Zauważyła, że są jej ciekawe, wszak zdolna była je widzieć, to wprost niesłychane!
Kim była, co tu robiła?
Chociaż Tula usiłowała przyzwyczaić się do ich obecności, to i tak co chwila podskakiwała. Nie potrafiła zapanować nad lękiem, gdyż większość z pojawiających się istot była doprawdy makabryczna!
Zrezygnowana potulnie poszła za Heikem. Vinga posłała jej pełne współczucia spojrzenie, ale nie mogła w niczym pomóc. Oni, dotknięci z Ludzi Lodu, musieli rozmówić się sami.
Heike wprowadził Tulę do niedużego, ciemnobrązowego salonu. Meble ze skóry, ciemne szafy, okna z ołowianego szkła, kominek… Przytulny pokój, wcale nie taki smutny, jak można się była spodziewać. Heike poprosił Tulę, by usiadła w jednym z głębokich foteli z trzeszczącej skóry, a sam zajął miejsce w drugim.
Czekała z dłońmi nerwowo zaciśniętymi na podołku. Serce uderzało jej mocno. Bała się Heikego.
Wreszcie westchnął.
– Wiesz, dlaczego cię tu zabrałem, Tulo? Z powodu moich podejrzeń. Jako dotknięta mogłaś ściągnąć na swoją głowę wszelkie nieszczęścia tego świata. Jednak w podróży zachowywałaś się tak naturalnie, że zaczynałem już wierzyć, iż się pomyliłem. A potem okazało się, że widzisz szary ludek, i sprawa stała się jasna.
Paskudna pułapka, cierpko pomyślała Tula. Chyba nie zastawiono jej celowo, moja reakcja była przecież dla Heikego i Vingi ogromnym zaskoczeniem.
– Kiedy obudziły się twoje podejrzenia?
– Już tej zimy, gdy razem z Vingą byliśmy u Anny Marii, przekazano mi sygnały informujące o tym, że dzieje się z tobą coś złego, że jesteś bliska wybudzenia Tengela Złego ze snu. Zastanawiałem się wtedy nad tobą, próbowałem wygrzebać z pamięci twój obraz. Ale wywołałem tylko wizerunek ślicznej, pulchniutkiej, radosnej dziewczynki. Kiedy przyjechaliśmy do Bergqvara, byłaś odmieniona, zupełnie nienaturalna. – Pochylił się ku niej. – Jak długo o tym wiedziałaś? Bo musiałaś wiedzieć.
Tula odwróciła twarz.
– Chyba od zawsze. Tak, zawsze. Od samego początku.
Milczał przez chwilę.
– Jest w tym coś, co bardzo mi się nie podoba. Dlaczego utrzymywałaś to w tajemnicy?
Wzruszyła ramionami, nie zamierzała być do końca szczera.
Głos Heikego nabrał ostrości.
– Moim zdaniem wszystko wskazuje na to, że chciałaś, by nikt nie przeszkadzał ci w wykorzystywaniu twoich zdolności, prawda?
Tula nie odpowiedziała wprost. Nadal nie miała pewności, jak dalece może się posunąć w wyznaniach. Mruknęła coś o matce i ojcu…
Heike był jednak nieprzejednany.
– Czy kiedykolwiek wykorzystywałaś swoje zdolności?
– Tylko kilka razy. Ale to nie było nic poważnego.
– Opowiadaj!
Do diabła! Jaki on uparty!
– Pomogłam tylko matce i ojcu. Zapewniłam dobre zbiory, uzdrawiałam krowy, takie tam głupstwa.
– I nic w kierunku zła?
– Nie – odparła Tula.
Uznała, że tak właśnie może powiedzieć, bo przecież zawsze kiedy wyrządzała komuś krzywdę czy zabijała, działo się to dlatego, że tamci niegodziwcy stanowili zagrożenie dla jej najbliższych lub dla innych porządnych, wedle jej opinii, ludzi.
Czy nie były to wobec tego dobre uczynki?
Nie otrzymała odpowiedzi na to pytanie, nawet od siebie samej.
– Ile potrafisz? – zapytał Heike.
– Niewiele. Nigdy tego nie sprawdzałam.
Heike jednak nie rezygnował.
– Każdy z dotkniętych ma swoją specjalność, nie wiem zresztą, jak to dokładniej określić. Ja na przykład utrzymuję bardzo bliskie kontakty z naszymi przodkami. Ulvhedin potrafił przy pomocy hipnozy zamienić ludzi w bryłę lodu. Później, kiedy dzięki Niklasowi, Villemo i Dominikowi nawrócił się w stronę dobra, nauczył się zaklinać. Ale w tej dziedzinie najpotężniejszy był Mar. Solve umiał przywoływać do siebie ludzi i przedmioty. I tak dalej. A co ty potrafisz?
– Nie wiem.
Heike postawił na stoliku między nimi pięknie rzeźbioną szkatułkę.
– Podnieś ją – polecił. – Siłą myśli!
– Ale przecież ja nie umiem!
– Spróbuj!
Jego władza nad nią była wprost szokująco silna. Zanim zdołała przemyśleć konsekwencje, usłuchała.
– Drewno, odstąp od drewna… – zaczęła, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdy ręka Heikego ciężko spadła na jej dłoń.
– Gdzie się tego nauczyłaś?
– Nie wiem.
Teraz gniewał się naprawdę.
– Wijesz się jak piskorz, Tulo! Wykręcasz się nic nie mówiącymi odpowiedziami. – Odetchnął głęboko. – A więc umiesz czarować. Tak, słyszałem, że to wrodzone u niektórych dotkniętych z Ludzi Lodu.
Tym razem Tula się rozzłościła.
– Dlaczego cały czas mówisz o dotkniętych? Czy ja nie mogę być wybrana?
Puścił jej rękę i znów usiadł wygodniej w fotelu.
– Nie – odparł spokojnie. – Nie jesteś wybrana. Wybrani mają inną aurę.
– A więc mam jakąś aurę?
– Wszyscy ludzie ją mają. Ale nie każdemu dane jest ją zobaczyć.
Tula nie mogła sobie przypomnieć, by kiedykolwiek widziała czyjąś aurę. Poczuła się urażona.
– A więc widziałeś, że jestem dotknięta?
– Mówiłem ci już, że miałem swoje podejrzenia. Twoja aura nie należy do najpiękniejszych.
Do diabła! Do diabła! Do diabła! Do diabła! powtarzała w myślach Tula.
– Ale przecież nie mam żadnych oznak dotkniętych. Żółtych oczu ani innych objawów.
– Na razie jeszcze nie – odparł. – Na razie. Ale szybko się zmieniasz, Tulo. Niewiele już zostało z zabawnego, pulchnego aniołka.
– Brzydnę? Myślisz, że z czasem stanę się taka jak… jak miała na imię ta straszna czarownica z Doliny Ludzi Lodu?
– Hanna? Och, nie, naprawdę mam nadzieję, że nie. Pokaż mi swoje oczy. Tu, przy oknie.
Podeszli do światła. Heike długo przypatrywał się tęczówkom dziewczyny.
– Nie – rzekł wreszcie. – Masz szczęście. Nikt niczego nie zobaczy.
– Bardzo chciałabym mieć żółte oczy.
Heike wrócił na fotel.
– I wyglądać tak jak ja? Przez całe życie prowadzić walkę z samym sobą, by nie stracić opanowania stając twarzą w twarz z ludzką nienawiścią, skierowaną ku tym, którzy są inni? Nie wiesz, o czym mówisz!
– Owszem, wiem, o co ci chodzi – odparła cicho. – Tomas także jest narażony na ludzką niegodziwość.
Heike pokiwał głową.
– No, to jak będzie z tą szkatułką? Dokończ swoje czary.
Tula usłuchała. Teraz, kiedy jej tajemnica została odkryta, pewną przyjemność sprawiało jej popisywanie się swymi umiejętnościami. Heike nie był ani odrobinę zdumiony widząc, jak szkatułka unosi się nad stołem bez niczyjej pomocy.
– No tak – powiedział zrezygnowany, podczas gdy szkatułka wracała na miejsce na stole. – Wiem już teraz, co muszę zrobić, Tulo. – Znów ujął ją za ręce. – Tak więc ty odziedziczysz kiedyś, kiedy mnie już nie będzie, cały skarb Ludzi Lodu wraz z mandragorą i flaszeczką jasnej wody. Najpierw jednak muszę nauczyć cię, jak należy się z nim obchodzić i używać wyłącznie w służbie dobra. Sądzę, że nie będzie to dla ciebie trudne, bo przecież nienawidzisz zła, prawda? Tak, tak właśnie myślałem. Muszę nauczyć cię wszystkiego o pielęgnowaniu chorych, a uzdrawianiu i leczeniu. Tego, co cudzoziemcy nazywają białą magią. W przeciwieństwie do czarnej magii, której wynikiem jest samo zło. Czy masz leczące dłonie?
– Nie, nie przypuszczam.
– Sprawdzimy to później. Musisz wiedzieć, że ja ze skarbu Ludzi Lodu używam jedynie środków leczniczych. Nigdy, przenigdy nie wykorzystuję trucizn ani złych formuł czarodziejskich. Ty także ich nie ujrzysz ani nie dowiesz się, gdzie są ukryte. Mandragora należy do mnie, póki żyję. Później będziesz mogła sprawdzić, czy zaakceptuje ciebie, nigdy z góry tego nie wiadomo. Nie wolno ci także oglądać flaszeczki Shiry. Ona nie jest dla ciebie, ty i tak nie wyruszysz do Doliny Ludzi Lodu.
– Dlaczego nie? – spytała odruchowo.
– Nie widziałaś, jak wielką władzę miał nad tobą Tengel Zły? Jak więc możesz myśleć, że zdołasz go pokonać?
– No cóż, masz chyba rację.
Heike kiwnął głową.
– Czy zgadzasz się, bym wprowadził cię w tajniki sztuki leczenia?
– Oczywiście! Bardzo ci za to dziękuję!
– Ale musisz mi obiecać, że nigdy nie wykorzystasz swoich wyjątkowych zdolności w służbie zła.
– Obiecuję – powiedziała Tula, której składanie podobnych przyrzeczeń nie przychodziło z trudnością. Darzyła jednak Heikego tak wielkim respektem, że w głębi duszy obiecała sobie, iż o ile to będzie tylko możliwe, nie posunie się do ostateczności, nie będzie sprowadzać śmierci i skazywać na zatracenie tych, których nie lubi. Głośno jednak nie powiedziała o tym ani słowa.
– Doskonale – ucieszył się Heike. – Napiszę zaraz do twoich rodziców, że zostaniesz u nas przez kilka miesięcy. Później zatroszczymy się, byś bezpiecznie dotarła do domu.
– Dziękuję – odparła Tula. Co innego mogła powiedzieć?
– Zdajesz sobie chyba sprawę, którzy z naszych przodków są twoimi duchami opiekuńczymi? Zawsze jest wśród nich ktoś wybrany specjalnie dla nas.
– Tak. To Villemo i Dominik, prawda?
– Owszem. I powinnaś bardzo się z tego cieszyć. Oboje należą do wybranych. A wiesz chyba, że wybrani stoją o wiele wyżej nad nami, biednymi dotkniętymi. Zostali wybrani z powodu swoich pięknych cech duchowych.
Tula pokiwała głową zamyślona; ona była zdania, że Heike także ma piękną duszę, ale co innego ciążyło jej na sercu.
– Powiedz mi, Heike… Jest coś, nad czym się zastanawiałam, co nie daje mi spokoju. Czy myślisz, że ci, którzy wtedy, w domu, pomogli nam w walce z Tengelem Złym, wiedzieli, że jestem… dotkniętą?
Jak trudno było głośno wymówić te słowa! Ale nareszcie przyznała się, definitywnie przyznała, że należy do „nich”. Nie było to wcale przyjemne.
– Jestem przekonany, że o tym wiedzieli – orzekł Heike. – I bardzo im było ciebie żal. Chcieli ci pomóc, dlatego wyznaczyli dla ciebie takich potężnych opiekunów.
A więc wiedzieli! I tę gorzką pigułkę musiała przełknąć.
Już tego samego wieczoru zaczęły się kłopoty z szarym ludkiem.
Później nigdy nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, czy naprawdę przeżyła to, co się wydarzyło. Wokół panował mglisty półmrok, jak często bywa w snach, i ona sama odczuwała osobliwe zobojętnienie, charakterystyczne dla marzeń sennych. Ale wcale nie była niczego pewna. W tym domu działo się tyle niezwykłych rzeczy!
Ledwie wsunęła się do wygodnego, pachnącego czystością łóżka, natychmiast poderwała się na równe nogi. W jej pokoju stały jakieś cztery postacie.
Jedne z tych, dla których drzwi i inne temu podobne ludzkie wynalazki nie stanowiły żadnej przeszkody. Cztery demony! Zwinęły swoje nietoperze skrzydła, teraz były one niewidoczne.
Oczy, przenikliwe, pałające złem, wpatrywały się w dziewczynę bez odrobiny sympatii.
Heike, pomóż mi, pomyślała.
Przez moment rozgniewała się, że została na to narażona, ale zaraz przypomniała sobie słowa Heikego. Tych czterech nie wolno drażnić. Są niebezpieczne i nieobliczalne.
Wielkie nieba, jak one wyglądały! Te… te ogromne…
Ach!
Wbrew swej woli poczuła ogarniające ją podniecenie, musiała zwilżyć wargi i na moment odwrócić oczy.
Wreszcie, otulona kołdrą, z podciągniętymi kolanami zebrała się na odwagę i powiedziała uprzejmie:
– Dobry wieczór, wielcy panowie, czego sobie życzycie?
Ratunku, cóż za idiotyczne słowa! Co się teraz stanie?
Patrzyły na nią przenikliwie, lodowato, nieporuszone. Tula znała historię o tragicznym końcu sędziego Snivela, który został rozszarpany na strzępki przez szary ludek, i na wspomnienie tego zadrżała. On był ich wiosenną ofiarą. Ale teraz mamy późne lato! pomyślała w rozpaczliwym przypływie wisielczego humoru.
Jeden z nich dał znak, by wstała.
Drżąc ze strachu Tula stanęła na łóżku.
Ich wielkie organy unosiły się powoli. Osiągały niebywałe rozmiary. Tula jęknęła, oddychając głęboko, niespokojnie.
Kolejny ruch ręką. Chciały, by się rozebrała.
Tula ujęła w dłonie koszulę nocną, ze strachu zaplątała się w jej fałdy, ale najpierw trzęsącym się głosem rzekła:
– Czcigodni panowie, chętnie pokażę wam, jak wyglądam. Ale nic więcej, bardzo proszę o wyrozumiałość w tym względzie. Nie zostałam stworzona dla was. I zapewniam was, że gdyby coś więcej mi się stało, mój krewniak Heike i wszechmocne duchy z Ludzi Lodu, pod których ochroną pozostaję, bardzo by się rozgniewali.
Nic nie odpowiedziały. Z uczuciem, że zmierza na śmierć, ściągnęła koszulę przez głowę i na dość niskim łóżku stanęła przed nimi całkiem naga.
Obserwowały ją badawczo, od góry do dołu, ze wszystkich stron. Oblizywały wargi długimi, czerwonymi jęzorami. Po raz pierwszy się uśmiechnęły, lubieżnym, budzącym grozę uśmiechem.
Ze strachu Tula bliska była śmierci. Żadna kobieta na ziemi nie mogła przyjąć tych ciemnych, twardych jak kamień fallusów. Musiały to zrozumieć!
A może wcale na to nie zważały?
Jeden z nich podszedł bliżej, kierując się wprost na nią.
– Okaż mi litość, błagam! – jęknęła.
Jego oblicze z bliska było jeszcze straszniejsze. Tula miała wrażenie, że kiedy patrzy mu w oczy, zagląda w rozżarzoną otchłań. Uniósł górną wargę, odsłaniając ostre kły drapieżnika. Uśmiechał się przy tym wyczekująco, ale nie był to miły uśmiech, lecz przeciwnie, tak diaboliczny, że zakręciło się jej w głowie.
Mocno ujął w dłonie swój wielki organ i końcem drażniąco przesuwał po jej biodrach. Członek był lodowaty, zimny jak sama śmierć i za każdym razem, gdy dotykał jej najczulszego punktu, wzdrygała się. Pomimo nieprawdopodobnego lęku nie mogła jednak nic poradzić na to, że jej ciało zaczęło rozkosznie pulsować. Demon ponownie skierował swą męskość w najwrażliwsze miejsce, leciutko pchnął i lepka ciecz zalała uda dziewczyny. Od zimna przeszył ją dreszcz. Ale pierwszy demon już odszedł.
Teraz drugi, o równie strasznych oczach i ostrych zębach w trójkątnej lisiej twarzy, drażnił członkiem, raz po raz przesuwając nim od kolan w górę, a doprowadził ją do stanu bliskiego szaleństwa, pożądania pomieszanego z lękiem, a potem pchnął i już było po wszystkim. Ohydna lepkość lodowatym strumieniem spływała po jej nogach.
Teraz jednak Tula była już tak rozpalona, że trzeciemu wyszła niemal naprzeciw, choć nie przestawała jęczeć ze strachu. W miejscu, którego dotykał, pulsowało napięcie wprost nieznośne. Kręciło jej się w głowie, widziała jakby przez mgłę, wszystko rozszalało się teraz wokół zmysłów, reszta była nieistotna, obojętna, została wyparta z jej myśli, z pola widzenia, ze świata.
Kiedy zbliżył się czwarty, leciutko rozchyliła nogi i przeżyła gwałtowny, mocny orgazm, co najwidoczniej bardzo uradowało wszystkie demony, bo wzbiły się w powietrze posapując z zadowolenia. Żaden z nich jednak nie przekroczył granicy, którą im wyznaczyła.
Zniknęły. Została sama, zdyszana. Opierając się o ścianę, powoli osunęła się po niej i opadła na łóżko.
Muszę wytrzeć… pomyślała.
Na jej udach, na nogach, nigdzie nie było niczego. Najmniejszego śladu.
Co się naprawdę wydarzyło? zastanawiała się, leżąc już w łóżku, na powrót ubrana w koszulę, z kołdrą naciągniętą po same uszy z nadzieją, że uda się jej przywrócić normalny, spokojny oddech.
Czyżbym śniła? Czy to były wytwory mojej własnej fantazji, powołane do życia przez od dawna tłumione zmysły? Czy też wydarzyło się to naprawdę?
Pewnie nigdy się tego nie dowiem.
Świadomość własnej nieokiełznanej żądzy napełniła ją takim wstydem, że poczuła się kompletnie rozbita. Jak mogła coś podobnego zrobić? Jak mogła?
Ponieważ Tula nigdy nie nauczyła się sama zaspakajać własnych żądz, cztery straszne demony od czasu do czasu powracały. Między ich kolejnymi odwiedzinami mogły upływać tygodnie, a nawet miesiące, ale za każdym razem, gdy napięcie w niej osiągało punkt wrzenia i naprawdę potrzebowała rozładowania – przychodziły. Nigdy nie dowiedziała się, czy to wszystko razem tylko jej się śniło, czy też działo się naprawdę. Zaspokajały jednak i ją; i siebie, pozostawiały ją bardziej usatysfakcjonowaną, niż mogła sobie wymarzyć. Nigdy nie wyrządziły jej krzywdy – ani za pierwszym razem, ani później. Tula zaczynała rozumieć, że wzięły ją pod swą opiekę. Zawsze odnosiła się do nich z szacunkiem, a one, jak się wydawało, bardzo to sobie ceniły. Jeśli ktoś z szarego ludku w jakiś sposób próbował jej dokuczyć, demony pojawiały się natychmiast, chroniąc przed natarczywością innych. Czasami ta sytuacja wydawała się jej wręcz chorobliwa.
Często zadawała sobie pytanie, czy wszystkie niesamowite wydarzenia na dworze są rzeczywiste, czy też ona oszalała.
W każdym razie pojmowała, że jak najprędzej powinna opuścić Grastensholm. Czy była to rzeczywistość, czy też nie, znalazła się na niebezpiecznej drodze.
Wyjechać jednak nie było wcale łatwo. Upływały miesiące. Heike, który nic nie wiedział o nocnych odwiedzinach, nie chciał jej wypuścić spod swych opiekuńczych skrzydeł tak długo, dopóki nie uzyska całkowitej pewności, że znalazła się na właściwej drodze, jeśli chodzi o wykorzystywanie czarodziejskich umiejętności. Poza tym wszystko między nimi układało się jak najlepiej. Odbywali codzienne lekcje sztuki leczenia i Tula okazała się nad wyraz pojętną uczennicą. Heike jak najstaranniej wpajał jej dobroć, dobroć dla wszystkich, a Tula słuchała, kiwała głową i pochłaniała wiedzę.
Bez względu jednak na kazania, które jej prawił, pragnienie posiadania prawdziwego skarbu nadal w niej tkwiło. Frapowały wszystkie te czarodziejskie formuły, tajemne środki i mikstury, ukryte gdzieś w jednym z kątów licznych składzików czy piwnic Grastensholm… Czy ośmieli się kiedykolwiek zapytać o to demony?
Prawdą jednak było, że Tula miała ogromne wątpliwości, co świadczyło poniekąd o tym, że nosi w sobie pokłady prawomyślności.
Ach, jej osobowość była tak rozszczepiona, taka chwiejna, że dziewczyna nie potrafiła odnaleźć swego właściwego miejsca. Heike był wspaniały, chętnie go słuchała, a on tak mocno wierzył, że wyrośnie z niej naprawdę dobry człowiek. Czasami jednak jakby wstępował w nią zły duch. Ogarniała ją wówczas nieprzeparta ochota, by wymyślić prawdziwie diabelską sztuczkę, zrobić coś naprawdę złego… Choć nie, czuła, że coś złego wcale by jej nie zadowoliło, już raczej coś oryginalnego, coś, co by wszystkich zaszokowało.
Szczęśliwie były to krótkotrwałe napady. Na ogół bawiła się znakomicie i nie miała kłopotów z wolnym czasem. Heike zajmował ją naukami, z Vingą gawędziły jak dwie przyjaciółki, a poza tym Tula garnęła się do pomocy we dworze, zarówno w domu, jak i w obejściu. Z Eskilem nieustannie się droczyli, ale rozumieli się nad podziw dobrze, choć Tuli nie wolno było uczestniczyć w jego najdzikszych wybrykach. Zdarzało się, że Eskil jak sam diabeł pędził na koniu przez łąki, czasami ku rozpaczy wszystkich wprowadzał w życie swoje kolejne wynalazki; to znów wyprawiał się do Christianii na poszukiwanie przygód, z których potem zdawał Tuli długie i, jak przypuszczała, mocno ubarwione relacje.
Jasne więc, że było jej dobrze na Grastensholm. A jeszcze kiedy demony zaspokajały jej cielesne potrzeby, to… Ale, ach! Jakże brakowało jej czegoś podczas tych tajemnych nocnych chwil rozkoszy! Ciepła! Ludzkiego ciepła i tego, co, jak przypuszczała, istniało naprawdę: miłości i czułości. Tymczasem wszystkie jej doznania były tak lodowato zimne, także uczuciowo, takie niezwykłe i obce. Nabierała coraz głębszego przekonania, że demony są jedynie postaciami ze snu, choć prawdę mówiąc zdarzało się jej widzieć je także za dnia, ale wówczas tylko na odległość.
Przybywały zawsze w momencie, gdy już prawie zasypiała. Żywiła silne przekonanie, że były one wytworami jej własnej fantazji, wywołanymi jej tęsknotą lub gwałtownymi potrzebami. Była wszak dotkniętą kobietą z Ludzi Lodu, a one charakteryzowały się niezwyczajną zmysłowością. Pod tym względem nie była żadnym wyjątkiem.
Często pisywała do domu i równie często otrzymywała odpowiedzi. Heike także przesłał Gunilli i Erlandowi wiadomość, że pragnie zatrzymać Tulę jeszcze przez jakiś czas, gdyż ich córka ujawniła wyjątkowe predyspozycje i powinna dobrze nauczyć się zawodu lekarza. Naturalnie nie chodziło tu o medycynę szkolną, nigdy bowiem nie dostałaby się na studia, Heike zresztą także nie uzyskał prawnego statusu w kręgach lekarskich Norwegii, bo, o wstydzie, nie znał łaciny. Przez niektórych nazywany był szarlatanem, przez innych – mądrym chłopem, ale w parafii Grastensholm i jej okolicach cieszył się powszechnym szacunkiem i uznaniem, a i medycy przyznawali, że współpracował z nimi w przyzwoity sposób. Jeśli wiedział, że lekarze potrafią wyleczyć pacjenta, zawsze wysyłał go do nich. W przypadkach jednak, gdy pozostawali bezradni, włączał się, i to na ogół z zaskakująco dobrymi rezultatami.
Nie byli w stanie tego pojąć, więc zazwyczaj mruczeli pod nosem, że pacjent i tak wyzdrowiałby sam z siebie. Czasami powiadali, że gdyby tylko mieli dość czasu na dokończenie kuracji, z pewnością im też by się powiodła.
Tula zaczęła nareszcie pomagać Heikemu w pracy. Najpierw przy pacjentach, którzy przybywali do Grastensholm, później towarzyszyła mu także w wizytach domowych, a jeszcze później pozwalano jej wyjeżdżać do chorych całkiem samej. Ułatwiło to w znacznym stopniu pracę Heikemu, gdyż i tak pozostawało wielu chorych, którymi musiał zająć się osobiście.
Nie zawsze jednak młodziutką Tulę traktowano poważnie. Jak na przykład wtedy, gdy odwiedziła gospodynię na wielkim majątku położonym poza parafią Grastensholm…
Kiedy Tula opatrzyła już jej rany na nogach – wystarczyło zaledwie zmienić okład – dama poprosiła o podanie robótki, leżącej na półce. Oczywiście dostała ją. Później głośno zastanawiała się, czy Tula, skoro już tu jest, nie mogłaby obrać i nastawić ziemniaków. No cóż, Tula spełniła, prośbę, bo pani siedziała przecież na krześle, z nogą na stołku, i może rzeczywiście miała trudności z poruszaniem się. Następnie trzeba było nakryć stół. I gdyby Tula była tak miła i umyła podłogę…
Zniecierpliwiona Tula już zaczęła się złościć, ale przemogła się i podjęła kolejne zadanie. Kiedy jednak na drodze rozległ się tętent końskich kopyt, a panią ogarnęła ciekawość tak nieprzemożona, że szybko, bez najmniejszego trudu poderwała się z miejsca i podskoczyła do okna, by zobaczyć, kto jedzie, Tula bliska była rzucenia jej ścierką prosto w twarz. Pomyślała jednak o Heikem i dzięki temu opanowała się na tyle, że ścierka wylądowała na podłodze. Rzucona została, co prawda, z taką pasją, że mydliny rozprysnęły się po całej kuchni.
– Czekają na mnie inni pacjenci – wycedziła z udawanym spokojem. – A ponieważ wygląda na to, że świetnie pani sobie radzi, proponuję, by sama pani dokończyła mycie tej podłogi.
Gospodyni zrozumiała, że chyba posunęła się trochę za daleko, nie zdążyła jednak wymyślić żadnej ciętej repliki, gdy za dziewczyną już zatrzasnęły się drzwi. Tula nigdy więcej nie przestąpiła progu domu tej pacjentki.
Była także stara pani Madsen, która wychwalała Tulę pod niebiosa. Jakże miło ze strony tak ślicznej panienki, że przyjeżdża do niej z lekarstwem na uporczywy kaszel, tak bardzo męczący! Właśnie przez panią Madsen Tula poznała jej siostrzeńca Efraima, mieszkającego w Szwecji, któremu tak świetnie się powodzi, ale który cierpi na nieuleczalną podagrę. Pani Madsen miała szczery zamiar polecić mu miłą Tulę. Tula musi bezwzględnie zajrzeć do niego, kiedy będzie wracała do domu do Smalandii.
Ale to już zupełnie inna historia.
Wizyty Tuli u pacjentów kończyły się różnie. Niektórzy czuli się urażeni, że nie przyjechał do nich sam Heike, inni podejrzliwie odnosili się do jej kunsztu medycznego, a bywało też, że starsi mężczyźni bezczelnie ją obmacywali, kiedy pochylała się nad nimi. W wielu przypadkach jednak czuła, że spełnia dobre uczynki, i pomaganie chorym sprawiało jej wtedy wielką przyjemność. Najbardziej potrzebowali jej samotni i chorzy i wobec nich naprawdę była uprzejma, łagodna i troskliwa. Heike ujrzał Tulę kiedyś w podobnej sytuacji i odetchnął z ulgą. A więc mimo wszystko mu się udała! W Tuli kryło się tyle dobrego!
Nie był jednak świadkiem takich zajść jak to, kiedy rozgniewana dziewczyna tak przesunęła na łóżku marudnego pacjenta, że z hukiem uderzył o ścianę. Albo gdy z sadystycznym uśmiechem podała wystrojonej młodej damie z wyższych sfer zbyt silny środek wymiotny, który ta zażywała, by schudnąć, a nie potrafiła sobie odmówić pysznych tortów pieczonych przez kucharkę – istnych delicji. Tego wieczoru bal okazał się całkiem nieudany dla młodej panny, ale nie mogła nawet się poskarżyć. Sama przecież prosiła o lek, najwidoczniej środek podziałał na nią zbyt silnie.
Heike był bardzo zadowolony z Tuli. Wiosną 1817 roku uznał, że dostatecznie się już wyuczyła i może wracać do domu.
Buzię Tuli rozjaśnił wtedy szeroki uśmiech, poczuła, jak bardzo tęskni za swymi bliskimi w Smalandii.
No i jeszcze Tomas! Eskil był wspaniałym kompanem, ale nie można było rozmawiać z nim poważnie, zdradzać najgłębszych myśli. Tchnący radością życia Eskil nie dbało rozterki dusz.
Tak przynajmniej uważała Tula, prawdopodobnie dlatego, że on nigdy nie traktował jej poważnie.
Względnie spokojny byt na Grastensholm miał bardzo dobry wpływ na Tulę.
Niestety, zanim wyjechała, wydarzyło się nieszczęście. Tula uznała bowiem, że nie może opuścić dworu bez skarbu Ludzi Lodu. Postanowiła go zabrać. Rzecz jasna, w najgłębszej tajemnicy!
A teraz sądziła, że wie, gdzie został ukryty!