ROZDZIAŁ II

Niewiele brakowało, a właśnie owa miłość do zwierząt zgubiłaby Tulę. O mały włos, a zdradziłaby swe tajemne talenty. Co roku w czasie uboju dochodziło do dramatycznych scen, ponieważ dziewczynka przyjaźniła się ze zwierzętami w oborze i dobrze je wszystkie znała. Pewnego razu nie zdołała się opanować i sprowadziła nagłą chorobę na tych, którzy ośmielili się podnieść rękę na jednego z jej czworonożnych przyjaciół. Podczas gdy cała czwórka „niegodziwców” złożona niemocą walczyła o życie, Tula skulona w kąciku płakała nad losem kochanego zwierzęcia, które kiedyś głaskała i z którym tak wiele razy rozmawiała w oborze. Nikt, oczywiście, nie wiązał jej rozpaczy z chorobą parobków, ale przykro było patrzeć na udręki dziewczynki. Kiedy więc następnym razem zbliżał się czas uboju, Gunilla, by oszczędzić córeczce cierpień, na ten okres przeniosła się do domu, do swojej małej zagrody.

Wszyscy uważali miłość do zwierząt za bardzo piękną cechę Tuli.

Dziadek Arv powinien był wykazać więcej czujności pod tym względem. Miłość do zwierząt była charakterystyczna dla wszystkich członków rodu Ludzi Lodu, ale u dotkniętych rozkwitała z niespotykaną siłą. Arv jednak nie dostrzegał żadnej wady u swej ukochanej wnuczki.

Pozostawały jeszcze nieszczęsne wyjazdy do kościoła…

Jednym z niezłomnych postanowień Tuli było, że przed nikim nie zdradzi swoich osobliwych talentów. Założyła sobie, że będzie grzeczną i dobrą dziewczynką, co da jej większą swobodę, pozwoli na prowadzenie działań na własną rękę, a jednocześnie nie wzbudzi niczyich podejrzeń.

Każdej niedzieli rodzina wyprawiała się do kościoła w Bergunda i ona, oczywiście, musiała jechać ze wszystkimi. Kilka razy udało jej się wymówić gorączką lub złym samopoczuciem, ale miała świadomość, że nie jest to sposób na dłużej. Była dość inteligentna, by to pojąć. Musiała jakoś wytrzymać.

Dla osoby z Ludzi Lodu tak obciążonej złym dziedzictwem jak ona już samo przestąpienie progu kościoła stanowiło czysty koszmar, a późniejsze siedzenie godzinami i wysłuchiwanie tego, co określała jako brednie – wprost nie do zniesienia. Ponieważ w jej żyłach płynęła niczym nie hamowana zła krew, musiała w jakiś sposób zrekompensować sobie cierpienia, zbudować mur, odgradzający ją od dobrych słów pastora. Co prawda pastor nie używał ich zbyt wielu. Uważał, że parafianie przez cały czas powinni być świadomi swego grzechu, od którego wybawić ich mogła tylko pokorna modlitwa. Kiedy grzmiał o siarce i ogniu piekielnym, Tula świetnie się bawiła. Zwykle jednak siedziała, mocno zaciskając dłonie, i w duchu układała długie wiązanki przekleństw.

Spojrzenie pastora często spoczywało na dziecku o pięknych, złotych włosach.

Czy to anioł zstąpił tu do nas na ziemię? myślał. Jakże gorąco się modli! Po prostu całym sercem! Dłonie składa tak mocno, aż bieleją jej kostki, a z twarzy bije uduchowienie i wiara.

Do czorta, do czorta, do czorta, myślała w tym czasie Tula, zaciskając zęby i omal nie doprowadzając się tym do szczękościsku. Mocno ściągała brwi nad mrocznymi i gniewnymi oczyma.

Boża owieczka, myślał pastor.

A mała owieczka życzyła sobie właśnie w tej chwili, by diabli wzięli pastora i wszystkie jego nauki. Cholerny, przeklęty, diabelski stary dziadu! powtarzała w myślach. Niech czarci porwą ciebie i to twoje przeklęte gadanie! Po czym dodała jeszcze kilka mocniejszych wyrażeń, których nauczyła się od parobków, zaczepiających przechodzące dziewki.

Tulę w kościele oblewał zimny pot, dręczyły mdłości. Gdyby nie mogła odreagować tego na swój niecodzienny, być może, sposób, musiałaby z krzykiem opuścić świątynię, czym ani chybi wywołałaby skandal. Naturalnie nie ośmieliła się rzucić uroku na pastora i sprawić, by zapadł się pod ziemię, jej przekleństwa nie były zaklęciami, lecz pustymi słowami, dzięki którym mogła poczuć się lepiej.

Mama, Gunilla,. bardzo niepokoiła się ciągłymi nawrotami gorączki, nachodzącymi córeczkę w niedzielne popołudnia…

Tula miała koleżankę w swoim wieku. Była nią córeczka zarządcy, Amalia. Obie dziewczynki świetnie się razem bawiły. Czasami jednak Amalia uważała, że Tula miewa osobliwe pomysły. W prostocie ducha mitygowała ją wtedy:

– Całkiem już oszalałaś, Tulo, nie możesz widzieć przez ścianę, co dzieje się u ludzi.

Ale Tula przecież to potrafiła. Właśnie opowiedziała przyjaciółce, że leśniczy znów jest u żony woźnicy i wyprawiają coś dziwnego w łóżku, całkiem nadzy!

Zaraz jednak zorientowała się, że popełniła błąd, informując o tym Amalię, i powiedziała szybko:

– No pewnie, że to wymyśliłam. Jasne, że nie umiem patrzeć przez ścianę!

– Nie wolno ci mówić nic takiego – rzekła Amalia z niezadowoleniem. – Wiesz chyba, że dorośli nigdy nie chodzą nago!

Tula zatrzymała sobie w pamięci jej słowa. Zrozumiała że różni się od innych ludzi, i postanowiła z całą mocą naśladować we wszystkim Amalię. W ten sposób stała się małą oportunistką, nauczyła się lawirować i zawsze podzielać zdanie przyjaciółki. W naturze Tuli nie leżało oczywiście, poddawanie się czyjejkolwiek dominacji, ale nie śmiała postępować inaczej. Amalia bardzo lubiła decydować o wszystkim, cieszyła się, że ma kogoś, kto słucha jej bez sprzeciwów.

Trudno byłoby nazwać to prawdziwą przyjaźnią, ale Tula chciała, by tak właśnie było. Jak inaczej mogłaby ukryć, że jest jedną z dotkniętych?

Tula rosła. Naturalnie zdarzało jej się wykorzystywać swoje zdolności! Tak jak wtedy, kiedy pewna zadzierająca nosa dama z parafii Bergunda podczas niedzielnej kawy u pisarza i jego żony ośmieliła się wypowiedzieć kilka pogardliwych słów na temat Erlanda z Backa. Rzekła, że wkradł się w łaski Gripów i poprzez małżeństwo wywyższył ponad swój stan. Mówiła to do innego zaproszonego na kawę gościa, akurat wtedy gdy nikogo z gospodarzy nie było w salonie.

Wszystkiemu przysłuchiwała się jednak mała Tula. Ta pani ośmieliła się brzydko wyrazić o jej ojcu! Jej ukochanym, wspaniałym ojcu Erlandzie!

Zła krew Ludzi Lodu płynąca w żyłach Tuli zawrzała! Tym razem zamierzała użyć zaklęć nie tylko po to, by kogoś postraszyć. Tym razem nie żartowała!

Niech wstyd i hańba spadną na ciebie, ty cholerna babo! wyklinało po cichu milusie dziecko. Niech gardzą tobą wszyscy w parafii, jakbyś była kundlem, któremu wymierza się kopniaki! I obyś musiała prosić mego ojca o litość i zmiłowanie!

Tak też się stało. Mężem owej damy był pewien oficer wysokiej rangi. Wszyscy wiedzieli, że od kilku miesięcy przebywa za granicą. Zdarzyło się, ku wstydowi, że pewien młody włóczęga, wędrowny parobek, imający się różnych podejrzanych zajęć i zatrzymujący się wszędzie tam, gdzie mógł zarobić jakiś grosz, przybył do domu owej pani spytać, czy nie mógłby się przydać do jakiejś pracy w gospodarstwie. Kobieta nie mogła później pojąć, co w nią wstąpiło, gdy porwała ją nieopisana wprost ochota na młodzieniaszka. A męża od tak dawna nie było w domu!

Co sprawiło, że wystroiła się w cienką suknię, odkrywającą niemal całkiem piersi? Dlaczego nie założyła nic pod spód? Ona, taka zacna, cnotliwa niewiasta, która nawet wobec własnego męża nie przejawiała inicjatywy, wręcz przeciwnie, wzdychając cierpiała, gdy on wypełniał swe małżeńskie obowiązki. A kiedy było po wszystkim, wzdychała znów, tym razem z ulgą, że nareszcie może już spać.

Dlaczego więc poszła do stajni, gdzie wędrowny parobek zgrzebłem czesał konia? Dlaczego uważała, że bije od niego chuć, wprawiająca w drżenie jej ciało między nogami? Jak mogła, rozdygotana, przysunąć się do niego tak blisko, że od razu spostrzegł, co dzieje się z szacowną damą? Nie był nawet przystojny, a do tego z pewnością miał wszy, i to nie tylko na głowie.

Mężczyzna niedługo się wahał. Prawie bez namysłu wsunął jej rękę pod spódnicę. Kiedy upewnił się, że jest gotowa, nie tracił czasu. Skończyło się na gorących uściskach na sianie w stajni, a zachowanie damy trudno było nazwać choćby biernym. Parobek wkrótce opuścił gospodarstwo i nigdy więcej nie powrócił.

Pozostawił jednak coś po sobie. Ku pośmiewisku i drwinom całej parafii zadzierająca nosa małżonka oficera nie zdołała ukryć, że obcowała z mężczyzną, podczas gdy jej mąż, jak wszystkim wiadomo, przebywał w obcym kraju. Stanowiła żywy dowód, że nawet w wieku czterdziestu lat można zachować płodność.

Jeszcze przed powrotem męża do domu dama powiła córeczkę, niepodobną ani do niej, ani też do oficera, podobną jednak jak dwie krople wody do włóczęgi, który wędrował przez wieś trzy ćwierci roku temu.

Ileż było gadania! Chodziło wszak o damę, która zawsze tak się wywyższała, uważała za lepszą od innych gospodyń z Bergunda! To było jak manna dla zranionych dusz! Na nic się zdały jej zapewnienia, że ów niebezpieczny człowiek dopuścił się gwałtu, gdyż jedna ze służących, której także młodzieniec wpadł w oko, śledziła go chyłkiem, nikomu się z tego nie zwierzając, i nakryła kochanków w stajni. I nigdy przedtem nie widziała, by gwałcona kobieta dosiadała mężczyzny jak konia, jęcząc z rozkoszy!

Wybuchł skandal nad skandale. Dama nie mogła już pokazać się między ludźmi. Musiała kryć się przed wyzwiskami, którymi ją obrzucano, salwami śmiechu i ludźmi spluwającymi na jej widok.

W końcu, pewnego dnia, przesłonięta mrokiem wieczoru, przekradła się do Erlanda z Backa, który akurat przebywał w domu przez kilka tygodni. Tam padła na kolana, błagając:

– Mój drogi, bądź tak dobry, ulituj się nad nieszczęśliwą kobietą! Służysz czasami pod rozkazami mojego męża. Przekaż mu moje pozdrowienia i powiedz, że niczemu nie jestem winna. Niech nie słucha tego, co mówią we wsi! Miej litość nade mną!

– Ale… eee… – zaczął Erland, który nie grzeszył bystrością, był za to prostoduszny i naiwny. – Ale to przecież nie jest prawda!

– Ach, przysięgam na zbawienie mojej duszy…

– Nie wolno tak mówić – odparł Erland śmiertelnie poważnie. – Przecież widziano, jak pani podskakiwała na tym człowieku. To raczej on został zgwałcony.

Mocno pobladła dama nerwowo wykręcała dłonie.

– Ach, najmilszy, tak cię proszę! Czy nie możesz powiedzieć mojemu mężowi, zanim przyjdzie do domu, że to nie była moja wina?

– Ja nigdy nie kłamię – skłamał Erland. – Ale mogę prosić pani męża, by okazał wyrozumiałość. Kiedy krowy nachodzi chcica, nie można sobie dać z nimi rady, dopóki nie poczują byka, dobrze o tym wiem. A kiedy kobietę przyciśnie, to musi posmakować chłopa, takie jest już prawo natury, moja pani. A że małżonek tak długo jest poza domem, nie dziwota, że zaczęło korcić. Poproszę kapitana, by miał to na względzie, kiedy wróci do domu. Powiem też, żeby był dobry dla dziewczynki, bo ona przecież nie prosiła się na świat. I to w taki pożałowania godny sposób, spłodzona w nierządzie, w stajni!

Pani oficerowa miała wielką ochotę wymierzyć bezwstydnemu prostakowi policzek, nie mogła sobie jednak na to pozwolić, zamiast tego powiedziała uniżenie:

– Dziękuję, łaskawy sierżancie Backe, nigdy ci tego nie zapomnę!

Gdyby mogła, zemściłaby się za wszystkie upokarzające słowa. Zwykły sierżant z nędznej chłopskiej zagrody pouczał żonę kapitana! To… to wprost nie do pomyślenia!

Zaraz jednak przypomniała sobie o swej sytuacji i żywym dowodzie niewierności, który leżał w kołysce w domu, odeszła więc ze spuszczoną głową.

Wstawiennictwo Erlanda niewiele pomogło. Kapitan wrócił do domu, parskając złością niczym rozjuszony byk.

Dziewczynce pozwolił zostać, zwłaszcza że Erland tak pięknie za nią prosił, a poza tym kapitan nie miał własnych dzieci. Znalazł dziarską gospodynię, która ugodziła się do opieki nad małą. Żonę jednak wypędził; na nic się zdały prośby i błagania, nie chciał jej więcej widzieć na oczy.

Myślą wracał do chwil upokorzenia, kiedy musiał żebrać i dopominać się o swe małżeńskie prawa, a później leżał w lodowatych, niemal trupich objęciach i słyszał, jak ona wzdycha z żalu nad sobą, niecierpliwie wyczekując końca. A potem oddała się w najbardziej bezwstydny sposób zwykłemu… włóczędze!

Kiedy niewierna żona mijała dwór Bergqvara, niosąc na plecach w zgrzebnym worku najpotrzebniejsze rzeczy, spostrzegła niedużą dziewczynkę, opartą o drzewo w alei. To Tula, wnuczka pisarza. Kapitanowej od razu przyszła na myśl jej własna córeczka, którą musiała opuścić. Może i jej mała będzie kiedyś równie słodka i pulchniutka jak Tula? Może będzie miała tak samo naiwne, szczere, lekko zdziwione spojrzenie?

Śliczne dziecko! Żal ścisnął serce kapitanowej. Jeszcze niżej pochyliła głowę.

Tula przyglądała się kobiecie opuszczającej wieś. Obojętnym wzrokiem śledziła zgarbioną postać, aż zniknęła jej z oczu.

Pomknęła potem aleją do domu, robiąc po dwa skoki na każdej nodze, aż tańczyły żółtozłote loki.

W następnej chwili nie pamiętała już o całej historii z żoną oficera.

Tula miała jeszcze jedną bardzo dobrą przyjaciółkę. Była nią jej druga babcia, jak nazywała Ebbę z Knapahult. Mama, Gunilla, opowiadała jej, że wychowała się właśnie w domu Ebby, ale ani Ebba, ani Siri nie była jej prawdziwą matką. Prawdziwa babcia Tuli miała na imię Vibeke i umarła wiele, wiele lat temu.

Ebba nie mieszkała już w Knapahult, poślubiła jednego z mieszkańców innej części parafii. Ale Tula często ją odwiedzała i te wizyty dawały im obydwu wiele radości. Tuli bardzo podobał się sposób mówienia babci Ebby. Był prosty, bezpośredni, czasami surowy, a nawet grubiański. I babcia znała tyle ciekawych historii! Pewnie nie wszystkie były prawdziwe, ale mała Tula dzięki nim sporo się dowiedziała o mężczyznach i o tym, do czego są zdolni.

Na szczęście nikt w domu nie domyślał się nawet, jakie nauki pobierała u Ebby!

Historie o mężczyznach nadzwyczaj ją interesowały. Sporo przecież widziała rzeczy, których z początku nie potrafiła zrozumieć, ale u Ebby otrzymała wyjaśnienie. Dowiedziała się, że mężczyźni lubią dotykać kobiet i dziewcząt, zwłaszcza w niektórych miejscach. Ebba uprzedzała, że Tula nie może im na to pozwolić, nie wiedząc, jakie ziarno zasiewa w myślach dziewczynki.

Tula miała już dziesięć lat, gdy pewnego razu napotkała w lesie kochającą się parę. Spokojnie, cicho, podeszła do nich i przysiadła obok na trawie, by przyjrzeć się z bliska, czym się zajmują. Wyglądało na to, że jest im przyjemnie, choć jednocześnie bardzo ich to męczy, u Tula niewiele mogła z tego pojąć.

Nie znała tych ludzi. Nie wiedziała, że ta para, która szukając odludnego miejsca przybyła w okolice domu Erlanda i Gunilli, ponieważ na ogół nikt tu nie mieszkał. Przyszli aż z drugiego krańca parafii, jak najdalej od znajomych twarzy, by nikt nie zakłócił im miłej schadzki.

Nagle kobieta odwróciła głowę i spostrzegła dziecko. Wydała z siebie ochrypły dźwięk, przypominający ptasi krzyk, i próbowała się podnieść. Po chwili mężczyzna również zauważył dziewczynkę, wpatrującą się w nich ze spokojnym zaciekawieniem. Poderwał się, usiłując podciągnąć wiszące wokół kostek spodnie, zaplątał się w nie i potknął. Kobieta pozbierała bieliznę i na kolanach przeszła spory kawałek, nim wreszcie stanęła na nogi.

Tula zdołała jednak dostrzec coś, co stanowiło częściowe wyjaśnienie tajemnicy. Na nic się zdały wysiłki mężczyzny, który dłonią usiłował zasłonić swą najszlachetniejszą część, gdyż dziewczynka i tak zdążyła ją już zobaczyć i zorientować się, do czego może zostać wykorzystana.

– Interesujące – mruknęła, kierując się w powrotną drogę do domu. Nikogo tam teraz nie było. Ojca wezwano na służbę, więc matka i Tula mieszkały u dziadka. Dziewczynka lubiła jednak od czasu do czasu znaleźć się „w domu” i pobyć trochę sama. W głowie kłębiło jej się tyle dziwnych myśli, innym ludziom było nic do tego. W samotności mogła wprawiać się w czarodziejskich sztuczkach, metodą prób i błędów badać, jak daleko posunęła się w swych umiejętnościach, a jakie obszary nadal pozostawały dla niej zamknięte.

Pod ciemnym kamieniem przy progu Tula znalazła klucz i weszła do środka. Cisza panująca w domu była wprost oszałamiająca.

Rozmyślała nad tym, co widziała. Jej przyjaciółka Amalia wspomniała kiedyś o dziwacznych zabawach dorosłych, ale chichotała przy tym tak gwałtownie, że Tula nie pojęła ani słowa. Poza tym Tula przypuszczała, że Amalia wie na ten temat równie mało jak ona.

Tula znalazła woskową świecę i wypróbowała ją na sobie samej. Oczywiście natychmiast napotkała opór.

– Fuj! – krzyknęła i odrzuciła świecę. – Przecież to zwyczajnie boli!

Zamknęła za sobą drzwi i skierowała się ku dworowi Bergqvara.

– Dorośli są naprawdę głupi! – zawyrokowała zdecydowanie.

W życiu Tuli rozpoczęła się nowa Faza.

Pojawił się ktoś wyjątkowy, niemal bożyszcze.

Cała rodzina wyjechała do Skenas w Sodermanlandii na konfirmację Anny Marii.

Tam właśnie Tula spotkała swych krewniaków z tego samego pokolenia: Annę Marię i Eskila. Byli o parę lat starsi od Tuli, ale ach! jak świetnie bawili się we trójkę! Anna Maria była spokojną, nieśmiałą osóbką, ale uśmiechała się mile i łagodnie i szczerze podziwiała szalonego Eskila. Tula także czuła, że Eskil podbił jej serce. Taki był odważny! Takie rzeczy opowiadał! Poszłaby za nim w ogień i w wodę i, prawdę mówiąc, dosłownie to właśnie robiła. Wspinali się na wysoki dąb – Anna Maria i inne dzieci ze strony matki konfirmantki nie miały na to dość odwagi, ale Tula pięła się do góry z radosnym śmiechem na ustach i wesoło pokrzykiwała z samego czubka drzewa.

Dorośli, ujrzawszy, co się stało, przerazili się nie na żarty i postanowili przynieść drabinę, by ściągnąć Eskila i Tulę na dół, ale zanim drabinę dostarczono, oni sami już zeszli.

Wszystkie dzieci przesiadywały razem w zacisznym kącie w stodole, szepcząc sobie rozmaite tajemnice. Eskil był nie kwestionowanym wodzem, a od jego opinii i propozycji aż kręciło się w głowie. Tula nie zawsze wiedziała, czy chłopiec mówi poważnie, jak na przykład wtedy, gdy rzucił pomysł, by podpalić damski ustęp. Ale pamiętała, że ona musi postępować ostrożnie i nie robić niczego, co ujawniłoby jej ukryte talenty.

Na konfirmację Anny Marii przyjechał bowiem ktoś kogo się obawiała: ojciec Eskila, Heike Lind z Ludzi Lodu.

Ach, jakże podziwiała Heikego! Jak bardzo chciała podejść do niego i powiedzieć: „Ty i ja jesteśmy jak dwa łokcie tkaniny odcięte z tej samej beli”. Instynkt jednak podpowiadał jej, że nie powinna tego robić. Nie mogła pozwolić sobie na zdradzenie swej tajemnicy, jeszcze nie. Cieszyła się o wiele większą swobodą, dopóki wszyscy traktowali ją jak „wesołe boże jagniątko”.

Dlatego właśnie unikała patrzenia wujowi Heikemu prosto w oczy. Nie zwracała tym oczywiście niczyjej uwagi, bo kiedy przybierała swą najweselszą, najbardziej niewinną minkę, bezczelnie patrzyła w oczy Heikemu, a on, niczego nie podejrzewając, odwzajemniał jej uśmiech. Ale kiedy w głowie lęgła jej się kolejna psota… Wówczas nie śmiała nawet zerknąć w jego stronę, wiedziała bowiem, że natychmiast by się zorientował, co kryje się w jej spojrzeniu.

Miała przy tym to szczęście, że w jej oczach nie było ani jednej żółtej plamki. Tęczówki nie lśniły odcieniem żółtego, nawet kiedy rzucała zaklęcia na innych ludzi. Tula znała jednak historię Solvego, słyszała o tym, jak zmieniła się z czasem barwa jego oczu, i dlatego bała się ryzykować.

Na Skenas Tula sprawowała się przykładnie, bez zarzutu.

Kiedy jednak znaleźli się nareszcie w drodze do domu, odetchnęła głęboko. Z ulgą, ale i z pewnym żalem.

Wspaniale było mieć kogoś takiego jak Eskil. Kiedy psociła, myślała zwykle: Co by Eskil na to powiedział? Na pewno stwierdziłby, że postąpiłam odważnie. I mądrze. Podziwiałby mnie. Ale dobrze też było być z dala od niego. Więcej od Eskila nie wymagała. Bezustanne przebywanie w jego pobliżu kosztowałoby ją zbyt wiele wysiłku. Ciągle musiałaby się zastanawiać, czy przypadkiem przekroczyła już próg tego, co normalne, czy jeszcze nie. Dla Tuli całkiem naturalną rzeczą było, że życzyła szczęścia i powodzenia tym, których lubiła, i wszystkiego najgorszego tym, których nie mogła znieść. Wystarczyło wówczas kilka starannie dobranych zaklęć i to, czego pragnęła, stawało się rzeczywistością. Ale Eskil z pewnością zacząłby zadawać pytania, a tego za wszelką cenę pragnęła uniknąć.

Ponieważ jednak był on tylko jej bożyszczem, a nie obiektem pierwszej dziewczęcej miłości – na to była jeszcze za młoda – odpowiadało jej bardzo, że ulubieniec mieszka w innym kraju.

Nigdy do siebie nie pisali, takie głupstwa Tulę nie obchodziły. Chłopiec stał się jednak jej przewodnią gwiazdą i całe szczęście, bowiem świadomość, że jest on normalnym człowiekiem, sprawiała, że potrafiła w czas się hamować, zanim za daleko posunęła się z czarami. Musiała nauczyć się oceniać i rozróżniać. I, na przykład, nie mściła się na Amalii, kiedy przyjaciółka spędzała czas z innymi dziewczynkami. Darowała też babci Siri, kiedy ta zabroniła Tuli patrzeć, jak prowadzono krowę do byka. (Swoją drogą Tula i tak wszystko widziała.) Nie wyrządziła też żadnej krzywdy swym licznym wujom i ciotkom z Backa, rodzeństwu taty Erlanda, choć niektórzy ogromnie ją irytowali, tacy byli głupi i powolni. Ale mimo wszystko to jej bliscy krewni i w pewien sposób ich lubiła. Dostrzegła jednak, że jej ukochany ojciec jako jedyny z całej tej gromady miał trochę oleju w głowie. Nie za dużo, nie tyle, by mądrość mu ciążyła, ale miał swój zdrowy chłopski rozum. No i był taki dobry i dla niej, i dla mamy Gunilli, taki kochany, że można go było zjeść.

Właściwie ojciec i matka Tuli bardzo się od siebie różnili, ale rozumieli się dobrze i darzyli wzajemnym szacunkiem. Tula wiedziała, że jej matka wiele przeszła we wczesnej młodości, babcia jej o wszystkim opowiedziała. Ale ojciec zawsze okazywał matce Tuli cierpliwość, dodawał otuchy, kiedy zaczynała bać się ludzi, uspokajał, gdy dręczyły ją przykre wspomnienia.

Tula pojmowała, dlaczego mądra, delikatna mama mogła poślubić kogoś takiego jak Erland, choć nie miał może zbyt wiele rozumu i chwalił się czasami tak, że budził ogólną wesołość.

Nikt nie miał równie wspaniałych rodziców jak ona.

A potem Tula skończyła jedenaście lat. Właściwie miała już prawie dwanaście, kiedy przydarzyło się coś tak wstrząsającego, że po prostu zapomniała o swym postanowieniu, by nie przesadzać z czarami.

Загрузка...