ROZDZIAŁ XII

Wkrótce okazało się, że Tula i Micke zupełnie inaczej pojmują sformułowanie „odpowiedni nocleg”.

– Zajazd? Mówisz jak niedorobiona – posłużył się swym wulgarnym językiem. – Myślisz, że jesteśmy krezusami?

Wprawił tym Tulę w zdumienie.

– Przecież ja mogę za nas zapłacić!

W oczach Mickego pojawił się nagły błysk. Tula początkowo nie zrozumiała jego znaczenia. Pojęła, gdy odpowiedział z napuszoną godnością:

– Nie sądzisz chyba, że pozwolę, by płaciła za mnie kobieta? Nigdy w życiu!

Tula w lot oceniła sytuację. O, tak, chętnie się na to zgodzisz. Twoje zasady moralne nie wydają się zbyt surowe.

– Nie, mam inną, o wiele tańszą propozycję – oznajmił. – Mój przyjaciel jest właścicielem domu, w którym zwykłem nocować. Możemy zamieszkać u niego.

– Ale on pewnie nie zechce…

– Nie musi nawet o tym wiedzieć. Mam własny domek u niego w podwórzu.

Tym zaimponował Tuli, z aprobatą skinęła głową.

– Ale pamiętaj, co ci powiedziałam.

– Dobrze, dobrze, umyję się, jaśnie pani księżniczko. – Zmienił ton na bardziej frywolny. – Wiesz, naprawdę moglibyśmy spędzić razem uroczy wieczór. Jest w tobie tyle tłumionego żaru, który czuje się z daleka.

Nie mijał się z prawdą. Tuli wydawało się, że nieugaszony płomień zwęgla jej ciało od środka. Gdyby nie ta przykra prawda, z pewnością narastająca niechęć powstrzymałaby ją przed spędzeniem nocy z Mickem. Niechęć ta tkwiła w niej już od dawna. Pojawiała się podczas tajemnych, mistycznych spotkań z demonami i dręczyła ją coraz silniej, choć z drugiej strony Tula bardzo potrzebowała spełnienia. Potem był epizod z Efraimem. Wtedy naprawdę wstydziła się siebie. A teraz znów czuła upokorzenie, że nie umie oprzeć się Mickemu i że do tego stopnia ją pociąga. Ale był przecież czarujący jak rzadko.

Zauważyła jednak, że Micke, co prawda dyskretnie, ale bez przerwy drapie się poniżej pasa. Bezwzględnie trzeba wsadzie go do balii!

Miotały nią sprzeczne uczucia, ale wstyd jakby przeważał, rósł i z wolna stawał się coraz większym ciężarem.

Było jeszcze dość wczesne popołudnie, kiedy Micke przeprowadził ją przez boczne ciasne zaułki i przywiódł na brudne podwórze, gdzie stosy odpadków wydzielały taki smród, że Tuli zrobiło się niedobrze. Micke przemykał się ukradkiem, Tula chciała zapytać, dlaczego nie idzie główną ulicą, ale on natychmiast ją uciszył. Kluczył wśród gmatwaniny domów i szop, w końcu daleko w głębi podwórza znalazł jakieś drzwi, przy których dość długo majstrował, aż wreszcie stanęły otworem. Z przesadnie układnym ukłonem zaprosił ją do środka.

Na litość boską, myślała Tula. Cóż to za dziura? Jakaś szopa przerobiona na tymczasowe mieszkanie. Wiązka słomy ciśnięta na podłogę – klepisko, służyła najwidoczniej za łóżko. Zewsząd bił zatęchły odór pleśni, zgniłej ziemi i innych paskudztw. Na drewnianej skrzynce, odwróconej do góry nogami, stały do połowy wypalone łojowe świece, wszędzie leżały puste baryłki po gorzałce. Na gwoździu wisiało kilka gnijących szmat.

Tula oniemiała.

– Tu możesz zmienić ubranie, przecież znów chciałaś być damą, prawda? – zachichotał. – Przebierz się, a ja w tym czasie szybko się wykąpię przy studni.

Zniknął, zanim zdążyła zaprotestować przeciwko tak strasznym warunkom.

O, nie, zdecydowała, rozglądając się dokoła. Tak nisko nawet ja nie mam zamiaru upaść.

Nagle uświadomiła sobie sens przed chwilą sformułowanej myśli. Nawet ja? Czyżby nareszcie wyznała przed samą sobą, że już się stoczyła?

Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej dreszcz.

Z pewnością jednak nie znajdzie lepszego miejsca, w którym będzie mogła się przebrać. Nikt nie widział jej wchodzącej tu jako chłopca, nikt zatem nie zdziwi się, gdy wyjdzie jako dziewczyna.

A później po prostu zniknie.

Akurat zapinała stanik od sukienki, kiedy powrócił Micke. „Kąpiel” musiała być nadzwyczaj szybka, pewnie ochlapał się byle jak, jedną łapą jak kot. Ciekawe, czy chociaż zdążył zanurzyć w wodzie końce palców! A jednak włosy miał mokre, twarz przejaśniała, co z resztą ciała – tego nie mogła zobaczyć.

– Patrzcie no tylko! – wykrzyknął zachwycony. – Dobrze wiedziałem, że jesteś prawdziwym skarbem! Ale teraz musimy się spieszyć, by zdobyć coś do jedzenia, zanim rynek całkiem się wyludni. Zabierasz ze sobą wszystkie swoje rzeczy? Nie musisz przecież!

– Nie mogę ich tak zostawić, kiedy drzwi nie są zamknięte na klucz – uzasadniła wymijająco, bo nie miała najmniejszego zamiaru wracać do tej dziury. Już ona się postara znaleźć dla nich jakieś lepsze miejsce. Kiedy bowiem wyszli na światło dzienne, zmieniła swą decyzję, by uciec od Mickego jak najprędzej. Znów nią owładnęła bijąca od niego zmysłowa siła przyciągania, kiedy zobaczyła go czystego i takiego pięknego. Jej ciało potrzebowało go, pożądało, ot i wszystko.

Dotarli do pobliskiego małego ryneczku. Wyglądał bogato i kolorowo, choć słońce chyliło się już ku zachodowi i wielu kupców zdążyło zamknąć kramy.

Micke powiedział, że chciałby kupić trochę warzyw. Na co mu one w tej nędznej budzie, którą dla nich wybrał? Ale może posiadał ukryty kucharski talent?

Wypatrzył sobie kram, który wydał mu się odpowiedni, ale zdumiewające, doprawdy, z jaką starannością wybierał go spośród innych. Tuli wydawało się, że kramy niczym się nie różnią.

Chuderlawa wieśniaczka podnosiła się ze skrzynki, na której siedziała, ilekroć zbliżał się klient. Jej stragan to jedynie worek, rozłożony bezpośrednio na bruku. Leżały na nim warzywa i kubek, z którego piła, czarna sakiewka i węzełek z jedzeniem.

Micke wzrokiem wymagającego klienta obrzucił warzywa. Zważył w dłoni rzepę.

– Zapytaj, ile kosztuje ta kapusta, Tulo – powiedział nagle.

A ty sam nie możesz tego zrobić? pomyślała, zapytała jednak o cenę. Uzyskawszy odpowiedź, przekazała ją Mickemu, ale on już odchodził od straganu.

– Za drogo – rzucił przez ramię. – Chodź, idziemy dalej.

Tula przepraszająco, najładniej jak umiała, uśmiechnęła się do chłopki i pobiegła za nim.

– Przypomniało mi się, że mam w plecaku jeszcze kawałek chleba – oznajmił Micke, kierując się ku slumsom, gdzie mieściła się ich kwatera. – Nie będziemy trwonić pieniędzy na byle co.

– Ale, Micke, chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziała Tula.

Byli już w bocznej uliczce, Micke zatrzymał się.

– O czym to?

Zrezygnowana potrząsnęła głową.

– Nie musimy tam wcale dziś nocować. Tam… tam nie było zbyt przyjemnie. Musielibyśmy spać na ziemi. A jeśli tam są szczury?

Popatrzył na nią w zamyśleniu. Nigdy jeszcze nie oglądał tak czarujących oczu!

– Tak, masz rację, oczywiście – uśmiechnął się. Na policzkach pokazały mu się zabawne dołeczki. – To nie dla ciebie. Trochę cię przedtem oszukałem, jasne, że stać nas na nocleg w gospodzie! Ale musimy wyjechać z miasta!

– Dlaczego? Mam tu sprawę do załatwienia jutro rano.

Unikał patrzenia jej w oczy.

– Tutejsze gospody są takie nędzne. Dziś wieczorem zapraszam cię w lepsze miejsce…

Uśmiechając się tajemniczo, bawił się malutką czarną sakiewką, podrzucał ją w górę jak piłkę. Oto kawaler, którego dzisiaj na wiele stać!

Teraz Tula jak zaklęta wpatrywała się w sakiewkę. Gdy sakiewka na moment zawisła w powietrzu, schwyciła ją błyskawicznym ruchem.

– Nie, do diabła…

Tula fukała jak kotka.

– Ukradłeś ją tej biednej chłopce, podły złodzieju! To dlatego nie chcesz zatrzymać się w żadnym zajeździe tu w mieście. Wszędzie już ciągnie się za tobą zła sława? Nie masz ani odrobiny wstydu? To całodzienny zarobek ubogiej wieśniaczki!

– O, te woły robocze są takie bogate! Muszą się od czasu do czasu podzielić z innymi. Oddaj mi sakiewkę. Poczekaj! Mieliśmy razem spędzić noc…

Tula odwróciła się z głęboką pogardą. Obojętnym ruchem pomachała ręką w jego stronę.

– Z człowieka w gada zmień się w jednej chwili! – wypowiedziała zaklęcie i odeszła.

Micke jednak nie zmienił się ani w węża, ani w jaszczurkę, Tula najwidoczniej przeceniła swoje zdolności.

Ogarnęły go tylko nagłe mdłości i to mogła być wystarczająca kara, bo poza tym nie był w stanie jej gonić, ani też iść normalnie, musiał skakać.

A Tula natychmiast skierowała kroki na rynek. Panowała tam niesłychana wrzawa, mała chłopka wypłakiwała sobie oczy, inni straganiarze na próżno starali się ją pocieszyć.

Tula uznała, że najlepiej zrobi, jeśli trzymać będzie sakiewkę w wyciągniętej ręce, i zawoła już z daleka:

– Tu macie waszą sakiewkę, mateczko!

Prawdopodobnie staruszka dobrze wiedziała, w którym momencie zniknęła jej cenna własność, cała horda najpewniej więc rzuciłaby się na Tulę.

Płacz chłopki urwał się w pół szlochu. Bez słowa złapała sakiewkę i zajrzała do środka. Cała gromada podejrzliwie wyczekiwała.

– Ale… Przecież tu jest więcej niż miałam! Nigdy nie dostałam tak wielkiej monety…

– Zasłużyliście na nią – powiedziała Tula. – Bo ten łobuz i łajdak przebrzydły, w którego towarzystwie przypadkiem się znalazłam, zasmucił was i doprowadził do rozpaczy. Tak nie wolno robić!

Staruszka nie wiedziała, jak ma dziękować Tuli, a stojący wokół niej obejmowali dziewczynę, mówiąc, że porządna z niej dziewucha, chociaż z wyższych sfer. Tula przez moment pławiła się w zachwytach, a potem co sił w nogach pobiegła do publicznej stajni, by zabrać konia, zanim Micke zdąży ukraść i jego.

Ku jej zdumieniu dwóch mężczyzn zabierało akurat konia Mickego.

– I pomyśleć tylko, że odnalazłem Kasztankę – powiedział jeden z nich.

Jak mogłam? pomyślała. Jak mogłam bodaj pomyśleć o spędzeniu z nim nocy?

To ohydne drapanie się… I ten brud!

Jej niezadowolenie z siebie i wstyd ciągle rosły.

Nie miała już sił zostać w Goteborgu dłużej, niż było to konieczne. Korzystając ze wskazówek Heikego udała się prosto do domu pacjenta. Ale, do diaska, jak trudno jechać konno w spódnicy!

Choć był już wieczór, zastukała kołatką do drzwi prostego, ale dobrze utrzymanego domu pod wskazanym adresem. Kiedy wyłożyła, w jakiej sprawie przybywa, wpuszczono ją do środka i zaprowadzono przed oblicze pary, która tam mieszkała.

Chorą okazała się gospodyni. Cierpiała na poważny reumatyzm, a ponieważ lekarstwo Heikego już się skończyło, odczuwała dokuczliwy ból.

Tulę przyjęto więc z radością.

– Ale… – zawahał się przez moment gospodarz. – Oczekiwaliśmy przecież chłopca!

Do pioruna! Że też zawsze musi założyć na siebie niewłaściwe ubranie! Efraim spodziewał się dziewczyny, a ujrzał chłopca, tutaj zaś było na odwrót.

Następne jednak słowa trochę ją uspokoiły.

– Bo widzisz, dobrze znamy syna Heikego, Eskila, i spodziewaliśmy się go tu zobaczyć.

A więc jednak miała szczęście, że nie przyszła w chłopięcym przebraniu i nie podała się za Eskila. Dopiero byłaby awantura!

Wyjaśniła, że Eskil nie czuł się zbyt dobrze, dopadło go bowiem dokuczliwe przeziębienie, i uznał, że najlepiej będzie poleżeć kilka dni w spokoju w Kungalv.

– Bardzo rozsądnie – pochwalił gospodarz. – Oczywiście zostaniesz u nas na noc, panienko.

Tula znalazła tu wreszcie prawdziwą bezinteresowną życzliwość. Z wielką ulgą rozmawiała ze zwyczajnymi, kulturalnymi ludźmi i przyjęła ich gościnną propozycję. Jak dobrze, że uniknie szukania zajazdu! Zwłaszcza teraz, gdy ubrana normalnie, po kobiecemu, łatwo może wpaść w tarapaty. Przydrożne gospody bywały takie różne!

Długo siedzieli we troje, snując wspomnienia z Grastensholm. Tula zauważyła, jak wielkim szacunkiem darzą Heikego i Vingę jej gospodarze, i uradowała się tak, jakby to co najmniej ją samą chwalono.

Rano, wzmocniona głębokim i spokojnym snem, wyruszyła w dalszą podróż do Smglandii, życzliwiej nastrojona do ludzi i do życia w ogóle. Zaopatrzono ją także w pokaźne zawiniątko z prowiantem na drogę.

Bez smutku jednak opuszczała Goteborg. Micke, jako jedyne wspomnienie, pozostawił jej po sobie jeszcze intensywniejszy niż do tej pory smak goryczy w ustach.

Gryzło ją głównie niezadowolenie z samej siebie.

Wyglądało na to, że nigdy niczego się nie nauczy. A może to krew Ludzi Lodu w żyłach nie pozwala jej zaznać spokoju? W jaki sposób zdoła kiedykolwiek nad nią zapanować? Nieustanne poszukiwania i rozczarowania wyznaczały koleje jej życia. Walczyły w niej różne siły, z jednej strony ciekawość i żądza przygód, chęć zaszokowania otoczenia, odziedziczone przekleństwo, a z drugiej smutek i żal, że nie może być zwyczajnym, zadowolonym z życia człowiekiem.

Doprawdy, nie zawsze łatwo być Tulą!

Niemały wpływ na to miał jej wygląd.

Obiektywnie Tuli wcale nie można było nazwać nadzwyczajną pięknością, roztaczała jednak wokół siebie aurę takiego przyciągania, że na jej widok mężczyznom wprost zapierało dech w piersiach. Być może kusiła ich jej beztroska, młodzieńcza wesołość i diabelskie ogniki w oczach kontrastujące z powierzchownością cherubina.

Tak, bo w Tuli, zwłaszcza kiedy sama tego chciała, wiele jeszcze pozostało z anioła. Potrafiła wyglądać bardzo niewinnie, ale na ogół właśnie wtedy lęgły jej się w głowie szalone pomysły i nieobliczalne pragnienia.

Anioł i diabeł w jednej osobie.

Anioł o czarnych skrzydłach.

Opuściła Goteborg życzliwie usposobiona do całego świata, wkrótce jednak zaczęła zachowywać się jak dawniej.

Tak jak wtedy wieczorem, gdy przybyła do Boras, miasta o tkackich tradycjach…

Kiedy wraz z Heikem i Vingą podróżowali do Norwegii, nie przejeżdżali przez Goteborg. Dlatego teraz nie bardzo była pewna drogi do domu i znalazła się na terenach opanowanych niegdyś przez wędrownych kupców z Vastergotlandii, jedynych w Szwecji, którym zezwolono uprawiać taki proceder. Dreptali od zagrody do zagrody, próbując sprzedać swe tkaniny. W XVII wieku król Gustaw II Adolf zapragnął uporządkować tę nie kontrolowaną działalność i dlatego założył miasto Boras. Wędrowni rzemieślnicy mogli mieć tu miejsce spotkań, targi i własne odrębne prawodawstwo. Czy podporządkowali się zaleceniom królewskim, nie można powiedzieć z całą pewnością…

Boras oznaczało dla Tuli zbędne nadłożenie drogi, ale ona o tym nie wiedziała. Poza tym może i dobrze, że wybrała tę trasę, gdyż nieprzyjazne piaski i wrzosowiska między Goteborgiem i Wexio ciągnęły się niewiarygodnie daleko. Całymi dniami można było jechać, nie napotykając zabudowań.

W Boras Tula postanowiła, że będzie kontynuować przyzwoite życie, które rozpoczęła u pacjentki Heikego w Goteborgu. Nie chciała zatrzymywać się w gospodzie, bowiem młodej dziewczynie z dobrej rodziny nie wypadało tego robić. Ryzyko, że znów napyta sobie biedy, było ogromne. Kiedy więc nieco zagubiona stała na rynku zalanym blaskiem zachodzącego słońca i podszedł do niej miły pastor, pytając, czy mógłby w czymś pomóc, rozmowa zakończyła się zaproszeniem do jego skromnego domostwa.

Tula uznała, że będzie to najlepsze, najprzyzwoitsze rozwiązanie i z wdzięcznością przyjęła propozycję.

Plebania nie była tak skromna, jak twierdził, aż lśniła od eleganckich sreber i najdelikatniejszej porcelany. Okazało się, że pastor zastępował jedynie właściwego gospodarza, który wyjechał do Sztokholmu na zjazd kościelny. Całe więc to bogactwo nie należało do pastora goszczącego Tulę, czego on sam, jak się wydawało, bardzo żałował.

Jego żony nigdzie nie było widać, leżała na piętrze i stamtąd nieustannie dochodził jej głos: „Teofilu! Kto to przyszedł? Teofilu! Przynieś mi okulary! Teofilu! Już pół nocy siedzisz nad książkami!”

– Moja małżonka choruje – wyjaśnił Tuli przy kolacji. – Nie znosi tego klimatu i tęskni za domem. Ma też problemy z żołądkiem.

Szczere ciężkie westchnienie, jakie wyrwało mu się z piersi, zdradziło, że ma serdecznie dosyć dyktatorki z góry.

– A więc nie schodzi na posiłki? – zapytała Tula.

– Od dwunastu lat nie wstaje z łóżka – odpowiedział. – Najpierw chciała mnie ukarać, bo nie spełniłem jej życzenia i nie przyjąłem pastoratu w Sztokholmie, lecz wyjechałem na wieś. Wtedy właśnie położyła się do łóżka. To trwało latami, aż wreszcie naprawdę nie mogła już wstać. Biedna Elfrida!

– No cóż, to chyba wygodne – cierpko zauważyła Tula. – Móc wysługiwać się innymi.

Wstrząśnięty pokręcił głową, aż zadrżał mu podwójny podbródek.

Miły pastor oprowadził Tulę po domu, który wcale nie był jego własnością. Dochodzące z góry nawoływania zastąpiło potężne chrapanie.

Pastor bezustannie gładził Tulę po głowie, ramionach i plecach, a raz nawet po pupie, ale dziewczyna uznała, po prostu obsunęła mu się ręka.

Myślała tak aż do chwili, dopóki nie znaleźli w bibliotece pośród wielkich starych ksiąg, dawnych wydań Biblii o pożółkłych ze starości kartach i innych dzieł kościelnych, które pastor zapragnął dokładnie jej pokazać. Niemal przylepił się do Tuli, prezentując i komentując poszczególne stronice. Równocześnie spoconą dłonią ściskał ją za ramiona, przyciągając do swego drżącego ciała.

Biedny stary, pomyślała Tula. Prawdopodobnie to babsko karze go także celibatem!

Nie planowała wcale uwieść pastora, on także pewnie nigdy by do tego nie dopuścił, ale starym zwyczajem bardzo była ciekawa, co z tego wyniknie i jak daleko pastor ma zamiar się posunąć.

Udawała więc, że nic się nie stało, i pochyliła się jeszcze głębiej, pytając naiwnie, co oznaczają te przedziwnie powykręcane litery.

Pastor sapnął leciutko, stanął niemal całkiem z tyłu za nią i objaśniał.

Jąkał się teraz coraz bardziej, bo przysunął się do niej jeszcze bliżej, i słyszała, jak mruczy pod nosem modlitwy, prosząc o pomoc niebios w chwili pokuszenia. Niebiosa jednak musiały akurat w tym momencie przymknąć na chwilę oczy albo przysnąć, bo Tula, która z wysiłkiem próbowała odcyfrować pismo w starych księgach, wyraźnie poczuła palce usiłujące ostrożnie podnieść jej spódnicę w taki sposób, by tego nie zauważyła.

– T-to jest ła-łacina, moje dro-drogie dziecko – wyjąkał, z trudem łapiąc oddech. – Pozwól mi pokazać…

Pochylił się, mocno przyciskając do jej pleców swoje ciało, i jasne stało się dla niej, że nadal zdolny jest do miłosnych uciech.

Ostrożne, wylęknione szamotanie się z jej ubraniem wprawiło Tulę w rozbawienie połączone z lekką irytacją. Pastor delikatnie, nieśmiało chwytał za materiał spódnicy, po czym nerwowym ruchem przyciągał dłoń do siebie, znów ostrożnie zaciskał palce i znów cofał rękę. Nie bądź takim tchórzem, człowieku, o mały włos nie parsknęła mu w twarz, ale cała sytuacja tak ją rozbawiła, że dała temu spokój.

Odstąpił nieco w tył, bo teraz przyszła kolej na podniesienie sutanny. Spódnica Tuli podciągnięta już była do pasa.

W powietrzu aż gęsto było od potu, żądzy, strachu i wyrzutów sumienia.

Tula nadal udawała, że niczego nie zauważa. Sylabizując czytała, całkowicie pochłonięta tą nadzwyczaj interesującą księgą.

Do licha, ale się szarpie, usiłując ściągnąć mi bieliznę, i w dodatku chce, żebym niczego nie poczuła!

Co on sobie wyobraża? Nawet słoń nie mógłby być bardziej niezdarny!

W tym czasie jego odsłonięta męskość otarła się o pośladki Tuli i ona sama też zaczęła odczuwać lekkie podniecenie. Niezbyt porywające, gdyż stary pastor nie był atrakcyjnym kochankiem. Ile mógł mieć lat? Pięćdziesiąt? Sześćdziesiąt?

Nareszcie bielizna już mu nie przeszkadzała. Ze zduszonym jękiem chwycił za oba jej pośladki i pchnął. Naturalnie nie wcelował jak należy i taki też chyba był jego zamiar, ale Tula nie mogła już dłużej udawać, że nic się nie stało, i odwróciła się z wyrazem ogromnego zdziwienia w anielskich oczach.

– Co się stało? – zapytała niewinnie.

– Ee, nic takiego, potknąłem się tylko i wpadłem na ciebie… i wylało mi się też trochę takiego… takiego płynu do czyszczenia, którego używam do zmywania atramentu, kiedy napiszę coś z błędem…

Mówiąc to, gorączkowo usiłował wytrzeć ją do sucha swą ogromną chustką do nosa. Jednym ruchem naciągnął jej majtki i opuścił spódnicę. Tula stała jak żywy znak zapytania, udając, że niczego, ale to niczego nie pojmuje.

– Drogie dziecko – wyjąkał. – Drogie dziecko, cóż za straszny upadek! Nie pojmuję, co za Szatan mógł… To znaczy, nie rozumiem, jak mogłem być taki niezgrabny. Ile masz lat, moja kochana?

– Czternaście – odparła Tula, świadoma, że kiedy chce może sprawiać wrażenie bardzo młodej.

– Czternaście? – powtórzył, łapiąc się za głowę z przerażeniem. Jęcząc kołysał się w przód i w tył. – Tylko czternaście lat! Moja droga, nie wiedziałem… O, słodkie dziecko, muszę natychmiast udać się do pokoju modlitwy. Pan okazał mi tym razem swoją łaskę, ale do czego mogło jeszcze dojść!

– No, to chyba jakiś wyjątkowo cenny płyn do czyszczenia! Tylko trochę się wylało i od razu taka strasznie wielka tragedia – wesoło zauważyła Tula. – Nie rozumiem jednak, dlaczego miałam opuszczone majtki?

– Ja… ja musiałem je ściągnąć, żeby cię wytrzeć, płyn przesiąkł przez ubranie.

– Ach, tak, teraz już wiem! Ale muszę przyznać, że dzisiejsza jazda mnie wykończyła. – Tula całkiem nieświadomie wyraziła się dwuznacznie i musiała stłumić śmiech. – Chętnie poszłabym się położyć.

– Oczywiście, moje dziecko! Ja pewnie nie zaznam w nocy snu, muszę odpokutować modlitwami…

– Jeśli nie ma pastor nic przeciwko temu, to opuszczę ten gościnny dom wcześnie rano i więcej już się nie zobaczymy…

Pastor odetchnął z wyraźną ulgą.

Bezkresne piaski… Okolica ukochana przez rozbójników. Tula jednak miała szczęście, niewielu ludzi napotkała po drodze. Raz usłyszała w pobliżu odgłosy zdradzające obecność dzikiego zwierzęcia i popędziła konia. Nic się jednak nie stało, nie spostrzegła już więcej nic niepokojącego.

Po przygodzie z pastorem odczuwała jeszcze większe obrzydzenie wobec siebie. Jak gdyby nie mogła już być Tulą Backe. Jej dusza była mroczna, smutna i zatracona. Dlaczego zawsze dawała się ponieść idiotycznym pomysłom? Dlaczego zachowywała się jak suka?

Chyba po prostu dlatego, że bawiło ją to, dopóki trwało. Wątpliwości nachodziły ją znacznie później, jak pijaka, który nie potrafi oprzeć się gorzałce, a potem gorzko żałuje.

Przed nią ostatni nocleg, ostatnia gospoda. Tak wiele razy przyszło jej spędzić noc pod gołym niebem, na pustkowiu, że teraz zapragnęła trochę wygody. A ten zajazd robił bardzo dobre wrażenie.

Nie myliła się, miała dobre przeczucia. Dostała naprawdę smaczny obiad. Przy stole w drugim końcu jadalni siedziała grupka żołnierzy, a może nawet oficerów niższej rangi. Przystojny typ przez cały obiad słał jej wiele mówiące spojrzenia. Prawdziwy mężczyzna, młody, a zarazem dojrzały i silny, znów rozpalił krew w Tuli, która dopiero co zapragnęła okiełznać swoje ciemne drugie ja. Wcale nie miała ochoty znów rozpoczynać miłosnych podbojów, które zresztą i tak prowadziły donikąd, jedynym doświadczeniem, jakie zdobyła na tym polu, było okrutne zetknięcie z gwałcicielem dzieci i mordercą wiele lat temu.

Dzień był taki piękny, nie chciała niszczyć jego uroku. Po drodze do miasteczka spotkała dwoje małych dzieci, które ustąpiły jej z drogi i stały przy rowie trzymając się za ręce. Było to na pustkowiu, z dala od ludzkich siedzib, i Tula wstrzymała konia. Dzieci, chłopczyk i dziewczynka, wyglądały tak źle, były wychudzone i obdarte.

Ukłoniły się jej z szacunkiem, a Tula zapytała, dokąd się wybierają. Chłopczyk wyglądał na starszego, przełknął ślinę i drżącym głosem wyjaśnił, że idą do babci. Tula zapytała, czy to daleko, okazało się, że zmierzają właśnie do miasteczka. Posadziła jedno z nich na koniu przed sobą, drugie z tyłu. Dzieci powoli się rozluźniały.

Podróż upływała im bardzo przyjemnie, rozmawiali i żartowali. Tula miała wrażenie, że mali biedacy nie śmiali się już od długiego czasu, zapytała więc, dlaczego. Z wahaniem wybąkali wreszcie, że ojciec ich nie żyje, a matka wyszła po raz drugi za mąż za człowieka, który nie był dla nich dobry. Mieli wiele przyrodniego rodzeństwa, ojczym dbał jedynie o swoje własne dzieci. Dlatego uciekli – chyba nikomu nie powie? Chcieli wrócić do swej kochanej babci, matki ojca, która tak płakała, kiedy mama i jej nowy mąż wyprowadzali się z miasteczka.

Tula zatrzymała się w dębowym zagajniku i podzieliła się z nimi resztką prowiantu, do domu i tak miała już niedaleko. Wyraźnie widać było, że dzieci są bardzo głodne, ale chłopiec uderzył siostrzyczkę po palcach, kiedy chciała wziąć więcej. Tula sprawiedliwie rozdzieliła ostatni kawałek chleba.

– Ale czy wasza mama nie będzie się smucić? – zapytała.

Chłopiec odparł po namyśle:

– Myślę, że mama ma zbyt wiele zmartwień. Zawsze się bała, kiedy byliśmy w tej samej izbie co ojczym, lękała się, że zrobimy coś, co go rozdrażni. Mama jest taka zmęczona i wie, że zawsze chcieliśmy wrócić do babci. Chyba nie będzie nas szukać.

– Może i nie – zgodziła się Tula. – Ale na pewno bardzo za wami tęskni, możecie mi wierzyć. Kiedy podrośniecie, musicie ją koniecznie odwiedzić, obiecajcie mi to.

Przyrzekli. Ruszyli w dalszą drogę, cały czas gawędząc, a Tula czuła się szczęśliwa i wzruszona, wszystkie myśli o czarach, złych demonach i nieprzyjemnych przygodach miłosnych odpłynęły gdzieś w siną dal.

Powróciły dopiero w gospodzie.

Zsadziła dzieci z konia przed domem babci, sprawdziwszy uprzednio, czy ktoś jest w domu. Babcia na widok swych jedynych wnuków płakała z radości, ale Tula dojrzała także wyraz troski w jej oczach. Oddała więc staruszce swe ostatnie pieniądze – dla dobra dzieci, jak powiedziała – i pożegnała się z nimi.

Zdarzenie to napełniło jej serce ciepłem i łagodnością. Teraz jednak, w gospodzie, spotkanie z promieniującym męskością człowiekiem obudziło dawne zło.

Wydał jej się twardym mężczyzną. Najwyraźniej należał do wyższych stopniem, gdyż żołnierze okazywali mu posłuszeństwo i szacunek. Był typem mężczyzny, na którego widok w kobiecie natychmiast budzi się pragnienie, by zobaczyć go bezradnym, zniewolonym miłością do niej, tylko do niej. Tula pod tym względem nie stanowiła wyjątku. Zdobyć mężczyznę, który by ją uwielbiał, był czułym kochankiem… To dopiero byłoby naprawdę coś!

Nie miała też cienia wątpliwości, że on jest nią zainteresowany. Była świadoma spojrzeń, jakie jej posyłał, z trudem wytrzymywała siłę jego wzroku. Miała wrażenie, że zachowuje się nienaturalnie, je w sposób sztuczny, sztucznie się porusza, a twarz zastyga jej w wyrazie udawanego dostojeństwa.

W końcu odeszła od stołu i udała się na górę do swego pokoju, nie mogła już wytrzymać natrętnej obserwacji. Ale… pozwoliła sobie na to, by obrzucić go spojrzeniem, gdy mijała stolik, przy którym siedział. Ich oczy spotkały się na krótki, lecz znaczący moment.

Nie położyła się od razu, była na to zbyt podniecona. Jeszcze długo w jasną wiosenną noc niosły się hałasy z jadalni. Tula siedziała na brzegu łóżka, nie wiedząc, co ma czynić. Nie mogła powtórnie zejść na dół, byłoby to wbrew zasadom przyzwoitości.

Chyba że…?

Słyszała teraz, jak ktoś kręci się po korytarzu, chodzi tam i z powrotem, trzaska drzwiami. Zastanawiała się, czy to może być on. Czy jej szuka?

Mogła zejść na dół i poprosić o świecę; ta, która stała w jej pokoju, już się prawie wypaliła.

Czy będzie miała dość odwagi?

Pożądanie znów w niej płonęło, wszelkie chwalebne postanowienia prysnęły niczym bańka mydlana, całkiem o nich zapomniała. W głowie miała teraz tylko jedną myśl, a raczej jeden tylko instynkt w ciele.

Nie wahając się ani minuty dłużej, wstała gwałtownie i opuściła pokój. W korytarzu nie było nikogo, ale kiedy zeszła na dół po schodach, ujrzała go w drzwiach do jadalni, jakby chodził tam i z powrotem. Oczywiście wmawiała to sobie, taka myśl po prostu sprawiała jej przyjemność.

Mężczyźni byli już pijani, na jej widok zaczęły się ordynarne nawoływania.

Tula, udając, że ich nie słyszy, podeszła do gospodarza i poprosiła o świecę. Zaraz też ją dostała.

– Na co panience taka świeca? – zapytał jeden z mężczyzn, tarasując jej drogę. Jego słowa wzbudziły ogromną wesołość w całej izbie.

– Zapalę ją przy twoich zwłokach, brzydalu – syknęła Tula, a mężczyzna, zdumiony nasączonymi jadem słowami, płynącymi z ust tak słodkiej młodej panny, zaraz ją przepuścił.

Jej wielbiciel nie stał już w drzwiach, zniknął z pola widzenia.

Kiedy jednak znów znalazła się w ciemnym korytarzu, stanął przy niej. Chwycił ją za ramię i przycisnął do ściany. Tula poczuła gorące usta na swoich wargach, uciszyły one jej protesty akurat do czasu, gdy rozpaliła się na dobre. Niedokładnie tak sobie to wyobrażała, myślała, że rozpoczną od rozmowy, może nawet dość poważnej, a jeśli on będzie wolał – zalotnej. Tymczasem wszystko potoczyło się zbyt gwałtownie, ale pewnie zdążył nieco wypić, a piwo i gorzałka zawsze chyba dodawały mężczyznom odwagi.

Kiedy wreszcie oderwał się od jej ust, łagodnie odepchnęła go od siebie, chcąc przywołać do porządku, ale on na nic nie zważał. Znów ją pocałował. Teraz Tula była już tak rozpalona, że szumiało jej w głowie, i pozwoliła mu wsunąć rękę pod ubranie. Fakt, że w każdej chwili w korytarzu mógł ktoś się zjawić, podniecał ją jeszcze bardziej.

Rozpierał go zapał, jakby po same uszy, z kretesem się w niej zakochał. Ta myśl niebywale podsycała żądzę Tuli. A może od dawna już wiódł surowe, żołnierskie życie, w ogóle pozbawiony towarzystwa kobiet?

W jadalni było jeszcze wiele innych dziewcząt. Usługujące przy stołach, kucharki i podkuchenne… Ale on, on pragnął właśnie jej, on, najdzielniejszy i najprzystojniejszy z nich wszystkich! Ich dusze należą do tego samego gatunku…

Tuli zaparło dech w piersiach, gdy jego dłonie dotknęły czułego punktu. Szepnął jej coś do ucha.

Były to pierwsze słowa, jakie do niej wypowiedział, a ona ich nie słyszała! Musiała zapytać:

– Co powiedziałeś?

– Ile za to chcesz? – powtórzył.

Tula zdrętwiała. A potem jęknęła przeciągle, z żalem.

Co ona takiego zrobiła? Jak się zaprezentowała?

I co on sobie pomyślał? Że ona jest…

Nie! Nie, to zbyt upokarzające, zbyt pogardliwe, nie mogła tego znieść! Wiedziała, że sama jest sobie winna, ale gniew swój skierowała przeciw niemu.

Z lodowatym opanowaniem uwolniła się z jego objęć, tak spokojnie i zdecydowanie, że nawet nie przyszło mu do głowy, by ją powstrzymać. Głosem czystym jak kryształ odmówiła nad jego głową zaklęcie, życząc mu utraty autorytetu i władzy nad żołnierzami, sprowadzając upokorzenie, gorzkie upodlenie za to, co jej zrobił.

– Widziałam w tobie człowieka, którego można polubić i pokochać – rzekła powoli. – Sądziłam, że odwzajemniasz moje uczucia, inaczej nigdy nie pozwoliłabym się dotknąć. Zwiodłeś mnie umizgami, które źle zrozumiałam. Uwodziłeś czternastolatkę, mój panie, i możesz jedynie dziękować opatrzności, że nie zdążyłeś spełnić swych niecnych zamiarów.

– Czternaście lat? – Mężczyzna szeroko rozdziawił usta.

– Czternaście. I jestem córką generała.

Wybacz mi, kochany tato sierżancie, bardzo szybko awansowałeś!

– Generała?!

Był tak wstrząśnięty, że potrafił jedynie powtarzać to, co powiedziała Tula,

– Proponuję zabrać ręce!

Usłuchał jej automatycznie. Spódnica Tuli opadła na miejsce. Cofnął się o krok.

– Co… ty szeptałaś? Na samym początku? Coś o władzy, którą utracę.

– Pewnego dnia tak się stanie. Żegnaj, mój panie.

– Eee… poczekaj! Twój ojciec generał… Bardzo proszę… nie wspominaj…

– Zastanowię się nad tym. Zakładam, że czeka mnie spokojna noc? Twoi ludzie…

– Zajmę się nimi. Zechciej przyjąć moje najbardziej uniżone przeprosiny… proszę…

Mój Boże, jakiż był żałosny! Tula zniknęła w swoim pokoju i starannie przekręciła w drzwiach klucz.

Siedziała na łóżku, nie była w stanie się położyć. Najchętniej pojechałaby dalej, sama, w środku nocy, ale koń musiał wypocząć.

Ach, do kogo mogła się zwrócić ze swym smutkiem? Do nikogo! Nie było istoty, która pomogłaby dotkniętej córce Ludzi Lodu, rozdartej na dwoje.

Загрузка...