V

Nowak pomylił się: czasu na rozmyślanie zostało niewiele.

Sandro Reed pierwszy zauważył dziwny statek. „Foton–2” nabierając prędkości już dziesiątą dobę okrążał Najbliższą i wchodził na inercyjną trajektorię. Członkowie załogi, przykuci do foteli czterokrotnym wzrostem ciężaru, byli w przygnębiającym nastroju z powodu przymusowej bezczynności i bezruchu. Sandro wybrał sobie doskonałe miejsce — obserwatorium — i badał mgławice gwiezdne. I on właśnie spostrzegł jakieś ciało, które częściowo zaciemniało zmniejszający się z każdą chwilą dysk Najbliższej. „Foton–2” dochodził już do prędkości przekraczającej 40 000 km/sek., lecz ciało to nie pozostawało w tyle, na odwrót, przybliżało się. Oślepiające wybuchy antyhelu, spalającego się w dyszach, utrudniały należytą obserwację kształtów ciała.

Sandro wezwał kabinę nawigacyjną:

— Antoni! Trzeba zatrzymać motory.

— O co chodzi? — na ekranie widać było, jak Nowak ze zdumienia usiłował nawet unieść się w fotelu.

— Za nami mknie jakieś ciało…

Przy wyłączeniu motorów automatycznie poszły w ruch dwa odśrodkowe koła rozpędowe, umieszczone na dziobie i rufie astrolotu. Wytworzyły one siłę odśrodkową ogromnej masy „Fotonu–2” z szybkością dziesięciu obrotów na minutę: było to wystarczające, by w mieszkalnych pomieszczeniach i pracowniach astrolotu stworzyć normalne odśrodkowe ciążenie.

Niebo za rufą robiło wrażenie stożka składającego się ze świetlistych kręgów przecinanych gwałtownie gwiazdami. Dysk Najbliższej opisywał jaskrawoogniste koło; W tym przyprawiającym o zawrót głowy wirującym wszechświecie trudno było w czymkolwiek się zorientować. Nowak musiał przełączyć koła rozpędowe na wsteczny ruch, zahamować obrót astrolotu. W ciągu pół godziny niebo przybrało normalny wygląd.

Tego chyba nie można było nazwać „statkiem”. Raczej przypominało to gęsty rój składający się z paru tysięcy „rakietek”. Podobieństwo było tym większe, iż „rakietki” poruszały się wewnątrz roju, który przybierał to formę kuli, to wydłużał się w formę elipsoidy. Ze środka roju wydobywało się o zmiennej sile światło. Zachodził rytmiczny związek pomiędzy zmiennością natężenia siły światła, zmiennością form roju i jego ruchem. Wywoływało to wrażenie, jakby jakieś centralne jądro za pomocą wybuchów — impulsów popychało rój naprzód, wydłużając go w elipsoidę. Z kolei „rakietki” znowu przybierały kształt kuli.

Cała załoga zebrała się w obserwatorium i w milczeniu śledziła zbliżanie się roju „rakietek”, który z każdym impulsem rósł w oczach.

— Ciekawe, jak one się poruszają — rzucił w zamyśleniu Maksym Licho.

— Kapitanie, one doganiają nas! — Lo Wej odznaczający się zazwyczaj zimną krwią i opanowaniem był jakby zaniepokojony. — Pozostało jakieś dziesięć—dwanaście tysięcy kilometrów… Czyż nie czas już włączyć motory?

— Poczekajmy jeszcze — nie odrywając oczu od okularu, odparł Nowak.

…Kiedy między „Fotonem–2” a rojem pozostało nie więcej niż tysiąc kilometrów, luminiscencja w roju nagle ustała, przez co stał się on niewidoczny w czarnej pustce Kosmosu. Sandro włączył radioteleskop: na ekranie ukazała się wisząca w przestrzeni kula z „rakietek”.

— Wydaje się, iż nie mają zamiaru atakować nas — z ulgą westchnął Torrena.

— Zrozumiałe! Mogły to z powodzeniem uczynić na Dziwnej Planecie… „Rakietki” zamierzają lecieć za nami do systemu słonecznego, tak to wygląda. — Nowak obrzucił pytającym wzrokiem zebranych. — Co o tym myślicie?

— To wspaniale! — Sandro wpadł w zachwyt. — Zaznajomić ludzi z tymi krystalicznymi istotami… Oprzeć z nimi stosunki na wzajemnym zrozumieniu się i twórczej współpracy. Jakiż kolosalny postęp w świadomości ludzi, jakież zmiany w ich historii!

— Do dyspozycji „rakietek” można by oddać planetę Merkury — rzeczowo dodał Maksym Licho. — Warunki na niej podobne są do tych, jakie panują na Dziwnej Planecie. Niech tam założą kolonię… Wiem, co cię niepokoi, Antoni. — Maksym spojrzał wprost w twarz kapitana i pokręcił głową. — To próżne obawy. Ludzkość jest dostatecznie silna, by podołać im w razie czego. Lecz ja nie wierzę, by doszło do konfliktu. Myślące istoty zawsze znajdą sposób, by się wzajemnie zrozumieć…

Antoni Nowak zacisnął zęby i nic nie odpowiedziawszy, zwrócił się do Torreny:

— A ty, Juliuszu?

— Trzeba dokładnie zbadać, jak porusza się rój. — W czarnych oczach Torreny płonęła ciekawość uczonego. — Brak zamkniętej konstrukcji, sądząc po wszystkim, brak antymaterii, a mimo to osiągnęły one już prędkość 40 000 km/sek. Ciekawe, czy potrafią osiągnąć szybkość zbliżoną do prędkości światła.

— Lo Wej?

Ten nie odpowiedział od razu.

— One nie chciały skontaktować się z nami, nie usiłowały nawet w jakiś sposób zawiadomić nas o tym, że będą za nami podążać… Trzeba być czujnym. Nie wierzę, by nie potrafiły przekazać informacji.

— A ty co o tym myślisz, Patrick?

— Mówiąc otwarcie, podoba mi się idea sprowadzenia ich na Ziemię. To wszystko… A ty jak sądzisz, kapitanie?

— Jak ja sądzę… — Nowak obrzucił zebranych wzrokiem i skandując poszczególne słowa odrzekł: — Za wszelką cenę musimy się ich pozbyć.

Загрузка...