11. System Dowodzenia: stacje

Ktoś potrząsał nim delikatnie.

— Obudź się. No, obudź się wreszcie!

Poznał głos Xoralundry. Stary Idirianin usiłował go obudzić.

— Wiem, że nie śpisz. Rusz się, pora wstawać. Otworzył oczy z udawanym znużeniem. Byli w jasnobłękitnym okrągłym pomieszczeniu z licznymi alkowami, w których stały granatowe kanapy. Sklepienie stanowiło białe niebo z czarnymi chmurami. W pomieszczeniu było bardzo jasno. Horza osłonił oczy i spojrzał na Idirianina.

— Co się stało z Systemem Dowodzenia?

— Tamten sen już się skończył. Świetnie sobie poradziłeś. Zdałeś z najlepszą oceną. Akademia i ja jesteśmy z ciebie dumni. Sprawiło mu to ogromną przyjemność. Poczuł, jak ogarnia go miłe ciepło, i uśmiechnął się z zadowoleniem.

— Dziękuję.

Querl skinął głową.

— Spisałeś się znakomicie jako Bora Horza Gobuchul — zadudnił. — Teraz powinieneś trochę odpocząć. Idź zabawić się z Gierashell. Metamorf przełożył nogi za krawędź łóżka i podparł się rękami, żeby wstać, ale usłyszawszy ostatnie słowo, znieruchomiał i spojrzał z rozbawieniem na Idirianina.

— Z kim?

— Z twoją przyjaciółką Gierashell.

Horza wybuchnął śmiechem. Xoralundra chyba zaczął się starzeć!

— Zapewne masz na myśli Kierachell.

— Mam na myśli Gierashell — odparł Querl, cofnął się o krok i zmierzył go uważnym spojrzeniem.

— Kto to jest Kierachell?

— Nie wiesz? W takim razie jakim cudem przekręciłeś jej nazwisko? Querl albo naprawdę się zestarzał, albo poddawał go próbie. Ale na czym miała polegać?

— Chwileczkę. — Xoralundra zerknął na kolorowy, świecący przedmiot, który trzymał w ręce. Różnobarwne odblaski tańczyły na jego szerokiej, błyszczącej twarzy. — Och, wybacz! — bąknął nagle, zasłonił usta dłonią, podszedł i pchnął go tak mocno, że… Horza poderwał się na nogi. Coś piszczało mu tuż przy uchu. Usiadł powoli i rozejrzał się dokoła w ziarnistej ciemności, ale nikt się nie poruszył. Wyłączył czujniki ruchu i alarm ucichł. W górze, na pomoście, majaczyła okrągła drona.

Podniósł wizjer, otarł czoło z potu. Unaha-Closp z pewnością była świadkiem jego gwałtownego przebudzenia. Ciekawe, jak je zinterpretowała. Czy widziała w ciemności wystarczająco dobrze, by domyślić się, że dręczyły go koszmary? Czy była w stanie dostrzec jego twarz za zasłoną wizjera, zauważyć niekontrolowane ruchy mięśni? Na przyszłość musi pamiętać o tym, żeby ściemnić wizjer i usztywnić przeguby skafandra. Bez trudu wyobraził sobie, w jaki sposób postrzega go drona: jako małą, miękką, nagą istotę wijącą się rozpaczliwie w twardym kokonie, wstrząsaną iluzjami fabrykowanymi przez uśpiony mózg ze strzępów przeżyć i doświadczeń.

Postanowił czuwać aż do pobudki.

Minęła „noc”, lecz kiedy członkowie Wolnej Grupy otworzyli oczy, znowu ujrzeli ciemność. Drona nie wspomniała ani słowem o gwałtownym przebudzeniu Horzy, on zaś nie pytał, czy to zauważyła. Z udawanym zapałem klepał ludzi po plecach, śmiał się i powtarzał, że jeszcze tego samego dnia dotrą do stacji numer siedem, włączą zasilanie i uruchomią kapsuły serwisowe.

— Wiesz co, Wubslin? — zwrócił się do mechanika, który, ziewając rozdzierająco, tarł zaspane oczy — Może nawet spróbujemy uruchomić któryś pociąg? Ot tak, choćby dla hecy.

— Bo ja wiem… — Wubslin ziewnął po raz kolejny. — Jeśli to bezpieczne…

— A czemu nie? — Horza rozłożył szeroko ramiona. — Wygląda na to, że Dra’Azon dali nam wolną rękę, więc czemu nie mielibyśmy się trochę zabawić? Wubslin się uśmiechnął i skinął głową.

— Chyba masz rację. To może być niezła zabawa. Horza mrugnął do niego konspiracyjnie, po czym poszedł uwolnić Balvedę. Odwalając na bok ciężką beczkę po oleju, czuł się trochę jak przy legowisku dzikiej bestii. Podświadomie oczekiwał, że ujrzy puste pomieszczenie, że Balveda jakimś cudownym sposobem zdołała uwolnić się z kokonu i przeniknąć przez ścianę, ale kiedy otworzył drzwi, zobaczył ją leżącą spokojnie na podłodze, tuż przy ścianie, do której przytwierdził zaczepy kokonu.

— Dzień dobry, Perosteck! — powitał ją radośnie. Jak tylko zdjął z niej więzy, usiadła z trudem, oparta się o ścianę i zaczęła ostrożnie rozcierać zdrętwiałą szyję i ramiona.

— Posłuchaj, Horza — powiedziała zachrypniętym głosem. — Po dwudziestu latach spędzonych pod troskliwą opieką mamuśki, po kilkunastu albo nawet kilkudziesięciu latach radosnego korzystania ze wszystkich przyjemności, jakie oferuje Kultura, po dwóch latach dorosłości, siedemnastu w Służbie Kontaktu i czterech w Sekcji Specjalnej, wciąż jeszcze mam kłopoty z oprzytomnieniem zaraz po obudzeniu i na pewno nie jestem wtedy w nastroju do przyjacielskich pogawędek. Mogę się czegoś napić? Spałam za długo, było mi cholernie niewygodnie, dręczyły mnie koszmary, które wydawały mi się naprawdę okropne aż do chwili, kiedy otworzyłam oczy i przypomniałam sobie, w co wdepnęłam, a na dodatek jest ciemno i zimno. Zdaje się, że przed chwilą zapytałam, czy dostanę coś do picia. Słuchasz mnie? A może zamierzasz sprawdzić, jak długo wytrzymam bez wody?

— Zaraz ci coś przyniosę. — W drzwiach zatrzymał się i odwrócił. — A tak przy okazji: masz całkowitą rację. Rano rzeczywiście nie da się z tobą rozmawiać.

Balveda pokręciła głową w ciemności, po czym włożyła palec do ust i poruszała nim przez chwilę, jakby masowała sobie dziąsła albo czyściła zęby. Potem wbiła wzrok w dywan nieprzeniknionej czerni okrywający kamienną podłogę. Zastanawiała się, czy właśnie rozpoczął się ostatni dzień jej życia.

Stali w obszernej, wykutej w skale niszy i spoglądali na mroczną jaskinię, w której mieściły się urządzenia naprawcze i boczne tory stacji numer cztery. Pieczara miała około trzystu metrów kwadratowych powierzchni, odległość od sufitu, tuż pod którym się znajdowali, do zagraconej maszynami i rozmaitym sprzętem podłogi wynosiła co najmniej trzydzieści metrów.

Największymi elementami wyposażenia były dwie gigantyczne suwnice bramowe, zdolne podnieść z szyn cały pociąg. Mniej więcej w połowie jaskini (i w połowie jej wysokości) biegł poprzeczny metalowy chodnik.

Horza wydał rozkaz wymarszu.

Wubslin i Neisin włączyli uprzęże AG; pierwszy popłynął w powietrzu w kierunku głównego tunelu, drugi — do jednego z tuneli serwisowych. Obaj otrzymali kategoryczny zakaz wysuwania się przed główne siły, które miały podążać tunelem dla pieszych ku odległej o trzydzieści kilometrów stacji numer pięć. Horza sunął jako pierwszy, reszta w odległości kilkuset metrów za nim; wszyscy, ma się rozumieć, używali uprzęży. Balveda podróżowała na palecie z ekwipunkiem.

Kiedy sadowiła się tam, Horza nie zdołał powstrzymać się od uśmiechu, ponieważ przypomniał sobie Fwi-Songa na noszach na plaży skąpanej w promieniach słońca, na wyspie, która już przestała istnieć. Skojarzenie było tak absurdalne, że aż zabawne. Zatrzymywał się przy każdym połączeniu z bocznymi galeriami, badał teren, informował pozostałych o rezultatach. Czujniki skafandra ustawił na maksymalną moc; najmniejszy rozbłysk światła, najlżejszy odgłos, jakiekolwiek zawirowanie powietrza, nawet wibracja skał — wszystko natychmiast spowodowałoby alarm. To samo dotyczyło niezwykłych woni, nagłego pojawienia się prądu w przewodach albo transmisji na dowolnej częstotliwości.

Zastanawiał się, czy próbować uprzedzić Idirian, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że lepiej tego nie czynić. Ograniczył się do wysłania krótkiego sygnału ze stacji, lecz, zgodnie z oczekiwaniami, nie otrzymał odpowiedzi; próby ponownego nawiązania kontaktu nie miały większego sensu, tym bardziej że Idirianie najprawdopodobniej i tak nie chcieliby go słuchać.

Z bronią gotową do strzału płynął w powietrzu jak na niewidzialnym fotelu. Słyszał tylko bicie swojego serca, własny oddech i cichutki szum, z jakim lodowate powietrze prześlizgiwało się po jego skafandrze. Czujniki donosiły o słabym promieniowaniu sączącym się ze ścian, podłogi i sufitu korytarza, od czasu do czasu akcentowanym erupcjami promieniowania kosmicznego. Na wizjerze żarzył się upiorny radarowy obraz tuneli.

Tam gdzie tunel biegł prosto, Horza od czasu do czasu odwracał się i zerkał na sunącą pół kilometra za nim grupę. Tam gdzie korytarz biegł łagodnymi zakrętami, łatwo mógłby odnieść wrażenie, że jest całkiem sam w pustce, wypełniającej świat lodowatą ciemnością. Na stacji numer pięć rozegrała się bitwa.

Skafander Horzy z daleka wychwycił niepokojące zapachy. Obecność w powietrzu organicznych cząstek, zmienionych pod wpływem wysokiej temperatury, stanowiła pierwsze ostrzeżenie. Polecił, żeby pozostali zaczekali w bezpiecznej odległości, a sam ostrożnie podążył dalej. W wielkiej, pogrążonej w ciemności jaskini, przy ścianie leżały cztery martwe medjele. Zwęglone, okrutnie okaleczone trupy ułożono z taką samą pieczołowitością, jak zwłoki czworga Metamorfów w bazie na powierzchni, a na ścianie wypalono idiriańskie symbole religijne. Sądząc po śladach na peronie i ścianach stacji, walkę toczono na lasery i broń palną. Horza znalazł resztki strzelby laserowej, rozerwanej na kawałki eksplozją pocisku. Wszystkie medjele również zginęły albo od lasera, albo zostały rozerwane mikro wybuchami. Na drugim końcu stacji, za częściowo zwaloną rampą załadunkową, natrafił na rozbitą maszynę, przypominającą prymitywny, skonstruowany przy użyciu najprostszych środków pojazd opancerzony. W ruchomej wieżyczce, obok wielostrzałowego karabinu, zostało jeszcze trochę amunicji, a znacznie więcej walało się na peronie wokół osmalonego wraku. Horza schylił się, zgarnął garść pocisków, przez chwilę ważył je w ręce, uśmiechnął się i z uznaniem pokiwał głową.


— To na pewno Umysł? — zapytał Wubslin, drapiąc się po brodzie. — Jesteś pewien, że on to zbudował?

— Całkowicie — odparł Horza. Yalson, z bronią gotową do strzału, ostrożnie szturchała nogą metalowy wrak. — W Systemie Dowodzenia nie było czegoś takiego, ale w którymś z warsztatów na pewno dałoby się to wyprodukować. Niektóre maszyny jeszcze działają. Jeżeli ten Umysł jest w stanie operować zewnętrznymi, ruchomymi polami siłowymi albo jeśli została mu jedna lub dwie drony, bez trudu dałby sobie radę. Miał wystarczająco dużo czasu.

— Dosyć prymitywne, ale skuteczne — zauważył Wubslin, obracając w dłoni fragment mechanizmu spustowego.

— Według moich obliczeń, mamy spokój z medjelami — powiedział Horza.

— Ale zostali nam dwaj Idirianie — zauważyła kwaśno Yalson, po czym kopnęła nieduże gumowe kółko. Potoczyło się kilka metrów po zasłanym szczątkami peronie i znieruchomiało obok Neisina, który właśnie sięgał po butelkę, żeby godnie uczcić pozbycie się kolejnych czterech nieprzyjaciół.

— Jesteście pewni, że Idirianie gdzieś tu są? — zapytał Aviger, rozglądając się bojaźliwie dokoła.

Dorolow także bystro spoglądała w ciemność, od czasu do czasu czyniąc znak ognia.

— Na sto procent — odparł Horza. — Sprawdziłem. Nie potrzebował wiele czasu na dokładne przeszukanie stacji numer pięć, ponieważ stanowiła ona zwykły przystanek, niewiele więcej niż rozszerzenie podwójnego tunelu z peronem pośrodku, żeby pociągi miały się gdzie zatrzymać i nawiązać łączność ze światem zewnętrznym. Poza główną pieczarą ulokowano kilka magazynów, nie było natomiast ani transformatorowni, ani zaplecza technicznego. Ślady w grubej warstwie kurzu świadczyły o tym, że po bitwie stoczonej ze zmontowanym przez Umysł automatem Idirianie powędrowali do stacji numer sześć.

— Myślisz, że na następnej stacji będzie pociąg? — zapytał Wubslin.

Horza skinął głową.

— Prawie na pewno.

Mechanik wpatrywał się nieruchomym spojrzeniem w szyny lśniące słabo na posadzce stacji.

Balveda zeskoczyła z palety, rozprostowała grzbiet, wykonała parę podskoków. Horza, który ustawił wizjer na odbiór promieniowania podczerwonego, widział jej oddech jako jarzący się lekko obłok, w regularnych odstępach czasu pojawiający się przy ustach. Balveda klasnęła kilka razy, po czym zatupała mocno.

— Wciąż trochę chłodno, no nie?

— Nie martw się — przemówiła ponurym tonem drona, prawie niewidoczna pod stertą ekwipunku. — Przypuszczalnie już niedługo zacznę się przegrzewać z powodu nadmiernego obciążenia. Będzie ci wtedy całkiem ciepło, przynajmniej do chwili kiedy wreszcie szlag mnie trafi.

Balveda przysiadła na palecie i spojrzała z uśmiechem na Horze.

— Wciąż zamierzasz przekonać swoich trójnogich przyjaciół, że jesteśmy po tej samej stronie?

— Ha! — parsknęła drona.

— Zobaczymy, jak to będzie — odparł Metamorf.

Znowu bicie serca, szmer oddechu, jednostajny szum powietrza. Tunele prowadziły ich w głąb skalnej nocy niczym zdradliwy owalny labirynt.

— Ta wojna nigdy się nie skończy — stwierdził z przekonaniem Aviger. — Będzie trwała i trwała, aż wreszcie zacznie przygasać jak dopalająca się świeca.

Horza jak zwykle sunął pierwszy. Przełączył zewnętrzne mikrofony na wewnętrzny ekran skafandra — przez zieloną linię nie przebiegało najmniejsze drgnienie, co świadczyło o całkowitej ciszy — na słuchawki zaś przerzucił częstotliwość, na której się porozumiewali.

— Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, nie przypuszczam, żeby Kultura kiedykolwiek się poddała — ciągnął Aviger. — Będą walczyć, bo wierzą w to, o co walczą. Idirianie tym bardziej nie skapitulują, dopóki zostanie im choć jeden żołnierz. Skończy się na tym, że będą napadać na siebie to tu, to tam, jednocześnie doskonaląc bomby, promienie, lasery i co tam jeszcze, aż wreszcie pewnego dnia cała galaktyka zamieni się w pole bitwy. Będzie to trwało dopóty, dopóki nie zniszczą wszystkich planet i orbitali, a jak już tego dokonają, wezmą się za największe okręty, potem za trochę mniejsze, jeszcze później za jeszcze mniejsze i tak dalej. W końcu każdy zostanie tylko w swoim skafandrze, ale za to będzie mógł strzelać do nieprzyjaciół z rury, która rozwaliłaby na kawałki całą planetę. I tak właśnie się to skończy, chyba że nauczą się produkować miniaturowe drony i inne maszyny, i to one będą dalej toczyć walkę, tak długo, że w końcu nie zostanie nikt, kto by wiedział, od czego się wszystko zaczęło.

— Mnie to się nawet podoba — stwierdziła Unaha-Closp. — A jak wygląda pesymistyczny scenariusz wydarzeń?

— Masz zbyt negatywny stosunek do wojny — odezwała się Dorolow, ignorując uwagę drony. — Postarajmy się być nastawieni pozytywnie. Współzawodnictwo jest twórcze, walka jest próbą, wojna stanowi część życia i ewolucji. Dopiero w niej naprawdę się odnajdujemy.

— Szkoda, że zazwyczaj po szyję w gównie — mruknęła Yalson.

Horza mało nie parsknął śmiechem.

— Powinnaś… — zaczęła Dorolow, ale nie pozwolił jej dokończyć.

— Cisza! — syknął. Linia na ekranie wyraźnie zadrżała. — Stójcie. Zdaje się, że coś słychać. — Znieruchomiał w powietrzu i przełączył dźwięk z zewnętrznych mikrofonów na słuchawki. Odgłos przypominał słyszany ze znacznej odległości huk przyboju albo łoskot grzmotu dobiegający z odległych gór. — Przed nami ktoś albo coś cholernie hałasuje.

— Jak daleko stąd do stacji? — zapytała Yalson.

— Około dwóch kilometrów.

— Myślisz, że to oni? — Głos Neisina nie brzmiał zbyt pewnie.

— Przypuszczalnie tak. Dobra, ruszam naprzód. Yalson, wsadź Balvedę w kokon. Sprawdźcie broń, ale bez hałasu. Wubslin i Neisin, powoli idźcie naprzód. Zatrzymajcie się, jak tylko zobaczycie stację. Spróbuję z nimi pogadać.

Przytłumiony łoskot trwał bez przerwy, niczym huk niezliczonych głazów zsuwających się w przepaść, słyszany we wnętrzu góry. Zbliżał się do stacji.

Zza zakrętu wyłoniła się otwarta grodź. Stacja zaczynała się zaledwie sto metrów dalej. Z wypełnionego ciemnością tunelu dobiegały donośne, dźwięczące odgłosy kojarzące się z pracami mechanicznymi. Czujniki skafandra zarejestrowały obecność w powietrzu organicznych cząstek — był to zapach Idirian. Horza minął grodź i jego oczom ukazała się stacja.

Oświetlał ją bardzo słaby, żółtawy blask. Zaczekał, aż Wubslin i Neisin zameldują, że dotarli do przejść łączących ich tunele ze stacją, po czym ruszył dalej.

Przy peronie stał wysoki na trzy piętra i długi na trzysta metrów pociąg Systemu Dowodzenia. Był tak ogromny, że wypełniał sobą niemal połowę gigantycznej, cylindrycznej jaskini. Źródło słabego światła znajdowało się z przodu składu, na przeciwnym końcu stacji; stamtąd także dobiegały dźwięczące odgłosy. Horza ostrożnie przeszedł jeszcze kilkanaście metrów, aż wreszcie jego oczom ukazał się cały peron.

Na samym końcu, kilkanaście centymetrów nad powierzchnią peronu, wisiał Umysł.

Horza powiększył obraz. Wszystko się zgadzało: elipsoidalny kształt, długość około piętnastu metrów, średnica w najszerszym miejscu 7 metrów. Unosił się w nieruchomym powietrzu niczym śnięta ryba na powierzchni stawu. Metamorf zerknął na ekran detektora masy; urządzenie wskazywało jedynie obecność reaktora pociągu.

— Yalson — szepnął do mikrofonu, chociaż zdawał sobie sprawę, że mógłby mówić normalnym tonem. — Czy duży detektor coś pokazuje?

— Tylko jeden, bardzo słaby ślad. Coś jakby reaktor.

— Wubslin, widzę coś, co wygląda jak Umysł i unosi się w powietrzu w drugim końcu stacji, ale oba detektory niczego nie zarejestrowały. Czy mogło je zmylić pole antygrawitacyjne?

— Raczej nie — usłyszał w słuchawkach zdziwiony głos mechanika. — Co innego, gdyby to były detektory pasywne, ale nasze są przeznaczone szczególnie do wykrywania zakłóceń…

— Cholera! — przerwał mu Horza.

Od strony pociągu dobiegł potężny metaliczny łomot i jednocześnie czujniki skafandra zarejestrowały gwałtowny wzrost promieniowania.

— Co się dzieje? — zapytała Yalson.

Hałas trwał jeszcze przez kilka sekund, po czym zabłysło drugie, żółtawe światło, tym razem w środku składu, pod wagonem z reaktorem.

— Grzebią koło reaktora pociągu! — wycedził Metamorf.

— Boże! — To był Wubslin. — Czy oni nie wiedzą, ile to ma lat?

— Czego mogą tam szukać? — zastanawiał się głośno Aviger.

— Może chcą uruchomić pociąg, nie włączając głównego zasilania — odparł Horza. — Głupie dranie.

— Przypuszczalnie po prostu są za leniwi, żeby taszczyć na grzbietach swoje znalezisko — odezwała się drona.

— Czy taki reaktor może wybuchnąć? — zaniepokoił się Aviger. W tej samej chwili pod pociągiem rozbłysło oślepiające, błękitno-białe światło. Horza napiął mięśnie i zacisnął powieki, usłyszał niezrozumiały krzyk Wubslina. Czekał na grzmot, podmuch, na śmierć… Otworzył oczy. Błękitnobiała, lekko drżąca gwiazda wciąż świeciła nisko nad torami i syczała głośno.

— Horza! — krzyknęła Yalson.

— A niech mnie! — wykrztusił Wubslin. — Mało się nie zesrałem w gacie.

— Wszystko w porządku — powiedział Horza. — Ja też myślałem, że postanowili wysadzić pociąg w powietrze. Co to jest, Wubslin?

— Przypuszczalnie spawarka. Łuk elektryczny.

— Chyba tak. Trzeba ich powstrzymać, zanim rozwalą wszystko na kawałki. Yalson, do mnie. Dorolow, dołącz do Wubslina. Aviger zostanie z Balvedą.

Przegrupowanie sił zajęło im kilka minut. Błękitna sycząca gwiazda żarzyła się jeszcze trochę, zanim zgasła. Jedyne oświetlenie peronu stanowiły słabe światła płonące w maszynowni lokomotywy i w środkowym wagonie. Wreszcie z pogrążonego w ciemności tunelu bezgłośnie nadleciała Yalson i delikatnie wylądowała obok Metamorfa.

— Gotowe — zameldowała Dorolow.

Ekran w hełmie Horzy ożył, w słuchawkach rozległo się ostrzegawcze piśniecie. Anteny wychwyciły obcy sygnał.

— Co to było? — zdziwił się Wubslin, a zaraz potem: — Spójrz! Tutaj, na ziemi. Wygląda jak komunikator.

Horza i Yalson spojrzeli na siebie.

— Horza, na podłodze naszego tunelu leży komunikator — zameldował mechanik. — Zdaje się, że jest włączony. Najprawdopodobniej wychwycił hałas, kiedy Dorolow lądowała obok mnie, wzmocnił go i nadał. Przypuszczalnie zostawili go jako zabezpieczenie.

— Przepraszam — wymamrotała Dorolow.

— Tylko go nie dotykajcie! — powiedziała szybko Yalson. — To może być pułapka.

— A więc już wiedzą, że tu jesteśmy — odezwał się Aviger.

— I tak wkrótce by się dowiedzieli — wtrącił się Horza. — Dobra, spróbuję z nimi pogadać. Bądźcie w pogotowiu na wypadek, gdyby nie mieli ochoty na rozmowę.

Wyłączył uprząż i ruszył dalej na piechotę. Przy końcu tunelu, prawie na peronie, leżał kolejny komunikator. Horza obrzucił spojrzeniem ogromne, cygarowate cielsko pociągu, uaktywnił zewnętrzny pancerz skafandra, nabrał powietrza w płuca i otworzył usta, by przemówić po idiriańsku, ale nie zdążył powiedzieć ani słowa. Kątem oka dostrzegł błysk w jednym z przypominających strzelnice okien w tylnej części pociągu. Niemal w tej samej chwili coś z potworną siłą uderzyło w hełm i Horza usiadł z rozmachem. Był częściowo ogłuszony, dzwoniło mu w uszach, a na dodatek hełm wypełniało rozpaczliwe zawodzenie sygnałów alarmowych. Odruchowo przetoczył się pod ścianę, ale i tak dosięgły go kolejne strzały. Zgięta wpół Yalson dała kilka susów, chwyciła Horze pod pachy i wciągnęła do tunelu. Kilka sekund później w miejscu, gdzie przed chwilą leżał, eksplodowała kula plazmowego ognia.

— Horza! Horza, słyszysz mnie?! — wykrzykiwała dziewczyna, potrząsając nim jak kukłą.

— Automatyczne anulowanie wszystkich poleceń, poziom bezpieczeństwa zero — ćwierkał mechaniczny głosik wprost do uszu oszołomionego Metamorfa. — Skafander doznał niemożliwych do usunięcia uszkodzeń. Dalsze korzystanie wyłącznie na odpowiedzialność użytkownika. Zasilanie awaryjne, zapas energii na wyczerpaniu. Chciał powiedzieć Yalson, że wszystko w porządku, ale komunikator nie działał, więc tylko pokiwał głową i wskazał hełm. Nie miał pojęcia, czy go zrozumiała, ponieważ od strony stacji padły kolejne strzały. Yalson wyciągnęła się na kamiennej podłodze i odpowiedziała ogniem.

— Strzelajcie! — wrzasnęła do komunikatora. — Załatwcie ich! Horza śledził rozwój wydarzeń jak widz, który spóźnił się na projekcję emocjonującego filmu. Z bocznych chodników lunęła ulewa laserowego ognia i eksplodujących pocisków; jaskrawe, różnokolorowe rozbłyski wypełniły pieczarę roztańczonymi cieniami. Leżał otumaniony, wsłuchując się w przytłumione dźwięki, które jak morskie fale uderzały w jego skafander. Po jakimś czasie zaczął nieporadnie majstrować przy strzelbie, ale za nic nie był w stanie sobie przypomnieć, jak się ją obsługuje. Wiedział tylko tyle, że koniecznie musi pomóc swoim ludziom w walce z Idirianami i że cholernie boli go głowa. Yalson przerwała ogień. Tył wagonu, który ostrzeliwała, rozgrzał się do czerwoności, pociski wystrzeliwane przez Neisina nadal uderzały w okolice okna, z którego padły pierwsze strzały. Z głównego tunelu wybiegli Wubslin i Dorolow, przycisnęli się do ściany i wzięli na cel to samo okno co Neisin.

Chwilę potem ustał ogień z broni plazmowej, ludzie również przestali strzelać. Na stacji zapadła ciemność, w tunelu powoli gasły echa kanonady. Horza spróbował się podnieść, ale odniósł wrażenie, że ktoś podstępnie usunął mu kości z nóg.

— Czy może…

Yalson nie zdołała dokończyć, ponieważ w Wubslina i Dorolow uderzył strumień ognia z najniższego pokładu ostatniego wagonu. Krzycząc przeraźliwie, Dorolow padła na posadzkę i kurczowo zacisnęła palec na spuście. Wiązka laserowego ognia zatańczyła dziko na suficie. Wubslin biegł zakosami, strzelając w kierunku przeciwnika. Chwilę potem dołączyli do niego Yalson i Neisin. Dorolow leżała na peronie, jęczała cicho, a jej ciałem wstrząsały skurcze. Strzelano także od strony czoła pociągu. Nagle coś poruszyło się w ostatnim wagonie, w pobliżu tylnego pomostu. Z drzwi na środkowym poziomie wypadł Idirianin, podbiegł do rampy, skierował broń w dół i strzelił najpierw do Dorolow, a potem do Wubslina, który dotarł już prawie do ściany wagonu.

Skafander Dorolow buchnął oślepiającym ogniem i przetoczył się kilka metrów po peronie, Wubslin natomiast został trafiony w ramię. Ułamek sekundy później Yalson trafiła Idirianina; płomień ogarnął nie tylko jego sylwetkę, ale także część pomostu i ściany. Stalowe podpory nie wytrzymały ciężaru, pomost zapadł się z łoskotem, Idirianin spadł w rumowisko nadtopionego metalu. Górny, nie naruszony pomost opadł na niego jak krata. Klnący paskudnie Wubslin posłał długą serię w kierunku czoła składu, skąd ostrzeliwał się drugi Idirianin.

Horza wciąż leżał bez ruchu przy ścianie. Huczało mu w głowie, skórę miał lodowato zimną i mokrą od potu, czuł się dziwnie wyobcowany. Najchętniej zdarłby hełm z głowy i zaczerpnął świeżego powietrza, ale nawet uszkodzony i z nieaktywną tarczą ochronną, hełm jednak mógł ocalić go w razie ponownego trafienia. Ostatecznie poszedł sam ze sobą na kompromis i otworzył wizjer. Natychmiast zalała go powódź dźwięków; Yalson zerknęła na niego, zobaczyła otwarty wizjer i machnęła ręką; Horza domyślił się, że powinien odejść w głąb tunelu. Ku swemu zdziwieniu zdołał nawet wstać, ale zaraz potem nogi ugięły się pod nim i upadł na podłogę. Stracił przytomność. Jak tylko drugi Idirianin przestał strzelać, Yalson obejrzała się na Horze. Leżał kilka kroków za nią i słabo poruszał rękami. Przeniosła wzrok na Dorolow, która nie dawała oznak życia. Jej skafander był rozpruty i osmalony. Neisin, wychylony do połowy ze swojego tunelu, wciąż ostrzeliwał przód pociągu. Terkot jego broni był prawie niesłyszalny wśród huku eksplodujących pocisków.

Yalson nagle uświadomiła sobie, że słyszy czyjeś krzyki, chyba kobiety, ale hałas był zbyt wielki, żeby zrozumieć słowa. Idirianin wznowił ostrzał z broni plazmowej; ogniste kule eksplodowały w krótkich odstępach czasu tuż przy końcu peronu i w pobliżu wejść do tuneli. Yalson kilkakrotnie nacisnęła spust, Neisin natomiast na chwilę wycofał się w bezpieczniejsze miejsce.

— …stań! Natychmiast! — Głos należał do Balvedy. — Coś jest nie tak z twoją bronią! Jeśli nie przesta… — Znowu zagłuszyła ją seria eksplozji — … buchnie!

Chwilę potem rozległ się łoskot tak potężny, że dotychczasowy harmider wydawał się przy nim niemal ciszą. Na mgnienie oka czoło pociągu połączyła z miejscem, skąd strzelał Neisin, ognista linia, a później, w oślepiającym rozbłysku, na peron poszybowały rozszarpane resztki wiekowej strzelby. Neisin został ciśnięty na ścianę tunelu, osunął się po niej i znieruchomiał.

— Pierdolony kretyn! — wymamrotała Yalson pod nosem. Popędziła w poprzek peronu. Plazmowe pociski eksplodowały przed nią i nad jej głową, ale po kilku sekundach ostrzał ustał. Na najwyższym poziomie przedniej platformy pojawił się Idirianin. Nie zwracając uwagi ani na nią, ani na Wubslina, wymierzył w Umysł z trzymanego oburącz pistoletu i nacisnął spust. Srebrzysta elipsoida drgnęła, po czym ruszyła w kierunku tunelu dla pieszych. Yalson odniosła wrażenie, że dwa pociski przebiły Umysł na wylot; kiedy padł trzeci strzał, srebrzysty kształt rozwiał się w powietrzu, zostawiając po sobie tylko obłoczek dymu. Yalson i Wubslin niemal jednocześnie trafili w cel. Skafander Idirianina zapłonął jaskrawym płomieniem; trójnoga postać zachwiała się i odwróciła, żeby odpowiedzieć ogniem, ale ochronne tarcze skafandra nie wytrzymały obciążenia. Następne trafienie cisnęło Idirianina na koniec pomostu; jedno ramię znikło w obłoku ognia i dymu, wojownik zachwiał się, po czym runął na podest środkowego poziomu. Plazmowy pistolet wysunął się z jego palców. Chwilę potem kolejne strzały uderzyły w szeroki hełm, strzaskały ciemny wizjer. Idirianin leżał jeszcze jakiś czas z jedną nogą zwisającą z pomostu, a potem, pchnięty którymś trafieniem, majestatycznie spadł na najniższy poziom.

Horza pilnie nasłuchiwał, choć w uszach wciąż dzwoniło mu niemiłosiernie.

Wreszcie zapadła cisza. Tunel powoli wypełniał się gryzącym dymem. Śmierdziało spalonym plastikiem, stopionym metalem i spieczonym mięsem.

Zaraz po odzyskaniu przytomności zobaczył Yalson wbiegającą na peron. Chciał ją osłonić ogniem, ale za bardzo trzęsły mu się ręce, a poza tym wciąż nie mógł sobie poradzić ze strzelbą. Teraz nikt już nie strzelał, było bardzo cicho. Wstał, niepewnym krokiem ruszył w kierunku stacji i dymiącego, pokiereszowanego pociągu. Wubslin klęczał przy Dorolow, usiłując jedną ręką otworzyć zachlapany od wewnątrz krwią wizjer. Z rozpłatanego skafandra unosił się dym. Yalson wolnym krokiem wracała z przeciwległego końca peronu. Sądząc po spiralnych, osmalonych śladach na skafandrze, kilka razy została trafiona plazmowymi pociskami. Przez chwilę spoglądała podejrzliwie w kierunku zwalonej rampy, pod którą spoczywał bez ruchu pierwszy Idirianin, po czym podniosła wizjer.

— Wszystko w porządku? — zapytała Horze.

— Tak. Tylko trochę szumi mi w uszach.

Skinęła głową. We dwójkę podeszli do Neisina. Jeszcze żył. Eksplodująca broń zasypała jego twarz, klatkę piersiową i ramiona gradem stalowych odłamków. Z krwawej miazgi, która jeszcze niedawno była jego twarzą, wydobywały się bulgoczące jęki.

— Cholera! — mruknęła Yalson.

Wyjęła z kieszeni skafandra przenośny automed i przycisnęła Neisinowi do ramienia, żeby dać mu zastrzyk znieczulający.

— Co tam się u was dzieje? — usłyszeli w słuchawkach zaniepokojony głos Avigera. — Już po wszystkim?

Yalson spojrzała pytająco na Horze, który wzruszył ramionami, a potem skinął głową.

— Tak, już po wszystkim — odparła. — Możecie tu przyjść.

— Pozwoliłem Balvedzie skorzystać z komunikatora. Dała mi słowo, że…

— Tak, tak. Słyszeliśmy.

— …chce tylko ostrzec Neisina. Mówiła o jakiejś… eksplodującej lufie? — W tle rozległo się potwierdzenie Balvedy. — Doszła do wniosku, że broń Neisina może wybuchnąć.

— Miała rację — powiedziała Yalson. — Marnie z nim. — Obejrzała się na Wubslina, który delikatnie zamykał wizjer Dorolow. Widząc, że Yalson na niego patrzy, mechanik pokręcił głową. — Straciliśmy też Dorolow.

Aviger milczał przez kilka sekund, po czym zapytał:

— A Horza?

— Dostał plazmowym pociskiem w głowę, ale skafander ocalił mu życie. Jest tylko kontuzjowany. — Yalson westchnęła ciężko. — Niestety, Umysł rozpłynął się w powietrzu.

Kiedy Aviger odezwał się ponownie, jego głos drżał z emocji:

— No to pięknie. Nic się nie zmieniło: wpadniemy i wypadniemy. Kolejny wielki triumf. Nasz przyjaciel Metamorf niczym nie różni się od Kraiklyna!

Wyłączył komunikator. Yalson zerknęła na Horze, wzruszyła ramionami i powiedziała:

— Stary dureń.

Wubslin wciąż klęczał przy zwłokach Dorolow. Usłyszeli jego szlochanie, ale zaraz potem on także wyłączył swój komunikator. Nierówny oddech Neisina przedzierał się z bulgotaniem przez maskę z krwi i poszatkowanego ciała.

Yalson uczyniła znak ognia nad zakrwawionym wizjerem skafandra Dorolow, po czym przykryła zwłoki arkuszem metalowej folii. Horzy powoli przestawało dzwonić w uszach, stopniowo mijały też zawroty głowy. Aviger stal obok Wubslina, któremu już opatrzono zranione ramię.

Horza zapytał Balvedę, skąd wiedziała, że należy ostrzec Neisina.

— Usłyszałam ten dźwięk i od razu się domyśliłam.

— Ja też bym się domyślił, gdybym nie dostał w głowę — powiedział Horza.

Ostrożnie wyjmował ostre odłamki wizjera z twarzy nieprzytomnego Neisina i spryskiwał krwawiące miejsca żelem przyspieszającym gojenie. Ranny był w szoku, przypuszczalnie umierał, lecz nie mogli zdjąć z niego skafandra, ponieważ zbyt wiele krwi zastygło w wolnej przestrzeni między jego ciałem a wewnętrzną powłoką stroju. Na razie — nie wiadomo jak długo — skafander musiał pełnić funkcję okrywającego całe ciało opatrunku. W ten oto sposób zespolili się człowiek i maszyna, oboje ciężko doświadczeni.

— Ale co to właściwie było? — zapytał Wubslin.

— Nastąpiła eksplozja w lufie — wyjaśnił Horza. — Koszulki pocisków były zbyt mało wytrzymałe, więc zaczęły wybuchać nie po uderzeniu w cel, ale po zderzeniu z falą uderzeniową po wcześniejszych eksplozjach, aż wreszcie któryś wybuchł w lufie.

— Zazwyczaj taka broń ma zabezpieczenia, które nie dopuszczają do nieszczęścia. — Balveda skrzywiła się i odwróciła wzrok, ponieważ Horza właśnie wyciągnął długą, przezroczystą drzazgę z oczodołu Neisina. — Jak widać, tym razem nie zadziałały.

— Ostrzegałam go, że nie warto łaszczyć się na okazję i kupować broń od byle kogo — wymamrotała Yalson.

— Biedaczysko — westchnął Wubslin.

— Dwa trupy — stwierdził z goryczą Aviger. — Mam nadzieję, panie Horza, że to pana satysfakcjonuje. Mam nadzieję, że pańscy „sojusznicy” nie sprawili panu zawodu i że…

— Zamknij się, dobrze? — przerwała mu Yalson. Przez chwilę mierzył ją nienawistnym spojrzeniem, po czym odszedł na bok i zapatrzył się w nieruchome ciało Dorolow. Unaha-Closp nadleciała od strony zrujnowanego pomostu.

— Ten Idirianin jeszcze żyje — oznajmiła ze zdziwieniem. — Przygniotło go ładnych parę ton żelastwa, a on ciągle oddycha.

— Co z tamtym z przodu? — zapytał Horza.

— Nie mam pojęcia. Wolałam się nie zbliżać.

Horza zostawił Neisina pod opieką Yalson, a sam ruszył w kierunku zwalonej platformy przy tylnej części pociągu. Szedł z odkrytą głową, ponieważ hełm stał się tylko martwą skorupą. Skafander utracił zasilanie, większość czujników przestała działać, w tym także detektor masy. Kiedy Horza na próbę włączył urządzenie, na ekranie pojawiła się bezsensowna plątanina linii, wśród których jedynie z najwyższym trudem dało się dostrzec słabą plamkę świadczącą o obecności w pobliżu czynnego reaktora. W pełni sprawna była tylko laserowa strzelba, choć teraz nie miało to już większego znaczenia.

Zatrzymał się u stóp sterty nadtopionego i pogiętego metalu. Na policzkach czuł ciepło promieniujące z rumowiska. Odetchnąwszy głęboko, wspiął się na środkowy poziom, na którym, przyciśnięty kratownicą najwyższego podestu, leżał Idirianin. Szeroki hełm odwrócił się powoli w jego kierunku, a potężne ramię naparło na stalowe belki. Chwilę potem spod pogiętych dźwigarów wysunęła się ręka i odpięła zatrzaski hełmu, który z łoskotem runął na posadzkę, odsłaniając wielką siodłowatą twarz.

— Pozdrowienia w dniu bitwy — powiedział Horza po idiriańsku, starannie wymawiając każde słowo.

— Ha! — zadudnił Idirianin. — Karzełek mówi naszym językiem!

— Mało tego, jestem również po waszej stronie, choć wątpię, byś mi uwierzył. Należę do sekcji wywiadu Pierwszego Dominium Komandosów dowodzonego przez querla Xoralundrę. — Horza usiadł na resztkach rampy, tak że jego głowa zrównała się z głową Idirianina. — Przysłano mnie tu w celu odnalezienia Umysłu.

— Naprawdę? Wielka szkoda, bo zdaje się, że mój towarzysz właśnie go zniszczył.

— Tak słyszałem. — Horza przesunął lufę strzelby w taki sposób, że jej wylot mierzył prosto między oczy olbrzyma. — „Zniszczyliście” też załogę bazy na powierzchni. To byli Metamorfowie; ja też jestem Metamorfem i właśnie dlatego wybrano mnie do tej akcji. Dlaczego ich zabiliście?

— A co mieliśmy zrobić, człowieku? — parsknął Idirianin ze zniecierpliwieniem. — Stanowili przeszkodę. Potrzebowaliśmy ich broni, a oni na pewno staraliby się utrudnić nam zadanie. Było nas zbyt mało, żeby wziąć ich do niewoli i zostawić kogoś na straży. Mówił głośno i wyraźnie, ale z wysiłkiem, jakby za każdym oddechem musiał dźwigać napierający ciężar metalowego rumowiska. Horza położył palec na spuście.

— Ty skurwielu! Powinienem od razu rozwalić ci na kawałki ten wielki łeb!

— Ależ oczywiście, karzełku. — Podwójne, częściowo skostniałe usta Idirianina rozchyliły się w uśmiechu. — Mój towarzysz poległ z bronią w ręce i już rozpoczął wędrówkę przez Wyższy Świat. Ja, chociaż uwięziony, mogę cieszyć się jego i moim zwycięstwem. Strzelaj, człowieczku. Możesz być pewien, że nie zamknę oczu.

— Nie będziesz musiał. — Horza opuścił strzelbę. Przez chwilę spoglądał na pogrążony w mroku peron, na którym spoczywały zwłoki Dorolow, następnie zaś przeniósł wzrok ku przodowi pociągu, gdzie słaby blask sączący się z okien maszynowni oświetlał miejsce, w którym jeszcze nie tak dawno znajdował się Umysł. — Zabieram cię stąd — zwrócił się ponownie do Idirianina. — Przypuszczam, że jednostki Dziewięćdziesiątej Trzeciej Floty wciąż czekają w pobliżu Bariery Milczenia. Muszę zameldować inkwizytorowi floty o fiasku mojej misji i dostarczyć mu schwytaną agentkę Kultury. Przy okazji złożę raport, w którym dokładnie opiszę, jak postąpiliście z załogą bazy. Wątpię, czy dostaniesz za to medal.

— Nudzisz mnie, karzełku. — Idirianin podjął jeszcze jedną próbę dźwignięcia przygniatającego go ciężaru. — Zabij mnie już. Czuję od ciebie żądzę mordu, a twoja gadanina rani moje uszy. Nasza szlachetna mowa nie jest przeznaczona dla waszych zwierzęcych języków.

— Jak się nazywasz?

— Xoxarle, człowieku. Teraz bez wątpienia zbezcześcisz moje imię, próbując je wypowiedzieć.

— Posłuchaj, Xoxarle, jak już powiedziałem, zabieramy cię na powierzchnię, ale najpierw chcę przyjrzeć się resztkom Umysłu, który zniszczyliście. Coś przed chwilą wymyśliłem.

Utykając nieco, Horza zaczął schodzić po pochylonej rampie. Głowa wciąż jeszcze potężnie go bolała, ale starał się nie zwracać na to uwagi.

— Ty gówniany pomiocie! — zahuczał za jego plecami głos Xoxarle’a. — Twoją matkę powinno się zabić, zanim począłeś się w jej plugawym łonie! Zamierzaliśmy zjeść twoich braci Metamorfow, ale cuchnęli rzygowinami!

— Oszczędź sobie wysiłku — odparł przez ramię Horza. — I tak cię nie zabiję.

Na peronie czekała na niego Yalson. Okazało się, że Unaha-Closp łaskawie zgodziła się stróżować przy rannym.

— Chcę obejrzeć miejsce, w którym po raz ostatni widzieliście Umysł — powiedział Horza i ruszył w kierunku czoła pociągu.

— Jak myślisz, co się z nim stało? — zapytała Yalson, kiedy się z nim zrównała.

Wzruszył ramionami.

— Może zastosował tę samą sztuczkę co przedtem i przeskoczył w nadprzestrzeń? — zastanawiała się na głos. — W takim razie powinien pojawić się w innej części tunelu.

— Kto wie — mruknął Horza. Zatrzymał się przy Wubslinie, ujął go za łokieć i odwrócił do siebie. Twarz mechanika była mokra od łez. — Pilnuj tego drania — polecił. — Najprawdopodobniej spróbuje cię sprowokować, żebyś go zabił, ale nie rób tego. Zawlokę sukinsyna przed jego dowódców, żeby postawili go przed sądem wojenny. To będzie dla niego najdotkliwsza kara. Gdybyś go zabił, wyświadczyłbyś mu przysługę. Rozumiesz?

Wubslin skinął głową. Horza pomaszerował dalej. Kiedy dotarli do miejsca, nad którym niedawno unosił się Umysł, Metamorf włączył reflektory skafandra i przystąpił do szczegółowych oględzin posadzki. Po kilku minutach schylił się i podniósł mały, jeszcze ciepły przedmiot.

— Co to? — zapytała Yalson, odwracając się od martwego Idirianina, którego przez cały czas podejrzliwie obserwowała.

— Wydaje mi się, że to miniaturowa drona.

— Należała do Umysłu?

W kęsie stopionego metalu zastygły, niczym schwytane owady, resztki elektronicznych obwodów, jakieś rurki i przewody.

— Prawie na pewno. Co dokładnie stało się w chwili, kiedy Idirianin strzelił do Umysłu?

— Dwa strzały chybiły, a po trzecim Umysł po prostu znikł. Drgnął, jakby zamierzał się przesunąć, ale niemożliwe, żeby przyspieszył tak gwałtownie, bo pozostawiłby falę uderzeniową. Po prostu znikł, i już.

— Jakby ktoś wyłączył obraz? — podsunął jej Horza.

Yalson skinęła głową.

— Właśnie. Aha, został też obłoczek dymu, ale bardzo mały. Czy myślisz…

— A co ty myślisz?

— Umysł był blisko i był bardzo duży, a jednak tamten trafił go dopiero za trzecim razem… Czyżby to była tylko projekcja? Horza podniósł wyżej fragment zniszczonego urządzenia.

— Ta drona emitowała hologram przedstawiający Umysł. Przypuszczalnie wytwarzała też słabe pole siłowe, które utrzymywało ją w miejscu. — Uśmiechnął się. — Nic dziwnego, że nasze detektory niczego nie zarejestrowały.

— A więc Umysł wciąż gdzieś tu jest?

Metamorf w milczeniu pokiwał głową.

Balveda odprowadziła wzrokiem Horze i Yalson, po czym podeszła do drony, która wisiała nad rannym, monitorując najważniejsze funkcje organizmu i jednocześnie szukając czegoś w zestawie pierwszej pomocy. Wubslin co prawda trzymał broń wycelowaną w uwięzionego Idirianina, ale przez cały czas kątem oka obserwował agentkę Kultury. Balveda usiadła ze skrzyżowanymi nogami przy noszach.

— Powiem, zanim zapytasz — odezwała się drona. — Nie, nic tu nie możesz pomóc.

— Sama się tego domyśliłam.

— Hm… Wobec tego czyżbyś lubiła obserwować czyjeś cierpienia?

— Nie. Po prostu chciałam z tobą porozmawiać.

— Doprawdy?

Drona nadal grzebała w zestawie.

— Tak. — Balveda oparła łokieć na kolanie, podparła ręką brodę i zniżyła głos. — Grasz na czas?

Drona odwróciła się w jej stronę. Obie wiedziały, że było to zupełnie niepotrzebne, ale dodawało realizmu.

— Co przez to rozumiesz?

— Pozwalasz mu się poniżać i wykorzystywać. Zastanawiam się, jak długo jeszcze.

Drona ponownie skierowała receptory na konającego.

— Być może, nie zwróciła pani na to uwagi, panno Balvedo, ale obie mamy mniej więcej w równym stopniu ograniczoną możliwość wyboru.

— Nieprawda. Ja dysponuję tylko rękami i nogami, na dodatek jestem zamykana na noc.

— A ja pełnię straż. On za każdym razem włącza czujnik ruchu, który zaalarmowałby go, gdybym podjęła próbę ucieczki. Poza tym dokąd miałabym uciec?

— Chociażby na statek — odparła Balveda z uśmiechem i zerknęła w kierunku przodu pociągu. Sądząc po usytuowaniu słabych światełek skafandrów, Yalson i Horza podnosili coś z posadzki.

— Musiałabym mieć jego pierścień. Może ty spróbujesz mu go odebrać?

— Z pewnością wyposażono cię w sprzęt, który pozwoliłby oszukać komputer pokładowy albo przynajmniej ten czujnik ruchu.

— Panno Balvedo…

— Mów mi Perosteck.

— Posłuchaj, Perosteck. Jestem cywilną droną ogólnego zastosowania. Potrafię emitować słabe pole siłowe, które stanowi ekwiwalent palców, ale nie rąk. Potrafię emitować pole tnące, ale z pewnością nie poradzi sobie ono z pancerzem skafandra. Potrafię się porozumiewać z układami elektronicznymi, ale nie jestem w stanie nawiązać kontaktu ze specjalnie zabezpieczonym sprzętem wojskowym. Potrafię uniezależnić się od grawitacji, ale ta umiejętność pozwoliłaby mi co najwyżej wykorzystać samą siebie w charakterze pocisku. Nie jestem szczególnie silna, ponieważ w razie potrzeby mogłam przywołać na pomoc potężniejsze maszyny; niestety, w chwili kiedy zostałam porwana, żadnej z nich nie było w pobliżu. Gdyby była choć jedna, prawie na pewno nie rozmawiałybyśmy teraz ze sobą.

— Cholera! — westchnęła z rezygnacją Balveda. — Naprawdę nie masz żadnych asów w rękawie?

— Nie mam nawet rękawów, Perosteck.

Balveda westchnęła ponownie i wbiła ponure spojrzenie w posadzkę.

— Niech to szlag trafi…

— Uwaga, oto nadchodzi nasz pan i władca — oznajmiła z przekąsem drona, po czym odwróciła się w kierunku Yalson i Horzy, wracających z przeciwnego końca peronu. Metamorf uśmiechał się szeroko. Kiedy podeszli bliżej, skinął na Balvedę, która natychmiast posłusznie wstała z miejsca.

— Perosteck Balveda, pozwól, że przedstawię ci Xoxarle’a. Stali u podnóża zrujnowanego pomostu, dwa albo trzy metry poniżej miejsca, gdzie spiętrzone żelastwo uwięziło rannego Idirianina.

— Więc to jest ta samica, która, twoim zdaniem, ma być agentką Kultury? — zadudnił Idirianin, skierowawszy ku nim szeroką, błyszczącą twarz.

— Bardzo mi miło — wymamrotała Balveda.

Horza wspiął się po pochylonej rampie, minął Wubslina, podszedł do uwięzionego wojownika, stanął nad nim i wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał nadtopione resztki miniaturowej drony.

— Widzisz to?

Xoxarle powoli skinął głową.

— To mały fragment jakiegoś zniszczonego urządzenia. Chociaż jego głos wciąż brzmiał dostojnie i donośnie, dało się w nim słyszeć nutę znużenia. Na peronie pod rumowiskiem powoli powiększała się kałuża ciemnopurpurowej krwi.

— To wszystko, co znaleźli dwaj dumni wojownicy, którym wydawało się, że odszukali zbiegły Umysł. Mikrodronę wyposażoną w projektor holowizyjny. Gdybyście zabrali to ze sobą jako zdobycz, przypuszczalnie wrzucono by was do najbliższej czarnej dziury, a wasze imiona na zawsze wymazano ze wszystkich dokumentów floty. Masz cholerne szczęście, że w porę wam przeszkodziliśmy. Idirianin przez kilka sekund w milczeniu przyglądał się resztkom maszyny.

— Jesteś czymś gorszym od najpodlejszego szkodnika, człowieku — przemówił wreszcie. — Twoje pożałowania godne wybiegi i kłamstwa nie zasługują nawet na to, żeby je wyśmiać. Pustka w twojej czaszce jest warta tyle samo co zjełczały tłuszcz, który okrywa twoje kości. Horza wszedł na kratownicę trzeciego poziomu, która przygniotła szeroką pierś Idirianina, i ruszył po niej niespiesznie w kierunku sterczącej spomiędzy dźwigarów potężnej głowy. Xoxarle umilkł; sądząc po świście, z jakim wciągał powietrze, miał coraz większe problemy z oddychaniem.

— A ty, pieprzony fanatyku, nie zasługujesz na to, żeby nosić jakikolwiek mundur — wycedził Horza, nie kryjąc mściwej satysfakcji. — To ja znajdę Umysł, który wystrychnął cię na dudka, a ciebie oddam twoim zwierzchnikom, którzy, jeśli zostało im dość rozumu, natychmiast postawią cię przed obliczem inkwizytora.

— Pieprzę ciebie i twoją… — Idirianin chrapliwie wciągnął powietrze — …i twoją zwierzęcą duszę!

Horza ogłuszył Idirianina strzałem z paralizatora, po czym, przy pomocy Yalson oraz drony, zrzucił na peron przygniatającą Xoxarle’a kratownicę. Następnie rozcięli skafander, wyjęli ze skorupy potężne cielsko, skrępowali nogi kablem i przywiązali ramiona do korpusu. Wszystkie kończyny były sprawne; rana w okolicy karku zasklepiła się samoistnie, krew natomiast sączyła się z pęknięcia w keratynowym pancerzu z boku tułowia. Xoxarle był wyjątkowo duży, nawet jak na Idirianina — mierzył ponad trzy i pół metra wzrostu, a w dodatku nie należał do nąjszczuplejszych. Na szczęście olbrzym — dowódca skrzydła, jeśli wierzyć insygniom na skafandrze bojowym — przypuszczalnie doznał dość poważnych obrażeń wewnętrznych, co powinno przyczynić się do osłabienia jego aktywności. Było to o tyle ważne, że nie zmieścił się w krępujący kokon. Yalson przysiadła na kamiennej posadzce i rozpakowała rację żywnościową, Horza usiłował naprawić swój hełm, Unaha-Closp nadal pełniła wartę przy Neisinie, równie bezsilna jak pozostali. Aviger przez jakiś czas stał nieruchomo przy zwłokach Dorolow, po czym powolnym krokiem przeszedł na początek peronu, gdzie leżał trup towarzysza Xoxarle’a, Quayanorla. Rozejrzał się, a kiedy nabrał pewności, że nikt nie patrzy w tę stronę, zaczął z całej siły kopać zwłoki. Po chwili hełm zsunął się z wielkiej głowy i Aviger splunął na szeroką twarz. Balveda i Horza, którzy doskonale wszystko widzieli, wymienili spojrzenia; kobieta przystanęła na chwilę, pokręciła głową, a następnie wznowiła niespokojną wędrówkę po prowizorycznym obozowisku.

— Jesteś pewien, że to już wszyscy? — zapytała Horze Unaha-Closp. W towarzystwie Wubslina zwiedziła całą stację i pociąg, a teraz zawisła w powietrzu półtora metra od Metamorfa.

— Całkowicie. — Horza nie patrzył na dronę. Jego uwaga była skupiona na nadtopionej wiązce światłowodów w czołowej części hełmu. — Zresztą widziałaś ślady.

— Hm… — mruknęła drona.

— Zwyciężyliśmy, maszyno — powiedział Horza, wciąż grzebiąc w hełmie. — Zaraz włączymy zasilanie, a potem szybko znajdziemy Umysł.

— Strażnicy tej planety wykazują zaskakująco małe zainteresowanie tym, co tu robimy — zauważyła Unaha-Closp. Horza rzucił okiem na zasłany szczątkami peron, na zwaloną rampę i pokiereszowany pociąg, po czym wzruszył ramionami.

— Widocznie mają inne zajęcia.

— A może po prostu świetnie się bawią? — zasugerowała drona. Horza dopiero teraz spojrzał na nią. — Bądź co bądź, planeta Schar jest pomnikiem śmierci — ciągnęła maszyna. — Bardziej nawet ołtarzem niż pomnikiem, a my składamy na nim ofiarę tutejszym bogom. Horza pokręcił głową.

— Twoi konstruktorzy chyba zapomnieli wetknąć ci bezpiecznik w obwody wyobraźni.

Ponownie skupił uwagę na hełmie. Drona wydała syczący odgłos, odwróciła się gwałtownie i przysunęła się do Wubslina, majstrującego przy detektorze masy.

— Można wiedzieć, co masz przeciwko maszynom? — zapytała Balveda, przerywając wędrówkę. Coraz częściej zabijała ręce i rozcierała sobie nos oraz uszy. Horza westchnął głęboko, po czym podniósł głowę znad hełmu.

— Nic. Zupełnie nic, pod warunkiem że wiedzą, gdzie ich miejsce.

Balveda parsknęła głośno, a następnie rozpoczęła kolejne okrążenie.

— Czy powiedziałeś coś zabawnego? — zapytała Yalson.

— Tylko tyle, że maszyny powinny wiedzieć, gdzie jest ich miejsce. Kultura ma na ten temat odmienne zdanie.

— Aha. — Yalson przez jakiś czas obserwowała w milczeniu nieprzytomnego Idirianina, po czym przeniosła spojrzenie na przód swojego skafandra, poznaczony śladami po uderzeniach plazmowych pocisków. — Horza… Czy możemy porozmawiać? Ale nie tutaj. Metamorf zerknął na nią ze zdziwieniem.

— Jasne.

Wubslin zajął miejsce Yalson, dziewczyna zaś podeszła do Unahy-Closp, z przygaszonymi światłami wiszącej nad Neisinem. W polu siłowym trzymała gotowy do użytku iniektor.

— Co z nim?

Światła rozbłysły jaśniej.

— A jak myślisz? — odpowiedziała pytaniem maszyna. — Może wytrzyma jeszcze parę godzin.

Yalson pokręciła głową, po czym wraz z Horzą skierowała się do przejścia łączącego stację z tunelem serwisowym. Jak tylko znikli wszystkim z oczu, zatrzymała się i odwróciła do Metamorfa. Widać było wyraźnie, że szuka właściwych słów, ale nie może ich znaleźć. Wreszcie bezradnie potrząsnęła głową, zdjęła hełm i oparła się o zakrzywioną ścianę.

— O co chodzi? — Usiłował wziąć ją za rękę, ale nie pozwoliła mu na to. — Masz wątpliwości, czy słusznie dałaś się w to wplątać?

— Nie. Chcę zobaczyć ten cholerny supermózg. Nie obchodzi mnie, w czyje ręce wpadnie ani czy wcześniej wysadzi się w powietrze, ale cholernie zależy mi na tym, żeby go znaleźć.

— Nie przypuszczałem, że to dla ciebie aż takie ważne.

— Bo nie było, a jest teraz. — Odwróciła na chwilę wzrok, uśmiechnęła się niepewnie i znowu spojrzała mu w twarz. — Zresztą i tak poszłabym z tobą, żeby cię chronić.

— To ciekawe, bo odniosłem wrażenie, że ostatnio jakby trochę mniej ci na mnie zależy.

— No tak. Zgadza się. Nie potrafiłam… — Westchnęła głęboko. — A niech to!

— Co się stało?

Wzruszyła ramionami. Nieduża, kształtna głowa o krótko ostrzyżonych włosach była doskonale widoczna na tle odległego, przyćmionego światła.

— Och, Horza! — Roześmiała się gorzko. — Wątpię, czy mi uwierzysz.

— W co miałbym uwierzyć?

— Nie wiem, czy powinnam ci powiedzieć.

— Powiedz.

— Naprawdę nie oczekuję, że uwierzysz, a nawet jeśli uwierzysz, to jestem pewna, że niezbyt ci się to spodoba. Mówię poważnie. Może naprawdę nie powinnam…

— Daj spokój, Yalson. Powiedziałaś już za wiele, żeby teraz się wycofać. O co chodzi?

— Jestem w ciąży.

W pierwszej chwili był pewien, że się przesłyszał, i nawet chciał zażartować na ten temat, ale jego pamięć zarejestrowała słowa dziewczyny i zaczęła je odtwarzać raz po raz, aż wreszcie rozwiały się wszystkie wątpliwości. Miała rację. Nie wierzył jej. Nie mógł jej uwierzyć.

— Tylko nie pytaj, czy jestem pewna. — Mówiła cicho, wpatrując się w palce, które nerwowo splatała i rozplatała, albo w posadzkę wąskiego tunelu. — Jestem w ciąży. — Spojrzała na niego, choć nie byli w stanie dostrzec swoich oczu. — Miałam rację, prawda? Nie wierzysz mi. Ono jest twoje. Dlatego ci o tym mówię. Nie pisnęłabym ani słowa, gdyby… gdybyś to nie ty… gdyby chodziło o kogoś innego. — Wzruszyła ramionami. — Dziwne, że się nie domyśliłeś, kiedy zapytałam o dawkę promieniowania, którą wchłonęliśmy, ale… Teraz pewnie zastanawiasz się, jak to możliwe, prawda?

— No cóż… — Horza odchrząknął, pokręcił głową. — Teoretycznie nic takiego nie powinno się zdarzyć. Co prawda oboje jesteśmy… No wiesz… Ale należymy do różnych gatunków.

— Jest wytłumaczenie, ale wątpię, czy ci się spodoba — wyszeptała tak cicho, że z trudem ją usłyszał.

— Sprawdź.

— No więc, chodzi o to, że moja matka… mieszkała na Skale. Na wędrownej Skale, jednej z wielu, ale i jednej z najstarszych. Takiej, która tułała się po galaktyce od ośmiu albo dziewięciu tysięcy lat i…

— Zaczekaj — przerwał jej Horza. — Jednej z najstarszych, ale według czyich standardów?

— Mój ojciec pochodził z którejś z planet na trasie podróży. Matka obiecała mu, że wróci, ale nie dotrzymała słowa. Kiedy dorosłam, powiedziałam jej, że ja na pewno bym wróciła, choćby z ciekawości. Jestem chyba beznadziejnie sentymentalna, ale dałam sobie słowo, że jeśli wyjdę z tego z życiem, na pewno tam wrócę, żeby poznać ojca. Ponownie roześmiała się cicho — a może był to szloch? — i na chwilę oderwała wzrok od swoich niespokojnych palców, żeby rozejrzeć się po mrocznym korytarzu. Kiedy przemówiła ponownie, jej głos stał się znacznie silniejszy, a ton naglący, niemal błagalny:

— Tylko jedno z moich rodziców należało do Kultury. Opuściłam Skałę od razu, jak nauczyłam się celnie strzelać. Od początku wiedziałam, że w Kulturze nie ma dla mnie miejsca. Właśnie dlatego mogłam zostać zapłodniona przez kogoś należącego do innego gatunku. Wcześniej nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Zazwyczaj wystarczy nie chcieć zajść w ciążę, ale tym razem to nie poskutkowało. Może moje „niechcenie” nie było wystarczająco silne… Nie zrobiłam tego celowo, daję ci słowo! Nigdy bym nie…

— Kiedy się zorientowałaś? — zapytał spokojnie.

— Jeszcze na „Wirze”, na parę dni przed dotarciem do celu. Nie pamiętam dokładnie. Początkowo nie chciałam uwierzyć, ale teraz wiem, że to prawda. Posłuchaj… — W jej głosie ponownie zabrzmiało błaganie. — Mogę je usunąć. Wystarczy, że o tym pomyślę, a ono zniknie… Jeśli tego chcesz. Możliwe nawet, że to już się stało, ale nie przypuszczam, bo opowiadałeś mi o tym, że nie masz rodziny, że nikt nie będzie nosił twojego nazwiska, więc pomyślałam sobie, że… Wiesz, moje nazwisko nic mnie nie obchodzi, ale przyszło mi do głowy, że może… Gwałtownym gestem przesunęła dłonią po krótkich włosach.

— To bardzo miłe z twojej strony — rzekł niepewnie. Skinęła głową i ponownie skoncentrowała uwagę na ruchliwych palcach.

— Decyzja należy do ciebie. Mogę je zatrzymać. Mogę pozwolić mu rosnąć, ale mogę też zachować je w takim stanie, w jakim jest teraz. Ty musisz rozstrzygnąć. Chyba nie chcę, żeby to zależało ode mnie. Chyba nie jestem taka szlachetna i skłonna do poświęceń, jak myślałam, ale trudno. Powiedz mi, co mam zrobić. Licho wie, co za dziwoląg może z tego wyrosnąć, ale pomyślałam sobie, że muszę ci powiedzieć. Dlatego że cię lubię… i dlatego… dlatego… Bo ja wiem? Może nadeszła pora, żebym dla odmiany zrobiła coś nie dla siebie, tylko dla kogoś? — Nagle jej głos zabrzmiał rozpaczliwie, żałośnie, przepraszająco. — A może znowu zachowuję się jak cholerna egoistka?… Wyciągnął ramiona, a Yalson rzuciła się w nie, objęła go z całej siły, przytuliła się do jego piersi. Oboje byli w skafandrach, więc uścisk bardziej przypominał niezdarne zapasy niż pieszczotę, lecz mimo to Horza głaskał ją czule po plecach.

— Ono będzie tylko w jednej czwartej należało do Kultury. Będzie, jeśli zechcesz. Wybacz, że zmuszam cię do powzięcia decyzji. Jeżeli nie masz ochoty, zrozumiem to. Zastanowię się i sama zdecyduję. Ono wciąż jest cząstką mnie, więc może nie mam prawa pytać cię o zdanie… Boże, sama już nie wiem. Naprawdę.

W skalnym korytarzu zapadła cisza. Horza długo zastanawiał się, co powinien powiedzieć.

— Posłuchaj, Yalson — przemówił wreszcie. — Nic mnie nie obchodzi, że twoja matka należała do Kultury. Nic mnie nie obchodzi, dlaczego stało się to, co się stało. Nic mnie też nie obchodzi, co z tego dziecka wyrośnie. — Odsunął ją na odległość wyprostowanych ramion i spojrzał w ciemność, która była jej twarzą. — Jestem dumny i wdzięczny. Naprawdę. To znakomity pomysł. A co mi tam, jak sama byś powiedziała.

Roześmiał się głośno, a ona zawtórowała mu i znowu objęli się mocno. Poczuł, że ma oczy pełne łez, chociaż jednocześnie chciało mu się śmiać z absurdalności sytuacji. Twarz Yalson spoczywała na piersi jego kombinezonu, blisko śladu pozostawionego przez promień lasera. Ciało dziewczyny drżało delikatnie w skorupie skafandra. Za nimi, na peronie stacji, konający człowiek poruszył się słabo i jęknął w lodowatej ciemności. Echo nie odpowiedziało. Jeszcze przez jakiś czas tulił ją do piersi, po czym odsunął i spojrzał w miejsce, gdzie powinny być jej oczy.

— Tylko nic im nie mów.

— Oczywiście, skoro sobie tego nie życzysz.

— Proszę.

W słabym blasku świateł skafandrów zarówno meszek okrywający jej twarz, jak i krótko ostrzyżone włosy zdawały się promieniować leciutką poświatą, niczym atmosfera wokół planety. Objął ją jeszcze raz; zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Częściowo było to spowodowane zaskoczeniem, ale znaczną rolę odgrywała też świadomość, że od tej pory wszystko, co było między nimi, stanie się znacznie ważniejsze, więc tym bardziej zależało mu, by nie palnąć głupstwa, nie popełnić błędu. Rzecz jasna, nie mógł również pozwolić sobie na to, żeby od razu zacząć przywiązywać zbyt dużą wagę do tego niespodziewanego zdarzenia. Nigdy w życiu nie spotkał go tak wielki komplement; przeczuwał, że choć ta kobieta zaoferowała mu szansę przedłużenia jego istnienia, nie powinien na razie wiązać z tym faktem zbyt wielkich nadziei. Zapowiedź potencjalnej sukcesji, szczególnie w kontekście ich obecnej sytuacji, musiała, przynajmniej chwilowo, być traktowana jedynie w kategoriach serdecznych życzeń.

— Dziękuję ci, Yalson. Jak tylko załatwimy, co mamy tu do załatwienia, zastanowimy się dokładniej, co robić dalej. Dziękuję ci, nawet gdybyś miała później zmienić zdanie.

Nic innego nie przyszło mu do głowy.

Wrócili na stację w chwili, kiedy drona przykrywała Neisina arkuszem metalizowanej folii.

— Ach, tu jesteście — powitała ich cichym głosem. — Nie wzywałam was, bo i tak niewiele moglibyście pomóc.

— I co, zadowolony? — spytał Aviger, kiedy przenieśli ciało Neisina i ułożyli je obok Dorolow. Zebrali się w pobliżu pomostu, przy którym stała Yalson, pełniąca wartę przy nieprzytomnym Idirianinie.

— Przykro mi z powodu Neisina i Dorolow — powiedział Horza. — Ja też ich polubiłem. Rozumiem, co czujesz. Nie musisz z nami zostać. Jeśli chcesz, możesz wrócić na powierzchnię. Już nic nam nie grozi. Załatwiliśmy wszystkich.

— A przy okazji i nas — stwierdził z goryczą stary pirat. — Jesteś taki sam jak Kraiklyn.

— Przestań narzekać — odezwała się Yalson ze swego posterunku. — Przecież żyjesz.

— Ty też nie najgorzej dawałaś sobie radę… razem ze swoim przyjacielem.

— Jesteś odważniejszy, niż przypuszczałam — odparła Yalson po chwili milczenia. — Pamiętaj tylko, gówno mnie obchodzi, że jesteś starszy i słabszy. Jeśli tak bardzo zależy ci na tym, żebym wkopała ci jaja do brzucha, masz to u mnie jak w banku.

Przez cały czas nawet na ułamek sekundy nie odwróciła wzroku od więźnia.

Balveda wsunęła Avigerowi rękę pod ramię i spróbowała odprowadzić go na bok.

— Posłuchaj, Aviger. Opowiem ci, jak kiedyś… Odtrącił ją, sam odszedł na ubocze, usiadł na peronie i oparł się plecami o ścianę naprzeciwko wagonu z reaktorem.

— Niech od czasu do czasu sprawdzi czujnik napromieniowania — powiedział Horza do Yalson. — Lepiej nie przebywać zbyt blisko tego złomu.

Yalson wydobyła z kieszeni kolejną rację żywnościową i odgryzła potężny kęs.

— Jeśli o mnie chodzi, to stary dureń może się smażyć, ile zechce — odparła, żując zawzięcie.

Yalson poczekała, aż Xoxarle całkowicie odzyska przytomność, po czym ponagliła go ruchem strzelby.

— Horza, mógłbyś powiedzieć temu wielgasowi, żeby zszedł na peron?

Xoxarle spojrzał w dół, na Horze, i z wysiłkiem dźwignął się na nogi.

— Nie kłopocz się — przemówił po maraińsku. — Wystarczająco dobrze znam tę żałosną namiastkę języka. — Odwrócił się do Yalson. — Ty pierwszy, człowieku.

— Jestem kobietą, na wypadek gdybyś tego nie zauważył — warknęła i ponownie machnęła bronią. — No, ruszaj te swoje trzy półdupki. Uprząż antygrawitacyjna Horzy ostatecznie odmówiła posłuszeństwa. Ponieważ Unaha-Closp nie byłaby w stanie samodzielnie unieść Xoxarle’a, dalsza podróż musiała odbywać się częściowo na piechotę. Aviger, Wubslin i Yalson mogli korzystać z uprzęży, Balveda i Horza na zmianę jechali na palecie ze sprzętem, Xoxarle’a zaś czekał dwudziestosiedmiokilometrowy spacer.

Zostawili oba ciała w pobliżu wejścia do tunelu serwisowego, żeby później załadować je do kapsuły. Horza rzucił na podłogę bezużyteczną resztkę mikrodrony, po czym zniszczył ją strzałem z lasera.

— Lepiej się poczułeś? — zapytał Aviger.

Horza zmierzył go przeciągłym spojrzeniem.

— Wiesz co, Aviger? Jeśli chcesz się na coś przydać, poleć na koniec peronu i tak na wszelki wypadek przestrzel na wylot głowę przyjaciela naszego więźnia.

— Tak jest, kapitanie.

Aviger zasalutował szyderczo, po czym wzbił się w powietrze.

— W porządku — zwrócił się Horza do pozostałych. — Ruszamy. Zanurzyli się w tunel dla pieszych, kiedy Aviger lądował na środkowym poziomie platformy.

Przyjrzał się Idirianinowi. Na skafandrze bojowym było aż gęsto od śladów po trafieniach. Olbrzym stracił jedną rękę i jedną nogę, a ciemna, zaschnięta krew pokrywała wszystko w promieniu niemal dwóch metrów. Głowa Idirianina była osmalona z jednej strony, tam zaś, gdzie kopał ją Aviger, w grubej keratynie powstało pęknięcie, przez które sączyła się jakaś gęsta zielonkawa ciecz. Martwe, szeroko otwarte oko wpatrywało się w niego nieruchomo. Stary pirat ustawił przełącznik na strzelanie pojedyncze i nacisnął spust. Pierwszy strzał rozbił oko na miazgę, drugi wyrwał dziurę poniżej miejsca, gdzie mógłby znajdować się nos olbrzyma. Z otworu trysnął strumień gęstej zielonej mazi; spora jej porcja trafiła Avigera w pierś. Pirat spryskał skafander odrobiną wody z menażki i starannie wytarł pancerz.

— Ohyda — mruknął, zarzucając broń na ramię. — Wszystko ohyda…

— Spójrzcie!

Przeszli nie więcej niż pięćdziesiąt metrów. Okrzyk Wubslina zatrzymał ich w chwili, kiedy u wylotu tunelu pojawił się Aviger i ruszył w kierunku niewielkiej grupy. Skupili się wokół mechanika, który wskazywał ekran naprawionego z najwyższym trudem detektora masy.

Niemal dokładnie pośrodku, wśród wijących się linii, widać było szarawą smugę — ślad wiekowego reaktora zainstalowanego w środkowym wagonie pociągu. Przy samej krawędzi ekranu, dokładnie na wprost, dwadzieścia sześć kilometrów od nich, pojawił się drugi ślad, zupełnie inny. Był tak jasny, że wyglądał jak płonąca gwiazda.

Загрузка...