Piąć dni później Cirocco nadal przygotowywała całą grupę do wymarszu. Powstał problem wokół tego, kogo i co zabrać.
Bill nie wchodził w rachubę, chociaż sam był odmiennego zdania. To samo August. Odzywała się teraz rzadko, spędzając całe dnie na skraju miasta i odpowiadając monosylabami. Calvin nie był w stanie orzec, czy dla jej zdrowia byłoby lepiej, gdyby z nimi poszła, czy też gdyby została. Cirocco musiała podjąć decyzję, uwzględniając nadrzędny interes wyprawy, który mógłby być zagrożony, gdyby August nagle się załamała.
Calvin też nie wchodził w rachubę, ponieważ obiecał pozostać w Titantown do czasu, aż Bill wydobrzeje na tyle, by mógł samemu się o siebie zatroszczyć. Potem Calvin mógł zrobić, co tylko zapragnie.
Gene zdecydował się uczestniczyć w wyprawie. Cirocco chciała go mieć na oku, z dala od Tytanii.
Pozostawała jeszcze Gaby.
— Nie możesz mnie opuścić — powiedziała nie tyle prosząc, ile stwierdzając fakt. — Pójdę za tobą.
— Nie mam zamiaru cię zostawiać. Zanudzasz mnie tym fiołem, który masz na moim punkcie i na który nie zasługuję. Uratowałaś mi jednak życie, za co ci jeszcze tak naprawdę nie podziękowałam, więc chcę, żebyś wiedziała, że nigdy ci tego nie zapomnę.
— Nie chcę podziękowań — powiedziała Gaby. — Pragnę twojej miłości.
— Tego nie mogę ci dać. Naprawdę cię lubię, Gaby. Do diabła, jesteśmy razem od samego początku. Pierwsze pięćdziesiąt kilometrów mam zamiar przelecieć w Gwizdku. Nie chcę cię do niczego zmuszać.
Gaby zbladła, ale odpowiedziała mężnie:
— Nie musisz.
Cirocco kiwnęła głową.
— Jak powiedziałam, to zależy tylko od ciebie. Calvin twierdzi, że możemy dolecieć do poziomu strefy mroku. Miękkoloty wyżej nie latają, ponieważ anioły tego nie lubią.
— A więc lecimy we trójkę? Ty, ja i Gene?
— Tak. — Cirocco zmarszczyła brwi. — Cieszę się, że idziesz z nami.
Potrzebowały bardzo wielu rzeczy, a Cirocco nie miała pojęcia, skąd je wziąć. Tytanie miały system wymiany, ale ceny były ustalane przy użyciu zawiłej formuły obejmującej takie czynniki, jak stopień pokrewieństwa, pozycja społeczna i doniosłość potrzeby. Nikt nie głodował, ale jednostki o niskim statusie jak Piszczałka stać było co najwyżej na jedzenie, dach nad głową oraz najbardziej niezbędny makijaż. Dla Tytanii potrzeba ozdabiania ciała szła zaraz za potrzebą jedzenia.
Istniał tu też system kredytowy, który wykorzystał w pewnej mierze Mistrz Śpiewu, próbując im pomóc, ale opierało się to przede wszystkim na arbitralnie ustalonym statusie Cirocco, która występowała jako jego duchowa zadnia córka i na twierdzeniu, że powinna być adoptowana przez społeczeństwo ze względu na charakter swojej misji.
Większość tutejszych rzemieślników kupiła ten pomysł i z niemalże krępującą ochotą zabrała się do wyposażenia całej trójki. Sporządzono plecaki z szelkami dostosowanymi do wymiarów ludzkiego ciała. Wszyscy rzucili się, by zaoferować swoje najlepsze towary.
Cirocco zdecydowała, że każde z nich powinno dźwigać około pięćdziesięciu kilo bagażu. Był to pokaźny pakunek, ale w tutejszych warunkach ważył zaledwie dwanaście kilo, a w miarę zbliżania się do piasty powinien stawać się jeszcze lżejszy. Gaby twierdziła, że grawitacja spowodowana siłą odśrodkową powinna stanowić zaledwie jedną czterdziestą siły przyciągania ziemskiego.
Podstawową sprawą była lina. Tytanie uprawiały roślinę, która wytwarzała doskonałą linę, mocną, cienką i elastyczną. Każde z nich z powodzeniem mogło zabrać stumetrowy zwój.
Tytanie dobrze się wspinały, chociaż najczęściej ograniczały się do drzew. Cirocco omówiła z kowalami sprawę haków i dostała najlepsze, jakie mogli tutaj wykuć. Niestety, Tytanie nie znały stali. Gene popatrzył na te haki i pokręcił głową.
— To jest najlepsze, co mogą zrobić — powiedziała Cirocco. — Zahartowały je zgodnie z moimi wskazówkami.
— I tak są jeszcze niedostatecznie mocne. Ale nie martw się. Cokolwiek tworzy wnętrze szprychy, na pewno nie jest to skała. Skała na pewno nie wytrzymałaby naprężeń, które występują w takim miejscu. W gruncie rzeczy nie bardzo wiem, co mogłoby być dostatecznie mocne.
— Co oznacza po prostu, że ludzie, którzy zbudowali Gaję, wiedzieli coś, czego my nie wiemy.
Cirocco nie przejmowała się tym zbytnio. Anioły żyły w szprychach. Chyba nie latały przez całe życie, a więc musiały od czasu do czasu gdzieś przysiąść. Jeżeli tak, to na pewno i ona mogłaby się tego uczepić.
Wzięli młotki do wbijania haków, najlżejsze i najmocniejsze, jakie Tytanie zdołały wykonać. Kowale przynieśli też topory i noże, a także osełki do ich ostrzenia. Zapakowali również po spadochronie — prezencie od Gwizdka.
— Odzież — powiedziała Cirocco. — Co z odzieżą?
Mistrz zrobił bezradną minę.
— Ja nie potrzebuję odzienia, jak zresztą widać — zaśpiewał. — Niektórzy nasi ludzie, mający podobnie jak wy nieowłosioną skórę, noszą odzież w czasie chłodów. Możemy zrobić, co tylko zechcecie.
W końcu zostali odziani w szyte na miarę jedwabne stroje. Właściwie to nie był jedwab, ale materiał, który bardzo go przypominał w dotyku. Na wierzch szły po dwa komplety filcowych koszul i spodni, a potem jeszcze tkane swetry i kalesony. Zrobili również futrzane płaszcze i spodnie, a także wyłożone futrem rękawice i mokasyny na grubej podeszwie. Musieli być przygotowani na wszystko, a chociaż odzież zajmowała masę miejsca, Cirocco nie narzekała. Zapakowali też jedwabne hamaki i śpiwory. Tytanie miały zapałki i lampki olejowe. Wzięli po jednej, a także niewielki zapas paliwa. Nie było szans, by zapewnić paliwo na całą drogę, ale podobnie było z żywnością i wodą.
— Woda — denerwowała się Cirocco. — To może być wielki problem.
— No cóż, jak powiedziałaś, anioły jakoś tam żyją. — Piątego dnia przygotowań Gaby pomagała w pakowaniu. — Muszą coś pić.
— Co wcale nie oznacza, że nie będzie trudności ze znalezieniem źródeł wody.
— Jeżeli masz się martwić przez cały czas, możemy równie dobrze w ogóle nie ruszać.
Zabrali bukłaki z wodą wystarczające na jakieś 9-10 dni, a także dopełnili bagaże do wyznaczonej wagi suszoną żywnością. Jeżeli będzie możliwe, planowali jeść to, co jedzą anioły.
Szóstego dnia zakończono przygotowania i pozostawała jej tylko rozmowa z Billem. Nie bardzo jej się uśmiechała perspektywa użycia swojej władzy dla ucięcia dyskusji, ale wiedziała, że jeśli zostanie zmuszona, na pewno tak zrobi.
— Wszyscy żeście powariowali — powiedział Bill, uderzając dłonią w łóżko. — Nie macie pojęcia, co was tam czeka. Czy poważnie myślicie, że zdołacie się wspiąć czterystukilometrowym kominem?
— Mamy zamiar przekonać się, czy to możliwe.
— Przecież możecie zginąć. Kiedy spadniecie, walniecie o glebę niczym odrzutowiec!
— Wyobrażam sobie, że przy tej gęstości powietrza prędkość spadania znacznie przekracza 200 km na godzinę. Bill, jeżeli chcesz mi dodać otuchy, to robisz to bardzo kiepsko. — Nigdy go takim nie widziała i zupełnie jej się to nie podobało.
— Powinniśmy się trzymać razem i ty o tym dobrze wiesz. Odbijasz sobie ciągle utratę „Ringmastera” i próbujesz odgrywać bohaterkę.
Jeżeli nawet w tym, co powiedział, nie było ani szczypty prawdy, nie mógł jej bardziej zranić. Myślała o tym godzinami, próbując zasnąć.
— A powietrze! Co będzie, jeżeli tam w górze nie ma powietrza?
— Nie mamy zamiaru popełniać samobójstwa. Jeżeli to okaże się niemożliwe, pogodzimy się z tym. Wymyślasz sztuczne argumenty.
Jego oczy błagały.
— Proszę cię, Rocky. Poczekaj na mnie. Nigdy przedtem o nic cię nie prosiłem, ale teraz naprawdę cię o to proszę!
Westchnęła i skinęła na Gaby i Gene’a, by opuścili pokój. Kiedy wyszli, usiadła na brzegu łóżka i wzięła go za rękę. Wyrwał ją. Wstała prędko, wściekła na siebie za to, że próbowała dotrzeć do niego w ten sposób i na niego za to, że ją odrzucił.
— Wydaje mi się, że cię nie znam, Bill — powiedziała spokojnie. — Myślałam kiedyś, że jest inaczej. Stanowiłeś dla mnie pocieszenie w chwilach samotności, myślałam nawet, że z czasem cię pokocham. Nie zakochuję się łatwo. Być może jestem zbyt podejrzliwa, nie wiem. Prędzej czy później każdy chce, bym była taką, jaką sobie życzy i teraz właśnie ty robisz ten sam błąd.
Nic nie odpowiedział, nawet na nią nie spojrzał.
— To, co robisz, jest tak niesprawiedliwe, że chce mi się wrzeszczeć.
— Możesz sobie wrzeszczeć.
— Dlaczego? Czy muszę się dopasować do twojego wzorca kobiety? Do cholery, kiedy mnie poznałeś, byłam kapitanem; nie myślałam, że to dla ciebie takie ważne.
— Nie wiem, o czym mówisz.
— Mówię o tym, że jeśli teraz wyruszę, między nami wszystko skończone. Nie mam zamiaru czekać na ciebie, abyś zapewnił mi bezpieczeństwo.
— Nie wiem, o czym…
I wtedy wrzasnęła i zaraz poczuła się lepiej. Kiedy było już po wszystkim, zdobyła się nawet na gorzki śmiech. To zdumiało Billa. Gaby wetknęła głowę w drzwi i natychmiast zniknęła, kiedy Cirocco nawet nie zauważyła jej obecności.
— W porządku, w porządku — powiedziała. — Mam trochę zbyt gwałtowne reakcje. To dlatego, że utraciłam statek i muszę to sobie skompensować, okrywając się chwałą. Jestem sfrustrowana, ponieważ nie udało mi się zebrać całej załogi i sprawić, by normalnie działała, nawet do tego stopnia, żeby jedyny człowiek, o którym sądziłam, że mogę się na nim oprzeć, szanował moje decyzje, zamknął się i robił, co mu każę. Wiem, że jestem dziwnym stworzeniem. Być może zbyt silnie uświadamiam sobie rzeczy, które byłyby inne, gdybym była mężczyzną. Musisz się stać o wiele wrażliwszym, kiedy na twojej drodze w górę pojawiają się ciągle te same problemy i musisz być dwa razy lepszy niż inni, by dostać taką robotę.
— Nie zgadzasz się z moją decyzją, by ruszyć w górę. Wyłuszczyłeś swoje zastrzeżenia. Powiedziałeś, że mnie kochasz. Nie sądzę, byś nadal mnie kochał i bardzo mi przykro, że tak się sprawy ułożyły. Rozkazuję ci poczekać tu do mojego powrotu i więcej nie poruszać tego tematu.
Zacisnęła usta z wyrazem bezkompromisowego uporu.
— Właśnie dlatego, że cię kocham, nie chcę, żebyś szła.
— Mój Boże, Bill, nie chcę takiej miłości. „Kocham cię, a więc nie ruszaj się, aż cię zwiążę”. Najbardziej mnie boli, że właśnie ty tak robisz. Jeżeli nie możesz mnie mieć jako niezależnej kobiety, zdolnej do podejmowania samodzielnych decyzji i troszczącej się o siebie, trudno — nie będziesz mnie miał wcale.
— Cóż to jest za miłość?
Chciało jej się płakać, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić.
— Gdybym to wiedziała. Być może w ogóle nic takiego nie istnieje? Być może potrzebujemy opieki innej osoby, co oznacza, że powinnam raczej zacząć się rozglądać za mężczyzną, który byłby ode mnie zależny, ponieważ inny układ mi nie odpowiada. Czy nie możemy się po prostu troszczyć każde o siebie? Chcę powiedzieć, że kiedy ty jesteś słaby ja ci pomagam, a kiedy ja mam chwilę słabości — ty służysz mi wsparciem.
— Nie wygląda na to, byś kiedykolwiek miała chwile słabości. Właśnie przed chwilą powiedziałaś, że musisz się o siebie troszczyć.
— To jest obowiązkiem każdej ludzkiej istoty. Jeżeli jednak sądzisz, że nie bywam słaba, to mnie nie znasz. Teraz właśnie czuję się jak małe dziecko i zastanawiam się, czy masz zamiar pozwolić mi wyjść bez pocałunku, nawet nie życząc szczęścia.
Cholera, wtedy właśnie pojawiły się łzy. Wytarła je szybko, nie chcąc, by oskarżał ją, że używa ich jako broni. Dlaczego ja się zawsze pakuję w beznadziejne sytuacje? — zastanawiała się. Silna czy słaba, zawsze będzie w nich stroną defensywną.
Udobruchała go na tyle, że się pocałowali. Potem właściwie pozostało niewiele do powiedzenia. Cirocco nie potrafiła ocenić, jak Bill przyjmuje jej suche oczy. Wiedziała, że go zraniła, ale czy to raniło go jeszcze bardziej?
— Wracaj tak szybko, jak to możliwe.
— Na pewno. Nie martw się o mnie za bardzo. Złego licho nie weźmie.
— Jakbym o tym nie wiedział!
— Dwie godziny, Gaby. Góra.
— Wiem, wiem. Nie przypominaj mi, dobrze?
Gwizdek wydawał im się jeszcze większy niż poprzednio. Spoczywał na płaskiej równinie na wschód od Titantown. Zazwyczaj nie schodził poniżej wierzchołków drzew. Trzeba wygasić wszystkie ogniska w mieście, żeby skłonić go do wylądowania.
Cirocco jeszcze raz spojrzała w stronę Billa stojącego o kulach obok wózka, który skonstruowały dla niego Tytanie. Pomachał jej, a ona odwzajemniła nieme pozdrowienie.
— Pogarsza mi się, Rocky — powiedziała Gaby, szczękając zębami. — Mów do mnie.
— Spokojnie, dziewczyno, nie denerwuj się. Otwórz oczy, dobrze? Patrz, gdzie idziesz. Hooop!
We wnętrzu żołądka miękkolota stało w kolejce, niczym niecierpliwi pasażerowie metra, z tuzin rozmaitych zwierząt. Wyskoczyły na zewnątrz jedno przez drugie, przewracając Gaby.
— Pomóż mi, Rocky! — zawołała rozpaczliwie, posyłając jedno szybkie spojrzenie w kierunku Cirocco.
— Jasne. — Rzuciła swój bagaż Calvinowi, który wraz z Gene’em był już w środku i wciągnęła tamtą. Gaby była taka drobna i zimna.
— Dwie godziny.
— Dwie godziny — powtórzyła Gaby ponuro.
Rozległ się pospieszny stukot kopyt i w otwartym zwieraczu Gwizdka pojawiła się Piszczałka. Chwyciła Gaby za ramię.
— Nasza mała — zaśpiewała. — To ci pomoże. — Wcisnęła jej w rękę bukłak wina.
— Skąd wiedziałaś… — zaczęła Cirocco.
— Dostrzegłam lęk w jej oczach i przypomniałam sobie, jak się mną kiedyś opiekowała. Czy dobrze zrobiłam?
— Spisałaś się fantastycznie, moje dziecko. Dziękuję ci w jej imieniu. — Nie zdradziła się przed Piszczałką z bukłakiem, który załadowała do swojego plecaka dokładnie z takim samym przeznaczeniem.
— Nie pocałuję cię znowu, ponieważ twierdzisz, że wrócisz. Niech ci się poszczęści i niechaj Gaja cię nam przywróci.
— Wszystkiego dobrego. — Otwór zamknął się bezdźwięcznie.
— Co powiedziała?
— Życzyła ci, żebyś sobie dała w czub.
— Kropnęłam już jednego, a może i dziesięć. Ale skoro o tym mówisz…
Cirocco pozostała przy niej, gdy oddawała się kuracji, pojąc ją winem tak długo, aż znalazła się na krawędzi utraty przytomności. Kiedy upewniła się, że Gaby jest bezpieczna, dołączyła do mężczyzn na przodzie gondoli.
Od dawna już żeglowali w powietrzu. Woda, która stanowiła balast, ciągle jeszcze wyciekała przez otwór w pobliżu nosa Gwizdka.
Wkrótce szybowali ponad górną powierzchnią kabla. Patrząc w dół Cirocco widziała drzewa i połacie trawy. Niektóre części kabla były całkowicie zarośnięte. Była to tak olbrzymia konstrukcja, że wyglądem przypominała płaski pas ziemi. Aż do samego sklepienia nie było żadnego niebezpieczeństwa upadku.
Światło stopniowo zaczęło przygasać. W ciągu dziesięciu minut dotarli w strefę zabarwionej na pomarańczowo szarówki, zmierzając ku wiecznej nocy. To stopniowe zanikanie światła napawało Cirocco smutkiem. Przeklinała jego monotonię, ale przynajmniej było to światło. Przez jakiś czas go nie zobaczą.
Być może nie zobaczy go już nigdy.
— To jest koniec trasy — powiedział Calvin. — Gwizdek nieco się obniży i wysadzi was na kablu. Powodzenia, zwariowani głupcy. Będę na was czekał.
Gene pomógł Cirocco wpasować Gaby w uprząż spadochronu, a potem wyskoczył pierwszy, by złapać ją na ziemi. Cirocco obserwowała całą operację z góry, a potem dostała od Calvina buziaka na szczęście. Ułożyła swoją uprząż wokół bioder i wysunęła stopy za brzeg otworu.
Poleciała prosto w strefę mroku.