Rozdział 16

Sześć dni po ataku aniołów, sześćdziesiątego pierwszego dnia od ich pojawienia się na Gai Cirocco leżała wyciągnięta na niskim stoliku ze stopami w zaimprowizowanych strzemionach. Calvin leżał na dole, ale nie chciała na niego patrzeć. Kołysanka, białowłosa uzdrawiaczka przypatrywała się i śpiewała w miarę postępu operacji. Pieśni działały kojąco, ale nie bardzo pomagały.

— Szyjka macicy jest wyciągnięta — powiedział Calvin.

— Wolałabym o tym nie słyszeć.

— Przepraszam. — Wyprostował się na chwilę, a Cirocco dostrzegła jego oczy i czoło ponad maską chirurgiczną. Obficie się pocił. Kołysanka wytarła pot, a on wzrokiem wyraził jej wdzięczność. — Czy możesz przysunąć tę lampę?

Gaby przystawiła pełgającą lampę, która rzucała olbrzymi cień jej nóg na ścianę. Cirocco dobiegł metaliczny szczęk narzędzi wyciąganych ze sterylizującej kąpieli, a potem poczuła zgrzyt łyżeczki przesuwanej przez wziernik.

Calvin chciał mieć instrumenty z nierdzewnej stali, ale Tytanie nie były w stanie ich sporządzić. Razem z Kołysanką i najlepszymi rzemieślnikami pracowali tak długo, aż sporządzili narzędzia mosiężne, które musiały go zadowolić.

— Boli — zgrzytnęła Cirocco.

— Zadajesz jej ból — wyjaśniła Gaby, tak jakby Calvin nie rozumiał po angielsku.

— Gaby, albo będziesz cicho, albo znajdę kogoś innego do trzymania lampy. — Cirocco nigdy jeszcze nie słyszała Calvina przemawiającego takim ostrym tonem. Przerwał na chwilę i tarł czoło rękawem.

Ból nie był bardzo mocny, ale tępy i trudny do umiejscowienia, niczym rwanie w uchu środkowym. Słyszała i czuła skrobanie, i to sprawiało, że zagryzała wargi.

— Mam — powiedział Calvin miękko.

— Co masz? Widzisz to?

— Tak. Jesteś bardziej zaawansowana, niż sądziłem. To dobrze, że tak popędzałaś. — Znowu zabrał się do skrobania, przerywając co chwilę, by oczyścić narzędzie.

Gaby odwróciła się do światła, by zbadać coś, co leżało na jej dłoni.

— Ma cztery nogi — wyszeptała, zbliżając się do boku Cirocco.

— Nie chcę tego widzieć. Zabierzcie to ode mnie.

— Można obejrzeć? — zaśpiewała Kołysanka.

— Nie! — Z trudem powstrzymywała mdłości i nie będąc w stanie odśpiewać Tytanii odpowiedzi, potrząsnęła gwałtownie głową. — Gaby, zniszcz to! Teraz, słyszysz?

— Zrobione, Rocky.

Cirocco gwałtownie wypuściła powietrze i westchnienie przeszło w szloch.

— Nie chciałam na ciebie krzyczeć. Kołysanka powiedziała, że chce to obejrzeć. Pewnie powinnam jej była pozwolić. Może mogłaby powiedzieć, co o tym sądzić.


Cirocco chciała iść o własnych siłach, ale miejscowe wyobrażenie medycyny obejmowało przede wszystkim przytulanie, ogrzewanie ciepłem ciała i śpiewanie pokrzepiających piosenek. Kołysanka przeniosła ją przez ubitą drogę do kwatery, którą przydzieliły im Tytanie. Kładąc ją na łóżko, śpiewała piosenkę wspierającą w czasie duchowej udręki. Obok stały jeszcze dwa puste łóżka.

— Witaj w lecznicy dla zwierząt — powitał ją Bill. Zdobyła się na słaby uśmiech, kiedy Kołysanka układała pościel.

— Twój dowcipny przyjaciel znowu żartuje? — zaśpiewała Kołysanka.

— Tak, nazywa to miejsce lecznicą dla zwierząt.

— Powinien się wstydzić. Leczenie to leczenie. Wypij to, od razu się odprężysz.

Cirocco wzięła skórzany bukłak i solidnie pociągnęła. Paliło i wydzielało ciepło rozlewające się po całym ciele. Tytanie pijały sfermentowane napoje z tych samych powodów co ludzie i było to jedno z najprzyjemniejszych odkryć ostatnich sześciu dni.

— Mam uczucie, że coś klepie mnie po przegubach — powiedział Bill. — Teraz już znam ten ton głosu.

— Ona cię kocha, Bill, nawet wtedy, gdy jesteś wstrętny.

— Miałem nadzieję dodać ci otuchy.

— To była interesująca próba. Bill, to miało cztery nogi.

— Och, a ja tu się wygłupiam z kliniką dla zwierząt. — Sięgnął i chwycił ją za rękę.

— W porządku. Już po wszystkim. Teraz mam ochotę tylko na sen. — Jeszcze dwa razy pociągnęła solidnie z naczynia i zasnęła.


Pierwszą godzinę po operacji Gaby spędziła opowiadając na prawo i lewo, że czuje się świetnie, a potem zwymiotowała i przez dwa dni miała gorączkę. August przeszła zabieg bez żadnych objawów chorobowych. Cirocco była zdrowa, choć zgorzkniała.

Bill robił postępy w tym sensie, że wracał do zdrowia, ale według Calvina kość nie została złożona prawidłowo.

— O ile przedłuży to leczenie? — spytał Bill. Pytał o to już przedtem. Nie było nic do czytania, nie było też telewizji, jedyną rozrywkę stanowiło okno wychodzące na ciemną ulicę Titantown. Ze swoimi pielęgniarkami mógł się porozumiewać tylko w jakichś strasznie amatorskich przyśpiewkach. Kołysanka uczyła się angielskiego, ale szło jej bardzo opornie.

— Przynajmniej jeszcze dwa tygodnie — powiedział Całym.

— Czuję, że mógłbym chodzić już dziś.

— Prawdopodobnie mógłbyś i w tym właśnie tkwi niebezpieczeństwo. Noga trzasnęłaby niczym uschnięty patyk.

Nie, chciałbym, żebyś wstawał o kulach dopiero za dwa tygodnie.

— A co myślisz o wyniesieniu go na zewnątrz? — spytała Cirocco.

— Czy chciałbyś wyjść na dwór, Bill?

Wynieśli Billa razem z łóżkiem na zewnątrz, ponieśli kawałek ulicą i ustawili pod jednym z rozłożystych drzew, które sprawiały, że Titantown było niedostrzegalne z powietrza i najbardziej zbliżone do warunków nocy, od czasu badania podstawy kabla. Tytanie przez cały czas oświetlały swoje domy i ulice.

— Widziałeś dziś Gene’a? — spytała Cirocco.

— To zależy od tego, co rozumiesz przez dzisiaj — powiedział Calvin, ziewając. — Nosisz mój zegarek.

— Ale go nie widziałeś?

Calvin potrząsnął głową.

— Ani przez chwilę.

— Zastanawiam się, o co mu chodzi.

Calvin znalazł Gene’a, który posuwał się z biegiem Ophion po bardzo stromym terenie. Rzeka płynęła wokół Góry Przeznaczenia w Krios, w strefie dnia na zachód od Rei. Mówił, że pojawił się w strefie zmroku i od tego czasu cały czas wędrował, próbował nawiązać kontakt z resztą załogi.

Kiedy pytali go, co robił, otrzymywali zawsze tę samą odpowiedź: „próbował przeżyć”. Cirocco nie miała wątpliwości co do tego, zastanawiała się jednak, co konkretnie miał na myśli. Wymazał z pamięci doświadczenia z okresu, kiedy był pozbawiony zmysłów, mówiąc, że z początku miał depresję, ale później zrozumiał sytuację i uspokoił się.

Cirocco nadal nie była pewna, co Gene przez to rozumie.

Na początku była zadowolona, że ma przy sobie kogoś, kto wydawał się równie mało zmieniony jak ona. Gaby nadal jęczała przez sen, a Bill miał luki w pamięci, które jednak powoli zapełniały się powracającymi wspomnieniami. August cierpiała na chroniczne załamanie, które pchnęło ją na skraj samobójstwa. Calvin był szczęśliwy, ale pragnął być sam. Tylko ona i Gene wydawali się prawie nienaruszeni.

Wiedziała jednak, że była obiektem tajemniczych oddziaływań, gdy przebywała w ciemności. Umiała śpiewać w języku Tytanii. Miała uczucie, że Gene doznał więcej, niż mówił i zaczęła szukać objawów tych nieznanych przeżyć.

Często się uśmiechał. Nawet nie pytany zapewniał wszystkich, że czuje się dobrze. Był bardzo przyjazny. Czasem było to zachowanie aż nazbyt serdeczne, ale poza tym wydawało się, że wszystko jest z nim w porządku.

Zdecydowała, że musi go odnaleźć i spróbować jeszcze raz porozmawiać o brakujących dwóch miesiącach.


Podobało jej się w Titantown.

Pod drzewami panowała przyjemna temperatura, ponieważ ciepło na Gai wydobywało się z gruntu, a wysokie sklepienie zatrzymywało je. Było gorąco i sucho. Cirocco stwierdziła, że jej ciało chłodzi się z maksymalną wydajnością wtedy, kiedy chodzi boso, odziana tylko w lekką koszulę. Ulice były sympatycznie oświetlone papierowymi lampionami, które przypominały jej Japonię. Podłoże stanowiła mocno ubita ziemia, zwilżona przez coś, co nazywano roślinami zraszającymi, a które za każdym obrotem rozpylały mgiełkę. Powietrze pachniało wtedy jak po nocnym, letnim deszczu. Płoty były tak obrośnięte kwiatami, że płatki leciały ciągłym deszczem. Zupełnie dobrze rosły w wiecznej ciemności.

Tytanie nigdy nie słyszały o planowaniu miejskiej zabudowy. Domostwa były rozrzucone raczej przypadkowo na ziemi, pod ziemią, a nawet na drzewach. Ulice wyznaczał po prostu ruch. Nie było oznaczeń ani znaków drogowych, a jakakolwiek mapa miasta zostałaby wkrótce pokryta poprawkami, nowe domy bowiem wyrastały na środku drogi, a piesi torowali sobie drogę przez płoty tak długo, aż ustaliła się nowa równowaga.

Wszyscy witali ją radosną piosenką.

— Cześć, ziemski potworze! Ciągle się trzymasz, jak widzę.

— Och, zobacz, idzie ten dwunożny dziwoląg. Chodź i zjedz z nami, Szi-ro-ko.

— Wybaczcie, ludzie — zaśpiewała. — Mam ważne sprawy. Nie widzieliście czasem Mistrza Śpiewu w C-dur?

Bawiło ją takie tłumaczenie ich śpiewu, chociaż w ich języku zarówno potwór, jak i dziwoląg nie brzmiały obraźliwie.

Zaproszeniu na biesiadę trudno było się jednak oprzeć. Po dwóch miesiącach odżywiania się surowym mięsem i miękkimi owocami jedzenie przyrządzane przez Tytanie smakowało zbyt dobrze, aby mogło być prawdziwe. Sztuka kulinarna była dziedziną, w której miały największe osiągnięcia, a — z nielicznymi wyjątkami — ludzie mogli jeść wszystko.

Odnalazła budynek, który nazwała Ratuszem, raczej dzięki szczęściu niż logice, zatrzymując się często i pytając o drogę. (Pierwsza w lewo, druga w prawo, później koło… nie, ta została zablokowana w ostatnim kiloobrocie, prawda?) Tytanie rozumiały układ miasta, ale nie sądziła, żeby kiedykolwiek jej samej udała się ta sztuka.

Budynek był Ratuszem po prostu dlatego, że mieszkał w nim Mistrz Śpiewu, który najbardziej przypominał przywódcę. Właśnie on był głównodowodzącym na wypadek wojny, ale nawet w tym przypadku jego władza była ograniczona. To on przyprowadził posiłki w dzień bitwy z aniołami. Od tego czasu zachowywał się jak zwyczajny członek tytańskiej społeczności.

Cirocco chciała spytać przywódcę, czy nie wie, gdzie można znaleźć Gene’a. Okazało się to jednak niepotrzebne, ponieważ Gene właśnie tam był.

— Rocky, tak mi miło, że mogłaś wpaść po drodze — powiedział podnosząc się i obejmując ją ramieniem. Pocałował ją lekko w policzek, co jakoś wydało jej się denerwujące.

— Właśnie mówiliśmy z Mistrzem o pewnych rzeczach, które mogą zainteresować również i ciebie.

— Mówiłeś… możesz z nimi rozmawiać?

— Jego wymowa jest okropna — zaśpiewał Mistrz w trudnej, eolicznej tonacji. — Przypomina wymowę ludzi z Crian. Jego głos nie układa się przyzwoicie, a ucho bardziej jest dostosowane do… nazwijmy to niemodulowanych słów waszych piszczałek. Od biedy jednak możemy śpiewać razem.

— Trochę zrozumiałem — zaśpiewał Gene, śmiejąc się. — Rzeczy, które sylabizują mi nad głową, jak dziecku.

— Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym przedtem, Gene? — spytała, szukając jego wzroku.

— Nie myślałem, że to takie ważne — powiedział, bagatelizując całą sprawę machnięciem ręki. — Dostałem trochę tego, co i ty, ale nie przyjęło się tak dobrze jak u ciebie.

— Chciałabym po prostu, żebyś mi o takich rzeczach mówił, to wszystko.

— Przepraszam, w porządku? — Wydawał się poirytowany, a ona zastanawiała się, czy rzeczywiście chciał, żeby wiedziała. Na pewno uznał, że nie może już tego dłużej ukrywać.

— Gene mówił o wielu interesujących sprawach — zaśpiewał Mistrz. — Porysował mi cały stół, ale wszystkie te linie są dla mnie mało zrozumiałe. Chciałbym wszystko zrozumieć i mam nadzieję, że twój znakomity śpiew rozwieje ciemności.

— Tak, Rocky, spróbuj. Nie mogę tego jakoś wytłumaczyć temu durnemu oślemu synowi.

Cirocco rzuciła mu ostre spojrzenie, odprężając się, kiedy przypomniała sobie, że Mistrz Śpiewu nie zna angielskiego. Nadal jednak uważała, że takie zachowanie jest niegrzeczne i dziecinne. Tytanie na pewno nie były głupie.

Mistrz klęczał przy jednym z charakterystycznych niskich stołów Tytanii. Miał kilkucentymetrowe, brudnopomarańczowe futro. Tylko twarz pozbawiona była owłosienia, a skóra miała kolor czekoladowobrązowy. Miał jasnoszare oczy. Jego twarz na początku wydawała się identyczna z twarzami innych Tytanii, ale nabrała indywidualności, od kiedy Cirocco przekonała się, że oblicze centaurów jest przynajmniej tak samo zmienne jak ludzkie. Mogła teraz odróżniać poszczególne osobniki nie tylko na podstawie ubarwienia.

Każda twarz miała jednak jakiś kobiecy charakter. Nie mogła się pozbyć tej naleciałości kulturowej, pomimo tego, że penis świadczył o czymś innym.

Gene wykorzystał farbę do malowania skóry dla wyrysowania mapy na stoliku Mistrza. Dwie równoległe linie przebiegały ze wschodu na zachód, a inne linie dzieliły całą przestrzeń na prostokąty. Był to wewnętrzny pierścień Gai, rozrysowany i widziany z góry.

— Tutaj jest Hyperion — powiedział, dźgając usmarowanym czerwoną farbą palcem. — Na zachodzie Okeanos, na wschodzie… jak to nazwaliście?

— Rea.

— Właśnie. Potem idzie Krios. Kable podtrzymujące biegną tędy, tędy i tędy. Tytanie zamieszkują wschodni Hyperion i zachodni Krios. Na Rei nie ma aniołów. A wiesz dlaczego, Rocky? Ponieważ mieszkają w szprychach.

— Wszystko jedno. Jakie to ma znaczenie?

— Zaufaj mi przez chwilę i postaraj się to przetłumaczyć, dobrze?

Zrobiła, co mogła. Po kilku próbach zainteresował się i położył palec zakończony pomarańczowym paznokciem w pobliżu punktu w zachodnim Hyperionie.

— To zatem miałyby być wielkie schody do nieba, w pobliżu tej wioski?

— Tak, a Titantown sąsiaduje z nią.

Mistrz zmarszczył brwi.

— Dlaczego więc ich nie widzę?

— Zrozumiałem to — powiedział Gene po angielsku… — Ponieważ tego nie narysowałem — zaśpiewał, po czym z okrągłym gestem postawił kropkę w pobliżu tej większej.

— W jaki sposób te linie zabiją wszystkie anioły? — zapytał Mistrz.

Gene obrócił się do Cirocco.

— Czy on pyta, dlaczego ja to wszystko rysuję?

— Nie, on spytał, jak to się ma do sprawy zabijania aniołów, a ja chętnie dorzuciłabym pytanie od siebie, które brzmi: cóż ty, do diabła, właściwie robisz? Zabraniam ci kontynuować tę dyskusję. Nie możemy pomagać żadnej z walczących stron konfliktu. Nie czytałeś Genewskich Protokołów dotyczących kontaktu?

Gene przez chwilę milczał, patrząc w bok. Kiedy spojrzał na nią ponownie, spokojnie podjął:

— Nie pamiętasz tej rzezi, czy też rzeczywiście umknęło to twojej uwadze? Starli ich na proszek, Rocky. Wyskoczyło piętnaście tych bałwanów. Zginęły wszystkie prócz jednego, tak samo jak dwójka, która była z tobą. Anioły straciły dwóch, plus jednego rannego.

— Trzech. Nie widziałeś, co stało się z trzecim. — Na samo wspomnienie jeszcze robiło się jej niedobrze.

— Wszystko jedno. Rzecz w tym, że to była nowa taktyka. Anioły zabrały się na miękkolocie. Z początku sądziliśmy, że anioły zawarły z nimi przymierze, ale okazuje się, że miękkoloty są również przygnębione całą sprawą. Są z natury neutralne. Anioły wsiadły w czasie burzy, a miękkolot pomyślał, że dodatkowe obciążenie to po prostu woda. W czasie deszczu nabierają po kilka ton.

— Co to znaczy „my”? Czy ty należysz do sojuszu? Nie masz takich uprawnień. Mam je tylko ja, jako kapitan statku.

— Może powinienem zwrócić ci uwagę na drobny fakt, że nie ma już statku.

Jeśli chciał ją dotknąć, nie mógł trafić lepiej. Odchrząknęła i ciągnęła dalej:

— Gene, nie jesteśmy tu w roli doradców wojskowych.

— Do licha, po prostu pomyślałem, że pokażę im kilka rzeczy. Na przykład mapę. Nie można planować strategii bez mapy. Będą również potrzebowały nowej taktyki, ale…

Mistrz wydał wysoki gwizd, który był czymś w rodzaju chrząknięcia. Cirocco przypomniała sobie o jego obecności.

— Przepraszam — zaśpiewał. — Ten rysunek jest rzeczywiście bardzo dobry. Każę go sobie wymalować na piersi w czasie najbliższego festiwalu trójmiejskiego. Ale mówiliśmy o sposobach zabijania aniołów. Chętnie usłyszałbym coś więcej o szarym proszku przemocy, o którym mówiłeś wcześniej.

— O Jezu, Gene! — Nie wytrzymała Cirocco, a później opanowała się na tyle, by kontrolować głos. — Mistrzu, mój przyjaciel, który kiepsko opanował waszą śpiewną mowę, musiał się źle wyrazić. Nic mu nie wiadomo o takim proszku.

Oczy Mistrza wpatrywały się uparcie.

— Jeśli nie szary proszek, to może opowiesz mi o urządzeniu do miotania grotów w powietrze dalej, niż może tego dokonać siła rąk.

— Nie, musiałeś źle zrozumieć. Zaufaj mi jeszcze na chwilę, proszę. — Odwróciła się do Gene’a, próbując zachować zewnętrzny spokój. — Gene, wyjdź. Pomówię z tobą później.

— Rocky, ja tylko chciałem…

— To rozkaz, Gene.

Zawahał się. Była wyćwiczona w walce wręcz i miała dłuższe ręce, ale on też był kiedyś szkolony i był oczywiście silniejszy. Nie była wcale pewna, że może go pokonać, ale była gotowa spróbować.

Chwila konfrontacji minęła. Gene odprężył się, a potem uderzył dłonią w stół i wyszedł. Mistrz śledził go czujnym spojrzeniem, któremu nie mógł umknąć najmniejszy szczegół.

— Przepraszam, jeśli sprawiłem, że pomiędzy tobą i twoim przyjacielem przepłynęły złe uczucia — zaśpiewała Tytania.

— To nie twoja wina. — Jej ręce były teraz zimne. Na szczęście starcie się zakończyło. — Ja… popatrz tu, Mistrzu — zaśpiewała. — Komu wierzysz: mnie czy Gene’owi?

— Bądźmy szczerzy, Rak-ki, wyglądasz, jakbyś coś ukrywała.

Cirocco zagryzła palce, zastanawiając się, co robić. Tytania była pewna, że Cirocco kłamie, ale ile faktycznie już wiedziała?

— Masz rację — zaśpiewała w końcu. — Mamy proszek przemocy na tyle silny, by zniszczyć całe to miasto. Znamy tajniki zniszczenia, o których nawet wstyd mi wspominać, rzeczy, które mogą wybić siłą wybuchu dziurę w waszym świecie i spowodować, że całe powietrze, którym oddychacie, uleci w zimny kosmos.

— Niczego takiego nie potrzebujemy — zaśpiewał Mistrz, patrząc z zainteresowaniem. — Proszek w zupełności wystarczy.

— Nie mogę ci go dać. Nie przywieźliśmy go z sobą.

Mistrz najwyraźniej dobrze rozważył jej pieśń, zanim się odezwał:

— Twój przyjaciel Gene uważa, że można to zrobić. Mamy dobrze opanowaną technologię drewna i chemię organiczną.

Cirocco westchnęła.

— Prawdopodobnie ma rację. Nie możemy wam jednak przekazać tych tajemnic.

Mistrz nie odzywał się.

— Moje własne, prywatne odczucia nie mają z tym nic do czynienia — wyjaśniła. — Moi zwierzchnicy, mędrcy należący do mojego rodzaju tak zdecydowali.

Mistrz wzruszył ramionami.

— Jeśli władają tym starsi, nie macie wielkiego wyboru.

— Cieszę się, że widzisz to w ten sposób.

— Tak — przerwał, starannie przygotowując pieśń. — Twój przyjaciel Gene nie ma takiego szacunku dla swoich starszych. Jeżeli ponownie go poproszę, być może powie mi to, czego potrzebuję, by odnieść zwycięstwo.

Serce załomotało jej w piersi, spróbowała jednak tego nie okazać.

— Gene się zapomniał. W czasie podróży przeżył trudne chwile, jego myśli wędrowały, ale teraz przypomniałam mu o jego obowiązkach.

— Rozumiem. — Znowu się zawahał i poczęstował ją szklanką wina, którą z wdzięcznością wypiła.

— Jestem przekonany, że sam mógłbym zbudować miotacz grotów. Elastyczny drąg, dwa końce związane rzemieniem.

— Szczerze mówiąc dziwię się, że jeszcze go nie macie. Macie rzeczy znacznie bardziej złożone.

— Mamy coś podobnego i dzieci używają tego do zabawy.

— Istota waszej wojny z aniołami jest dla mnie zagadką. Dlaczego ze sobą walczycie?

Mistrz zmarszczył brwi.

— Dlatego, że to są anioły.

— Nie ma jakiegoś innego powodu? Zawsze podziwiałam waszą tolerancję dla innych ras. Nie odczuwacie wrogości do mnie i moich przyjaciół, ani też do miękkolotów, a także do yeti w Oceanosie.

— One są aniołami — powtórzył.

— Nie chcecie żyć w tym samym kraju?

— Anioły mogą wykarmić swoje młode przy piersi Gai, jeśli opuszczą wielkie wieże. A my nie możemy żyć uczepieni ścian.

— A więc nie rywalizujecie o teren lub pożywienie. A może przyczyny walki tkwią w sferze religii? Czy one czczą innego Boga?

Roześmiał się.

— Czczą? Dziwnie układasz swoje piosenki. Jest tylko jedna Bogini, nawet dla aniołów. Gea jest znana wszystkim rasom.

— Jeśli tak, to po prostu nie rozumiem. Możesz mi to wyjaśnić? O co walczycie? Dlaczego?

Mistrz myślał dłuższą chwilę. Wreszcie zaśpiewał w iście minorowej, żałosnej tonacji:

— Spośród wszystkich rzeczy w tym życiu to jest właśnie ta, o którą najbardziej pragnąłbym spytać Gaję. Nie napawa mnie goryczą ani nie budzi sprzeciwu fakt, że wszyscy musimy umrzeć i wrócić do ziemi. Rozumiem też, że świat jest kolisty, a wiatr wieje wtedy, gdy Gaja dyszy. Przyjmuję też jako fakt, na który niewiele mogę poradzić, że od czasu do czasu bywamy głodni, kiedy potężny Ophion ginie gdzieś w głębokich piaskach, albo kiedy dygocemy w podmuchach zimnego wiatru z Zachodu. Gaja musi opiekować się wieloma krajami i od czasu do czasu musi kierować wzrok gdzie indziej.

— Nie skarżą się również, kiedy pękają wielkie filary na niebie, tak że cała ziemia drży i dręczy nas strach, że swat rozpadnie się, wyrzucając nas w pustkę.

— Ale kiedy Gaja oddycha, gdy ogarnia mnie nienawiść, przestaję myśleć rozsądnie. Prowadzę swoich ludzi do walki, zapominając, że u mojego boku może paść własna córka. Zapomniałem wtedy o tym. Stała się dla mnie obca, ponieważ na niebie było pełno aniołów i nastał czas walki. Dopiero później, kiedy nienawiść wyparowuje z nas, liczymy straty. Dopiero wtedy matka znajduje swoje dziecko, które padło w polu. Dopiero wtedy znalazłem córkę ranioną przez anioła i stratowaną stopami naszych ludzi.

— To było pięć oddechów temu. Moje serce krwawi od tego czasu i obawiam się, że ten ból nigdy nie ustanie.

Cirocco nie odważyła się przerwać ciszy, kiedy Mistrz odwrócił się od niej. Wstał i podszedł ku drzwiom patrząc w ciemność, a ona wlepiła oczy w pełgającą na stole świecę. Dobiegły ją odgłosy, które z pewnością oznaczały szloch, chociaż nie brzmiały jak ludzkie łkanie. Po chwili wrócił do stołu i usiadł z wyrazem ogromnego zmęczenia.

— Walczymy, kiedy ogarnia nas furia. Nie możemy się oderwać od walki, póki wszystkie anioły nie zostaną zabite albo nie odlecą od swoich siedzib.

— Mówisz o tchnieniu Gai. Dla mnie to coś nowego.

— Słyszałaś, jak zawodzi. To jest doprowadzający do furii powiew z niebiańskich wieżyc, zimny, gdy wieje z zachodu i gorący, gdy leci od wschodu.

— Czy kiedykolwiek próbowaliście rozmawiać z aniołami? Czy nie chcą słuchać waszej pieśni?

Znowu wzruszył ramionami.

— Kto umie śpiewać aniołom i jaki anioł zechciałby słuchać?

— Ale nadal męczy mnie fakt, że nikt nigdy nie próbował… negocjować z nimi. — Słowo to przysparzało niejakich trudności. Zdecydowała się wreszcie na „wyrzeczenie się” albo „przeobrażenie” w sensie dosłownym. — Gdybyście usiedli i posłuchali nawzajem swoich pieśni, być może moglibyście uzyskać pokój. Zmarszczył brwi.

— Jak uczucie harmonii może panować wśród krewnych, kiedy są aniołami? — Użył tego samego słowa, które wybrała Cirocco dla określenia negocjacji pokojowych. Pokój wśród Tytanii był powszechnym warunkiem, niewartym wzmianki. W odniesieniu do wzajemnych stosunków Tytanii i aniołów był pojęciem, które ich język przyswajał z ogromnym trudem.

— Mój lud nie ma wrogów wśród innych ras, ale walczy pomiędzy sobą — powiedziała Cirocco. — Dopracowaliśmy się sposobów rozstrzygania tych konfliktów.

— Dla nas to nie jest żaden problem. Bez trudu dajemy sobie radę z wrogością w obrębie gatunku.

— Może moglibyście nas tego nauczyć. Ja jednak bardzo bym chciała pokazać wam sposoby, które wypracowaliśmy. Czasami obie strony są wobec siebie aż tak wrogo nastawione, że nie mogą siąść do stołu i rozmawiać. W takim przypadku używamy trzeciej strony, która zasiada pomiędzy wrogami.

Podniósł wysoko jedną brew, a potem opuścił obie z podejrzliwym wyrazem.

— Jeżeli to się sprawdza, to po cóż potrzebujecie tak wielkich ilości broni?

Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Był wymagającym rozmówcą. Natychmiast zauważał każdą wątpliwą argumentację.

— Ponieważ to czasem nie działa. Wtedy nasi wojownicy próbują wzajemnie się zniszczyć. Nasze bronie stały się jednak z biegiem lat tak straszne, że nikt ich od dawna nie używa. Wprawiliśmy się w negocjacjach pokojowych, czego dowodzi fakt, że chociaż broń umożliwia zniszczenie naszej planety przynajmniej od… niech będzie sześćdziesięciu miriaobrotów, to jednak tego nie uczyniliśmy.

— Gaja obraca się w mgnieniu oka — zaśpiewał.

— To nie przechwałki. To okropne żyć ze świadomością, że nie tylko twoja… twoja zadnia matka, przyjaciele i sąsiedzi mogą w mgnieniu oka zniknąć z powierzchni ziemi, ale że zagłada może dotknąć dokładnie wszystkich przedstawicieli twojego gatunku aż po ostatniego wyrostka.

Mistrz z powagą skinął głową. Widać było, że to, co mówiła Cirocco, robiło na nim wrażenie.

— Wszystko zależy od was. Nasz gatunek może wam dać środki doskonalenia wojny albo możliwość pokoju.

— Rozumiem — zaśpiewał przejęty. — To bardzo poważna decyzja.

Cirocco zdecydowała się milczeć. Mistrz wiedział, że tylko od niego zależy poznanie broni, jakie oferował Gene.

Świeca umieszczona w przymocowanej do ściany podstawce zgasła i pokój pogrążył się w całkowitej niemal ciemności. Tylko ta na stole rzucała chybotliwie tańczące na ścianie cienie kobiecych rysów Mistrza.

— Gdzie mógłbym znaleźć takiego pośrednika w rozmowach? Wydaje mi się, że ktoś taki mógłby być narażony na strzały i groty miotane przez obie strony.

Cirocco rozłożyła ręce.

— Chcę zaoferować swoje usługi jako upoważniony przedstawiciel Narodów Zjednoczonych.

Mistrz przyjrzał się jej uważnie.

— Nie chcę wykazać braku szacunku wobec Naro-dów-zjed-no-czo-nych, ale nigdy tu o czymś takim nie słyszeliśmy. Dlaczego mieliby interesować się naszymi wojnami?

— Narody Zjednoczone zawsze interesują się wojnami. Szczerze mówiąc, nie są lepsze niż my wszyscy, co oznacza, że też są dalekie od doskonałości.

Wzruszył ramionami, tak jakby właśnie tego się spodziewał.

— Dlaczego mielibyście robić to dla nas?

— I tak będę przechodziła przez terytorium aniołów w drodze do Gai. Poza tym nienawidzę wojny.

Po raz pierwszy Mistrz okazał, że zrobiła na nim wrażenie. Było jasne, że zmienił o niej zdanie na lepsze.

— Nie mówiłaś, że jesteś pielgrzymem. To stawia sprawy w nowym świetle. Obawiam się, że jesteś głupia, ale jeżeli nawet… to święta głupota. — Przechylił się przez stół, ujął jej rękę w swoje wielkie dłonie i pocałował w czoło. Była wzruszona tym najbardziej rytualnym gestem, jaki kiedykolwiek widziała u Tytanii.

— A więc idź — powiedział. — Nie będę już myślał o nowych broniach. Sytuacja i tak jest wystarczająco przerażająca, żeby wkraczać na drogę, która prowadzi ku zagładzie.

Przerwał na chwilę i zapatrzył się gdzieś do wewnątrz.

— Jeżeli jakimś szczęśliwym trafem rzeczywiście ujrzysz Gaję, chciałbym, żebyś ją spytała w moim imieniu, dlaczego moja zadnia córka musiała umrzeć. Jeżeli ci nie odpowie, wymierz jej policzek i powiedz, że to od Mistrza Śpiewu.

— Zrobię to. — Wstała, dziwnie pocieszona i trochę mniej zatroskana przyszłością niż w ciągu całych tych dwóch miesięcy. Chciała już wyjść, ale pewna sprawa nie dawała jej spokoju.

— Co oznaczał ten pocałunek? — spytała.

Spojrzał na nią.

— To był pocałunek dla martwych. Kiedy odejdziesz, nigdy więcej cię już nie ujrzę.

Загрузка...