Rozdział 15

Cirocco stwierdziła, że miała trochę uprzedzeń, które trzeba było zrewidować.

Pierwsze spostrzeżenie było najbardziej oczywiste. Kiedy pojawił się B-moll, który za wyjątkiem organów płciowych wyglądał bardzo podobnie do C-dur, założyła, że trudno będzie odróżnić od siebie poszczególne Tytanie.

Grupa, która pojawiła się na wezwanie C-dur, wyglądała, jakby się urwała z maskarady.

Uzdrowicielka miała szmaragdowozieloną głowę i długi ogon. Reszta jej ciała była pokryta grubym, śnieżnobiałym futrem. Była jeszcze jedna włochata Tytania: truskawkowa blondynka z fioletowymi cętkami. Oprócz nich był też brązowo-biały srokacz, a także jeden centaur w ogóle pozbawiony włosów, z wyjątkiem ogona. Jego skóra miała kolor bladego błękitu.

Ostatni członek całej grupy nie był nagi, chociaż tak wyglądał. Miał końską sierść nie tylko na tej części, gdzie wydawało się to sensowne, ale również na ludzkim torsie. Cały był w jasnożółte i jaskrawo pomarańczowe pasy niczym zebra. Włosy na głowie i ogonie miały kolor lawendy. Odwracanie od niego oczu nie na wiele się zdało: obraz długo pozostawał na siatkówce.

Opętane karnawałową atmosferą Tytanie pomalowały swoje nagie skóry i ufarbowały pasma włosów. Nosiły naszyjniki i bransolety, w poprzebijanych nosach i uszach nosiły kolczyki, a nogi obwiązały sobie łańcuszkami splecionymi z miedzianych ogniw i kolorowych kamyków czy też sznurków lub kwiatów. Każda miała zrobiony z drewna, zwierzęcego rogu albo mosiądzu instrument muzyczny przewieszony przez ramię lub wystający z torby.

Drugie uprzedzenie — które właściwie było pierwsze, ponieważ wzięło się z tego, co im opowiedział Calvin — dotyczyło wyłącznie żeńskiej płci Tytanii. Ostrożne pytanie podsunięte „lekarce” spotkało się z bardzo jasną odpowiedzią i trochę szokującą demonstracją. Każdy osobnik bowiem wyposażony był aż w trzy organy płciowe.

Wiedziała już o męskich i żeńskich genitaliach umieszczonych z przodu. One właśnie określały rodzaj zaimka z powodów, które dla Tytanii musiały mieć jakiś sens.

Dodatkowo, każda z nich miała pod ogonem szeroką pochwę, zupełnie taką jak u klaczy. Najbardziej jednak szokował Gaby i Cirocco organ znajdujący się pośrodku. W miękkim wybrzuszeniu pomiędzy zadnimi nogami uzdrawiacza znajdowała się gruba i mięsista pochwa, z której wystawał penis, ludzki w każdym szczególe, ale długi i gruby jak ręka Cirocco.

Cirocco uważała się za osobę dość doświadczoną. Widziała wielu nagich mężczyzn i już dawno minęły czasy, kiedy któryś z nich miał jej coś nowego do zaprezentowania. Lubiła mężczyzn i lubiła z nimi sypiać, ale ten instrument sprawił, że zaczęła się zastanawiać, czy nie zostać mniszką. Taka gwałtowna reakcja zaniepokoiła ją. Wiedziała, że Gaby właśnie to miała na myśli, mówiąc, iż bardziej ją martwią podobieństwa, niż rzeczy na wskroś obce.

Trzeci powód do przemyśleń dała Cirocco jej szczególna znajomość języka. Umiała dobrać odpowiedni rzeczownik do każdego z organów płciowych Tytanii, ale nie znała tych tylnych, nim jej o nich nie powiedziano. Nadal nie wiedziała, dlaczego były aż trzy i uporczywe przeczesywanie mózgu do niczego nie doprowadziło.

To, czym dysponowała, składało się z listy słów i gramatycznych reguł składni. Zdawało to nieźle egzamin w przypadku rzeczowników — musiała tylko pomyśleć o danym przedmiocie, by znaleźć odpowiednie słowo. Trochę gorzej było w przypadku niektórych czasowników. Takie słowa, jak bieganie, pływanie, czy oddychanie były wystarczająco jasne. Znacznie trudniej było znaleźć czasowniki odpowiadające czynnościom, które Tytanie wykonywały i które były ludziom zupełnie obce.

Kompletna katastrofa następowała przy próbach opisu stosunków rodzinnych, reguł postępowania, obyczajów, a także całej masy innych rzeczy, w których życie Tytanii i ludzi miało mało punktów stycznych. Niektóre z takich pojęć w pieśni Tytanii były tylko pustym dźwiękiem. Czasami tłumaczyła je sobie i Gaby przy pomocy złożonych opisów, na przykład „ta, która jest mojej zadniej matki przednią jakąś tam”, czy „poczucie sprawiedliwego wstrętu do aniołów”. Całe takie frazy w języku Tytanii były oznaczane jednym słowem.

Ostatecznie sprowadzało się to do faktu, że obca myśl pozostawała obca także w jej głowie. Nie mogła sobie z nią dać rady, póki jej nie wyjaśniono, bo nie miała żadnych punktów odniesienia.

Przybycie grupy uzdrawiaczki spowodowało jeszcze jedną komplikację. Dotyczyła imion. Zbyt wiele imion było śpiewanych w tej samej tonacji, co sprawiło, że system, który na początku przyjęła, elegancko się zawalił. Gaby nie mogła ich wyśpiewać, więc Cirocco musiała znaleźć jakieś angielskie odpowiedniki.

Rozpoczęła w nastroju muzycznym i zdecydowała, że będzie się tego trzymać. Tę pierwszą, którą spotkali, przemianowała teraz na C-dur Piszczałka, ponieważ imię brzmieniem przypominało marynarską piszczałkę. B-moll stał się B-moll Banjo, uzdrawiaczka — B-Kołysanką, truskawkowa blondynka była minorowym Walcem, srokacz — B-Klarnetem, a błękitna Tytania nosiła teraz imię G-Fokstrot. Pomarańczowo-żółtą zebrę nazwała D-minor Katarynką.

Gaby od razu zarzuciła te muzyczne określenia, czemu zresztą ktoś, kto zawsze był nazywany Rocky, nie powinien się dziwić.


Ambulans był długim, drewnianym wozem z czterema gumowymi kołami, który ciągnęły dwie Tytanie w luźnej uprzęży. Miał pneumatyczne zawieszenie i hamulce. Drewno miało kolor jasnożółty i przypominało świeżo spiłowaną sosnę, było bardzo gładko pocięte i zmontowane bez użycia gwoździ.

Cirocco i Gaby położyły Billa na ogromnym łożu pośrodku wozu i wdrapały się do niego razem z Kołysanką. Uzdrowicielka zajęła miejsce u stóp Billa, podkurczyła nogi i śpiewała mu, ocierając czoło wilgotną tkaniną. Pozostałe Tytanie szły obok, z wyjątkiem Piszczałki i Banjo, które zostały w tyle z całą kompanią. Dookoła widać było zwierzęta wielkości krowy, o czterech nogach i cienkiej, trzymetrowej szyi. Szyje były zakończone pazurami do grzebania w ziemi i pofałdowaną gębą. Odżywiały się, wbijając gębę w ziemię i wysysając mleko z grzbietu mułowych robaków. Jedyne oko umieszczone było u podstawy szyi. To pozwalało im obserwować otoczenie nawet z głową zagłębioną w gruncie.

Gaby spojrzała na jedną sztukę z wyrazem pewnego wzburzenia, nie bardzo mogąc uwierzyć, że takie coś w ogóle może istnieć.

— Gaja miała swoje dobre i złe dni — stwierdziła wreszcie, cytując aforyzm Tytanii, który przetłumaczyła jej Cirocco. — To coś musiała spłodzić po dziewięciodniowej balandze. A co z tym radiem, Rocky? Może mogłybyśmy rzucić na nie okiem?

— Zobaczę — zaśpiewała do Piszczałki-srokacza, pytając, czy mogą spojrzeć na ich mówiącą roślinę, a potem od razu przechodząc na nasłuch.

— Nie wytwarzają ich — powiedziała. — Hodują je.

— Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałaś?

— Ponieważ dopiero teraz sobie to uświadomiłam. Musisz mi zaufać. Gaby, to słowo znaczy dla nich „nasienie rośliny, która niesie pieśń”. Popatrz.

To, co było przytroczone do bagażu Piszczałki, było w istocie podługowatym, żółtym nasieniem, gładkim i pozbawionym jakichś charakterystycznych cech, może za wyjątkiem delikatnej brązowej plamki.

— Tu się mówi — zaśpiewała Piszczałka, pokazując plamkę. — Nie dotykajcie tego, ponieważ wtedy ogłuchnie. Śpiewa twoją piosenkę swojej matce, a kiedy jej się spodoba, śpiewa całemu światu.

— Obawiam się, że niezupełnie rozumiem.

Piszczałka pokazała na coś za plecami Gaby.

— Tam jest jedna, która nadal ma dzieci.

Podbiegła truchtem do kępy krzaków, które rosły w niewielkim zagłębieniu. Obok każdego krzaka z ziemi wyrastało coś w kształcie dzwonka. Chwyciwszy za to, centaur wyszarpnął roślinę z ziemi i przeniósł wraz z korzeniami na wóz.

— Śpiewa się do nasion — wyjaśniła. Zdjęła z ramienia swój mosiężny róg i zagrała kilka tanecznych taktów na pięć czwartych. — A teraz skłońcie uszy… — Przerwała zakłopotana. — To znaczy zróbcie to, co wasza rasa robi, żeby poprawić słyszalność.

Po upływie pół minuty usłyszeli dźwięki rogu, trzeszczące jak ze starego fonografu Edisona, ale zupełnie wyraźne. Piszczałka zagrała przeciągłą nutę, która została szybko powtórzona. Nastąpiła przerwa, a potem usłyszeli oba motywy równocześnie.

— Słyszy moją pieśń, podoba jej się, widzicie? — zaśpiewała Piszczałka z szerokim uśmiechem.

— Jak nadajnik radiostacji — powiedziała Gaby. — A co będzie, jeżeli discojockey nie zechce zagrać tej pieśni?

Cirocco przetłumaczyła pytanie Gaby najlepiej, jak umiała.

— Śpiew przyjemny dla ucha wymaga pewnej wprawy — przyznała Piszczałka. — Wykazują jednak dobrą wolę. Matka może mówić szybciej, niż biegną cztery nogi.

Cirocco przetłumaczyła, ale Piszczałka przerwała jej.

— Nasiona są przydatne również w tworzeniu oczu, które widzą w ciemności — zaśpiewał centaur. — Za ich pomocą ciągle badamy pomyślność wiatrów w razie nadejścia aniołów.

— Wygląda to na radar — powiedziała Cirocco.

Gaby popatrzyła na nią z powątpiewaniem.

— Masz zamiar wierzyć we wszystko, co mówią te przemądrzałe kucyki?

— W takim razie powiedz mi, jak te nasiona działają, jeśli nie na zasadzie elektronicznej. Wolałabyś telepatię?

— Magię jakoś łatwiej bym przełknęła.

— Więc nazwij to magią. Myślę, że w tych nasionach są kryształy i obwody. Jeżeli można wyhodować organiczne radio, to dlaczego by nie radar?

— W radio mogę uwierzyć, ale tylko dlatego, że widziałam je na własne oczy, a nie dlatego, że chcę mieć z tym cokolwiek do czynienia. Ale nie w radar.


Instalacja radarowa Tytanii umieszczona była pod namiotem na przedzie ambulansu. Rube Goldberg byłby na pewno w nie lada kłopocie. Do kubła z ziemią przymocowane były orzechy i liście, prowadziły do nich grube, miedziane pnącza. Kołysanka powiedziała, że ziemia zawiera robaki, które wytwarzają „esencję mocy”. Pewna ilość nasion radiowych powiązana była z wiązkami pnączy o ostrych końcach, które najwidoczniej wsadzono z pewną precyzją, ponieważ każde z nich miało wokół miejsca, w którym ostatecznie zrealizowano kontakt, ciasny wianuszek wilgotnych nakłuć. Było tam jeszcze sporo innych elementów, wszystkie roślinne, włączając w to liść, który świecił, kiedy padł nań promień światła z innej rośliny.

— Odczyt jest łatwy — zaśpiewała Kołysanka wesoło. — Ten punkt fałszywego ognia reprezentuje niebieskiego olbrzyma, którego widzicie tam, od strony Rei. — Pokazała palcem punkt na ekranie. — Zobaczcie, jak traci życie… tam! Teraz świeci jasno, ale w trochę innym miejscu.

Cirocco zaczęła tłumaczyć, ale Gaby jej przerwała.

— Wiem, jak działa radar — wymruczała. — Ta cała ceremonia mnie obraża.

— Teraz nie potrzebujemy tego za bardzo — zapewniła Piszczałka. — To nie jest sezon na anioły. Nadchodzą razem z tchnieniem Gai ze wschodu i męczą nas tak długo, aż nie zassie ich ona na powrót do swej piersi.

Cirocco zastanawiała się, czy dobrze usłyszała, czy tamta rzeczywiście zaśpiewała „zassie je do swojej piersi”? Porzuciła te rozmyślania, ponieważ Bill zajęczał i otworzył oczy.

— Cześć! — zaśpiewała Kołysanka. — Tak miło, że wróciłeś.

Bill wrzasnął, a potem wydał przeciągły krzyk, kiedy poruszył nogą.

Cirocco wcisnęła się pomiędzy Kołysankę i Billa. Zobaczył ją i odetchnął z ulgą.

— Miałem koszmarny sen, Rocky — powiedział.

Potarła czoło.

— Prawdopodobnie nie wszystko z tego było snem.

— Co? Ach, masz na myśli centaury. Nie, pamiętam, jak ten biały kołysał mnie i śpiewał.

— No więc, jak się czujesz?

— Słabo. Noga tak strasznie nie boli. Czy to dobry objaw, czy też jest po prostu martwa?

— Myślę, że ci się poprawia.

— A co z… no wiesz. Z gangreną. — Spojrzał w bok.

— Nie sądzę. Po kuracji, którą zaaplikował ci uzdrowiciel, prezentuje się znacznie lepiej.

— Uzdrowiciel? Centaur?

— Tylko to nam pozostało — powiedziała Cirocco, ponownie ogarnięta wątpliwościami. — Calvin się nie pojawił. Przypatrywałam się jej i wyglądało na to, że wie, co robi.

Myślała, że ponownie zapadł w sen. Po dłuższej chwili jednak uniósł powieki i uśmiechnął się blado.

— To nie jest decyzja, którą chciałbym podejmować sam.

— To było okropne, Bill. Powiedziała, że umierasz, a ja jej uwierzyłam. Mieliśmy do wyboru ją albo nie robić nic do przybycia Calvina — a nie bardzo wiem, co mógłby zdziałać bez żadnych lekarstw — i kiedy ona powiedziała, że może zabić zarazki, co wydawało się sensowne, ponieważ… Dotknął jej kolana. Jego ręka była chłodna, ale nie drżała.

— Zrobiłaś dobrze — powiedział. — Zobaczysz. Za tydzień będę chodził.


Było późne popołudnie, wieczne, monotonne, późne popołudnie i ktoś szarpnął ją za ramię. Zamrugała gwałtownie.

— Przybyli twoi przyjaciele — zaśpiewała Foxtrot.

— To był ten powietrzny olbrzym, którego widzieliśmy wcześniej — dodała Kołysanka. — Lecieli na nim cały czas.

— Przyjaciele?

— Tak, twój uzdrawiacz i jeszcze dwójka.

— Dwójka… — Zerwała się na równe nogi. — Ci inni. Masz o nich jakieś informacje? O jednej już wiem. Czy ta druga jest do niej podobna, czy też jest mężczyzną, tak jak mój przyjaciel Bill?

Uzdrawiacz zmarszczył brwi.

— Wasze zaimki plączą mi się. Szczerze mówiąc, nie wiem, kto z was jest kobietą, a kto mężczyzną, ponieważ ukrywacie się pod paskami materiału.

— Bill jest mężczyzną, a ja i Gaby jesteśmy kobietami. Wyjaśnię ci to później, ale kto jest na powietrznym gigancie?

Kołysanka wzruszyła ramionami.

— Olbrzym nie powiedział. Jest tak samo otumaniony jak ja. Gwizdek zawisł nad kolumną Tytanii i wozem, który zatrzymał się, by zaczekać na zrzut. Pojawił się spadochron z uczepioną doń maleńką czarną sylwetką. To był na pewno Calvin.

Kiedy powoli opadał, pojawił się jeszcze jeden spadochron i Cirocco wytężyła wzrok, by przekonać się, kto szybował pod nim. Postać wydawała jej się zbyt wielka. Później otworzył się trzeci spadochron, a wreszcie czwarty.

Zanim dostrzegła Gene’a, w powietrzu unosił się już cały tuzin spadochronów. Reszta grupy, nie do wiary, składała się z Tytanii.

— Hej, to Gene! — wrzasnęła Gaby. Stała niedaleko od Cirocco, z Foxtrot i Piszczałką. Cirocco została przy wozie. — Ciekawa jestem, czy April…

— Anioły! Anioły atakują! Formuj się!

Głos Tytanii przypominał skrzek: był wyzbyty całej melodyjności i nabrzmiały nienawiścią. Cirocco ze zdumieniem ujrzała, jak Kołysanka schyla się nad radarem, wykrzykując rozkazy. Z wykrzywioną twarzą, zdawała się zupełnie zapomnieć o Billu.

— Co się dzieje? — zaczęła Cirocco, ale natychmiast padła na ziemię, kiedy Kołysanka przeskakiwała nad nią.

— Leż, dwunożna! Trzymaj się od tego z daleka.

Cirocco podniosła głowę i zobaczyła niebo wypełnione skrzydłami.

Spadały z boków miękkolota, ze skrzydłami zwiniętymi dla nabrania prędkości i atakowały spadające Tytanie, które bezsilnie zwisały ze swoich szelek. Były ich całe tuziny.

Rzuciło ją na podłogę wozu, który ruszył gwałtownie do przodu z przypominającym odgłos bicia klaśnięciem skórzanej uprzęży. Omal nie wypadła przez otwarte tylne drzwi, jednak zdołała jakoś utrzymać się na czworakach. Widząc, jak Gaby skacze i chwyta burtę wozu, Cirocco pomogła jej dostać się do środka.

— Co się do diabła dzieje? — Gaby trzymała miecz z brązu, którego Cirocco przedtem nie zauważyła.

— Uważaj! — Billa wyrzuciło z posłania. Cirocco podczołgała się do niego i spróbowała wciągnąć z powrotem, ale utrudniały to dzikie podskoki wozu na kamieniach i wybojach.

— Zatrzymaj to świństwo, do jasnej cholery! — zawyła Cirocco, a potem przytomnie zaśpiewała to samo w miejscowym języku. Bez rezultatu. Dwójka zaprzężona z przodu rwała się do walki i nic nie było w stanie jej zatrzymać. Jeden z centaurów wywijał wzniesionym mieczem, wrzeszcząc przy tym demonicznie.

Cirocco klapnęła jednego z centaurów po zadzie i omal nie została oskalpowana śmignięciem miecza, które było reakcją na jej zabiegi. Schyliła głowę i przyjrzała się węzłom, za pomocą których „rumaki” były przywiązane do wozu.

— Gaby, daj mi ten interes i to szybko.

Gaby rzuciła miecz rękojeścią ku niej. Ciachnęła skórzaną uprząż, uwalniając wóz najpierw od jednego, a później od drugiego centaura.

Tytanie nie zauważyły straty. W szybkim tempie oddalały się od wozu, który wreszcie walnął w duży głaz na drodze i zatrzymał się.

— Co tu się dzieje?

— Nie wiem. Dowiedziałam się jedynie tyle, że trzeba trzymać się blisko ziemi. Pomóż mi z Billem, dobrze?

Nie spał i na pierwszy rzut oka był cały. Obserwował niebo, kiedy kładły go z powrotem na pryczę.

— Święty Boże! — powiedział na tyle głośno, że jego głos przebił się przez wrzaski Tytanii. — Ależ jatki!

Cirocco spojrzała w górę i dostrzegła, jak jedno z latających stworzeń przecina trzy linki spadochronu szybującej Tytanii. Spadochron zwinął się, a nieszczęsny stwór z prędkością, która przyprawia o mdłości, zniknął za niewysokim wzgórzem na zachodzie.

— To mają być anioły? — zdziwił się Bill.

Dla Tytanii były to anioły śmierci. Ludzkiej postaci, z opierzonymi skrzydłami o rozpiętości siedmiu metrów” anioły zamieniły spokojne niebo ponad Hyperionem w jatkę. Wkrótce wszystkie spadochrony zniknęły z firmamentu.

Bitwa nadal toczyła się za wzgórzem, poza zasięgiem ich wzroku. Tytanie wydawały dźwięki podobne do przeciągania paznokciem po tablicy, a wyżej rozlegało się niesamowite zawodzenie, które musiały wydawać anioły.

— Za tobą! — krzyknęła Gaby ostrzegawczo. Cirocco błyskawicznie się odwróciła.

Ze wschodu po cichu zbliżał się anioł. Dotknął ziemi, a wielkie skrzydła znieruchomiały, ogromniejąc z niesamowitą prędkością. Zobaczyła miecz w jego lewej dłoni, ludzką twarz wykrzywioną w krwiożerczym grymasie, łzy kapiące z kącików oczu i muskuły naprężające się na ramieniu wznoszącym miecz…

Przeleciał nad nimi bijąc skrzydłami, by wznieść się nad niewysokie wzgórze. Końce skrzydeł dotknęły ziemi i podniosły tumany kurzu.

— Chybił — odezwała się Gaby.

— Siadaj — powiedziała Cirocco. — Stojąc tak, stanowisz znakomity cel. Zresztą ta bestia wcale nie chybiła. W ostatniej chwili rozmyślił się, widziałam, jak wstrzymał ruch miecza.

— Dlaczego to zrobił? — Gaby przykucnęła koło Cirocco i zaczęła obserwować horyzont.

— Nie wiem. Najprawdopodobniej dlatego, że nie masz czterech nóg. Następny może jednak nie być taki spostrzegawczy.

Widziały, jak następny anioł zbliża się z nieco innego kierunku. Przecinał powietrze ze złączonymi nogami, za którymi pojawiło się coś w rodzaju ogona, z ramionami i skrzydłami rozłożonymi tylko na tyle, by utrzymać prędkość. Cirocco nigdy nie widziała stworzenia poruszającego się w powietrzu równie wdzięcznie i efektownie.

Dostrzegły jeszcze jednego anioła, nabierającego prędkości w bezpośrednim locie nurkowym. W ostatnim momencie wyhamował, przemknął tuż nad ziemią i zniknął za stokiem wzgórza. Każdego pilota-specjalistę od lotów agrotechnicznych taki wyczyn przyprawiłby o kołatanie serca.

— Są bardzo dobre — wyszeptała Gaby.

— Nie chciałabym walczyć z nimi wręcz — zgodziła się Cirocco. — Porąbałyby mnie na kawałki.

Ze wschodu powiał chłodny wiatr, unosząc pył z wysuszonej ziemi.

Zza wzgórza pojawiły się Tytanie ścigane przez całe stado aniołów. Cirocco rozpoznała Kołysankę, Piszczałkę i Foxtrota. Lewa przednia noga Piszczałki była zakrwawiona. Tytanie były uzbrojone w drewniane lance z mosiężnymi grotami i w brązowe miecze.

Nie śpiewały już pieśni bojowej, ale ich oczy nadal jarzyły się szałem walki. Z nozdrzy buchała para, a gładkowłose błyszczały od potu. Przemknęły z hałasem obok wozu, a potem zawróciły, by stawić czoła aniołom.

— Wykorzystują wóz jako osłonę! — krzyknęła Gaby. — Złapią nas w środek. Wychodzimy, szybko!

— A co z Billem?! — wrzasnęła Cirocco.

Oczy Gaby spotkały się z jej wzrokiem na krótką chwilę. Wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale tylko niewyraźnie zamruczała i wzięła od Cirocco swój miecz. Przejawiając znacznie więcej odwagi niż zdrowego rozsądku, stanęła w tyle wozu w oczekiwaniu na zbliżające się anioły. Po raz kolejny stawała pomiędzy swoją miłością a zbliżającym się niebezpieczeństwem.

Anioły zignorowały ją.

Stała z mieczem gotowym do zadania ciosu, gdy latający napastnicy ominęli ją po bokach wozu, by zetrzeć się z ukrytymi z tyłu Tytaniami.

Wybuchł nieopisany hałas. Zawodzenie aniołów mieszało się z wrzaskiem Tytanii, kiedy powietrze przecinały masy potężnych skrzydeł.

Z chmury pyłu wyłonił się potworny kształt. Koszmar wymalowany w odcieniach brązu i czerni. Skrzydła poruszały się niczym ożywione cienie. Był ślepy, z lancą i mieczem dźgającym bez celu, kiedy anioły próbowały wskazać mu kierunek pośród zamętu walki. Wydawał się nie większy niż dziesięcioletnie dziecko. Ciemna krew ściekała z rany na jego boku.

Znalazł się nad nimi i rzucił lancą. Brązowy grot przeszedł przez rękaw szaty Gaby i wbił się w dno wozu, drgając niczym cięciwa łuku. Potem przemknął koło nich anioł z drewnianym oszczepem tkwiącym w karku. Upadł i Cirocco nic więcej nie zdołała dostrzec.

Bitwa wokół wozu ustała równie nagle, jak rozgorzała. Zawodzenie aniołów zmieniło tonację i uskrzydleni napastnicy wzbili się w powietrze. W chwilę później widać było tylko sylwetki oddalające się na wschód.

Na ziemi wokół wozu panował zamęt. Trzy Tytanie deptały ciało zabitego anioła, które wkrótce przestało przypominać ludzką postać. Cirocco odwróciła wzrok. Widok krwi i morderczej pasji na twarzach centaurów przyprawiał ją o mdłości.

— Jak sądzisz, dlaczego się oddalili? — spytała Gaby. — Jeszcze parę minut i mieliby to z głowy.

— Muszą wiedzieć o czymś, czego my nie wiemy — powiedziała Cirocco.

Bill spoglądał ku zachodowi.

— Tam — powiedział, wskazując ręką. — Ktoś się zbliża. Cirocco dostrzegła dwie znajome sylwetki. To byli pasterze Rożek i Banjo zbliżający się w pełnym galopie.

Gaby zaśmiała się gorzko.

— Moglibyście pokazać mi coś lepszego. Jak powiedziała Rocky, jeden z tych dzieciaków ma zaledwie trzy lata.

— Tam — powiedział znowu Bill, wskazując w inną stronę.

Ze wzgórza nadciągała fala Tytanii niczym pstra kawaleria.

Загрузка...