ROZDZIAŁ 6

Uczony drugiej klasy stał na korytarzu mostka. Obserwował wejście początkującego trzecioklasisty i próbował ukryć uśmiech. Mundur młodego człowieka był jak spod igły.

Chłopiec patrzył na srebrny kadłub mostka ze strachem, a jego bladość stanowiła oczywisty dowód, iż zaledwie przed paroma godzinami fetował Tysięczną Szychtę. Uczony przypomniał sobie własną Tysięczną Szychtę i pojawienie się w nadbudówce Tratwy jakieś trzy tysiące szycht wcześniej. Chłopak okazywał zainteresowanie. Uczony miał już zbyt wiele do czynienia z uczniami, którzy w najlepszym razie byli ponurzy i zawzięci, a w najgorszym razie otwarcie wyrażali pogardę. Liczba nieobecności, a przez to wydaleń ze szkoły rosła w zatrważającym tempie. Uczony drugiej klasy, Rees, wyciągnął rękę do nadchodzącego adepta.

— Witaj na mostku — powiedział. Chłopak, blondyn z siwym pasemkiem we włosach, nazywał się Nead. Uśmiechał się niepewnie. W drzwiach stanął gruby, posępny strażnik.

Przygwoździł Neada groźnym spojrzeniem. Rees zauważył, że młodzieniec drży ze strachu, i westchnął. — Nie bój się, chłopcze. To tylko stary Forv. Musi zapamiętać twoją twarz, ot i wszystko. — Rees z odrobiną smutku pomyślał, że tego rodzaju uciążliwe środki ostrożności od niedawna uznawało się za konieczne. Ponieważ dostawy żywności wciąż się kurczyły, nastroje na Tratwie ulegały pogorszeniu, zaś ataki „niezadowolonych” przybierały na sile i częstotliwości. Czasami Rees zastanawiał się, czy…

Pokręcił głową, żeby otrząsnąć się. Miał przecież zadanie do wykonania. Powoli prowadził chłopca przez lśniące korytarze mostka.

— Na razie wystarczy, jak nabierzesz ogólnego pojęcia o układzie pomieszczenia — powiedział. — Most jest cylindrem o długości około stu metrów. Ten korytarz biegnie wokół jego środkowej części. Wnętrze dzieli się na trzy pokoje: dużą komorę w środku i dwie mniejsze komory przy końcu. Sądzimy, że te mniejsze pomieszczenia służyły kiedyś jako sterownie albo przechowalnie sprzętu. Prawdopodobnie mostek był częścią pierwszego Statku.

Weszli do jednego z mniejszych pomieszczeń. Piętrzyły się w nim książki, sterty dokumentów i urządzenia różnej wielkości i kształtów. Dwaj naukowcy pracowali pochyleni nad tym bałaganem. Byli skoncentrowani pomimo unoszącego się wokół nich kurzu.

Nead pytająco spojrzał na Reesa brązowymi oczami.

— Do czego używa się tego pomieszczenia obecnie?

— Służy jako biblioteka — spokojnie odparł Rees. — Most to nasze najbezpieczniejsze, najlepiej chronione przed warunkami atmosferycznymi i wypadkami miejsce, dlatego przechowujemy tutaj nasze archiwa. Tyle, ile się zmieści, po jednym egzemplarzu każdego istotnego rejestru, a także część osobliwych przedmiotów, które przetrwały do naszych czasów.

Udali się korytarzem do małej klatki schodowej i zaczęli iść w kierunku osadzonych w wewnętrznej ścianie drzwi, które prowadziły do środkowej komory mostka. Rees zastanawiał się, czy ostrzec chłopca przed wysokim progiem, ale ostatecznie postanowił tego nie zrobić — miał ochotę na nieco złośliwego psikusa.

Nead po zrobieniu około trzech kroków w dół pochylił się do przodu, wymachując rękami. Nie przewrócił się jednak, tylko powoli wykonał salto i zaczął balansować w pionowym szybie klatki schodowej. Miało się wrażenie, że wpadł w jakąś niewidzialną ciecz.

Rees uśmiechnął się od ucha do ucha.

Nead ciężko dyszał. Udało mu się dosięgnąć ściany. Kiedy oparł dłonie na metalowej powierzchni, odzyskał równowagę i z powrotem wgramolił się na schody.

— Na kości — zaklął — co jest tam w dole?

— Nie martw się, jest nieszkodliwe — rzekł Rees. — Mnie też to spotkało, gdy wszedłem tu pierwszy raz. Nead, jesteś teraz uczonym. Zastanów się. Co się stało, kiedy zszedłeś po stopniach? — Chłopiec miał zakłopotaną minę. Rees westchnął. — Przeszedłeś przez płaszczyznę pokładu Tratwy, tak? To metalowa powierzchnia pokładu wywołuje przyciąganie grawitacyjne Tratwy, dlatego tutaj, w środku Tratwy i na jej płaszczyźnie nie ma przyciągania. Rozumiesz? Znalazłeś się w strefie nieważkości. — Nead otworzył usta ze zdziwienia. — Przyzwyczaisz się. — rzucił Rees. — Może z czasem nawet zrozumiesz to zjawisko. No, chodź.

Poszedł korytarzem do środkowej komory i z zadowoleniem usłyszał za swoimi plecami, że Nead wstrzymuje oddech.

Znaleźli się w przewiewnym, szerokim na jakieś pięćdziesiąt metrów pomieszczeniu.

Podłoga była tu w większej części przezroczysta, a jedyne, szerokie okno odsłaniało, przyprawiające o zawrót głowy, czeluście Mgławicy. Wokół okna zamontowano wąskie, wyższe od przeciętnego człowieka urządzenia. Rees pomyślał, że niedoświadczonemu Neadowi maszyny muszą się wydawać potężnymi, niesamowitymi owadami, które ktoś naszpikował soczewkami i antenkami, aby mogły zerkać w powietrze. W pokoju wyczuwało się odświeżający zapach ozonu i oleju smarowego i dobiegał cichy szum serwomotorów.

W komorze pracowało podczas tej szychty co najmniej kilkunastu naukowców.

Krążyli między maszynami, ustalając parametry i sporządzając szczegółowe notatki.

Ponieważ płaszczyzna Tratwy przesuwała się nad przezroczystą podłogą na wysokości pasa człowieka, uczeni podskakiwali w powietrzu jak łódki na niewidzialnym stawie, a ich środki grawitacyjne oscylowały powyżej i poniżej linii równowagi w dwu i trzysekundowych okresach.

Rees obserwował otoczenie jakby nowymi oczami. Poczuł, że się uśmiecha. Jakiś niski, pulchny mężczyzna bez najmniejszego problemu obrócił się do góry nogami, żeby z bliska zerknąć na płytę czujnika pomiarowego. Spodnie naukowca zsunęły się w kierunku płaszczyzny równowagi, odsłaniając krótkie nogi uczonego.

Rees stał z Neadem na małym progu. Zrobił krok w dół i uniósł się w powietrzu.

Zawisł zaledwie kilkanaście centymetrów nad złożoną z okien podłogą. Nead ociągał się zdenerwowany.

— No chodź, to jest łatwe — powiedział Rees. — Po prostu pływasz w powietrzu albo odbijasz się w górę lub w dół, kiedy stopy dotkną pokładu.

Nead zszedł z progu i runął do przodu. Powoli udało mu się wyprostować.

Przypominał Reesowi dziecko, które po raz pierwszy wchodzi do basenu. Po chwili młody człowiek uśmiechnął się. Niebawem poruszał się już swobodnie, odbijając się stopami od podłogi. Rees pokazał Neadowi maszyny. — Niesamowite. — Młody adept pokręcił głową. — To wyposażenie należy do najlepiej zachowanych elementów Statku. — Rees uśmiechnął się. — Zupełnie jakby rozładunek miał miejsce podczas ostatniej zmiany… Znajdujemy się w obserwatorium. Tutaj zamontowano wszystkie wysokiej jakości czujniki i właśnie tutaj, jako członek mojej mgławicowej ekipy fizyków, będziesz spędzał większość czasu. — Zatrzymali się przed dziesięciometrową, inkrustowaną soczewkami rurą. Rees przejechał dłonią po ozdobnym boku przyrządu. — To maleństwo jest moim oczkiem w głowie — rzucił. — Piękne, prawda? To teleskop, który może pracować niezależnie od długości fal, również wizualnych.

Za pomocą tego urządzenia możemy obserwować sam środek Mgławicy.

— Czy nigdy nie odczuwa się tutaj potrzeby patrzenia na zewnątrz? — zapytał Nead po przemyśleniu słów Reesa i zerknął na sufit.

— Tak. — Rees skinął głową w geście aprobaty. Spodobało mu się pytanie młodzieńca. — Znamy metody robienia z dachu przezroczystej powierzchni. Możemy też uczynić podłogę nieprzejrzystą, jeśli chcemy. — Popatrzył na płytę kontrolną urządzenia, nie większą niż ludzka pięść. — Mamy szczęście, akurat nie dokonuje się żadnych obserwacji. Szybko „oprowadzę” cię po Mgławicy. Większość tego, co ci opowiem, powinieneś już znać ze studiów, a o szczegóły na razie się nie martw.

Powoli wystukał serię komend na klawiaturze pod czujnikiem. Czuł, że młodzieniec patrzy na niego z zaciekawieniem. Zapewne Nead nigdy dotąd nie widział na Tratwie, gdzie znajdowało się sto maszyn dostawczych, kogoś, kto by naciskał klawisze tak niezręcznie.

Rees poczuł bolesne ukłucie, wróciły do niego stare urazy. Nieważne…

Tarcza sufitu zrobiła się zupełnie przezroczysta i odsłoniła czerwone niebo.

Rees wskazał płaski monitor, zamontowany na cienkim słupie w pobliżu teleskopu.

Ciemny obraz zakłócały jedynie zamazane kształty soczewek w różnych barwach, od czerwieni poprzez żółć aż po czyściutki błękit.

Z wrażenia Nead wstrzymał oddech.

— Przypomnijmy sobie kilka faktów — zaczął Rees. — Jak wiesz, żyjemy w Mgławicy, gwiezdnym obłoku w kształcie elipsy, którego szerokość wynosi około pięciu tysięcy mil.

Każda cząsteczka Mgławicy orbituje wokół Rdzenia. Tratwa również znajduje się na orbicie, jest umiejscowiona w Mgławicy jak mucha na obracającym się talerzu. Okrążamy Rdzeń w ciągu dwunastu szycht. Kopalnia Pasa jest położona niżej, toteż potrzebuje zaledwie dziewięciu szycht na wykonanie pełnego okrążenia. Kiedy piloci latają między kopalnią i Tratwą, drzewa w gruncie rzeczy zmieniają orbity! Na szczęście, gradienty prędkości orbitalnych są tak małe, że osiągane przez drzewa prędkości pozwalają im bez trudu przelecieć z orbity na orbitę. Oczywiście, piloci muszą planować trasy bardzo starannie, żeby mieć pewność, iż kopalnia Pasa nie znajduje się po drugiej stronie Rdzenia, gdy pojawiają się na odpowiedniej orbicie. Teraz zapuszczamy się poza Mgławicę. W normalnych warunkach atmosfera utrudnia widoczność, ale teleskop pozwala nam ujrzeć to, co zobaczylibyśmy po rozproszeniu powietrza.

— Co to za plamki? Czy one są gwiazdami? — Nead uważnie przyglądał się obrazowi na monitorze.

— To inne mgławice. — Rees potrząsnął głową. — Niektóre z nich są większe od naszej, inne mniejsze, niebieskie są młodsze, a pozostałe starsze. Sądząc po przestrzeni, która znajduje się w zasięgu teleskopu, a mówimy tu o setkach milionów mil, cała przestrzeń kosmiczna jest nimi wypełniona. Dobrze. Teraz skierujmy się do wewnątrz. — Rees jednym naciśnięciem klawisza zmienił obraz. Pojawiło się na nim niebieskofioletowe niebo, na tle którego gwiazdy świeciły jak diamenty.

— Jakież to piękne — zachwycił się Nead. — Ten obraz nie może pochodzić z naszej Mgławicy.

— Ależ tak — odparł Rees i smutno się uśmiechnął. — Oglądasz najwyżej położoną warstwę, gdzie najlżejsze gazy, wodór i hel, ulegają rozdzieleniu. Właśnie tam powstają gwiazdy. W wyniku turbulencji tworzą się obszary o większej gęstości. Kiedy ulegają implozji, powodują wyodrębnianie się gwiazd. — Gwiazdy, kule termojądrowego ognia, tworzyły w rozrzedzonej atmosferze gęste fale. Rozpoczynało się ich długie, powolne spadanie w Mgławicę. Rees kontynuował wykład. — Gwiazdy świecą mniej więcej tysiąc szycht, potem się wypalają i schłodzone, żelazne kule spadają w pobliże Rdzenia.

W każdym razie dotyczy to większości z nich. Jedno, dwa jądra zatrzymują się na stałej orbicie wokół Rdzenia. To one dają początek gwiezdnym kopalniom.

— A jeśli tor spadającej gwiazdy przecina orbitę Tratwy… — Nead zmarszczył brwi.

— Wtedy jesteśmy w opałach i korzystamy z drzew, żeby zmienić orbitę Tratwy. Na szczęście, gwiazda i Tratwa dążą do wspólnego punktu tak powoli, że jesteśmy w stanie zarejestrować tor ruchu gwiazdy.

— Skoro powstają nowe gwiazdy, to dlaczego ludzie mówią, że Mgławica umiera?

— Ponieważ jest ich dużo mniej niż kiedyś. Kiedy powstawała Mgławica, składała się prawie wyłącznie z wodoru. Gwiazdy przerobiły sporo wodoru w hel, węgiel i inne ciężkie pierwiastki. Oto, jak powstały złożone substancje, które podtrzymują tutaj życie. Z drugiej strony, to co my uważamy za życie, jest powolną, duszącą śmiercią Mgławicy. Dla niej tlen, węgiel i pozostałe pierwiastki to odpady. Ponieważ są one cięższe od wodoru, osiadają wokół Rdzenia. Wodoru ubywa coraz więcej. Obecnie pozostała już tylko cienka warstwa wokół Mgławicy.

— Co się ostatecznie wydarzy? — Nead obserwował rzadko rozsiane gwiazdy.

— Hm, obserwowaliśmy inne mgławice. — Rees wzruszył ramionami. — Kiedy ostatnie gwiazdy zgasną, pozbawione energii stworzenia żyjące w Mgławicy, wieloryby, niebiańskie wilki, drzewa i żyjątka stanowiące pokarm, to wszystko przestanie istnieć.

— Czy wieloryby naprawdę istnieją? Myślałem, że to tylko opowieści…

— Tutaj nigdy ich nie widujemy — Rees znowu wzruszył ramionami. — Mamy jednak mnóstwo relacji od podróżników, którzy zapuścili się w głąb Mgławicy.

— To znaczy, aż do kopalni na Pasie?

— Nie, jeszcze dalej. — Rees stłumił śmiech. — Mgławica to ogromna przestrzeń, chłopcze. Jest w niej miejsce dla wielu tajemnic. Być może znajdują się tam nawet zagubione ludzkie osiedla. Niewykluczone, że Kościeje rzeczywiście istnieją i wszystkie legendy o człekokształtnych, wielorybich śpiewakach na niebie… są prawdziwe. — Chłopak zadygotał. — Oczywiście — zastanawiał się głośno Rees — istnienie życia w Mgławicy nasuwa wiele pytań.

Jak możliwe jest jego istnienie? Z naszych archiwów wynika, że życie w rodzimym wszechświecie ewoluowało w ciągu tysięcy miliardów szycht. Mgławica z pewnością nie jest tak stara i będzie młodsza, nawet kiedy przestanie istnieć. W jaki więc sposób mogło powstać tutaj życie?

— Mówiłeś mi, co się stanie, kiedy zgasną gwiazdy…

— Tak. Ciemna atmosfera będzie systematycznie traciła ciepło, a potem — z racji mniejszego oporu wobec grawitacji Rdzenia — zupełnie się skurczy. W końcu Mgławica osiągnie wielkość kilkunastocentymetrowej warstwy wokół Rdzenia i powoli zacznie się zapadać… — Młody człowiek zbladł. — W porządku — szybko rzekł Rees. — Zajrzyjmy teraz do wewnątrz, za płaszczyznę Tratwy, którą od krawędzi Mgławicy dzieli tysiąc mil, a potem do samego środka.

Na monitorze pojawiło się dobrze znajome, czerwone niebo. Świeciły pojedyncze gwiazdy. Rees nacisnął klawisz i gwiazdy gwałtownie zniknęły. Wydawało się, że spadają, gdy obraz przeskoczył na Mgławicę. Gwiezdny obłok zaczął się przerzedzać i ze środka wyłoniła się ciemna bryłka materii.

— To, co tutaj widzisz, jest warstwą szczątków orbitujących wokół Rdzenia — spokojnie wyjaśnił Rees. — W środku Mgławicy znajduje się czarna dziura. Jeśli nie wiesz, co to takiego, nie przejmuj się… Ta czarna dziura ma szerokość około jednej dwusetnej centymetra. Obiekt, który nazywamy Rdzeniem, stanowi gęstą masę materii, która otacza tę dziurę. Nie jesteśmy w stanie zajrzeć przez kamienną chmurę do samego Rdzenia, ale sądzimy, że jest to elipsoida o szerokości mniej więcej pięćdziesięciu mil. Gdzieś wewnątrz Rdzenia znajduje się czarna dziura okrążona tarczą, obszarem o szerokości około trzydziestu metrów, w którym następuje wychwytywanie materii i wciąganie jej do samego środka.

Na powierzchni Rdzenia grawitacja dziury nie przekracza kilkuset g. Na zewnętrznym skraju Mgławicy, a więc w miejscu, w którym się znajdujemy, grawitacja wynosi zaledwie ułamek g, ale pomimo że jest tak mała, utrzymuje całą Mgławicę.

Gdybyśmy mogli udać się do samego Rdzenia, przekonalibyśmy się, że grawitacja wzrasta do tysięcy, milionów g. Hollerbach ma własną teorię na temat tego, co dzieje się w pobliżu i wewnątrz Rdzenia, w królestwie, jak się wyraża, grawitacyjnej chemii.

— Nie rozumiem. — Nead zmarszczył czoło.

— Jasne, że nie rozumiesz — odparł ze śmiechem Rees. — Ale i tak ci o tym opowiem, żebyś wiedział jakie trzeba zadawać pytania. Widzisz, w codziennym kieracie wszyscy, nawet my, uczeni, zapominamy o najważniejszym, zdumiewającym fakcie, dotyczącym kosmosu.

Otóż, stała grawitacyjna jest miliard razy większa niż we wszechświecie, z którego wywodzi się człowiek. Dostrzegamy tylko efekty makroskopowe, na przykład ciało człowieka wytwarza całkiem silne pole grawitacyjne. Co jednak możemy powiedzieć o małych, subtelnych, mikroskopijnych siłach? W pierwotnym świecie człowieka — ciągnął Rees — grawitacja stanowiła jedyną znaczącą siłę w międzygwiezdnej skali. Jednak gdy wziąć pod uwagę krótkie odległości, w skali pojedynczego atomu, grawitacja była tak malutka, że wręcz nieodczuwalna. Jest całkowicie zdominowana nawet przez siłę elektromagnetyczną — mówił. — Właśnie dlatego nasze ciała są jak rozklekotane klatki elektromagnetyzmu.

Elektryczne przyciąganie w molekułach steruje procesami chemicznymi, które podtrzymują nasze życie.

Ale tutaj… — potarł w zamyśleniu nos. — Tutaj jest inaczej. W pewnych okolicznościach grawitacja może być w skali atomu równie znacząca jak inne siły, a nawet je zdominować.

Hollerbach rozprawia o nowym rodzaju atomu. Jego podstawowe cząstki byłyby masywne, może przypominałyby niewielkie czarne dziury, atom zaś wiązałby się za sprawą grawitacji w nowe, złożone struktury. Byłaby możliwa nowa odmiana chemii, chemia grawitacyjna, nowe królestwo natury, którego forma wykraczałaby nawet poza hipotezy Hollerbacha.

— Dlaczego więc nie odkryliśmy tej grawitacyjnej chemii? — dociekał Nead.

— Dobre pytanie. — Rees kiwnął głową na znak aprobaty. — Hollerbach liczy na zaistnienie odpowiednich warunków: właściwej temperatury i ciśnienia oraz silnych gradientów grawitacyjnych…

— W Rdzeniu — domyślił się Nead. — Rozumiem. Zatem może…

Obaj usłyszeli łoskot. Mostek nieznacznie się przechylił, jakby przeszła przez niego fala. Obraz na monitorze zniknął.

Rees odwrócił się i poczuł ostry zapach spalenizny i dymu.

Naukowcy w popłochu wymachiwali rękami, ale instrumenty wydawały się nie uszkodzone. Ktoś głośno krzyczał.

— Czy to jest normalne? — Twarz Neada wykrzywił strach. — Ten hałas dochodzi z biblioteki — mruknął Rees. Z pewnością nie jest normalny. — Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić, i kiedy znowu przemówił, w jego głosie nie wyczuwało się już paniki. — Nic się nie stało, Nead. Wydostań się stąd tak szybko, jak tylko potrafisz. Zaczekaj na zewnątrz, aż… — Ostatnie słowa zamarły mu w gardle.

— Aż co? — Nead nie spuszczał wzroku z Reesa.

— Aż po ciebie kogoś przyślę. A teraz ruszaj.

Chłopak niemal wypłynął do wyjścia i przepchnął się przez tłum uczonych.

Rees usiłował zignorować szerzącą się panikę. Zaczął przebierać palcami po klawiaturze teleskopu, żeby ustawić drogocenny instrument w pozycji wyjściowej.

Podziwiał sam siebie za zachowanie obojętności. Wiedział jednak, że po prostu reaguje na brutalną, przerażającą prawdę. Ludzi można zastąpić, teleskopu nie.

Kiedy odwrócił się od klawiatury, obserwatorium było już całkowicie puste.

Papiery i małe przyrządy leżały bezładnie na nierdzewnej podłodze albo unosiły się na poziomie równowagi. W powietrzu czuło się spaleniznę.

Lekkim krokiem przeszedł przez komorę i ruszył korytarzem. Dym gęstniał i szczypał go w oczy. Kiedy Rees zbliżał się do biblioteki, prześladowały go obrazy implozji w odlewni i w Teatrze Światła. Miał niezły mętlik w głowie i czuł się tak, jakby jego umysł był teleskopem skierowanym na ukryte zdarzenia przeszłości.

Wejście do biblioteki przypominało wspinaczkę do bardzo starego, zniszczonego otworu. Książki i dokumenty wyglądały jak poczerniałe liście. Nadpalony papier przemókł w wyniku prób ocalenia go przez uczonych. Trzech ludzi wciąż jeszcze uderzało tlące się kartki wilgotnymi kocami. Jeden z mężczyzn odwrócił się. Po czarnych policzkach ciekły mu łzy.

Rees ze wzruszeniem rozpoznał Grye’a. Ostrożnie przejechał palcem po zastygłej skorupie uszkodzonych ksiąg. Ile stracono podczas tej zmiany, czy zaprzepaszczono mądrość, która mogłaby ich ocalić przed zabójczym dymem Mgławicy?

Coś trzasnęło pod jego stopami. Na podłodze leżały okruchy szkła. Rees wypatrzył odciętą, osmaloną szyjkę butelki od wina. Zastanowił się, ile szkody może wyrządzić tak prosty wynalazek jak butelka wypełniona olejem oświetleniowym. Poczuł się bezradny.

Dotknął ramienia Grye’a, odwrócił się i opuścił mostek.

Przy drzwiach nie było strażników. Na zewnątrz panował chaos. Rees niewyraźnie widział uciekających mężczyzn i płomienie na widnokręgu. W jaskrawym świetle gwiazd Tratwa wydawała się matowa, wręcz bezbarwna i jednostajna niczym piaszczysty teren.

Nadeszło więc to, czego Rees tak się obawiał. Płonna okazała się nadzieja, że ataki ograniczą się do kolejnego incydentu w laboratoriach. Cienka pajęczyna zaufania i akceptacji, która jednoczyła mieszkańców Tratwy, została zerwana…

Zauważył kilkaset metrów dalej grupę młodych ludzi. Otaczali grubego człowieka, w którym Rees rozpoznał kapitana Mitha. Zwalisty mężczyzna upadł pod gradem ciosów.

Usiłował zasłaniać głowę i krocze, lecz krwawił coraz mocniej. Wkrótce przestał stawiać opór.

Rees odwrócił głowę. Zobaczył teraz małą grupę uczonych, którzy siedzieli na pokładzie i tępo patrzyli przed siebie. Otaczali wianuszkiem stos zwęglonych książek, być może zdołali uratować tobołek przed pożarem? Jednak po chwili Rees dostrzegł białą kość.

Miał ściśnięte gardło. Oddychał głęboko, przywołując całe swoje doświadczenie.

Wiedział, że teraz nie wolno mu spanikować.

Spojrzał na Hollerbacha. Stary naukowiec siedział nieco oddalony od reszty i wpatrywał się w resztki swoich okularów. Podniósł głowę na widok Reesa.

— Słucham? Och, to ty, chłopcze. Niezłe to wszystko, prawda? — Zmarszczki wokół jego oczu zastygły w komicznym grymasie.

— Co się dzieje, Hollerbach?

— Spójrz na nie. — Uczony bawił się okularami. — Służyły jakieś pół miliona szycht i były niezastąpione. Oczywiście, nigdy nie działały. — Powiódł dookoła nieprzytomnym wzrokiem. — Czyż to nie oczywiste, co się dzieje? — rzucił poddenerwowany.

Odzyskał trochę ze swojego dawnego wigoru. — Rewolucja, frustracja, głód i niedostatek. Ci ludzie walą na oślep, w co się da. Staliśmy się dogodnym celem. To wszystko jest tak cholernie głupie.

— Powiem ci, co jest głupie. — Nieoczekiwanie dla samego siebie Rees poczuł gniew. — Ignorujecie resztę mieszkańców i ludzi na Pasie i każecie znosić głód. Właśnie to jest głupie…

— Hm, niewykluczone, że masz rację, chłopcze — Hollerbach wydawał się straszliwie zmęczony — ale w tej sprawie nie mogę teraz nic zrobić, zresztą nigdy nie mogłem. Moja praca polega na utrzymywaniu Tratwy w idealnym stanie. Kto będzie się tym zajmował w przyszłości, hę?

— Szczur z kopalni. — Usłyszeli zadyszany, drżący z radości głos. Rees obrócił się i zobaczył zaczerwienioną twarz Govera z błyszczącymi oczami. Na kombinezonie miał ślady po oderwanych naszywkach, a na rękach krew aż po łokcie. Zza jego pleców nadchodziło kilkunastu młodych mężczyzn. Kiedy patrzyli na oficerskie domy, miało się wrażenie, że ich twarze chudną z wycieńczenia.

— Powinienem był cię załatwić, kiedy nadarzyła mi się okazja. Czego chcesz, Gover? — Rees zacisnął pięści, ale szybko rozkurczył palce. Starał się zachowywać spokojnie.

— To ostatnia szansa, szczurze — syknął Gover. — Chodź z nami teraz albo przekaż tym starym pierdzielom, co mamy im do powiedzenia. Jedyna szansa.

Spojrzenia Govera i Hollerbacha przygniatały Reesa. Smród dymu, hałas, zakrwawione zwłoki zlewały się w jego świadomości i czuł się, jakby dźwigał na barkach Tratwę i wszystkich jej mieszkańców.

Gover czekał.

Загрузка...