27

Pustkowia leżały pogrążone w ciszy, po nocnym deszczu nadchodził blady ranek. Gdzieś daleko krzyczał jakiś ptak, w pobliżu szemrał strumyk. Wodą z niego dziwny mieszkaniec tych przestrzeni obmył nie tak dawno twarz Sol.

Przybysze zatrzymali się.

– Gdy tylko się zorientuje, że w pobliżu są ludzie, natychmiast zacznie krzyczeć – powiedziała Sol półgłosem, jakby nie chciała mącić porannej ciszy.

Ledwo jednak skończyła, a już rozległo się przenikliwe, ponure wołanie. Żałosne dźwięki jeszcze długo drgały nad pustkowiem, które w gruncie rzeczy było niezwykle piękne w swojej majestatycznej monotonii.

– Uff! – jęknął Marco.

Dolg skulił się.

– Rzeczywiście, zawiera się w tym straszna samotność.

Sol przyłożyła dłonie do ust.

– Halo, Krzykaczu! To ja, Sol, wróciłam, tak jak obiecałam. Wiedźma nie żyje, została pokonana. Przyprowadziłam tu dwóch moich przyjaciół, którzy być może będą chcieli ci pomóc. Czy możemy do ciebie przyjść?

Odpowiedź długo nie nadchodziła. W indiańskim lesie wciąż jeszcze słychać było szelest spadających z drzew kropli.

– Chodźcie! – usłyszeli w końcu.

Poszli szybko przez pustkowie. Sol zwróciła uwagę, że ziemia jest w wielu miejscach podmokła, więc to jednak także bagna nie tylko naga równina. Zresztą roślinność też była raczej bagienna. To tu, to tam widziało się samotne, wielkie sosny.

– To prawie całkiem nieznana część Królestwa Światła – mruknął Marco. – Istnieją w królestwie rozległe, nietknięte tereny, ponieważ chcemy zachować pierwotny charakter tych miejsc. Nie wszystko trzeba upiększać i udoskonalać.

– Ja uważam, że tu jest bardzo pięknie – oznajmiła Sol.

– Oczywiście – potwierdził Dolg. – I pewnie dlatego zostawiono wszystko tak jak było.

– Takie same tereny mieliśmy też w zewnętrznym świecie – powiedział Marco, kiedy weszli na bardziej bagnisty grunt. – Rezerwaty przyrody. Lasy w stanie naturalnym… Zastanawiam się, jak to teraz tam wygląda.

– Nie najlepiej – odparła Sol. – Góry, owszem, stoją, jak stały, lasy też są. Ale mimo że w lesie śnieg czarodziejsko mienił się na gałęziach sosen, to widziałam, że szpilki mają chorobliwą barwę.

– Mogę to sobie wyobrazić – rzekł Marco cierpko.

Sol zachichotała cicho.

– Podobną barwę widziałam niedawno tu u nas, kiedy roztrzaskałam nos Griseldy o betonową podłogę w mieście nieprzystosowanych. O rany, ależ ona krwawiła! A jej krew miała tę samą chorobliwą barwę.

– Jak to? – zapytali mężczyźni.

– No, wyobraźcie sobie krew, która kapie na coś zielonego albo jak się pomiesza czerwoną farbę z zieloną.

– O, tak, robi się paskudna, szarozielona maź – blado uśmiechnął się Dolg. – Maź, która przypomina, nie powiem co.

Widać było wyraźnie, że czuje się nie najlepiej.

– Przestańcie rozmawiać o Griseldzie! – przerwał im Marco stanowczo. – A poza tym jesteśmy już prawie na miejscu. Oj!

Ostatnie słowo, choć takie krótkie, zawierało mnóstwo różnych uczuć.

Krzykacz, który im się właśnie ukazał, nie przedstawiał sobą zbyt pięknego widoku. Stał obok kamienia niczym wielki szary słup. Przyglądał się przybyłym z wyraźną rezerwą, ale w końcu poczłapał im na spotkanie na skraj pustkowia.

– Więc jednak wróciłaś – powiedział krótko, jakby niepewnie, do Sol. Nawet te proste słowa ujawniały uczucia, których pewnie by me chciał okazywać.

Sol przedstawiła towarzyszących jej panów.

– To jest Marco, książę Czarnych Sal, posiadający władzę nad życiem, a czasami też nad śmiercią. A to Dolg z rodu Czarnoksiężnika, opiekun szlachetnych kamieni. Chcieliby z tobą porozmawiać.

Krzykacz skinął głową. W ten mokry od deszczu poranek nie było tu na czym usiąść, więc wszyscy stali. Krzykacz okazał się wyższy nawet od Marca, ale to było chyba tak, jak Sol myślała: w miarę upływu czasu przywarło do niego wiele warstw patyny i kurzu.

– Chcielibyśmy zadać ci pewne pytanie – zaczął Marco. – Mam wrażenie, że nie powiedziałeś Sol wszystkiego. Jaki jest prawdziwy powód tego, że zostałeś po śmierci Krzykaczem?

Dziwna istota z zawstydzeniem pochyliła głowę.

– Przed wami, szlachetny książę, nic się nie ukryje. Tak, w mojej pierwszej ojczyźnie byłem przestępcą. Przez żądnych zemsty ludzi zostałem wypędzony na dzikie pustkowia. Było to bardzo dawno temu.

– A twoje przestępstwa?

– Wdałem się w kłótnię z pewnym człowiekiem i zabiłem go. To była powszechnie znana osobistość. Mnie zaczęto się bać. Moje nazwisko stało się głośne właśnie z tego powodu, że ludzie się mnie bali.

– A jeśli znowu wdałbyś się z kimś w sprzeczkę, to… czy gniew mógłby cię doprowadzić do tego, że też byś zabił?

Krzykacz westchnął tak ciężko, że słychać w tym było wszystkie stulecia cierpień, które przeszedł.

– Nigdy, nigdy więcej bym się nie naraził na coś podobnego! Mówię to naprawdę ze szczerego serca. Ale dlaczego o to pytacie, panie? Moja kara jest wieczna i nieodwołalna.

– Tamto działo się na powierzchni Ziemi. Teraz znajdujesz się w Królestwie Światła, gdzie nikt nie powinien cierpieć. Dokonało się przedawnienie. Ty przeważnie przebywasz na pustkowiach i nikt nie zna twojego losu.

Sol uniosła rękę.

– To nieprawda, że nikt nie wie o twoim istnieniu Elfy zapraszały cię przecież na uroczystości nocy świętojańskiej. I pani Powietrze też przylatuje tu od czasu do czasu.

– Tak jest. To właśnie duch powietrza zaprasza mnie na wszystkie święta istot natury, ale nigdy nic z tego nie wyszło. Nie mam odwagi pokazywać się publicznie.

– Marco chciał powiedzieć, że żadna ludzka istota nie wie o twojej tutaj obecności – wtrącił Dolg. – Czy w naszym kraju jest więcej krzykaczy?

– Takich jak ja to nie. Jest paru wołających w górach i zawodzących na bagnach. Ale nie, w ogóle to jestem sam.

Głębokie westchnienie.

Marco popatrzył surowo w okropną, smutną twarz Krzykacza o zgaszonych oczach.

– Pytanie, jakie chcieliśmy ci zadać, brzmi: Czego pragniesz?

– Pragnę?

– Może, udręczony życiem, najchętniej chciałbyś umrzeć i zniknąć? Albo może pragniesz prowadzić znowu ludzką egzystencję ze wszystkim, co to oznacza? Musiałbyś zaczynać od początku, a na to potrzeba i sił, i czasu.

– Mówiąc czysto hipotetycznie, to chciałbym zobaczyć trochę więcej świata poza tą wymarłą doliną.

– Starego świata zobaczyć nie możesz.

– Nie, miałem na myśli ten, wewnętrzny. Znam przecież kilkoro jego mieszkańców, jak na przykład Sol i panią Powietrze.

– Ani Sol, ani duch powietrza nie są żywymi ludzkimi istotami.

Czy on musi tak wszystko komplikować, pomyślała Sol zirytowana. I czy musi odbierać mi wszelką nadzieję? Czy on naprawdę nie rozumie, czego ja pragnę ponad wszystko na świecie? Tak trudno zrozumieć, że chciałabym być żywym człowiekiem?

– Jeśli więc mógłbyś wybierać, to wybrałbyś życie, a nie podobny do nirwany, bliski śmierci sen?

– Tak. Ale po co o tym rozmawiać? Po co budzić tęsknotę, która nigdy nie zostanie zaspokojona?

Marco, zanim odpowiedział, znowu długo się zastanawiał.

– Pomogłeś Sol, kiedy znalazła się w potrzebie. Przekazałeś nam też informację o tym, gdzie znajduje się czarownica. I odpokutowałeś już przestępstwo, które popełniłeś w afekcie. Jednym słowem, zasłużyłeś sobie, by skończyć z tą upokarzającą egzystencją. Tylko chciałbym cię ostrzec! Najpierw musimy się dowiedzieć, co o tym wszystkim sądzi nasz święty szafir. Jeśli okażesz się niegodnym zaufania człowiekiem, który znowu mógłby popełnić przestępstwo, to nie będę ci mógł pomóc.

– Nigdy już nie zrobiłbym czegoś podobnego. Ale nie szydź sobie ze mnie, ja wiem, że nie ma dla mnie ratunku. I co to jest święty szafir?

Dolg wyjął kamień i skierował go ku Krzykaczowi.

Szafir rozpłomienił się. Teraz pozostawało już tylko patrzeć i zaczekać, co się stanie.

Najpierw promienie płynęły ku przodowi. Fale światła otaczały Krzykacza, oślepiły go, całą siłą woli musiał utrzymywać się na miejscu, widać było, że jest przerażony, pragnie odwrócić się i uciec.

Po chwili płomienie nieco przygasły, spokojnie otaczały tę dziwną istotę, której teraz prawie nie było już widać.

Nagle patrzący spostrzegli, że te grube warstwy jakby bawełny czy szarego mchu okrywające Krzykacza zaczynają opadać na ziemię i tam nikną. Światło nie było już teraz takie intensywne, powoli z blasku zaczęła się wyłaniać całkiem nowa postać, wysoka i smukła.

Niebieskie światło z wolna gasło.

– Och, nie! – krzyknęła Sol zaskoczona. – Wyglądasz prawie wspaniale!

– Naprawdę mogłabyś być hojniejsza w prawieniu komplementów – rzekł Marco sucho. – Nie słuchaj jej, jesteś bardzo przystojny. I o wiele młodszy niż można się było spodziewać.

– Ja właściwie nawet nie pamiętam swojej przeszłości – powiedział młody człowiek z ostrożnym uśmiechem.

Już wcześniej się zorientowali po mowie, że pochodzi on ze Wschodu, teraz mogli się przekonać, że to japoński samuraj. Tego naprawdę nikt się nie spodziewał!

– Czy to sprawa honorowa była przyczyną twego upadku? – zapytał Dolg.

– Zgadza się. Pewien człowiek źle się wyrażał o mojej siostrze, a tego my tolerować nie możemy. Zemściłem się i drogo musiałem za to zapłacić.

– Mogliśmy się o tym przekonać.

Sol uściskała serdecznie przystojnego młodzieńca i podziękowała mu za uratowanie życia. On ze swej strony dziękował wszystkim trojgu i ku powszechnemu zaskoczeniu, złożył głęboki ukłon przed szafirem.

Ten gest bardzo się spodobał Dolgowi.

Загрузка...