22

Wymarłe bagna. Jedno z najbardziej samotnych terytoriów w Królestwie Światła. Kompletnie niezamieszkane. Nie osiedliły się tu nawet elfy ani inne siły natury. Tylko Krzykacz.

Sol znalazła się w tym miejscu w ciągu kilku sekund. Czuła, jak wciąga ją ta atmosfera samotności i opuszczenia, i zadrżała od stóp do głów. Była teraz niewidzialna, chciała podejść bliżej, zanim da się rozpoznać.

Ponieważ Krzykacz jej nie zauważył, nie krzyczał Ona jednak wiedziała, gdzie się znajduje ów samotny mieszkaniec bagien. W górskiej grocie na skraju pustkowia

Przeniosła się w tamtą stronę.

Nagle go zobaczyła. Stał w dole pod nią na niewielkim skalnym występie, tuż przy górskiej ścianie, ze wzrokiem uniesionym w górę, jakby wpatrzony w pustkę.

Uff! Sol skuliła się jak w obronie. Krzykacz był wielki i szary, przypominał ogromny, omszony pień. Wszystko w nim było szare. Kosmyki włosów, zwisające na ramiona, ubranie z jakiegoś nieokreślonego, przypominającego samodziałowe płótno materiału, a także twarz, którą widziała z profilu i trochę od tyłu.

Sprawiał wrażenie przygnębionego, wiecznie zmęczonego i bardzo, bardzo samotnego.

Krzykacz odrobinę odwrócił głowę. Miał długi nos, wielki i ciężki, podobnie zresztą podbródek. Krzaczaste brwi, ramiona pochylone, stopy ogromne i nieruchome, jakby przyrósł do miejsca, w którym stał. Otaczała go osobliwa aura pogaństwa i upadku, wspomnień minionych wilczych zim w świecie, który już nie istnieje, dawnej władzy i grozy. Krzykacz absolutnie się nie nadawał do idyllicznego Królestwa Światła. Ale chciał się tu znaleźć, kiedy ludzie przestali w niego wierzyć. Czy kiedykolwiek tego żałował, nikt nie wie.

Sol o mało się nie udławiła własnym oddechem, kiedy nieoczekiwanie krzyknął przeciągle w stronę pustkowi. To był okropny głos, dwa razy taki straszny z bliska. Przypominał wiosenne nawoływania lisa lub sowy z wibrującym, upiornym pogłosem. Z tą może różnica, że jego wołanie było dużo głębsze. I smutniejsze.

Odzyskawszy równowagę, wyłoniła się z pustki. Zeszła do niego na dół, ale zachowała pełną szacunku odległość.

– Bądź pozdrowiony, Krzykaczu z dzikich pustkowi' Jestem Sol z Ludzi Lodu, zostałam wysłana, by pokonać złą Griseldę. Dziękujemy ci za pomoc. To pierwsza od bardzo dawna, jaką otrzymaliśmy!

Krzykacz odwrócił ku niej twarz, powoli, jakby z wysiłkiem, a jej zakręciło się w głowie, bo taka biła od niego groza. Spojrzenie miał zmęczone, owszem, ale przede wszystkim bezlitosne.

– Nie boisz się mnie? – zapytał głucho.

– Owszem, nie przeczę. Sądzę jednak, że mamy wspólnego wroga. Wzywałeś kogoś? Czy ktoś tam jest na pustkowiach?

– Tak, ona. Właśnie zauważyłem jej obecność. Ale twojej nie zauważyłem – mówił jakimś kompletnie nieznanym językiem.

– Bo dopiero co przyszłam – skłamała Sol. Uśmiechnęła się do niego szelmowsko. – Złapiemy ją? Ty i ja?

Czy to uśmiech pojawił się na jego wargach, czy wyraz irytacji? Trudno rozstrzygnąć. Sol mówiła dalej:

– W jaki sposób zdobywasz swoje… – chciała powiedzieć „ofiary”. – W jaki sposób je do siebie przyciągasz?

– Nie, nie, ja nikogo nie wołam. Dźwięk mojego głosu wszystkich by wystraszył.

No, rzeczywiście, nietrudno sobie wyobrazić!

– W takim razie starasz się usunąć je z niebezpiecznego terenu? Czy tak?

– Niczego takiego nie robię. Ja… A co cię to właściwie obchodzi?

– Należę do twoich przyjaciół. Jestem nieszczęśliwa istotą, która musiała umrzeć za wcześnie.

Straszny stwór nieoczekiwanie kiwnął głową. Wolno i jakby w zastanowieniu.

– W takim razie rozumiem. Jesteśmy sobie podobni.

– Tobie też się coś takiego przytrafiło?

– Tak. Krzykacz jest powracającym upiorem. Dawno, dawno temu, w tamtym świecie, zabłądziłem na dzikich bagnach. Nigdy nie odnalazłem drogi powrotnej. Potem zostałem skazany, by przez całą wieczność powtarzać swój rozpaczliwy krzyk o pomoc i ratunek.

– Ale tutaj nie musisz tego robić! To przecież Królestwo Światła! Tutaj pomogą ci uwolnić się od przekleństwa.

– Tak myślisz? – zapytał głucho. – Ja nie znam nikogo, nikt nie zna mnie. Jestem skazany na samotność.

– Ależ pani Powietrze przelatuje obok ciebie od czasu do czasu. I byłeś u elfów podczas nocy świętojańskiej.

– Tylko na skraju polany. Nigdy bym się nie odważył pokazać wszystkim. Ciii! Ona tu jeszcze jest!

Nasłuchiwali.

– Zauważyłaś jakiś ruch wśród sosen po tamtej stronie równiny?

– Gdzie? Tam, a tak, widzę – szeptała Sol, choć przecież z tej odległości nikt nie mógł ich usłyszeć. – Zawołaj jeszcze raz!

Tym razem była przygotowana. Mimo to skuliła się na dźwięk tego złowieszczego krzyku przepełnionego samotnością i śmiertelnym strachem. Tak chyba musiał krzyczeć w czasach, kiedy żył, a nikt go nie słyszał. Teraz głos upiora brzmiał przejmująco, jękliwie.

Z tamtej strony bagien dotarł do nich w odpowiedzi przenikliwy, histeryczny wrzask:

– Wbij sobie korek do gardła, ty przeklęte ptaszysko, czy kim tam jesteś! Daj żyć w spokoju, do jasnej cholery!

– To ona! – zawołała Sol triumfalnie. – Idę tam. Czy mam tu wrócić?

Odpowiedź nadeszła po dłuższym zastanowieniu:

– Tak myślę.

– No to wrócę. Miło było cię spotkać!

Co ja wygaduję? uśmiechnęła się pod nosem. Ale zasłużył sobie na odrobinę uznania.

Sol nie miała pojęcia, ile ciepła wniosła do jałowej egzystencji Krzykacza. Zresztą nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Teraz najważniejsza była Griselda!

Ciekawe, co też ona robi tu na tych pustkowiach? Sol jednak miała pewne podejrzenia.


I podejrzenia te okazały się słuszne. Od wielu dni i nocy Griselda próbowała dojść do siebie po brzemiennym w skutki potraktowaniu ją przez Theresę święconą wodą. Teraz licząca sobie tysiące lat wiedźma doprowadziła się jako tako do ładu. I płonęła taką żądzą zemsty, że o mało nie pękła. Leżała pod wyrwanymi korzeniami drzewa i obmyślała kolejny atak, kiedy ta potwora na skalnej półce zaczęła swoje zawodzenie. Nie była w stanie znosić jego wrzasków teraz, kiedy szykowała się do wielkiego rajdu przeciwko tym wszystkim wstrętnym mieszkańcom tego przeklętego Królestwa Światła.

Griselda nie była już w stanie oddzielać ziarna od plewy. Teraz wszyscy dostaną za nieprzyjemności, które ją spotkały, nie, nie porażka, co to, to nie! Taka po prostu drobna wpadka!

Krzykacz, który chciał pomóc Sol, wydał z siebie rozdzierająco żałosne wołanie. Bezgraniczna samotność i rozpacz musiały przenikać słuchacza do szpiku kości. Krzyk niósł się daleko, powoli, rozedrgany, rozpływał się w powietrzu.

Griselda wpadła we wściekłość. Wyskoczyła ze swojej kryjówki.

– No, wynoś się stąd, ty przeklęty kogucie! – zawyła. – Jak długo masz zamiar stać tutaj i piać mi nad głową?

Jakiś przymilny głos odezwał się tuż obok:

– Griseldo, mój śliczny strachu na wróble, czyżbyśmy byli zdenerwowani? A czy jesteśmy gotowi do walki?

Wiedźma podskoczyła jak oparzona.

– Kto? Co?

– Ja ciebie widzę, ale ty mnie nie. Daje mi to nad tobą ogromną przewagę – drażniła ją Sol.

Rozbiegane oczy Griseldy świadczyły, jak bardzo jest zdenerwowana. Wciąż jeszcze nie przyszło jej do głowy, że Sol może być duchem. Że jest czarownicą, domyślała się dawniej, jeszcze na łące parę tygodni temu, ale żeby mogła stawać się niewidzialna? To zbyt trudna sztuka nawet dla wybranek samego diabła.

– Gdzie się chowasz? Wyjdź z tych krzaków! – syknęła. – Znam twój głos, wiem, kim jesteś. To ty, przeklęta diablico, naigrawałaś się ze mnie na łące.

– Zgadza się! Z tą tylko różnicą, że teraz naprawdę wiem, gdzie się znajduje twoja nędzna dusza.

– O, nie! Drugi raz mnie nie nabierzesz! Zanim zdążysz się zastanowić, gdzie mogłam ją ukryć, ja zetrę z powierzchni ziemi tę cholerną hołotę, ludzi z twojego gównianego kraju!

– Nie zdążysz! Bo ja mam przy sobie święconą wodę księżnej.

Griselda instynktownie uskoczyła w bok. Gorączkowo rozglądała się za swoją przeciwniczką. Sol jednak widziała ją dobrze. Griselda miała zapadnięte oczy, twarz podrapaną, włosy pozbawione blasku. Kompletna ruina.

– Chcesz parę kropelek, to mogę cię poświęcić – szydziła Sol. – Bardzo chętnie bym zobaczyła, jak ci się głowa kręci na karku. Chcę się tak uśmiać jak Tell, Berengaria i księżna.

– Skąd możesz wiedzieć, jak oni się śmiali? Żadne z nich nie żyje!

– Nic podobnego! Majaczysz, droga Griseldo! Czyżbyś się robiła niezdarna w jesieni swego życia?

– Kim ty, do diabła, jesteś?

– Kimś, kto jest lepszy od ciebie.

– Nie ma lepszych od Griseldy. Mam silnych opiekunów.

– Widocznie cię opuścili. Chodź no, moja droga, chcesz dostać z powrotem duszę, czy mam ją unicestwić?

– Nie masz mojej duszy, niczego nie masz, zamknij się, wyjcu!

Te ostatnie słowa skierowane były do Krzykacza, który, chcąc pomóc Sol, starał się denerwować Griseldę.

– Mam ci opowiedzieć, jak twoja duszyczka wygląda?

Griselda tylko jęknęła. Próbowała dojrzeć swoją bezczelną przeciwniczkę.

– Otóż twoja duszyczka znajduje się w woreczku…

– Skąd ty to wiesz?

– Byłam tam.

– Nieprawda, nie byłaś!

Wiedźma, bardzo wyczerpana, chwiała się na nogach. Sol starała się wykorzystać jej chwilową słabość.

– Ukryłaś woreczek w takim miejscu, żeby ktoś mógł go znaleźć. Nie za prędko, ale nie może też minąć zbyt wiele czasu, aż ktoś go znajdzie i otworzy.

Sol posługiwała się wiedzą, którą zdobyli poprzednim razem. Griselda jednak nie była w stanie trzeźwo myśleć, zaczynała popadać w panikę. Święcona woda… skórzany woreczek… Ratunku!

Ale jej pomocnicy, te dwa nieduże diablęta, znajdowały się w świecie zewnętrznym. Cóż, dobra wiedźma sama powinna sobie radzić, powtarzała Griselda. A przecież takiej dobrej jak ona drugiej wiedźmy nie ma.

– Jesteś tchórzem! – wrzasnęła. – Grasz znaczonymi kartami, nie masz odwagi pokazać swojej okropnej gęby! Wyjdź z tych krzaków, czy gdzie się tam ukrywasz, wyjdź i dotrzymaj mi placu!

Tego było Sol za wiele. Nie będzie słuchać obelg takiej starej jędzy! No i zrobiła fałszywy krok. Brzemienny w skutki. Nie zniosła tego, by ktoś nazywał ją tchórzem, osobą pozbawioną honoru, a na dodatek brzydką, zebrała więc całą odwagę i ukazała się. Wyglądało to tak, jakby wyszła z ukrycia za skałą.

Nie powinna była tego robić. Nie najlepiej znała przecież pochodzenie Griseldy ani jej możliwości. Jak dotychczas stara wiedźma pokazywała raczej zręczność niż inteligencję.

Niestety, Sol dała się ponieść emocjom. Griselda splunęła na nią, ogromna ilość śliny trafiła w oczy czarownicy z Ludzi Lodu i oślepiła ją. Sol słyszała syczące zaklęcia, stała jak wrośnięta w ziemię. Nie była w stanie ruszyć się z miejsca ani podnieść ręki, a przekleństwa Griseldy sypały się na nią jak grad.

Straszna sytuacja!

Kolejne zaklęcia i formułki i Sol upadła na ziemię.

Ona odbierze mi siłę, przemknęło jej przez myśl. Myśli, że mnie zabije, ale tego zrobić nie może. Może jednak odebrać mi czarodziejską siłę, sama o tym nie wiedząc. Nie wolno mi do tego dopuścić!

Że też ona potrafi aż tyle, myślała Sol, podczas gdy oczy płonęły jej, zdawało się, żywym ogniem, a ciało stawało się coraz słabsze. Zdecydowanie jej nie doceniałam. Nie powinnam była wierzyć, że to tylko głupia, zła jędza. Ona jest czymś dużo więcej. Nie przyszłoby mi do głowy, że jestem narażona na jej ciosy, ale ona posiada magiczną siłę, która wysysa ze mnie całą moc. Czy może wyrządzić mi też inne szkody? Chyba nie.

Sol spostrzegła, że Griselda stoi nad nią i zastanawia się, czy nie przeszukać jej kieszeni, w których może być woreczek z „duszą”. Była tak strasznie podniecona, że nie zwróciła uwagi na to, iż mamrocze pod nosem to, co myśli. Może jej się wydawało, że już zabiła Sol?

– Nie, w kieszeniach za mało miejsca na woreczek – usłyszała Sol. – Ale ta przeklęta święcona woda… Może ją mieć.

Zadrżała i pobiegła przed siebie.

A więc wiemy przynajmniej tyle, pomyślała Sol. Woreczek jest za duży, żeby się zmieścić w mojej kieszeni. Pożyteczna informacja.

Na niewiele mi się jednak zda, jeśli będę tu tak leżeć niczym warzywo. Och, moje oczy, ta piekąca żółć oślepiła mnie kompletnie. A poza tym Griselda uciekła.

Bardzo ostrożnie Sol sprawdziła, czy rozporządza jeszcze głosem. Owszem, miała głos. No to palnęłaś głupstwo, Griseldo! Widzisz, ja jestem nieśmiertelna, nie wzięłaś tego pod uwagę.

Nie była w stanie unieść głowy. Mogła jednak zwrócić twarz ku ziemi. Zebrała wszystkie siły, jakie w niej jeszcze zostały, i wrzasnęła:

– Krzykaczu, słyszysz mnie? To ja, Sol, potrzebuję twojej pomocy! Ta cholerna jędza mnie sparaliżowała Pospiesz się…

Tu głos jej się skończył. Sol zaniosła się cichym kaszlem.

Co ona mi zrobiła? Skąd ona wzięła swoje czarodziejskie umiejętności? Bo na pewno nie z tego świata! Muszą pochodzić z otchłani, o której istnieniu nie mamy nawet pojęcia. Duch, jak ja, nie może zostać skaleczony ani odczuwać bólu… Och, jaki nieznośny ból!

Sol traciła kontrolę nad sobą. Och, niech mi ktoś pomoże, myślała. Ktokolwiek.

Загрузка...