7

– To przecież głupstwa – mówiła Sol, siedząc w salonie Theresy. – Lenore nic dla Erlinga nie znaczy. On należy do ciebie, księżno!

Już dawno temu nikt nie nazywał Theresy księżną. Wydało jej się to… nieoczekiwane.

– Ale jest zafascynowany – powiedziała bezbarwnym głosem.

– Oczywiście, że jest. Jest też zafascynowany dziełami Michała Anioła. A także wspaniałością kwiatów tutaj, w Królestwie Światła. Lenore to rzeczywiście piękność, temu nikt nie może zaprzeczyć, a piękno zawsze ma wielką siłę przyciągania. Ale brak jej wdzięku. Spójrz na Rama! On wybiera Indrę, stawiając ją przed Lenore, którą mógłby mieć, gdyby tylko palcem kiwnął. Spójrz na tego okropnego Hannagara, który wolał niejaką Elję! Nie masz się czego obawiać, Thereso.

– Dziękuję ci, Sol! Myślę jednak, że on jest oślepiony, nie widzi jej błędów.

– No to ja mu je pokażę, możesz na mnie polegać!

– Nie, nie wolno ci nic mu powiedzieć!

– I wcale nie potrzebuję. Już ja się tym zajmę, Thereso, w bardzo dyskretny, ale skuteczny sposób. Erling nawet mnie nie zobaczy. Zobaczy jednak Lenore taką, jaka naprawdę jest.

Theresa ustąpiła z bladym uśmiechem. Nie powinna była nic mówić. Ale jak słodko jest ulżyć biednemu sercu! A Sol ma w sobie tyle wyrozumiałości. Na Sol można polegać, ona nie roznosi plotek.

– Słyszę, że wybierasz się do zewnętrznego świata – rzekła główna wiedźma Ludzi Lodu. – Podobno i Ram, i Talornin dali swoje przyzwolenie.

– Tak, to bardzo uprzejme z ich strony. Heinrich Reuss jedzie ze mną. I Berengaria. Dolgowi jednak nie pozwolili, potrzebują go tutaj, w Królestwie Światła. On się zresztą tym nie przejął, wcale nie tęskni do tamtych stron. Moim przewodnikiem będzie Armas, Obcy i Strażnik jednocześnie. Niestety, jest jeszcze za młody i sam nie dałby sobie rady. Wobec tego zabieramy Tella. Pamiętasz Tella? Strażnik z rodu Lemurów, który był z wami w Ciemności.

– Oczywiście, że pamiętam. Miał słabość dla Lenore.

– Uff, znowu – wyrwało się Theresie.

– Nie bój się! Uwolnił się od niej całkiem jeszcze na pokładzie Juggernauta. A na dodatek Lenore tak okropnie się zblamowała w czasie kwarantanny. Teraz Tell jej nie cierpi.

Theresa nie mogła opanować szerokiego uśmiechu.

– Słyszę, że wybieracie się dziś wieczorem do Dolga, by oczyścić kamienie – rzekła Sol. – To wspaniale, z pewnością wam się uda.

– No nie wiem – powiedziała Theresa sceptycznie. – Sassa i Dolg, a także Uriel, na pewno sobie poradzą. Ale nie jestem pewna, co z moją siłą. Ostatnio jestem tak bezbożnie zazdrosna.

– Och, to przecież takie ludzkie! Zazdrość jest uczuciem, które dobry Bóg dał nam, ludziom, razem z innymi uczuciami. Ważne jest to, co człowiek z tym zrobi. Moim zdaniem można się nawet zakochać w kimś innym niż własny małżonek. Człowiek nic na to nie poradzi. Ale od zakochania do zdrady długa droga. Jeśli jesteś zazdrosna, to jesteś. Przez to samo jeszcze nie naruszasz zasad swojej wiary. Dopiero gdybyś z powodu tego uczucia postępowała wbrew tym zasadom, będzie niedobrze. Och, nie, zaczynam cię pouczać, ja, ostatnia osoba, która miałaby do tego prawo. Ty, która jesteś przykładem dla wszystkich, i ja, z najdłuższą chyba listą grzechów!

– Nie lubię słowa „grzech” – uśmiechnęła się Theresa. – Jest takie… wrogie człowiekowi, a poza tym głupie. Porozmawiajmy o czymś innym! Słyszałam, że Ram powierzył ci odpowiedzialne zadanie? To bardzo rozsądne z jego strony!

– Zadanie będzie aktualne jedynie pod warunkiem, że Griselda zdoła powrócić. Wtedy spocznie na mnie niezwykle przyjemny i przynoszący zadowolenie obowiązek, by spróbować zwalczyć tę bestię. Będzie to wyjątkowa radość!

– Ona była silna – ostrzegła Theresa. – Jest niepospolicie zdolna jako wiedźma i równie niebezpieczna.

– Wiem o tym. I właśnie to sprawia, że zadanie, jakie mi przydzielono, przepełnia mnie taką dumą. Wiesz, prosiłam Marca, bym mogła znowu stać się prawdziwym, żywym człowiekiem, ale kiedy Ram zlecił mi tę sprawę, zwróciłam się do Marca z prośbą, żeby poczekał. Jako zwyczajny, śmiertelny człowiek nie zdołałabym pokonać Griseldy, chociaż sama również znam różne sztuczki. Jako duch jednak mogę ściągnąć na nią prawdziwe problemy. Żyję teraz tylko nadzieją, że ona wkrótce wróci.

– A ja tego nie pragnę, ufam, że chłopcy znajdą woreczek. Czy jeszcze im się to nie udało?

– Nie. Chociaż nie przestają szukać. Ale Królestwo Światła jest rozległe.

Wstały obie. Theresa musiała się zbierać do domu Dolga.

– A dlaczego ty nie miałabyś ze mną pójść? – powiedziała nieoczekiwanie.

Sol wybuchnęła głośnym śmiechem.

– Ja? Czy sądzisz, że mam w sobie odpowiednio dużo czystości, by pomóc w przywracaniu blasku kamieniom?

– A dlaczego nie? – zapytała Theresa spokojnie. – A jak to było w Nowej Atlantydzie? Czy Dolg sam nie powiedział, że byłaś bardziej godna dotykać świętych kamieni niż cała gromada tamtych na biało ubranych mężczyzn? Czy kamienie kiedykolwiek dały znać, że nie życzą sobie twojej obecności?

– Nie – rzekła Sol po namyśle. – Ale to nie wystarczy. Pomyśl, ile razy przecinałam czyjeś życie?

– Ale też uratowałaś wielu. Nie pociąga się do odpowiedzialności żołnierza za to, co robił w czasie wojny. Nigdy nie zamordowałaś wartościowej osoby. Jedynie szumowiny.

– Nie, to niemożliwe, Thereso. Moje myśli też nie są specjalnie piękne.

– Człowiek ma prawo do brzydkich myśli, byle tylko nie wprowadzał ich w czyn. Teraz, jak widzisz, posługuję się twoimi własnymi słowami, dopiero tak powiedziałaś do mnie. Zaraz zadzwonię do Dolga i zapytam, co on na to. Czy zniesiesz odmowę?

– Niczego innego nie oczekuję.

Ale Dolg nie protestował. Powiedział, że dusza Sol jest równie czysta jak dusze innych ludzi, bo ma ona w sobie wiele dobroci, która z pewnością przeważa wszystkie jej drastyczne postępki.

– Weź ją ze sobą, to zobaczymy, jak kamienie zareagują, ja wyczuwam przecież w nich najmniejszą nawet zmianę – zakończył.

Bardzo, ale to bardzo sceptyczna Sol weszła do pięknego domu Dolga. Wie mogła zrozumieć, co miałaby tutaj do roboty, jednak z trudem ukrywała, jak ogromnie jest wzruszona, kiedy wszyscy ją witali, a zwłaszcza kiedy ze strony obu zmętniałych teraz kamieni nie pojawił się żaden protest. Mimo wszystko starała się trzymać na uboczu.


Mała Sassa ze swoim zredukowanym niemal do zera poczuciem pewności siebie trwała z rękami złożonymi na kolanach i obserwowała, jak zachowują się inni.

Dolg jako pierwszy rozmawiał z kamieniami. Dziewczynce wydawało się to trochę dziwne, żeby przemawiać do kamieni, ale wszystko wyglądało tak naturalnie, że uważnie słuchała. Dolg mówił o swoim smutku i rozpaczy z tego powodu, że klejnoty zostały zanieczyszczone przez złe siły, prosił je o wybaczenie, że użyto ich do tak niebezpiecznego przedsięwzięcia, jak ekspedycja do Ciemności. Mówił im o swojej miłości do nich i o staraniach, by je oczyścić, prosił kamienie, zwłaszcza farangil, by z jak najlepszą wolą przyjęły też wysiłki innych. Potem przedstawił kamieniom wszystkich obecnych. Właściwie Theresę znały bardzo dobrze, pomagała już kiedyś szafirowi dawno temu, w innym świecie i w innej epoce. Uriel został przedstawiony jako bardzo świątobliwy człowiek, który przez długi czas przebywał pośród aniołów, ale który wrócił na ziemię z powodu miłości do kobiety.

„A to jest Sassa – powiedział w końcu Dolg. – Sassa, czyli Alice Gard z Ludzi Lodu, która jako dziecko na ziemi wiele wycierpiała, utraciła ojca, a potem poczucie bezpieczeństwa u matki, zdołała je jednak odzyskać u rodziców swego ojca, Ellen i Nataniela Gardów z Ludzi Lodu. Marco, którego znacie i szanujecie, usunął z jej buzi brzydkie blizny po oparzeniu. Sassa jednak wciąż jest nieśmiała, zwłaszcza wobec obcych, i najchętniej spędza czas ze swoim kotem. Jest ufna niczym dziecko, wszystkim dobrze życzy, nie lubi tylko rozmawiać z tymi, których nie zna. Ale w towarzystwie swoich dziadków i przyjaciółek bywa wesoła i bawi się dobrze. Spójrzcie życzliwie na jej dobrą wolę, jest to dziecko o czystym sercu, które nigdy nikomu nie sprawiło bólu”.

Sassa była przestraszona, ale też i dumna, kiedy poproszono ją o udział w ceremonii. Teraz bała się strasznie, czy podoła zadaniu, i dygotała z napięcia.

Kiedy Dolg skończył przemawiać do kamieni, podał je Theresie i Urielowi. Sassa musiała na razie siedzieć spokojnie i czekać.

Księżna Theresa odmówiła jakieś modlitwy po łacinie, ponieważ była katoliczką. Potem również ona zwracała się wprost do kamieni, jakby to były żywe istoty, Sassa ledwo mogła w to uwierzyć, wiedziała przecież, że Theresa jest bardzo religijna. Dziewczynka nie mówiła jednak nic, siedziała i obserwowała innych.

Theresa wyjęła pięknie zdobiony srebrny flakonik, wyjaśniła zebranym, że to święcona woda, którą dostała od katolickiego księdza podczas ostatniej komunii w starym świecie. Przystępowała wtedy do spowiedzi i zwierzyła się księdzu, że wyrusza w długą, niebezpieczną podróż do nieznanego kraju, w którym prawdopodobnie nie ma katolickich kościołów. I teraz właśnie uznała, że może przeznaczyć odrobinę drogocennej wody, którą przez cały czas przechowywała. Spryskała kilkoma kroplami najpierw szafir, a potem farangil.

Sassa wpatrywała się w kamienie tak, że oczy zaszły jej łzami, nie widziała więc dokładnie, ale miała wrażenie, ze pod wpływem wody nieco pojaśniały. To niemożliwe, to chyba przywidzenie.

Teraz przyszła kolej na Uriela. Kiedy z przymkniętymi oczyma szeptał modlitwę, wszyscy widzieli, że oba kamienie wyraźnie nabrały blasku. Ani on, ani Theresa nie dotykali klejnotów, spoczywały one na aksamitnej poduszce i tylko z nią można je było wziąć na ręce.

Kiedy dawny anioł skończył, zwrócił się do Sassy ze swoim najsympatyczniejszym uśmiechem i poprosił ją, by wyciągnęła ramiona, to złoży na nich poduszkę z kamieniami.

Sassa, półżywa z wrażenia, wyciągnęła drżące ręce i przyjęła poduszkę, a Uriel pomógł jej zachować równowagę. Co mam powiedzieć? myślała gorączkowo. Nie znam takich pięknych modlitw jak Uriel i Theresa. Ale Dolg nie odmawiał modlitwy, on po prostu do nich przemawiał. Chyba i ja powinnam tak zrobić.

Zaczęła mówić cieniutkim głosikiem: – Drogi szafirze, kochany farangilu, tak strasznie was proszę, bądźcie dobre i stańcie się znowu czyste, bo my was bardzo kochamy i jesteśmy przygnębieni z powodu tych okropnych plam. To nasza wina, prosimy o wybaczenie i przyrzekamy, że nigdy więcej tego nie zrobimy – zakończyła, jąkając się.

Uff, jak to głupio i dziecinnie brzmiało! Kamienie nie mogą na to rea…

Oczy dziewczynki rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy zobaczyła, że obie kule lśnią teraz prawie pełnym blaskiem. Ale tylko prawie. Są czyste, brak im natomiast charakterystycznego promiennego światła, gry mieniących się kolorów.

Dolg wziął od niej kamienie. Jako jedyny na świecie mógł bez ryzyka brać farangil w ręce bez żadnej osłony. Stał teraz, trzymając klejnoty w dłoniach. Wciąż skrępowana Sassa siedziała z poduszką na chudych rękach, Dolg powiedział parę słów do Uriela, który przejął od niej poduszkę i przeniósł do osoby siedzącej z tyłu za wszystkimi. Szczerze mówiąc, Sassa z przejęcia zapomniała, że czarownica z Ludzi Lodu również znajduje się w pokoju.

Sol machała rękami, jakby chciała ostrzec, że ona się do tego nie nadaje.

– Nie, nie pozwólcie, bym wszystko zniszczyła – wyszeptała i Sassa też się trochę tego bała, Sol jest przecież wiedźmą i w swoim czasie robiła wiele niedozwolonych rzeczy.

Dolg jednak nalegał. Poduszka została ułożona na wyciągniętych rękach Sol, a na poduszce kamienie. Sassa widziała, że tamta równie gorączkowo jak ona szuka słów, które mogłaby wypowiedzieć.

W końcu zaczęła:

– Ze względu na tych wszystkich z rodu Ludzi Lodu, którzy tyle wycierpieli przez wieki, ze względu na wszystkich innych ludzi, którzy byli wydani na łaskę złych sił, skazani na smutek i bezskuteczne poszukiwania domu… ze względu na nich wszystkich, proszę was, byście nadal były jasnym punktem w naszym mrocznym świecie. Okażcie miłosierdzie i wznieście się ponad to, że jestem taka niegodna! Tak bardzo pragnę zobaczyć was znowu w waszym mistycznym blasku!

Sassa widziała, że Sol wstrzymuje oddech.

Z kamieniami nic się właściwie nie działo. Przynajmniej jednak nie zmieniły się na gorsze, chociaż…

Z gardła Sol wyrwał się szloch radości i zaskoczenia. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, a z oczu płynęły łzy.

– One mnie akceptują – wyszeptała prawie bez tchu. Śmiała się i płakała na przemian. – Zdaje mi się, że barwy się troszkę rozjaśniły!

– Oczywiście, masz rację – powiedział Dolg równie jak wszyscy inni wzruszony szczęściem Sol.

Syn Czarnoksiężnika ujął oba kamienie w ręce i trzymał je wysoko ponad głową, znowu coś szepcząc. Zgromadzeni patrzyli zafascynowani, jak powoli czerwone i niebieskie płomienie zaczynają oświetlać pokój, to było niczym triumf, największa radość, uniesienie, któremu się poddali.

Święte kamienie zostały oczyszczone. Smutek Dolga się skończył. Niestety, serce Theresy wciąż przepełniał żal, wciąż czuła ból w piersi.

Загрузка...