Kiedy gondola zniżała się do lądowania w mieście nieprzystosowanych, bardzo zdenerwowana Griselda przeciskała się w tłumie, by jako pierwsza wyskoczyć na ziemię.
Pobiegła przed siebie, oglądając się ukradkiem na boki, ale Sol posuwała się za nią.
Jestem tutaj, myślała Sol. Tylko spokojnie, już jej nie wypuszczę.
Przesłała w myślach wiadomość:
– Dolg, mam nadzieję, że będziesz ze mną, bo sprawa może nam się wymknąć z rąk. Nigdy jeszcze nie widziałam kogoś tak śmiertelnie wystraszonego. Nie wiemy przecież, co ona zrobi z woreczkiem, kiedy go odzyska. Może najpierw należałoby ją unicestwić?
– Zastanawialiśmy się nad tym – odparł Dolg. – Wszystko zależy od okoliczności. Byłoby, oczywiście, najlepiej, gdybyś ty znalazła woreczek przed nią, wtedy moglibyśmy go zniszczyć i byłoby po sprawie.
– Tak jest, rozumiem, chociaż nie będzie to łatwe. Teraz ona wchodzi w… Poczekaj, niech no zobaczę, jak się ta ulica nazywa. Ulica Spokojna. Uff, ale sobie wybrała!
– To tam mieszkał Heinrich Reuss von Gera. Pod numerem dwudziestym szóstym. Ale nie mogła chyba być taka głupia, żeby tam chować woreczek?
– Zobaczymy. Poza tym ukrycie go wśród ozdób choinkowych nie było przecież takim złym pomysłem. Zwłaszcza na strychu albo w piwnicy, gdzie mało kto zagląda. Jesteś gdzieś w pobliżu?
– Depczę ci po piętach.
– Dobrze! Tylko za nic na świecie się nie pokazuj! Ona cię rozpozna.
– Wiem, ale jestem mistrzem w ukrywaniu się. A ty mnie widzisz?
Sol rozejrzała się dokoła.
– Nie.
– No więc. Potrafię się kryć prawie tak samo jak ty!
Oboje roześmiali się cicho.
Sytuacja była jednak nader poważna.
Griselda gnała naprzód, jakby ją ścigał głodny wilk. Sol powtarzała w myślach dwie amerykańskie piosenki, których nauczyła ją Indra. Nuciła na zmianę: „Oh, sinner man, where're you gonna hide” oraz „Bad boy, bad boy, what ya gonna do, when they come for you”. Zamieniała tylko „bad boy” na „bad girl”. Wszystko pod adresem Griseldy, posunęła się nawet do tego, żeby wepchnąć obie śpiewki do podświadomości wiedźmy, która język amerykański znała z dawnych czasów. Sol widziała, że tamta potrząsa zirytowana głową, jakby jej komar wpadł do ucha. Wyglądało na to, że coraz bardziej traci panowanie nad sobą.
Świetnie, ucieszyła się Sol. Tylko się zdenerwuj, ty megiero, to będziemy mieć mniej roboty!
Wezwała Rama.
– Trzymaj swoich ludzi z daleka, w każdym razie niech się nie pokazują! A właśnie widzę Strażników.
– Moich tam nie ma. To muszą być jakieś zwyczajne patrole z miasta nieprzystosowanych.
– Nie wolno jej odstraszyć od miejsca, w którym przechowuje swoją drogocenną duszę.
– Zaraz ich stamtąd odwołam.
Ulica sprawiała wrażenie spokojnej. Tu i tam widziało się grupki szkolnej młodzieży wolno posuwającej się naprzód, jak to zwykle czynią uczniowie, którzy właśnie wyszli ze szkoły. Kilka obładowanych zakupami gospodyń rozmawiało na rogu. Ludzie w tym mieście zachowują się dokładnie tak jak mieszkańcy zewnętrznego świata, pomyślała Sol. Ja jednak absolutnie wolę tempo i styl życia pozostałych części Królestwa Światła.
Zbliżała się do posesji numer 26. Nigdzie w okolicy żadnych dzieci, ani w ogóle nikogo. Bardzo dobrze.
– Jestem na miejscu – przekazała swoim współpracownikom. – Myślę, że możemy… A niech to diabli!
Dwaj patrolujący ulicę Strażnicy, którzy nie wiedzieli, jak Griselda wygląda, posłuchali rozkazu Rama i się wycofali, ale teraz znaleźli się tuż za wiedźmą.
Griselda w śmiertelnej obawie o losy swojego woreczka działała w panice. Syknęła coś w stronę dwóch mężczyzn, jednocześnie wyjęła z kieszeni jakiś proszek i sypnęła im w twarze. Natychmiast padli jak martwi akurat przy wejściu do domu pod numerem 26. Sol nie miała czasu się nimi zajmować, poinformowała tylko Rama, co się stało, i…
Och, nie!
Leżący mężczyźni tarasowali wejście. Griseldy taki drobiazg nie był w stanie zatrzymać, przeszła przez ciała i otworzyła sobie drzwi.
Sol była wściekła. Na szczęście brama okazała się dość głęboka, nikt z zewnątrz nie mógł zobaczyć, co się tam dzieje. Wyłoniła się więc z nicości, pochyliła i złapała Griseldę za kostki dokładnie w momencie, gdy wiedźma chwytała za klamkę i już miała wejść. Drzwi odsunęły się do środka i Griselda runęła jak długa, uderzając nosem o twardą podłogę. Sol zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
Patrzyła teraz i podziwiała swój wyczyn. Musiałam jej chyba złamać kość nosową, myślała z zadowoleniem. Griselda przez chwilę była ogłuszona bólem, z nosa buchała jej krew, a potem zaczęła kląć, aż się świeciło, zastanawiając się, kto ją tak urządził. Podejrzliwie spoglądała na Strażników, oni jednak byli niewinni, leżeli po prostu bez ruchu.
Uznała więc, że to jakiś przechodzień okazał się taki chamski. Zatykając nos ręką, powlokła się po schodach na górę.
Sol za nią. Tutaj nie mogła już zgubić ofiary. Przekazała Ramowi informację o tym, co zrobiła, i prosiła go też, by zechciał się zająć Strażnikami. Ram odpowiedział, że jest już przy nich Dolg z szafirem.
Sol raportowała:
– Griselda otwiera drzwi do mieszkania. Musiało należeć do Reussa! Teraz wchodzi do środka. Ja też. Niestety, jestem za blisko niej, bym mogła rozmawiać przez telefon. Wkrótce się odezwę.
Na linii, którą byli połączeni trzej mężczyźni, zaległa cisza. Po jakimś czasie rozległ się znowu głos Sol:
– Dolg, odejdź od bramy. Ona schodzi na dół. Zabrała stąd tylko klucz, wybiera się w jakieś inne miejsce. Nie zaczepiaj jej, jeszcze nie ma swego drogocennego skarbu. Pójdę za nią.
Potem słyszeli komunikaty Sol, że Griselda niemal biegiem opuszcza miasto. I do tego złośliwe komentarze:
– No, teraz to ją mamy. Nasza przebiegła wiedźma wybiera się do maleńkiej wymarłej zagrody, leżącej samotnie pośród pól i łąk. W otwartym krajobrazie. Nikt widzialny nie wejdzie do tego domu. Pobiegnę przodem i rozejrzę się, czy tam przypadkiem nie znajdę woreczka. Poza tym niczego nie potrafię przewidzieć.
Sytuacja na serio zmartwiła mężczyzn. Teraz Sol znalazła się zupełnie sama wobec tamtej wściekłej furii.
A jednak zdążyłam, myślała Griselda, zbliżając się do samotnego domku. Teraz zabiorę swój skarb i znikam. Ta gówniara, Sol, czy jak ona się nazywa, może się dowiedzieć o tej kryjówce, ile tylko zechce, bo kiedy tu przyjdzie, niczego już nie znajdzie. Wtedy ja będę daleko, daleko stąd. Ja i mój najdroższy skarb!
Czy oni naprawdę sądzili, że uda im się przechytrzyć wiedźmę Griseldę?
Idioci! Ja mam przecież swoje kontakty! Och, mój nos, boli jak diabli. I puchnie. Zostaną mi sińce pod oczami, cała jestem umazana krwią. Niech będzie przeklęty ten, kto to zrobił! Żebym go widziała, to by popamiętał, Griselda potrafi się zemścić!
No, nareszcie. Jest w środku. Bezpieczna. Nikogo tu nie było. Schodami na górę. Strych… Klucz do drzwi. Zamknięte. W porządku!
Jest kanapa. Przyszłam pierwsza, przyszłam pierwsza, przyszłam…
Ale…
Nieznośny strach przeniknął Griseldę.
Woreczka z plecionki nie było na miejscu!
Ratunku! Gdzie ja go położyłam? Czyżbym zapomniała?
W narastającej panice zaczęła rozrzucać i przewracać choinkowe ozdoby. Szklane bombki i brodate krasnoludki latały po całym zakurzonym, pełnym starych gratów strychu. Griselda walczyła z papierowymi łańcuchami, które wplątywały jej się we włosy, pluła i przeklinała jak szewc.
W końcu przestała. Wyprostowała się z przeciągłym jękiem. Rozbieganymi oczyma rozglądała się po strychu, próbowała sobie przypomnieć. Może go włożyłam do jakiegoś pudełka? Nie, nic podobnego, leżał tutaj, pod anielskimi włosami.
Czy mimo wszystko ktoś mógł tutaj być? Nie, przecież tylko ja miałam klucz. Przynajmniej do strychu. A poza tym kiedy tu przyszłam pierwszy raz, chyba nie było innych kluczy niż ten i drugi w drzwiach wejściowych na dole. Mówiono mi, że właściciele przeprowadzili się do innej części kraju i dom zostanie wynajęty dopiero przed samymi świętami.
Przecież wszystko przemyślałam tak dokładnie. I, zanim teraz weszłam do domu, najpierw dokładnie zbadałam trawę wokół. Nie, naprawdę od mojej ostatniej bytności nikt się tu nie pokazywał.
Griselda zawodziła bez przerwy. Moja dusza! Gdzie jest moja dusza? Co się mogło stać?
– Czy tego tak rozpaczliwie szukasz?
Griselda podskoczyła, jakby ją coś ugryzło. Rozglądała się po strychu.
Ach, to ta przeklęta Sol, stoi w progu, w bezpiecznej odległości, żeby nie zostać opluta, ale w rękach trzyma jej woreczek.
Griselda z dzikim wyciem rzuciła się na intruza. Sol zamachnęła się i jednym ruchem wyrzuciła woreczek w górę. Przeleciał łukiem przez najbliższe okno i spadł z cichym plaśnięciem na ziemię. W tej samej sekundzie zniknęła również Sol.
Griselda bez zastanowienia wyskoczyła przez okno. Unosiła się w powietrzu niczym czarownica zdążająca na Bloksberg, na ratunek było mimo to za późno. Sol schwyciła woreczek i pognała z nim w stronę miasta.
Griselda jednak nie zauważyła, co się naprawdę stało. Sol w tej samej chwili, gdy zmieniała swój stan z widzialnego na niewidzialny i z powrotem, złapała wprawdzie woreczek, ale ukryła go pod wypatrzoną zawczasu kupką desek. Zrobiła to wszystko jednym błyskawicznym ruchem. Teraz biegła w pełni widzialna z rękami skrzyżowanymi na piersiach, jakby coś mocno do siebie przyciskała. Griselda dała się nabrać i pędziła za nią.
Dolg, Dolg, gdzie jesteś? myślała Sol. Długo tego nie wytrzymam. Obejrzała się przez ramię i zdjęła ją groza. Wiedźma poruszała się ogromnymi susami, dłuższymi niż skoki kangura czy mistrza w trójskoku. Sol nie miała na dłuższą metę szans, postanowiła więc zniknąć.
Ale, o rany, co ta straszna Griselda potrafi! Żeby skakać w ten sposób na odległość kilku metrów za jednym razem? Gdzie ona się nauczyła takich rzeczy? To niewiarygodnie trudny przeciwnik, Sol zrobiło się zimno na myśl o tym, jakie nieszczęścia mogły się wydarzyć w Królestwie Światła, gdyby jej nie powstrzymano. Tyle siły! I samo zło.
Kiedy Sol po prostu zniknęła, Griselda zaczęła wrzeszczeć z wściekłości. Zatrzymała się, szukała, ale okolica była pusta.
– Wyłaź, ty przeklęta maro! Dobrze wiesz, że mi się nie wymkniesz. Możesz sobie być nie wiem jak zdolną czarownicą, ale mnie nie pobijesz!
– Właśnie to robię – odpowiedziała Sol z oddali. – Ty nie możesz stać się niewidzialna.
– Oczywiście, że mogę! Jeśli tylko zechcę!
– Chciałaś powiedzieć, gdybym miała dość czasu, ty ślimaku!
– Zamknij się! Ja potrafię dużo więcej. Mogę rozsnuć nad łąką sieć, w którą zostaniesz złowiona. Widzę, gdzie się chowasz, ty tchórzu!
– Czy jeszcze się nie domyśliłaś, że ja jestem czymś więcej niż zwyczajną wiedźmą? Wiedz, że jestem duchem! I to właśnie jest moja przewaga nad tobą.
Ale słowa Griseldy brzmiały nieprzyjemnie. Sol nie wątpiła, że jej przeciwniczka potrafi rozsnuć sieć nad łąką, posiada bowiem niebywałe umiejętności czarodziejskie. Prawdopodobnie Sol mogłaby się z takiej sieci wydostać, przenosząc się po prostu w inne miejsce, ale wolała nie sprawdzać.
Na szczęście od strony miasta ukazała się gondola. Nareszcie! Zielona gondola Dolga, obok kierowcy siedział Rok, trzymając w ręce strzelbę taką jak ta, jakiej się używa do usypiania trudnych do schwytania zwierząt.
Sol przekazała informację, gdzie się znajduje, i że pleciony woreczek leży pod kupką desek koło domu.
– Dziękujemy, Sol – uśmiechnął się Rok. – Najpierw zajmiemy się Griseldą. Uśpimy ją po prostu.
– Dlaczego oszczędzać proch? – zapytała Sol pogardliwie.
Wkrótce obaj panowie mieli się przekonać, jak dalece miała rację. Gdy tylko bowiem Griselda ich zobaczyła, zaczęła miotać na nich okropne zaklęcia i gondola zwaliła się w trawę.
Obaj wyszli z tego wypadku bez szkody, ale ostrzeżenie Sol potraktowali teraz z największą powagą. Zanim więc Griselda zdążyła rzucić kolejne zaklęcie, Rok wystrzelił.
Wiedźma z przenikliwym wrzaskiem rzuciła się w bok, tak że pocisk ledwie ją drasnął. Wystarczyło jednak, by powalić ją na kolana.
– Niech wszystkie węże świata… – zaczęła, ale głos jej się załamał i zasnęła.
– Woreczek, szybko – popędzała Sol, która teraz znowu stała się widzialna.
– Tak, ważna jest każda sekunda – potwierdził Rok. – Strzał ją tylko ledwo dotknął, w każdej chwili Griselda może się obudzić. A ja nie zdążę ponownie załadować.
Zostawili leżącą na ziemi i pobiegli do zagrody.
– Tam – pokazała Sol. – Paskudny niewielki przedmiot. Kiedy się go trzyma w ręce, ma się wrażenie, jakby się złapało węgorza.
Nie zastanawiając się nad tym, co by należało zrobić z woreczkiem, Dolg wybrał najprostsze i najpewniejsze wyjście.
– Wybacz mi, mój przyjacielu – mówił do farangila. – Czy mógłbyś usunąć to zarzewie dżumy zagrażające światu?
– Ona wraca! – krzyknęła Sol. – Wraca tymi swoimi olbrzymimi skokami, jakby miała na nogach siedmiomilowe buty!
Farangil rozbłysnął. Z siłą większą niż kiedykolwiek, ale też tu była potrzebna wielka siła. Łuna ognia płonęła złowieszcza, rozjarzona, jakby kamień pełen był nienawiści do tego, co leżało pośród białych, spalonych słońcem desek.
Kiedy Griselda zobaczyła, co robią, z wyciem rzuciła się na Dolga.
Przybyła jednak za późno. Farangil już rozpoczął swoje dzieło.
Rok i Sol spoglądali na siebie w szoku. Ziemia pod nimi zaczęła się trząść i dygotać w proteście. Z samego dna otchłani rozległ się jakby ryk niezadowolenia. Pierwotna siła atakowała tych, którzy nie liczyli się z jej zamiarami.
Widzieli wydobywającą się z ziemi parę, poczuli odrażający odór, który wprost trudno opisać, mieszaninę zgnilizny, siarki, spalenizny i jeszcze czegoś. Nigdy żadne z nich nie miało o tym odorze wspominać, byłoby to zbyt przykre.
Rzeczywiście, Griselda miała dobre kontakty z ciemnymi siłami otchłani! Zaczęli podejrzewać, że ona sama nigdy nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, jak wielką mocą rozporządza i co by mogła zrobić z ziemią, gdyby tylko chciała. Aż do tej chwili, kiedy w Królestwie Światła napotkała taki silny opór, nie zaczęła korzystać ze swoich prawdziwych możliwości.
Trochę za późno z jej punktu widzenia.
Próbowała unieszkodliwić Dolga, ale jej siły topniały niczym śniegowy bałwan w wiosennym słońcu, w miarę jak promienie farangila wwiercały się w jej duszę, warunek jej egzystencji. Ręce, które zarzuciła Dolgowi na ramiona, zsunęły się, a zęby, które miały się wbić w kark, by wpuścić do jego organizmu śmiertelne bakterie, bezsilnie kłapnęły w powietrzu.
– Mój woreczek, mój woreczek – syczała słabnąc.
Farangil zrobił swoje. Rzemyki wyginały się i wiły pod bezlitosnym czerwonym światłem, skóra rozpadła się, ujawniła to, co znajdowało się wewnątrz. Było tam mnóstwo jakiegoś proszku, suchych ziół i obrzydliwych ingrediencji potrzebnych do czarodziejskich napojów i maści najgorszego rodzaju, a także spisane na pergaminie i owczych jelitach recepty i magiczne formuły.
Bulgotanie w ziemi umilkło, cuchnące opary ulotniły się, jakby ten, który je wysyłał, nie interesował się już swoją służką. Bo Griselda utraciła wszelką moc i opadła na ziemię. Do ostatniego momentu wpatrywała się z nienawiścią w Sol i próbowała wypowiadać przekleństwa, ale wargi już jej nie słuchały, a ciało zaczynało niknąć.
– Teraz już nigdy nie wrócisz, moja droga – powiedziała Sol do jeszcze widocznych, wciąż wytrzeszczonych oczu wiedźmy. – Niepotrzebnie tak zajadle walczyłaś. Bo, widzisz, podjęłaś walkę z dobrem.
Nie ma się co przechwalać, chciał ją skarcić Dolg, ale się nie odezwał. Wiedział przecież, że Sol, mimo wszystkich swoich szaleństw, zawsze opowiadała się po stronie tych, którzy cierpią.
Dla Griseldy natomiast nie miała litości.