5

To był całkiem zwyczajny dzień w życiu Alego.

Ali, zgorzkniały, starszy mężczyzna (w podziemnej części przeznaczonej na miasto nieprzystosowanych Święte Słońce nie świeciło tak jasno, więc starzenie się nie było hamowane jak w pozostałych częściach Królestwa Światła), zazdrościł wszystkim, którym powodziło się lepiej niż jemu. Po prawdzie on miał się zupełnie nieźle, wyobrażał sobie jednak, że wszyscy inni dostają więcej, niż zasłużyli, a on jedynie odrobinę tego, czego jest wart.

Kiedy przybył do Królestwa Światła dawno, dawno temu, natychmiast przeprowadził się do miasta nieprzystosowanych, ponieważ w pozostałych częściach Królestwa nie zarabiano żadnych pieniędzy! Pieniądze istniały jedynie właśnie tutaj. Ali zgarniał do siebie wszystko, co tylko mógł. Ale, jak to często bywa z przesadnie chciwymi ludźmi, nigdy mu się nie udało zgromadzić majątku, jakiego w swoim mniemaniu potrzebował. Może zresztą dlatego, że nigdy nie pracował przez dłuższy czas i dostatecznie solidnie, jakby nie widział związku między tym, co robi, a zarobkami. Miotał się bezładnie, łapał jakieś okazje i nieustannie był niezadowolony.

Tak jak wszyscy musiał się czymś zajmować. Okres nauki to, jego zdaniem, czas stracony, jeśli chodzi o zarabianie pieniędzy. Pracę też wybrał najzupełniej przypadkowo, chociaż on sam uważał, że zdecydował genialnie. Był mianowicie odpowiedzialny za pranie w największym hotelu w mieście. Zabierał z pokojów bieliznę do pralni i odnosił ją z powrotem.

Zawsze ktoś czegoś zapomina w kieszeniach albo w szufladach, albo za oparciem fotela. Szczęściarz, któremu to wpadnie w ręce!

Co drugi miesiąc Ali nosił tak zwane ciężkie pranie. Zasłony i kołdry, które należało oczyścić, dywany i inne tego rodzaju rzeczy.

Nienawidził ciężkich zasłon w hotelowym westybulu, zwłaszcza zaś aksamitnych portier w bibliotece, do której prawie nigdy nikt nie zaglądał. Zdaniem Alego nie trzeba było ich czyścić tak często, tym bardziej ze musiał wtedy wspinać się na drabinę, wchodzić i schodzić…

Tego przedpołudnia, kiedy stał wysoko na drabinie pogrążony w ponurych rozmyślaniach, przeklinając swój nędzny los, nagle zastygł. Wyczuł coś ręką! Coś ciężkiego. W fałdach zasłony od strony okna.

Stanął wygodniej i zaczął sprawdzać, co to.

Coś tam było! Jakiś woreczek?

Pierwszy impuls był bardzo ludzki, chciał pobiec do recepcji i zameldować, co znalazł, ale zaraz się opamiętał. Ukradkiem wsunął woreczek pod koszulę, pochylił się trochę, po czym spokojnie przeszedł przez hol do wyjścia. Wkrótce miała być i tak przerwa śniadaniowa, więc nikogo nie zdziwiło, że wychodzi.

Nikt nie zwrócił na niego uwagi, Ali należał do ludzi, których się najchętniej nie dostrzega. Pośpiesznie przebył krótką drogę do domu znajdującego się w pobliżu hotelu.

Mieszkał w okropnych warunkach, to też typowe dla niego. Stać go było oczywiście na lepszy dom, ale wtedy już nie mógłby nieustannie uskarżać się na niesprawiedliwość świata, poza tym serce by mu pękło, gdyby miał naruszyć swoje oszczędności. Tacy ludzie, którzy ciągle chcą wszystko mieć, a nigdy nic nie wydawać, dorabiają się w końcu wrzodów żołądka. I oczywiście Ali zjadał codziennie mnóstwo tabletek, by uwolnić się od bólów brzucha. Nie dostrzegał jednak żadnego związku między chorobą a swoją postawą wobec życia. Użalał się tylko nad sobą okropnie, że tak cierpi, a na dodatek żyje w biedzie, podczas gdy inni są bogaci. Przy wyjściu z hotelu spotkał kolegę.

– Cześć, Ali – rozpromienił się tamten, pracujący w obsłudze pokojów. – Dzisiaj możesz mi pogratulować, wygrałem dwa tysiące na loterii!

– Kto ma dużo, chce mieć więcej – mruknął Ali cierpko nie zatrzymując się. Tamten facet dostaje i tak okropnie dużo napiwków. Dlaczego on musiał wygrać, a nie Ali? Czy naprawdę nie ma żadnej sprawiedliwości na świecie? Odwrócił się więc i zawołał akurat w momencie, kiedy kolega znikał za obrotowymi drzwiami:

– Nie powinieneś odbierać innym szansy na wygraną, ty i tak przecież nie potrzebujesz pieniędzy. Zostałoby więcej na wypłaty dla innych.

– Dwa tysiące więcej? – dotarł do niego śmiech kolegi, po czym drzwi obróciły się i przerwały rozmowę.

Ali poszedł do domu jeszcze bardziej rozgoryczony. Przypomniał sobie jednak woreczek i przyśpieszył kroku.

W mieszkaniu wyjął znalezisko zza pazuchy. Czuł się jakoś dziwnie nieswojo, nie żeby miał wyrzuty sumienia, co to, to nie, ci bezwstydnie bogaci ludzie mieszkający w hotelu i gubiący sakiewki za zasłonami nie zasługiwali na żadne współczucie. Nie, to sam woreczek wywoływał w nim jakieś nieprzyjemne doznania.

Wyglądał on bardzo dziwnie. Chyba nie był zbyt wiele wart. Został upleciony z cienkich rzemyków, ułożonych w skomplikowany wzór, i zaraz się okazało, że trudno go otworzyć. Ali denerwował się. Co to wszystko właściwie oznacza?

Ale ciekawość i chciwość zwyciężyły, jak zwykle. Ta sakiewka musi zawierać coś zupełnie wyjątkowego, ponieważ tak trudno ją otworzyć. Rzeczywiście, w ogóle nie ma porządnego zapięcia, wszystkie rzemyki są przemyślnie posplatane.

Ali obmacywał woreczek, by zgadnąć, co też się w nim mieści. Owszem, było tego sporo. Coś pobrzękiwało i chrzęściło, woreczek ciążył w dłoni. Chyba jest tam po prostu mnóstwo pieniędzy. Może to kradzione? Chyba kradzione, skoro zostało tak starannie schowane. No nic, w takim razie wszystko należy do niego, nikt nie może rościć sobie pretensji do kradzionych rzeczy.

Ali próbował rozsupłać rzemyki, ale nie mógł znaleźć ani końca, ani początku. Nigdzie żadnego punktu zaczepienia, wszystko mocno posplatane. Dał wreszcie za wygraną i poszedł szukać noża.

Jeden okazał się zbyt tępy, musiał znaleźć ostrzejszy.

Nareszcie pomogło.

Wyciągnął z plecionki kawałek rzemyka, naciął jeszcze dwa lub trzy inne.

Nie był jednak w stanie nawet odetchnąć z triumfem i zadowoleniem, bo buchnął mu w nos potworny smród.

– Niech to diabli! – wrzasnął. – A to co znowu?

W pierwszej chwili miał ochotę wybiec z pokoju i gnać, dokąd go oczy poniosą, ale to przecież był jego dom, jego mieszkanie, to nie on powinien je opuścić. Na wpół oślepiony śmierdzącym dymem zdołał otworzyć okno i cisnął woreczek tak daleko, jak tylko mógł. Słyszał, że woreczek upadł gdzieś między pojemniki na śmieci dokładnie naprzeciwko jego domu. Panowały tam ciemności, bo przecież nie wszystkie miejsca pod ziemią były oświetlone.

Potem w największym pośpiechu zamknął okno i otworzył inne, wychodzące na drugą stronę. Jednak obrzydliwy smród prześladował go, wobec tego jak najszybciej wrócił do swojej pracy w hotelu, zastanawiając się, co też mogło się znajdować w tym okropnym woreczku.

Nie mógł nikogo zapytać. Całą sprawę trzeba było przemilczeć, w przeciwnym razie musiałby się tłumaczyć, że wyniósł z hotelu znalezioną rzecz. Zresztą nie chciał tego widzieć! Nigdy więcej!


W ciemnościach między pojemnikami na śmieci, gdzie, szczerze mówiąc, było dla niej najbardziej odpowiednie miejsce, z oparów cuchnącej siarki wyłoniła się Griselda.

Wszystko dokonało się bardzo szybko. A najważniejsze, że poszło zgodnie z założeniami. Najzupełniej przypadkiem natknęła się na Alego w hotelu pewnego dnia, gdy przybyła zbadać dokładniej miasto nieprzystosowanych. Potem śledziła go przez jakiś czas i stwierdziła, że jego praca znakomicie odpowiada jej potrzebom. Czas też został starannie wybrany.

Pozostał tylko jeden problem. Nie mogła wrócić tym razem jako piętnastoletnia dziewczyna, jak to zwykle robiła. Ci nędznicy, którzy starali się ją unicestwić, natychmiast by się zorientowali.

Thomas widział ją jako starszą osobę. To także teraz nie wchodziło w rachubę.

Griselda nie mogła przybrać takiej postaci, jaka jej akurat odpowiadała. W każdym razie nie na dłuższy czas. Poza tym chciała pozostać kobietą, kochała bowiem wszystko, co nosi spodnie. No tak, teraz dziewczęta też noszą spodnie, ale jakież to niekobiece!

Jaskari przerwał jej poprzednie życie trochę zbyt szybko, nie zdążyła znaleźć wszystkich potrzebnych rzeczy. Nie miała czasu starannie przygotować powrotu. Teraz będzie musiała improwizować.

Ubranie. Pieniądze. Musi zdobyć i jedno, i drugie. A pieniądze istnieją przecież tylko w mieście nieprzystosowanych. Poza tym…

Och, ma przecież gotowy plan! Ci, którzy ją zranili, którzy próbowali ją zniszczyć, muszą zostać ukarani. A następnie zgładzeni. Jest ich wprawdzie sporo, ale Griselda zna się na rzeczy. Zresztą teraz poznała lepiej osoby, na których ma się zemścić, wie, gdzie uderzać.

Myśli gorączkowo krążyły jej w głowie. To właśnie teraz, w tym najważniejszym momencie, musi zadecydować, pod jaką postacią pojawi się wśród żywych i ile będzie miała lat. Za każdym razem była tą samą osobą, nic nie mogła zrobić ze swoim wyglądem. Zmieniała tylko wiek.

Trzeba zdobyć przebranie. Wszyscy znali ją przecież jako nastolatkę, a Thomas jako mniej więcej pięćdziesięcioletnią kobietę. Małym dzieckiem nie może być, musiałaby za długo czekać na zemstę. Myśl, Griseldo, myśl, myśl, bo drogocenne sekundy uciekają!

Nagle coś spostrzegła i wiedziała już, kim ma być. To genialne!

Później, kiedy dokona już zemsty i wszyscy ci nędznicy zostaną usunięci z drogi, będzie mogła się pojawić w swojej własnej postaci i zdobyć tych, których pragnie. Księcia Czarnych Sal, bo taki tytuł przecież nosi Marco? Dzięki niemu będzie z pewnością mogła posiąść szafir i ów niebezpieczny, czerwony kamień. Dzięki niemu zapanuje nad wszystkim!

Chciałaby też zdobyć tego ubranego na zielono leśnego elfa, Tsi. Tego, który wprost ocieka zmysłowością. I jeszcze wikinga z Ciemności, Gondagila.

A Thomas? Nie, co do niego nie była pewna. Mógłby ją rozpoznać, a poza tym jest tak głupi, że nie reagował na jej zachęty, tutaj w Królestwie Światła również nie. Ale… może należałoby zostawić go jako rezerwę. Bo przecież on i tak do niej należy! Jest jej własnością.

Tych czterech oszczędzi dla siebie. Wszyscy pozostali poznają smak jej zemsty.

Nie przyszło jej jednak do głowy, że ci czterej wymienieni mężczyźni mogliby uznać, że najokrutniejsza zemstą, jaką mogła wymyślić Griselda, to chwila fizycznej miłości z nią.

Nie mogła się już dłużej zastanawiać, czas naglił. Dokonała wyboru, teraz trzeba zdobyć ubranie, nie może przecież ukazać się naga, będzie musiała wziąć tę wstrętną kąpiel, żeby się pozbyć swojego rozkosznego zapachu, którego przeklęci ludzie nie znoszą. Musi też mieć pieniądze, by zdobyć wszystko, co niezbędne do przebrania.

Ów Ali na pewno ma gdzieś w swoim domu schowane pieniądze, może pod materacem, to do niego podobne. Pieniądze istnieją tylko w tym mieście i tutaj też trzeba zrobić wszystkie zakupy. Zupełnie nie pojmowała systemu panującego w pozostałych częściach królestwa, gdzie wszyscy ludzie mieli konkretne obowiązki, musieli pracować. Praca? Griselda zadrżała na myśl o tym.

Co powinna zrobić teraz?

Trzeba po prostu zabrać się do dzieła.

Poczuła buzującą, złą radość i oczekiwanie.

Znowu jest w akcji! Cudownie!

Загрузка...