19

Spotkali się następnego ranka na płaskowyżu. Kiedy już przedarli się przez warstwę smogu, zalało ich promienne światło zimowego dnia.

Berengaria była blada, sprawiała wrażenie niewyspanej. Oboje z Armasem zdecydowali, że nie będą wspominać o nocnej przeprawie. To ona popełniła niedopuszczalne głupstwo, zapraszając tych chłopaków do swego pokoju, sama to przyznawała. Jest po prostu o jedno doświadczenie bogatsza, Armas uważał, że to wystarczająca kara. Babcia Theresa zaczęłaby się denerwować, wygłaszać kazania.

Maleństwo spało spokojnie w gondoli, choć Tell spędził bezsenną noc. Nieprzyzwyczajony do dziecięcych krzyków, pojęcia nie miał, o co biedactwu chodzi.

– Zabierzemy ją do Theresenhof – powiedziała księżna beztrosko. – Tam będzie jej na pewno dobrze!

– Wolałbym najpierw sprawdzić – westchnął Tell. – Zbadajcie, jaka tam panuje atmosfera, czy mieszkańcy bardzo surowi i w ogóle. Nie możemy ryzykować, że odbiorą dziecku życie.

Tak, co do tego wszyscy byli zgodni.

– Tylko że jej przyszłość musi zostać jak najprędzej zdecydowana – dodał Tell. – Wracamy dzisiejszej nocy.

– Już? – zapytała Theresa głęboko rozczarowana. – Ale jak zdążyć…?

– Niestety, dłużej nie możesz zostawać w tym świecie. Krótki rekonesans, to wszystko. Nie powiedzieli ci o tym?

– Owszem, ale nie że aż tak krótki! Zamierzałam zabrać z Theresenhof parę wartościowych drobiazgów które tam zostały ukryte…

– Przecież na pewno niczego już nie ma – ostudził jej zapał Tell zdumiony, jak można być do tego stopnia naiwnym. – Poza tym chyba nie możesz już mówić, że to są twoje rzeczy.

– Na wszystkim jest wygrawerowane moje nazwisko. To zbiór zabawek ze złota i srebra, z emalii i szlachetnych kamieni, które dostałam od mego ojca, cesarza.

– Zabawki? Z takich szlachetnych metali? – zdziwił się Armas.

– Och, służyły raczej do oglądania niż do zabawy. Śliczna pozytywka, wózek, zestaw układanek. Miałam zamiar przekazać je moim wnukom.

– Na pewno dawno się rozleciały – westchnął Armas, kręcąc głową nad optymizmem księżnej. – Ale chodźmy tam zaraz, nie mamy czasu do stracenia.

Nie, rzeczywiście nie mamy, pomyślała Theresa naprawdę zmartwiona. A ja wierzyłam, że zdołam wszystko jakoś pozałatwiać. Pokazać dzieciom Theresenhof, odnaleźć kosztowności. Mój Boże, a jeśli rzeczywiście ich już tam nie ma? I na dodatek trzeba jeszcze znaleźć miejsce dla nieszczęsnego niemowlęcia Poza tym… powinnam porozmawiać z Tellem, żeby zabrał moje pamiątki do Królestwa Światła. Po wszystkim usunę się w cień. Tell musi wiedzieć, że postanowiłam zostać, żeby nie tracili czasu na szukanie mnie. Bardzo to skomplikowane! Szczerze mówiąc, myślałam, że będę miała czas urządzić sprawy jak najlepiej…

Jak mam zorganizować własny pochówek w kaplicy Theresenhof, jeśli to nie moi krewni tam teraz mieszkają?

Nie, to chyba niemożliwe, majątek należy przecież do cesarskiej rodziny. Jeszcze raz spojrzała na maleństwo, do którego już się właściwie zdążyła przywiązać, i poszli.

Przebyli miasto na skos i znaleźli się znowu na jego skraju, ale po drugiej stronie. Theresie zmarzł czubek nosa, męczyło ją też chodzenie w ciężkim obuwiu, w ogóle nie była przyzwyczajona do długich marszów.

Jeszcze tamto pasmo wzgórz. I rzeka na dnie doliny…

Theresenhof musi leżeć…

No właśnie, mieli je na wprost siebie!

Theresa przystanęła.

Widziała rozległy kompleks prostokątnych, betonowych bloków. Jakie to obskurne i nudne! Ale gdzieś z tyłu majaczył jej… och, czyż to nie dach jej ukochanego domu? Pośrodku tego współczesnego paskudztwa?

– Myślę, że jesteśmy na miejscu – rzekła matowym głosem.

Drogę zamykała im solidna brama. Nacisnęli dzwonek, po chwili odezwał się jakiś metaliczny głos. Theresa wyjaśniła, że chciałaby się widzieć z właścicielem Theresenhof.

– Z właścicielem? – powtórzył głos niechętnie. – Chyba z zarządcą?

Theresa popatrzyła na Armasa i Berengarię.

– Może być – odparła.

– Mężczyzna nie wchodzi. Tylko obie kobiety.

Widocznie mają tu wideokamery.

Theresa próbowała przekonać głos, ale ten był nieubłagany.

– No trudno – zrezygnowała w końcu. – Zaczekaj tu, Armas, chwilkę, zaraz wszystko wyjaśnimy i będziesz mógł wejść.

Armas skinął głową. Nie sprawiał wrażenia, żeby perspektywa znalezienia się za bramą jakoś specjalnie go ucieszyła.

Berengaria i jej babka minęły kilka ponurych bloków i ukazało się przed nimi stare Theresenhof. To znaczy tyle ze starego domu, ile jeszcze było widoczne, dom mieszkalny bowiem został rozbudowany na wszystkie strony, balkony zniknęły, wejście też było inne. Theresa mimo wszystko rozróżniała niektóre kontury tamtego dawnego, szacownego dworu.

– Och, co się stało z moim pięknym parkiem? – wzdychała. – Wszędzie tylko domy i domy! Betonowe bloki, które nikogo nie cieszą. Serce mi krwawi, Berengario!

W nowoczesnym skrzydle odnalazły główne drzwi i weszły do środka.

Natychmiast otoczyła je chmara pielęgniarek w obcisłych uniformach.

– Czy to ona ma u nas leżeć? – zapytała jedna ostrym głosem.

– Jak to leżeć? Nie, Berengaria nie ma nigdzie leżeć, przyjechałyśmy tutaj, bo chciałam jej pokazać…

Inna z pielęgniarek rzuciła się na Berengarię z detektorem czy czymś takim. Dziewczyna odskoczyła pod ścianę.

– No, no! – krzyknęła osoba wyglądająca na przełożoną. – Żadnych protestów! Umiemy sobie radzić z takimi jak ty! Pokaż nam zaraz swoją torebkę i kieszenie.

Opór Berengarii na nic się nie zdał. Theresa próbowała coś wyjaśniać, ale tymczasem jedna z kobiet zawołała triumfalnie „Aha!” i uniosła w górę pudełko z tabletkami.

– To? – zdziwiła się Berengaria, która nie miała pojęcia, o co chodzi. – To są moje tabletki na gardło! Dostałam je wczoraj!

– Tabletki na gardło! – szydziła władcza kobieta.

W końcu sprawa się wyjaśniła. Theresenhof jest zakładem odwykowym dla kobiet uzależnionych od narkotyków, a tabletki Berengarii to silny narkotyk właśnie. Nic nie pomogło tłumaczenie, że zostały kupione w hotelowym sklepie, tego rodzaju wyroby sprzedawane są wszędzie, bez żadnych ograniczeń, podobnie jak alkohol. „Tylko że my musimy się potem zajmować ofiarami – powiedziała pielęgniarka. – Większość z nich to pacjenci długookresowi”.

Berengaria została bez ceregieli zaciągnięta do jakiegoś pokoju w odległym skrzydle zakładu. Zrozumiała teraz, dlaczego poprzedniego wieczoru tak się świetnie bawiła, a dziś rano nie mogła się pozbierać, ale teraz było za późno na takie refleksje.

Theresa była zrozpaczona. Wcale nie poprawiła sytuacji tłumaczeniami, że jej wnuczka nie jest narkomanką. Wnuczka? Jest głupia czy sobie kpi? Każdy przecież widzi, że ta dziewczyna nie może być jej wnuczką! Za młoda jak na babcię i w ogóle, o co jej chodzi?

– Nie, nie – wycofywała się Theresa. – Oczywiście, że to przejęzyczenie! Chciałam powiedzieć, moja córka, to jasne!

– A i tak z trudem – warknęła kobieta, rzucając bardzo młodo wyglądającej Theresie lodowate spojrzenie. – Coś mi tu kręcicie, od razu miałam wrażenie, że z wami coś nie tak. Chcecie tu szpiegować, czy co?

– Nie, wcale nie – protestowała Theresa zrozpaczona. – Przyjechałam tu, by zabrać parę rzeczy, które do mnie należą.

– Ach, tak? A co by to miało być?

Nie, to wszystko na nic. Nie może przecież powiedzieć, że kiedyś sama tu mieszkała. Wszelkie próby przekonania przełożonej pielęgniarek, że to majątek rodowy, padały na zdecydowanie niepodatny grunt.

– Niech pani mówi, jak jest naprawdę – skrzywiła się przełożona pielęgniarek. – Chciała pani zostawić tę dziewczynę na odwyku, ale strach panią obleciał. Widywaliśmy to już nieraz.

Dobry Boże, co ja mam zrobić? Theresa czuła się przyciśnięta do muru. Musiała natychmiast wyprowadzić stąd Berengarię, ale drzwi były zamknięte na klucz.

– Czy nie mogłabym przynajmniej ja sama pójść do starej części dworu i zobaczyć, czy moja własność jest jeszcze tam, gdzie została ukryta? Zresztą może pani iść ze mną…

– Nie ma tu nic wartościowego. Wszystko zabrali Niemcy podczas ostatniej wojny światowej.

– Ale ja schowałam… to znaczy moja babka schowała klejnoty i kosztowności.

Pielęgniarka uderzyła pięścią w stół.

– Nic w pani wyjaśnieniach nie trzyma się kupy! Dziewczyna zostanie tutaj. Pojutrze przyjdzie lekarz, to ją zbada. Pani może już sobie iść. Żegnam!

– Pojutrze? Ale my jesteśmy tu tylko przejazdem, Berengaria nie jest narkomanką, a jutro wieczorem musimy stąd wyjechać, to konieczne! Proszę ją natychmiast wypuścić, bo jak nie, to wezwę policję!

Złośliwy uśmiech pojawił się na zimnym obliczu.

– Bardzo proszę! Mamy znakomitą współpracę z policją, oni też są przyzwyczajeni do nieposłusznej młodzieży i histerycznych rodziców.

Theresa zapytała, dlaczego z takim uporem chcą zatrzymać na oddziale dziewczynę, która wcale nie ma ochoty być ich pacjentką.

– Władze pragną mieć wyniki, a my jesteśmy bardzo skuteczni, jeśli chodzi o kurację! Tak więc niech się pani nie obawia o swoją córkę, skoro już do nas trafiła, wszystko będzie dobrze. A teraz nie mam już dla pani czasu.

Bardzo stanowczo wyprowadzono Theresę ze sterylnego budynku z betonu, szkła i stali. Dwie pielęgniarki chwyciły ją mocno pod ręce i pociągnęły za sobą.

Zrozpaczona szarpała się z całych sił, ale nic nie moda zrobić. Wkrótce znalazła się za bramą, gdzie czekał na nią Armas.

– Armas, oni ją zabrali – wybuchnęła szlochem Theresa. – Zabrali Berengarię. Powiedzieli, że jest narkomanką. A przecież nie jest, nigdy nie była.

– Rozmawiałem tutaj z pewnym człowiekiem – wtrącił Armas zdenerwowany. – On twierdzi, że państwo płaci im słono za każdego pacjenta.

– Nic dziwnego, że są tacy nieustępliwi – szepnęła Theresa przerażona. – Nic dziwnego, że chcą mieć pacjentów długoterminowych! O Boże, co my teraz zrobimy?

Загрузка...