2

Ihjel dał lekarzom jeden dzień, zanim przyszedł do szpitala. Brion wyżył, chociaż poprzedniej nocy nie było to jeszcze pewne. Teraz, dwa dni później, kryzys minął, i to było wszystko, czego Ihjel chciał się na początek dowiedzieć. Używając pogróżek i łokci, przedarł się pod pokój nowego Zwycięzcy, napotykając pierwszy poważniejszy opór przy drzwiach.

— Jesteś tu bezprawnie, Zwycięzco Ihjelu — rzekł lekarz. A jeśli dalej będziesz się pchał tu, gdzie cię nie proszą, to nie zważając na twoją pozycję, będę musiał rozwalić ci łeb.

Ihjel właśnie zaczął szczegółowo wyjaśniać lekarzowi, jak nikłe ma on szansę, aby tego dokonać, gdy przerwał im Brion. Rozpoznał nowo przybyłego po głosie — to był ten, który chciał go odwiedzić w koszarach.

— Pozwól mu wejść, doktorze Caulry — rzekł. — Chcę poznać człowieka, który uważa, że jest coś ważniejszego od Twenties.

Ihjel zręcznie wyminął zdezorientowanego lekarza i zamknął mu drzwi przed nosem. Spojrzał na leżącego w łóżku Zwycięzcę. Do obu rąk Briona podłączone były kroplówki. Jego oczy były głęboko wpadnięte i podkrążone, a ich gałki mocno przekrwione. Cicha walka, jaką stoczył ze śmiercią, wycisnęła na jego twarzy swoje piętno. Jego kwadratowa, wystająca szczęka wydawała się pozbawiona ciała, tak samo jak długi nos i sterczące kości policzkowe, niczym drogowskazy wznoszące się pośród wiotkiej szarości skóry. Tylko zjeżona szczotka krótko przyciętych włosów pozostała nie zmieniona. Brion wyglądał jak po długotrwałej i wyniszczającej chorobie.

— Wyglądasz okropnie — rzekł Ihjel. — Jednak gratuluję zwycięstwa.

— Sam też nie wyglądasz zbyt dobrze… jak na Zwycięzcę odciął się Brion. Wyczerpanie oraz nagły przypływ małostkowego gniewu na tego nieznajomego człowieka sprawiły, że wyrwały mu się te obraźliwe słowa. Ihjel zignorował je.

Były jednak prawdziwe: Zwycięzca Ihjel nie bardzo wyglądał na Zwycięzcę, a nawet na Anvharczyka. Wzrost i budowę miał jak należy, ale jego mięśnie były okryte grubymi pokładami tłuszczu — miękkiej tkanki zwisającej fałdami z kończyn i tworzącej workowate zgrubienia na karku i pod oczami. Na Anvharze nie było grubasów i wydawało się nieprawdopodobne, by taki tłuścioch mógł kiedykolwiek zostać Zwycięzcą. Jeżeli nawet pod tym tłuszczem były jakieś mięśnie, to były bardzo dobrze ukryte. Tylko jego oczy zdawały się nadal posiadać siłę, która niegdyś pozwoliła mu pokonać wszystkich mężczyzn na planecie i wygrać doroczne zawody. Brion spuścił wzrok pod ich palącym spojrzeniem, żałując teraz, że bez powodu obraził tego człowieka. Był jednak zbyt słaby, by trudzić się przepraszaniem.

Ihjelowi wcale na tym nie zależało. Brion spojrzał na niego jeszcze raz i odniósł wrażenie, że tamten ma mu do powiedzenia coś ważnego, coś, przy czym on sam, jego obelgi, a nawet Zawody, są równie mało istotne co pyłki kurzu w powietrzu. Wiedział jednocześnie, że to tylko majaczenia jego chorego umysłu, i próbował otrząsnąć się z tego wrażenia. Spoglądali w milczeniu na siebie.

Drzwi za Ihjelem otworzyły się bezszelestnie i gość obrócił się błyskawicznie, z szybkością możliwą tylko u anvharskiego atlety. Dr Caulry właśnie wchodził do środka. Tuż za nim szli dwaj rośli mężczyźni w uniformach. Ihjel naparł na nich całym ciałem, a szybkość jego ruchów i ogromna masa odrzuciły ich z powrotem — kłębowisko bezładnie machających rąk i nóg. Zatrzasnął im drzwi przed nosem i zamknął je na klucz.

— Muszę z tobą porozmawiać — powiedział, znowu odwracając się do Briona. — W cztery oczy — dodał, po czym nachylił się i jednym ruchem zerwał sznur komunikatora.

— Wynoś się — powiedział Brion. — Gdybym tylko mógł… — No, ale nie możesz, więc musisz tu leżeć i słuchać. Sądzę, że mamy jakieś pięć minut, zanim zdecydują się wyłamać drzwi, i nie chcę tracić ani chwili. Czy polecisz ze mną na inną planetę? Jest zadanie, które musi być wykonane. To moja robota, ale będzie mi potrzebna pomoc. Jesteś jedynym, który może mi jej udzielić. Teraz mi odmów — dodał, widząc, że Brion chce odpowiedzieć.

— Oczywiście, że odmawiam — rzekł Brion, czując się nieco głupio i lekko rozzłoszczony, że tamten wkłada mu słowa w usta. — Moją planetą jest Anvhar. Dlaczego miałbym ją opuszczać? Moje miejsce jest tu i moja praca również. Mógłbym też dodać, że właśnie zwyciężyłem w Twenties. Moim obowiązkiem jest zostać tutaj.

— Nonsens. Ja też jestem Zwycięzcą, a opuściłem Anvhar. Prawdziwym powodem jest to, że chciałbyś się trochę nacieszyć powszechnym zachwytem, na który tak ciężko pracowałeś. Poza Anvharem nikt nawet nie wie, kim jest Zwycięzca, nie mówiąc już o szanowaniu go. Będziesz tam musiał stawić czoła całej Galaktyce i nie winię cię za to, że jesteś trochę przestraszony. Ktoś głośno załomotał w drzwi.

— Nie mam siły się złościć — powiedział chrapliwie Brion. — I nie mogę się zmusić do podziwiania twoich idei, skoro pozwalają ci obrażać człowieka zbyt chorego, by mógł się bronić.

— Przepraszam — powiedział Ihjel bez śladu skruchy czy współczucia w głosie. — Jednak chodzi o sprawy znacznie ważniejsze niż twoje zranione uczucia. Teraz nie mamy zbyt wiele czasu, więc chcę się tylko podzielić z tobą pewną myślą.

— Myślą, która skłoni mnie, abym poleciał z tobą do innych światów? Wiele oczekujesz.

— Nie, sama myśl cię nie przekona, ale stanie się tak, kiedy ją sobie przetrawisz. Jeżeli naprawdę ją rozważysz, to stwierdzisz, że pozbyłeś się wielu złudzeń. Tak jak wszyscy na Anvharze, jesteś naukowym humanistą o przekonaniach opartych na wierze w Zawody. Akceptujesz szacowne instytucje, nie poświęcając im nawet chwili refleksji. Wy wszyscy tu nie wracacie choćby jedną myślą w przeszłość, ku tym bezimiennym miliardom, które wiodły nędzny żywot, nim ludzkość powoli osiągnęła taki przyzwoity poziom życia, jaki macie dziś. Czy kiedykolwiek myślisz o wszystkich tych ludziach, którzy cierpieli i umierali w nędzy i ciemnocie, nim cywilizacja dźwignęła się na kolejny stopień rozwoju?

— Jasne, że o nich nie myślę — odparł Brion. — Dlaczego miałbym to robić? Nie mogę zmienić przeszłości.

— Ale możesz zmienić przyszłość! — odparował Ihjel. Jesteś coś winien cierpiącym przodkom, którzy umieścili cię tu, gdzie się dziś znajdujesz. Jeżeli naukowy humanizm jest dla ciebie czymś więcej niż pustym hasłem, to musisz posiadać jakieś poczucie obowiązku. Czy nie chcesz spróbować spłacić odrobiny tego długu pomagając innym, którzy dziś są równie zacofani i dręczeni plagami jak niegdyś nasz prapradziad troglodyta?

Łomotanie do drzwi stało się głośniejsze, co połączone z wywołanym lekarstwami dzwonieniem w uszach, utrudniało Brionowi myślenie.

— W ogólnych zarysach, oczywiście, zgadzam się z tym zaczął niepewnie. — Jednak wiem, że niczego nie zdziałam, jeżeli nie będę emocjonalnie zaangażowany. Logiczne decyzje, jeżeli nie towarzyszy im osobiste przekonanie, rodzą działania nieskuteczne.

— Zatem dotarliśmy do sedna sprawy — rzekł łagodnie Ihjel. Plecami opierał się o drzwi, amortyzując uderzenia jakiegoś ciężkiego przedmiotu, którym posługiwali się szturmujący. — Pukają, a więc niebawem będę musiał iść. Nie mam czasu na szczegóły, jednak ręczę ci słowem Zwycięzcy, że jest coś, co możesz zrobić. Tylko ty. Jeśli mi pomożesz, możemy uratować siedem milionów ludzkich istnień. Uwierz mi.

Zamek pękł i drzwi zaczęły się otwierać. Ihjel dopchnął je z powrotem na jeszcze jedną chwilę.

— Oto idea, którą chcę ci dać pod rozwagę. Dlaczego w całej Galaktyce pełnej walczących ze sobą, nienawidzących się, zacofanych planet tylko mieszkańcy Anvharu mieliby być jedynymi, którzy opierają swoją egzystencję na skomplikowanej serii sportowych rozgrywek?

Загрузка...