ROZDZIAŁ VI

Kiedy wspomagani przez wiele osób zeszli w dół do sal zamku, Tristan ku swemu przerażeniu odkrył, że stał się bohaterem.

Pierwsze słowa, jakie skierował do zebranych, brzmiały: „Nie pytajcie! Nie pytajcie jej o nic! To zbyt ryzykowne! Może to przypłacić utratą rozumu!”

Uszanowali jego prośbę, przekazując ją innym, ale naturalnie z wielkim zaciekawieniem przyglądali się dziewczynce.

Przedstawiała sobą niecodzienny widok. Drobna, zmarznięta i brudna, w pomiętej, pokrytej plamami krwi nocnej koszuli, ze skulonymi ramionami, z twarzą, na której malowało się niewypowiedziane cierpienie. Jeśli kiedykolwiek widziało się człowieka przez wiele dni i nocy chodzącego z bólem zęba tak wielkim, że twarz zastygła mu w bolesnej rezygnacji, to tak właśnie mniej więcej wyglądała Marina. Poruszała się jak duch, nie dostrzegając nikogo wokół siebie.

Dotarli do matki dziewczynki. Księżna na ich widok poderwała się z sofy, na której wypoczywała. Objęła córeczkę, starając się opanować płacz.

– Nie powstrzymujcie łez, wasza książęca mość – szybko powiedział medyk. – To zbyt wiele was kosztuje.

Dopiero wtedy Tristan zorientował się, jak bardzo chora jest Hildegarda.

Wyciągnęła ku niemu rękę, nie wypuszczając Mariny z objęć.

– Drogi, drogi margrabio! Jak mam dziękować?

Starał się uśmiechnąć, ale zdobył się jedynie na niejasny grymas. Nie zawiódł go tylko refleks, gdy odrzekł:

– Pozwalając mi usiąść, chociaż wy sama stoicie, księżno. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

– Ależ, oczywiście! Krzesło dla margrabiego!

Przyniesiono je natychmiast, chyba w ostatnim momencie, bo Tristan opadł na nie ciężko.

– Dziękuję! To reakcja po wspinaczce na wieżę. Mnie robi się niedobrze już wtedy, kiedy staję na stołku.

– Wobec tego, mój drogi Tristanie, przyznaję, że jesteś prawdziwym bohaterem!

Akurat w tym momencie Tristan się z nią zgadzał. Sama myśl, że niedawno wspinał się na wieżę kopenhaskiego zamku…

Na Boga, chyba nie zrobi mi się niedobrze? A jeżeli teraz zemdleję na oczach księżnej i wszystkich zebranych? Co za wstyd i hańba!

Ostatkiem sił wziął się w garść.

Hildegarda popatrzyła w zgasłe oczy Mariny.

– Teraz, moja najdroższa, nikt nie wypędzi cię z sypialni matki. Nigdy, dopóki nie dorośniesz i sama nie będziesz tego chciała.

Lub do czasu twojej śmierci, nieszczęsna kobieto, pomyślał zmartwiony Tristan.

Mała Marina popatrzyła matce w oczy i powiedziała głosem, w którym brzmiał przejmujący smutek:

– Nie mogę przebywać wśród ludzi, mamo. Zabiłam.

Hildegarda powoli pokręciła głową.

– To nieprawda, kochanie. Nikt nie umarł, nie ma żadnej ofiary, jakże mogłaś więc zabić?

Tristan wtrącił się po cichu:

– Sądzę, że nie powinniśmy zbytnio naciskać waszej córki, jeśli chodzi o wydarzenia tej nocy, księżno. Nie należy zdawać pytań ani sprzeciwiać się księżniczce. Nie czas teraz na to.

Popatrzyła na niego badawczo. Wszyscy milczeli, nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.

Po chwili księżna podchwyciła myśl Tristana.

– Pójdziesz teraz do łóżka, moje dziecko. Najpierw kąpiel i coś dobrego do jedzenia, a potem spać. W łóżku mamy, dobrze?

Na moment buzia dziewczynki rozjaśniła się, jakby zajrzała do świata, który straciła tej nocy, ale wkrótce mgła znów przesłoniła jej oczy. Wyszeptała jakieś słowo.

– Co powiedziałaś? – pytała Hildegarda.

Marina szepnęła znów:

– Kat.

– Kat? – Zdumiona księżna uniosła w górę brwi.

– Tak. Kat. Kiedy tu przyjdzie? Gdzie się schował?

Komendant zamku zdecydował się wtrącić, spiesząc z wyjaśnieniem:

– Nie mamy teraz żadnego kata. Ten, który był, zmarł w zeszłym miesiącu i nikogo nowego jeszcze nie mianowano, ponieważ od jakiegoś czasu nie było zapotrzebowania na jego usługi.

Marina powoli odwróciła się w jego stronę.

– Teraz będzie wam potrzebny. Kat od dawna czyha na moją matkę, ale teraz, kiedy ja zabiłam, weźmie mnie. Już się nie boję.

Komendant, chociaż starał się ze wszystkich sił zapanować nad sobą, odezwał się drżącym głosem:

– Żaden kat nie tknie was nawet palcem, jaśnie panienko. Daję na to moje słowo.

I znów Tristan zadumał się nad tym, co zaszło nocą w pokoju Mariny. Nie tylko on pragnął poznać prawdę. Wielu ogarnęła nieprzeparta chęć, by solidnie potrząsnąć dziewczynką i zmusić ją do mówienia. Na szczęście zdołali powściągnąć ciekawość.

Hildegarda zwróciła się do córki:

– Marino, nie wiem, kto mnie oczerniał, ale bądź przekonana, że nie uczyniłam nic takiego, czym zasłużyłabym na zainteresowanie kata. Ktoś pragnął wyrządzić nam krzywdę, drogie dziecko!

Marinę odprowadzono do komnaty matki i gdy ją obmywano, czesano i karmiono, cały czas w obecności księżnej, Tristan, medyk i komendant odbyli rozmowę. Siedzieli w jednej z mniejszych komnat zamku.

Tristan powiedział:

– Tam na górze zrozumiałem, że nigdy nie dowiemy się od niej, co się stało. Nie jestem szczególnie obeznany z zakamarkami ludzkiej duszy, ale sądzę, że ona coś ukrywa, także przed samą sobą. Coś, co jawi się jej jeszcze straszniejsze niż owa natrętna myśl, że kogoś zabiła.

– Czy nie wystarczy, że we własnym przeświadczeniu jest morderczynią? – zapytał komendant.

– Nie – odparł Tristan. – Nie wycofuje się na myśl o morderstwie, ale kiedy zapytałem o wydarzenia tej nocy, straciłem całkiem jej zaufanie. A tego mi naprawdę szkoda.

Nadworny medyk podrapał się w głowę.

– Chcecie powiedzieć, że szczerym przyznaniem się do zabójstwa zaciera ślady innej tragedii?

– Podświadomie, być może. Wiem, że to brzmi nieskładnie, ale, jak mówiłem, nie jestem znawcą duszy ludzkiej. Staram się tylko przekazać wrażenie, jakie wywarła na mnie tam na szczycie wieży. Pragnie ponieść karę za zabójstwo. Za nic innego.

– A krew? – zapytał medyk.

– Tak, to zagadka. Doktorze, uważam, że powinniście ją zbadać. Lepiej niż ktokolwiek inny znacie się na ludzkich dolegliwościach.

Medyk bezradnie rozłożył ręce.

– To niemożliwe. Matka dziewczynki i ja zaproponowaliśmy już oględziny, ale mała stanowczo odmówiła.

– Cóż, nie warto ponawiać prób.

Komendant mówił do siebie, jakby nieobecny duchem.

– To, co wyznała o kacie, traktowała jak pokutę. Jak zbawienie. Sądzę, że trafiliście w sedno, margrabio. Wydaje mi się, że kiedyś bała się kata, ale teraz przestała. Zapomniała o przyczynie, dla której obawiała się go przedtem, teraz wszystko może złożyć na coś innego, na morderstwo.

– Tak, tak, morderstwo – z goryczą powtórzył doktor. – Przypuszczam, że nigdy nie zdołamy wyjaśnić, co zaszło w jej komnacie i skąd wzięła się krew. Księżna mówi, że dziewczynka nie ma żadnych zranień, tylko bardzo wiele siniaków. Cóż za tajemnica! I jak to powiązać ze Strażnikami?

Odwrócili się na dźwięk kobiecego głosu:

– Wybaczcie, moi panowie…

Po ubiorze niewiasty zorientowali się, że mają do czynienia z jedną z zamkowych kucharek. Ona sama wyglądała bardzo dostojnie, ale wielkim szacunkiem darzyła wszystkich wyższego od niej stanu.

– Proszę o wybaczenie, ponieważ wdzieram się do komnaty, w której właściwie nie powinnam się pokazywać, ale mam ze sobą dwie dziewuszki, które koniecznie chcą rozmawiać z panem komendantem. To może za mocno powiedziane, są bowiem śmiertelnie wystraszone i długo się wahały, ale uznały, że muszą coś wyznać. Ja nie wiem dokładnie, o co chodzi. Właściwie powinnam je wyłajać, ale wydają się nad wyraz poważne i przerażone.

– Przyślijcie je do nas – kiwnął głową komendant.

Dwie bardzo młode wystraszone dziewczynki, podkuchenne lub podręczne, jak je nazywano, weszły do środka. Mniejsza, może ośmioletnia, kryła się za plecami starszej, która miała nie więcej niż dwanaście lat. Mocno trzymały się za ręce.

Tristan doskonale pojmował, jak bardzo muszą być onieśmielone, stojąc twarzą w twarz z tak czcigodnymi panami.

– Co wam leży na sercu? – zagadnął przyjaźnie. – Nie bójcie się, możecie nam wszystko opowiedzieć. Nikt się na was nie pogniewa, nawet jeśli zrobiłyście coś złego.

Popatrzyły na siebie, młodsza ruchem głowy zachęciła starszą do mówienia, i ta zaczęła:

– Łaskawi panowie – powiedziała, dygając. – To dlatego, że słyszałyśmy o jaśnie panience, księżniczce Marinie…

– Mówcie dalej – zachęcił nadworny medyk, kiedy mała jakby się zawahała. – Jeśli coś o niej wiecie, to bardzo jesteśmy tym zainteresowani.

– Nie, o niej nic nie wiemy, ale zastanawiałyśmy się, czy nie przydarzyło się jej to samo co nam.

Wszyscy trzej mężczyźni słuchali z uwagą i poprosili teraz dziewczynki, by podeszły bliżej. Mała mówiła tak cicho, że prawie jej nie słyszeli.

– Opowiedzcie wszystko – poprosił komendant. On także starał się przemawiać łagodnie, bowiem oczy dzieci pełne były łez.

– Nie wiedziałyśmy, w jaki sposób panom wolno traktować małe dziewczynki, dlatego nie mogłyśmy się sprzeciwiać, ale tak się bałyśmy…

Mniejsza wybuchnęła płaczem.

– To było takie okropne!

– A jak byłyście traktowane?

Starsza dziewczynka spłoniła się rumieńcem. Wzrok wbiła w podłogę.

– On… on nas dotykał.

Trzej mężczyźni wymienili spojrzenia.

– Nie podobało nam się jego zachowanie, ale nie śmiałyśmy się opierać, bo przyszedłby po nas kat, tak mówił ten pan. Nie był taki dla nas obu jednocześnie, ale my sobie wszystko opowiedziałyśmy.

Tristan poczuł, jak krew uderza mu do głowy, i zauważył, że medyk także z trudem zachowuje spokój.

– Czy zechcecie dokładnie opowiedzieć, co on robił? – zapytał doktor.

– O, nie, nie, panie! – Dziewczynka odwróciła wzrok. – Ale dla małej Mette nie był taki okropny jak dla mnie. Usłyszałyśmy, jak w kuchni mówili, że księżniczka Marina ostatnio była taka wystraszona, i zastanawiałyśmy się, czy to nie z winy jego, tego obrzydliwca. A kiedy dowiedziałyśmy się o tym, co się stało w nocy, pomyślałyśmy, że najlepiej będzie zapomnieć o kacie i o wszystkim wam powiedzieć.

– Roztropnie postąpiłyście, dziewczynki – drżącym głosem przyznał komendant.

– Ale nie chcemy, żeby przyszedł kat! – szlochała mniejsza.

– Nie ma teraz żadnego kata, drogie dzieci – uspokajał je Tristan. – A jeśli nawet by się zjawił, to nie po was, rozumiecie to chyba! Wam należy się pomoc i otrzymacie ją, biedne dzieci.

Nadworny medyk nie rezygnował.

– Chciałbym dowiedzieć się więcej o tym, co robił ten człowiek. Mówiłyście, że was dotykał. W… we wstydliwych miejscach?

Kiwnęły głowami, ukrywszy twarze w dłoniach.

– Ale wobec ciebie zachowywał się jeszcze gorzej, tak? – zwrócił się do większej dziewczynki. – Co robił?

– Nie, panie, tego nie mogę powiedzieć, to zbyt okropne.

– Czy cię zhańbił? – zapytał komendant zduszonym głosem.

Popatrzyła na niego pytająco.

– Chyba wiem, co macie na myśli, panie – odparła zawstydzona. – Ale to nie było tak. Zmuszał mnie do robienia rzeczy, których nie chciałam. Wymiotowałam później.

– Och, dobry Boże! – jęknął komendant. – Co za świnia!

– A potem zostawił was w spokoju? – Pytał dalej Tristan.

– Tak, panie. Bo i mnie, i Mette przeniesiono do innych służących i nie mógł już do nas przychodzić.

– Sądzę, że powinnaś dziękować za to samemu Stwórcy – rzekł nadworny medyk. – Ale mała księżniczka Marina… Była taka samotna, pozostawiona sarna sobie i tak bardzo bała się kata!

Tristan z trudem hamował wzburzenie. Teraz sprawa przedstawiała się jasno. Aż za jasno.

Padło nieuniknione pytanie:

– A kim jest ten łajdak?

Dziewczynki popatrzyły na mężczyzn oczami pełnymi strachu.

– Tego nie możemy wyznać! On nas zabije.

– Nie będzie miał takiej możliwości, zapewniam was – stanowczo powiedział komendant. – Rozumiecie chyba, że musimy poznać jego imię? Musimy też dowiedzieć się, co się z nim stało. Cały pokój zalany był krwią.

Była to lekka przesada, ale faktycznie komnata księżniczki Mariny wyglądała przerażająco. Czy to on mógł paść ofiarą Strażników?

– Nie możemy powiedzieć, jak on się nazywa – stwierdziła dziewczynka. – Bo nie wiemy, kim jest.

– Och, moi drodzy – westchnął komendant, zwracając się do swych przyjaciół. – Tej nocy na zamku pełniło wartę co najmniej pięćdziesięciu żołnierzy. Musimy ich wszystkich rozebrać, bo przedtem obejrzeliśmy ich tylko pobieżnie, stwierdzając, że nie mają żadnych widocznych obrażeń. I są jeszcze służący. I…

– To nie był żołnierz, panie – wtrąciła dziewczynka nieśmiało. – Ani też nikt ze służby. To był szlachcic.

Zmarszczyli brwi.

– Jak wyglądał?

Na twarzach dziewczynek odmalowała się niepewność.

– Czy możecie obiecać, że nic nam się nie stanie?

– Macie na to nasze słowo honoru – zapewnił komendant. – i dostaniecie zapłatę.

– Był wstrętny – szepnęła mniejsza.

– I tłusty – dodała druga.

No, cóż, w orszaku królewskim znajdowało się niemało dobrze odżywionych szlachciców.

– Coś więcej? – dopytywał się komendant, gdy dziewczynki milczały.

– Miał perukę – powiedziała młodsza.

Większość z nich nosiła peruki.

– I tak się wpatrywał – uzupełniła starsza.

Więcej nie potrafiły powiedzieć.

– Czy któryś ze szlachciców zniknął? – zapytał komendanta Tristan.

– Żaden.

– A czy ktoś nie powrócił z Frederiksborg lub z polowania tak, byśmy o tym nie wiedzieli?

– Wypytywałem strażników przy bramie. Nikt nie wrócił, ani otwarcie, ani po cichu.

– Jacy tłuści szlachcice przebywają obecnie na zamku?

– Jest sporo członków Rady Państwa, którzy jeszcze nie udali się do domów na letni wypoczynek. Wielu z nich to góry tłuszczu. A także stary Thott i hrabia Ruckelberg, który leży chory i…

– Leży chory? – szybko przerwał mu Tristan. – Od kiedy?

– Nie, o nim możemy zapomnieć. Zachorował chyba jeszcze wczoraj po południu, zaglądałem do niego. Hrabia zresztą zachowuje się bardzo poprawnie – stwierdził nadworny medyk.

– Cóż to znaczy „poprawnie”?

– Nigdy nie był zamieszany w żaden skandal z kobietą ani też, żeby wszystko było jasne, z mężczyzną. Bardzo boleje nad swą zamordowaną żoną.

Oczy Tristana zalśniły zimno.

– Jego żona została zamordowana wiele lat temu, prawda? I nigdy nie odnaleziono zabójcy? Mam nadzieję, że zbadaliście członków Rady Państwa tak jak wszystkich innych na zamku?

– Tak, ale żadnego nie proszono, by się rozebrał. Dokładnie się im przyjrzałem. Nikt nie zdawał się cierpieć z powodu odniesionych ran – oświadczył komendant.

Tristan w zamyśleniu pokiwał głową, po czym powiedział:

– Kiedy odwiedziliście chorego Ruckelberga, doktorze, i co mu dolega?

– Byłem u niego dzisiaj. Bardzo męczy go gorączka. Zaaplikowałem mu krople.

– Czy zbadaliście, skąd bierze się gorączka?

– Powiedział, że to choroba gardła. Nie miałem podstaw, by wątpić w jego słowa.

– Musiał mieć rozpłomienioną twarz?

– Wprost przeciwnie. Był bardzo blady.

Wtrącił się komendant:

– Przeszukaliśmy jego komnatę, rozglądając się za dziewczynką. Chętnie z nami współpracował. Przeprosiliśmy go za naruszanie spokoju.

– Ale macie jedynie jego słowo na dowód, że leży chory już od wczoraj?

– Tak, to prawda. Dziewczynki, pójdziecie teraz z nami. Sprawdzimy, czy hrabia Ruckelberg jest tym, o którym mówimy.

Dziewczynki cofnęły się niemal na korytarz.

– Nie, nie pójdziemy – protestowały wystraszone. – A jeżeli to naprawdę on? Nigdy nam tego nie wybaczy?

– Nie możemy tego od nich żądać – stwierdził Tristan. – Wyjaśnienie sprawy nie powinno sprawić nam trudności. Chodźmy! Dziękujemy wam, panienki. Byłyście bardzo dzielne i ogromnie nam pomogłyście. Jeszcze się z wami skontaktujemy.

Odnaleźli komnatę hrabiego Ruckelberga i zapukali do drzwi. Usłyszeli niecierpliwe: „Wejść!”.

Hrabia Povl Ruckelberg leżał w łożu, przykryty po sam czubek nosa. Sprawiał wrażenie bardzo słabego. Błyszczące krople potu perliły mu się na czole.

– No i jak, jeszcze nie znaleźliście dziewczynki? – spytał zmęczony.

– Znaleźliśmy. Ale ona nic nie mówi – odparł medyk. – Przyszedłem dowiedzieć się, jak się czujecie. Panie hrabio, czy zezwolicie, bym zbadał wasze chore gardło?

– Nie ma takiej potrzeby. A po co przyciągnęliście tu ze sobą całą tę deputację do mojej prywatnej komnaty? Przeziębienie przeniosło się teraz do nosa.

Zademonstrował nagły atak kataru.

– To dość niezwykły przypadek – stwierdził medyk. – Przeziębienia mają tendencję do opadania, zalegają w piersiach, dławią i dręczą. A jak z waszymi piersiami? czy coś w nich czujecie?

– Nie, wszystko w porządku – szybko odparł hrabia. – Potrzeba mi jedynie spokoju.

Komendant zdołał jednak dojrzeć rdzawą plamę na prześcieradle.

– Czy zraniliście się gdzieś, hrabio?

– Ja? Ależ skąd? Dlaczego tak sądzicie? Wybaczcie mi teraz, moi panowie, nie czuję się całkiem dobrze, potrzeba mi snu…

Stawał się nieprzyjemny i zrozumieli, że jakakolwiek współpraca z nim jest niemożliwa. Tristan, nie namyślając się wiele, jednym ruchem zerwał jedwabną narzutę i wierzchnie prześcieradło.

Ruckelberg wrzasnął i skulony usiadł na łóżku.

– To będzie was drogo kosztować, moi panowie! – krzyknął gniewnie.

Oni stali nieruchomo.

Hrabia w dzikim pośpiechu starał się owinąć w prześcieradło, równie zakrwawione jak nocna koszula, którą za wszelką cenę chciał zakryć. Wzrok komendanta padł na skrawek brokatowej materii wystającej spod materaca. Zdecydowanie, choć z niemałym trudem, wyciągnął ją spod ciężkiego hrabiego.

– Widziałem to już kiedyś – stwierdził nadworny medyk. – To narzuta z łóżka małej księżniczki Mariny.

– Owinęliście się w nią, panie hrabio – powiedział komendant. – Nic dziwnego, że poza komnatą nie było śladów krwi.

– Jaką komnatą? – parsknął „wujek Povl”.

Spod materaca wyciągnięto jeszcze szaty hrabiego Ruckelberga. Były podarte i zakrwawione.

– Dziewczynka bardzo dzielnie się broniła – powiedział Tristan nieswoim głosem.

– Jaka dziewczynka? Nie rozumiem, o czym mówicie. Wpadłem w cierniste zarośla na polowaniu!

– No, to zdejmujemy nocną koszulę! – zarządził nadworny medyk jakby nie słysząc nieporadnych wyjaśnień hrabiego. – Na plecach jest aż sztywna od krwi.

Ruckelberg usiłował położyć się na łóżku, chcąc ukryć przed ich wzrokiem plecy, ale byli szybsi. Nim zdążył mrugnąć, już zdarli z niego koszulę.

Siedział żałosny w swej nagości, podczas gdy oni stwierdzali, że długie zadrapania, biegnące wzdłuż całych Pleców, zostały zrobione jakimś ostro zakończonym narzędziem prowadzonym bezradnie słabą ręką. Mała Marina nie miała widać dość sił, by zadać hrabiemu śmiertelny cios krótką, grubą igłą i najpewniej wcale tego nie chciała. Ale, jak powiedział Tristan, broniła się bardzo dzielnie.

Jedna z ran okazała się nieco głębsza od innych i to bez wątpienia ona była przyczyną złej kondycji hrabiego, a także przeświadczenia Mariny, że zabiła złoczyńcę.

Z tego powodu, a także wiedziona strachem przed swym oprawcą, uciekła w górę po schodach aż na dach. W panice wspięła się najwyżej jak mogła, a może pragnęła śmierci?

Ta ostatnia myśl sprawiła, że mężczyźni zadrżeli. To, a także fakt, że Marina zdążyła zadać hrabiemu aż tak wiele ran, nasuwało jak najgorsze podejrzenia co do przebiegu wydarzeń.

– Co z nim, doktorze? – zapytał komendant bez odrobiny współczucia w głosie.

– Na pewno wytrzyma ciemnicę – podobnym tonem odparł medyk.

Ruckelberg wydał żałosny krzyk.

Komendant ciągnął bezlitośnie:

– Straszyliście dziewczynkę, że kat zabierze jej matkę, jeśli będzie się wam sprzeciwiać. Teraz wasza kolej, by bać się kata.

– Nie! – krzyczał hrabia. – Nie! Ja niczego nie zrobiłem! Przysięgam! Dziewczynka kłamie! To ona rzuciła się na mnie z bronią w ręku. Jest szalona! Kłamie!

– W czym? – spokojnie zapytał komendant.

– Co wam powiedziała?

– Nic. Absolutnie nic.

– No i sami widzicie! A mnie oskarżacie!

Tristan odwrócił się z obrzydzeniem. Nie widział sensu dalszej dyskusji.

A więc Strażnicy Prawego Tronu nie byli zamieszani w zniknięcie księżniczki Mariny. Dzięki Ci choć za to, dobry Boże.

Загрузка...