ROZDZIAŁ III

Mała Marina, choć z całych sił zaciskała powieki, nie mogła uwolnić się od obrazu przerażających wydarzeń, które miały miejsce w zbrojowni.

Otworzyła oczy i nasłuchiwała. Nie, nie słychać było skradających się kroków. Hrabia Ruckelberg na pewno ucztował na dole w sali balowej. O, Boże, niech zostanie tam przez cały wieczór! Niech nie wchodzi na górę!

Zbrojownia… Czy to było tydzień temu? A może więcej? Nie pamiętała.

„Tam jest przecież całkiem ciemno – powiedziała. – jak będę mogła coś zoba…”

„Ciii, poczekaj, zaraz zobaczysz” – odszepnął.

Zadźwięczała potrącana broń.

„Uważaj, jak idziesz” – ochryple nakazał Ruckelberg.

„Wujku Povlu… Czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy wrócili? Na pewno mnie już szukają.”

Przystanął. Czuła gorąco promieniujące od jego ciała, przypadkiem otarła się o jego jedwabną kamizelkę i ukryte pod nią zwały tłuszczu. Przerażona szybko cofnęła rękę z obrzydzeniem.

„Poczekaj” – szepnął, podniecony i zniecierpliwiony. Słyszała, że szamoce się z ubraniem, znów oddychając tak dziwnie ciężko.

Marina za wszelką cenę chciała wymazać z pamięci to zdarzenie. Drżąc na całym ciele przełykała ślinę, czuła, jak łzy spływają jej po policzkach, ale wspomnienie wciąż powracało.

Odszukał ją w ciemnościach.

„Zobacz” – szepnął drżącym głosem, a jego trzęsące się ręce, mokre od potu, naprowadziły jej dłoń. Marina została zmuszona do chwycenia czegoś wielkiego, pulsująco gorącego. Nic nie rozumiejąc, usiłowała przyciągnąć dłoń do siebie, ale zdesperowany wuj trzymał ją mocno. „Zobacz, tak wygląda mężczyzna – wyjąkał ochryple. – Czujesz? Prawda, że jest duży i ładny?”

Marinę ogarnęła fala mdłości. Jęcząc stała się uwolnić, ale dłoń wuja mocno ściskała jej rękę i zmuszała, by poruszała nią tak, jak on sobie tego życzył, Oddychał jakoś dziwnie; miała wrażenie, że zaraz umrze. W końcu udało jej się wyrwać. Wybiegając ze zbrojowni usłyszała za sobą okrzyk zawodu. Potykała się, usiłując uciec jak najdalej. Ale on nie poszedł jej śladem. Stał, jakby nie mógł się poruszyć. Dopóki nie wypadła na korytarz, słyszała za sobą jego ciężkie dyszenie.

Tego wieczoru nie miała odwagi położyć się do łóżka. Usiadła przy oknie i tam zasnęła. Nikomu jednak niczego nie wyznała, bo wuj Povl powiedział, że matka uczyniła coś, o czym powinien donieść królowi, a gdy to zrobi, matka zapłaci głową. Jeśli Marina nie będzie grzeczna, on oskarży matkę. Jak więc mogła komukolwiek powiedzieć?

Następnej nocy nie przyszedł do jej pokoju, ale i tak ze strachu nie mogła zasnąć. Na nic zdałoby się błagać matkę, by pozwoliła na spanie w jej komnacie. Wiedziała, że i tak nie uzyskałaby zgody, bowiem ojciec mógłby się rozgniewać. Ojciec wielokrotnie bił Marinę, czego matka nie była w stanie znieść, i dlatego prosiła córkę o wyrozumiałość.

Ale zbrojownia była tylko początkiem. Kilka dni później hrabia ponownie odwiedził Marinę wieczorem w jej pokoiku.

„Nie, nie!” – wołała przerażona.

„Milcz, dziewczyno. Czy chcesz, żeby kat przyszedł po twoją matkę? Ja mogę zachować wszystko w tajemnicy, pamiętaj o tym – szeptał hrabia. – Nie bój się, nie będziesz mnie musiała dotykać, jeśli nie chcesz. Leż tylko spokojnie.”

„Ja chcę do mamy!”

„Ona śpi. Cały zamek śpi. Leż spokojnie, nic ci się nie stanie. Wujek Povl tylko cię pogłaszcze.”

Marina leżała sztywna jak kłoda z uczuciem, że wszyscy ludzie ją opuścili, podczas gdy hrabia wsunął dłoń pod przykrycie i dotknął jej piersi, sapiąc przy tym z zadowolenia.

„Bardzo proszę, przestańcie” – błagała.

„Dobrze, nie będę tam trzymał ręki, jeśli ci się to nie podoba – powiedział aksamitnym głosem. – Wszystko dla mojej małej laleczki.”

A potem przesunął spocone palce jeszcze niżej. Ześlizgnęły się w dół po jej skórze do najbardziej intymnego miejsca. Wtedy Marina wydała z siebie rozdzierający krzyk upokorzenia i strachu… Szybko poklepał ją po ręce i odszedł.

Chcąc odpędzić od siebie drastyczne wspomnienie, mocno przycisnęła dłonie do oczu. Na nic się to jednak nie zdało.

Hildegardę obudził gwar głosów ludzi, którzy zebrali się wokół niej. Gorąco, opary potu, niezdrowe podniecenie tłumu… Gdzie była, co się stało?

Jakiś głos z dalszych szeregów wypowiedział słowa, które dotknęły ją do żywego:

– Ta tam już długo nie pożyje.

Usłyszała inny glos, łagodny i życzliwy:

– Bardzo proszę, nie wypowiadajcie się w obecności chorej o sprawach, o których nie macie pojęcia.

Ten głos należał da mężczyzny, którego Hildegarda polubiła od razu tak bardzo, że płacz wywołany pierwszą, okrutną wypowiedzią, zmienił się teraz w łzy wdzięczności.

Uniosły ją silne ramiona kilku mężczyzn. Chciała zaprotestować, powiedzieć, że suknia podsuwa się za wysoko, narażając ją w ten sposób na jeszcze większą śmieszność, ale na nic nie miała siły.

A więc stało się! Straciła przytomność na oczach całego dworu!

– Gdzie jest jej mąż, gdzie jest książę Jochum? – zawołał ktoś; Hildegarda rozpoznała królową.

Ponownie rozległ się ów zimny głos:

– A gdzież by, to jasne, że zniknął z panną Lottie.

W tym drugim przyjaznym męskim głosie zabrzmiała nuta irytacji.

– Czy nie widzicie, że księżna wróciła już do przytomności? Czy takie wypowiedzi są naprawdę konieczne?

Usłyszała niechętny głos kobiety:

– Nie pozwalam, by zwracał mi uwagę drabant!

Drabant? Jej drabant?

Hildegarda nie próbowała nawet dowiedzieć się, do kogo należy ów zimny głos. Takich na dworze było wiele.

Ułożono ją na sofie. Tu było spokojniej, chłodniej.

Nadbiegli lokaje z noszami. Królowa wydawała polecenia:

– Zanieście księżnę do jej komnaty. Nie, nie idźcie przez salę balową, miejcież odrobinę rozumu!

Droga okazała się długa; nosze kołysały się rytmicznie. Hildegarda nie była w stanie otworzyć oczu.

Ktoś przez cały czas szedł obok noszy. Obecność tego człowieka działała na nią uspokajająco. Pewny, równy krok, skrzypienie butów.

– Co za wstyd…

– Nie ma się czego wstydzić, księżno!

Wiedziała, że na jej obliczu maluje się zmęczenie i pełna goryczy bezsilność. Łzy zawisły na rzęsach i nadawały tej szkaradnej twarzy, do której z największym trudem się przyznawała, jeszcze bardziej groteskowy wygląd. Udało jej się unieść ramię i zasłonić swe zdeformowane rysy. Z piersi wyrwał się głęboki szloch rozpaczy. Nie chciała tego, ale nie miała dość sił, by go powstrzymać.

Kojąca dłoń na moment spoczęła na jej ramieniu. Hildegarda z trudem ją odnalazła, a właściwie to ona ujęła jej rękę, a księżna rozpaczliwie przylgnęła do tej silnej dłoni, sprowadzającej na nią uczucie spokoju.

– Nie odchodźcie ode mnie – szepnęła, wstydząc się swej słabości, ale teraz była już u kresu wytrzymałości. – Bardzo proszę, zostańcie ze mną! Nie znam was, nie wiem, jak wyglądacie, ale macie serce. To tutaj takie rzadkie.

On przez chwilę milczał, po czym rzekł powoli:

– Ależ tak, wiecie, kim jestem. Dopiero co widzieliśmy się w sali balowej.

– Drabant? – zapytała niepewnie.

– Tak. Margrabia Tristan Paladin, do waszych usług.

– Ach, tak, oczywiście! Dziękuję za waszą pomoc.

Być może trudno byłoby określić w słowach, na czym ta pomoc polegała, niemniej oni doskonale się rozumieli.

Margrabia! Całkiem nieźle, pomyślała Hildegarda. A więc prawdziwy arystokrata.

Ustał przewiew, towarzyszący drodze przez korytarz; znaleźli się w jej komnacie.

Lokaje umieścili księżnę na łóżku i wezwali pokojówkę.

– Och, znowu – powiedziała dziewczyna, nie wiedząc, że Hildegarda jest przytomna. – Ona nic innego nie robi, tylko mdleje.

Głos Tristana nie był szczególnie donośny, a jednak reprymenda zabrzmiała ostrzej, niż gdyby krzyczał.

– Po pierwsze nie mów o księżnej „ona”, lecz jaśnie pani lub Jej Książęca Mość. Po drugie, nie widzę powodu, byś wypowiadała się takim pogardliwym tonem. Księżna jest bardzo chora. Czy nie usługuje jej nikt inny oprócz ciebie?

Hildegarda domyśliła się zaskoczenia dziewczyny, która odkryła wreszcie obecność przystojnego drabanta w komnacie. I to on przywołał ją do porządku…!

– Jest nas dwie – odparła dziewczyna tonem o wiele przyjemniejszym niż ten, który przybierała mówiąc do Hildegardy. – Zajmę się jaśnie panią jak najlepiej – zapewniała.

– Nie musisz – odpowiedział szlachetny przyjaciel. – Bądź tylko w sąsiednim pokoju i zostaw drzwi otwarte aby Jej Książęcej Mości nie dotknęły żadne pomówienia. Dziś wieczorem ja przy księżnej zostanę.

Dzięki, pomyślała Hildegarda. Serdeczne dzięki! Jego nieco staromodne słowa wzruszyły ją. Miała wrażenie, jakby nagle przeniosła się w dawne czasy rycerzy i dwornych obyczajów.

Pokojówka, wskazawszy to, co mogło być potrzebne podczas opieki nad chorą, wyszła.

Jak wspaniale było czuć troskliwe dłonie starannie okrywające ją pledem, unoszące jej głowę, by dosięgła kubka z napojem.

– Jesteście dla mnie tacy życzliwi, margrabio Paladin – szepnęła słabym głosem. – Nie powinnam była mdleć…

– Już dobrze, dobrze – uspokajał ją ciepło. – Co na temat omdleń mówi medyk?

– Och, on nie wie, co to jest. Mówi tylko o mojej chorej krwi. Ale upuszczanie krwi wcale nie pomaga, wprost przeciwnie, osłabia jeszcze bardziej. Normalnie tak nie wyglądam – dodała Pospiesznie, – Właściwie jestem dosyć szczupła…

– Rozumiem. Zastanawiam się… – urwał.

– Nad czym rozmyślacie, margrabio?

– Nic, nic. Zbyt mało o was wiem, pani.

Hildegarda czuła, jak powoli wracają jej siły.

– I ja nic prawie o was nie wiem, margrabio. Jej Wysokość królowa powiedziała tylko, że straciliście całą rodzinę?

– Tak. Wszystkich krewnych mieszkających w Danii. Ale moja rodzona siostra wraz z rodziną mieszka w Skanii. Poza tym mam jeszcze szaloną kuzynkę w Sztokholmie, a pozostała część mojego rodu pochodzi z Norwegii. Zwą ich Ludźmi Lodu i o nich właśnie przed chwilą myślałem…

Nareszcie Hildegarda zdołała otworzyć oczy. Tristan Paladin siedział na krześle, odsunięty od łóżka, ale na tyle blisko, by móc dostrzec najdrobniejszy ruch jej ręki. Teraz wydał się jej jeszcze bardziej pociągający. Delikatne, ale zdecydowanie męskie rysy twarzy wyrażały bezdenny smutek nawet wtedy, gdy się uśmiechał. Chociaż „delikatne” to może niezbyt właściwie słowo. Subtelne. Tak, subtelne, bo jakkolwiek nie przypominające kobiecych, wcale nie wydawały się grube. Miał gęste, kręcone włosy, z pewnością swoje własne, i to teraz, w tych czasach, kiedy wszyscy panowie nosili nastroszone peruki.

Ciemne piękne oczy jeszcze dodawały mu uroku.

– Co chcieliście powiedzieć o waszym rodzie w Norwegii?

Rozmowa została przerwana, bowiem do gabinetu obok wszedł książę. Tristan natychmiast wstał z krzesła.

Ale książę Jochum nie zajrzał do komnaty żony,

– Siedzisz sobie tutaj, moja mała dziewczynko? – zagruchał do pokojówki. – A ja słyszałem, że moja żona zemdlała.

– To prawda, wasza książęca mość. Na samym środku sali balowej.

– Tak, tak, wiem – burknął książę. – Nie ma umiaru w skandalach, jakie urządza. Za wszelką cenę chce mnie upokorzyć. Ale dlaczego nie jesteś u niej?

Pokojówka zniżyła głos, usłyszeli więc tylko księcia:

– Co? Drabant? W jej komnacie? To przecież… Kto?

Dziewczyna wyjaśniła.

– Ach, tak, ten biedaczysko, impotent! No, on może się koło niej kręcić, ile tylko sobie chce – zakończył ze śmiechem. – W takiej wizycie nikt nie dopatrzy się niczego zdrożnego! Pozdrów moją żonę i powiedz jej, że jestem u siebie.

Usłyszeli oddalające się kroki i trzaśnięcie drzwi.

Tristan Paladin pobladł.

– Musicie wybaczyć mojemu mężowi – rzekła księżna z wyraźnym zażenowaniem. – Przez cały wieczór dużo pił.

Zapadło milczenie. Po chwili Hildegarda zapytała:

– A więc to, co insynuował, jest prawdą?

Tristan odetchnął głęboko, starając się opanować.

– Niestety, tak. Ale nie rozumiem, skąd ktoś… Medyk, który mnie leczył wiele lat temu, najwidoczniej nie zachował dyskrecji. Przykro to wiedzieć.

– Że prawdopodobnie mówią o tym wszyscy na zamku? Doskonale to rozumiem. Czy to… pamiątka z wojny?

Po sekundzie wahania Tristan odpowiedział twierdząco.

Księżna, która doszła już do siebie, powiedziała z życzliwą swobodą:

– Nie powinniście tak bardzo przejmować się ludzkim gadaniem, margrabio. Sądzę, że ten fakt przydaje wam aureoli tajemniczości, rozbudza ciekawość. Z pewnością wiele kobiet chciałoby przekonać się, czy są dostatecznie pociągające, by naprawić ów drobny defekt.

Tristan uśmiechnął się.

– Jesteście bardzo miła, pani. Ale nie o mnie mówiliśmy.

– To prawda. Zaczęliście opowiadać mi o swoich krewniakach.

– Właśnie! Nie chciałbym dawać wam złudnych nadziei, to byłoby zbyt okrutne. Dlatego waham się, czy mówić dalej…

Uniosła się na łokciu.

– Budzicie moją ciekawość!

– Chciałem tylko powiedzieć, że Ludzie Lodu to zadziwiający ród. Ja sam jestem dość zwyczajny, nie mam zbyt wielu szczególnych cech, ale niektórzy z nich… Nie uwierzylibyście, gdybym wam opowiedział. Ale do rzeczy: w moim rodzie żyją ludzie obdarzeni mocą uzdrawiania i znajomością sztuki leczenia.

Księżna przysunęła się jeszcze bliżej. W jej oczach pojawiła się błagalna prośba.

– Nie, nie – uspokajał Tristan. – Mówiłem, że nie chcę rozbudzać płonnych nadziei. Ci, którzy coś potrafią, mieszkają w Norwegii. No i jest jeszcze moja szalona kuzynka Villemo w Szwecji, ale ona nie zna się na leczeniu, potrafi coś innego, bogowie jedni wiedzą, co. Ale mam krewniaka obdarzonego uzdrawiającymi dłońmi…

– Och, sprowadźcie go tutaj, na miłość boską!

– Nie, to się nie uda, ale myślałem o czym innym…

– O czym? – nagłe podniecenie Hildegardy trochę przeraziło Tristana.

– Kiedy odwiedzałem Norwegię, sam sporo się nauczyłem, głównie przypadkiem. Zostało mi jakieś niejasne wspomnienie o pewnych ziołach…

Księżna Hildegarda chwyciła go za ramię z taką siłą, że z pewnością nie wyszło jej to na dobre.

– Zioła? W imię niebios, margrabio, postarajcie się sobie przypomnieć! I znajdźcie je! Nie proszę o to ze względu na siebie, moje życie nie jest na tyle przyjemne, by starać się zachować je za wszelką cenę. Ale mam córeczkę, którą ostatnio bardzo zaniedbałam i ogromnie mnie to dręczy. Tak chciałabym uczestniczyć w jej życiu, zatroszczyć się o to, by nie stała się jej żadna krzywda. Czy mnie rozumiecie?

Tristan Paladin wpatrywał się w okrągłe niczym księżyc w pełni oblicze, w którym z oczu wąskich jak szparki biła desperacja. Doskonale rozumiał, jak czuła się ta kobieta zmuszona do obnoszenia się wśród ludzi z twarzą przypominającą teatralną maskę.

Odpowiedział z wahaniem:

– Niewiele wiem o waszej chorobie, ale być może uda mi się zaradzić opuchliźnie…

– Och, tak, błagam – jęknęła. – Bardzo was proszę! Zróbcie coś z tym, co medyk nazywa chorą krwią,

– Nie mogę pojąć, jaki związek miałoby to mieć z krwią – stwierdził Tristan marszcząc brwi. – Ale nie jestem obeznany w sztuce leczenia. Pamiętam tylko, co mój krewniak Mattias, to nie ten, co ma leczące dłonie, wuj Mattias jest zwykłym lekarzem, co poradził pewnemu staruszkowi, któremu puchły stopy.

– Czy sądzicie, że potraficie odnaleźć właściwe zioła?

– To nie powinno być szczególnie trudne. Ale nie możemy urazić nadwornego medyka.

– Chyba najlepiej będzie, jeśli on się o niczym nie dowie?

– Tak właśnie myślałem – rozjaśnił się Tristan.

– Ale wówczas jemu przypadnie cały zaszczyt!

– Tym lepiej. Ale przecież nie jesteście jeszcze wyleczona, księżno. Nie mam nawet ziół. Nie wolno nam więc cieszyć się na zapas, a wy nawet nie powinniście robić sobie wielkich nadziei!

– Już się obudziły – odparła uszczęśliwiona, opadając na poduszki. – Dobrze, postaram się o tym nie myśleć. Ale w każdym razie wiedzcie, że zapłacę każdą cenę za wszelkie próby, które podejmiecie.

Tristan wstał z uśmiechem:

– Jeśli zaczniecie mówić o pieniądzach czy innej zapłacie, to już mnie tu nie ma.

Popatrzyła na niego w zadumie:

– Dziwnym człowiekiem jesteście, margrabio. Sądziłam, że na duńskim dworze nie ostał się już żaden altruista.

Wyciągnął rękę na pożegnanie.

– Już jutro zacznę szukać – obiecał, składając na jej dłoni pocałunek.

Odszedł, a księżna długo za nim patrzyła. W jej zmęczonych oczach pojawił się nowy blask.

Nie wolno mi mieć nadziei, powtarzała w myślach raz za razem. Nie wolno mi mieć nadziei! Złożyła ręce do modlitwy. Ale, Boże… Mimo wszystko…

Marina leżała w swojej sypialni, nadal nie śpiąc, i nasłuchiwała przerażona. Wiedziała, że jest już późno, może więc dziś wieczorem uda się jej tego uniknąć? Jej nadzieje i pragnienia były równie żarliwe jak życzenia matki, choć dotyczyły zupełnie innych spraw.

Wuj Povl był u niej już wiele razy, nieustannie napominając, by nikomu nic nie mówiła. Jeśli okaże się, że ma za długi język, kat zabierze matkę.

Pogrążona w niemej rozpaczy gorączkowo pragnęła znaleźć oparcie wśród dorosłych, usiłowała prosić o zrozumienie i pomoc, wprost modliła się o kogoś, kto byłby przy niej.

Znikąd żadnego odzewu. Przecież przy takiej dużej dziewczynce nikt już nie musi czuwać nocą.

Jedynie matka rozumiała jej samotność, ale i ona była bezradna. Obawiała się reakcji ojca. Hildegarda nie chciała, by książę bił Marinę; Marina nie chciała, by znęcał się nad matką.

Był dla nich tyranem.

Ale najgorszy był tyran Mariny, hrabia Povl Ruckelberg…

Za każdym razem, gdy do niej przychodził, posuwał się o krok dalej, a ona nie znosiła go coraz bardziej i bardziej. Lękała się samej siebie, gdy uświadamiała sobie, jak silną nienawiść jest w stanie żywić.

W ciągu dnia gnębiło ją poczucie winy. Czy znać było po niej, że wstrętne, tłuste palce obejmowały jej piersi, czy widać było, że dotykała czegoś, co jej ręka z trudem mogła objąć? Że on… nie, o tym nie chciała myśleć… O tym, co starł z jej prześcieradła.

Z obrzydzeniem i lękiem wspominała ten jeden jedyny raz, gdy dotknięcie spowodowało, że przez jej biodra popłynęły gorące, wibrujące promienie i niemal spodobała jej się ta ohyda. Wstydziła się wtedy tak, że chciała umrzeć, i uderzyła jego wstrętną łapę. Wujek Povl rozgniewał się bardzo i ostrzegł, że kat na pewno dowie się, iż odważyła się podnieść rękę na swego dobrego wujka, który pragnie tylko jej dobra.

Wczorajszy wieczór był najgorszy. Zmusił ją, by uklękła na łóżku. Ciężko sapał i dyszał, ale najwyraźniej nie powiodło mu się, wybełkotał, że „jest za mała” i zrezygnował ze wszelkich prób, czymkolwiek one były. A potem zmusił ją do czegoś tak strasznego, że pragnęła zapaść się pod ziemię, na co już nigdy, przenigdy się nie zgodzi. Odruchowo skrzywiła się z obrzydzeniem, wypluwając wstręt. Straszne wspomnienie. Nigdy, nigdy więcej!

Drżała na całym ciele, szlochając, ale oczy miała suche, bez łez. Komu mogła się zwierzyć, nie wydając przy tym matki w ręce kata? Widziała kiedyś, jak kat prowadził korytarzem mężczyznę. Skazaniec wił się ze strachu, błagając o darowanie mu życia. Marina była wtedy bardzo mała, nie pojmowała niebezpieczeństwa, podbiegła do kata i uczepiła się jego ubrania. „Nie wolno wam go zabierać!” – krzyczała, a wówczas kat odwrócił się do niej i ujrzała jego straszne oczy widoczne spod maski. Pogroził jej swoją bronią. Nadbiegła matka i odciągnęła ją, mówiąc: „Oszalałaś, dziewczyno, nie wolno sprzeciwiać się mistrzowi!” Później słyszała, jak rozgorączkowani ludzie na dworze mówili, że owemu człowiekowi ścięto głowę, a krew tryskała strumieniami. Marina wymiotowała, narażając się na kolejną reprymendę ojca.

Dziewczynka uniosła głowę.

W zamku panowała cisza. Księżyc na niebie przesunął się o spory kawałek od czasu, kiedy położyła się do łóżka.

Ale może…? Może dziś wieczorem nie przyjdzie?

Boże, zmiłuj się nade mną! Daj mi odwagę, by zasnąć.

Nie była w stanie pojąć, czego złego mogła dopuścić się matka. Matka, taka dobra! Ale Marina postanowiła ją chronić.

Gdyby tylko wiedziała, która jest godzina… Miała wrażenie, że powinien już być ranek, tak długo leżała bezsennie. Daleko w korytarzu na górze był zegar. Skąd wziąć śmiałość, by tam pójść?

Czego jednak miałaby się obawiać? To tu, w pokoju, kryło się niebezpieczeństwo.

Zdecydowanie, choć tak wylękniona, że niemal zapomniała o oddychaniu, wysunęła się z łóżka i podreptała do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwała, przykładając ucho do pięknie rzeźbionej w dębowym drewnie futryny, ale wszędzie panowała cisza. Ostrożnie otworzyła i wyślizgnęła się z pokoju.

Korytarz był pusty, lampy paliły się w dużej odległości od siebie.

Na palcach przemknęła do górnego hallu i właśnie wtedy usłyszała podwójne uderzenie zegara.

Przystanęła. Nie musiała już iść dalej. Druga w nocy. To znaczy, że on już nie przyjdzie, już za późno.

Odwróciła się uspokojona i nagle drgnęła ze strachu.

Z drugiego końca korytarza nadchodził mężczyzna. Przez moment trwogi wydawało jej się, że to ON, ale potem ujrzała białe pasy skrzyżowane na piersi mężczyzny, charakterystyczne dla drabantów; był też o wiele szczuplejszy niż wujek Povl, szedł szybciej, chyba był młodszy.

– A cóż to za aniołek krąży tu po nocy? – zapytał przyjaznym głosem.

Marina milczała. Czy to możliwe, że on… Czy wszyscy mężczyźni są tacy? Czy on…?

Skłoniła się przerażona, chociaż ojciec wpajał w nią, że nie musi kłaniać się nikomu oprócz królów i królowych, ponieważ jest wyższego rodu niż wszyscy, no, prawie wszyscy, ale na pewno stoi wyżej od królewskich dralbantów.

Był już teraz tuż przy niej. Wyglądał na miłego. Wujek Povl też wydawał się sympatyczny, ale tu było tylko powierzchowne wrażenie. Ten człowiek naprawdę był inny.

– Śnił ci się jakiś koszmar? – zapytał ze zrozumieniem.

– Nie – odszepnęła Marina. – Tylko tak bardzo się bałam, że ktoś przyjdzie.

– Nie możesz zamknąć drzwi?

– Nie mam klucza.

Muszę uważać na to, co mówię, by nie powiedzieć za wiele, pomyślała. Niczego nie można być pewnym. A może to przebrany kat? Nie, kat miał złe oczy, a oczy tego pana są takie smutne. I dobre.

Rozejrzał się dokoła.

– Gdzie mieszkasz?

Marina wskazała palcem na drzwi swego pokoju.

Podszedł do nich natychmiast i zaczął macać ręką nad futryną. Marinę ogarnęło nagłe gorące pragnienie, by schronić się w jego opiekuńczych ramionach i jednym tchem wyrzuć z siebie wszystkie troski, poprosić, by zbił wujka Povla, by został z nią przez całą noc i powiedział, że to, co przeżyła, było tylko złym snem.

Stała jednak w miejscu milcząc.

– Tak robiłem, kiedy byłem mały – wyjaśnił. – Służące tam chowały klucz, żebym nie przekradał się do matki i ojca. Ogromnie bałem się ciemności, ale zaobserwowałem, gdzie zwykle kładą klucz. Mnie zamykano, tobie zabraniają się zamykać. Spójrz, jest tak, jak myślałem.

Trzymał w dłoni tę cudowną, upragnioną rzecz – klucz.

– Masz prawo zamykać drzwi, jeśli się boisz. A czego się obawiasz? Duchów?

– Nie – odszepnęła Marina spuściwszy głowę, a potem wyrwało jej się: – Pewnego mężczyzny.

Przeraziła się. Nie powinna była tego mówić!

Zacisnęła usta, nie śmiała już powiedzieć nic więcej.

Z cichutkim „dziękuję” wzięła klucz z rąk nieznajomego i zniknęła w swym pokoju.

Tristan usłyszał, jak przekręca klucz w zamku. Dwa razy, spróbowała i trzeci, ale już się nie dało.

Zadumany pokręcił głową i poszedł dalej. Te samotne dzieci, myślał. Tysiące samotnych dzieci tu, na zamku i we wszystkich dworach. Wychowane w tak żelaznej dyscyplinie, że dorosłym nawet przez myśl by nie przeszło, by się jej podporządkować!

Загрузка...