ROZDZIAŁ IV

Nazajutrz o świcie Tristan wyruszył na poszukiwanie moczopędnych ziół, o których istnieniu miał jedynie mgliste wspomnienia z czasów odwiedzin na Grastensholm. Jakie one były…?

Podniecony jak dziecko, za wszelką cenę pragnął pomóc biednej księżnej. Nareszcie coś dla niego! Po latach pustki mógł spełnić dobry uczynek.

W zagajnikach wokół Kopenhagi ćwierkały ptaki. Tristan prawie nie spał tej nocy, długo rozmyślając nad receptą i odpowiednimi proporcjami ziół. Formuła, tak jak wszystko inne w skarbie Ludzi Lodu, stanowiła tajemnicę, której nie wolno było zdradzić obcym.

W trawie jeszcze mokrej od rosy czmychnął mu spod nóg wystraszony młody zajączek. Tristan prowadził go wzrokiem, uśmiechając się z rozrzewnieniem. W głowie nawet nie zaświtała mu myśl o strzelbie i polowaniu.

Pierwsze zioła: skrzyp i mącznicę, już znalazł. Potrzeba ich było o wiele więcej! Jeśli lekarstwo miało poskutkować, niezbędne były wszystkie składniki. Pojmował, że opuszczona przez dworzan księżna cierpi na przewlekłą i bardzo poważną chorobę.

Pochylił się, chcąc lepiej przyjrzeć się listkom napotkanego ziela. Nie, to nie to, choć bardzo podobne do przetacznika, którego pilnie poszukiwał. Że też to takie trudne! No tak, z tym powinien się liczyć, nie miał przecież żadnego doświadczenia.

A jeżeli się pomyli i przypadkiem otruje księżnę?

Tristan był zdecydowanie bardziej Paladinem niż potomkiem Ludzi Lodu. Subtelne rysy twarzy, delikatna karnacja, długie i wąskie, szlachetnie uformowane dłonie świadczyły o arystokratycznej krwi płynącej w jego żyłach. Cechowała go też ogromna wrażliwość, którą podobnie jak jego ciotka Gabriella odziedziczył po rodzie Paladinów. I jakże często potomków tego rodu dotykało nieszczęście. Dziad Alexander, Gabriella, on sam…

No cóż, teraz ród już wygasał. I tak chyba było najlepiej.

Przystanął na chwilę, osaczony myślami o odległej przeszłości. Powrócił do dnia, który na zawsze odcisnął piętno na jego życiu. Tristan poczuł wszechogarniającą rozpacz, jak zawsze gdy sięgał pamięcią do wydarzeń, których nie mógł znieść nawet we wspomnieniach.

Jeszcze dzisiaj nie był w stanie uwierzyć, że to właśnie on okazał się na tyle głupi, by dać się złapać w sidła siostrze Eldara Svartskogena. Jak ona miała na imię? Gudrun? Miał wówczas piętnaście lat i nigdy nie widział tak pięknej dziewczyny. Ale jej uroda była tylko cudowną powłoką, osłaniającą zgniłe jądro; zrozumiał to dopiero później. Słyszał, że zmarła na skutek owych straszliwych chorób, które z dziką premedytacją przekazała jemu. Chorób, które odebrały mu radość, zniszczyły całe życie.

Jakiż był naiwny! Odprowadził ją do szałasu należącego do Svartskogen, ponieważ sądził, że spełnia rycerski uczynek. Ta biedna dziewczyna tak bardzo bała się ciemności! A potem tak przekręciła wszystko i tak przeinaczyła, że uwierzył i sam wmówił sobie, że to on ją uwiódł. Później, wiele, wiele lat po tym zdarzeniu, zrozumiał jej podstęp. To była istna diablica!

Długie lata młodości, podczas których nie śmiał nikomu się zwierzyć… Wypełnione samotnością, pełne bolesnych udręk i lęków. Środek, który otrzymał od Mattiasa, zapobiegł najgorszemu. Ale wewnętrzne następstwa pozostały, życiodajna siła zginęła bezpowrotnie. Kiedy wreszcie ośmielił się szukać pomocy u medyka, było już za późno. Chorobę zatrzymano, ale nigdy już nie będzie w pełni mężczyzną. Nigdy nie będzie mieć potomków.

Była to trudna lekcja dla kogoś, kto już od dzieciństwa okazywał taką wrażliwość, że, jak mawiała jego matka Jessica, powinno się go wyposażyć w zbroję na duszę.

Wielokrotnie przyznawał jej rację.

Nosił w sobie wiele miłości dla ludzi, tego ciepła i zrozumienia charakterystycznego dla Ludzi Lodu. Kiedy był mały, nie bez racji dostrzegano, że w jego charakterze tkwi pewna ospałość, choć raczej należało mówić o swego rodzaju flegmatycznym roztargnieniu i marzycielstwie. I gdyby tylko smutek nie zawładnął Tristanem, być może zdołałby utrzymać przyjazny dystans do przyziemnej codzienności mający swe źródło w marzycielstwie. Nie potrafił jednak się otrząsnąć.

Tkwiła w nim wieczna tęsknota za tym, co nieosiągalne.

Księżna Hildegarda zauważyła to natychmiast podczas ich krótkiego spotkania. Od razu uderzyła ją myśl o rycerzu Świętego Graala, i to nie tylko z powodu jego niecodziennego imienia. Pierwszy Tristan, zwany także Tristramem, w niektórych opowieściach przedstawiony był jako rycerz Graala, paladyn na dworze króla Artura.

W Tristanie Paladinie, tak jak u tamtych rycerzy, tkwiło pragnienie zdobycia nieosiągalnego Świętego Graala, kielicha, do którego Józef z Arymatei zebrał krew spływającą z ran Chrystusa. Odnaleźć ów kielich mógł tylko rycerz o najczystszym sercu. Niewypowiedziana tęsknota Tristana dotyczyła czegoś podobnego. Był obcym wśród ludzi.

Ale nie takie rozmyślania zaprzątały jego uwagę, kiedy przeszukiwał trawę w zagajniku. Musiał się spieszyć, wkrótce powinien wrócić na wartę u królewskiego boku. A potem miał przygotować napar dla samotnej księżnej.

Do głowy przyszła mu straszna myśl. A jeśli już jest za późno? Jeśli jest umierająca albo już nie żyje?

Niezmiernie trudno się z tym pogodzić. I jak zawsze, kiedy Tristan myślał o śmierci, miał wrażenie, że zimna jaszczurka przesuwa mu się wzdłuż kręgosłupa.

Gdyby tylko mógł podarować księżnej jeszcze jakąś radość w życiu, by nie umierała odczuwając dotkliwą samotność, zupełnie pozbawiona nadziei.

Tristan nie wiedział, że swym ciepłem i rycerskim zachowaniem już dał jej tę odrobinę radości. Księżna Hildegarda od czasu ich pierwszego spotkania żyła jak w transie, zupełnie odmieniona. Była w stanie śmiać się i żartować z własnej godnej pożałowania sytuacji i swym optymizmem zaraziła nawet małą Marinę, której też dopisywało szczęście. Dziewczynka obudziła się, nim guwernantka odkryła klucz w drzwiach, i teraz nieustannie nosiła go w kieszeni, chroniąc niby najświętszy skarb.

Bo też i był nim w istocie. Marina miała klucz do bezpieczeństwa i spokoju. Do snu. Wuj Povl mógł dobijać się do drzwi, ile tylko chciał. Nie otworzy mu, nawet gdyby groził jej piekielnymi mękami i śmiercią na stosie jak czarownicy. Matkę i tak ochroni.

Mała Marina wybuchnęła nagle radosnym, swobodnym śmiechem. Hildegarda popatrzyła na nią zdumiona od tak dawna już nie słyszała śmiejącej się córki. Spojrzały na siebie, ale żadna z nich nie zdawała sobie sprawy, że to właśnie Tristan Paladin rozniecił iskierkę radości w sercach tych samotnych i nieszczęśliwych kobiet znajdujących się w niewoli księcia Jochuma.

Dopiero koło południa Tristanowi udało się znaleźć wolną chwilę, by sporządzić wywar. Zdobył niemal wszystkie zioła, brakowało tylko jednego, ale dalsze poszukiwania zdałyby się na nic. Po prostu pora roku była niewłaściwa.

Czuję się teraz naprawdę jak jeden z Ludzi Lodu myślał z goryczą, krusząc listki i wsypując je do pożyczonego garnka. Znajdował się w warzelni, akurat pustej o tej porze.

A gdybym tak został czarownicą od mikstur?! A ściślej mówiąc czarownikiem, jak mój prapradziad Tengel. On był bardzo szlachetnym człowiekiem, dlaczego więc nie potraktować tego jako wyzwanie losu, a nie hańbę?

Był bardzo ciekaw rezultatu. Oby tylko udało mu się w tajemnicy przemycić wywar do księżnej! To może być trudne.

Kiedy sporządził miksturę, z niecierpliwością czekał, aż wywar ostygnie. Ucieszył się, że ma glinianą flaszkę, która łatwo da się ukryć pod peleryną. Jak zaprzysiężony spiskowiec przekradał się przez zamkowe korytarze.

Najpierw jednak wziął na spytki kogo należało, by dowiedzieć się, gdzie w tej chwili przebywa książę. Gdy okazało się, że wraz z całą świtą towarzyszy królowi w polowaniu, droga stanęła otworem.

Księżna przyjęła go, wyprosiwszy z komnaty impertynencką pokojówkę.

Kiedy wszedł, Hildegarda siedziała przy niedużym sekretarzyku. Na jego widok twarz rozjaśniła się jej w uśmiechu. Tristanowi serce krajało się ze współczucia, tak mocno poruszył go jej pożałowania godny wygląd. Wprawdzie umalowała twarz, ale absolutnie nie osiągnęła zamierzonego efektu. Na suknię narzuciła szeroką brokatową szatę bez rękawów, coś jakby długą kamizelę…

Podała mu dłoń do pocałunku.

– Dziękuję za waszą życzliwość wczoraj wieczorem, margrabio – powiedziała ciepło. – Co sprowadza was do mnie dzisiaj?

Tristan wyjął glinianą flaszkę.

– Sądzę, że udała mi się sporządzić właściwą miksturę, jaśnie pani – uśmiechnął się. – W każdym razie bardzo się starałem, żeby połączyć tu tylko nieszkodliwe zioła. Uznałem bowiem, że lepiej, aby środek nie zadziałał, niż miałby wam zaszkodzić.

Księżna uniosła brwi. Rozemocjonowana chwyciła flaszkę.

– Och, margrabio, jakże mnie ucieszyliście! Nigdy nie sądziłam…

– Wstrzymajcie te piękne słowa do czasu, aż posmakujecie napoju – zaśmiał się Tristan. – Może wcale nie ma się z czego cieszyć.

– Jak często i ile mam zażywać?

Określił dawkę i zalecił przyjmowanie dwa razy dziennie.

– I, pamiętajcie, księżno, nie warto zażywać leku wieczorem.

Popatrzyła na niego pytająco, ale on tylko lekko się zarumienił, wyraźnie unikając dalszych wyjaśnień.

Księżna nie ukrywała podniecenia.

– Sama będę sporządzać mój napój, nikomu innemu nie pozwolę go tknąć. I muszę przecież utrzymać kurację w tajemnicy przed medykiem. Dziękuję, margrabio, nawet jeśli nie poskutkuje, to i tak wdzięczna jestem za waszą troskliwość. Przygotowanie wywaru musiało zająć wam wiele czasu!

– To drobiazg. Ale nie zapominajcie, że to esencja. Wystarczy jedna jedyna łyżeczka rozmieszana w ciepłej wodzie.

– Będę uważać.

Widział, jak bardzo pilno jej, by wypróbować środek, wymówił się więc obowiązkami i pożegnał. Ale kiedy odwrócił się i skierował do wyjścia, w drzwiach natknął się na jakąś drobną osóbkę.

Tristan szeroko otworzył oczy. Ależ to ta dziewczynka, którą spotkał w środku nocy! Już otworzył usta, by ją powtórnie przywitać, ale zauważył przerażenie na twarzy dziecka.

Milczał więc, ukłonił się tylko, ale księżna zawołała:

– Margrabio! Poznajcie moją córkę! Marino, podaj panu rękę. To margrabia Tristan Paladin, był dla mnie bardzo miły.

Na twarzyczce księżniczki pojawił się blady, niepewny uśmiech, gdy dostojnie witała się z Tristanem. Był to wymowny uśmiech. Dla mnie też był pan miły, ale nikt nie może się o tym dowiedzieć.

Tristan odchodził zatopiony w myślach. Czegóż to małe stworzenie mogło się tak śmiertelnie obawiać?

Gdyby tylko mógł porozmawiać o tym z matką dziewczynki! Ale księżna Hildegarda dość miała własnych kłopotów. Nie wolno jej jeszcze bardziej obciążać.

W swojej komnacie księżna po raz pierwszy przygotowała napój.

– Co pijesz, mamo?

– To tylko ziołowa herbatka. Fuj, nie jest smaczna, właściwie okropna.

– Dlaczego więc ją pijesz?

– Ponieważ jest zdrowa. Co myślisz o margrabim Tristanie Paladinie?

– Chyba jest miły. I przystojny.

– To bardzo dobry człowiek – rozmarzyła się księżna Hildegarda. – Prawdziwy rycerz Graala.

Małej Marinie stanęła przed oczami twarz Tristana. Po tym, jak pomógł jej nocą, stał się dla niej ideałem.

– Rycerz Graala – powtórzyła nieobecna duchem. – Opowiedz mi o Graalu, mamo!

Hildegarda upiła kolejny łyk swej herbatki i tym razem nie skrzywiła się tak bardzo. Przyzwyczaiła się już do jej dziwnego smaku.

– Opowieść o Graalu? Legend o Graalu jest być może tuzin, ale chętnie opowiem ci tę, którą uważam za najpiękniejszą, choć nie jest najstarsza i bliska oryginału.

Marina ścisnęła klucz spoczywający w kieszeni i usiadła wygodniej bliżej matki. Ogarnął ją spokój, upiorny cień wujka Povla zniknął z pola widzenia.

Hildegarda zaczęła:

– Kiedy Chrystus dał się ukrzyżować, poniósł za nas śmierć na krzyżu, pewien człowiek zwany Józefem z Arymatei…

– Czy był dobry?

– Bardzo. Zebrał krew Jezusa do pięknego kielicha, który wziął ze sobą, uciekając przed rzymskimi żołnierzami. Z czasem, jak powiadają, krew Chrystusa przemieniła się w rubin i kielich zamknął się wokół szlachetnego kamienia.

Wypiła resztkę odmierzonej porcji napoju i ciągnęła opowieść:

– Niezwykłymi drogami dotarł kielich, Graal, do góry zwanej Montsalvage. Nikt jednak nie wiedział gdzie znajduje się owa góra. Kielich więc po prostu zniknął.

– I góra także?

– Tak, góra także. Upływały stulecia. Rycerze zaczęli tworzyć zakony i wielu, wielu z nich wyruszało na poszukiwania Świętego Graala. Powiadano, że tylko człowiek o nieskazitelnej duszy i czystym sercu, cnotliwy i szlachetny, znający tylko dobro, odnajdzie Świętego Graala. Ci, którzy pragnęli odnaleźć kielich i strzec go, zwani byli rycerzami Graala. Szczególnie znany jest król Artur i jego paladyni, Rycerze Okrągłego Stołu. Wśród nich byli Parsifal, Gawain, Lancelot i Tristram…

– Tristram? To prawie jak…

– To jest to samo imię – uśmiechnęła się Hildegarda. – Ale Lancelot, w którym pokładano największe nadzieje, zakochał się w żonie króla Artura i naturalnie nie mógł już szukać Graala. Tym, który w końcu odnalazł drogę do góry Montsalvage i świętego kielicha, był Galahad, syn Lancelota. Był z nich najcnotliwszy.

Hildegarda umilkła. Zaczęła czuć się dziwnie.

– Co się z nim stało? – dopytywała się Marina.

– Z kim? Z Galahadem? Zniknął wraz z twierdzą na Montsalvage i kielichem. Nigdy później już ich nie odnaleziono. Ale… będę musiała cię przeprosić na chwilę.

Hildegarda odeszła w bardzo intymnej sprawie.

Kiedy wróciła, Marina czekała już z pytaniem:

– Czy nikt nie znalazł kielicha?

– Inne legendy mówią, że znalazł go Parsifal i Gawain. Dlatego tak trudno opowiadać historię o Świętym Graalu.

– A Tristan? Czy on go nigdy nie znalazł?

– Nie, zakochał się w Izoldzie, narzeczonej króla Marka – odparła Hildegarda z tajemniczym uśmiechem. – Nie miał szans.

– Czy to wszystko prawda? – dopytywała się Marina.

– Nie wiadomo. Ale zamek króla Artura nadal można odszukać. Zwał się Tintagel, a jego ruiny istnieją do dziś na zachodnim wybrzeżu Anglii. Opowiadał mi o tym mój ojciec. W legendach zawarta jest więc jakaś część prawdy.

Siedziały w milczeniu.

– Chciałabym, żeby i teraz byli rycerze – westchnęła Marina.

– No cóż, rycerstwo wyginęło. Pozostali tylko rycerze rozbójnicy, a w nich nie ma ani odrobiny szlachetności, zapewniam cię. Niemniej śmiem twierdzić, że na dwór króla Christiana zabłąkał się pewien rycerz.

– Ja także – powiedziała Marina powoli. – Ja także – powtórzyła.

Księżna tak była zatopiona we własnych myślach, że nie zorientowała się, jak dobrze jej córka musi znać Tristana Paladina.

Nagle Hildegarda poderwała się.

– Cóż on zrobił? – mruknęła pod nosem.

– Kto taki? – zaniepokoiła się Marina.

– Herbatka. Napar. Znów muszę wyjść.

– Co za on?

Hildegarda zatrzymała się w ukrytych w ścianie drzwiach, wiodących do niewielkiego pomieszczenia.

– Kucharz – wyjaśniła szybko. – Prosiłam go, by zaparzył mi ziołową herbatkę, i okazuje się, że ma ona zadziwiające działanie.

Marina, zostawszy sama, bawiła się kluczem. Obracała go w dłoni, oglądała, gładziła, pieściła koniuszkami palców, przykładała do piersi. Na jej ustach igrał szczęśliwy uśmiech.

Odnalazła swoją wolność, nie będąc przy tym zmuszona nikomu niczego mówić!

Podczas gdy Hildegarda z podziwem obserwowała działanie naparu Tristana na swe ciało, Marinę spotkało nieszczęście.

Tristan wyjechał do Gabrielshus i miał pozostać tam przez tydzień. Książę Jochum przestał odgrywać komedię i opuścił dwór wraz ze swą Lottie. I chociaż w ciągu dnia księżna troskliwie zajmowała się córką, szczęśliwa i zadowolona jak nigdy przedtem, ponieważ z każdym dniem była coraz szczuplejsza, w nocy musiała wypoczywać. Czym innym było pozbycie się puchliny wodnej, a czym innym zażegnanie jej przyczyny, choroby, która powoli zżerała Hildegardę. Księżna wieczorami była tak wyczerpana, tak zmęczona przymusem całodziennego przebywania między ludźmi, że po prostu gasła.

I Marina zostawiła matkę w spokoju, nie błagała już o pozwolenie spania w jej komnacie, bo przecież miała swój klucz! Kiedy guwernantka wypijała tradycyjny kieliszek na dobranoc i zasypiała snem sprawiedliwych, Marina przekręcała klucz w zamku i napawała się samotnością.

Hrabia Ruckelberg był u niej kilka razy, słyszała go. Naciskał klamkę, skrobał do drzwi. Szeptał. Ale ona leżała cichutko jak myszka, więc w końcu rezygnował i odchodził, przeklinając półgłosem.

Wydarzyło się jednak nieszczęście: pewnego ranka Marina zaspała. Obudziła ją guwernantka waląca do drzwi.

To była dramatyczna scena. Marina z płaczem rozstawała się ze swym najcenniejszym skarbem.

Teraz na pewno sprowadzi kata, myślała. Nie będzie już miał dla nas żadnej litości!

Nie kat jednak przyszedł. Stało się coś, co było równie przerażające: przyszedł znienawidzony wuj Povl.

Tego wieczoru Marina naprawdę wołała o pomoc, kiedy wszedł i zamknął za sobą drzwi. Co tam kat, teraz posmakowała już wolności i miała dość wszelkiej ohydy. Wołała z próżną nadzieją, że usłyszy ją Tristan, jej rycerz. On jednak był daleko, aż w Gabrielshus. Guwernantki nie obudziłyby nawet armatnie wystrzały w jej pokoju, a w sąsiednich komnatach nie było nikogo. Wszyscy wyjechali, uciekając z miasta przed letnim upałem. W tym korytarzu spała tylko Hildegarda, ale tego dnia cierpiała tak silne bóle, że musiała prosić nadwornego medyka o coś na sen. Spała głęboko, nie mając pojęcia, na jakie straszliwe przeżycia narażona jest jej mała córeczka.

Marina usiłowała prześlizgnąć się obok wuja, ale on trzymał ją w żelaznym uścisku. Dłonią zatkał jej usta, a drugą ręką przyciskał do siebie tak, że nie mogła się ruszyć.

– Oszalałaś, dziewczyno, chcesz, żeby kat cię usłyszał? Czeka tam, w korytarzu, i ma przy sobie swój topór.

Marina stała jak sparaliżowana, z zamkniętymi oczami. Ogarniała ją rozpacz.

– Do tej pory byłem dla ciebie miły – stwierdził wujek Povl, ale jego głos wcale nie brzmiał przyjemnie. – Teraz jednak okazałaś się niegrzeczną dziewczynką i zasługujesz na karę. Tak zamykać drzwi! Więc chodź! Chcesz zostać ukarana czy tego uniknąć? Ty i twoja matka będziecie mogły ujść wolno, jeżeli wujek Povl szepnie słówko.

Marinie nie pozostawała już żadna nadzieja, nie miała też więcej sił.

– Niczego nie chcę – szepnęła żałośnie. – Powiem wszystko ojcu. On jest księciem i może was ukarać, wujku Povlu.

Wybuchnął śmiechem, który zabrzmiał złowieszczo.

– Tak, tak, opowiedz! Wiesz dobrze, że książę nie uwierzy w żadną historyjkę. Sam mi mówił, że jesteś dziwną dziewczynką i że niemożliwe, by był twoim ojcem.

Ogarniała ją coraz większa rozpacz. Uczucie to było niczym żywa istota o ostrych kłach i pazurach, które wbijały się w jej ciało.

Czy musiał ją ranić tak dotkliwie? Czy nie dość już wiedziała o pogardzie, jaką żywił do niej ojciec? Czy ojciec wielokrotnie nie nakazywał, by przestała pleść bzdury, kiedy chciała podzielić się z nim wrażeniami lub mówić o swych przygodach?

I jeśli nawet opowiedziałaby o tym, co wyprawia wujek Povl, komu by uwierzono? Jej czy temu hrabiemu cieszącemu się nieposzlakowaną, niczym nie splamioną opinią? Tak, słyszała, co o nim mówiono. Żył jak przystało wdowcowi po śmierci swej żony, która zmarła wkrótce po ślubie. Została zamordowana, jak powiadano, i wujek Povl złożył świętą przysięgę, że nigdy nie poślubi już żadnej kobiety, tak wielka była jego żałoba. Żył tylko po to, by odnaleźć morderców. Nigdy jednak żadnego nie znalazł. Ten fakt wzbudził w Marinie jeszcze większy lęk. Marina bowiem, pomimo swego dziecięcego wieku, nie była głupia.

A jeśli jego żona odkryła, że zabawia się tak z małymi dziewczynkami…?

Nie, to tylko domysły, nie wolno jej powiększać grozy sytuacji. I tak już było źle.

– Wujku Povlu, jeśli pozwolicie mi odejść, dam wam moje perły – błagała z płaczem. – Są ogromnie cenne.

Nic innego nie miała do zaofiarowania. Ale jego nie interesowały perły.

– Niegrzeczna dziewczyno – powiedział tylko. – Jesteś bardzo niegrzeczną dziewczyną i teraz wujek Povl musi cię ukarać.

Uniósł do góry szarpiącą się dziewczynkę i rzucił na łóżko. W jego twarzy nie było teraz nawet śladu wujaszkowatej dobrotliwości. Marina, oszalała z rozpaczy i strachu, rozejrzała się wokół. Tam, obok łóżka, zobaczyła…

Nazajutrz komnatę Mariny zastano pustą. Widok budził grozę: wszędzie widniały ślady krwi. Bez zwłoki zawiadomiono matkę dziewczynki.

Hildegarda całkiem się załamała. Podjęła rozpaczliwe wysiłki, by podnieść się i rozpocząć poszukiwanie Mariny, ale nie starczyło jej sił.

Dla całego dworu i służby był to ogromny wstrząs. Każdy chciał wtrącić swoje trzy grosze, podsuwał rady i pomysły. Opowiadano mrożące krew w żyłach historie o bezgłowych postaciach napotykanych w zamkowych korytarzach, o okrutnych zabójcach wypijających dziecięcą krew i innych grasujących potworach. Natychmiast rozpoczęto poszukiwania dziewczynki w całym zamku, dziękując Stwórcy, że król i jego rodzina znajdują się we Frederiksborg. Poszukiwania nie przyniosły jednak rezultatu. O tej porze roku na zamku przebywało niewielu dworzan i nikt niczego nie zauważył w ciągu nocy. Hrabia Ruckelberg leżał w swojej komnacie po uszy zakopany w pierzyny. Jak wyjaśniał, zaatakowała go ciężka gorączka, która legła mu w piersiach. Czy mogliby więc okazać mu nieco życzliwości i zostawić w spokoju? Zniknęła dziewczynka? Nie, nie znał żadnej. Ach, ta! Córka księcia Jochuma, mniej więcej wiedział, która to jest. Nie, zachorował już dzień wcześniej i oczywiście nie widział ani nie słyszał niczego.

Poszukiwania rozszerzono na najbliższe ulice, ale ponieważ strażnicy przysięgli, że nikt nie mógł wyjść ani wejść do zamku pozostając niezauważonym, nie było sensu penetrować miasta. Cokolwiek przydarzyło się dziewczynce, musiała w dalszym ciągu znajdować się na terenie królewskiego zamku.

Komendantowi i nadwornemu medykowi udało się na schodach odbyć rozmowę w cztery oczy.

Najpierw wymienili tylko znaczące spojrzenia, mówiące więcej niż słowa, po czym komendant zapytał:

– I co o tym wszystkim myślisz?

– Obawiam się najgorszego, ale nie tracę nadziei…

– Ja także. Zbliża się jednak pełnia księżyca, a o tej porze wszelkie mistyczne sekty rozwijają skrzydła.

– Ale to niemożliwe – szepnął medyk ze wzrokiem utkwionym w letnie niebo. – Stoimy tutaj w pełnym świetle dnia, w mieście, które coraz bardziej się rozwija. Czy coś takiego może się wydarzyć? Tutaj? W naszych chrześcijańskich czasach?

– Ofiary składane z ludzi?

Doktor rozejrzał się dokoła.

– Nie wspominaj o tym, bo aż mnie ciarki przechodzą. Ale to prawda, to właśnie miałem na myśli.

– Tak, to brzmi niesamowicie, ale na świecie wiele jest pomylonych indywiduów. I wielu szaleńców, którzy za nimi podążają. Pociąga ich wszystko, co łączy się z okultyzmem, pogaństwem, mistyką: wywoływanie duchów, zaklęcia, czarna magia. A także bunt przeciwko królowi wyłącznie dla samego buntu… Ludzi tak łatwo omamić, mój przyjacielu! Kiedy tylko po plecach przebiegnie im dreszczyk emocji i strachu połączonego z napięciem, gotowi są na wszystko.

Medyk pokiwał głową.

– Niestety, chyba masz rację. Ale mała Marina… Ta biedna dziewczynka, na którą prawie nie zwracało się uwagi!

– Tak, muszę przyznać, że z trudem przypominam sobie jej buzię. Jakby świadomie starała się nie wzbudzać niczyjego zainteresowania w obawie przed agresją otoczenia.

– Cóż, po jej ojcu można się chyba wszystkiego spodziewać – mruknął medyk. – Na pewno dawał jej w skórę, gdy tylko stawała mu na drodze.

– Sądzę, że taka właśnie nie rzucająca się w oczy dziewczynka stanowiła dla owych potwornych Strażników idealną kandydatkę na ofiarę. Z powodu choroby matki pozostawiona sama sobie. Skryta i pokorna.

– Czy zauważyłeś, że mówimy o niej już w czasie przeszłym? – drżącym głosem zauważył medyk. – Jakby już…

Nie dokończył zdania.

Wzrok komendanta błądził gdzieś w nieznanej dali.

– Nikt nie wchodził ani nie wychodził z zamku – mówił w zamyśleniu. – Jeśli nasze straszne domysły są prawdziwe, oznacza to, że…

– Że Strażnicy znajdują się na terenie zamku – dokończył medyk. – I tu urządzają swoje sabaty czy jak to się nazywa.

– Nie jest to szczególnie przyjemna myśl, zwłaszcza że przeszukaliśmy cały zamek. Coś musieliśmy przegapić.

– Oznacza to również, że zamieszani są w to ludzie stąd.

– Tak chyba podejrzewano już wcześniej?

– To prawda. Ale przychodzi mi do głowy jeszcze jedna przerażająca myśl – zadumał się doktor. – Dziewczynka z pewnością była dziewicą, wszak to jeszcze dziecko. Kwiat w pączku. A ofiary składane z dziewic to przecież ulubiony rytuał pradawnych pogańskich czasów, prawda?

– Szukajmy dalej – sucho rzekł komendant.

Tego dnia powrócił Tristan.

Przerażony wiadomością o zaginięciu Mariny pospieszył do komnat księżnej. Nadworny medyk i pokojówka starali się uspokoić nieszczęśliwą kobietę, która właśnie ocknęła się po kolejnej utracie przytomności.

– Ach, margrabio – szepnęła Hildegarda. – Margrabio! Marina, moja mała córeczka…

– Słyszałem już – odparł krótko. – Zaraz włączę się do poszukiwań. Pragnąłem tylko dowiedzieć się, jak się czujecie, księżno.

Twarz Hildegardy ściągnęła się bólem. Usiłowała odpowiedzieć, starała się stłumić płacz, ale to zdało się na nic.

Nadworny medyk odparł cicho:

– Bardzo źle, że przydarzyło się to akurat teraz. Księżna w tym tygodniu straciła wiele ze swej krągłości i ogromnie się o nią niepokoję.

– Utrata wagi wyjdzie księżnej tylko na dobre – powiedział Tristan, zachowując nieprzenikniony wyraz twarzy. – Ale tragedia z córką powinna jej zostać oszczędzona.

– A ja się tak cieszyłam – szlochała Hildegarda ze wzrokiem skierowanym na Tristana. – Od dawna nie byłam tak radosna! I teraz takie spadło na mnie nieszczęście!

Mimo że rysy jej twarzy były zniekształcone przez płacz, widział, iż z jej oblicza zniknęła paskudna opuchlizna. A więc czarodziejski wywar Ludzi Lodu poskutkował, pomyślał z dumą. Głośno zaś powiedział z największą powagą:

– Teraz musicie zająć się tylko sobą, księżno. Nie spocznę, dopóki nie odnajdę Mariny.

Żywej czy martwej? Tego nie powiedział.

Księżna chwyciła go za ramię.

– Dzięki, że znów tu jesteście, margrabio. Teraz wiem, że sprawa znajduje się w najlepszych rękach.

Medyk ze zdumieniem obserwował, jak bardzo się uspokoiła.

– Ale ja nie mogę tak leżeć bezczynnie – dorzuciła stanowczo. – Muszę iść z wami, szukać. Czy tego nie rozumiecie?

Tristan popatrzył na lekarza.

– Sądzę, że dla zdrowia jaśnie pani najlepiej będzie, jeśli pozwolimy jej iść z nami – powiedział z wahaniem. – Mogę znieść księżnę ze schodów.

Spoglądała na nich pełnymi bólu oczami.

– Bardzo proszę… Weźcie mnie ze sobą.

Po chwili namysłu doktor kiwnął głową na zgodę. Hildegarda porosiła pokojówkę o cieniutki, przezroczysty peniuar, po czym ułożono ją w ramionach Tristana. Od razu zauważył, jak bardzo zeszczuplała, choć ciągle jeszcze w jej ciele było dużo wody. I znów zakłuło go w sercu ze współczucia dla tej delikatnej, dobrej kobiety, na którą zewsząd spadały ciosy.

– Na pewno jestem potwornie ciężka – szepnęła ze wstydem.

– Wcale nie – zapewnił.

Jej ramiona z ufnością otoczyły jego szyję.

– Niedługo będę już mogła chodzić sama – powiedziała. – Te ataki omdlenia ciągle pojawiają się i znikają. Och, Tristanie… Czy wolno mi nazywać was Tristanem?

– To wielki dla mnie honor, pani.

– Dziękuję! Tristanie, wydaje mi się, że nie wytrzymam tego dłużej. Wszystko inne stało się nieistotne. Myślę tylko o mojej małej dziewczynce.

– Rozumiem – odparł łagodnie.

Zeszli na dół we czwórkę do hallu, w którym poszukujący zebrali się na naradę. Tristan umieścił księżnę na sofie i zwrócił się do komendanta zamku:

– Coś nowego?

– Nie. Nie wydaje się, by dziewczynka mogła przebywać na zamku.

– Ale innej możliwości przecież nie ma. Powiedzcie mi, jak to się mogło stać? Czy są ślady jakiegoś zwierzęcia, które wdarło się do jej pokoju? Może zaatakował ją wielki pies?

– To wykluczone – odparł komendant. – I dlaczego miałaby stamtąd uciekać?

– Wystraszona do szaleństwa – wyjaśnił Tristan. – Ale zostawmy to. Czy nie znaleźliście żadnych śladów, panie komendancie? Czy nie ma w pokoju nic, co wskazałoby jakiś trop? Jest tak wiele dużych plam krwi, powinny być widoczne i dalej, poza pokojem.

– W korytarzu była tylko odrobina, tak nieznaczna, że nie można nawet określić kierunku uprowadzenia.

– Czy sądzicie, że to krew dziewczynki?

– Nic pewnego nie wiemy. Ale tak zakładaliśmy do czasu znalezienia tego.

Wyciągnął bardzo grubą igłę do tapiserii, wielką i mocną.

– Leżała na podłodze przy łóżku. Jak widzicie, jest na niej krew.

– Och – szepnęła Hildegarda. – To igła Mariny. Kończyła robótkę…

Tristan odwrócił się w jej stronę.

– Wasza książęca mość, a może jednak nie powinniście być przy tym?

– Nie – zaprotestowała z gwałtownym wzburzeniem. – Ja też muszę pomóc.

– Dobrze. W każdym razie to musiał być ktoś, kogo znała i komu ufała. Inaczej nie wpuściłaby go do środka.

Guwernantka Mariny, która przez cały czas wciskała się między nich, by lepiej słyszeć rozmowę, wtrąciła wzburzona:

– Wcale tak nie musiało być!

– Co chcecie przez to powiedzieć? – dopytywał się Tristan. – Marina śmiertelnie się kogoś bała. Jakiegoś mężczyzny. Dałem jej więc klucz, żeby mogła zamykać drzwi od swojego pokoju.

– A więc to wy! – oburzyła się guwernantka. – Nie mieliście do tego żadnego prawa. Przecież nie mogłam do niej wchodzić! Dziewczyna zamknęła drzwi przede mną, to karygodne! Takiemu dziecku nie powinno się dawać klucza do ręki!

Spojrzenia wszystkich skierowały się na podstarzałą, zamroczoną alkoholem damę.

Tristan zapytał surowo:

– A więc zabraliście jej klucz?

– Naturalnie! To moje prawo i obowiązek!

– Kiedy?

– Wczoraj rano. Nie mogłam dostać się do środka. To było… niesłychane!

Zapadła cisza.

– Och, mój Boże! – jęknęła księżna. – A ja widziałam lęk w oczach Mariny i nie zapytałam, czego się boi!

– Marina i tak nic by nie powiedziała – pocieszał Hildegardę Tristan. – Teraz, kiedy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że znajdowała się pod ogromną presją. Spotkałem ją tylko dwa razy, ale sprawiła na mnie wrażenie wystraszonej do obłędu.

– Ja także to zauważyłam – przyznała księżna, dręczona wyrzutami sumienia. – Ale Marina zawsze była bojaźliwym dzieckiem z powodu swojego ojca. Nie rozumiałam jej…

– Mężczyzny, mówiliście… – zwrócił się komendant do Tristana.

– Tak. Spotkałem Marinę kręcącą się po korytarzu niespełna tydzień temu. Powiedziała, że boi się, by nie przyszedł do niej jakiś mężczyzna. Potraktowałem to jako zwykły lęk dziecka, obawiającego się ciemności, i odszukałem klucz.

– A potem była taka wesoła – przypomniała sobie księżna. – Dopiero wczoraj znów sparaliżował ją strach. A madame niczego nie słyszała? – zwróciła się do guwernantki Mariny.

– Co? Dziś w nocy? Nie, mam bardzo mocny sen. I w pokoju księżniczki Mariny jest zawsze bardzo cicho.

Spojrzeli na jej błyszczący, czerwony nos, opuchniętą twarz, wyblakłe, rozmyte oczy i pomyśleli swoje.

Tristan stanął za krzesłem guwernantki i głośno klasnął tuż przy jej uszach. Nie zareagowała. Najwyraźniej czytała słowa z ruchów warg.

Księżna przymknęła oczy z westchnieniem rezygnacji.

Kiedy Tristan nagle zorientował się, że komendant i wszyscy pozostali spoglądają na niego z wyczekiwaniem i nadzieją, ba, wręcz z uniżoną pokorą, doznał wstrząsu. On, Tristan Paladin, nieśmiały, niezdecydowany, uciekający od świata, pogrążony w żalu nad swym gorzkim losem, bez celu snujący się po pustych komnatach Gabrielshus. Samotny, bez rodziny, bez przyjaciół… To nie do wiary, oni patrzą na niego jak na zbawcę, u niego szukają pocieszenia!

Odruchowo wyprostował plecy, stanął przy krześle Hildegardy i ujął jej rękę. Uspokajająco uścisnął dłoń księżnej, pragnąc dodać jej otuchy. Poczuł, jak robi mu się cieplej na sercu. Bez słów powierzono mu zadanie.

Pokaże, że jest wart okazanego mu zaufania. Odnajdzie małą Marinę, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, której w życiu dokona.

Загрузка...