VII. DWA ŚWIATY

Miksza długo nie wracał. Darecka próbowała kilka razy połączyć się z nim, ale mikrotelefon nie reagował, zaś wizjofon w pokoju Müncha był wyłączony.

Balicz już nie próbował ukrywać niepokoju. Krążył po pracowni z tak strapioną miną, że Kama nie miała sumienia pogłębiać wyrzutami jego depresji.

Wreszcie, po blisko dwóch godzinach wyczekiwania, barczysta postać Stefana pojawiła się w uchylonych drzwiach…

— Nie jestem takim złym dyplomatą, jak myślałem — rzucił od progu.

I zamykając za sobą drzwi dodał: — Chyba jednak coś z tego wyjdzie…

— Bardzo długo gadaliście…

— Wymęczył mnie piekielnie— westchnął Miksza i usiadł w fotelu. — Ale nie żałuję.

Rozmowa była idiotyczna, lecz ostatecznie nie jest tak źle.

— Co mówi o mnie? — spytał Balicz niepewnie.

— Jesteś dla niego co najmniej uczniem diabła!

— Nie próbowałeś mu wytłumaczyć, że…

— No cóż, narobiłeś bigosu. Muszę cię jednak pocieszyć, że jak mówi przysłowie: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

— A więc jednak przyznajesz… — ucieszył się Balicz. — Kuracja wstrząsowa?

— Nie śpiesz się tak bardzo. Korzyść, jaka płynie z owego wstrząsu, nie jest taka, o jakiej myślisz. Otóż zdaje mi się, że dokonałem pewnego odkrycia: z rozmowy przeprowadzonej z Modem wynika, ponad wszelką wątpliwość, że dla niego świat, w którym się obecnie znajduje, a więc wraz z nim i my wszyscy, nie jest światem realnym.

— Nie realnym? — powtórzył pytająco Balicz.

— Jest to świat pozorów. Wszystko, co widzi i słyszy, jest nierzeczywiste. Jest stworzone przez dobre czy złe duchy. Jakie — tego on nie wie. I to go najbardziej gnębi.

— Nonsens! Przecież w jego zachowaniu się nie ma niczego, co by upoważniało do stawiania tak dziwacznej hipotezy. On wie, że jest na Ziemi w roku 2046. Nosi bez sprzeciwu pekoder, uczy się posługiwać automatami, rozmawia z nimi, pyta, próbuje rozumieć, mówi, że wierzy albo też próbuje zaprzeczać temu, co słyszy od nas. Zachowuje się normalnie.

Oczywiście na swój sposób, ale normalnie. Skąd takie przypuszczenie?

— Powiedział mi to sam! Widocznie w przystępie szczerości…

— Powiedział sam? W jaki sposób?

— Trudno powtórzyć wiernie… Niestety, nie mogłem nagrać tej rozmowy. Prosił, abym wyłączył wszystkie aparaty, a nie chciałem prowadzić nieuczciwej gry.

— Zbytek skrupułów.

— Zależy od punktu widzenia. Ale to w tej chwili sprawa nieistotna. Otóż słowa jego można streścić mniej więcej tak: to, co ujrzał na plaży, było dla niego strasznym przeżyciem, ale tylko dlatego, że przez chwilę wydało mu się, iż to jest rzeczywisty świat. To była próba, z której chyba nie wywiązał się najlepiej. Najgorsze jednak jest to, że właściwie nie wie, jak powinien postąpić.

Jednego jest pewny: był to znak, że złymi drogami biegną jego myśli. Musi pokonać w sobie słabość. Kiedy próbowałem go przekonać, że za tym, co widzi i słyszy, nie kryje się nic tajemnego i nienaturalnego, wysłuchał mych argumentów spokojnie. Ale później powiedział, iż on wie, że tak właśnie my tu wszyscy mówić musimy. Potem jakby się zreflektował, że palnął głupstwo, bo zapytał, czy wolno mu o tym w ogóle mówić. Oczywiście zapewniłem go, że absolutnie nikt nie będzie mu miał za złe szczerości. W dalszych wynurzeniach był już jednak ostrożniejszy. Dał mi tylko do zrozumienia, że mnie i ciebie, Kamo, uważa za coś w rodzaju aniołów stróżów…

— A mnie za wysłannika piekieł — dokończył z sarkazmem Balicz. — To, co mówisz, bynajmniej jednak nie świadczy, że ten facet wszystko, co widzi i słyszy, czego dotyka i wącha, traktuje jako fikcję. Raczej tylko pewne zdarzenia, pewne fakty pozostające w zbyt jaskrawej sprzeczności z jego wyobrażeniami o świecie, skłonny jest traktować jako złudzenia.

— I ja tak początkowo myślałem. Istota rzeczy polega jednak na tym, że nie znajdziesz tu żadnego wyraźnego rozgraniczenia tych dwóch światów…

— Nie bardzo chcę w to wierzyć.

— A jednak tak jest.

Kama wstała z fotela i podeszła do biurka. Sięgnęła po leżący między papierami notatnik.

Otworzyła go, potem zamknęła machinalnie i położyła z powrotem na biurku.

— Coraz bardziej nabieram przekonania, że Stefan ma rację — powiedziała podchodząc w zamyśleniu do okna. — Świat odczuwany zmysłami: wzrokiem, słuchem, powonieniem, dotykiem— to dla Modesta tylko język, w którym przemawia do niego ktoś nieodgadniony, przepotężny. On języka tego nie rozumie, nie wie, czego chce od niego ten Nieodgadniony, gdy przemawia do niego zdarzeniami świata, w którym kazał mu żyć. Münch nie zna klucza do zaszyfrowanych poleceń i to go przeraża. Ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że sam kod, w którym nadawane są owe tajemnicze polecenia, nie stanowi chaosu, lecz jest zbudowany według pewnych reguł. Jest logiczny, uporządkowany. Chociaż więc nie rozumie jego ukrytego sensu, poczyna się tym kodem posługiwać, przyswaja sobie reguły formalne, wynikające z jego logicznej budowy. Nieustannie jednak pamięta o tym, że jest to kod stworzony sztucznie przez Nieodgadnionego w zupełnie innym celu, niżby to wynikało z owej logicznej struktury. Do opisu zachowania się Modesta najlepiej zresztą nadaje się model strategiczny. Toczy się gra między Modestem, Bogiem a Szatanem. Wynikiem gry może być zbawienie lub potępienie. Modest próbuje czynić doświadczenia, poznać strategię Boga i Szatana. Stara się grać jak najlepiej, ba! — jeśli reguły tego wymagają — a jak mu się zdaje, właśnie tego wymagają— prowadzi tę grę tak, jakby świat, z którym się styka, był rzeczywistym światem. Trudności potęguje fakt, że inne reguły gry obowiązują w tym świecie, a inne w drugim świecie — prawdziwym, choć ukrytym dla oczu i uszu nieprzeniknioną zasłoną. I tu paradoks: reguły postępowania, zasadnicze reguły gry obowiązujące w owych zaświatach są Modestowi znane. Są dla niego zrozumiałe i bliskie, bo utrwalone zostały w ciągu długich lat życia. Reguły te są jednak sprzeczne z regułami gry stosowanymi w świecie, w którym teraz żyje. Czy możliwe, aby istniały dwa światy i dwie reguły? Nie! Tylko jeden ze światów może być prawdziwy. Czy ten, który dostrzega oczami?

Ta myśl wydaje się Modestowi absurdalna. Prawdziwe mogą być tylko zaświaty. To tylko dlatego widzi o n Sprzeczności między informacjami płynącymi z tego świata i regułami gry w zaświatach, że nie zna klucza, który pozwoliłby przekodować informacje z jednego języka na drugi. Z języka pozorów na język prawdy — to znaczy — zrozumiały dla niego. W tym nieustannym miotaniu się usiłuje znaleźć jakieś punkty oparcia, stworzyć jakieś pomosty łączące oba światy. Ale pomosty załamują się i nie pozostaje mu nic innego, jak uznać owo załamywanie się za przejaw strategii Boga lub Szatana w podjętej grze.

Balicz wzruszył ramionami.

— I myślisz, że rozumowanie naszego Modesta biegnie aż tak zawiłymi ścieżkami? Te kody, szyfry, strategie, światy o różnych językach?…

— Rzecz jasna, że on sobie tego tak nie wyobraża. Próbowałam tylko nakreślić abstrakcyjny model konstrukcji myślowych, tworzących się w jego mózgu. Model bardzo uproszczony, ale chyba odzwierciedlający istotę rzeczy.

— Czy zauważyłaś — podjął Miksza — że ten model pasuje nie tylko do człowieka znajdującego się w tak skomplikowanej jak Modest sytuacji? To jest chyba w ogóle model mistycznego pojmowania świata. Przecież tak samo tym przejściowym, pozornym światem był dla średniowiecznego mistyka jego świat ziemski. Tyle, że może mniej sprzeczny ze światem mistycznym.

— Mniej sprzeczny? Przeciwnie! Tyle tylko, że czasem siłą przekodowywany. Wbrew faktom! Wbrew wszelkim zasadom uczciwej gry!

— Wszystko to brzmi pięknie— westchnął Balicz. — Ale chyba czas pomyśleć o praktycznych wnioskach. Coś mi się widzi, że sprawa staje się beznadziejna. Bez terapii fizjologicznej o adaptacji mowy nie ma. Widzę już jak Nowak tryumfuje!

— Myślisz, że mogą nam zabrać Moda? — zaniepokoił się Miksza.

Balicz wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Po tym, co napisali w „Jutrze” widać, że nie rezygnują i wszystkiego można się spodziewać. Czekają tylko na okazję…

— Ale chyba Mod ma też coś do powiedzenia. Może się nie zgodzić na przeniesienie… Już moja w tym głowa. Przecież istnieją jakieś zasady, przepisy, że nie można narzucać nikomu, kto nie zagraża bezpieczeństwu otoczenia…

— Jesteś optymistą. Przypadek Moda łatwo można podciągnąć pod zespół urojeniowy. A między nami mówiąc, nie jestem aż tak bardzo pewny czy odpowiednio sprowokowany Modest nie może być niebezpieczny dla otoczenia. Na niego bym nie liczył.

— Więc dacie go sobie odebrać? — oburzył się Miksza.

— Ależ nie! A przynajmniej nie bez walki. Mamy silne argumenty. Co prawda, Nowak nie przebiera w środkach i ma dobre plecy w Akademii, ale myślę, że pole manewru ma ograniczone. Sam sobie zresztą winien. Już choćby fakt, że odkrył karty. Publiczną tajemnicą stało się, że bardziej zależy mu na pognębieniu Gardy niż rzeczywiście na przechwyceniu Modesta. Jeśli nas zaatakuje, będziemy się bronić. Kawa na ławę wobec „wysokiego gremium”, dyskusja przed kamerami, w prasie… Jak kto woli.

— Słowem: „walka na noże”. Ja też myślę…

— Nie będzie „walki na noże” — Kama przerwała Mikszy w pół zdania. Powiedziała to, odwrócona twarzą do okna, a plecami do kolegów, jakby chciała ukryć przed nimi swe uczucia. — Nie będzie występów Moda przed żadną komisją, ani ustawiania go przez ciebie, Stefek. To oznaczałoby przekreślenie wszystkiego, co dotąd udało nam się osiągnąć. Nigdy bym sobie nie wybaczyła! Czy nie rozumiecie, że tu nie chodzi o rozgrywkę między Gardą i Nowakiem, ani o nasze ambicje czy nadzieje?… Tu chodzi o niego! Czy potrafi on żyć w naszym świecie… Czy zrozumie i uwierzy…

— Więc chcesz oddać go bez walki?… — podjął Balicz. — Zresztą, przecież nawet jeśli to, co mówisz… Jeśli chodzi o prymat celów… — mówił coraz bardziej chaotycznie, nie panując nad sobą. — Dla niego samego… Jeśli pozostaje terapia fizjologiczna, to tylko u nas, w połączeniu z tym, co się już osiągnęło… Nowak wszystko zmarnuje. Pozbawi go osobowości… Chcesz zrezygnować?!

Nie odpowiedziała. Patrzyła na obłoki gromadzące się na horyzoncie.

— A więc tak — powiedział z rezygnacją Miksza.

Kama odwróciła się z wolna od okna. Chwilę popatrzyła na Stefana, potem pokręciła przecząco głową. Podeszła znów do biurka i wzięła notatnik.

— Dziś z rana dzwonił do mnie profesor Gerlach ze Stuttgartu. Prowadził kilka lat prace archeologiczne na terenie klasztoru w Uhrbach. Proponuje, aby tam zawieźć Modesta.

Chodzi, w zasadzie, o sprawdzenie, w jakim stopniu orientuje się on w topografii klasztoru.

Inkwizytor Münch spędził tam pięć lat. Z budowli zachowało się, co prawda, tylko południowe i wschodnie skrzydło oraz ruiny skrzydła północnego, ale i tak powinno to wystarczyć do sprawdzenia, jakim zasobem wiadomości dysponuje Mod. Być może jednak nie tylko zdobędziemy w ten sposób dowód za lub przeciw identyfikacji tych dwóch postaci…

— Czego się spodziewasz?

— Może, bezpośrednie zetknięcie się z przeszłością, rzeczywistą przeszłością, pozwoli Modestowi zrozumieć, że glob, po którym stąpa, jest tym samym globem, po którym stąpał czterysta pięćdziesiąt lat temu. Jeśli, oczywiście, w ogóle wtedy stąpał…

Загрузка...