VI. DIABELSKA SZTUCZKA

Stacja Szybkiego Ciągu Podziemnego znajdowała się tuż obok Instytutu. Wzniesione prawie od podstaw w ostatnim dziesięcioleciu Radowo należało do najnowocześniejszych miast w kraju pod względem rozwiązania sieci komunikacyjnej. Ulice naziemne i estakady, łączące wysokościowe budowle, spełniały tylko funkcję pomocniczą jako teren spacerów i zabaw mieszkańców tego miasta. Właściwy zaś ruch miejski wprowadzony został do podziemi, gdzie rolę metra przejęły ruchome szlaki komunikacyjne.

Münch zwiedzał miasto wielokrotnie z Kamą. Zdążył już nie tylko oswoić się z barwnymi potokami przechodniów mknących na pasach chodnikowych przez jasno oświetlone tunele, pełne okien wystawowych i reklam, ale nawet nabrać pewnej wprawy w korzystaniu z urządzeń komunikacyjnych. Zręcznie przeskakując z pasa na pas Balicz wiódł teraz zakonnika przez labirynt podziemny najkrótszą drogą, tak iż po kilku minutach byli u celu.

Wyniesieni na powierzchnię szerokim eskalatorem, znaleźli się na niedużym skwerze, otoczonym sosnowym lasem. Z ukrytych wśród drzew budynków stacyjnych wysypywały się raz po raz grupki ludzi: dorośli, młodzież i dzieci, czasem całe rodziny. Wśród śmiechu i nawoływań podążali w głąb parku leśnego, znikając w cienistych alejach i ścieżkach wybiegających ze skweru we wszystkich kierunkach.

Balicz poprowadził Modesta wąską, mniej uczęszczaną alejką. Przed nimi szło dwoje młodych ludzi. Chłopiec obejmował wpół dziewczynę i znać coś zabawnego jej opowiadał, gdyż co chwilę wybuchała głośnym śmiechem.

Droga pięła się w górę, to znów opadała łagodnie w dół. Las zrzedł i teren stał się piaszczysty. Młodzi przyspieszyli kroku. Idąc teraz obok siebie rozprawiali z ożywieniem.

Jeszcze jeden zakręt i oto alejka skończyła się dość raptownie niską wydłużoną budowlą, biegnącą na kształt wstęgi pośród zieleni..

Chłopiec z dziewczyną zniknęli za szerokimi, dwuskrzydłowymi drzwiami budynku.

— Czy będziesz się kąpał? — odezwał się milczący przez całą drogę Balicz.

— Kąpał?! — Münch spojrzał pytająco na swego przewodnika.

— W taki upalny dzień najlepsza kąpiel. To jeden z przyjemniejszych basenów w tym parku. Nie ma tłoku… O! Tu masz szatnię— wskazał budynek. — A może ty w ogóle nie umiesz pływać?

— Nie umiem.

— No, chodźmy.

Balicz pchnął drzwi przepuszczając przed sobą zakonnika. Z wąskiego tarasu, ocienionego dachem podobnym do liścia łopianu, roztaczał się widok na niedużą kolistą plażę. Złocisty piasek tworzył szeroką ramę eliptycznego basenu, nad którym, na kształt wyciągniętej. ręki, wznosiła się wieża skoczni.

Münch podszedł z wolna aż do skraju tarasu i stanął. Ujrzał ludzi. Byli prawie zupełnie nadzy, a ich spalone słońcem ciała i dziwaczne pozy, w jakich spoczywali na piasku, kojarzyły się w wyobraźni zakonnika z oglądanymi kiedyś, dawno temu, malowidłami przedstawiającymi potępieńców skazanych wyrokiem Sądu Ostatecznego na wieczyste męki.

Łatwo jednak było dostrzec fałsz tego pierwszego wrażenia.

Szmer ożywionych rozmów, radosne okrzyki i śmiech dolatywały zewsząd. Kobiety i mężczyźni, dziewczęta i chłopcy bez żadnych oznak wstydu czy zażenowania leżeli obok siebie, spacerowali, nawet gonili się i harcowali po piasku. Co pewien czas, z wieży lub wprost z brzegu basenu, jakieś brązowe ciało spadało z pluskiem w wodę. Ktoś inny, zażywszy kąpieli wspinał się zwinnie na kolorowe płyty obrzeża.

— No, chodźmy! — przynaglał Balicz.

Münch zszedł kilka stopni w dół i zatrzymał się. Poprzez piasek szła ku schodom prowadzącym na taras młoda kobieta w przezroczystym pływackim czepku. Była bardzo zgrabna, a każdym ruchem zdawała się to jeszcze podkreślać. Jej nagie ciało okrywała tylko niewielka przepaska na biodrach Mokra po niedawnej kąpieli, opalona na migdałowy odcień skóra lśniła w słońcu.

Weszła na pierwsze stopnie i zrzuciła czepek z głowy. Fale miedzianozłotych, bujnych włosów rozsypały się wokół jej twarzy. Dziewczyna odgarnęła dłonią pukle z czoła, uniosła głowę i spojrzała w stronę tarasu. Nietrudno było dostrzec, jak zadrżała, ujrzawszy stojącego u szczytu schodów Müncha.

— Patrz. To Kama! — rzekł Balicz.

Lecz Modest już wcześniej ją poznał. Patrzył osłupiałym wzrokiem na dziewczynę i nie mógł wydobyć z siebie słowa.

Jeszcze przed chwilą nie był pewien, jeszcze się wahał, teraz, kiedy oczy ich spotkały się, nie miał wątpliwości…

To była ona!

Zacisnął nerwowo powieki. Chciał odegnać od siebie ten obraz, przywołany z pewnością jakąś szatańską sztuką.

Ale obraz nie znikał.

Uciekać! — to jedno mu pozostawało. Odwrócił się gwałtownie i przesadzając stopnie skoczył ku wyjściu. Balicz dopadł go dopiero w głębi alei.

— Mod! Co ty wyprawiasz?

Chwycił zakonnika za ramię, ale ten wyrwał je, jakby ręka Balicza parzyła.

— Odejdź! Odejdź! Nie zbliżaj się do mnie! — podniósł głos do krzyku.

— Ależ Mod! Spokojnie! Co ci się stało?

— Nie męcz mnie! Odejdź! W imię Ojca i Syna…

— Uspokój się! Usiądźmy tam, na ławce— Balicz znów wyciągnął do niego rękę.

— Nie! Nie! Precz! Precz! Odejdź! — Münch rozglądał się rozpaczliwie po ziemi.

— Ależ, Mod…

Zakonnik nachylił się raptownie i podniósł leżący u jego stóp kamień. Balicz nie zamierzał jednak rezygnować.

— Mod, to nie ma sensu…

— Odejdź! Bo… — krzyknął Münch ostrzegawczo i zamierzył się kamieniem. Balicz cofnął się o krok. Sytuacja stawała się poważna.

— Co tu się dzieje?!

Obaj jednocześnie odwrócili głowy.

Od strony szatni szedł ku nim Miksza.

— Stefan— zawołał rozpaczliwie Münch i rzucił się ku niemu. — Zabierz mnie stąd! Zabierz!

— szarpnął nerwowo rękaw koszuli Mikszy.

— Dobrze. Chodźmy stąd.

— Nie spodziewałem się takiej reakcji — podjął Balicz, lecz Miksza mu przerwał: — To był bardzo głupi pomysł.

— Chciałem…

— Lepiej teraz nic nie mów. Proszę cię! Porozmawiamy później…

Загрузка...