ROZDZIAŁ VIII

Długo czekała na odpowiedź Iana Morahana.

Wreszcie nie wytrzymała i krzyknęła wzburzona:

– A jak ci się wydaje, jakie ja mam możliwości urodzenia dziecka? Żadnych, mówię ci, absolutnie żadnych!

Ian wciąż milczał.

– Tak troskliwie bym się nim zajmowała, Ianie! Byłoby dla mnie niczym dar niebios. Dla ciebie dbałabym o nie jak o najcenniejszy skarb!

Cisza zdawała się ciężka i lepka niczym wilgotna kołdra.

Wreszcie Morahan się odezwał:

– Myślę, że nie jestem w stanie tego zrobić.

Tova odwróciła się gwałtownie.

– Wiem. Jestem zbyt odpychająca. Wybacz mi, to było z mojej strony niemądre…

– Och, nie! – Położył jej rękę na ramieniu. – Źle mnie zrozumiałaś. Miałem na myśli swoją chorobę. Moje ciało jest wyniszczone, każda próba zakończyłaby się kompletnym fiaskiem!

– Pewien jesteś?

– Nie, ale jestem przekonany, że nic z tego nie wyjdzie. W dodatku…

– Co takiego? – Tova obróciła się na plecy i wbiła wzrok w sufit.

– Nie wiem, Tovo. Myśl o powołaniu do życia dziecka, które nie będzie miało ojca…

– Nie wiesz nic o związkach, jakie łączą Ludzi Lodu, o tym, jak zawsze jesteśmy gotowi wspierać się wzajemnie. Rodzicami dziecka stanie się cały ród!

– Może i tak. Ale nigdy go nie zobaczę.

Myśli Tovy z początku szły tym samym torem, co Iana, nagle jednak się rozgniewała:

– Jesteś niekonsekwentny! Powiedziałeś przed chwilą, że chciałbyś zostawić po sobie dziecko. Inaczej ja w ogóle bym o tym nie wspomniała. Czuję się teraz tak głupio, że jestem bliska płaczu!

– Ależ, Tovo, nie miałem nic złego na myśli!

– Dobrze, zapomnij o tym – oświadczyła zrezygnowana. – Moja propozycja była całkiem idiotyczna. Jak mogłam sobie wyobrażać…

Morahan uniósł się na łokciu i pochylił się nad nią z groźną miną.

– Przestań wreszcie mówić o swoich kompleksach. Nie mam absolutnie nic przeciw tobie! Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Moim zdaniem jednak, może uznasz mnie za zbyt staroświeckiego, potrzeba do tego choć trochę gorętszych uczuć. Jakiegoś napięcia między nami. A ja nic takiego do ciebie nie czuję, podobnie jak ty do mnie.

Tova odsunęła się od Iana.

– Nie szukałam przygody tylko dlatego, że nigdy jeszcze nie byłam z mężczyzną. Chciałam ci jedynie pomóc!

Usiadła na łóżku, gotowa w każdej chwili wstać.

– Poproszę o inny pokój.

Morahan mocno złapał ją za ramię.

– Nie bądź głupia, nie musimy przecież kłócić się z tego powodu! Możemy o tym porozmawiać, prawda? Albo o czymś innym.

Tova milczała. Sprawiała wrażenie obrażonej, ale tak naprawdę cała ta sytuacja bardzo ją zasmuciła.

Morahan powiedział cicho:

– Dziękuję! Dziękuję za to, co chciałaś zrobić! Po prostu twoja propozycja spadła na mnie zbyt niespodziewanie. Nie mogłem się zgodzić od razu. No i trzeba jeszcze myśleć o ewentualnych konsekwencjach.

– Tak. O dziecku. Choć pewnie nie byłoby z tego dziecka.

– To prawda, tak wiele zależy od przypadku. A mój organizm jest wyniszczony, właściwie kompletnie zrujnowany, wątpię, aby był zdolny do wyprodukowania nasienia.

– Rozumiem.

Tova wsunęła się z powrotem do łóżka. Otoczywszy ramionami głowę, gapiła się w sufit.

Trudno było odbudować dobry nastrój, jaki gościł poprzednio między nimi. Ian też już się nie odzywał, wyraźnie skrępowany sytuacją.

Upłynęło może dziesięć minut. Tova sądziła, że Morahan zasnął, kiedy nagle znów usłyszała jego głos:

– Wiesz, nawet gdy człowiek w pierwszej chwili odrzuci jakąś propozycję, to zdarza się, że jednak z czasem zmienia zdanie.

Przełknęła ślinę. Nie śmiała oddychać.

– Zastanowiłem się – ciągnął Ian. – I twój pomysł nie wydaje mi się już tak bezsensowny.

Boże, pomyślała Tova. Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Sześć szyb w każdym oknie, trzy okna, w sumie osiemnaście szybek… Gorączkowo starała się je wszystkie policzyć, wiązał się z tym jakiś przesąd, należało liczyć szyby w nowym pokoju, ale nie pamiętała dlaczego.

– Nie wydaje mi się co prawda, żeby to się udało – niepewnie kontynuował Ian. – Ani dopełnić… Jak to się mówi po norwesku? Aktu miłosnego? Nie wierzę też w rezultat. Ale może… warto spróbować.

Głos zamarł.

– No cóż – cicho odpowiedziała Tova. – Mnie zabrakło już odwagi.

Morahan milczał.

– Właściwie nie pojmuję, jak mogłam wystąpić z taką propozycją – mruknęła pod nosem. – Wypiłam za dużo wina i zachowałam się bezmyślnie, beztrosko i nieodpowiedzialnie.

– Teraz więc jesteś trzeźwa?

– Najwidoczniej wytrzeźwiałam, bo myślę jaśniej.

Sięgnął do stołu i wlał resztę wina do jej kieliszka. Tova, zrozumiawszy, co właściwie jej proponuje, zachłysnęła się powietrzem.

– Nie, dziękuję – zaprotestowała zduszonym głosem.

– Wypij – nakazał, przysuwając kieliszek do ust dziewczyny.

Nie mogła się oprzeć. Nagle dostrzegła groteskowość całej sytuacji.

– Chcesz uwieść dziewicę? – zachichotała.

Pomimo ciemności wyczuła, że się uśmiechnął. Powrócił poprzedni nastrój i poczucie bliskości.

Tova jednak nadal była napięta jak struna.

– Pij – poprosił.

A, niech mu będzie, pomyślała. W niczym mi to nie zaszkodzi.

– Co z Markiem? – na pozór obojętnie spytał Ian, odstawiając kieliszek.

– Z Markiem? – powtórzyła zaskoczona, starając się, by jej głos zabrzmiał pewnie. – Jesteśmy po prostu przyjaciółmi.

– Doprawdy? – Ian nie ukrywał powątpiewania.

– Marco nie jest zwyczajnym człowiekiem. To bohater z baśni i nie chciałabym, aby zmienił się w kogoś innego. Nigdy, nigdy nie mogłabym pójść do łóżka z Markiem, w pewnym sensie byłoby to świętokradztwo. Nie, trudno to sobie nawet wyobrazić! Owszem, przyznaję, że zakochałam się w nim po uszy już w chwili, kiedy pierwszy raz go zobaczyłam, wtedy nazywał się Gand i wyglądał inaczej, ale był tak samo bosko urodziwy. Lecz nigdy go nie pożądałam, jeśli wolno mi posłużyć się takim słowem. Stał się moim bożyszczem, o którym mogłam marzyć i śnić. Pamiętam, że już same myśli o bliższym związku z nim mnie przerażały, dlatego dusiłam je w zarodku. Wydawały się zupełnie nie na miejscu. Czy wyraziłam się dość jasno?

– Jak najbardziej. I sądzę, że masz rację. Choć nie znam Marca tak dobrze jak wy, czuję, że on nad nami góruje.

– Tak. Inna rzecz, że po to, by móc polubić innych, trzeba najpierw polubić siebie.

– Znów zaczynasz!

– A jak mogłabym zapomnieć o swoich kompleksach? Są aż nazbyt oczywiste!

– Kochana Tovo! Jestem zwyczajnym, choć śmiertelnie chorym robotnikiem i znam cię zaledwie od kilku dni. Ale bardzo cię lubię. Za twoją bezpośredniość, gotowość do działania i za skrywaną dobroć. Ja nie mam żadnych oporów. To chyba naturalne, że w pierwszej chwili ogarnęły mnie wątpliwości, ale teraz jestem gotów spróbować zrealizować to, o czym mówiliśmy. Ale czy ty nie rozumiesz, że to musi być bezwzględnie twój wybór, twoja decyzja? To ty masz żyć dalej jako samotna matka. Odpowiedzialność za dziecko spadnie wyłącznie na ciebie, tak samo zresztą jak radość z niego. Samotnie będziesz przeżywać troski i smutki. Moim udziałem stanie się zaledwie krótka chwila przyjemności.

Tova uśmiechnęła się lekko.

– Dziękuję, że powiedziałeś o chwili przyjemności! Ale ja nie wiem, Ianie! Czy postąpimy właściwie? Nie wyrządzimy krzywdy dziecku?

Wydawało się, że pragnie rozwiać jej wątpliwości, lecz po chwili rzekł:

– Masz rację. Puśćmy w niepamięć całą tę rozmowę.

Tovą wstrząsnęły nagle dreszcze. Zrozumiała, jak bardzo niepewni są oboje. Wyczuwając wahanie partnera, wycofywało się to jedno, to drugie, nie mogąc przy tym oprzeć się rozczarowaniu. I tak raz w jedną, raz w drugą stronę, jak piłeczka w tenisie.

Teraz nadeszła kolej Tovy. Choć zawiedziona i urażona, ponowiła próbę.

– Ale wiem, że dziecku na pewno będzie dobrze – powiedziała przygnębiona. – Mama i ojciec je pokochają. Ogromnie gnębi ich świadomość, że nigdy nie będą mieć wnuka.

– Nie mam prawa składać na ciebie takiego ciężaru.

– Masz prawo mieć następcę.

– Wiem o tym. Ale zrozum, Tovo, nie przeżyję nawet do czasu, by przekonać się, czy nasze zbliżenie będzie miało jakiekolwiek następstwa.

Tova usiłowała przełknąć ten argument.

– Taka jest brutalna prawda. Ale jaki jej sens? Chodziło przecież o to, byś miał świadomość, że jakaś cząstka ciebie będzie żyła nadal.

– Tak, masz rację.

Umilkli. Długo leżeli zapatrzeni przed siebie, czując w duszy przygnębiającą pustkę.

Pierwsze słabe światło świtu odrobinę rozjaśniło pokój. W majową noc poranek nadchodził wcześnie, godzina była zaledwie druga.

Morahan łagodnym ruchem nachylił się nad Tovą i szepnął:

– Dziękuję, kochana! Dziękuję za twoje dobre chęci!

Potem delikatnie ją pocałował i na moment zatrzymał usta na jej wargach.

Tova wstrzymała oddech. Kiedy jednak Ian nie cofnął się od razu, ostrożnie położyła dłonie na jego ramionach. Podniósł głowę i popatrzył na nią, uśmiechając się pytająco.

Pocałował ją jeszcze raz.

Ta noc nie jest prawdziwa, pomyślała Tova. Ja, nigdy nie całowana. A dzisiaj… najpierw Marco. A potem Ian. Chyba mi się to śni!

Znów spojrzał na nią, tym razem z uśmiechem pełnym czułości. Widziała go teraz wyraźnie. Nocny mrok przydawał jego rysom tajemniczości, jak gdyby przekroczył już granicę dzielącą dwa światy. Oczy zdawały się głębokimi, ciemnymi studniami. Nos, dość zgrabny, mocne zęby, dolna warga odrobinę cofnięta, cienie na policzkach. I ciemne kręcone włosy. Kiedy na chwilę zapomniało się o Marcu, Ian Morahan stawał się niezwykle przystojny. Zanim naznaczyła go choroba, musiał być bardzo męski. Teraz kości zbyt wyraźnie rysowały się pod skórą.

– Ostatnia dziewczyna, jaką całuję… – szepnął. – Dzięki, że mnie nie odrzuciłaś.

A dla mnie to prawie pierwszy pocałunek w życiu, bo Marco się nie liczy, pomyślała Tova.

Ian zapytał cicho:

– Tovo, czy chcesz tego? Pomożesz mi to zrobić?

Tova tylko ciężko oddychała.

Ian ciągnął:

– Wiesz, jest dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewności, że nam się nie uda, ani jedno, ani drugie. Ale tyle już czasu upłynęło, od kiedy ostatni raz byłem z dziewczyną! Pragnę cię i nie myślę teraz o ewentualnych następstwach.

On jej pragnął! Jej! Tova poczuła, jak płacz ściska ją w gardle.

– Ale ja nigdy…

– Wiem. Dlatego najpierw pytam. Sama musisz tego chcieć.

– Ja… bardzo cię lubię, Ianie – wyjąkała. – Nie mam nic przeciwko temu.

– Jeśli chcesz, potrafię zrobić tak, żebyś nie zaszła w ciążę.

– Nie! Musimy spróbować. Przecież właśnie dlatego rozpoczęliśmy całą tę długą dyskusję.

Wsunął się pod jej kołdrę.

Boże, ależ on jest chudy, pomyślała Tova. Żałośnie chudy!

Nie wiedziała, jak powinna się zachowywać, tak bardzo chciała robić wszystko właściwie, a umiała tak mało. Szeptem mu to wyznała.

– Rób dokładnie to, co czujesz – odparł. – Czy mogę ci coś powiedzieć?

– Tak?

Jak trudno coś zrobić z ramieniem, które znalazło się na spodzie! Jakoś się zakleszczyło.

– Nie zdecydowałbym się na to z żadną inną, Tovo. Nie mógłbym.

Przełknęła kulę, która nagle urosła jej w gardle, powstrzymała się od podziękowań, rzekła tylko:

– Bardzo mnie to cieszy, Ianie.

W jego głosie zadźwięczała niepewność:

– Czy byłoby ci przykro, gdyby jednak mi się nie udało?

– Ależ mój drogi, sądzisz, że nie rozumiem? Ale czy to nie będzie dla ciebie zbyt wielki wysiłek?

– Będziemy ostrożni. Wiesz, Tovo… jeśli mi nie wyjdzie, potrafię zrobić tak, żeby tobie było dobrze. Jeśli tego zechcesz.

– Dziękuję, Ianie – szepnęła mu w szyję, czuła się bowiem bezgranicznie zawstydzona. – Ale postaramy się, żebyś i ty miał z tego radość, prawda?

– Spróbujemy – uśmiechnął się. – Musisz mi trochę pomóc.

– Co mam robić? Wiesz, że jestem niedoświadczona.

– Przede wszystkim się rozbierz. Całkiem.

– No tak, oczywiście.

Usiadła i zaczęła mocować się z ubraniem, szło jej to gorzej niż przedszkolakowi. Kiedy wreszcie była naga i błyskawicznie skryła się pod kołdrą, zorientowała się, że Ian również się rozebrał.

Z napięcia zaczęła dzwonić zębami.

– Już dobrze, dobrze – uspokoił ją łagodnie i objął. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

Tova roześmiała się drżąco:

Można by się zastanawiać, które z nas bardziej potrzebuje pomocy.

– Pomożemy sobie nawzajem.

Jego dłonie delikatnie pieściły barki dziewczyny. Odwróciła się nieco w jego stronę, ale tylko trochę, na więcej nie miała odwagi. Ian odsunął kołdrę i pocałował ją w szyję, przesunął ustami w dół i ucałował pierś.

Tova westchnęła ciężko, kiedy sutki pod wpływem jego dotyku stwardniały.

Teraz chyba kolej na mnie, pomyślała i przytuliła Iana. Przyjemnie było dotykać jego kręconych włosów. Podniósł głowę, by jeszcze raz ją pocałować.

Tym razem pocałunek był całkiem inny. Tak inny, że Tova zapomniała o swej nieśmiałości i odwzajemniła go.

Jak łatwo dać się ponieść, pomyślała. On jest właściwie mi obcy, poza tym strasznie chory, ale tak cholernie sympatyczny, tak pociągający, że… że ja… że ja…

Och, cała się zrobiła wilgotna tam na dole! Mam nadzieję, że on tego nie zauważy, pomyślała.

Nie, chyba jestem głupia.

O, wszyscy dobrzy bogowie i duchy, sprawcie, aby robiła to, co trzeba, tak aby jemu było dobrze!

Szepnął coś do niej, coś, że jeszcze nie jest gotów. Czy mogłaby pomóc?

– Jak?

Dał jej znak, że ma się wsunąć pod kołdrę, ujął za rękę i naprowadził.

Tova zaczerpnęła głęboki oddech, nie chcąc jednak wprawiać go w zakłopotanie, nie opierała się.

Do licha, czytała przecież opowiadania erotyczne! Czy jednak starczy jej śmiałości?

Popieściwszy go przez chwilę, przemieściła się w dół i pocałowała w intymnym miejscu, a kiedy nie wydawało się, by miał coś przeciwko temu, odważyła się na bardziej zaawansowaną pomoc.

Żadna jednak zmiana na razie nie nastąpiła.

– Chyba się nam nie uda, Tovo.

– Ależ tak! Nie poddawaj się!

– Połóż się! Pozwól teraz mnie!

Wsunął się pomiędzy jej nogi. Poczuła jego język i gwałtownie drgnęła.

– Z moimi reakcjami wszystko w porządku – zaśmiała się nerwowo, kiedy nader wyraźnie okazała, że ogromnie sobie ceni jego pieszczoty.

Ian położył się obok niej.

– Taka jesteś ładna, Tovo.

– Jestem bezkształtna. Nie mam szyi. Nie mam talii. Krótkie nogi…

– Ja czuję jedwabiście gładką skórę, sprężysty brzuch i bardzo powabne ciało. Nie zagłębiaj się w detale, nic na tym nie zyskasz!

– Zmęczony jesteś?

– Nie. Nie chciałbym przerywać. Bardzo bym nie chciał.

Zsunęła dłoń niżej.

– O, Ianie, to zaczyna pomagać!

– Mówiłem, że jesteś bardzo pociągająca. A więc… masz odwagę?

Znów przełknęła ślinę.

– Dobrze wiesz, że chcę. Tego nie da się ukryć. Ta przeklęta kołdra! – mruknęła i zrzuciła przykrycie na podłogę. Tova zawsze, gdy czuła się głupio i niepewnie, odwoływała się do mocniejszych wyrażeń.

Właściwie odczuwała jednak psychiczną bliskość z Ianem, istniał między nimi ton zrozumienia i czułości. Było to doznanie tak piękne, że mało wrażliwa z pozoru Tova ze wzruszenia ledwie mogła oddychać.

Spontanicznie, bo całkiem już przestała się bać, ujęła jego twarz w dłonie.

– Och, tak bardzo cię lubię, Ianie, tak bardzo, bezgranicznie!

Nie pouczył jej, że jest to dość typowa reakcja w trakcie aktu miłosnego, uśmiechnął się tylko z czułością. Tova otoczyła go ramionami i mocno uścisnęła. Tak ogromnie się cieszyła, że obchodzi go przynajmniej na tyle, że chciał iść z nią do łóżka. Zdawała sobie sprawę, że z jej strony nie jest to właściwe nastawienie, że powinna mieć do siebie więcej szacunku, ale tak bardzo go lubiła za to, że okazywał jej przyjaźń.

W głęboki żal wprawiała ją tylko bliskość jego schorowanego ciała i świadomość, że jego czas wkrótce dobiegnie już końca.

– Nie możesz, Ianie, nie wolno ci! – załkała.

Morahan doskonale zrozumiał, o co jej chodzi.

– Zapomnij o tym, Tovo, zapomnij! Ze względu na mnie!

– Dobrze, nie będę o tym myśleć. Obiecuję.

Przesunęła dłońmi po jego biodrach i przeraziła się, jak bardzo są chude.

– Ianie, sądzisz, że to wytrzymasz? Czy nie lepiej, jak będziesz leżał? A ja…

Położył jej palec na usta.

– Pozwól mi przynajmniej spróbować!

Tova była już tak rozpalona z pożądania, że mogła jedynie skinąć głową.

Znów mocno go objęła i otworzyła się przed nim. Nie chciała już niczego udawać, czuła więź, jaka zrodziła się między nimi, wiedziała, że on doceni jej oddanie.

Ogarnęło ją niemal religijne uniesienie. W szczególnej sytuacji obojga to, na co się zdecydowali, jawiło się niemal sakramentem.

Zorientowała się, że on jest już gotowy. Dotyk jego ciała na skórze sprawiał, że zalały ją wibrujące fale rozkoszy, musiała z całych sił panować nad sobą, by leżeć spokojnie.

– Będę bardzo ostrożny – szepnął. – Ze względu na nas oboje.

– Tak. Chyba lubię cię… za bardzo, Ianie.

Znów ją pocałował.

– I ja bardzo cię lubię, Tovo.

Tova, która zacisnęła zęby, by wytrzymać ból, odkryła, że nie bolało wcale tak, jak się tego obawiała. Ale też była dobrze przygotowana, by go przyjąć.

Ogromnie się niepokoiła, że on może nie wytrzymać takiego wysiłku. Byłoby katastrofą, gdyby właśnie teraz zaczął kaszleć. Kruchy nastrój prysnąłby jak bańka mydlana. Pomyślała też, że choć zapewniali się o wzajemnej sympatii, byli dla siebie obcy. Wreszcie jednak Tova odrzuciła wszelkie wątpliwości i dała się porwać chwili. Poczuła, że Ian jest z nią, a potem liczył się już tylko instynkt i gorączkowe pragnienie zaspokojenia pożądania.

Później przez kilka sekund panował absolutny spokój, aż wreszcie nadszedł kaszel.

Atak był naprawdę straszny i przez chwilę Tova przestraszyła się nie na żarty. Podparła Iana, tuląc go i pocieszając.

Wreszcie atak minął. Leżeli spokojnie w swoich objęciach.

– Nie tak chciałem zakończyć – szepnął oddychając z trudem. – Chciałem otoczyć cię czułością, wdzięczny za to, że pozwoliłaś mi przeżyć tak piękne chwile. Ale…

– Wiem o tym, Ianie. Ale jednak nam się udało! Udało!

– Tak. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Dzięki tobie wszystko było jak trzeba.

– Dzięki mnie?

– Jesteś bardzo kusząca, mówiłem ci już.

Zapamiętała te słowa i przez dłuższą chwilę napawała się nimi. Potem powiedziała cicho:

– Jeśli będą jakieś następstwa…

– Nie licz na to!

– Wiem. Ale jeśli będą… jeśli urodzi się chłopiec, nazwę go Ian.

– Dziękuję!

– A jeśli dziewczynka… Jak nazywała się twoja matka?

– Minna. Ale daj raczej imię po twojej matce. Jak się nazywa?

– Vinnie. Właściwie Lavinia, ale trudno tak się do niej zwracać na co dzień. Ale Minna i Vinnie nie są tak bardzo od siebie różne. Znajdziemy coś pośrodku.

– My? – powtórzył głucho.

Przyciągnęła go do siebie i mocno przytuliła. Przez długą chwilę nie mogli nic powiedzieć. Tova walczyła ze łzami.

– W każdym razie zrobiliśmy, co w naszej mocy – rzekł Ian zasmucony.

– Tak, wszystko, co mogliśmy – przytaknęła.

Noc niemal już minęła. Światło poranka sączyło się do pokoju barwiąc wszystko na szaro. Wyraźniej było widać bezduszną grafikę na ścianie.

– Nie jest jeszcze bardzo późno – stwierdził Ian. – Powinniśmy się chwilę przespać.

– Masz rację. Ten dzień może być ciężki. A ja znam Marca. Jest nieznośnie rannym ptaszkiem, ale teraz ma też powody, by wcześnie wstawać.

Ian uniósł się na łokciu i spojrzał na Tovę. Delikatnie odsunął kosmyk włosów z jej czoła.

– Jeszcze raz dziękuję, kochana niezwykła dziewczyno – szepnął. – Dziękuję, że właśnie ciebie dane mi było spotkać w tych trudnych dniach!

Nic piękniejszego nie mógł powiedzieć Tovie, która w życiu przyjęła tak wiele ciosów i właściwie tylko je oddawała.

Teraz czuła, jak ogarnia ją niezmącony spokój i szczęście.

Загрузка...