ROZDZIAŁ VII

Kiedy zostawili za sobą Dovre i zaczęli zjeżdżać ku Południowemu Trondelagowi, Tovie ciarki przeszły po grzbiecie. Zbliżali się do celu wyprawy. Nigdy przedtem nie była w Dolinie Ludzi Lodu, ale opis drogi znała na pamięć.

Tova miała w zasadzie gotowy plan. Postanowiła odstawić umierającego Iana Morahana do szpitala w Oppdal – żywiła nadzieję, że jest tam szpital – i w dalszą drogę ruszyć sama. I tak nikt nigdy nie miał zamiaru ciągnąć Morahana do Doliny Ludzi Lodu, a jego stan pogorszył się już do tego stopnia, że potrzebował fachowej pomocy, czy tego chciał, czy nie.

Miała zamiar kupić w Oppdal zwykły rower, z motocyklem bowiem sobie nie radziła. Brała też pod uwagę po prostu jazdę autobusem albo przejście piechotą przez góry.

Nie liczyła się jednak z irlandzkim uporem.

– Tova – przekonywał ją Ian, kiedy odpoczywali przy drodze niedaleko Oppdal. Ze względu na niego wiele takich przerw musieli robić w ciągu dnia. – Tova, kiedy mój czas nadejdzie, nie będziesz się musiała zajmować martwym człowiekiem. Obiecuję, że nie umrę przy tobie. Znam swoją chorobę, wiem, na ile mnie stać, i na razie jakoś się trzymam. Pozwól mi towarzyszyć sobie tak długo jak się da. Obiecuję, że nie będę przeszkadzał.

Już przeszkadzasz, pomyślała wzburzona. Podróż, która powinna trwać parę godzin, nam udało się przeciągnąć do pół dnia. Przez twoje przerwy na odpoczynek jest już dobrze po południu.

Z drugiej jednak strony Tovie ogromnie się przydały jego umiejętności techniczne i znajomość pojazdów. Co właściwie poczęłaby bez niego?

– Może przynajmniej pozwolisz, żeby obejrzał cię jakiś lekarz?

– Tovo, ja wiem, że moje płuca są niemal całkiem zatkane. Wiem też, że choroba zaatakowała wiele innych organów. Dlaczego zmuszasz mnie, abym kolejny raz wysłuchiwał wyroku?

– Ale wyjeżdżając z Oppdal opuszczamy większe miejscowości. Wkrótce wyruszę na pustkowie!

Wszystkie jej argumenty trafiały jednak w próżnię. Upierał się, że nie będzie jej ciężarem. Pragnął tylko przeżyć jak najwięcej z tego osobliwego dramatu, w który go wciągnęła.

Tova westchnęła.

– Poddaję się. Ale mamy już szóstą po południu. Co powiesz na pozostanie w Oppdal, przenocowanie w hotelu i porządny obiad? A jutro raniutko znów wyruszymy w drogę.

Śmiertelnie zmęczona twarz Iana o nienaturalnie wyostrzonych rysach rozjaśniła się. Tova jednak dostrzegła, jak bardzo w rzeczywistości jest wycieńczony.

– Pod warunkiem, że wolno mi będzie za wszystko zapłacić.

Żaden mężczyzna nigdy nic Tovie nie zafundował.

– Serdecznie dziękuję – powiedziała, starając się ukryć zażenowanie.

Nie dodała tego, co pomyślała: gdyby nie Marco, prawdopodobnie Ian Morahan za bardzo by się jej spodobał. Ale gdy się raz zobaczyło kogoś takiego jak Marco, wszyscy inni zmieniali się w szare wróble.

Być może mądrym posunięciem ze strony Marca było nieczęste pokazywanie się między ludźmi. Złamanych kobiecych serc i tak już dość na świecie.

Oczywiście Tovie musiało się wyrwać coś niemądrego przy obiadowym stole w jadalni wytwornego hotelu. Rozkoszowała się pysznym jedzeniem, winem i całą tą przyjemną sytuacją, ale nie mogła się powstrzymać od pytania:

– Nie wstydzisz się pokazywać razem z taką brzydką dziewczyną?

Ianowi twarz się ściągnęła i gdyby nie dobre wychowanie, z pewnością uderzyłby pięścią w stół i krzykiem przywołał ją do porządku.

A tak tylko z oczu posypały mu się iskry i syknął w odpowiedzi:

– Jeśli nie przestaniesz traktować własnej osoby tak krytycznie, bez odrobiny pewności siebie, odstraszysz wszystkich ludzi!

I tak nie chcą mieć ze mną do czynienia, pomyślała, ale spuściła wzrok i wymruczała słówko na przeprosiny.

Nastrój prysnął, niewiele więcej już potem rozmawiali. Ale Ian nalał jeszcze wina do jej kieliszka, zatroszczył się także o dodatkową butelkę, którą zabrali do pokoju.

Kiedy przybyli do hotelu, przeżyli chwilę zakłopotania. Recepcjonistka uznała, że są małżeństwem, i dała im dwuosobowy pokój. Zanim Ian zdążył wyprowadzić ją z błędu, Tova ostrzegawczo pokręciła głową, a gdy recepcjonistka się odwróciła, wzrokiem poprosił swą towarzyszkę o wyjaśnienie.

– W takim stanie nie możesz być sam – szepnęła Tova. – Ale nie bój się, nie będę cię napastować.

– Wcale o tym nie myślałem – odrzekł równie cicho. – Dziękuję, nie miałem ochoty zostawać sam.

Tova dobrze to rozumiała. Ostatnie godziny musiały być dla niego okropne. Miała wrażenie, że na siodełku motocykla trzyma Iana jedynie siła woli. Górski wiatr hulający po Dovre nie miał wcale zbawiennego wpływu na jego płuca, a kiedy robili postój, by odpocząć, Irlandczyk po prostu słaniał się na nogach.

W tym stadium choroby każdy inny człowiek od wielu już tygodni nie wstawałby z łóżka, wymagając stałej opieki. Ale on musiał być obdarzony żelazną wolą!

Do diaska, coraz bardziej go lubiła!

Wrócili do pokoju.

– O, nigdy żaden posiłek bardziej mi nie smakował! – westchnęła Tova uszczęśliwiona, rzucając się na fotel.

Ian usiadł w drugim i nalał wina.

– Dziękuję, ale myślę, że już mi wystarczy – roześmiała się. – Mam dostatecznie dobry humor.

Ale kiedy trącał się z nią kieliszkiem, piła.

Nagle oboje zdrętwieli i pytająco popatrzyli na siebie.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi.

Tova odruchowo przysunęła się do Iana, stanęła tuż przy jego fotelu. Nie wiadomo, czy szukała u niego obrony, czy też może sama chciała go bronić. Prawdopodobnie i jedno, i drugie.

Podróż ciężarówką nie trwała długo.

Marco, Rune i Halkatla przejechali przez płaskowyż Dovre, pędząc wielkim samochodem na łeb, na szyję. Wiedzieli, że muszą się spieszyć, bo za nimi goni Tengel Zły i jego Numer Jeden. Nie wiedzieli, czy ich prześladowcy dokonali już makabrycznego odkrycia przy letniej zagrodzie w górach. Pewni byli natomiast, że jeśli tylko do tego dojdzie, Tengel Zły natychmiast ruszy w pogoń.

A o jego humorze w obecnej sytuacji lepiej nie myśleć…

Marco nie wiedział, jak ci, którzy przyjechali ciężarówką, rozplanowali tankowanie, ale u samego krańca płaskowyżu samochód zastrajkował. Bak był pusty.

– Czy możemy stoczyć się w dół? – zastanawiał się Rune.

– Przy tak ciężkim pojeździe, w dodatku z przyczepą, to zbyt ryzykowne – odparł Marco. – Nie znamy przecież zakrętów. Musimy iść piechotą.

Rune rozejrzał się dokoła.

– Proponuję, abyśmy ruszyli tą prastarą ścieżką, którą ledwie widać tam na górze. Co jest napisane na tym znaku? „Wiosenna Ścieżka”?

– Nazwa wydaje się znajoma – stwierdził Marco. – Czy to nie tędy Tengel, Silje i Charlotta jechali razem z dziećmi? Tyle że oni zmierzali na południe.

– Towarzyszyłem im wtedy – cicho przypomniał Rune. – Byłem wtedy co prawda tylko małym korzeniem, ale pamiętam strach, nie opuszczający żadnego z uczestników wyprawy. Z Wiosenną Ścieżką nie ma żartów.

– Teraz to po prostu szlak turystyczny – powiedział Marco. – Prawdopodobnie zabezpieczony przed lawinami. Chodźcie, idziemy! Głównej drogi i tak nie możemy wybrać, samochody naszych prześladowców natychmiast nas dogonią.

Pospieszyli w górę zbocza wznoszącego się nad szosą. W dole widać było ciężarówkę zaparkowaną na poboczu.

– Dziękujemy za to, że tak nam się przydałaś – szepnął Marco.

Halkatla uznała pieszą przeprawę za niezwykle emocjonującą.

– Ratunku, jak ludziom mogło przyjść do głowy, żeby jechać tędy konno albo powozem! – jęknęła. – Chyba źle mieli w głowach!

Na chwilę przystanęli, by sprawdzić, czy w dole nie widać przejeżdżających szalonym pędem aut Numeru Jeden, ale najwidoczniej prześladowcy nie zdołali jeszcze dotrzeć tak daleko.

Wiosenna Ścieżka także miała swój kres. Musieli w końcu zejść z powrotem na drogę. Bardzo, bardzo niechętnie.

Marco zdawał sobie sprawę, że dwoje jego towarzyszy bez kłopotu może przenosić się w czasie i przestrzeni. Decydowali się na normalny sposób przemieszczania się ze względu na niego.

Często irytowało go, że jest teraz bardziej człowiekiem, brakowało mu wolności, jaka dana mu była wcześniej. Wówczas i on mógł się przemieszczać w dowolny sposób. Dopiero teraz zrozumiał, jaka to wygoda, i chętnie poprosiłby czarne anioły, aby przywróciły mu dawną postać.

Wtedy jednak nie mógłby się dowiedzieć, gdzie znajduje się naczynie z wodą zła.

Jakiś czas później Rune zawołał:

– Zobaczcie, stacja! Pociąg właśnie wjeżdża na wzgórze!

– Biegiem! – zakomenderował Marco.

Ujęli Runego pod ramiona, nadal bowiem kulał. Para łupek i koszula w roli bandaża to najbardziej prymitywny opatrunek, jaki można sobie wyobrazić.

Dotarli na czas, pociąg bowiem chwilę stał na stacji. Zadowoleni rozsiedli się w osobnym przedziale.

– Ha! – Rune uśmiechnął się z wysiłkiem. – Poprzednim razem jechałem pociągiem z Karine, w czasie wojny. A Gabriel nie był wtedy jeszcze nawet planowany.

– Ciekawe, jak się im wiedzie – cicho powiedział Marco. – Gabrielowi i Natanielowi.

– Są chronieni – odparł Rune. – Czuwają nad nimi czarne anioły i Ulvhedin.

– Myślałem o ich psychicznym samopoczuciu. Nataniel stracił ojca, a Gabriel dziadka i babcię. No i leżą bezczynnie, Gabriel, który miał opisywać wszystko, co się wydarzyło, i Nataniel, Szczególnie Wybrany.

– To prawda, musi im być ciężko – przyznała czarownica. – Oj, pociąg rusza! Co będzie, jeśli wypadnie z torów?

– Na pewno tak się nie stanie – zapewnił Marco, ale Halkatla dla pewności przytrzymała się obiema rękami. Głośno piszczała zachwycona.

– Rune, czy ty nie jesteś opiekunem Jonathana? Czy nie powinieneś być przy nim?

– Jonathan ma nowego opiekuna, Benedikte. Dzięki temu mogę raczej pomóc tutaj. Na razie jednak udało mi się tylko złamać nogę…

Marco uśmiechnął się.

– Dobrze wiesz, Rune, że cię potrzebujemy. Ja sam jestem opiekunem Tovy, ale musiałem przekazać to zadanie innym.

– Komu?

– Szczerze mówiąc, nie wiem, kogo Tengel Dobry wybrał. Nie wymienił żadnego imienia.

– Jak daleko jedziemy? – spytała Halkatla z nadzieją, że podróż pociągiem potrwa długo.

– Tylko do Oppdal. Stamtąd droga skręca na zachód.

Rune siedział zamyślony.

– Co cię niepokoi, Rune?

– Za bardzo depczą nam po piętach. Nie, nie wiem, gdzie są w tej chwili, ale nie mogą być daleko.

– Masz rację. No cóż, jeśli oni zastawiają po drodze pułapki, to my także możemy. Poproszę moich przyjaciół, żeby się tym zajęli.

Rune i Halkatla uspokojeni kiwali głowami.

W dole mknęła rzeka Driva, oszalała teraz po wiosennych roztopach. Z okien pociągu roztaczał się fantastyczny widok, Halkatla napawała się nim bez pamięci. Jej najłatwiej przychodziło zająć myśli czym innym zamiast wciąż snuć wizję zbliżającego się starcia z Tengelem Złym. A przecież właśnie ona powinna się szczególnie strzec. Kiedy Tengel Zły się zorientuje, że wyrwała się spod jego mocy, zemści się okrutnie.

On jednak nadal ślepo wierzył, że nikt nie zechce opuścić go dobrowolnie.

Marco układał sobie pewien plan. Chciał dać Halkatli chwilę oddechu, zanim Tengel Zły uderzy na nią z nową siłą. Należało wzmocnić wiarygodność czarownicy, a jednocześnie odsunąć bezpośrednie zagrożenie, jakie stanowił straszliwy przodek.

– Halkatlo – spytał na wstępie. – Czy stać cię na wykazanie się wielką odwagą?

– O co chodzi? – Czarownica w jednej chwili stała się czujna.

– Czy potrafisz bawić się w teatr?

– Chyba tak. Co chcesz, żebym zrobiła?

Marco wyjaśnił. Halkatla przełknęła ślinę i kiwnęła głową.

– Widzę, że bardzo mi ufasz – rzekła wzruszona.

– To prawda.

– Postaram się więc najlepiej, jak potrafię.

Numer Jeden i Tengel Zły zatrzymali się przy ciężarówce.

– A więc nie dojechali dalej. – Per Olav Winger zmrużył wąskie szparki oczu. Przed stojącymi wokół niego ludźmi skrywał bijący z nich złowrogi blask. Nadal nie wiedzieli, kim jest w rzeczywistości, dostrzegali jedynie akwizytora, posiadającego niesamowity autorytet i władzę, który obiecał im wszystko, czego zażądają, w zamian za wypełnienie jego rozkazów. Chętnie na to przystali, godził się bowiem na brutalność w działaniu, na zabijanie, tortury i kłamstwa.

– No cóż, ci nędznicy powinni więc być gdzieś w pobliżu – ciągnął straszliwy zwierzchnik. – Odszukajcie ich! Znajdźcie ich dla mnie, nawet jeśli miałoby to być ostatnie, czego dokonacie w życiu! Ty chodź ze mną – zwrócił się do Numeru Jeden. – My pojedziemy drogą. Jeśli im się wydaje, że zdołają ujść przede mną na piechotę, wkrótce przekonają się, że tak nie jest. A jeśli ich nie dogonimy, będziemy zmierzać dalej do celu. Muszę tam dotrzeć pierwszy. Niech twoi ludzie zajmą się mymi wrogami.

Wsiedli do samochodu, a towarzyszący im złoczyńcy rozpierzchli się po zboczach.

Przez pewien czas jazda przebiegała bez kłopotów. Kierowca wchodził w wąskie zakręty z taką prędkością, że Per Olav Winger ściągał brwi. Zajmował miejsce od strony przepaści i bardzo mu się to nie podobało. Zachowywał się jednak jak gdyby nigdy nic. Nie chciał stracić twarzy.

Nagle samochód nieoczekiwanie skręcił i uderzył w jeden z prastarych kamieni, odgradzających drogę od przepaści. Zderzenie było tak silne, że szofer przebił głową przednią szybę, a kierownica zgruchotała mu klatkę piersiową. Winger i Numer Jeden polecieli na niego z tylnego siedzenia.

Wściekli z trudem wracali do pozycji siedzącej.

– Jak jedziesz, przeklęty niezdaro? – warknął Winger-Tengel Zły. – Nie mamy czasu na takie przerwy!

Kierowca jednak nigdy już nie miał nic powiedzieć.

– Siadaj za kierownicą – rozkazał Tengel Numerowi Jeden.

Ten zacisnął szczęki.

– Nigdy nie umiałem prowadzić samochodu, ale zaraz ściągnę któregoś z ludzi.

– I to szybko! – Tengel pienił się z wściekłości. – Nie, zaczekaj chwilę! Kto to idzie?

Drogą biegła ku nim młoda dziewczyna.

– Halkatla! – oznajmił Tengel Zły głosem ociekającym wprost poczuciem triumfu. – Jedna z moich najzdolniejszych sojuszniczek. Posłuchajmy, co ma do powiedzenia!

Halkatla ze strachu miała serce w gardle, choć jednocześnie dumna była ze swego dzieła. Zdołała zmącić wzrok kierowcy, któremu wydało się nagle, że droga ostro skręca w lewo. Takie było, widać, jego przeznaczenie.

Odczuwała wyrzuty sumienia, Marco wszak z pewnością nie pragnął niczyjej śmierci… Co tam, to tylko łajdak, pocieszyła się beztrosko.

Doszła do samochodu. Och, jakże ten Tengel Zły wygląda! Czy nikt inny nie widzi jego prawdziwej postaci, skrywającej się w ludzkiej skórze? Nie, dostrzegali chyba tylko wysokiego, chudego mężczyznę.

A ten drugi…?

Co w nim, do licha, jest? Jak to możliwe, by zwykły żywy człowiek budził takie przerażenie?

Udawała, że ciężko oddycha po biegu, choć oczywiście potrafiła przenosić się w przestrzeni bez najmniejszego trudu.

– Uciekłam – wydyszała. – Udało mi się od nich uciec. Teraz wiem już wszystko, panie i mistrzu!

– Doskonale, moje dziecko, doskonale – pochwalił ją Per Olav Winger. – Opowiadaj. Gdzie oni są?

– Podzielili się, wiem, że dwoje jest przed nami. Zaszli dość daleko, ale nie to jest najważniejsze…

– A co?

– Panie, wiesz o jasnej wodzie, prawda?

Ciałem Tengela wstrząsnęła fala mdłości.

– Tak – odparł ostro. – Mają ją ze sobą?

– Nie, tym razem nie, nie śmieli jej zabierać. Najpierw chcieli zbadać Dolinę. Ale wiem, gdzie jasna woda jest ukryta.

Tengel nie znosił nawet rozmowy o ohydnej wodzie, musiał jednak wysłuchać Halkatli.

– Mówże więc!

– Schowali ją w połowie drogi – odparła dziewczyna. – Daleko, nad jeziorem Mjesa, w starym bunkrze z czasów wojny. Łatwo wysadzić go w powietrze.

Dokładnie objaśniła położenie bunkra.

– Wiem, gdzie to jest – wtrącił się Numer Jeden. – Przejeżdżaliśmy tamtędy.

Tengel miał dylemat. Czy jechać naprzód i próbować dotrzeć do naczynia z ciemną wodą przed wrogami? Czy też na wsze czasy zniszczyć znienawidzoną flaszkę Shiry?

Nie zabrali wody ze sobą, tak więc nawet przybywając do Doliny nie stanowili zagrożenia. Poza tym zawsze potrafił nad nią czuwać, nikt więc nie zdoła zbliżyć się do jego sekretnej kryjówki…

– Mamy więcej czasu niż nam się wydawało – stwierdził. – Oni nie są tak niebezpieczni, zdążymy wrócić. Natychmiast zdobądź nowy samochód z kierowcą!

– Moi ludzie nie mogą być daleko – odparł Numer Jeden. – To się da szybko załatwić.

– A ty, Halkatlo, pojedziesz z nami.

Czarownica się zawahała.

– Czy nie lepiej, bym dalej ich szpiegowała? I donosiła ci, panie, o ich ruchach?

Tengel Zły zerknął na nią z ukosa.

– Kim on jest? Ten Marco?

– Marco? – powtórzyła Halkatla, chcąc zyskać na czasie. – Właśnie, kim jest Marco? Staram się tego dowiedzieć, panie, bo sama się nad tym zastanawiałam. I myślałam… gdybym zdobyła jego zaufanie… Może zwabić go jak mężczyznę, może wtedy by się zdradził?

– Doskonale! Świetnie, Halkatlo, wiedziałem, że mogę ci zaufać. A reszta?

– Dziewczyna już się nie liczy. Zakochała się w zwykłym człowieku i zawiozła go gdzieś do szpitala. Nie musimy się nią przejmować. Tak samo tymi dwoma, którzy leżą w szpitalu w Lillehammer, muchy nie potrafiliby teraz skrzywdzić. Bezradni jak niemowlęta.

– A ten drewniany? – ostro spytał Numer Jeden.

Ależ są dobrze poinformowani, pomyślała Halkatla. Głośno zaś powiedziała:

– On? To biedaczysko, którego los dotknął jeszcze w łonie matki. Kobieta, kiedy go nosiła pod sercem, przestraszyła się drzewa, które omal jej nie przygniotło, no i taki się urodził.

Tengel Zły był dostatecznie przesądny, by przyjąć to tłumaczenie za dobrą monetę. Pochodził wszak z czasów, kiedy święcie wierzono w podobne historie.

Niezwykłe jednak, że Numer Jeden także złapał się na ten haczyk. Halkatla nie wiedziała, co o nim myśleć.

Czy nie miał lepszego imienia niż to śmieszne Numer Jeden?

– Kim jest wasz przyjaciel, panie i mistrzu? Jakie nosi imię?

– On? Nazywamy go po prostu Numerem Jeden. Ale ty, Halkatlo, możesz się dowiedzieć. Jego prawdziwe imię to Lynx. Niech to ci wystarczy.

Lynx? Ryś? Dostojne imię dla tak ohydnej kreatury!

– Oto i jeden z naszych samochodów! – wykrzyknął Lynx. – Natychmiast wyruszamy.

– A ja wracam do szpiegowania – uśmiechnęła się Halkatla. – Tak się cieszę, że znów mogę ci służyć, panie!

Per Olav Winger skinął głową i wsiadł do samochodu.

– Bardzo jestem z ciebie zadowolony, Halkatlo! – zawołał jeszcze, zanim drzwiczki się zatrzasnęły.

Halkatla patrząc za samochodem odjeżdżającym na południe odetchnęła z ulgą.

Udało jej się, musiała to przyznać. Prawdopodobnie uratowała ją pycha i pewność siebie Tengela Złego.

Później jednak, kiedy w bunkrze odkryje oszustwo, nie będzie dlań warta nawet tyle co ziarnko piasku na drodze. Zemści się na zdrajczyni ze straszliwą siłą!

Numer Jeden siedział sztywno, wciśnięty w kąt samochodu. Wyraz twarzy miał niezgłębiony.

Przypomniał sobie moment, kiedy samochód wpadł na przydrożny głaz i gdy chwilę później odzyskali równowagę.

Nigdy jeszcze nie widział swego pana do tego stopnia rozwścieczonego! Przez moment wydało mu się, że wysoki, kościsty Per Olav Winger zmienia się w małego ohydnego stwora, na którego widok nawet Numer Jeden ogarnęły mdłości.

Iluzja wkrótce zniknęła, lecz wrażenie obrzydzenia pozostało.

Ostrożnie zerknął na swego szefa. Kim on właściwie był? Lynx miał mu za co dziękować, to prawda, ale teraz ze strachu włos zaczął mu się jeżyć na głowie.

Marco i jego przyjaciele wysiedli z pociągu w Oppdal i zaczęli rozglądać się za firmą wynajmującą samochody.

Halkatla jaśniała z dumy słysząc pochwały, na jakie zresztą sobie zasłużyła.

– Marco. – Rune wziął towarzysza za ramię. – Ten motocykl… Przy tym dużym eleganckim domu.

– To hotel – wyjaśnił Marco. – Rzeczywiście, przypomina mój motocykl. Ale Tova musiała dotrzeć dużo dalej! Powinna już być wysoko w górach.

Motocykl jednak był jego, poznał numer.

Zaskoczeni weszli do hotelu.

Nie, żadnej Tovy Brink tu nie było.

– A Morahan? – dopytywał się Marco.

Recepcjonistka, tonąc w jego przepastnych oczach, niemal zapomniała o odpowiedzi.

– Słucham… Tak, państwo Morahanowie są w pokoju numer dwieście dwa.

Morahanowie? Spojrzeli po sobie. Odszukali pokój 202 i bardzo delikatnie zapukali do drzwi.

– Kto tam? – spytała Tova drżącym głosem.

– Marco. I Rune z Halkatlą.

Drzwi od razu się otworzyły i nastąpiło radosne powitanie.

– Nie dojechaliście dalej? – spytał Marco z wyrzutem.

– To moja wina – zmieszał się Morahan. – Nie byłem widać tak silny jak sądziłem i musieliśmy dość często się zatrzymywać.

– A ja uznałam, że najlepiej będzie, jak wypoczniemy tu przez noc – wpadła mu w słowo Tova.

– My więc także zostajemy – zdecydował Marco. – Deptali nam po piętach, ale na kilka godzin zostali zatrzymani. W dolinie Drivy. W nocy będziemy tu bezpieczni. Ale motocykl nie był dostatecznie dobrze ukryty, tak nie można robić!

Tova spłoniona przyznała, że o tym nie pomyślała. Wraz z Markiem zeszła na dół, by lepiej zakamuflować pojazd i zarezerwować pokoje dla nowo przybyłych.

– Gdzie macie samochód? – spytała, gdy przeprowadzali motocykl na tyły budynku.

– Straciliśmy go. Przyjechaliśmy pociągiem. Jak się miewa Morahan?

– Źle. Ale nalegał, bym pozwoliła mu sobie towarzyszyć i nie mogłam mu tego zabronić. Wiesz, ostatnie życzenie umierającego. Marco, czy naprawdę nic nie możesz dla niego zrobić? No tak, nie jesteś teraz dostatecznie silny. A tak bym chciała, żeby żył!

– Chyba bardzo go polubiłaś – uśmiechnął się Marco.

– Mogłabym, ale dwie rzeczy stoją temu na przeszkodzie.

– Jakie?

– Po pierwsze, nikt nie może się we mnie zakochać i przez cały czas jestem tego świadoma. Druga rzecz to moje uczucia do kogoś innego.

Marco przystanął i ujął jej twarz w swe ciepłe dłonie.

– Kochana Tovo – rzekł czule. – Wiedz, że jestem twoim najlepszym przyjacielem. Ale nigdy się w nikim nie zakocham, taki los został mi wyznaczony.

– Twój ojciec mógł – przypomniała mu. – Ale Saga była piękna…

Potrząsnął głową, uśmiechając się przy tym tak miękko i łagodnie, że Tovie łzy zakręciły się w oczach.

– Mnie czeka zadanie – wyznał cicho. – Tak jak ciebie i Nataniela. Ale moje jest poważniejsze niż wasze. Po to się urodziłem. Całe moje życie poświęcone było niesieniu pomocy wam, żeby następnie wspólnymi siłami pognębić Tengela Złego. Kiedy już znajdę miejsce, w którym ukryta jest woda zła, odzyskam swą dawną moc. Ale to nic nie zmieni, Tovo. Ludzka miłość pomiędzy kobietą a mężczyzną dla mnie nie istnieje. Co jednak nie wadzi mojej wielkiej sympatii dla ciebie!

Przyciągnął ją do siebie i delikatnie ucałował. Tova stała jak słup soli, zapomniała nawet oddychać. Wreszcie Marco wypuścił ją z objęć.

– Dalej nigdy się nie posunę. Chodź, czekają na nas.

– Stój – rzekła, kładąc mu rękę na ramieniu. – Chciałabym ci tylko podziękować. Więcej nie było mi potrzeba, Marco. Wiem teraz, że moja miłość do ciebie, tak, bo to była miłość, niczego więcej nie oczekiwała. Nie było w niej erotyzmu. Jesteś dla mnie snem i tylko snem. Chcę zatrzymać cię jak rycerza z baśni, rycerza na czarnym koniu, bo biały do ciebie nie pasuje. Bardzo mi pomogło, kiedy dowiedziałam się, że twoje serce nie bije mocniej dla żadnej innej kobiety. Jeśli wolno mi będzie nadal cię podziwiać i wielbić, i wiedzieć, że jesteś moim przyjacielem, to nie chcę już niczego więcej. To szczera prawda!

– Przez cały czas o tym wiedziałem, Tovo. Naprawdę świetnie się rozumiemy. I bardzo chciałbym, aby Morahanowi dane było przeżyć!

Tova nagle przestała wyraźnie widzieć, bo oczy wypełniły jej się łzami.

– Ja także tego pragnę. Wiem, że on mnie nie chce, ale nareszcie czuję się wolna i zrozumiałam, jak bardzo się z nim związałam. Do tej pory ty mi przeszkadzałeś!

Uścisnął ją za rękę i uśmiechnął się ciepło, jak tylko on potrafił.

– Dobrze, że zamieszkacie w jednym pokoju, on nie powinien być sam. Ale przez moment bezwstydnie przypuszczaliśmy, że chcecie nocować razem z całkiem innych powodów.

– Zwariowałeś – oburzyła się Tova. – Naprawdę myśleliście, że on… No, znów zaczynam swoje! Zdaniem Iana odstraszam wszystkich tym moim wiecznym brakiem wiary w siebie.

– Bardzo rozsądnie powiedziane – zgodził się Marco. – Wszyscy twoi przyjaciele wiedzą, że uważasz się za najbrzydszą osobę na świecie, nie musisz powtarzać im tego do znudzenia. Zresztą wcale nie jesteś brzydka, jesteś osobowością!

– Dziękuję, znam to na pamięć!

Kiedy nowo przybyli rozlokowali się już w swoich pokojach, Tova i Ian ponownie zasiedli w fotelach. Czuli się cudownie rozluźnieni, w kieliszkach znów było wino.

– Opowiedz mi teraz dalszy ciąg historii Ludzi Lodu – zachęcił Morahan.

– To zabrałoby co najmniej rok – stwierdziła Tova. – Ale opowiem ci parę historyjek…

Za oknem zapadał zmrok, a Morahan słuchał z uwagą. Wreszcie Tova zorientowała się, że opadają mu powieki, butelka z winem też była już niemal pusta, a ona sama mówiła coraz bardziej nieskładnie.

Przerwała opowieść i usiadła u stóp Morahana, żeby zdjąć mu buty. Pozwolił na to, uśmiechając się lekko, i z wysiłkiem ściągnął koszulę. Po jego powolnych ruchach Tova poznała, że musi być śmiertelnie zmęczony.

– Idź pierwsza do łazienki – rzekł sennie.

Tova posłuchała.

Kiedy już leżeli w łóżkach, Morahan nagle jakby się ocknął. Może sprawiło to spryskanie twarzy wodą? Tova przez całą podróż miała wrażenie, że jest tak zmęczona, że wystarczy, iż położy się do łóżka i zaraz zaśnie. Nigdy jednak nie rezygnowała z wieczornego mycia. Zwykle ożywiało ją ono i miała poważne problemy ze spaniem.

Zauważyła, że jej myśli czepiają się teraz rozmaitych drobiazgów. Poprosiła Iana, by opowiedział coś więcej o sobie.

– Nie mam już nic do powiedzenia.

– Powiedz, o czym myślisz, co lubisz, a czego nie lubisz. O marzeniach i pragnieniach… Och, przepraszam! Zapomnij, o co cię poprosiłam!

– Jakże mógłbym zapomnieć? – rzekł z goryczą. – Dopiero teraz wiem, co chciałbym zrobić ze swym życiem. A jest już za późno, zresztą o tym dużo już rozmawialiśmy.

Ponieważ ich łóżka były zsunięte, zamknęła w ciepłym uścisku jego dłoń leżącą na kołdrze.

Przez długą chwilę milczeli.

Wreszcie Tova szepnęła cichutko:

– Opowiedz jednak, co chciałbyś zrobić.

Milczał z początku, dziewczyna przypuszczała więc, że boleśnie go zraniła swoimi słowami, ale nagle w ciemności rozległ się jego głos:

– Jak już ci mówiłem, żaden człowiek nie chce zniknąć ze świata nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. A mnie to właśnie czeka. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, jakie to ważne. Kiedy ma się przed sobą mnóstwo czasu, nie myśli się o tym.

– Czego pragnąłbyś dokonać?

– Nie musi być tego wcale tak wiele – uśmiechnął się. – Wystarczyłby jakiś własnoręcznie wykonany przedmiot. Albo praca, którą ludzie zapamiętają. Dziecko… albo wielki czyn. A jak zdołam dokonać czegoś teraz?

– Na wielki czyn masz szansę, zanim zdążysz się obejrzeć, jeśli nadal będziesz się upierać, by nam towarzyszyć. Ale… W najlepszym razie nikt z zewnątrz nie dowie się o tym, co robimy, w najgorszym – wszystkich nas czeka zagłada. To ostatnie jest najbardziej prawdopodobne. A wtedy nikomu z nas w udziale nie przypadnie chwała.

Ian milczał.

– A na ustanowienie legatu w twoim imieniu pewnie cię nie stać?

Prychnął tylko.

Otoczyła ich cisza. Umilkły wszelkie odgłosy nocy, mrok dookoła był miękki i przyjazny.

I wtedy Tova rzekła powoli:

– Bardzo rzadko się zdarza, że dotkniętemu rodzi się dotknięte dziecko…

Загрузка...