W nocy przed przybyciem Gabriela wydarzyło się coś jeszcze.
Halkatla nie potrzebowała snu, ale uważała za niezwykle emocjonujące, że ma osobny pokój w hotelu. Właściwie powinna nocować z Tovą, ale przyjaciółka zajmowała się chorym Morahanem. Halkatla przyjęła ten fakt z radością i zachichotała pod nosem.
Chodziła po pokoju i dotykała nieznanych materii, bezwstydnie napawała się swoim odbiciem w wielkim lustrze, zachwycona odkręcała kurki w łazience – ale wykąpać się nie chciała – i podskakiwała na miękkim łóżku.
Starała się jak najintensywniej wykorzystać dodatkowe dni, które jej dano; chciała wynagrodzić sobie nędzne życie przed wiekami.
Wielkie okna, które znajdowały się we wszystkich domach, zafascynowały ją od pierwszej chwili, kiedy znalazła się między ludźmi po wielesetletnim śnie. Teraz też podeszła do okna i wyjrzała. Noc miała już ustąpić brzaskowi, na zewnątrz więc była dobra widoczność. Halkatla dotknęła dłonią szyby, chcąc lepiej poznać jej istotę, i ucieszyła się chłodną gładkością.
Na podwórzu Rune oglądał motocykl. Halkatla zaczęła się zastanawiać nad sposobem otwarcia okna i w końcu znalazła skobelki. Po krótkiej chwili jedno skrzydło odchyliło się na zewnątrz.
Pomyśleć tylko, co potrafią w dzisiejszych czasach! Całkiem co innego niż znany jej wołowy pęcherz, przesłaniający świetlik.
– Rune! – zawołała przenikliwym szeptem.
Odwrócił głowę, powiódł wzrokiem wzdłuż szeregu okien na piętrze i zauważył dziewczynę.
– Przyjdź do mnie na górę! – zaszczebiotała obiecująco. – Mam taki piękny pokój!
Rune potrząsnął głową i znów skupił się na motocyklu.
– Przyjdź! Taka się czuję samotna!
Przez chwilę patrzył na nią zamyślony.
– Zawsze byłaś samotna – rzekł, jakby sam chciał się w tym utwierdzić. – Wiem, jakie to uczucie. Ale nie! Marcowi by się to nie spodobało.
Do czarta! Halkatla z trzaskiem zamknęła okno. Przecież ten przeklęty wzór cnót, Marco, spał. To Rune i ona, obcy w tym świecie, skazani byli na czuwanie.
W oczach czarownicy pojawił się diabelski błysk. Śmiejąc się z zadowoleniem jeszcze raz przejrzała się w lustrze. Była piękna, naprawdę piękna, sama to widziała. A cienka, prosta szata to najpiękniejsze ubranie, jakie kiedykolwiek dane jej było włożyć. Całkiem co innego niż workowate łachmany, w których musiała chodzić w Dolinie Ludzi Lodu. Na próbę uniosła szatę, pod spodem nic nie miała. Tak, ciało też było piękne. A nigdy nie zaznała miłości mężczyzny, nigdy nawet się na to nie zanosiło.
Marco pozostawał niedostępny, wiedziała o tym.
Ale Rune…?
Musiała przyznać, że Rune budził jej ogromną ciekawość. Czy naprawdę był z drewna, czy też mógł… Nie, żadnych wulgarnych słów, widać Marco miał jednak na nią jakiś wpływ. Ale czy jej bliskość robiła wrażenie na Runem? Czy to też miał drewniane? Czy może w ogóle nic tam nie miał? Jak wyglądała alrauna?
Nie wiedziała, ale postanowiła za wszelką cenę to sprawdzić.
Musi zdobyć mężczyznę, dopóki istnieje znów między żywymi. Jakiś głos podpowiadał jej, że Rune nie jest raczej tym właściwym, ale, do diabła, nie miała przecież wyboru!
Po cichu wymknęła się z hotelu.
Zastała go jeszcze na podwórzu, siedział oparty plecami o ogrodzenie.
– Halkatlo, co ty tu robisz?
– Pytanie powinno brzmieć raczej: co ty tu robisz?
– Trzymam straż, to chyba jasne. Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni, choć wysłaliśmy Tengela Złego na południe. On przecież ma swoich sprzymierzeńców.
– Wiem o tym. Ale czy nie byłam dzielna, ośmielając się tak go wyprowadzić w pole?
– Bardzo dzielna, Halkatlo – z powagą przyznał Rune.
Czarownica rozejrzała się dokoła.
– Ale dlaczego tutaj siedzisz, stąd przecież nic nie widać! – Podkreśliła swoje słowa zamaszystym gestem. – Chodź, pójdziemy do tamtego zagajnika! Stamtąd będziemy mieć widok na drogę, podwórze i wejście do hotelu.
Rune rozejrzał się i choć niechętnie, musiał przyznać Halkatli rację:
– Wracaj do pokoju, Halkatlo, sam się tym zajmę.
– Dlaczego? Oboje jesteśmy samotni w obcych dla nas czasach. Dlaczego nie mielibyśmy być samotni razem?
– Nie zimno ci? Jesteś dość cienko ubrana.
– Zimno? Słyszałeś o duchu, który marznie?
Ty nie jesteś duchem, Halkatlo, jesteś czymś więcej. Zmaterializowałaś się, można cię dotknąć. Duchów nie można wyczuć dotykiem.
– Niektóre można. Ale co tam, w każdym razie wcale mi nie zimno i nigdy jeszcze nie miałam tyle uciechy, co teraz. Jest tylko jedna niedogodność: musiałam obiecać Marcowi, że zaniecham wszelkich czarodziejskich sztuczek. To takie nudne!
Zaczęli iść w górę zbocza, Rune zmieszany, Halkatla przepełniona nadzieją.
Niewiele w niej było czułości, charakteryzującej związek Tovy i Iana. Halkatla była i pozostała czarownicą. Właściwie przypominała Sol, brakowało jej jednak inteligencji tamtej i delikatności, będącej rezultatem dobrego wychowania i wykształcenia. Halkatla sama musiała się wychowywać. Obie skierowały się ku złu, ale odwróciły się od niego, kiedy rozterki duszy stały się zbyt dotkliwe. Jasne jednak było, że Halkatla zachowała pewną słabość, tak jak Sol nie umiała powstrzymać się od psikusów.
A teraz Halkatla bardzo była ciekawa Runego, on zaś dobrze o tym wiedział.
Nie miała takich oporów jak Tova. Zdawała sobie sprawę, że jest bardzo pociągająca.
Ale czy ktoś taki jak Rune jej ulegnie?
To właśnie ogromnie ją intrygowało.
Na szczycie wzgórza usiedli między drzewami. Widok stąd roztaczał się wspaniały, mogli pilnować wszystkich dróg wiodących do hotelu.
Halkatla odezwała się bez cienia zawstydzenia:
– Czy twoim zdaniem jestem ładna?
– Oczywiście – odrzekł Rune powoli swym skrzypiącym głosem.
– Uważasz, że jestem pociągająca? Czy czujesz coś, kiedy na mnie patrzysz?
– O co ci chodzi?
– Oj, nie bądź taki niedomyślny! Czy ci… nie, tego nie wolno ma mówić. Ale może tak: czy masz na mnie ochotę? To chyba dość przyzwoite wyrażenie, nawet dla Marca. No więc jak?
Rune odwrócił głowę. Nie chciał odpowiadać.
– Ale ja muszę to wiedzieć! – wybuchnęła. – Nie mam kogo zapytać. Jak nie, to pójdę do pierwszego lepszego mężczyzny i zaofiaruję mu siebie.
– Nie! – uniósł się. – Tego ci nie wolno!
– Dlaczego? Boisz się skandalu? Nie ma się czego obawiać, w tych czasach nie pali się już czarownic na stosie. Myślisz, że nie widziałam, jak dziewczęta wdzięczą się do chłopców, a nawet same decydują, czy pójdą z nimi do łóżka, czy nie? Dlaczego więc ja bym nie mogła? A może jesteś trochę zazdrosny?
– Myślałem o tym, którego to spotka – odparł cicho.
– Ale możesz na mnie patrzeć?
– Halkatlo, bardzo proszę, wróć do swojego pokoju – poprosił udręczony. – To do niczego nas nie doprowadzi.
– Doprawdy? – spytała, zrzucając za jego plecami ubranie. Przysunęła się do niego i zalotnie objęła ramionami kanciaste ciało. – Nic teraz nie czujesz? – szepnęła mu prosto do ucha, tuląc się do niego namiętnie.
– Nie, nie czuję – odpowiedział, starając się uwolnić z jej uścisku, ale usta Halkatli mocno przywarły do jego szyi, a ręka błyskawicznie zsuwała się w dół.
Gwałtownym ruchem rozchylił jej ramiona i wyrwał się. Odwrócił się do niej, Halkatla przestraszyła się, widząc płomień w jego oczach.
– Nigdy więcej tego nie rób – ostrzegł, próbując stłumić gniew. – Inaczej nie będziesz mogła nam towarzyszyć.
Dziewczyna załkała rozpaczliwie.
Rune westchnął.
– Halkatlo… Dokonałaś wielkiego czynu, wysyłając Tengela Złego na południe. Okazałaś się ze wszech miar godna zaufania. Ale nie przeciągaj struny! Jeśli będziesz sprawiała zbyt wiele kłopotów, nie będziemy mogli cię zabrać, chyba to rozumiesz! Jak sądzisz, co by pomyślał o tym Marco?
Uśmiechnęła się drżąco.
– On chyba nie musi o niczym wiedzieć.
– Uważasz, że i tak nie wie?
– Nie, chyba nie wie – odparła, ale wyraźnie zbladła.
– Może nie. Ale to wcale nie jest zabawne, Halkatlo! Nie chcemy się ciebie pozbyć, sama jednak podcinasz gałąź, na której siedzisz.
Po jego oczach poznała, że mówi poważnie, i w swej nagości poczuła się nagle śmieszna.
Surowość Runego jednak ustąpiła, ujął ją za ramię.
– Jesteś naprawdę bardzo interesującą kobietą, ale nie ma sensu, żebyś się na mnie rzucała.
– Ale kogo mam szukać? – pożaliła się, wkładając szatę. – Marco jest nieosiągalny, a Morahan umiera… Poza tym interesuje się nim Tova. A ty zabraniasz mi iść do innych.
– Czy przypadkowa przygoda ma dla ciebie tak wielkie znaczenie?
– Rune – rzekła, pewniejsza teraz, kiedy miała już na sobie ubranie. – W moim prawdziwym życiu byłam jak większość dziewcząt. Spragniona doznań z mężczyznami. Chciałam być kochana, a w każdym razie pożądana. Ale jako czarownicy wszyscy unikali mnie jak zarazy. Mogłam jedynie w samotności zaspokajać się sama. A to na dłużej stało się takie puste i bezsensowne. Teraz dany mi został krótki, króciutki czas i chcę go wykorzystać!
– Ja nie mogę ci pomóc.
– Nie możesz czy nie chcesz?
– Droga Halkatlo – powiedział zasmucony, nie patrząc na nią. – Czym ja właściwie jestem? Sam tego nie wiem. Tęsknię, by być czymś w pełni, ale ludzkie jedzenie mi nie smakuje, a wysysanie wody z ziemi wydaje mi się teraz groteskowe. Mam wrażenie, że pożywienie w ogóle nie jest mi potrzebne…
– Mnie także nie – zapewniła go pospiesznie.
– No tak. A więc kim jestem? Czymś pośrednim bękartem. Nie mam mózgu…
– Owszem, masz. Ale tylko w sensie uczuciowym, nie cielesnym.
– Właśnie. Jestem czymś, co zostało stworzone, dziełem, ale nikt nie potrafi tego nazwać. Unikatowy przedmiot – zakończył z goryczą.
– Czułam twoją skórę, ramiona i mięśnie. Jesteś zimny jak jaszczurka, a skóra nie przypomina ludzkiej skóry. Zwierzęcej także nie. Stawy i mięśnie w ramionach przyrównałabym raczej do sękatych gałęzi brzozy. Wierzę ci, Rune, kiedy mówisz, że nie możesz mi pomóc. Bo nikt nigdy jeszcze nie słyszał, żeby brzoza miała stojącego – zakończyła wulgarnie, śmiejąc się przy tym drwiąco.
Widać było, jak wielką przykrość sprawiły mu ostatnie słowa, i niewykształcona, rubaszna Halkatla zaczęła rozumieć, że Rune jest wrażliwą istotą o wysokiej kulturze. Ogromnie się zawstydziła.
– Schodzę na dół – oznajmiła prędko.
W pierwszej chwili miała wrażenie, że się przesłyszała, ale Rune rzeczywiście powiedział coś, co sprawiło, że stanęła jak wryta.
– Może mimo wszystko mógłbym ci pomóc, Halkatlo? Jeśli tak ci trudno?
– Co takiego? – spytała niemądrze. – To znaczy jak?
– Sama najlepiej wiesz – odrzekł, nie patrząc na nią.
Halkatla taksująco przyjrzała się jego okaleczonym dłoniom.
– Potrafiłbyś?
– Nie wiem – odparł zawstydzony. – Ale nie chcę, żebyś się zadawała ze zwykłymi śmiertelnikami.
Halkatla przełknęła ślinę. Rune wyglądał na nieszczęśliwego, zrozumiała, że mówił szczerze. A także, że robi to tylko i wyłącznie ze względu na nią, on sam czuł się w tej sytuacji bardzo, bardzo niezręcznie.
I tego znieść nie mogła.
Uśmiechnęła się do niego smutno i pogłaskała po chropawym policzku.
– Dziękuję ci, Rune – rzekła z czułością w głosie. – Sprawiłeś mi wielką przyjemność, ale muszę, niestety, odmówić. Przydałaby się odrobina entuzjazmu z twojej strony.
Stał oniemiały, nie mogąc się poruszyć. Halkatla po koleżeńsku ucałowała go w policzek.
– Bardzo cię lubię, mój przyjacielu – dodała łagodnie. – Ale nie całkiem pojąłeś, o co mi chodzi.
Zaczęła schodzić w dół zbocza, zaskoczona własnym postępowaniem. Co ja powiedziałam, zastanawiała się. Czy sama właściwie wiem, za czym gonię? Wydawało mi się, że chodzi mi o błyskawiczną przygodę, zwykłe przeżycie z mężczyzną.
Ale pragnę chyba czegoś więcej?
W każdym razie nie chcę przeżywać tego sama, jak stałoby się, gdybym przyjęła propozycję Runego. To nie tak ma być. Poświęcenie z jego strony, o, nie, dziękuję!
Rune stał, spoglądając za nią. Gdyby ktoś go teraz obserwował, z jego twarzy i tak nic by nie wyczytał.
Śledził ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła w hotelu.
Halkatlę jednak ogarnął bunt. Dlaczego on to zrobił, dlaczego tak powiedział? Te pytania bezustannie krążyły jej po głowie. Oddychała szybko, co chwila wzdychała z niecierpliwością. Nie miała ochoty kłaść się spać, zresztą snu wcale nie potrzebowała.
Jestem taka diabelsko samotna, myślała. Co ja robię na tym świecie, mój czas przecież skończył się już wiele setek lat temu.
Ale szczerze mówiąc, w nowym życiu czuła się doskonale. Wszystko było takie inne, ale żyć było łatwiej z tymi udogodnieniami, o jakich nawet jej się nie śniło. Dzień wcześniej weszła z Tovą do kiosku i mnogość towarów absolutnie zawróciła jej w głowie. Wybrała sobie to i owo, ale Tova odebrała jej rzeczy, mówiąc, że trzeba za nie zapłacić. A Halkatla nie miała pieniędzy, dobre duchy, przenosząc ją w lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku, całkiem o tym zapomniały.
Teraz jednak nie mogła odzyskać spokoju.
Nie chciała budzić towarzyszy, a i do Runego po takim godnym sortie wolała nie wracać. Ale całej nocy przesiedzieć nie mogła, nie w takiej sytuacji, kiedy jej ciało płonęło ogniem.
Miała tak mało czasu. Nie wiedziała, kiedy jej nowe życie dobiegnie końca.
Odszukała wzrokiem Runego czuwającego na wzgórzu.
Czy uda jej się minąć go niezauważenie?
Ale czyż nie była czarownicą? Przecież mogła z powrotem stać się niewidzialna. Tylko na chwilę, na tyle, by przemknąć się koło niego.
Chociaż to może okazać się niebezpieczne. Co zrobi, jeśli nie będzie umiała stać się z powrotem widzialna? Jeśli to duchy zdecydowały, że ma przebywać wśród ludzi, a ona zniweczy ich dzieło? Nie, bała się ryzyka.
Ale wyjść stąd musi!
Tak więc czarownica Halkatla sprowadziła na Runego iluzję. Sprawiła, że ujrzał nadlatujące dziwne, wielkie ptaszyska. Podczas gdy zajęty był ich obserwowaniem, wymknęła się z hotelu i pospiesznie skryła za najbliższym domem.
Tu nie mógł już jej widzieć.
Podśpiewując pod nosem biegła uradowana drogą skręcającą w las. Była wolna i na pewno trafi na chętnego chłopca. Zawsze znajdzie się jakiś nocny marek. Teraz nareszcie Halkatla będzie mogła wypróbować swoją siłę przyciągania na współczesnych mężczyznach!
Wracał z kursu w Trondheim. Zajmował się marketingiem i w związku z tym wiele jeździł. Zdradzanie mieszkającej w Lillehammer żony należało, jego zdaniem, do wykonywanego zawodu. Krótki romans tu, inny tam. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, takie było jego credo.
Po ostatnim wieczorze spędzonym w Trondheim czuł się trochę oszołomiony. Nie zdążył poderwać dziewczyny na noc, lecz nie obeszło się bez kilku kieliszków. Przyzwyczajony był do jazdy na lekkim rauszu, nikt jeszcze nigdy go nie złapał. Miał też nosa na kontrole, wyczuwał je z daleka i zawsze jakimś sposobem omijał.
Tym razem też na pewno się uda. Nad ranem drogi były puste, mógł do oporu przyciskać pedał gazu.
Oppdal… Trzeba przyznać, że szybko mu poszło! Pozostawały jeszcze góry Dovre i Gudbrandsdalen…
A co to takiego, do diabła? Gwałtownie skręcił, by nie najechać na dziewczynę, beztrosko drepczącą środkiem drogi.
Do czorta, zawadził ją prawym błotnikiem! Uciec? Nikt niczego nie widział, nie mógł o nic oskarżyć…
Nie, resztka poczucia sprawiedliwości zmusiła go do zahamowania. A może zrobił to dlatego, że wiedział, iż wina leży po jej stronie? Jeśli uszkodziła się karoseria, mógłby żądać odszkodowania od niej albo od jej rodziny.
Nie, co za głupie myśli, przecież jej nie zabił, to zdarzało się innym, nie jemu!
Ale miał przecież promile we krwi… Niedużo, właściwie nie ma o czym mówić, tylko policja jest taka marudna. Lepiej się zmywać.
Zerknął w lusterko. Niesamowite, ona dalej idzie, jak gdyby nic się nie stało! A przecież uderzyła o samochód…
Ogarnął go gniew, taki, co to czasem wybucha po przeżytym strachu.
Wypadł z samochodu i zaczął krzyczeć.
– Dlaczego, do cholery, idziesz środkiem szosy? Wydaje ci się, że należy do ciebie?
Dziewczyna patrzyła na niego z niezmąconym spokojem. Nawet się uśmiechała. Ale przecież musiała zostać ranna? A może…?
Pochylił się nad samochodem. Tak, nad reflektorem było wyraźne wgłębienie, a dziewczyna nawet me kulała.
– Widzisz, coś narobiła? – wrzasnął. – Samochód był jak nowy. A teraz…
Przyjrzał się jej uważniej. Do licha, piękna jak księżniczka, złote włosy otaczały twarz niczym aureola, a te oczy! Było ciemno, ale wydawało mu się, że błyszczą jak złoto. I co za uśmiech! Przypominała wielkiego kota gotowego do zadania ciosu schwytanej ofierze.
Cóż za sikorka! Ładniejszej nigdy nie widział. Dziwnie ubrana, w prostą powłóczystą szatę. Pewnie studentka jakiejś akademii sztuk, one czasami się tak ubierają. Na stopach sandały, choć to dopiero maj.
Odruchowo włączył swój uwodzicielski uśmiech i wciągnął brzuch.
– Wszystko w porządku? – spytał, zapominając o złości.
– Tak, nic nie szkodzi – odparła niesamowita dziewczyna lekko schrypniętym głosem. – Zaprosisz mnie na przejażdżkę? Uwielbiam samochody! Zwłaszcza te, które szybko jeżdżą, a twój jest chyba właśnie taki?
– Jasne! Dokąd chcesz się wybrać?
Wzruszyła ramionami.
– Wszystko jedno. Chciałabym po prostu się przejechać.
Natychmiast podjął jej ton. Jeśli jest taka chętna, on nie będzie się opierać!
Chwilę później skręcił w leśną dróżkę i zatrzymał samochód. Wprawnym ruchem obrócił się w jej stronę i oparł ramię o jej fotel. Drugą rękę wsunął natychmiast za dekolt jej sukni.
Pozwoliła mu na to bez sprzeciwu, przyjęła wyćwiczony pocałunek i przesunęła się nieco, robiąc mu dostęp, kiedy położył dłoń na jej udzie. Do diabła, nie miała nic pod spodem! I była gotowa, wyczuwał to…
Sięgnęła ręką do jego spodni, rozpiął więc pasek. Nagle jednak zesztywniała. Zaczerpnęła powietrza i głośno westchnęła.
– Nie – szepnęła. – Nie, tak też nie chcę!
– O co ci chodzi? – mruknął, próbując pocałować ją w szyję.
– Zostaw mnie – rzekła ostrzegawczym tonem, ale on był już zbyt podniecony, nie mógł się zatrzymać na tym etapie. Co ona sobie wyobraża?
Nagle odniósł wrażenie, że się o nią sparzył. Zdumiony spojrzał jej w twarz i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Piękne złote oczy zapłonęły mrocznym żarem, poczuł, jak ogień trawi mu głowę, dziewczyna mruknęła coś, czego nie zrozumiał, i całe to wspaniałe stworzenie, które trzymał w ramionach, zmieniło się w jednej chwili w płomień. Spodnie z przodu zaczęły mu się tlić, ogień skoncentrował się właśnie tam. Zaczął z krzykiem uderzać dłońmi, chcąc zdławić płomienie, ale na próżno.
Niesamowita kobieta zrobiła ruch dłonią jakby od niechcenia i pożar zgasł. Odsunęła się od niego. Z płaczem patrzył na wypalone spodnie, suwak rozporka nadtopił się i śmiesznie wygiął. Najgorzej jednak przedstawiał się stan jego najszlachetniejszej części, która robiła takie wrażenie na tylu zamężnych i niezamężnych kobietach podczas jego służbowych eskapad. Członek skurczył się do granic możliwości, ale i tak nie dało się ukryć, że jest żałośnie nadpalony na czubku.
Halkatla wysiadła z samochodu i popatrzyła na szlochającego mężczyznę.
– I tak nic nie zrozumiałeś – mruknęła. – Zachowałeś się ohydnie i grubiańsko. Twoja dusza także jest mroczna. Świat byłby lepszy bez takich jak ty.
Biegiem przebyła krótką drogę do miasteczka. Ujrzała Runego, nadal czuwającego na wzgórzu, i pognała prosto do niego.
Z pewnością zdumiał się, kiedy przypadła mu do piersi, zanosząc się rozpaczliwym łkaniem.
– Wybacz mi – szlochała. – Ty jesteś dobry, a ja taka okropna! Nigdy już nie będę tak się zachowywać wobec ciebie, ale wybacz mi, wybacz to, co zrobiłam! Wiem, że to było złe, ale czarownica we mnie nadal żyje! Pomóż mi stać się dobrą, Rune!
– Wyrządziłaś komuś krzywdę, Halkatlo? – spytał łagodnie. – W każdym razie nie mnie. Sądzisz, że cię nie rozumiem?
– Wobec ciebie także zachowałam się nieładnie. Ale zrobiłam jeszcze coś okropnego. Strasznie mi przykro, ale nie mogłam się powstrzymać.
– Będzie dobrze, Halkatlo. Wracaj do pokoju i odpocznij, zobaczysz, wszystko się ułoży.
– Masz rację – odparła potulnie i popłakując zaczęła schodzić na dół. – Nigdy nie będę dobrym człowiekiem, Rune.
– Być może czeka cię daleka droga – odparł. – Ale masz szansę na powodzenie. Jeśli wiesz, że postąpiłaś źle, to oznacza już połowę zwycięstwa.
Odwróciła do niego zalaną łzami twarz.
Ale ty nie wiesz!
Rune zajrzał w mgłę czasu i przestrzeni. Na twarzy odmalował mu się wyraz powagi.
– Tak – rzekł powoli. – Teraz widzę, co zrobiłaś. To bardzo, bardzo złe. Lecz on także był wobec ciebie bezczelny, prawda?
– Tak, ale to moja wina. Ja tego chciałam, na początku. Potem…
Rune podszedł do niej. Okaleczonymi dłońmi otoczył jej twarz, Halkatla nigdy jeszcze nie widziała go tak pełnym wyrazu, tak żyjącym. Uśmiechnął się do niej ze smutkiem.
– Twoja dusza się rozwija, Halkatlo, choć sama sobie nie zdajesz z tego sprawy. Ty szukasz miłości, choć pragniesz także czego innego. To potrzeba cielesna, być może odczuwasz ją szczególnie mocno, ponieważ zawsze byłaś bardzo samotną czarownicą. Ale czysta żądza to nie dla ciebie. Pragniesz poczucia bliskości, prawda? Łagodności i delikatności…
Pociągnęła nosem.
– Dlaczego nie możesz mi dać i tego, i tego, Rune?
– No właśnie – wzruszył ramionami zrezygnowany.
– Zrozum, ja także chcę ci coś ofiarować, nie tylko brać.
– To, co teraz mówisz, jest bardzo ważne, kochana Halkatlo. Potwierdza, że nie należysz już do gromady czarownic Tengela Złego. Jesteś prawdziwym człowiekiem.
– Dziękuję – rzekła zduszonym głosem i otarła twarz. – Byłabym lepsza, gdybym tylko mogła dłużej żyć. Ale mam tak mało czasu, tak mało!
Zostawiła go i pobiegła do hotelu. W swoim pokoju usiadła na brzegu łóżka i zapatrzyła się przed siebie.
– Chyba nie chcę już być człowiekiem – szepnęła. – Zapomniałam, że to tak boli!