ROZDZIAŁ XIII

Nataniel przeżył trudny, bolesny dzień. Upływające godziny wbijały mu w serce kolejne włócznie, pozostawiając dotkliwe, nieuleczalne rany.

Pod chórem stały trzy trumny. Benedikte, Hanny i Abla.

Młodą Christel postanowiono pochować w rodzinnej miejscowości, nieco dalej na północ kraju.

Ellen… Jak zwykle jego myśli poszybowały do Ellen.

Ona nie miała nawet grobu. Jej… nie było nigdzie.

W kościele żałoba odebrała Natanielowi głos, nie mógł nawet odśpiewać psalmów. Próbował stłumić nienawiść, jaką żywił wobec Tengela Złego, który spowodował te tragedie. Pragnął żałować czysto, bez goryczy, ale to nie przychodziło mu z łatwością. Benedikte było teraz dobrze. Dożyła podeszłego wieku, a po śmierci przyłączyła się do przodków Ludzi Lodu. Fakt ten jednak wcale nie łagodził bezgranicznej tęsknoty żyjących.

Hanna… Vetle bardzo po niej rozpaczał, dzieci także. Wnuków nie było, przebywały u Tuli, w Górze Demonów, bezpieczne przed Tengelem Złym.

Ojciec Nataniela, Abel Gard.

Odszedł patriarcha, jego ośmiu synów wyniosło trumnę z wypełnionego po brzegi kościoła.

Kiedy wolnym krokiem szli alejkami cmentarza, Nataniel rozmyślał o swym stosunku do ojca. Abel nie był już młodym człowiekiem, od swej żony Christy, matki Nataniela, starszy był o siedemnaście lat.

Właściwie Abel i Nataniel nigdy naprawdę dobrze się nie rozumieli. Bliska fanatyzmowi religijność ojca wprawiała Nataniela w zakłopotanie. Nigdy nie mogli rozmawiać o Ludziach Lodu. Obaj jednak byli pełnymi życzliwości, porządnymi ludźmi, zawsze więc panował między nim ton ciepła. Ojciec na stare lata stał się nieco roztargniony, często cytował Biblię, Nataniel zaś unikał komentarzy na ten temat.

Mimo to jednak stojąc nad grobem ojca poczuł głębokie do niego oddanie. Chriście żyło się z nim dobrze. Stała teraz przy Natanielu, twarz przesłoniła czarną woalką, aby nikt nie widział płynących łez.

Christa odczuwała raczej smutek niż żałobę. Długa epoka w jej życiu dobiegła końca. Abel Gard był jej bezpieczną przystanią, nawet przez jeden dzień nie żałowała, że go poślubiła.

Ale jej miłość, uczucie tak silne, że potrafiło nawet niszczyć, miał tylko jeden mężczyzna: Linde-Lou.

Tak dawno temu… A jednak zachowała tę krótką historię miłosną jak najcenniejsze wspomnienie. Wszystko było przeciw nim, wiedzieli, że nigdy nie będą mogli być razem. Ale raz w życiu mogła pokochać gorącą, silną i czystą miłością. Nie każdemu bywa to dane.

Zbliżyła się do grobu męża i rzuciła różę na trumnę. Nataniel szedł za nią.

Wokół grobu skupili się wszyscy jego przyrodni bracia i wnuki Abla, przybyli, aby pożegnać się z głową rodu. Pozostawił po sobie wielu następców.

Nataniel jednak nawet nie był żonaty.

O, Ellen, jak dojmujący może być ból?

Ceremonia pogrzebowa dobiegła końca.

Nataniel musiał jak najprędzej wyruszyć w drogę do Doliny Ludzi Lodu, przyłączyć się do swych towarzyszy.

Siedząc w jednym z samochodów podążających kolumną do Lipowej Alei, jak wiele już razy wcześniej sprawdził, czy buteleczka z jasną wodą jest tam, gdzie być powinna. Była.

Z trudem przychodziło mu zachować ją przy sobie przez cały czas. Zwłaszcza w szpitalu, kiedy leżał osłabiony. Ogromnie się bał, że któryś z ludzi Tengela Złego wedrze się podstępem i skradnie ją, natychmiast więc, gdy tylko pielęgniarki opuściły salę, wsunął ją pod poduszkę.

Dobrze, że jadą do Lipowej Alei. Tam właśnie miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

Kiedy po odejściu żałobników w Lipowej Alei zapanował spokój, Nataniel porozmawiał z Andre i Mali o tym, co zamierza zrobić.

Pokiwali głowami. Szybko zrozumieli, o co mu chodzi.

Pozwolili mu pójść samemu do najstarszej części domu.

Jakie maleńkie pomieszczenia, myślał Nataniel idąc po skrzypiących szerokich deskach podłogi. Jak niski sufit! A mimo to musiał to kiedyś być prawdziwie imponujący dwór.

Wszystko tu było jak za czasów, kiedy Tengel i Silje otrzymali Lipową Aleję od rodziny Meidenów. Oczywiście wykonywano niezbędne naprawy, ale tak zręcznie, że nie było tego widać.

Hall… Tam właśnie zmierzał.

Portrety czworga dzieci, Sol, Liv, Daga i Arego, wciąż wisiały na swoich miejscach. Pomimo starannego restaurowania pokrywała je wielowiekowa patyna. Z pewnością w czasach, gdy malowała je Silje, były znacznie jaśniejsze.

Tutaj też wisiał witraż Benedykta Malarza.

Naprawdę nie był większy? To przecież tylko nieduży świetlik!

Jak Ulvhedin mógł coś przez niego zobaczyć? I dlaczego później nikt inny nic nie widział? Żaden z dotkniętych ani wybranych?

Ale czy po Ulvhedinie tak wielu ich było w Lipowej Alei?

Benedikte, tylko ona. A teraz już odeszła, nie mógł jej zapytać.

A może mógł?

– Tengelu Dobry – rzekł cicho. – Chciałbym porozmawiać z Benedikte. Czy to da się zrobić?

Poczekał chwilę i zaraz usłyszał dobrze znany, przyjazny głos Benedikte:

– Przepiękny pogrzeb, Natanielu. Spotkał mnie przywilej, o którym marzą chyba wszyscy: siedzieć na organach i patrzeć na własny pogrzeb. Mój ty świecie, tyle dobrych słów o mnie wypowiedziano! Nie wiedziałam, że byłam taka wyjątkowa!

W uszach zabrzmiał mu jej dobry, mądry śmiech.

Zaraz jednak zdumiał się na jej widok. Nie była to bowiem Benedikte, jaką znał, lecz młoda kobieta ubrana w taką samą prostą szatę jak Halkatla. Benedikte nigdy nie wygrałaby żadnego konkursu piękności, ale dlaczego miałaby to robić? Nosiła w sobie tyle ciepła, była tak sympatyczna i pociągająca, że Nataniel ogromnie się wzruszył.

– Rozumiem, dlaczego Sander Brink stracił dla ciebie głowę – stwierdził.

– Dziękuję – zarumieniła się leciutko, z czym bardzo jej było do twarzy. – Ale chciałeś ze mną mówić?

– Tak. Pamiętasz, co powiedział Ulvhedin w Górze Demonów? Że kiedyś ujrzał coś w witrażu Benedykta, coś, czego nie mógł do końca zrozumieć. Jesteś jedyną dotkniętą, która po nim zamieszkała w Lipowej Alei. Ulvhedin zresztą był tu wtedy tylko z wizytą. Czy ty coś zauważyłaś?

– Tak – odparła Benedikte bez wahania. – Natychmiast zareagowałam, słysząc słowa Ulvhedina. Przypomniałam sobie, że od czasu do czasu widywałam jakiś ruch za tym oknem, ruch czegoś, czego tam nie dostrzegałam. Kiedy bowiem przystawałam, chcąc przyjrzeć się uważniej, nic tam nie było. Doszłam więc do wniosku, że to tylko odbicia światła.

– Najprawdopodobniej tak właśnie jest. Ale i ja spróbuję na to zerknąć.

– Uważam, że powinieneś tak zrobić. Zostawię cię teraz samego. Do zobaczenia, Natanielu.

Benedikte zniknęła. Nataniel powoli podszedł do witraża. Szesnasty wiek, pomyślał. Dzieło kościelnego malarza, podarowane jednemu z jego uczniów, niezwykle uzdolnionej Silje córce Arngrima…

Co mógł skrywać taki witraż?

Za szklaną taflą roztaczał się widok na aleję lipową, starą, kochaną aleję. Widać też było kawałek płotu, fragment lasu i nowe domy w parafii.

Wszystko bardzo zwyczajne.

Nataniel oddalił się trochę, a potem przeszedł mijając witraż tak, jak musiała to robić Benedikte.

Tak!

Coś tam było!

A więc musiało chodzić o zmienne odbicie światła, kiedy przesuwało się po nim wzrok. Nic więcej.

Ale Nataniel tak łatwo się nie poddawał. Czy nie był siódmym synem… i tak dalej, i tak dalej? Jeśli ktoś miał tu się czegoś dopatrzyć, to był to właśnie on!

Tym razem podszedł bardzo blisko do szklanej mozaiki. Zaglądał kolejno w poszczególne kolorowe fragmenty.

Jeden po drugim.

Tutaj.

Czy tu czegoś nie ma? W tym narożniku?

Coś zamigotało, nerwowo, i zniknęło jakby przerażone.

Teraz jednak jego uwaga jeszcze bardziej się wyostrzyła.

– Potrafię to zobaczyć – przekonywał sam siebie, monotonnie powtarzając słowa. – Potrafię to zobaczyć, potrafię to zobaczyć, potrafię…

Znów się ukazało! Tym razem wyraźniejsze, ale tylko w dolnym lewym rogu.

Twarz? Czyżby to była jakaś twarz?

Ale tło za nią było inne niż w rzeczywistości.

– Pokaż się jeszcze – szepnął. – Wróć!

Jakie to dziwne! Dostrzegł teraz tło, to nierzeczywiste. To był… to był… górski płaskowyż?

Obraz znów zniknął.

Naprawdę był to górski płaskowyż, tylko jakby widziany z góry.

Twarz! Ponownie się ukazała. Nataniel starał się ją przytrzymać, ale prędko zamigotała i znów zniknęła. Dostrzegł, że była zwrócona w górę! W górę, w stronę kolorowej szybki. Jak gdyby ściana z witrażem umieszczona była poziomo, a Nataniel patrzył w dół na górski płaskowyż i na stojącego na nim człowieka, spoglądającego w górę. Widział zadartą głowę i ramiona.

– Wróć! Pokaż się jeszcze raz! – prosił.

Nie musiał długo czekać. W narożniku witraża znów pojawiła się twarz. Oblicze kobiety o ciemnych, rozszerzonych przerażeniem oczach. Zdążył to zobaczyć, zanim obraz zniknął.

Z początku, wiedziony próżną nadzieją, sądził, że to Ellen, ale nic się niestety nie zgadzało. Dziewczyna ukazująca się na witrażu miała ciemniejsze włosy, oczy i skórę. I była znacznie młodsza…

Postanowił jeszcze zaczekać. Tym razem zajęło to więcej czasu.

Górski płaskowyż? Ona patrzyła w górę. W górę na róg witraża.

Obraz nie chciał powrócić, Nataniel przez kolorową szybkę widział teraz tylko pejzaż wokół Lipowej Alei.

Błagalny wzrok?

Prośba o pomoc.

Odszedł od okna i usiadł na staroświeckiej kanapce w hallu. Próbował systematycznie odtworzyć historię szklanej mozaiki.

Zrozumiał bowiem, że ujrzał coś naprawdę niezwykłego.

Zawołał Andre i Mali. Kiedy przyszli, opowiedział o tym, co go spotkało, i jakie ma przypuszczenia.

Andre z powagą kiwał głową.

– Uważasz więc, że coś na trwałe wryło się w szkło. Obraz dziewczyny wpatrującej się w leżącą szybę. Podobnie jak na całunie turyńskim odcisnęła się twarz cierpiącego Chrystusa?

– Coś w tym rodzaju – odparł Nataniel. – Dlatego właśnie zastanawiam się teraz nad historią witraża. Kiedy leżał poziomo? I na tyle wysoko, by mógł się pod nim zmieścić człowiek? Nieduży człowiek. Dziewczyna, którą ujrzałem, była bardzo delikatnej budowy.

– Witraż został zabrany do Doliny Ludzi Lodu – przypomniała Mali. – Załadowany na…

– Nie! – wykrzyknął Andre. – Owszem, masz rację, Mali, ale myślę, że to nie wtedy się stało. Bo wówczas wszędzie był śnieg, a ty przecież śniegu nie widziałeś, prawda, Natanielu?

– Nie, to mogło być dość późne lato. Ale trudno to określić. Chcesz powiedzieć, że…

– Tak. Podczas ucieczki z Doliny Ludzi Lodu, wtedy witraż leżał na grzbiecie konia.

Nataniel w jednej chwili go zrozumiał.

– A to wyjaśnia, dlaczego widać jej obraz tylko w jednym rogu witraża. Tylko tyle wystawało poza grzbiet zwierzęcia.

– Czy to Sol zobaczyłeś? – zastanawiała się Mali. – Czy też Silje? A może małą Liv?

– Nie, to nie była żadna z nich. Najbardziej przypominała Sol, ona przecież była ciemna jak noc, ale Sol miała wówczas zaledwie sześć lat i to się nie zgadza. Dziewczyna, którą widziałem, musiała być co najmniej o dziesięć lat starsza.

Mali podsumowała:

– Tak więc jakaś młodziutka dziewczyna, delikatnej budowy, zwróciła się do nich o pomoc, kiedy uciekali z Doliny podążając ku przełęczy między szczytami…

– Tak, miałem wrażenie, że płaskowyż leżał dość wysoko w górach.

– A błaganie było tak intensywne, że jej obraz wraził się w szkło…

– Ale oni jej nie widzieli – wtrącił Andre.

– Może powinniśmy wezwać Tengela Dobrego i jego zapytać? – zastanawiała się Mali.

Nataniel siedział milczący.

– Nie – stwierdził w końcu cichym głosem. – Nie, oni jej na pewno nie widzieli. Nie mogli jej zobaczyć. Ale mam ochotę wezwać kogoś innego…

– Masz rację – przytaknął mu Andre, który zaczął rozumieć, do czego zmierza Nataniel. – Zrób to, Natanielu, ty, który potrafisz.

– Ale jeśli coś się nie powiedzie? Jeśli ona się już nie ukaże?

– Nie potrafiłbyś narysować tej twarzy?

Nataniel zmieszał się.

– Marny ze mnie rysownik. Obawiam się, że próba zakończyłaby się niepowodzeniem.

– Wezwij ich – życzliwie doradziła Mali. – Myślę, że jeśli tego nie zrobisz, będzie im przykro. Przygotujemy ich na ewentualne rozczarowanie.

Nataniel pokiwał głową. Mógł wezwać duchy przodków bez pośrednictwa Tengela Dobrego, ale postanowił tego nie wykorzystywać.

Opowiedzieli Tengelowi o swoich przypuszczeniach, a on natychmiast się tym zainteresował.

– Nigdy jej nie widzieliśmy – potwierdził. – Ale ta teoria jest ciekawa. Spróbujmy. Poproszę ich o przybycie.

Wkrótce dołączyli do nich Targenor i Dida, w małym hallu zaczęło się robić ciasno.

– Może Andre i ja powinniśmy wyjść? – zaproponowała Mali.

– Nie, nie – uspokoił ich Tengel Dobry. – Jest jeszcze dość miejsca.

Nataniel powitał Didę i Targenora, a potem opowiedział im, co ujrzał. Wyjaśnił także, że Ulvhedin i Benedikte także coś widzieli, lecz bardzo niewyraźnie, a wtedy Tengel przypomniał sobie, że i on kiedyś dostrzegł coś w witrażu, ale, jak wszyscy inni, przypuszczał, że to jakaś nierówność w szkle, która migoce, gdy zmieni się kąt patrzenia na mozaikę.

Potem przedstawili nowo przybyłym swoją teorię.

Twarze Didy i Targenora były jak wykute w kamieniu.

– Możemy się mylić – uprzedził Nataniel.

– Oczywiście – uspokoiła go Dida. – Jesteśmy na to przygotowani.

– Pozwolicie więc, byśmy jeszcze raz spróbowali wywołać obraz?

– Musicie – nalegał Targenor. Jego piękna twarz pokryła się bladością.

– A jeśli mi się nie uda? – cichu powiedział Nataniel.

– Spróbujesz jeszcze raz.

Nataniel głęboko odetchnął i podszedł do małego witraża Benedykta. Wszyscy ruszyli za nim. Tengel Dobry nadal im towarzyszył, ale ustąpił miejsca Didzie i Targenorowi.

Czyjaś dłoń ujęła rękę Nataniela i w napięciu mocno ją uścisnęła. W pierwszej chwili sądził, że to Mali, ale ku swemu zaskoczeniu zobaczył, że to Dida. Duch! A taki mocny, żelazny uścisk ręki! Dida najwidoczniej nie zorientowała się, co robi, całą swą uwagę skupiła na witrażu.

– Tam – szepnął nagle Targenor. – Widziałem coś!

– Ja też – przyznała Dida głuchym głosem. – Ale tylko coś zamigotało, bardzo niewyraźnie.

– To prawda – przyświadczył Targenor.

– Jeśli połączymy nasze siły, być może lepiej nam się uda zaproponował Nataniel.

Zapadła cisza. Nataniel miał wrażenie, że słyszy tylko potęgującą się koncentrację.

Andre i Mali nie mogli tu chyba wiele pomóc, ale i oni jak najgoręcej pragnęli, by obraz znów się ukazał.

Nikt nie myślał o czasie, nie zastanawiał się, czy upływają sekundy, czy też minuty.

W szkle witraża coś zamigotało, wszyscy zebrani drgnęli.

– To była twarz – szepnął Tengel. – Widziałem.

Poza nim nikt się nie odezwał.

I nagle wszyscy jednocześnie wydali okrzyk. Błagająca twarz ukazała się znowu. Taka samotna, bezradna… Pojawiła się tylko przez ułamek sekundy, ale to im wystarczyło.

Dida krzyknęła rozdzierającym głosem:

– Tiili! To Tiili!

– Moja ukochana siostrzyczka – szepnął Targenor. – Wróć, o, wróć!

– To niemożliwe – odparł Nataniel. – Jej obraz odbił się w szkle tak bardzo, bardzo dawno temu.

W głosie Tengela brzmiał nieskrywany żal.

– Kiedy Silje i ja uciekaliśmy z Doliny, jej duch szukał u nas pomocy. Pewnie przechodziliśmy tuż obok miejsca, w którym zniknęła trzysta lat wcześniej.

– Musimy zmienić cały plan bitwy – zdecydowanie oświadczył Targenor, kiedy niechętnie opuszczali hall. Dida nadal stała przy witrażu, jej kształtne palce dotykały szkła, jak gdyby chciała przyciągnąć ukochaną córkę do siebie.

– Co chcesz, żebyśmy zrobili? – spytał Targenora Nataniel.

– Muszę wezwać sztab generalny, Paladinów, Taran-gaiczyków i wszystkich, którzy do niego należą. Ale pozwól mnie i Tengelowi się tym zająć, wy, wybrani, macie robić to, co do was należy, musicie zanieść jasną wodę do Doliny. A ty, Natanielu, musisz natychmiast wyruszyć w drogę.

– Racja – przyznał Tengel Dobry. – Prawdę mówiąc, kiedy mnie wezwałeś, akurat tu zmierzałem, żeby cię ostrzec. Nie zdążyłem jeszcze wyjawić, z czym przybywam.

– Czy coś się stało? – zaniepokoił się Nataniel.

– Tak. Marco zmierza prosto w fatalną pułapkę.

– Marco? On powinien wiedzieć, co robi.

– No cóż, pułapka to może nie najlepsze określenie. Raczej zrządził tak przypadek!

Nataniela ogarnęło poczucie bezradności.

– A ja nie mam samochodu. Marco i tamci go zabrali.

– Muszę cię zmartwić – z żalem powiedział Tengel. – Ty niestety nie masz już w ogóle samochodu.

– Rozbili go?

– No, jeśli tak to nazywacie… tak.

– Ale jak ja wobec tego mam się tam dostać? Pociągiem, samolotem…?

– Nie zdążysz – spokojnie rzekł Targenor. – Oni już stoją w obliczu katastrofy.

– Oni? Ilu ich jest? I gdzie?

– Marco, Tova, Morahan, Gabriel, Rune i Halkatla. Połączyli się. Są w Siedzibie Złych Mocy, w strasznej okolicy. Ale…

Targenor uśmiechnął się smutno:

– Kiedyś przeniosłem mego protegowanego Vetlego z bitewnych pól Europy do domu tak szybko, jak uczyniłby to wiatr. Zabiorę cię do nich.

– Nie – zaprotestował Tengel Dobry. – Jeśli mamy zmieniać cały plan, Najwyższa Rada cię potrzebuje. Proponuję, aby Nataniel, który ma do tego prawo, wezwał wilki czarnych aniołów.

Targenor pokiwał głową.

– One potrafią poruszać się jeszcze szybciej.

– Czy naprawdę mogę to zrobić? – spytał Nataniel.

– Sytuacja jest krytyczna – odparł Tengel Dobry. – Zbierz wszystko, co ci potrzeba, i wyjdź w aleję. Tam możesz je wezwać.

Nataniel uznał tę propozycję za dobrą.

– Widzę, że zaczyna się robić gorąco – powiedział. – Zobaczymy się w Dolinie Ludzi Lodu?

– Na pewno – spokojnie odrzekł Targenor. – Zmobilizujemy wszystkie siły, wszystkie nasze oddziały.

Загрузка...