Nazywam się Margit Sandemo. Mieszkam w dolinie Valdres. Stąd wielu chorych, potrzebujących porady specjalisty, zamiast do szpitala w Gjovik wysyła się do Lillehammer.
W maju 1960 roku znalazłam się w szpitalu w Lillehammer. Nie dolegało mi nic poważnego, nie byłam nawet chora. Lekarze mieli naprawić mi tylko drobną usterkę, która dokuczała mi od dzieciństwa.
Na dzień przed powrotem do domu pozwolono mi wstać i niespokojna przechadzałam się korytarzami, zeszłam też na dół do wielkiego hallu. Znalazłam kafeterię, jak zwykle zatłoczoną, ale zwróciłam na to uwagę dopiero, kiedy stałam już z pełną tacą w rękach. Utknęłam między zajętymi stolikami i trzeba przyznać, że czułam się dość głupio.
Przy jednym z małych stolików siedział samotny chłopiec o niebieskich, marzycielskich oczach i ciemnych włosach, sterczących na wszystkie strony. Zgaszony, przeżuwał kanapkę z serem z taką miną, jakby jadł siano. Sprawiał wrażenie całkiem opuszczonego.
Ponieważ należę do ludzi, którzy nigdy nie chcą nikomu przeszkadzać i zawsze wydaje im się, że wchodzę komuś w drogę, długo się wahałam, zanim zapytałam chłopca, czy mogę się do niego dosiąść.
Gdy się do niego odezwałam, poderwał się gwałtownie, jakbym go przestraszyła. Przestał żuć niesmaczną kanapkę i już myślałam, że mi odmówi, kiedy nagle skinął głową.
Jedliśmy w milczeniu. Przez cały czas czułam, że mały ukradkiem mi się przygląda. Posiliwszy się filiżanką herbaty, nabrałam odwagi i zapytałam:
– Coś cię gnębi?
Nie chciałam użyć słowa „przeraża”, choć ono najlepiej odzwierciedlałoby jego stan.
– Ja… nie, ja…
– Jak się nazywasz?
– Gabriel. Gabriel Gard z…
Urwał i choć czekałam, nie dokończył.
– A ja jestem Margit Sandemo – oznajmiłam, miałam bowiem przeczucie, że muszę pozyskać zaufanie chłopca i go ośmielić, żeby chciał ze mną rozmawiać. – Jutro mnie wypisują i bardzo się z tego cieszę. Ciebie też?
Chłopiec miał obandażowane jedno ramię, poza tym jednak wydawał się całkiem zdrowy.
– Tak – rozjaśnił się, ale uśmiech natychmiast zgasł. – Czy ty jesteś jedną z nich?
Zdumiewające pytanie! Jak na nie odpowiedzieć?
– Hmm… wydaje mi się, że w ogóle nie jestem z jakichś. Właściwie jestem nikim. Mam męża i troje dzieci i chyba najgorsza ze mnie gospodyni domowa w całej Norwegii. Czy wiesz, że byłam zamężna przez jedenaście lat i dopiero wtedy zorientowałam się, że nie mamy żelazka? A siedem lat mi zajęło nauczenie się, że ziemniaki należy nastawiać wcześniej niż resztę obiadu, dlatego nigdy nie potrafiłam podać posiłku punktualnie. A w zeszłym tygodniu chciałam napełnić wodą wiadro i zamiast podstawić je pod kran, nosiłam wodę przez całą kuchnię małym kubkiem. Jestem osobą tak straszliwie niepraktyczną, że nie powinno się ze mnie spuszczać oka.
Chłopiec uśmiechnął się, mówiłam więc dalej:
– Jak sam widzisz, bardzo lubię słuchać własnego głosu. Wiesz, wydaje mi się, że mam zdolności artystyczne w jakiejś dziedzinie, ale na razie nie znalazłam jeszcze tej właściwej. Próbowałam już różnych rzeczy, ale dotychczas rezultaty były mizerne, nic z tego nie warto zachowywać dla potomności. Muszę przyznać, że świadomość, iż do niczego się nie nadaję, jest dość frustrująca. Tak, wydaje mi się, że w ogóle nie należę do żadnej grupy, chyba że miałeś na myśli nieudaczników?
Z uśmiechem pokręcił głową. Wydawał się teraz znacznie spokojniejszy.
Zaraz jednak zatonął we własnych myślach.
– Powinienem być z nimi – westchnął z nieskrywaną rozpaczą w głosie. – Powinienem opisywać wszystko, co się dzieje!
Nie rozumiejąc, o czym mówi, spytałam ostrożnie:
– Jesteś sam w szpitalu?
– Nie – odparł szybko. Ale niedługo tak się stanie, bo Nataniel musi wracać do domu. Jego ojciec nie żyje. Oni go zgładzili.
Gabriel i Nataniel? Niezwykłe imiona… Zaczęłam się zastanawiać, czy chłopiec nie jest przypadkiem mitomanem. Może za dużo nachodził się do kina i wymyślił jakąś niebezpieczną grupę, prześladującą jego i jego najbliższych?
Gabriel wyglądał na chłopca mniej więcej dwunastoletniego, widać też było, że jest bardzo inteligentny. No tak, tacy właśnie mają najbujniejszą fantazję.
– Złamałeś rękę? – spytałam.
– Tylko zwichnąłem. Ale już ją nastawili.
– Przewróciłeś się na rowerze?
– Nie, zepchnęli mnie w przepaść. Dobrze, że Ulvhedin siedział przy mnie, a Marco próbował mnie uratować, ale przecięli linę i wpadł do rzeki. Potem przyszedł Rune i w końcu on mnie wyciągnął.
No, nareszcie jakieś normalne imię, pomyślałam nie mając wtedy pojęcia, że Rune jest akurat najdziwniejszy ze wszystkich.
Chłopiec sprawiał wrażenie, jakby od dłuższego czasu był sam i niepokoił się szpitalnym odosobnieniem. Zrozumiałam, że odczuwa wielką potrzebę porozmawiania z kimś, dlaczego więc nie mogłam to być ja? Nie miałam nic przeciwko zmyślonym historiom, sama przecież lubię koloryzować.
Jakaż głupia byłam wtedy! Gorączkowo poszukiwałam zajęcia w życiu, stałego punktu, którego mogłabym się trzymać. Nie rozumiałam, że długie historie, które snułam w myśli przed snem, układały się w całe powieści! Miały upłynąć cztery lata, zanim pojęłam, że mogę pisać.
– Czy ktoś po ciebie jutro przyjedzie, Gabrielu?
W jego oczach znów pojawił się cień lęku.
– Nie, nie wiedzą, że jestem w szpitalu, Marco nie chciał, by mama i ojciec się wystraszyli. Dlatego nie pojadę na pogrzeby.
– Pogrzeby?
– Tak, ojciec Nataniela to mój dziadek, Nataniel jest moim wujem. Poza tym zabili babcię ze strony mamy. Miała na imię Hanna i była Francuzką. Benedikte także umarła, ale ona już była stara. I Christel.
Gabriel miał teraz łzy w oczach.
– Chciałbyś pojechać na pogrzeb?
Ukradkiem otarł łzy.
– Nie, właściwie nie. To bardzo trudne przeżycie, nie lubię płakać w kościele, a kiedy ktoś umrze, to płaczę.
– Ale chciałbyś wrócić do domu, do ojca i mamy?
Na twarzy pojawił mu się teraz wyraz zagubienia.
– Miałem opisywać… zostałem do tego wybrany. I nie nogę tego robić!
Łzy popłynęły ciurkiem. Otarł je, pociągając nosem.
– Okropnie tu dużo ludzi i taki zgiełk – powiedziałam. – Pójdziemy do świetlicy? W tej, gdzie nie wolno palić, nigdy nikogo nie ma.
Zawahał się przez moment, ale zaraz podniósł się z wyraźną ulgą.
Właśnie jednak gdy już wychodziliśmy z dużego hallu, podszedł do nas niezwykle atrakcyjny mężczyzna. Miał ciemną karnację i ciemne włosy, a w oczach wyraz melancholii. Właśnie te oczy przykuły moją uwagę. Wyrażały wielką duchową boleść i tajemnice, o których odgadnięcie nigdy nie ośmieliłabym się pokusić.
– Cześć, Natanielu – ucieszył się Gabriel. – To jest Margit. Idziemy sobie porozmawiać.
Nataniel przywitał się ze mną i odwrócił do chłopca.
A więc jednak Nataniel istnieje, pomyślałam sobie. On w każdym razie nie jest zmyślony.
– Gabrielu, muszę już jechać – oznajmił chłopcu. – Ciebie wypuszczą dopiero jutro, a wtedy nie zdążę na pogrzeb.
– Racja. Powinienem dogonić innych, ale nie wiem, gdzie oni są.
Chłopiec wyglądał na tak nieszczęśliwego, że serce ścisnęło mi się z żalu.
– Ale ja wiem – odparł Nataniel. – Linde-Lou mi powiedział. Marco, Rune i Halkatla są razem, zmierzają w stronę Oppdal. Liczą, że Tova i Morahan są już blisko Doliny…
Mówił cicho, chociaż nie przeszkadzało mu, że ja sporo słyszę. I tak niewiele z tego mogłam zrozumieć. Ale naprawdę wspomniał Marca i Runego! Poza tym jeszcze inne dziwnie brzmiące imiona. Brakowało tylko jednego z tych, które wymienił Gabriel. Ulv… i coś dalej.
Ale oto i ono! Nataniel ciągnął:
– Powinienem pojechać z tobą na północ, ale muszę wracać do domu także z innego powodu. Gdybyś tylko zdołał dotrzeć jutro do Oppdal, to Ulvhedin pomoże ci ich odnaleźć.
Chłopiec złapał mężczyznę za rękę.
– Natanielu… Nie odjeżdżaj ode mnie!
– Ulvhedin będzie cię strzegł. I sam widzisz, w szpitalu zostawili nas w spokoju. Przyjadę, jak tylko będę mógł. Przypuszczam… przypuszczam, że będziesz musiał jechać pociągiem. Ale to potrwa trochę za długo…
Włączyłam się w rozmowę.
– Proszę mi wybaczyć, że się wtrącam, ale jeśli Gabriel ma się szybko dostać do Oppdal, może mój mąż i ja moglibyśmy go tam zawieźć? Nie goni nas czas, a wiem, że mój mąż nie będzie miał nic przeciwko takiej wiosennej przejażdżce. Gabriel i ja mamy zostać wypisani w tym samym czasie.
Nataniel popatrzył na mnie swymi niezwykłymi, fantastycznymi oczami. Gdybym wcześniej nie spotkała mego męża i nie żyła z nim szczęśliwie, prawdopodobnie nie na żarty zainteresowałabym się tym Natanielem.
– Nie będzie to łatwa droga – rzekł Nataniel zamyślony. – Ale przypuszczam, że Gabriel tak bardzo ich nie obchodzi… – Zastanawiał się dalej, głośno myśląc: – Dobrze, jeśli naprawdę zechcielibyście zrobić to dla chłopca, to wszyscy będziemy wdzięczni.
Należę do ludzi, którzy biorą na siebie wszelkie troski świata i zawsze czują się w obowiązku pomóc potrzebującym. Może to niemądre z mojej strony, ale nie mogę stać spokojnie i patrzeć, jak innych gnębią problemy. Wydaje mi się, że właśnie ja mogę wiele załatwić. Później zrozumiałam, że szaleństwem było mieszać się w kłopoty Gabriela, wtedy jednak wydawało mi się to całkiem naturalne.
Nataniel powiedział coś, co z początku w ogóle do mnie nie dotarło:
– Gabriel ma opiekuna, który nad nim czuwa, sądzę więc, że będziecie dość bezpieczni.
– Zrozumiałam, że Gabriel miał jakieś okropne przeżycia?
– Tak, zepchnięto go w przepaść, na szczęście wszystko skończyło się w miarę dobrze.
On w to wierzył! Ten cudowny człowiek o smutnych oczach wierzył w fantazje Gabriela!
– Ty też leżałeś w szpitalu? – spytałam.
Nataniel zawahał się chwilę.
– Tak. Straciłem jedyną dziewczynę, na której mi zależało, i jednocześnie zostałem ranny.
– Czy to „oni” zrobili?
– Gabriel ci opowiedział?
– Niewiele. Nie wiem nic poza tym, że „oni” muszą być bardzo nieprzyjemni.
Powiedziałam to właściwie z lekką ironią, pragnąc dać wyraz wyrozumiałości dorosłego człowieka wobec fantazji dzieciaka.
Nataniel jednak potraktował moje słowa niezwykle poważnie.
– Nazywanie ich nieprzyjemnymi to przesadna delikatność. Oni są śmiertelnie niebezpieczni. Nie chcę jednak wciągać cię zbyt głęboko w nasze problemy. Gdyby tak bardzo nie spieszyło nam się z dotransportowaniem Gabriela do Oppdal, nie przyjąłbym twojej wielkodusznej propozycji. Nie pozwól mu zasypać cię drastycznymi historiami w czasie podróży! Choć są najzupełniej prawdziwe, zwykłemu człowiekowi trudno może być je zrozumieć.
Uśmiechnęłam się trochę krzywo.
– Nikt nie lubi być nazywanym zwykłym człowiekiem. Ale obiecuję panować nad moją ciekawością. Pod naszą opieką Gabriel będzie bezpieczny. A gdzie spotkamy tego Ulvhedina, który przekaże chłopcu informacje?
Nataniel na chwilę się zakłopotał.
– Gabriel sobie z tym poradzi, wy nie musicie o tym myśleć. Pamiętaj, sprawuj się dobrze, Gabrielu…
Pożegnał się z nami, jeszcze raz dziękując za okazaną życzliwość i chęć odwiezienia chłopca do Oppdal, i odszedł. Kiedy się rozstaliśmy, hall w jednej chwili stał się dziwnie opustoszały. Gabriel sprawiał wrażenie zagubionego i trzymał się mnie kurczowo. Muszę przyznać, że pozostawienie chłopca samego wydało mi się dość brutalne. Był wszak chory, potrzebował pociechy, a jego rodzice nawet nie wiedzieli, gdzie on się podziewa. Wówczas jednak nie miałam zielonego pojęcia o walce Ludzi Lodu. Nie znałam nawet ich pełnego nazwiska.
Jak się spodziewałam, palarnia na moim piętrze była zatłoczona, a w powietrzu unosiła się gęsta zasłona dymu. Ale w saloniku dla niepalących siedziała tylko bardzo starsza pani, która najwidoczniej wystraszyła wszystkich swą sklerotyczną paplaniną. Znałam ją dobrze i powiedziałam Gabrielowi, że spokojnie możemy przy niej rozmawiać, gdyż zapomina ona każde słowo już w momencie, gdy je słyszy. Gabriel nie dowierzał, ale usiadł razem ze mną w kącie.
Staruszka powtarzała sobie, że musi się spieszyć do domu, do matki, by zanieść nazbierane truskawki. Gabriel posłał mi spojrzenie na pozór bez wyrazu, jasno jednak wyrażające jego myśli.
Gdy przekonał się, że starowinka nie zrozumie nic z naszej rozmowy, zaczął z głębokim westchnieniem:
– Boję się, że nie zdążę na czas! Albo że ich nie znajdę. Szkoda, że nie możemy wyjechać jeszcze dzisiaj!
Uśmiechnęłam się do niego.
– Niestety, kiepski ze mnie kierowca. Próbowałam raz prowadzić samochód, mąż miał mnie uczyć. Wykręciłam ósemkę na polu z owsem i wpadłam w panikę. Mąż zaczął wołać: „Puść, puść!” Chodziło mu o to że mam puścić pedał gazu, ale ja sądziłam, że ma na myśli kierownicę, i możesz mi wierzyć, to wcale nie poprawiło sytuacji. Poza tym mam kłopoty z odróżnieniem strony prawej od lewej. Muszę zawsze najpierw spojrzeć na ręce, żeby przypomnieć sobie, którą się witam.
Gabriel uśmiechnął się, tym razem szeroko. Opowiedziałam mu tyle o sobie, żeby go uspokoić. Liczyłam też, że wreszcie może się przede mną otworzy, wielu bowiem spraw związanych z nim i Natanielem nie rozumiałam.
Powiedziałam ostrożnie:
– Twój wuj Nataniel to człowiek o niezwykłej osobowości. Kim on właściwie jest?
– Nataniel to siódmy syn siódmego syna – odparł Gabriel.
– Aha! Czy jest jasnowidzem?
– Nie tylko! Jest także wybranym Ludzi Lodu. I potomkiem czarnych aniołów, Demonów Nocy i… Nie, nie wolno mi o tym opowiadać.
– Nie szkodzi – rzekłam spokojnie, niczego bowiem nie mogłam pojąć. – Widzisz, Gabrielu, przez całe życie znajduję się na pograniczu świata widzialnego i niewidzialnego. Z powodu tego, co udało mi się zobaczyć, trzykrotnie byłam nawet w szpitalu psychiatrycznym. Mam też ogromną wyobraźnię. Twoje opowiadanie więc nie jest dla mnie szokiem.
Spojrzał na mnie z powagą.
– Ale to nie jest fantazja. To rzeczywistość.
Stara dama zawołała cienkim głosem:
– To moje ciastko! Braciszkowi nie wolno ruszać mojego ciastka! Powiem tatusiowi, braciszek dostanie lanie!
Nie byłam pewna, jak mocno mogę naciskać Gabriela, powiedziałam więc cicho:
– Nie chcesz mi opowiedzieć o tym, co przeżywacie? Może chociaż tyle, ile wolno ci mówić.
Przygryzł wargę. Zrozumiałam, że długo już skrywa tajemnicę, a teraz czuje się bardzo osamotniony bez przyjaciół, noszących niezwykłe imiona. Ulvhedin, Halkatla… I wśród tych staronordyckich południowoeuropejskie imię Marco!
Gabriel mnie potrzebował, cieplej mi się od tego zrobiło na sercu. Właściwie rozmowa z dziećmi przychodzi mi z trudem, onieśmielają mnie i zawstydzają, kiedy jednak osiągną już wiek Gabriela, porozumiewamy się znacznie lepiej. Chłopiec wydawał mi się naprawdę bliski i widać on także odczuwał coś podobnego, bo, wprawdzie powoli i niezdecydowanie, ale zaczął mówić.
Siedziałam zasłuchana, nie odzywając się ani słowem. Do saloniku zaglądali inni pacjenci, mieli ochotę się przysiąść, ale na widok sklerotycznej staruszeczki uciekali w popłochu. Trudno mi to było zrozumieć, bo ona wszak żyła we własnym świecie i nigdy nie zwracała się do nikogo obcego. Nam jednak bardzo się przydała, bo dzięki niej mogliśmy rozmawiać w spokoju.
Chłopiec naszkicował mi niesamowitą historię. Wiedziałam, że odkrywa przede mną tylko jej fragmenty, tyle ile miał odwagę opowiedzieć. Albo obdarzony był wyobraźnią, nie mającą sobie równych, albo też jego opowieść była prawdziwa. Nie mogłam uwierzyć, aby dwunastolatek mógł aż tyle zmyślić, poza tym wszystko układało się w zadziwiająco logiczną całość.
Negatywnym bohaterem dramatu ciągnącego się przez prawie tysiąc lat był jakiś Tengel Zły. Właśnie zaczął działać, a tak w ogóle chodziło o wyścig do Doliny Ludzi Lodu. No tak, Nataniel wspomniał o „Dolinie”, mówił, że tam się właśnie wybierają.
Gdyby nie ów fantastyczny Nataniel, który, z całą powagą potwierdził wiele słów chłopca, okazałabym znacznie więcej sceptycyzmu. Teraz jednak, w szpitalnej świetlicy z jej atmosferą sterylności, niemal uwierzyłam, że chłopiec mówi prawdę. Prawie, nie całkiem. Przypuszczałam, że wielu rzeczy sam nie rozumie i tłumaczy je sobie na swój własny sposób.
Wreszcie pojawiła się pielęgniarka i wyprosiła nas ze świetlicy. Zrobiło się już późno, Gabriela poszukiwano na jego oddziale.
Ustaliliśmy, że spotkamy się następnego dnia rano. Obiecałam zadzwonić do męża i uprzedzić go, aby nie doznał szoku po przyjeździe do szpitala. „Taki mały wypad do Oppdal, niewielki objazd, zaledwie pięćset kilometrów, szybko nam pójdzie…”
Mój mąż, ów unikat o imieniu Asbjorn, natychmiast podzielił mój zapał, lubi bowiem przygody i lubi jeździć samochodem. Niepokoił się tylko o mnie. „Dasz radę? Przecież dopiero co byłaś operowana?” Zapewniłam, że czuję się zdrowa jak ryba, gotowa wyruszyć o każdej porze.
Asbjorn jest prawdziwym rannym ptaszkiem i często przez niego dręczą mnie wyrzuty sumienia, że wyleguję się aż do siódmej. Nie miał więc nic przeciwko temu, by wyruszyć z domu, z Valdres, o czwartej rano. „Najlepsza pora na jazdę” – oświadczył.
Następnego dnia o szóstej zjawił się na miejscu, a my, Gabriel i ja, czekaliśmy już gotowi do drogi. Gabriel był spięty, ale bardzo się cieszył, że wyjeżdżamy tak wcześnie. Podobał mu się także wiosenny poranek. Za bramami szpitala kwiaty wilgotne były od rosy, a powietrze przejrzyste jak szkło.
– Oni nocowali w Oppdal – powiedział drżącym głosem. Ulvhedin wyjaśnił mi, jak jechać, żeby, odnaleźć hotel. Myślisz, że dotrzemy na miejsce, zanim wyruszą w dalszą drogę?
Miałam co do tego spore wątpliwości, ale obiecałam, że się nie poddamy,, dopóki ich nie dogonimy. Nie śmiałam spytać, gdzie spotkał się z Ulvhedinem, bo pewnie nastąpiło to we śnie lub w marzeniach. Postać Ulvhedina traktowałam jak przyjaciela na niby, którego samotne dzieci często sobie wymyślają. Fakt, że Nataniel także o nim wspomniał, znaczył jedynie, że wuj nie chciał brutalnie pozbawiać chłopca złudzeń.
Teraz, o rześkim poranku, kiedy zajęliśmy miejsca w rzeczywistym samochodzie, trudno było uwierzyć w niesamowitą historię, jaką zaserwowano mi poprzedniego wieczoru. Ale… skoro już się powiedziało „a”, to trzeba powiedzieć też „b”. Gabriel zresztą musiał dotrzeć do tych, których znał. Dlaczego, na miłość boską, Nataniel nie zawiadomił jego rodziców, że chłopiec znalazł się w szpitalu? Jak można tak zostawiać dwunastolatka? Chyba że istotnie stało się tak z przyczyn, które Gabriel właśnie mi zdradził. Twierdził, że został wybrany, by zapisać wszystkie wydarzenia, i dlatego musiał odpędzić tamtych, noszących tak niezwykłe imiona.
Asbjornowi niewiele powiedzieliśmy, a ja, jak już wspominałam, niezupełnie przetrawiłam i przyjęłam historię Gabriela. Jadąc więc na północ rozmawialiśmy głównie o niczym. Gabriel radował się myślą, że zdąży na czas, i bardzo mu się podobało, kiedy Asbjorn solidnie przyciskał pedał gazu, prawie przekraczając dozwoloną prędkość. Tak, trzeba przyznać, że na długich pustych odcinkach drogi zdarzało się nam to od czasu do czasu. Wspaniale było mieć całą drogę tylko dla siebie tak wcześnie rano, wykorzystywaliśmy to w pełni.
W pewnej chwili jednak poczuliśmy lodowaty powiew, zauważył to nawet mój mąż. Nastąpiło to, kiedy mijaliśmy samochód szalonym pędem mknący na południe. Gabriel skulił się w kącie na tylnym siedzeniu, słyszałam, jak ciężko oddychał. I gotowa jestem przysiąc, że ktoś wtedy siedział obok chłopca i tulił go do siebie. Uczucie było tak intensywne, że musiałam się odwrócić. Rzecz jasna, ujrzałam tylko Gabriela.
Zdumiałam się, jak bardzo pobladły chłopcu wargi, oczy też rozszerzyły się bardziej niż kiedykolwiek. Spojrzałam za oddalającym się autem i przeniknęło mnie trudne do wyjaśnienia, tajemnicze nieprzyjemne wrażenie. Wkrótce samochód zniknął za zakrętem.
Kogo właściwie spotkaliśmy? I kto siedział obok chłopca, czuwał nad nim i pocieszał?
Dwa razy jeszcze przeżyliśmy po drodze nieprzyjemności. W górach Dovre przy połamanym i prawdopodobnie prowizorycznym szlabanie ujrzeliśmy dwa wraki samochodów, a pobocza były rozjeżdżone, jakby ktoś się tędy gonił. Gabriel twierdził, że jeden z rozbitych samochodów należał do Nataniela. Przeraził się nie na żarty, bo podobno jechali nim jego przyjaciele.
A przy drodze schodzącej z Dovre stała ciężarówka bez powodu zaparkowana na poboczu. Nie było wcale pewne, czy ma coś wspólnego z przyjaciółmi Gabriela, ale chłopiec znów bardzo się zdenerwował. Wszystko, co tajemnicze, wiązał z ich losami.
– Masz na imię Gabriel – odezwałam się do niego. – A wczoraj wspomniałeś o osobach, które i mnie nie są obce.
– Naprawdę? – zdziwił się.
– Widzisz, Gabriel to imię tradycyjne w rodzie mojej babki ze strony matki, rodzie Oxenstiernów hrabiów horsholm i Waza. Wspomniałeś…
Ależ to właśnie po nich otrzymałem imię! – wykrzyknął uradowany. – W podzięce za to, ile ich ród znaczył dla Ludzi Lodu! Poza tym imię biblijne bardzo pasowało, bo w rodzinie Gardów wszyscy takie noszą.
– Tak, mówiłeś o tym. Czy wiesz, od kiedy datują się wasze związki z Oxenstiernami?
O, to było bardzo dawno temu! Tarjei poślubił Cornelię Erbach…
– Erbach? To nazwisko znajduje się w moim drzewie genealogicznym. Hrabia Georg von Erbach z Breuberg. I jego córka Juliana Erbach, która poślubiła Georga von Lowenstein und Scharffeneck.
– To przecież dziadek Cornelii! Ten von Breuberg! Jej rodzice zmarli i zajmowała się nią Juliana!
Ależ, Gabrielu! W takim razie jesteśmy spokrewnieni! Co prawda dość daleko. A córką Juliany była słynna Marka Christiana, która wyszła za Gabriela Oxenstiernę starszego i w ten sposób znalazła się w Szwecji. Gabriel był marszałkiem dworu.
– To ci dopiero! – Chłopiec zdumiony szeroko otworzył oczy. – Jakie to dziwne! Marka Christiana zaopiekowała się synem Tarjeia, Mikaelem, bardzo się zaprzyjaźnili. Tak samo jak syn Mikaela zaprzyjaźnił się z synem Marki Christiany, który także miał na imię Gabriel.
– No tak – powiedziałam. – Gabriel młodszy był szambelanem, a jego syn to Goran Oxenstierna. Wszyscy nosili tytuł hrabiego Oxenstierna na Korsholm i Waza.
– Ojoj – westchnął Asbjorn ze swego miejsca kierowcy. – Margit wsiadła na swego ulubionego konika, drzewo genealogiczne! Nic jej teraz nie powstrzyma.
– Goran Oxenstierna? – wykrzyknął uradowany Gabriel. – To przecież on był wraz z Danem Lindem z Ludzi Lodu i jego synem Danielem Ingridssonem na wojnie fińskiej i został ranny pod Villmanstrand!
– Rzeczywiście, ranny w rękę – przyznałam. – Nigdy już nie odzyskał w niej sprawności. Goran był ojcem skalda Johana Gabriela Oxenstierny…
Gabrielowi pociemniał wzrok.
– Dobrego przyjaciela Solvego, zanim ten zaczął się zmieniać i ujawniły się w nim cechy dotkniętych.
– Ale to nie Johan Gabriel był moim przodkiem, tylko jego brat, Axel Fredrik.
– U którego ochmistrzynią była Ingela, siostra Solvego – dokończył Gabriel. – Ciekaw jestem, jak długo nasze rody łączyły wspólne losy. Syn Ingeli, Ola, służył u Erika Oxenstierny, syna Axela Fredrika.
– Od którego także ja się wywodzę. Erik był niezwykle dostojnym panem, miał tyle tytułów, że większości z nich nie pamiętam. Syn Erika nazywał się Axel…
– Tak, tak – pokiwał głową Gabriel. – Anna Maria i Kol byli u Axela i jego Lotten.
– Ratunku! – roześmiałam się. – To zaczyna być naprawdę niesamowite!
– Ale na tym się skończyło. Właściwie Saga miała zająć się czwórką dzieci Lotten, ale… inny los był jej pisany.
Poprzedniego dnia opowiedział mi niezwykłą historię Sagi i Lucyfera. Nie uwierzyłam w nią wtedy, lecz…
– Szkoda, że na tym się urwało – stwierdziłam. – Bo jedyna córka Lotten, Gabriella, była moją babką ze strony matki.
– Niemożliwe! – Gabrielowi bardzo to zaimponowało. – Wprost trudno w to uwierzyć!
– To prawda. Pomyśleć tylko, że się spotkaliśmy! Ale, Gabrielu, wymieniłeś jeszcze więcej znajomych nazwisk. Wspomniałeś Cecylię, która opiekowała się dziećmi Christiana IV i Kirsten Munk.
– No tak, ale oni są tacy sławni, że na pewno o nich słyszałaś.
– Oczywiście. Ale rzecz w tym, że i król Christian, i Kirsten Munk to moi przodkowie. I ich córka Leonora Christina.
– U której była jako opiekunka do dzieci żona Tancreda Paladina, Jessica. A ich córka Lena wyjechała wraz z córką Leonory Christiny, Eleonorą Sofią, do Skanii. Córka Leny, Christiana, była ochmistrzynią u syna Eleonory Sofii, Corfitza Becka.
– Corfitz Beck jest moim przodkiem. Miał dość sławną córkę, Agnetę Beck-Frus. Czy Ludzie Lodu nadal z nimi byli?
– Naturalnie! Nie możemy zapomnieć o synu Christiany, Vendelu Gripie. To on towarzyszył Corfitzowi Beckowi w niewoli rosyjskiej. Później syn Vendela Orjan służył u Agnety Beck-Friis. A potem Arv Grip był u córki Agnety, która poślubiła Arvida Erika Possego.
– Pana na Bergqvara. Wszystko się zgadza – stwierdziłam. – Ja pochodzę z linii Arvida Mauritza Possego, premiera. Nie był zresztą najlepszy na tym stanowisku.
– Nasz ród ciągle jest obecny! Tula starała się chronić Arvida Mauritza Possego wszelkimi sposobami, często bardzo drastycznymi. A jej ukochany syn, szaleniec Christer, był przez pewien czas u córki Charlotte Posse i jej męża Adama Reuterskiolda. Chcieli, aby córka Christera, Malin, zajęła się ich małym synkiem, Axelem Reuterskioldem, ale Malin postanowiła pomóc młodziutkiemu Henningowi Lindowi w wychowywaniu bliźniąt, Marca i Ulvara.
Pokiwałam głową zamyślona.
– Ten mały synek Axel Reuterskiold to ojciec mojej matki.
Gabriel był naprawdę zaskoczony.
– To rzeczywiście prawda! Dwa rody, którym Ludzie Lodu towarzyszyli przez wieki, w końcu się połączyły. A z czasem urodziłaś się ty, Margit? Bardzo miło cię poznać! – uradował się i podał mi rękę ponad oparciem siedzenia. Ujęłam ją i uścisnęłam, długo i z radością.
Teraz nabrałam jeszcze większej ochoty, by usłyszeć całą historię Ludzi Lodu. Uważałam bowiem, że jestem w pewien sposób z nimi związana.
Chłopiec jednak był zmęczony i nie chciałam go do niczego przymuszać. Jeśli mówił prawdę, czekały go trudne chwile.
Poprosiłam, by odpoczął na tylnym siedzeniu, a on zaraz mnie posłuchał. Wydaje mi się, że zdrzemnął się na trochę, ale pewna tego nie jestem.
Pokonaliśmy dwieście czterdzieści kilometrów z Lillehammer do Oppdal w rekordowo krótkim czasie i przystąpiliśmy do poszukiwania jego przyjaciół.
Gabriel pełen wątpliwości rozglądał się za hotelem.
– To nie to samo zobaczyć miejsce na własne oczy i rozpoznać je z opisu.
I Asbjsrn, i ja dobrze to rozumieliśmy. Przed laty, kiedy jeszcze dzieci były małe, przejeżdżaliśmy przez Oppdal, ale teraz wiele się tu zmieniło. Nie bardzo wiedziałam, gdzie jest początek, a gdzie koniec miasta.
Myślę jednak, że… Tak, powinniśmy pojechać jeszcze kawałek do przodu – zawyrokował Gabriel.
Wkrótce odnaleźliśmy hotel, który nie mieścił się wprawdzie tam, gdzie przypuszczaliśmy, ale nazwa się zgadzała. Pospieszyliśmy do recepcji.
Rozmawiał Gabriel:
– Chciałem się dowiedzieć, czy Marco…
Urwał. Odwrócił się do nas z płomieniem na policzkach i szepnął:
– Ratunku, nie wiem, jak Marco ma na nazwisko!
– A ci inni?
Zmieszał się nie na żarty.
– O Halkatlę ani Runego nie mogę pytać… Dzięki Bogu! Tova Brink? Czy ona tutaj mieszka?
Niestety, nikogo takiego nie było.
Gabriel zmartwił się. Szkoda nam było chłopca, aczkolwiek moje podejrzenia co do jego wybujałej wyobraźni znalazły teraz potwierdzenie.
Zastanawiał się.
– Nataniel wspomniał, że jest też z nimi jakiś Irlandczyk. Ale nie pamiętam…
Biedaczysko! Dama za kontuarem zaczęła się niecierpliwić, ale nic na to nie powiedziałam. Uznałam, że Gabriel posuwa się za daleko w wymyślaniu swoich historyjek. Skąd niby wziął się ten Irlandczyk? I po co?
Musieliśmy jednak wprowadzić jasność w całe to zamieszanie. Asbjorn zaczął się chyba zastanawiać, czy pięciusetkilometrowa przejażdżka nie była zrobiona na próżno.
Odwróciłam się do recepcjonistki.
– Czy macie tu kogoś o nazwisku brzmiącym z irlandzka?
Zajrzała do książki gości.
– Owszem, jest Ian Morahan. Czy to o niego wam chodzi?
– Tak! Tak! – zawołał uradowany Gabriel.
– Pan Ian Morahan z małżonką, tak mam tu napisane. Są w większej grupie. Jeszcze się nie wymeldowali, ale chwilowo ich nie ma. Słyszałam, wydaje mi się, że mówili coś o wynajęciu samochodu…
– Dzięki ci, dobry Boże – szepnął Gabriel.
– Poczekamy tutaj – zadecydował Asbjorn. – Czy można tu zjeść śniadanie?
– Oczywiście.
Usiedliśmy tak, by mieć widok na wejście. Widziałam, że Gabrielowi drżą ręce z napięcia.
– Ian Morahan z małżonką? – powtórzył zdziwiony. – Nie rozumiem. Ale dlaczego oni nie przychodzą? Chyba nic im się nie stało?
– Najmądrzej zrobimy, jak zostaniemy tu, gdzie jesteśmy – stwierdziłam. – Zamiast kręcić się w koło i bez przerwy się mijać.
Gabriel pokiwał głową, ale zdenerwowanie nie ustępowało.
Na szczęście jego przyjaciele wkrótce się pojawili. Gabriel jak na skrzydłach wybiegł im na spotkanie, a oni sprawiali wrażenie uszczęśliwionych jego widokiem. Mężczyzna piękny tak, że nie wierzyłam własnym oczom, z radości uniósł chłopca wysoko w powietrze. To musi być Marco, pomyślałam. Do tej pory nie wierzyłam w historie o czarnych aniołach, ale teraz nie byłam już niczego pewna. Owa niezwykła skóra, mieniąca się ciemnym, jakby hebanowym blaskiem, oczy potrafiące patrzeć poza czasem i przestrzenią… Wreszcie zdołałam oderwać od niego wzrok, by przyjrzeć się innym.
Nie miałam wątpliwości co do Irlandczyka. Ależ on wydawał się śmiertelnie chory! Jego twarz naznaczona już była znamieniem śmierci. A młoda dziewczyna trzymająca się jego boku musiała być nieszczęsną Tovą. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłam, jak nieudolne bywa czasami tak zwane dzieło stworzenia. Druga kobieta była wprost magnetycznie pociągająca, choć rysy miała dość pospolite. Burza kręconych włosów otaczała twarz o iście diabelskim wyrazie. To musiała być Halkatla. Gabriel twierdził, że jest prawdziwą czarownicą.
Na pewno! Jeśli czarownice istnieją, Halkatla była jedną z nich.
Był także Rune. Gabriel doprawdy nie przesadził w jego opisie. Alrauna… Widziałam raz alraunę, znajdującą się w zbiorach muzeum w Bergen, i wystraszyłam się jej. Rune w przerażający sposób ją przypominał. Było w nim jednak coś łagodnego i dobrego, czego tamta druga alrauna nie miała.
Złapałam się na tym, że stoję przy oknie jadalni i myślę tak, jakbym uwierzyła w historię opowiedzianą przez Gabriela.
Asbjorn jednak odczuwał podobnie, choć on nie słyszał historii Ludzi Lodu. Przecierał oczy zdumiony.
– Czy ja naprawdę nie śpię? Przecież oni nie wyglądają na prawdziwych ludzi! No, może ten chory. Ale pozostali?
Wzięliśmy się w garść i wyszliśmy im naprzeciw. Zwróciłam uwagę, że prawie nikt nie podał nam ręki. Powitali nas skinieniem głowy i uśmiechem. Gorąco dziękowali Asbjornowi i mnie za tak szybkie przywiezienie Gabriela do Oppdal. Uśmiech Marca zapadł mi głęboko w serce i nigdy go nie zapomnę. Nigdy! Powiedział także, że zostaniemy wynagrodzeni za udzieloną im pomoc. Dodał, że nie ma na myśli konkretnych podarków, ale obiecał, że to, co zrobiliśmy, nie pójdzie w zapomnienie. Nie wiem, czy to dzięki jego słowom, ale od tamtego czasu wszystko układało nam się jak najlepiej. Być może jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi w całej Norwegii. Nie przesadzę, jeśli powiem, że od tamtej pory nie mamy powodów do smutku, żyjemy wolni od trosk i zadowoleni z życia.
Pożegnaliśmy się na dziedzińcu przed hotelem. Asbjorn i ja musieliśmy jak najprędzej wracać do Valdres, czułam bowiem to, o czym powinnam była pomyśleć już wcześniej: niedawno przeszłam operację. Prawdę powiedziawszy, zaczęłam się nawet trochę o siebie bać.
Gdyby nie to, poprosiłabym być może, by zabrali mnie ze sobą, żeby zobaczyć, jak im się powiedzie. Ale nawet o tym nie wspomniałam.
Więcej już w tym czasie nie widziałam Gabriela ani jego przyjaciół. Gdy znikali mi z oczu, ogarnęła mnie dojmująca tęsknota. Mego młodego przyjaciela miałam spotkać jeszcze raz. Ale o tym opowiemy później.