17

Tego dnia skończyło się tak, że razem z Jesse'em i Jackiem, zaprowadziliśmy ojca Dominika, kiedy się ocknął, do telefonu, żeby mógł zadzwonić na policję i zawiadomić, iż natknął się na dwóch złodziei plądrujących kościół.

Kłamstwo, owszem. Ale jak inaczej miał wyjaśnić szkody, jakie narobili Maria i Diego? Nie wspominając o poobijanej głowie.

Później, kiedy wiedzieliśmy, że policja i karetka są w drodze, zostawiliśmy ojca Dominika i razem z Jackiem poczekaliśmy na taksówkę, starannie unikając tematu, o którym, jestem przekonana, wszyscy myśleliśmy: o Paulu.

To nie tak, że nie próbowałam wyciągnąć z Jacka czegoś o bracie. Rozmowa przebiegała mniej więcej następująco:

Ja: A więc, Jack, co jest z twoim bratem?

Jack: (krzywiąc się) Nie chcę o tym mówić.

Ja: Rozumiem cię doskonale. On jednak wydaje się poruszać swobodnie między krainą żywych, a zmarłych i to mnie niepokoi. Myślisz, że to możliwe, żeby był synem Szatana?

Jesse: Susannah…

Ja: Oczywiście, w jakiś najsympatyczniejszy sposób.

Jack: Powiedziałem, że nie chcę o tym mówić.

Ja: Co jest absolutnie zrozumiałe. Ale czy ty przedtem wiedziałeś, że Paul jest pośrednikiem? Czy byłeś tak samo zaskoczony jak my? Bo nie wydawałeś się bardzo zdziwiony, kiedy wpadłeś na niego tam, na górze.

Jack: Naprawdę nie chcę w tej chwili o tym mówić.

Jesse: On nie chce o tym mówić, Susannah. Zostaw chłopca w spokoju.

Jesse'emu łatwo było to powiedzieć. Jesse nie wiedział tego, co ja. A mianowicie że Paul, Maria i Diego… razem spiskowali. Minęło trochę czasu, zanim się zorientowałam, ale teraz, kiedy to do mnie dotarło, miałam ochotę walnąć się po głowie za to, że wcześniej tego nie zauważyłam: Paul umówił się ze mną w piątek wieczorem, kiedy Maria skłoniła Jacka do wyegzorcyzmowania Jesse'a; uwaga Paula, że „Lepiej łapać muchy na miód niż na ocet”. Czyż Maria nie użyła dokładnie tych samych słów w rozmowie ze mną, parę godzin wcześniej? Cała trójka – Paul, Maria i Diego – tworzyła bandycką spółkę, której członków łączyła nienawiść do jednej osoby: Jesse'a. Jaki jednak powód do nienawiści mógł mieć Paul, który Jesse'a spotkał po raz pierwszy w czyśćcu? Teraz, rzecz jasna jego niechęć znalazła uzasadnienie: Jesse wyrządził mu poważną szkodę na ciele, za co Paul poprzysiągł mu zemstę przy najbliższym spotkaniu. Jestem pewna, że Jesse nie wziął tego zbyt poważnie, ale ja się martwiłam. Tak dużo trudu kosztowało mnie wyciągnięcie Jesse'a z jednego bagna. Nie obserwowałabym z entuzjazmem, jak pogrąża się w kolejnym.

Nic nie mogłam na to poradzić. Jack nie chciał mówić. Dzieciak doznał poważnego urazu. No, coś w tym rodzaju. Robił takie wrażenie, jakby niedawno świetnie się bawił. Po prostu nie chciał rozmawiać o bracie.

To mnie rozczarowało, bo miałam mnóstwo pytań. Na przykład, jeśli Paul był pośrednikiem – a musiał być; jak inaczej znalazłby się na górze? – dlaczego nie pomógł młodszemu bratu z tym widzę – nieżywych – ludzi, dlaczego nie dodał mu odwagi, nie zapewnił biedaka, że nie zwariował?

Chcąc jednak wyciągnąć od niego informacje, zawiodłam się boleśnie.

Podejrzewam, że gdybym miała brata takiego jak Paul, też nie chciałabym o nim mówić.

Kiedy odstawiliśmy Jacka bezpiecznie do hotelu, ruszyliśmy z Jesse'em na długi spacer do domu (nie miałam przy sobie dość pieniędzy na taksówkę).

Może jesteście ciekawi, o czym rozmawialiśmy, przemierzając te trzy kilometry. Mnóstwo rzeczy moglibyśmy, oczywiście, omówić.

A jednak, prawdę mówiąc, nie pamiętam. Nie sądzę, żebyśmy rozmawiali o czymś ważnym. Właściwie to co mieliśmy jeszcze powiedzieć?

Zakradłam się do domu równie niepostrzeżenie, jak poprzednio się z niego wymknęłam. Nikt się nie obudził, poza psem, a ten, przekonawszy się, że to ja, natychmiast ponownie zasnął. Nikt nie zauważył mojej nieobecności.

Nigdy nie zauważają.

Poza mną tylko Szatan wiedział o zniknięciu Jesse'a i jego radość na widok mojego współlokatora powinna wprawić w zmieszanie wszystkie koty świata. Jego mruczenie słychać było w całym pokoju…

Fakt, że nie słyszałam go długo. A to dlatego, że po wejściu do pokoju pościeliłam łóżko, zsunęłam sandały i wsunęłam się pod kołdrę. Nawet nie umyłam twarzy. Popatrzyłam jeszcze raz na Jesse'a, upewniając się, że naprawdę wrócił, a potem zasnęłam.

Nie obudziłam się aż do niedzieli.

Mama była przekonana, że zachorowałam. Przynajmniej do momentu, kiedy zobaczyła guza na moim czole. Wówczas uznała, że to tętniak. Usilnie starałam się jej wyjaśnić, że to żadna z tych dwóch rzeczy – że jestem po prostu bardzo, bardzo zmęczona – ale i tak nie uwierzyła i z pewnością zaciągnęłaby mnie w niedzielę rano do szpitala na badania – rany, spałam prawie dwa dni – tylko że musieli z Andym jechać po Profesora na obóz.

Problem polega na tym, że umieranie, nawet przez pół godziny, bywa wyczerpujące.

Obudziłam się wściekle głodna. Gdy mama i Andy odjechali – wymuszając na mnie przedtem obietnicę, że nie wyjdę z domu przez cały dzień i będę grzecznie czekała na ich powrót, tak żeby mogli ocenić ponownie stan mojego zdrowia – połknęłam dwa bajgle i michę płatków, zanim Śpiący i Przyćmiony rozczochrani jak nieboskie stworzenia, pokazali się przy stole. Ja za to zdążyłam już wziąć prysznic i ubrać się. Byłam gotowa przeżyć kolejny dzień… prawdopodobnego bezrobocia, ponieważ nie miałam pewności, czy Hotel i Kompleks Golfowy Pebble Beach przedłuży ze mną kontrakt, jako że opuściłam dwa dni pracy z rzędu.

Śpiący jednak mnie pocieszył.

– Jest w porządku – powiedział, pakując sobie garść płatków do ust. – Rozmawiałem z Caitlin. Powiedziałem jej, że strasznie się czujesz. W związku z tym truposzem na podwórku. Nie będzie robiła trudności.

– Naprawdę? – W gruncie rzeczy w ogóle go nie słuchałam. Przyglądałam się jak je Przyćmiony To niezwykłe widowisko. Władował sobie do gęby połowę bajgla i wydawał się połknąć ją w całości. Żałowałam, że nie mam aparatu fotograficznego, żeby zarejestrować to wydarzenie dla potomności. Albo przynajmniej móc udowodnić kolejnej dziewczynie, która uzna go za cudo, że się myli. Patrzyłam, jak nie odrywając wzroku od rozłożonej na stole gazety, wsadził drugą połowę bajgla do ust i pożarł ją, obywając się i tym razem bez żucia, podobnie jak węże połykają szczury.

To była najobrzydliwsza rzecz, jaką w życiu widziałam. No, może poza żukami w soku pomarańczowym.

– Och. – Śpiący odchylił się do tylu na krześle i wziął coś z blatu za plecami. – Caitlin powiedziała, żeby ci to dać. To od Slaterów. Wczoraj wyjechali.

Złapałam kopertę, którą rzucił w moją stronę. Była wypchana. Zawierała coś twardego. Napisano na niej „Susan”.

– Mieli wyjechać dopiero dzisiaj – powiedziałam, rozdzierając kopertę.

– Cóż. – Śpiący wzruszył ramionami. – Wyjechali wcześniej. Co ja na to poradzę? Przeczytałam pierwszy z listów w kopercie. Był od pani Slater.

Droga Susan!

Cóż ci mogę powiedzieć? Dokonałaś cudów, jeśli chodzi o Jacka. To zupełnie inne dziecko. Jackowi zawsze było trudniej niż Paulowi. Nie jest chyba tak bystry jak Paul. W każdym razie, było nam bardzo przykro, że nie możemy się pożegnać, musieliśmy jednak wyjechać przed czasem. Proszę przyjmij ten drobny dowód naszego uznania i pamiętaj, że Rick i ja jesteśmy twoimi dłużnikami na zawsze.

Nancy Slater

Liścik zawierał czek na dwieście dolarów. Nie żartuję. To nie był mój tygodniowy zarobek. To był napiwek. Położyłam czek i list obok miski z płatkami i wyjęłam z koperty drugą kartkę. Była od Jacka.

Droga Suze!

Uratowałaś mi życie. Wiem, że mi nie wierzysz, ale tak jest. Gdybyś nie zrobiła dla mnie tego wszystkiego, nadal bym się bał. Nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś się bał. Dziękuję i mam nadzieję, że twoja głowa ma się lepiej. Napisz do mnie, jak tylko będziesz miała okazję.

Całuję Jack

PS Proszę nie pytaj mnie więcej o Paula. Przykro mi z powodu tego, co zrobił. Jestem pewien, że nie chciał. Nie jest taki zły.

J.

Och, pewnie, pomyślałam z goryczą. Nie taki zły? Facet był przerażający! Łaził sobie po krainie zmarłych, ale kiedy jego własny brat wariował ze strachu, widząc duchy, nie kiwnął palcem, żeby mu cokolwiek wyjaśnić. Nie taki zły. On jest bardzo zły. Miałam szczerą nadzieję, że już nigdy go nie spotkam.

W liście Jacka było jeszcze jedno post scriptum.

PPS Pomyślałem, że może chciałabyś to mieć. Nie wiem, co miałbym z tym zrobić.

Przechyliłam kopertę i ku mojemu ogromnemu zdumieniu ze środka wypadła miniaturka Jesse'a, którą widziałam na biurku Clive'a Clemmingsa w Towarzystwie Historycznym. Patrzyłam na nią poruszona.

Powinnam ją zwrócić. Ta myśl jako pierwsza przyszła mi do głowy. Muszę ją oddać. Czyż nie? Nie mogę jej tak po prostu zatrzymać. To byłaby kradzież.

Tylko że tak mi się jakoś wydawało, że Clive nie miałby do mnie pretensji. Zwłaszcza kiedy Przyćmiony podniósł oczy znad gazety i zawołał:

– Jeej, jesteśmy tutaj.

Śpiący przerwał lekturę działu SAMOCHODY, w którym, jak zwykle szukał czarnego camaro 67 z licznikiem wskazującym mniej niż osiemdziesiąt tysięcy kilometrów.

– Spadaj – powiedział znudzonym głosem.

– Nie, naprawdę – upierał się Przyćmiony. – Popatrz. Odwrócił gazetę. Było tam zdjęcie naszego domu, obok zaś fotografia Clive'a Clemmingsa i reprodukcja portretu Marii. Wyrwałam Przyćmionemu gazetę.

– Hej – wrzasnął. – Właśnie ją czytam!

– Pozwól spróbować komuś, kto potrafi wymówić wszystkie długie słowa – odcięłam się.

Przeczytałam na głos artykuł Cee Cee.

Opisała tę historię w zasadzie tak, jak ją przedstawiłam, zaczynając od znalezienia ciała Jesse'a – tyle że nazywała go Hektorem de Silvą – a potem przeszła do teorii dziadka Clive'a na temat jego śmierci. Zaznaczyła wszystkie najważniejsze punkty – dwulicowość Marii, podłość Diega. Dała też do zrozumienia, bez zbędnego gadulstwa, że żaden z potomków owej pary nigdy niczego nie osiągnął.

Tak trzymać, Cee Cee.

Jako źródło informacji podała zmarłego Clive'a Clemmingsa, doktora nauk humanistycznych, który zdołał rozwikłać zagadkę tuż przed śmiercią parę dni wcześniej. Miałam wrażenie, że Clive, bez względu na to, gdzie przebywał, ucieszył się z tego. Nie tylko wyszedł na bohatera, który rozwiązał stupięćdziesięcioletnią tajemnicę morderstwa, ale jeszcze gazeta zamieściła jego fotografię, na której nadal miał większość włosów.

– Hej – powiedział Przyćmiony, kiedy skończyłam czytać – jak to jest, że o mnie nie wspomnieli ani razu? To ja znalazłem szkielet.

– Och, jasne – prychnął Śpiący pogardliwie. – Odegrałeś doprawdy kluczową rolę. W końcu, gdyby nie ty, czaszka tego człowieka nadal byłaby cała.

Przyćmiony rzucił się na brata. Podczas gdy oni tarzali się po podłodze, robiąc straszliwy hałas, jakiego ich ojciec nie zniósłby z pewnością, gdyby był w domu, ja odłożyłam gazetę i wzięłam ponownie kopertę od Slaterów. Wewnątrz znajdowała się jeszcze jedna kartka.

Suze, odczytałam zdecydowany, pochyły charakter pisma. Tak widocznie miało być… na razie.

Paul. Nie wierzyłam własnym oczom. List był od Paula.

Wiem, że masz pytania. Wiem również, że nie brak ci odwagi. Czego jestem ciekaw, to tego, czy masz odwagę zadać pytanie, które dla kogoś o twoim… powołaniu, jest najtrudniejsze.

Pamiętaj: jeśli dasz człowiekowi rybę, będzie miał co jeść przez jeden dzień. Jeśli jednak nauczysz go ryby łowić, zje wszystkie, które ty mogłabyś złowić dla siebie.

To taka drobnostka, o której powinnaś pamiętać, Suze.

Paul

Boże, pomyślałam, co za typek. Nic dziwnego, że między nami nie zaiskrzyło.

Najtrudniejsze pytanie? Co to takiego? O jakie powołanie chodzi? Co on takiego wie, czego ja nie wiem? Zdaje się, że jest tego mnóstwo.

Jednego byłam jednak pewna. Kimkolwiek był Paul – a wcale nie byłam przekonana, że pośrednikiem – był także draniem. Nie raz, ale dwa, zostawił Jacka własnemu losowi, po raz pierwszy, nie racząc powiedzieć dzieciakowi czegoś w rodzaju: „Hej, nie martw się, dla takich ludzi jak ty i ja to zupełnie normalne, że wszędzie widzimy zmarłych”, po raz drugi, nie przychodząc mu z pomocą w pustym kościele, gdy ta para stukniętych duchów przewracała wszystko do góry nogami.

Nie wspominając już o tym, co zrobił Jesse'emu, którego nawet nie znał.

Tego nie miałam zamiaru mu wybaczyć.

I z pewnością nie zamierzałam mu zaufać. Ani jego zdaniu na temat łowienia ryb.

Chociaż budził we mnie tylko niechęć, to jednak nie wyrzuciłam jego listu. Uznałam, że muszę go koniecznie pokazać ojcu Domowi, który, o czym wiedziałam, bo rozmawiałam z nim przez telefon, miał się dobrze, był tylko trochę obolały.

Podczas gdy Śpiący i Przyćmiony wciąż się kotłowali – Przyćmiony wrzeszczał przy tym „Złaź ze mnie, homo” – wzięłam swoje manatki i poszłam na górę. Rany, miałam wolny dzień. Nie chciało mi się spędzać go w czterech ścianach. Postanowiłam zadzwonić do Cee Cee i sprawdzić, co porabia. Może wybrałybyśmy się na plażę. Należy mi się chwila odpoczynku.

W pokoju zastałam Jesse'a. Zwykle nie pojawia się rano. Z drugiej strony, zwykle nie śpię trzydzieści sześć godzin, sądzę więc, że żadne z nas nie trzymało się ustalonego porządku dnia.

W każdym razie, nie spodziewałam się go, więc podskoczyłam na pół metra, szybko chowając miniaturkę za plecami.

No, bo dajcie spokój. Nie chcę, żeby myślał, że mi się podoba, czy coś.

– Nie śpisz – odezwał się z ławy pod oknem, gdzie siedział z Szatanem i egzemplarzem Ukradnij tę książkę Abbiego Hoffmana, którą, jak wiem, ukradł z biblioteczki mojej mamy na dole.

– Hm – mruknęłam, podchodząc do łóżka. Może gdybym działała dość szybko, zdążyłabym wrzucić obrazek pod poduszkę, zanim by coś zauważył. – Owszem, nie śpię.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Ja? – odparłam, jakby w pokoju był jeszcze ktoś inny, do kogo mógłby skierować to pytanie.

Jesse odłożył książkę i spojrzał na mnie, robiąc jedną z tych swoich min. Wiecie, takich, których nie jestem w stanie rozszyfrować.

– Tak, ty Jak się czujesz?

– W porządku. – Doszłam do łóżka. Usiadłam i szybciej niż mangusta – nie widziałam ich w akcji, ale słyszałam, że są szybkie – wrzuciłam czek, listy i miniaturkę pod poduszkę. Potem odprężyłam się.

– Czuję się świetnie – powiedziałam.

– Dobrze. Musimy porozmawiać.

Nagle przestałam czuć się taka odprężona. Zerwałam się na równe nogi. Nie wiem dlaczego, ale serce zaczęło mi nagle strasznie mocno bić.

Porozmawiać? O czym on chce porozmawiać? Mój mózg pracował z prędkością stu kilometrów na sekundę. Przypuszczam, że powinniśmy porozmawiać o tym, co się stało. To znaczy, to było przerażające i w ogóle, i o mało nie zginęłam, i jak powiedział Paul, miałam mnóstwo pytań…

A jeśli Jesse chce rozmawiać właśnie o tym? O tym, że o mało nie umarłam?

Nie miałam ochoty o tym mówić. Ponieważ faktem jest, że wszystko to zrobiłam po to, żeby go ratować. Poważnie. Miałam nadzieję, że nie zwróci na to uwagi, ale widziałam po wyrazie jego twarzy, że zwrócił. Jak najbardziej.

A teraz chce o tym rozmawiać. Ale jak ja mam o tym rozmawiać, nie dając do zrozumienia, że go kocham?

– Wiesz co – powiedziałam szybko. – Nie chcę rozmawiać. W porządku? Naprawdę nie chce mi się rozmawiać. Już się nagadałam.

Jesse zdjął Szatana z kolan i postawił go na podłodze. Wstał. Ciekawa byłam, co chce zrobić. Co on chce zrobić? Wciągnęłam głęboko powietrze, mówiąc ciągle o tym, że nie chce mi się mówić.

– Właśnie… Posłuchaj – nawijałam, podczas gdy on zrobił krok w moją stronę. – Właśnie zamierzałam zadzwonić do Cee Cee, może pójdziemy na plażę czy gdzieś, ponieważ ja naprawdę… po prostu muszę odpocząć.

Kolejny krok w moją stronę. Teraz stał tuż przede mną.

– Zwłaszcza – powiedziałam z naciskiem, patrząc mu w oczy – od mówienia. Od tego właśnie muszę odpocząć. Od mówienia.

– Świetnie – mruknął. Ujął moją twarz w obie dłonie. – Nie musimy rozmawiać.

Wtedy mnie pocałował. W usta.

Загрузка...