Po raz ostatni, Susannah – powiedział ojciec Dominik. Tym razem stuknął w kierownicę dla podkreślenia wagi tego, co mówi. – To, o co prosisz, jest niemożliwe. Przewróciłam oczami.
– Zaraz, zaraz, a co się stało z wiarą? Myślałam, że jak się wierzy, to wszystko jest możliwe.
Ojciec Dominik nie lubił, kiedy jego własne słowa obracano przeciwko niemu. Wskazywał na to grymas na jego twarzy, kiedy spoglądał w tylne lusterko.
– Zatem pozwól sobie powiedzieć, że to, co chcesz zrobić, ma bardzo niewielkie szanse powodzenia.
Prowadzenie samochodu w Carmelu to nie żarty, ponieważ domy nie są oznakowane numerami i turyści w żaden sposób nie mogą dojść, jak się poruszać. A ruch uliczny składa się, oczywiście, w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach z przyjezdnych. Ojciec D był już wystarczająco sfrustrowany, usiłując dotrzeć tam, dokąd się wybieraliśmy. Moje oświadczenie, że chcę, aby mnie wyegzorcyzmował, nie wpłynęło na poprawę jego nastroju.
– Nie wspominając już o tym, że jest to nieetyczne, niemoralne i prawdopodobnie bardzo niebezpieczne – zakończył, dając ciężarówce znaki ręką, żeby nas wyprzedziła.
– Zgadza się – powiedziałam. – Ale nie jest niemożliwe.
– Chyba o czymś zapominasz. Nie jesteś duchem, ani też nie zostałaś przez ducha nawiedzona.
– Wiem. Ale mam ducha, prawda? To jest, duszę. Więc dlaczego nie mógłby ksiądz jej wyegzorcyzmować? Wtedy, no wie ksiądz, mogłabym pójść, rozejrzeć się, spróbować go znaleźć i jeśli mi się uda, sprowadzić z powrotem. – Po chwili dodałam: – O ile, oczywiście, będzie chciał wrócić.
– Susannah. – Ojciec Dom miał mnie absolutnie dosyć, to było widać. W domu, kiedy płakałam i w ogóle, było w porządku. A potem wpadłam na ten niesamowity pomysł.
Tylko że ojciec Dominik nie uważał, że ten pomysł jest taki fantastyczny. Dla mnie był genialny. Nie mogłam uwierzyć, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Przypuszczam, że miałam trochę obity mózg po tym całym upadku.
Nie było jednak powodu, dla którego mój plan miałby się nie powieść. Żadnego.
Tylko że ojciec Dominik nie chciał brać w tym udziału.
– Nie. – Powtarzał to, odkąd wspomniałam o swoim planie po raz pierwszy. – Tego, co proponujesz, Susannah, nikt dotąd nie robił. Nie ma najmniejszej gwarancji, że się uda. Albo, jeśli się uda, że będziesz w stanie powrócić do swojego ciała.
– Dlatego właśnie – stwierdziłam ze spokojem – przyda się lina.
– Nie! – krzyknął ojciec Dominik.
W tej samej chwili musiał gwałtownie zahamować, ponieważ nie wiadomo skąd wyskoczył autokar, a ponieważ w centrum Carmelu nie ma świateł, istnieje niekiedy niezgodność opinii co do pierwszeństwa przejazdu na skrzyżowaniu. Usłyszałam, jak zachlupotała woda święcona w słoiku w czarnej torbie na tylnym siedzeniu.
Nie spodziewałam się, że coś zostanie po prysznicu, jaki ojciec D urządził w naszym domu. Woda pryskała na wszystkie strony. Miałam nadzieję, że nie myli się co do tego, że Maria i Feliks, jako żarliwi katolicy, nie odważą się przekroczyć progu nowo pobłogosławionego domu. Bo jeśli się mylił, to tylko zbłaźniłam się niepotrzebnie wobec Przyćmionego.
– Po co ksiądz to robi, ojcze D? – dopytywał się Przyćmiony, kiedy ojciec Dominik dotarł do jego pokoju z aspergillum, bo tak, jak się okazało, nazywał się ten dziwaczny przedmiot do kropienia.
– Ponieważ twoja siostra prosiła mnie o to – odparł ojciec Dom, spryskując ławkę do ćwiczeń. Była to zapewne jedyna chwila, kiedy ten mebel został poddany zabiegowi zbliżonemu do mycia.
– Suze prosiła, żeby ojciec pobłogosławił mój pokój? – Słyszałam głos Przyćmionego z drugiego końca korytarza. Jestem pewna, że żaden nie zdawał sobie sprawy, że słucham.
– Prosiła, żebym pobłogosławił dom – wyjaśnił ojciec Dominik. – Bardzo poruszyło ją znalezienie szkieletu na podwórku, jak z pewnością zauważyłeś. Byłbym, Bradley, niezmiernie wdzięczny, gdybyś przez następnych parę dni okazywał jej nieco więcej serdeczności.
Bradley! O mało nie parsknęłam śmiechem. Bradley! Co to za imię?
Nie wiem, co Przyćmiony odpowiedział na sugestię ojca Doma, żeby traktować mnie serdeczniej przez parę dni, ponieważ wykorzystałam okazję, żeby wziąć prysznic i przebrać się w przyzwoite ubranie. Uznałam, że dwanaście godzin chodzenia w dresie to dość. Jeszcze trochę, a zupełnie bym się rozłożyła psychicznie. Jesse nie życzyłby sobie, aby moja żałoba po nim odbiła się na moim powszechnie podziwianym wyczuciu stylu.
Poza tym miałam plan.
Tak więc, wypucowana, umalowana i wystrojona w to, co uważałam za szczyt elegancji u mediatorów – obcisłą sukienkę i sandały – czułam się przygotowana, by brać się za bary nie tylko ze sługami szatana, ale także pracownikami „Carmelowej Sosnowej Szyszki”, gdzie ojciec D zgodził się mnie podrzucić. Widzicie, wymyśliłam nie tylko sposób, jak odzyskać Jesse'a, ale także jak pomścić śmierć Clive'a Clemmingsa, nie wspominając już o jego pradziadku. O, tak. Wiedziałam, co robić.
– To nie wchodzi w grę – orzekł ojciec Dominik. – Wybij to sobie z głowy. Gdziekolwiek Jesse przebywa, jest to lepsze miejsce niż to tutaj. Pozwól mu tam zostać.
– Świetnie – mruknęłam. Zatrzymaliśmy się przed niskim budynkiem, zasłoniętym przez sosny.
– Świetnie – powiedział ojciec Dominik, wjeżdżając na parking. – Poczekam tutaj na ciebie. Chyba będzie lepiej, jeśli nie wejdę.
– Chyba tak – przyznałam. – I nie ma potrzeby, żeby ksiądz czekał. Sama wrócę do domu. – Odpięłam pas bezpieczeństwa.
– Susannah…
Uniosłam okulary przeciwsłoneczne, zerkając na niego. – Tak?
– Poczekam na ciebie. Nadal mamy mnóstwo pracy, ty i ja. Skrzywiłam się.
– Mamy?
– Maria i Diego – przypomniał łagodnie ojciec D. – W domu teraz nic ci z ich strony nie grozi, ale oni nadal grasują na swobodzie i sądzę, że będą bardzo źli, kiedy się przekonają, że nie zginęłaś… – Złamałam się w końcu i wyjaśniłam mu, co się stało z moją głową. – Musimy się przygotować na ich przyjęcie, ty i ja.
– Och… O to chodzi.
Oczywiście, zdążyłam o tym zapomnieć. Nie dlatego, żebym nie sądziła, że Marią i jej mężem nie należy się zająć, ale ponieważ wiedziałam, że mój pomysł na zajęcie się nimi niekoniecznie współgra z pomysłami ojca D. Księża na ogół nie starają się przerobić przeciwnika na krwawą miazgę. Skłaniają się raczej ku łagodnej perswazji.
– Pewnie. Taak. Powinniśmy się do tego zabrać.
– No i oczywiście… – Ojciec D miał naprawdę dziwną minę. Uświadomiłam sobie dlaczego, kiedy dokończył myśl: -… musimy zdecydować, co zrobić ze szczątkami Jesse'a.
Szczątki Jesse'a. Te słowa były jak podwójny cios w żołądek. Szczątki Jesse'a. O, Boże.
– Myślałem – mówił ojciec Dominik, bardzo starannie dobierając słowa – żeby złożyć podanie do biura koronera w sprawie pochowania szczątków na cmentarzu w Misji. Czy zgadzasz się ze mną, że to byłoby właściwe?
Coś twardego urosło mi w gardle. Usiłowałam to przełknąć.
– Tak. – Mój głos zabrzmiał dziwnie. – A co z nagrobkiem?
– Cóż, to może być trudne, jako że mocno wątpię, żeby koroner zdołał zidentyfikować ciało.
Prawda. W czasach, kiedy Jesse żył nie robiono rentgena zębów.
– Może zwykły krzyż…
– Nie. Nagrobek. Mam trzy tysiące dolarów. – Jeszcze więcej, jeśli oddałabym te wszystkie ciuchy. Dobrze, że zachowałam paragony. Na co mi teraz ubrania na jesień?
– Sądzi ksiądz, że to pokryje koszty?
– Och – odparł zaskoczony ojciec Dominik – Susannah, ja…
– Ksiądz da mi znać – rzuciłam. – Nagle poczułam, że nie mogę dłużej o tym dyskutować. Otworzyłam drzwi. – Lepiej już pójdę. To nie potrwa długo.
Zaczęłam gramolić się na zewnątrz.
Ale nie dość szybko. Ojciec D zawołał mnie po imieniu.
– Ojcze D – westchnęłam niecierpliwie, ale on podniósł do góry dłoń.
– Posłuchaj mnie, Susannah. To nie jest tak, że ja nie chciałbym zrobić czegoś, żeby Jesse wrócił, jeśli to byłoby możliwe. Chciałbym też, jak powiedziałaś, żeby znalazł własną drogę do miejsca, gdzie powinien znaleźć się po śmierci. Naprawdę chciałbym. Ja tylko nie sądzę, żeby uciekanie się do ekstremalnych środków, które sugerujesz, było… cóż, potrzebne. Jestem również głęboko przekonany że nie chciałby, żebyś ryzykowała dla niego życie.
Zastanowiłam się nad tym. Ojciec D ma rację. Jesse nie chciałby w żadnym wypadku, żebym ryzykowała dla niego życie. Zwłaszcza że on sam go nie ma. To jest, życia.
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Jesse pochodzi z troszeczkę innej epoki. W jego czasach dziewczęta spędzały czas na haftowaniu i szyciu. Nie zajmowały się rozdawaniem kopniaków i ciosów pięścią, jak to jest obecnie w zwyczaju.
I mimo, że Jesse widział milion razy, jak zmuszona byłam komuś dokopać, nadal czuje się tym faktem skrępowany. Mógłby się już do tego przyzwyczaić, ale nie. Zdumiał się nawet, dowiedziawszy się o Marii i nożu. To chyba zrozumiałe. No, dajcie spokój, panna w krynolinie wymachująca nożem?
Ale nawet po upływie półtora stulecia, kiedy to miał świadomość, że to ona właśnie kazała wysłać go na tamten świat… Och, ten seksizm, to tkwi w człowieku bardzo głęboko. Nie jest łatwo go z tego wyleczyć.
No, w każdym razie ojciec D ma rację: Jesse z pewnością nie chciałby, żebym ryzykowała dla niego życie.
Ale nie zawsze dostajemy to, co chcemy, nieprawdaż?
– Świetnie – sapnęłam. Czyż ojciec D mógł nie zauważyć, jaka nagle zrobiłam się zgodna? Ale czy on nie zdaje sobie sprawy, że nie jest jedyną osobą w mieście, która może mi pomóc? Miałam asa w rękawie, a on nawet o tym nie wiedział.
– Będę za moment. – Posłałam mu promienny, stuwatowy uśmiech.
Potem odwróciłam się i weszłam do pomieszczeń „Carmelowej Sosnowej Szyszki”, jakbym miała zamiar zamieścić jakieś drobne ogłoszenie.
Tak naprawdę miałam bardziej dalekosiężne plany.
– Czy zastałam Cee Cee Wells? – zapytałam pryszczatego chłopaka w recepcji.
Podniósł głowę, zaskoczony. Nie wiem, co wprawiło go w większe zdumienie: moja sukienka na ramiączkach czy też fakt, że zapytałam o Cee Cee.
– Tam – powiedział, wskazując ręką. Jego głos odbił się echem po całym holu.
– Dzięki – powiedziałam i ruszyłam długim i zabałaganionym korytarzem, mijając zapracowanych dziennikarzy, wystukujących na klawiaturze historie o serii kradzieży dzwonków powietrznych sprzed frontowych drzwi mieszkańców miasta, jak również o bardziej niepokojących problemach, jak parkowanie przed urzędem pocztowym.
Cee Cee znalazłam w pokoiczku na końcu. Jak się okazało, było to pomieszczenie z fotokopiarką. Tym właśnie zajmowała się Cee Cee: robiła kopie.
– O mój Boże – wykrzyknęła na mój widok. – Co ty tu robisz?
Nie powiedziała tego jednak z irytacją.
– Spędzam czas – oznajmiłam, siadając na fotelu obok faksu.
– Widzę. – Cee Cee rolę reporterki traktowała bardzo poważnie. Długie, proste jak drut białe włosy nawinęła na ołówek numer dwa, wpinając na czubku głowy. Na jednym z różowych policzków widniała plama od tonera. – Dlaczego nie jesteś w hotelu?
– Dzień na poratowanie zdrowia psychicznego – oznajmiłam. – W związku z trupem, jakiego odkryto u nas na podwórku.
Cee Cee upuściła ryzę papieru.
– O mój Boże! – sapnęła. – To było u was? Wspominano o wezwaniu koronera w jakieś miejsce na wzgórzach, ale ktoś powiedział, że to musiał być pochówek indiański, czy coś…
– Och, nie. Chyba że Indianie w tych okolicach nosili ostrogi.
– Ostrogi?
Cee Cee sięgnęła po notes leżący na fotokopiarce, a następnie wyciągnęła ołówek z włosów, powodując, że opadły na ramiona. Ponieważ Cee Cee jest albinoską, zabezpiecza się przed słońcem przez cały czas, nawet kiedy siedzi w biurze. Dzisiaj nie było inaczej. Mimo upału na zewnątrz miała na sobie dżinsy i brązowy zapinany pod szyję sweter.
Z drugiej strony, klimatyzację widocznie ustawiono na najwyższych obrotach, bo czułam się jak w igloo.
– Mów – ponagliła mnie Cee Cee, przycupnąwszy przy stole, na którym stał faks.
Opowiedziałam jej wszystko. Począwszy od listów znalezionych przez Przyćmionego, skończywszy na wyprawie do biura Clive'a i jego przedwczesnej śmierci. Wspomniałam o książce autorstwa dziadka Clive'a, o Jessie oraz o znaczącej roli, jaką mój dom odegrał w sprawie morderstwa. Opowiedziałam jej o Marii i Diego oraz ich nieudanych dzieciach, a także o zniknięciu z siedziby towarzystwa historycznego miniaturki przedstawiającej Jesse'a i moich podejrzeniach co do tego, że szkielet znaleziony u nas na podwórzu należy właśnie do niego.
Kiedy skończyłam, Cee Cee oderwała wzrok od notesu i oznajmiła:
– Rany, Simon. To mógłby być film tygodnia.
– Nowy kanał – zgodziłam się.
Cee Cee wycelowała we mnie ołówkiem.
– Tiffani – Amber Thiessen mogłaby zagrać Marię?
– Więc – odparłam. – Zamieścicie to?
– No pewnie. W tym jest wszystko. Romans, morderstwo, intryga i koloryt lokalny. Szkoda, że prawie wszyscy uczestnicy wydarzeń nie żyją od stu lat albo dłużej. Ale, jeśli tylko uzyskam od koronera potwierdzenie, że ten szkielet należał do dwudziestoparoletniego mężczyzny… Masz jakieś pojęcie, jak to zrobili? To znaczy, w jaki sposób go zabito?
Pomyślałam o Przyćmionym i jego łopacie.
– Cóż – powiedziałam – jeśli go zastrzelono, wiesz, strzałem w głowę, to wątpię, żeby koroner był w stanie to stwierdzić, a to dzięki niezdarnej technice kopania Brada.
Cee Cee spojrzała na mnie z niepokojem.
– Chcesz mój sweter? Zaskoczona, pokręciłam głową.
– Dlaczego?
– Trzęsiesz się.
Tak było, ale nie z powodu zimna.
– Nie chcę swetra. Posłuchaj, Cee Cee, to naprawdę ważne, żebyście zamieścili tę historię. I to zaraz. Najlepiej jutro.
Cee Cee nie podniosła głowy znad notesu.
– Och, tak. Sądzę, że to byłoby znakomite razem z zawiadomieniem o śmierci pana Clemmingsa, prawda? W związku z tymi badaniami, które prowadził przed śmiercią. To byłoby to.
– Więc pójdzie jutro? Myślisz, że się uda? Cee Cee wzruszyła ramionami.
– Nie będą chcieli tego puścić, dopóki nie będzie orzeczenia koronera. A to może potrwać tygodnie.
Tygodnie? Nie miałam tyle czasu. A chociaż Cee Cee nie zdawała sobie z tego sprawy, ona też nie.
Trzęsłam się teraz jak osika. Ponieważ rozumiałam, co takiego właśnie zrobiłam: naraziłam Cee Cee na takie samo niebezpieczeństwo jak Clive'a Clemmingsa. Doktor był zupełnie bezpieczny, dopóki Maria nie usłyszała, jak mówi do dyktafonu o tym, co mu powiedziałam o Jessie. Wtedy szybciej, niż zdążylibyście powiedzieć „nawiedzenie”, doznał rozległego zawału serca. Czy właśnie skazałam Cee Cee na równie straszną śmierć? Chociaż wątpiłam, żeby Marii zachciało się buszować po redakcji „Carmelowej Sosnowej Szyszki”, tak jak po siedzibie Towarzystwa Historycznego, to jednak istniała szansa, że dowie się, co zrobiłam.
Ta historia musi się ukazać natychmiast. Im szybciej czytelnicy dowiedzą się prawdy o Marii i Feliksie Diego, tym większe szanse, że mnie nie zabiją. Albo kogoś z bliskich mi ludzi.
– To musi pójść jutro. Proszę, Cee Cee. Czy nie mogłabyś zadzwonić do koronera i uzyskać jakiś rodzaj nieoficjalnego orzeczenia?
Cee Cee popatrzyła na mnie znad notesu i powiedziała:
– Suze, po co ten pośpiech? Ci ludzie nie żyją kupę czasu. Co to ma za znaczenie?
– To ma znaczenie – zapewniłam. Szczękałam zębami. – To naprawdę ważne, rozumiesz, Cee Cee? Proszę, bardzo proszę, zrób wszystko, żeby to poszło natychmiast. I obiecaj, że nie będziesz o tym opowiadała. O tej historii. Poza redakcją. To naprawdę ważne, żebyś zachowała to dla siebie.
Cee Cee położyła dłoń na moim nagim ramieniu. Miała bardzo ciepłe, miękkie palce.
– Suze, co się stało z twoją głową? Skąd wziął się ten ogromny guz pod grzywką?
Zmieszana, pociągnęłam się za włosy.
– Och, potknęłam się. Wpadłam do dołu. Do tego dołu, w którym znaleziono zwłoki, czy to nie zabawne?
Cee Cee nie widziała w tym niczego zabawnego.
– Byłaś u lekarza? – zapytała. – To źle wygląda. Możesz mieć wstrząs mózgu.
– Nic mi nie jest. – Wstałam. – Naprawdę. To nic takiego. Posłuchaj, lepiej już pójdę. Pamiętaj, co ci powiedziałam, dobrze? To znaczy, o tej historii. Jest naprawdę ważne, żebyś nikomu o tym nie opowiadała. I żeby wydrukowali to jak najszybciej. Chcę, żeby wielu ludzi to przeczytało. Wielu ludzi. Muszą poznać prawdę. Wiesz. O Diegach.
Cee Cee wytrzeszczyła oczy.
– Suze, jesteś pewna, że nic ci nie jest? Od kiedy to obchodzi cię miejscowa szlachta?
Wycofując się z pokoiku, wymamrotałam:
– No, chyba odkąd poznałam doktora Clemmingsa. To znaczy, to prawdziwa tragedia, że ludzie tak często nie znają historii swojego miasta, bez której, no wiesz, tak naprawdę, materia…
– Musisz iść do domu i wziąć advil – przerwała mi Cee Cee.
– Masz rację – powiedziałam, biorąc torebkę. Pasowała do mojej sukienki, różowej, wyszywanej w drobne kwiatuszki. Odbijałam sobie za te wszystkie dni, kiedy musiałam nosić te szorty khaki. – Idę. To na razie.
Wybiegłam z redakcji, zanim moja głowa zdążyła eksplodować.
Po drodze do samochodu uświadomiłam sobie, że powodem, dla którego trzęsłam się w pokoiku ksero, nie była klimatyzacja ani to, że Jesse odszedł, ani nawet to, że dwa krwiożercze duchy usiłują mnie zamordować.
Nie, drżałam, ponieważ wiedziałam, co wkrótce zrobię.
Kiedy doszłam do samochodu, schyliłam się i zawołałam przez okienko:
– Hej.
Ojciec Dominik wzdrygnął się i wyrzucił coś przez okno.
Za późno. Zdążyłam zobaczyć. Poza tym poczułam zapach.
– Hej – powtórzyłam. – Ksiądz da mi jednego.
– Susannah. – Ojciec Dominik spojrzał na mnie surowo. – Nie bądź śmieszna. Palenie to okropny nałóg. Wierz mi, nie chciałabyś w niego wpaść. Jak ci się powiodło u panny Wells?
– W porządku – mruknęłam.
Jestem przekonana, że okłamywanie księdza to grzech, nawet jeśli takie niewinne kłamstwo nie wyrządzi mu żadnej szkody Ale miałam inne wyjście? Znałam go. I wiedziałam, że będzie nieugięty, jeśli chodzi o sprawę egzorcyzmu.
No więc co miałam robić?
– Chce, żebym została i pomogła jej pisać artykuł.
Białe brwi ojca Dominika złączyły się nad srebrnymi oprawkami okularów.
– Susannah, mamy dzisiaj po południu mnóstwo do zrobienia…
– Owszem. Wiem. Ale to bardzo ważne. Może przyszłabym do ojca, do Misji koło piątej?
Ojciec Dominik zawahał się. Widziałam po jego minie, że coś podejrzewa. Nie pytajcie jak to możliwe. Potrafię się przecież przeistoczyć w anioła, jeśli mi na tym naprawdę zależy.
– O piątej – powiedział w końcu. – Ani minuty później, Susannah, albo, uprzedzam, zadzwonię do twoich rodziców i wszystko im powiem.
– O piątej – powtórzyłam. – Obiecuję.
Pomachałam mu, kiedy odjeżdżał, a potem na wypadek, gdyby patrzył we wsteczne lusterko, udałam, że wracam do redakcji.
Obeszłam budynek i ruszyłam do Hotelu i Kompleksu Golfowego Pebble Beach.
Miałam tam coś do załatwienia.