Jedno mogę powiedzieć o pośrednikach: nie jest łatwo nas zabić.
Trudno uwierzyć, ile razy przewrócono mnie na ziemię, szarpano, deptano, bito pięścią, kopano, gryziono, drapano, walono po głowie, topiono, próbowano zastrzelić oraz, och, tak, zrzucano z dachu.
Ale czy od tego umarłam? Odniosłam poważną, zagrażającą życiu ranę?
Nie. Łamałam sobie kości. Nawet mnóstwo. Mam też kilka blizn.
Jest jednak faktem, że ktokolwiek, czy cokolwiek, stworzył nas, pośredników, dał nam przynajmniej jedną naturalną broń do wałki z umarłymi. Nie, nie nadludzką siłę, chociaż to by się przydało. Nie, to co otrzymaliśmy w darze, ojciec Dominik i ja – Jack prawdopodobnie również, chociaż wątpię, żeby miał, jak dotąd, okazję to wypróbować – to skóra na tyle twarda, że jesteśmy w stanie znieść wszystko i jeszcze trochę.
Dlatego właśnie ten upadek według wszelkich praw fizyki powinien był mnie zabić, ale nie zabił.
Maria de Silva i jej ukochany uznali widocznie, że im się udało. Musiało tak być, bo inaczej zostaliby, żeby dokończyć dzieła. Kiedy jednak ocknęłam się parę godzin później, oszołomiona i z nieprawdopodobnym bólem głowy, nigdzie w pobliżu ich nie było.
A więc pierwszą rundę wygrałam. No, w każdym razie, do pewnego stopnia. To jest, nie zginęłam, a to, jak dla mnie, zawsze jakiś plus.
Miałam natomiast wstrząs mózgu. Zorientowałam się od razu, bo ciągle mi się to przytrafia.
No dobra, miałam go dwa razy.
To żadna frajda. Człowiek ma mdłości i cały jest obolały, ale najbardziej, i nic dziwnego, boli głowa. W moim przypadku było nawet gorzej, ponieważ długo leżałam na dnie dołu i zdążyła pojawić się rosa. Zebrała się na moim ubraniu i przemoczyła je, powodując, że stało się bardzo ciężkie. Wygramolenie się z dziury, którą wykopali Andy z Przyćmionym, okazało się prawdziwym wyzwaniem.
W sumie dopiero o świcie zdołałam wrócić do domu. Dzięki Bogu Śpiący, wróciwszy z randki, nie zamknął frontowych drzwi. Ale i tak musiałam wdrapać się po schodach. Szło mi wolno. Dowlokłam się do swojego pokoju i ściągnęłam z dużym trudem przemoczone, zabłocone ubranie. Nie musiałam już się bać, że Jesse zobaczy mnie w negliżu.
Bo Jesse'a nie było.
Próbowałam o tym nie myśleć, kiedy wpełzłam do łóżka i zamknęłam oczy. Ta strategia – strategia nie – myślenia – o – tym – że – Jesse – odszedł – wydawała się odnosić pożądany skutek. Zasnęłam, jak sądzę, zanim ta myśl nie zaczęła mnie znowu prześladować.
Obudziłam się grubo po ósmej. Śpiący próbował, zdaje się, zerwać mnie do pracy, ale spałam zbyt głęboko. Pozwolili mi spać, sądząc zapewne, że nadal jestem przygnębiona po wydarzeniach poprzedniego dnia, po odkryciu szkieletu na podwórku.
Chciałabym, aby to była jedyna przyczyna mojego przygnębienia.
Kiedy telefon zadzwonił trochę po dziewiątej i Andy zawołał z dołu, że to do mnie, byłam już na nogach, ubrana w dres, przyglądając się w łazience ogromnemu sińcowi tworzącemu się pod grzywką. Wyglądałam jak kosmita. Nie żartuję. To doprawdy cud, że nie skręciłam sobie karku. Maria i jej mąż z pewnością sądzili, że tak się stało. Tylko dlatego jeszcze żyję. Byli tak zadufani w sobie, że nawet nie chciało im się sprawdzić, czy rzeczywiście pozbyli się mnie na dobre.
Najwyraźniej nigdy przedtem nie mieli do czynienia z pośrednikami. Trzeba dużo więcej, żeby nas zabić, niż po prostu zrzucić z dachu.
– Susannah. – Głos ojca Dominika był pełen troski. – Dzięki Bogu nic ci się nie stało. Tak się martwiłem… Ale ty nie… Nie poszłaś w nocy na cmentarz?
– Nie – odparłam. Nie miałam powodu, żeby tam pójść. Cmentarz przyszedł do mnie.
Tego jednak nie powiedziałam ojcu Dominikowi. Zapytałam tylko:
– Wrócił ojciec do miasta?
– Wróciłem. Nie powiedziałaś im, prawda? To jest, rodzinie?
– Hm – mruknęłam niepewnie.
– Susannah, musisz. Naprawdę musisz. Mają prawo wiedzieć. Mamy tutaj do czynienia z bardzo poważnym przypadkiem nawiedzenia. Możesz zginąć, Susannah…
Powstrzymałam się od uwagi, że prawie mi się to już udało. W tym momencie odezwał się sygnał rozmowy oczekującej.
– Ojcze D, może ojciec chwilę poczekać? – rzuciłam i wcisnęłam guzik.
Usłyszałam cienki, odlegle znajomy głos, za nic jednak nie mogłam go skojarzyć z kimś, kogo znam.
– Suze? Czy to ty? Nic ci nie jest? Nie jesteś chora czy coś?
– Hm – mruknęłam zdziwiona. – Nie, nie sądzę. Raczej nie. Kto mówi?
Na to głos oburzony:
– To ja! Jack!
O Boże. Jack. Praca. Zgadza się.
– Jack. Skąd wziąłeś mój numer telefonu?
– Dałaś go Paulowi – odparł Jack. – Wczoraj. Nie pamiętasz?
Oczywiście, nie pamiętałam. Wszystko, co pamiętałam z poprzedniego dnia, to śmierć Clive'a Clemmingsa i to, że portret Jesse'a zaginął…
Oraz, rzecz jasna, że Jesse odszedł. Na zawsze.
Och, i to, że duch Feliksa Diego usiłował rozwalić mi głowę.
– Och – sapnęłam. – Tak. W porządku. Słuchaj, Jack, mam rozmowę na…
– Suze – przerwał mi Jack. – Miałaś mnie dziś nauczyć koziołków pod wodą.
– Wiem. Przykro mi. Dzisiaj… dzisiaj po prostu nie mogłam przyjść do pracy, stary. Przepraszam. To nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu bardzo potrzebowałam wolnego dnia.
– Wydajesz się taka smutna. – Głos Jacka również brzmiał smutno. – Myślałem, że będziesz zadowolona.
– Naprawdę? – Zastanawiałam się, czy ojciec D nadal czeka na drugiej linii, czy też rozłączył się obrażony. Zdawałam sobie sprawę, że traktuję go okropnie. W końcu skrócił dla mnie rekolekcje. – A to czemu?
– W związku z tym, że ja…
Wtedy to zauważyłam. Słaby blask nad kanapą. Jesse? Serce zabiło mi żywiej. Żałosne, ile nadziei budzi we mnie byłe błysk światła…
To nie był Jesse.
Ani też Maria czy Diego. Na szczęście. Nawet oni nie ośmieliliby się napaść na mnie w świetle dnia…
– Jack, muszę kończyć.
– Chwileczkę, Suze, ja…
Rozłączyłam się, ponieważ na kanapie z okropnie nieszczęśliwą miną siedział doktor nauk humanistycznych Clive Clemmings.
Takie już moje szczęście: pragnę Jesse'a, dostaję Clive'a.
– Och – jęknął, mrugając energicznie za grubymi jak dna butelek od coli szkłami okularów. Wydawał się równie zaskoczony moim widokiem, jak ja jego. – To ty.
Pokręciłam głową. Czasami we własnej sypialni czuję się jak na Dworcu Centralnym.
– Cóż, ja nie… – Clive bawił się nerwowo muszką. – To znaczy, kiedy powiedzieli, że powinienem skontaktować się z pośrednikiem ja nie… To znaczy, nigdy bym się nie spodziewał…
– …że tym pośrednikiem będę ja – dokończyłam. – Tak, to moja działka.
– Tylko – powiedział Clive przepraszająco – że jesteś…
Spojrzałam na niego wściekle. Naprawdę nie byłam w nastroju. Czy można mieć do mnie pretensje? Przy wstrząsie mózgu i w ogóle?
– Że niby jaka jestem? – zapytałam. – Że jestem dziewczyną? O to chodzi? Czy też powiesz mi, że jesteś zaszokowany moją przedwcześnie rozwiniętą inteligencją?
– Eee – wymamrotał Clive Clemmings. – Młoda. To miałem na myśli… że jesteś taka młoda.
Osunęłam się na ławę pod oknem. Boże, co zrobiłam, żeby na to zasłużyć? To znaczy, nikt nie miałby ochoty na wizytę ducha takiego faceta jak Clive. Mam wrażenie, że za życia też nikt go specjalnie nie chciał oglądać. Więc dlaczego ja?
Och, tak. Pośredniczka.
– Czemu zawdzięczam tę przyjemność, Clive? – Chyba powinnam zwracać się do niego doktor Clemmings, ale za bardzo bolała mnie głowa, żeby okazywać szacunek starszym.
– Cóż, nie jestem pewien – odparł Clive. – To znaczy, nagle pani Lambert – moja recepcjonistka – przestała odpowiadać, kiedy do niej mówię, a kiedy ktoś do mnie dzwoni, cóż, twierdzi, że… coś okropnego. – Clive odchrząknął. – Wiesz, ona mówi, że ja…
– Nie żyję – dokończyłam.
Oczy Cliva zaokrągliły się za okularami.
– To niezwykłe – powiedział. – Skąd możesz to wiedzieć? Cóż, tak, oczywiście, jesteś pośredniczką, ostatecznie. Powiedzieli, że zrozumiesz. Doprawdy, panno Ackerman, miałem kilka strasznych dni. Nie czuję się sobą i…
– To dlatego – przerwałam – że pan nie żyje. Normalnie byłabym trochę milsza, ale chyba tkwiła jeszcze we mnie uraza wobec poczciwego Clive'a za to, że tak lekceważąco odniósł się do mojej sugestii, że Jesse zginął zamordowany.
– Ale to niemożliwe – stwierdził Clive. Pociągnął za muchę. – Spójrz tylko na mnie. Przecież jestem tutaj. Rozmawiasz ze mną…
– Owszem – powiedziałam. – Ponieważ jestem pośredniczką Clive. To moje zajęcie. Pomagam ludziom przenieść się dalej po tym, jak… no wiesz. – Ponieważ najwyraźniej nie wiedział, dodałam:
– Zejdą z tego świata.
Clive zatrzepotał gwałtownie powiekami.
– Ja…ja… Och, Boże.
– Taak. Rozumiesz? Teraz spróbujmy dojść, dlaczego jesteś tutaj, a nie w niebie dla historyków. Jaką ostatnią rzecz zapamiętałeś?
Clive opuścił rękę, którą zasłaniał brodę.
– Słucham?
– Jaką rzecz pamiętasz jako ostatnią – powtórzyłam – zanim stałeś się… eee, niewidoczny dla pani Lambert?
– Och. – Clive podrapał się po łysej głowie. – Cóż, siedziałem przy biurku i przeglądałem listy, które przyniosłaś. Jak ładnie ze strony twojego ojczyma, że o nas pomyślał. Ludzie tak często zapominają o Towarzystwie Historycznym w swoim mieście, podczas gdy, wiesz, bez nas materia miejscowej tradycji uległaby trwałemu…
– Clive! – Wiedziałam, że zabrzmiało to niegrzecznie, ale nic nie mogłam na to poradzić. – Posłuchaj, nawet nie jadłam jeszcze śniadania. Mógłbyś się streszczać?
– Och. – Znowu zamrugał parę razy. – Tak. Oczywiście. Cóż, jak już wspomniałem, przeglądałem listy, które przyniosłaś.
Odkąd opuściłaś mój gabinet poprzedniego dnia, cały czas myślałem o tym, co mi powiedziałaś… to jest, o Hektorze de Silvie. Rzeczywiście wydaje się niemożliwe, żeby człowiek, który pisał o swojej rodzinie z taką miłością, mógł ją tak po prostu porzucić bez słowa wyjaśnienia. I fakt, że znalazłaś listy Marii zakopane na podwórzu przy budynku, który był kiedyś słynną karczmą… Cóż, muszę przyznać, że po bliższym zastanowieniu, to wszystko wydało mi się niezwykle dziwne. Wziąłem dyktafon i właśnie zacząłem nagrywać tekst dla pani Lambert do przepisania na maszynie, kiedy nagle poczułem… chłód. Jakby ktoś ustawił klimatyzację na najwyższe obroty. Jakkolwiek zapewniam cię, że pani Lambert nie zrobiłaby czegoś podobnego. Niektóre z naszych eksponatów wymagają ściśle określonych warunków, jeśli chodzi o powietrze, więc ona nigdy by…
– To nie była klimatyzacja – powiedziałam bezbarwnym tonem.
Popatrzył na mnie, wyraźnie zaskoczony.
– Nie. Nie była. W chwilę później poczułem słaby zapach pomarańczy. A wiesz, że Marię de Silvę znano z tego, że używała wody toaletowej o takim zapachu. To było takie niezwykłe. Ponieważ zaraz potem, mógłbym przysiąc, że przez moment… – Wyraz jego oczu stał się nieobecny. – Cóż, przez moment, mógłbym przysiąc, że ją widziałem. Kątem oka. Marię de Silvę Diego…
Popatrzył gdzieś w bok, a kiedy ponownie zwrócił na mnie oczy, jego spojrzenie było przenikliwe jak promień lasera.
– Potem poczułem – ciągnął już spokojniej – ostry ból wzdłuż ramienia. Wiedziałem, oczywiście, co to takiego. Moja rodzina cierpi dziedzicznie na chorobę serca. Umarł na nią mój dziadek, wkrótce po ukazaniu się jego książki. Ja jednak w przeciwieństwie do niego stosowałem dietę i ćwiczenia fizyczne. To musiał być skutek szoku, no wiesz, wydawało mi się, że widzę coś, czego nie było, czego być nie mogło…
Głos mu zamarł, po chwili podjął na nowo:
– Cóż, sięgnąłem po telefon, żeby wybrać 911, ale… cóż, telefon jakby… zeskoczył z biurka.
Patrzyłam na niego w milczeniu. Przyznaję, teraz było mi go żal. Padł ofiarą morderstwa, tak samo jak Jesse. Zginął w dodatku z tej samej ręki.
– Nie mogłem go dosięgnąć – mówił Clive ze smutkiem. – I to jest… to ostatnia rzecz, jaką pamiętam.
Oblizałam wargi.
– Clive, o czym mówiłeś do dyktafonu? Na chwilę przedtem, jak ją zobaczyłeś.
– O czym mówiłem? Och, oczywiście. Mówiłem, że jakkolwiek wymaga to dalszych badań, sądzę, że to, co mi powiedziałaś i w co zawsze wierzył mój dziadek, może być bliskie prawdy…
Pokręciłam głową. Niewiarygodne.
– Zabiła cię – mruknęłam.
– Och. – Clive nie mrugał już, ani też nie bawił się muchą. Siedział, podobny do stracha na wróble, z którego wyciągnięto drąg. – Tak, sądzę, że można tak powiedzieć. Ale tylko w przenośnym sensie. Cóż, to był w końcu szok. Ale to nie znaczy, że ona…
– Zabiła cię, żebyś nikomu nie powtórzył tego, co ci powiedziałam. – Mimo bólu głowy czułam, że znowu ogarnia mnie wściekłość. – Prawdopodobnie zabiła również twojego dziadka, dokładnie w ten sam sposób.
Clive zamrugał pytająco.
– Mojego… mojego dziadka? Tak myślisz? Cóż, muszę stwierdzić… to znaczy, jego śmierć nastąpiła nagle i nic nie wskazywało na… – Wyraz jego twarzy się zmienił. – Och, och, rozumiem. Uważasz, że mój dziadek został zabity przez ducha Marii de Silvy Diego, żeby nie mógł już więcej pisać o swojej teorii dotyczącej zniknięcia jej kuzyna?
– Można tak powiedzieć. Nie chciała, żeby rozpowiadał prawdę o tym, co stało się z Jesse'em.
– Jesse? – powtórzył Clive. – Kto to jest Jesse? Pukanie do drzwi przestraszyło nas oboje.
– Suze? – zawołał ojczym. – Mogę wejść?
Clive, migocąc gwałtownie, zdematerializował się. Drzwi się otworzyły, na progu stanął Andy i wyglądało na to, że czuje się niezręcznie. Nigdy nie wchodzi do mojego pokoju. Chyba żeby coś naprawić.
– Hm, Suze? Eee, tak, masz gościa. Ojciec Dominik właśnie…
Nie dokończył, bo ojciec Dominik pojawił się za jego plecami.
Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego zachowałam się tak, a nie inaczej. Nie ma innego wyjaśnienia jak to, że, cóż, w ciągu sześciu miesięcy naszej znajomości serdecznie polubiłam tego starego poczciwca.
Na jego widok zeskoczyłam z ławy pod oknem i, nie zastanawiając się, rzuciłam mu się na szyję. Ojciec Dominik wydawał się mocno zaskoczony tym wylewem uczuć, jako że zazwyczaj wykazuję większą rezerwę.
– Och, ojcze D – powiedziałam w jego koszulę. – Tak się cieszę, że ojca widzę.
Naprawdę się cieszyłam. Nareszcie do mojego świata, który w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin pogrążył się w kompletnym chaosie, wracała normalność. Ojciec Dominik wrócił do domu. Ojciec Dominik zajmie się wszystkim. Zawsze tak było. Obejmując go z głową wspartą na jego piersi, wciągając jego księży zapach – na który składał się głównie płyn po goleniu i nieco słabsza woń papierosa, którym uraczył się pewnie w samochodzie w drodze powrotnej – wierzyłam, że wszystko będzie dobrze.
– Och – bąknął ojciec Dominik. Czułam wibrowanie jego głosu oraz ciche odgłosy, które wydawał jego żołądek, trawiąc śniadanie. – Mój Boże.
Poklepał mnie niezgrabnie po ramieniu. Z tyłu za plecami ojca Dominika rozległ się głos Przyćmionego:
– Co jej jest?
Andy powiedział mu, żeby był cicho.
– Eee, daj spokój – odezwał się Przyćmiony. – Niemożliwe, żeby ciągłe była przygnębiona z powodu tego głupiego szkieletu. Coś takiego nie powinno niepokoić Królowej Nocy…
Przyćmiony wydał ryk bólu. Zerknęłam przez ramię ojca Dominika i zobaczyłam, jak Andy wlecze swojego średniego syna korytarzem, trzymając go za ucho.
– Przestań, tato! – wrzeszczał Przyćmiony. – Au! Tato, przestań!
Trzasnęły drzwi. W pokoju Przyćmionego Andy oświecał syna co do zasad dobrego zachowania. Odsunęłam się od ojca Dominika.
– Ojciec palił.
– Tylko jednego – przyznał. Widząc moją minę, wzruszył bezradnie ramionami. – Cóż, to była długa droga. Byłem pewny, że kiedy tu dotrę, znajdę was wszystkich pomordowanych we własnych łóżkach. Susannah, masz niepokojący zwyczaj pakowania się w tarapaty…
– Wiem – westchnęłam i usiadłam na ławie, obejmując rękami kolana. Byłam w dresie i nie zadałam sobie nawet trudu, żeby się umalować czy umyć włosy. Po co?
Ojciec Dominik nie wydawał się zwracać uwagi na mój odrażający wygląd. Mówił dalej, jakbyśmy byli u niego w gabinecie i omawiali zbiórkę pieniędzy przez samorząd szkolny czy coś równie niewinnego:
– Przywiozłem wodę święconą. Jest w samochodzie. Powiem twojemu ojczymowi, że prosiłaś mnie, abym pobłogosławił dom w związku z wczorajszym, eee, odkryciem. Twój niespodziewany zapał religijny może go zdziwić, ale powinnaś tylko zacząć się domagać odmawiania modlitwy przy kolacji – albo nawet chodzić od czasu do czasu na mszę – żeby go przekonać o swojej szczerości. Czytałem trochę o tych dwojgu – o Marii de Silvie i tym tam Diego. Byli dewotami. Mordercami, ale także praktykującymi katolikami. Sądzę, że raczej nie wejdą do domu poświęconego przez księdza. – Ojciec Dominik spojrzał na mnie z niepokojem. – Martwi mnie to, co może ci się przydarzyć, kiedy wyjdziesz z tego domu. Jak tylko… wielkie nieba, Susannah. – Ojciec Dominik przerwał i przyjrzał mi się zaintrygowany. – Co ci się stało w czoło? Musnęłam palcami siniak pod grzywką.
– Och… – Skrzywiłam się lekko. – To nic. Posłuchaj, ojcze Dominiku…
– To nie jest nic. – Ojciec Dominik zrobił krok w moją stronę, wciągając gwałtownie powietrze. – Susannah! Na Boga, gdzie nabawiłaś się takiego siniaka?
– To nic takiego – powtórzyłam, zgarniając grzywkę na oczy. – To tylko drobny dowód uznania ze strony Feliksa Diego.
– Trudno to nazwać niczym – mruknął ojciec Dominik. – Susannah, czy przyszło ci do głowy, że możesz mieć wstrząs mózgu? Powinniśmy zrobić natychmiast prześwietlenie…
– Ojcze Dominiku…
– Bez dyskusji, Susannah – powiedział ojciec D. – Włóż buty. Porozmawiam z twoim ojczymem, a potem pojedziemy do szpi…
Nagle zabrzęczał telefon. Już mówiłam. Dworzec Centralny. Podniosłam słuchawkę, głównie po to, żeby zyskać na czasie i pomyśleć, jak wykręcić się od szpitala. Wizyta w izbie przyjęć wymagałaby wyjaśnienia, w jaki sposób odniosłam to obrażenie, a szczerze mówiąc, zaczynało mi brakować pomysłów na dobre kłamstwa.
– Halo? – odezwałam się do słuchawki, podczas gdy ojciec Dominik przyglądał mi się, marszcząc czoło.
– Suze? – odparł znajomy piskliwy głosik. – To znowu ja. Jack.
– Jack – powiedziałam zmęczonym głosem. – Posłuchaj już ci mówiłam. Nie czuję się za dobrze…
– Właśnie o to chodzi – odparł Jack. – Pomyślałem, że może nie usłyszałaś. I potem pomyślałem, że zadzwonię jeszcze raz i ci powiem. Ponieważ wiem, że poczujesz się lepiej, kiedy ci powiem.
– O czym mi powiesz, Jack?
– O tym, jak pośredniczyłem z tym duchem dla ciebie. Boże, ale mnie łupało pod czaszką. Nie miałam nastroju na takie rzeczy.
– Och, tak? A co to był za duch, Jack?
– No, wiesz. Ten facet, który cię prześladował. Ten Hektor. Omal nie upuściłam słuchawki. Właściwie upuściłam, ale zdążyłam ją złapać tuż nad podłogą. Potem podniosłam ją obiema rękami do ucha – chciałam mieć pewność, że znowu jej nie upuszczę, oraz że będę dobrze słyszała Jacka. Robiłam to wszystko pod uważnym spojrzeniem ojca Dominika.
– Jack – powiedziałam, czując się tak, jakby wypompowano ze mnie powietrze. – O czym ty mówisz?
– O tym facecie – odparł Jack. W jego dziecinnym, sepleniącym głosiku zabrzmiało oburzenie. – No wiesz, tym, który nie dawał ci spokoju. Ta pani Maria powiedziała mi…
– Maria? – Zapomniałam o bólu głowy zapomniałam o ojcu Dominiku. – Jack, o czym ty mówisz?! Jaka Maria?! – wrzasnęłam do słuchawki.
– Ta staroświecka pani duch – wyjaśnił zdumiony Jack. Jakżeby inaczej? Darłam się jakby mi odbiło. – Ta ładna pani, której portret wisiał u tego łysego w gabinecie. Powiedziała, że ten Hektor, ten z innego obrazu, takiego małego, prześladuje cię i że jeśli chcę ci sprawić miłą niespodziankę, powinien go wygże… powinienem egzarcy… powinienem…
– Wyegzorcyzmować? – Moje palce na słuchawce zbielały. – Wyegzorcyzmować go? To właśnie zrobiłeś, Jack?
– Taak – odparł zadowolony z siebie malec. – Owszem, tak właśnie zrobiłem. Wyegzorcyzmowałem go.